Po grubej akcji pora ochłonąć. Głównie spotkanie w organizacji Nox. Za tydzień oficjalnie następuje koniec drugiego tomu WCN. Zaczęłam już pisać ostatnią serię, będzie miała 40-kilka rozdziałów. Myślę, że nie będę robić przerwy jak między pierwszym i drugim tomem i polecę z grubej rury, tydzień po zakończeniu. Pierwszy rozdział "W cieniu strachu" już czeka na opublikowanie. Zostaje mi zaprosić do czytania tego krótkiego czegoś.
Dręczyły mnie niepokojące sny. Połowa z nich odnosiła się do wizji, które zafundowała mi w Reverentii Sapphire, kilka dotyczyły tego, co rzeczywiście działo się w krainie demonów. Mój umysł starał się przedstawić wszystkie obawy w zakończeniu nieudanej misji. Każda wersja była inna. Przy jednej z nich zabijałam Nathiela i resztę członków Nox, a na koniec samą siebie, przy innych udawało nam się uciec bez szwanku. Gdzieś jednak czułam, że żadna z tych wersji nie jest właściwa.
***
Dręczyły mnie niepokojące sny. Połowa z nich odnosiła się do wizji, które zafundowała mi w Reverentii Sapphire, kilka dotyczyły tego, co rzeczywiście działo się w krainie demonów. Mój umysł starał się przedstawić wszystkie obawy w zakończeniu nieudanej misji. Każda wersja była inna. Przy jednej z nich zabijałam Nathiela i resztę członków Nox, a na koniec samą siebie, przy innych udawało nam się uciec bez szwanku. Gdzieś jednak czułam, że żadna z tych wersji nie jest właściwa.
W moich snach pokazywał się Aiden. Stał przede
mną i mówił różne dziwne rzeczy. Większości nie rozumiałam. Docierały do mnie
tylko pojedyncze słowa: duma, ograniczenia, chaos, wiara. Nie potrafiłam
połączyć tego w całość. Zwieńczeniem wszystkich wizji był uśmiech mojego ojca.
Przerażająco chłodno i złośliwy uśmiech. Sprawił, że niespodziewanie zerwałam
się do góry.
Krzyk uwiązł mi w obolałym gardle.
Krzyk uwiązł mi w obolałym gardle.
– Spokojnie – odezwał się Nathiel. Dopiero po
chwili zorientowałam się, że obudziłam się ze snu i gwałtownie usiadłam na
sofie. Auvrey chwycił mnie za ramiona. Widziałam go jak przez mgłę.
Dyszałam niespokojnie, próbując się uspokoić.
Czułam się dziwnie osłabiona. Miałam wrażenie, że zaraz utracę przytomność albo
zwymiotuję. Sądząc po tym, że ktoś zawołał o miskę, raczej zanosiło się
na drugą opcję. Już po chwili zwisałam z łóżka z głową w dole i pozbywałam się
żółci zalegającej mi w żołądku. Nathiel najwyraźniej trzymał mnie, żebym nie
wpadła do miski. Inna ręka gładziła mnie po plecach. Było mi głupio, że odbywam
takie przedstawienie w samym środku Nox. Tak, domyśliłam się, że tu jestem po
sofie. Wciąż niewiele widziałam, ale już coraz więcej czułam.
Gdy skończyłam zwracać pustą zawartość żołądka,
zostałam oparta o sofę. Drżałam na całym ciele. Najwyraźniej miałam gorączkę.
Musiałam zamknąć oczy, żeby nie poddać się zawrotom głowy. Czułam się tak
strasznie, jak podczas ciąży z bliźniakami. Jakby coś wysysało ze mnie całą
dobrą energię. Byłam jak bezwładna lalka, którą trzeba było podpierać przy
głupim siedzeniu. Nathiel dzielnie znosił moje złe samopoczucie.
Nie wiem ile tak siedziałam, ale gdy otworzyłam
następnym razem oczy, przywitał mnie sufit organizacji Nox. Nie mam pojęcia
kiedy mnie położono i przykryto kocem. Widocznie musiało minąć trochę czasu.
Wcześniej gdy się przebudziłam, świeciło słońce, teraz było ciemno.
