niedziela, 13 listopada 2016

[TOM 2] Rozdział 60 - "Odzyskać to, co utracone"

Po grubej akcji pora ochłonąć. Głównie spotkanie w organizacji Nox. Za tydzień oficjalnie następuje koniec drugiego tomu WCN. Zaczęłam już pisać ostatnią serię, będzie miała 40-kilka rozdziałów. Myślę, że nie będę robić przerwy jak między pierwszym i drugim tomem i polecę z grubej rury, tydzień po zakończeniu. Pierwszy rozdział "W cieniu strachu" już czeka na opublikowanie. Zostaje mi zaprosić do czytania tego krótkiego czegoś.
***

Dręczyły mnie niepokojące sny. Połowa z nich odnosiła się do wizji, które zafundowała mi w Reverentii Sapphire, kilka dotyczyły tego, co rzeczywiście działo się w krainie demonów. Mój umysł starał się przedstawić wszystkie obawy w zakończeniu nieudanej misji. Każda wersja była inna. Przy jednej z nich zabijałam Nathiela i resztę członków Nox, a na koniec samą siebie, przy innych udawało nam się uciec bez szwanku. Gdzieś jednak czułam, że żadna z tych wersji nie jest właściwa.
W moich snach pokazywał się Aiden. Stał przede mną i mówił różne dziwne rzeczy. Większości nie rozumiałam. Docierały do mnie tylko pojedyncze słowa: duma, ograniczenia, chaos, wiara. Nie potrafiłam połączyć tego w całość. Zwieńczeniem wszystkich wizji był uśmiech mojego ojca. Przerażająco chłodno i złośliwy uśmiech. Sprawił, że niespodziewanie zerwałam się do góry. 
Krzyk uwiązł mi w obolałym gardle.
– Spokojnie – odezwał się Nathiel. Dopiero po chwili zorientowałam się, że obudziłam się ze snu i gwałtownie usiadłam na sofie. Auvrey chwycił mnie za ramiona. Widziałam go jak przez mgłę.
Dyszałam niespokojnie, próbując się uspokoić. Czułam się dziwnie osłabiona. Miałam wrażenie, że zaraz utracę przytomność albo zwymiotuję. Sądząc po tym, że ktoś zawołał o miskę, raczej zanosiło się na drugą opcję. Już po chwili zwisałam z łóżka z głową w dole i pozbywałam się żółci zalegającej mi w żołądku. Nathiel najwyraźniej trzymał mnie, żebym nie wpadła do miski. Inna ręka gładziła mnie po plecach. Było mi głupio, że odbywam takie przedstawienie w samym środku Nox. Tak, domyśliłam się, że tu jestem po sofie. Wciąż niewiele widziałam, ale już coraz więcej czułam.
Gdy skończyłam zwracać pustą zawartość żołądka, zostałam oparta o sofę. Drżałam na całym ciele. Najwyraźniej miałam gorączkę. Musiałam zamknąć oczy, żeby nie poddać się zawrotom głowy. Czułam się tak strasznie, jak podczas ciąży z bliźniakami. Jakby coś wysysało ze mnie całą dobrą energię. Byłam jak bezwładna lalka, którą trzeba było podpierać przy głupim siedzeniu. Nathiel dzielnie znosił moje złe samopoczucie.
Nie wiem ile tak siedziałam, ale gdy otworzyłam następnym razem oczy, przywitał mnie sufit organizacji Nox. Nie mam pojęcia kiedy mnie położono i przykryto kocem. Widocznie musiało minąć trochę czasu. Wcześniej gdy się przebudziłam, świeciło słońce, teraz było ciemno. 
Westchnęłam.
– Tata, mama nje śpi! – usłyszałam głos córki. Spojrzałam w bok. Najwyraźniej Aura bawiła się na podłodze klockami. Gdy stanęła obok mnie, dojrzałam za jej plecami ogromne budowle. – Mama – powiedziała uśmiechnięta córka, tuląc moją szyję. Uśmiechnęłam się, a łzy same pociekły mi z oczu. Czułam się wzruszona. Aura za mną tęskniła. To u niej naprawdę rzadkie.
– Witaj w świecie żywych – odezwał się Nathiel. Wychylił głowę zza oparcia i oparł na nim łokcie. Uśmiechał się. Łagodnie i z ulgą. – Długo spałaś.