Westchnęłam.
Westchnęłam.
– Tata, mama nje śpi! – usłyszałam głos córki.
Spojrzałam w bok. Najwyraźniej Aura bawiła się na podłodze klockami. Gdy stanęła obok mnie, dojrzałam za jej plecami ogromne budowle. – Mama – powiedziała
uśmiechnięta córka, tuląc moją szyję. Uśmiechnęłam się, a łzy same pociekły mi z oczu. Czułam się wzruszona. Aura za mną tęskniła. To u niej naprawdę
rzadkie.
– Witaj w świecie żywych – odezwał się Nathiel.
Wychylił głowę zza oparcia i oparł na nim łokcie. Uśmiechał się. Łagodnie i z
ulgą. – Długo spałaś.
– Przepraszam – odpowiedziałam. – Niewiele
pamiętam, ale… – przerwałam i zmarszczyłam czoło. W oczy rzucił mi się różowy
plaster na szyi męża. – Co masz na szyi?
Nathiel wzruszył ramionami z rozbawieniem.
– Córka mnie opatrzyła. Powiedziała, ze plastry
z hello kitty do mnie pasują.
– Miała racje – uśmiechnęłam się.
Gdy Aura mnie już puściła, spróbowałam usiąść,
jednak gdyby nie pomoc Nathiela, sama mogłabym mieć z tym problem. W Nox
siedzieli prawie wszyscy, którzy wzięli udział w naszej samobójczej misji. Zdziwiłam
się. Byli przecież tak cicho.
– Cześć, Laura – przywitał się Alec równocześnie
z Andi. Dwójka nastolatków spojrzała na siebie karcąco i zaraz zaczęła kolejną
kłótnię. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Reszta członków oraz la bonne fee
również się do mnie uśmiechnęli. Tylko Sorathiel siedział na sofie wtulony w
ciążowy brzuch Amy i na nikogo nie spoglądał – obejmował ją rękami. Moja
przyjaciółka głaskała go po głowie jak dziecko. Była blada i zmęczona, ale szczęśliwa.
Po policzkach spływały jej świeże łzy.
Wśród naszego zgromadzenia nikt nie był
wypoczęty i energiczny. Nawet Andi i Alec kłócili się słabiej niż zwykle.
Madlene, która przebudziła się na chwilę, żeby mruknąć w moją stronę coś, co
miało brzmieć jak: „Bogu dzięki”, wtuliła głowę w kolana Arena i usnęła.
Patricia też nie wyglądała na zdrową. Była blada i przytulała do siebie
poduszkę, walcząc z sennością. Tylko Alex, Martha, Ethan i Aren siedzieli
prosto, choć żadne z nich nie wyglądało na energicznych. W Nox panowała senna
atmosfera, a płonący w kominku ogień wcale nie pomagał w pobudzeniu.
– Cieszę się, że wróciliśmy cało – szepnęłam.
– Gdyby nie ty, byłoby z nami trochę gorzej –
odezwała się Martha. W ręce dzierżyła kubek herbaty. – Moglibyśmy nie wrócić.
Nathiel przeskoczył przez oparcie i usiadł obok
mnie. Jego kojące ciepłe ramię grzało mnie w polik. Aura widząc nas razem,
wskoczyła na sofę i wcisnęła się pomiędzy nasze kolana. Oczywiście przytuliła
Nathiela, nie mnie. Zostało mi się uśmiechnąć i przykryć naszą trójkę kocem.
– Nie bardzo rozumiem co takiego zrobiłam –
odezwałam się wreszcie. Próbowałam znaleźć w głowie jakieś wspomnienie, ale nie
potrafiłam. Naprawdę nie pamiętałam co działo się w Reverentii. Moje myśli były
szczątkowe, a kto wie czy i nie sfałszowane przez senne wizje?
– Serio? – zdziwił się Nathiel, patrząc mi
prosto w oczy. Ogień w kominku odbijał się od jego tęczówek, sprawiając
wrażenie, że płoną. – Prawie rozpierniczyłaś Reverentię. Nie mogliśmy cię
uspokoić. Byłaś w jakimś dziwnym transie. Raiden i Riel uciekali gdzie pieprz
rośnie.
Nachmurzyłam się. Naprawdę nie miałam pojęcia co
takiego zrobiłam. Nie miałam przecież
żadnych super mocy.
– Mama siupelbohatel! – wykrzyknęła Aura,
wznosząc piąstki do góry.
– Wyjaśnijcie mi co się stało, naprawdę niczego
nie pamiętam – odpowiedziałam.
– Pamiętasz co mówiły karty? – spytała sennym
głosem Madlene. Nie otworzyła oczu, ale najwyraźniej słyszała co się dzieje.
Aren głaskał ją po włosach jak swojego pupilka. – Chaos. I miały racje. Twój
ojciec miał moce, które potrafiły trochę namieszać. Odziedziczyłaś je po nim i
wychodzi na to, że się przebudziły.
– Nie wiemy jak zrobiłaś tak wielką masakrę –
kontynuował Nathiel ze zmarszczonym czołem. – Zawsze mówiłaś, że ta moc była
trochę słaba i ujawniała się, gdy się denerwowałaś.
– Pamiętam, że byłam bardzo zdenerwowana –
szepnęłam.
– Może dlatego, że Raiden przejął kontrolę nad
twoim ciałem i kazał ci nas zabić.
Przybrałam niepewną minę i spojrzałam na różowy
plaster Nathiela.
– To ja ci to zrobiłam?
– Nie. To Raiden to zrobił twoją ręką, a to nie
to samo.
– Przepraszam. – Wtuliłam głowę w ramię męża i
westchnęłam ciężko.
Wspomnienia powoli wracały do mojej głowy. Może
nie pamiętałam wszystkiego ze szczegółami, ale ta krótka opowieść pozwoliła mi
na wrócenie do rzeczywistych zdarzeń z pominięciem wszystkich strasznych wizji
ze snów. Zastanawiało mnie tylko jedno. Czy duch Aidena naprawdę pojawił się w
lesie Reverentii? Nawet jeżeli, to przecież nikt oprócz mnie nie mógł go widzieć.
Pomaganie mi nie byłoby zresztą do niego podobne. Z drugiej strony, Nathiel
wspominał kiedyś, że Calanthe nie jest sama w sennym świecie. Mógł się tylko
domyślać, że chodzi o Aidena. Czy naprawdę są tam ze sobą? Potrafili dojść do
porozumienia? Przecież przez całe swoje dorosłe życie dążyli do zabicia siebie. Może istnieje w tej historii coś, czego nikt z nas nie wie? Ethan
powiedział, że Calanthe jako młoda dziewczyna była otwarta, ale zawsze miała
jakieś ciche sekrety. Największym z nich był Aiden. Co, jeśli ta dwójka tak
naprawdę się kochała?
Potarłam obolałą głowę. Miałam już dosyć
rozmyślań. Póki co, nie dowiem się czy mój ojciec był prawdziwą wizją. A jeśli
był, to chyba dobrze mieć go po swojej stronie. To prawda, że nie pokazał mi
się z najlepszej strony za życia, ale myślę, że wiele byłabym w stanie
zapomnieć. Bo jeśli istnieje – to znaczy, że ocalił całe Nox.
Ciszę panującą w sennej organizacji przerwało
głośne pociągnięcie nosa. Wszyscy spojrzeliśmy w stronę Sorathiela, który wciąż
tulił się do Amy. Wyglądał jak dziecko. Bezradnie i smutno. To dziwne. Zawsze
kojarzyliśmy go z kimś, kto był przewodnikiem. Był naszym mózgiem operacji
jeszcze zanim ustaliliśmy, że to on zostanie szefem Nox. Czyżby ten obowiązek
go przerósł? Bądź co bądź, poprowadził wielu z nas na śmierć. I nie przyjmował
do siebie żadnych słów sprzeciwu. Ten ruch bardzo nas osłabił, a żyliśmy tylko dzięki
cudowi.
– Sorath – szepnęła załamana Amy, głaszcząc
chłopaka po głowie.
– Sorath, nie bądź cipą – powiedział Nathiel,
przewracając oczami. – Ja rozumiem, że jesteś załamany, ale… no, chyba mi nie
powiesz, że beczysz? – Pytanie Auvreya zabrzmiało niepewnie.
Wszyscy wpatrywaliśmy się w milczącego blondyna,
którego spokój odbył wędrówkę do odległej krainy. To źle, kiedy przywódca tracił
wiarę w siebie, bo kto wtedy miał pociągnąć resztę członków organizacji do
działania? Ja sama zaczynałam powoli tracić nadzieję na to, że uda nam się
wygrać. Przecież polegliśmy przy dwóch członkach departamentu. Co by było,
gdyby wszyscy z nich nas zaatakowali? Departament nie był sam. Może pół demony odrzucili, ale wciąż mieli całą armię do wykorzystania w walce z
nami.
Nikt z nas nie był szczęśliwy. Każdy miał tak
samo niezadowoloną czy smutną minę. Tym razem znowu polegliśmy, a demony przecież
tylko się nami bawiły. Nie były poważne i nie będą poważne. Traktują nas jak
robaki i tak też się czuliśmy. Jakbyśmy nie mieli przeciwko nim żadnej broni.
Jakbyśmy byli tylko małymi istotami walczącymi z prawdziwym imperium zła.
Szef organizacji podniósł wzrok do góry. Wszyscy
bez wyjątku na niego patrzyliśmy. Miał łzy w oczach. Bał się na nas patrzeć.
Naprawdę wyglądał jak bezradne dziecko, które można było tylko przytulić i
pocieszyć. Ale Sorathiel był już dorosły i doskonale wiedział za co się bierze.
Za swoje błędy się płaci, a potem wyciąga z nich wnioski. To zasada nie tylko
bitew, ale i życia.
– Przepraszam – powiedział ochrypłym głosem. –
Naprawdę przepraszam. Nie zasługuję na bycie szefem Nox. Oddam to stanowisko
komuś, kto nie będzie prowadził ludzi na śmierć.
W pewnym sensie zrobiło mi się przykro. Przecież
bycie przywódcą nie było łatwe. Przeze mnie zginęła moja mała grupa
początkujących, kiedy byliśmy w galerii handlowej. Bardzo to przeżyłam, dlatego
wiem, co teraz czuł Sorathiel. Był załamany.
– Sorathielu, nikt z nas nie powiedział, że nie
chcemy, abyś był naszym szefem – westchnął Ethan. Widziałam jak drżały mu ręce.
Musiał wypić już naprawdę dużo kawy. – Czasem każdy się pogubi. Rozumiemy to,
że chciałeś tylko i wyłącznie bezpiecznego życia dla swojej rodziny. Jednak
wszyscy wiemy, że nie jesteśmy w dobrej sytuacji i ta wojna może potrwać
jeszcze kilka lat. Ale jak nie my, to kto to zrobi? – spytał, unosząc do góry
brew. Pod oczami miał przerażające cienie. Przydałby mu się odpoczynek. – Potrzebujemy
kogoś, kto będzie nami kierował. Ja się na to nie nadaję. Pamiętasz w jakim
stanie do was przyszedłem? Pogrążyłem się dlatego, że miałem zranione przez
kobietę serce oraz, że straciłem dwójkę przyjaciół. Taka osoba nie jest w
stanie znieść tak wielkiej odpowiedzialności.
– Ja również tego nie potrafię. Jest inaczej,
niż sądziłem, że będzie – odpowiedział Sorathiel. – Dlaczego każda misja za którą się bierzemy kończy się
porażką? – spytał. Położył dłoń na twarzy i umilkł. Najwyraźniej
próbował powstrzymać nachodzące mu do oczu łzy.
– Bo takie jest życie – burknął Nathiel,
zakładając ręce na piersi. – Każdy frajer przegrywa, ale jeżeli ten frajer jest
uparty to w końcu stanie się zwycięzcą.
– Sorath, nie żeby coś, ale Ethan i Nathiel mają
racje – poparła poprzedników Andi. – Każda porażka chyba czegoś nas uczy,
prawda?
Uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam głową do
niepewnie wyglądającej nastolatki. To prawda, że miała ognisty temperament, ale zdawała
sobie sprawę z tego, że niewiele osób chciało słuchać czternastolatek. Tymczasem
nasza Andi mówiła naprawdę mądre rzeczy, które należało zamknąć w swoim sercu.
– Zawsze ktoś umrze – odezwał się spokojnie
Aren. – Na tym polega wojna. Ludzie, którzy się na nią pisali nie zostali do
tego zmuszeni. Mieli wybór. Mogli się wycofać. Wielu z nich nie traktowało tego
poważnie, a jako zabawę. Niech to będzie przestroga dla nas wszystkich. Wojna
to nie rozrywka. My naprawdę walczymy tu na śmierć i życie. Na dodatek musimy
podejmować trudne decyzje. Podjąłeś złą, ale to się zdarza. Nie jesteśmy w
stanie przewidzieć wszystkiego. Jesteśmy ludźmi i kierują nami uczucia.
Sorathiel odsłonił twarz i spojrzał na każdego z nas z osobna. Ta bezradnie wyglądająca twarz nie przypominała mi jego
dawnej, chłodnej maski. Pomyślałby kto, że nic nie jest w stanie pozbawić go
spokoju. Prawda była taka, że każda, nawet największa skała może zostać
rozkruszona.
– Macie racje – szepnął Sorath. – Wiem. Wiem, że
Hugh o wiele lepiej sobie z tym radził. Gdyby tutaj był, zapewne bylibyśmy
silniejsi. Gdybyśmy chociaż mogli się go w jakiś sposób poradzić…
– Ale go nie ma, Sorath. Został zabity przez
departament. Nie wrócimy go już. Możemy się tylko starać o to, aby dokończyć
jego robotę – powiedział Nathiel i uśmiechnął się do przyjaciela łobuzersko.
W tym samym momencie z kolan Arena zerwała się
Madlene. Jej dziwne zachowanie wzbudziło w nas podejrzenia. Wszyscy się na nią
popatrzyliśmy. Dziewczyna przetarła zmęczone oczy. Wychodzi na to, że nie
spała. Po prostu zbierała energię i słuchała o czym mówimy.
– Pamiętacie noc dusz? – spytała cicho. – To
było w Halloween.
Większość członków pokiwało głowami. Niestety,
ja nie mogłam tego pamiętać. Byłam wtedy w zupełnie innym świecie.
Martha najwyraźniej podłapała myśl przyjaciółki.
Spojrzała na nią, a potem pokiwała głową ze zrozumieniem i upiła łyka herbaty.
– Istnieje jeszcze jeden sposób na przywołanie
zmarłych, którzy byli ze sobą w jakiś sposób związani. Jeżeli chodzi o członków
Nox, nie byłoby problemu z przywołaniem ich do naszego świata – kontynuowała.
Wszyscy zastygliśmy w bezruchu.
– Ostrzegamy jednak, że rytuał przywołania
trochę zajmuje, poza tym gdy już się tu pojawią, nie będziecie mieli zbyt wiele
czasu na rozmowę – dopowiedziała Alex.
– Chcecie zobaczyć się z panem Hughem i innymi
członkami organizacji, których już z wami nie ma? – spytała z pokrzepiającym
uśmiechem Madlene. – To mogłoby wam dodać otuchy.
Sorathiel spojrzał po wszystkich członkach.
Wszyscy potwierdzili to bezgłośnie, kiwając głowami. Naszym ostatnim głosem był
nasz szef.
– Myślę, że każdy z nas chciałby ich zobaczyć –
powiedział zmęczonym głosem. W końcu się jednak uśmiechnął. Widziałam, że i Amy
jest z tego powodu zadowolona. Przylgnęła do ramienia swojego ukochanego i
zamknęła oczy.
– Dobrze, w takim razie musicie dać nam kilka
dni na zebranie potrzebnych materiałów – powiedziała spokojnie Martha.
– Możemy wam pomóc – dodał Aren.
La bonne fee nie protestowały.
Już teraz w Nox zapanował inny nastrój. Oprócz
potężnego zmęczenia i zniechęcenia, pojawiła się w naszych sercach nadzieja.
Jeżeli Sorathiel zobaczy swoich rodziców, którzy również byli członkami Nox, na
pewno odzyska wiarę w to, co robi. Hugh z pewnością nie powie mu niczego złego,
a tylko pomoże. To on najbardziej na tym powinien skorzystać. Głównie dla niego
chcieliśmy tego rytuału.
– A więc ustalone – powiedziała entuzjastycznie
Madlene i klasnęła w dłonie.
Pokiwaliśmy głowami. Żadne z nas się teraz nie
smuciło. Nie mogliśmy doczekać się tego, co być może stanie się już za kilka
dni. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że spotkam swoją matkę, w końcu też
należała do Nox. O co ją wtedy spytam? Na pewno o Aidena.
Zbliżała się północ, czarodziejki opuściły więc
siedzibę. Sorathiel podziękował im za pomoc i stwierdził, że każdy z nas
potrzebuje przynajmniej trzech dni odpoczynku, potem zobaczymy co będzie dalej.
W między czasie nikt nie będzie wykonywał misji. I choć to ryzykowne zagranie,
kiedy demonów w mieście się mnożyło, choć raz mogliśmy się na to zgodzić. Nawet
najwięksi bohaterowie potrzebowali czasem odetchnąć od ratowania świata.
Nathiel stwierdził, że nie ma sił na ruszenie
się do naszego domu, dlatego po raz kolejny zostaliśmy na noc w Nox. Andi i
Alec rozstali się w milczeniu, ale z uśmiechami zgody na twarzy, Aren zabrał
się wraz z czarodziejkami, Ethan cudem doczłapał do swojego pokoju, gdzie
zapewne padł jak trup na łóżko, Sorathiel pożegnał się z Nathielem
przyjacielskim uściskiem na zgodę, a blada Amy ruszyła wraz z nim do pokoju z
uspokojonym uśmiechem, stos nieumytych naczyń zostawiła na jutro. Chciałam
się podnieść i zaprowadzić Aurę do mycia, ale nie skończyło się to dla mnie
dobrze. Nogi się pode mną ugięły i poleciałam do przodu, zaliczając bliskie
spotkanie ze stołem. Przestraszona Aura zaczęła piszczeć, a Nathiel westchnął
ciężko.
– Nie poddasz się, co? – spytał, podnosząc mnie
do góry. Teraz siedziałam w jego ramionach i patrzyłam mu prosto w oczy. Mój
mąż wyglądał na poważnego. – La bonne fee wspominały, że jesteś wycieńczona z
powodu używania magii, ale powiedziały, że to nie tylko to. Pamiętasz co mi obiecałaś?
– spytał, unosząc brew.
Westchnęłam bezradnie.
– Tak. Że pójdę do lekarza.
– Nie wszystkie objawy mogą być związane z
użyciem magii, wiesz? Boję się, że jesteś na coś chora – mówiąc to, zmarszczył
czoło.
– Spokojnie. Obiecałam, że pójdę do lekarza i
zrobię to, Nathiel – powiedziałam cicho, opierając głowę na jego klatce
piersiowej. Tym razem pozwoliłam, żeby zaniósł mnie do łóżka. Mała Aura
podążała za nami. Gdy usłyszała, że skończyliśmy dyskutować, rzuciła wesołym
głosem:
– Nie musię myć?
– Nie, dzisiaj ci odpuścimy – zaśmiał się
Nathiel. – Rano cię wykąpiemy.
– Aula bęcie śmieldziośkiem – zachichotała
dziewczynka.
Mało nie wybuchłam śmiechem, byłam jednak za
słaba na okazywanie radości.
– Nie, moja córka pachnie tak jak jej ojciec –
powiedział z dumą Auvrey i wyprostował się dumnie jak diva na scenie. Brakowało
mu tylko wachlarza w prawej dłoni i wolnych ode mnie rąk.
– Demoniem? – spytała wesoło Aura.
Tym razem musiałam zatkać usta ręką.
– Nie wszystkie demony pachną ładnie, Aura. My
jesteśmy wyjątkowi – mówiąc to, puścił córce oczko.
– A cio to? – Córka przekręciła pytająco głowę
w bok. Zdążyliśmy już wejść do naszego
zastępczego pokoju. Ona jako pierwsza wdrapała się na łóżko. Uwielbiała z nami
spać, choć nie zawsze jej na to pozwalaliśmy. W końcu powinna uczyć się
samodzielności.
– To znaczy, że jesteśmy zajebiści – wyszczerzył
się Nathiel. Spojrzałam na niego karcąco. Przecież jak Aura nauczy się takiego
brzydkiego słowa, będzie je potem powtarzać do innych dzieci, a już za niecały
rok chcieliśmy posłać ją do przedszkola.
– Zia… ziabi… jescy? – spytała nachmurzona
córka. Usiadła po turecku i chwyciła się za stopy. Zaczęła kiwać się na
boki. Wpatrywała się w sufit i powtarzała różne połączenia słów, które mogłyby
powstać z tego skomplikowanego stwierdzenia.
– Masz szczęście, że to jeszcze za trudne dla
niej słowo – westchnęłam.
– Kiedyś i tak się go nauczy – odpowiedział z
uśmiechem Nathiel.
Wiedziałam, że ma racje. Aura nie była typem
grzecznej dziewczynki, dodatkowo ciążyła nad nią klątwa. Ostatnio zachowywała
się dosyć przykładnie, ale nikt nie powiedział, że to będzie trwało w
nieskończoność. Kiedyś może stać się nieznośna. Najbardziej bałam się tego,
kiedy Aura stanie się nastolatką… Na szczęście wciąż miała dwa lata i była
córeczką tatusia.
Całą trójką wylądowaliśmy pod kołdrą. Nie
musiałam długo czekać. Za kilka minut usłyszałam miarowe chrapanie męża i
córki, które się ze sobą uzupełniało. Nie powinnam być szczęśliwa, w końcu
straciliśmy dużo członków Nox i odnieśliśmy porażkę, ale nic nie poradzę na to,
że miałam ochotę się uśmiechać. Cieszyłam się każdą chwilą spędzoną z moją
rodziną. Szczególnie wtedy, gdy wszyscy byliśmy bezpieczni i mogliśmy spać
spokojnie.
Niech pokój świeci nad duszami zmarłych łowców
Nox. Nadejdzie moment, kiedy pomścimy każdego z nich.
***
Tak jak obiecałam Nathielowi, poszłam zrobić badania. Lekarz stwierdził, że muszę być przemęczona, dlatego
wstępnie posłał mnie na zwykłe pobranie krwi uzupełnione o badanie pozwalające
na wykrycie ciąży – kilka razy powtarzałam mu, że nie istnieje możliwość, abym
była w ciąży, ponieważ lekarze stwierdzili, że to już więcej nie nastąpi, on
był jednak nieugięty. Moja blada cera skłaniała go ku anemii. Osobiście nie
podejrzewałam siebie o żadną poważną chorobę. Może po prostu byłam przemęczona?
Ostatnie dni w Nox były dla nas szczególnie trudne, a miałam przecież na głowie
jeszcze cały dom i Aurę.
Wyniki badań miałam odebrać jutro z samego rana,
lekarz polecił mi się nie przejmować, gdyż na pierwszy rzut oka nie wyglądałam,
jakbym była poważnie chora. Zaufałam mu oraz mojej demonicznej cząstce, która
zawsze chroniła mnie przed ludzkimi dolegliwościami. Nie zajmowałam swoich
myśli wynikami badań. Byłam zadowolona, że miałam je z głowy. Teraz musiałam
wypełnić inne zadanie.
Kiedy minęły trzy dni naszego odpoczynku, la bonne fee dostarczyły nam szeroką listę składników do kupienia. Trójka z nas dostała przydział tego, co ma kupić. Zgłosiłam się na ochotnika, bo i tak musiałam zrobić zakupy do domu. To było tylko dziesięć niewymagających, ale dziwnych składników. Kto w końcu podejrzewał, że rytuał przywołania robi się z pomocą rzepy lub pazurów kurczaka? Nie chciałam w to wnikać, po prostu robiłam co mi każą. La bonne fee wielokrotnie udowodniły, że można im w pełni ufać. Po ich ostatnim ratunku nie wiedzieliśmy jak możemy się odwdzięczyć. Czy naprawdę mogą istnieć na świecie osoby, które tak wiele były w stanie poświęcić dla dobra innych? Podziwiałam je za to i wątpiłam w to, że kiedykolwiek zrobimy dla nich tak wiele jak one dla nas.
Kiedy minęły trzy dni naszego odpoczynku, la bonne fee dostarczyły nam szeroką listę składników do kupienia. Trójka z nas dostała przydział tego, co ma kupić. Zgłosiłam się na ochotnika, bo i tak musiałam zrobić zakupy do domu. To było tylko dziesięć niewymagających, ale dziwnych składników. Kto w końcu podejrzewał, że rytuał przywołania robi się z pomocą rzepy lub pazurów kurczaka? Nie chciałam w to wnikać, po prostu robiłam co mi każą. La bonne fee wielokrotnie udowodniły, że można im w pełni ufać. Po ich ostatnim ratunku nie wiedzieliśmy jak możemy się odwdzięczyć. Czy naprawdę mogą istnieć na świecie osoby, które tak wiele były w stanie poświęcić dla dobra innych? Podziwiałam je za to i wątpiłam w to, że kiedykolwiek zrobimy dla nich tak wiele jak one dla nas.
Ostatnio dyskutowałam z czarodziejkami na temat
mojej mocy. Przy okazji opowiedziałam im o moich spostrzeżeniach na temat
Sapphire. Martha stwierdziła, że to co mogłam usłyszeć Aidena może być prawdą.
Bo skoro członkini departamentu była pół demonem i używała bardzo zaawansowanej
magii, to dlaczego dla jakiegokolwiek pół demona miało to być przeszkodą? To
wszystko naprawdę mogło być tylko kwestią naszych ograniczeń i tego, że ciężko
pomieścić w naszych ciałach tak sporą ilość magii. Czarodziejki zgodnie
stwierdziły, że potrzebuję jakiegoś nauczyciela, który pomógłby mi opanować moc
odziedziczoną po Aidenie, tyle, że nikt
z nas nie znał takiej osoby. Na razie niczego nie mogłam z tym nic
zrobić, a sama nie chciałam podejmować się tak trudnego zadania jak nauka mocy
nad którą nie potrafiłam zapanować. Sam Nathiel stwierdził, że gdyby mnie nie
powstrzymali, mogłabym zabić nawet własnych sprzymierzeńców. Byłam jak w
transie. Mojemu mężowi zdawało się nawet, że przez dobry moment moje oczy
przybrały szmaragdową barwę. To mnie przerażało. Bałam się, że kiedyś moja moc
wyjdzie spod mojej kontroli i… i co wtedy?
Musiałam jak najszybciej znaleźć kogoś, kto
pomoże mi opanować rodzące się we mnie zdolności, odziedziczone po Aidenie.
Po każdej burzy pojawia się słońce. Nox ma jednak silnych członków, skoro potrafią się jakoś pozbierać po kolejnej porażce. Nie jest to może jakiś spektakularny powrót do sił, ale wciąż chcą przeć naprzód. Dzięki temu nie ma mowy o tym, by Departament zniszczył ich całkowicie, póki nie wybije Nox do ostatniego członka, a na to chyba na razie nie wpadli, sądząc, że łowcy są słabi.
OdpowiedzUsuńCiekawe, co dalej z mocami Laury. (Wiesz, że wpisałam Laurie, gapiąc się na śnieg za oknem?) Może Calante coś jej podpowie.
Czekam na ostatni rozdział.
Pozdrawiam
Rodzinka Auvrey'ów <3 Tak świetnie mi się o nich czyta! Wiesz, nie wyobrażam sobie, by coś miało tę trójkę rozdzielić. Niech jeszcze dołączy do nich Nate i... (Tak, Laura, to na pewno nie ciąża!), a chyba się popłaczę.
OdpowiedzUsuńMimo straty widać, że Nox ma swoją siłę, w końcu nie wszyscy zginęli. Mam nadzieję, że Laura szybko okiełzna swoją moc, a wówczas jej chaos przegoni Departament, zniszczy go i zamieni w proch. Tego im życzę.
Pozdrawiam! :)