– Przepraszam – odpowiedziałam. – Niewiele pamiętam, ale… – przerwałam i zmarszczyłam czoło. W oczy rzucił mi się różowy plaster na szyi męża. – Co masz na szyi?
Nathiel wzruszył ramionami z rozbawieniem.
– Córka mnie opatrzyła. Powiedziała, ze plastry z hello kitty do mnie pasują.
– Miała racje – uśmiechnęłam się.
Gdy Aura mnie już puściła, spróbowałam usiąść, jednak gdyby nie pomoc Nathiela, sama mogłabym mieć z tym problem. W Nox siedzieli prawie wszyscy, którzy wzięli udział w naszej samobójczej misji. Zdziwiłam się. Byli przecież tak cicho.
– Cześć, Laura – przywitał się Alec równocześnie z Andi. Dwójka nastolatków spojrzała na siebie karcąco i zaraz zaczęła kolejną kłótnię. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Reszta członków oraz la bonne fee również się do mnie uśmiechnęli. Tylko Sorathiel siedział na sofie wtulony w ciążowy brzuch Amy i na nikogo nie spoglądał – obejmował ją rękami. Moja przyjaciółka głaskała go po głowie jak dziecko. Była blada i zmęczona, ale szczęśliwa. Po policzkach spływały jej świeże łzy.
Wśród naszego zgromadzenia nikt nie był wypoczęty i energiczny. Nawet Andi i Alec kłócili się słabiej niż zwykle. Madlene, która przebudziła się na chwilę, żeby mruknąć w moją stronę coś, co miało brzmieć jak: „Bogu dzięki”, wtuliła głowę w kolana Arena i usnęła. Patricia też nie wyglądała na zdrową. Była blada i przytulała do siebie poduszkę, walcząc z sennością. Tylko Alex, Martha, Ethan i Aren siedzieli prosto, choć żadne z nich nie wyglądało na energicznych. W Nox panowała senna atmosfera, a płonący w kominku ogień wcale nie pomagał w pobudzeniu.
– Cieszę się, że wróciliśmy cało – szepnęłam.
– Gdyby nie ty, byłoby z nami trochę gorzej – odezwała się Martha. W ręce dzierżyła kubek herbaty. – Moglibyśmy nie wrócić.
Nathiel przeskoczył przez oparcie i usiadł obok mnie. Jego kojące ciepłe ramię grzało mnie w polik. Aura widząc nas razem, wskoczyła na sofę i wcisnęła się pomiędzy nasze kolana. Oczywiście przytuliła Nathiela, nie mnie. Zostało mi się uśmiechnąć i przykryć naszą trójkę kocem.
– Nie bardzo rozumiem co takiego zrobiłam – odezwałam się wreszcie. Próbowałam znaleźć w głowie jakieś wspomnienie, ale nie potrafiłam. Naprawdę nie pamiętałam co działo się w Reverentii. Moje myśli były szczątkowe, a kto wie czy i nie sfałszowane przez senne wizje?
– Serio? – zdziwił się Nathiel, patrząc mi prosto w oczy. Ogień w kominku odbijał się od jego tęczówek, sprawiając wrażenie, że płoną. – Prawie rozpierniczyłaś Reverentię. Nie mogliśmy cię uspokoić. Byłaś w jakimś dziwnym transie. Raiden i Riel uciekali gdzie pieprz rośnie.
Nachmurzyłam się. Naprawdę nie miałam pojęcia co takiego zrobiłam.  Nie miałam przecież żadnych super mocy.
– Mama siupelbohatel! – wykrzyknęła Aura, wznosząc piąstki do góry.
– Wyjaśnijcie mi co się stało, naprawdę niczego nie pamiętam – odpowiedziałam.
– Pamiętasz co mówiły karty? – spytała sennym głosem Madlene. Nie otworzyła oczu, ale najwyraźniej słyszała co się dzieje. Aren głaskał ją po włosach jak swojego pupilka. – Chaos. I miały racje. Twój ojciec miał moce, które potrafiły trochę namieszać. Odziedziczyłaś je po nim i wychodzi na to, że się przebudziły.
– Nie wiemy jak zrobiłaś tak wielką masakrę – kontynuował Nathiel ze zmarszczonym czołem. – Zawsze mówiłaś, że ta moc była trochę słaba i ujawniała się, gdy się denerwowałaś.
– Pamiętam, że byłam bardzo zdenerwowana – szepnęłam.
– Może dlatego, że Raiden przejął kontrolę nad twoim ciałem i kazał ci nas zabić.
Przybrałam niepewną minę i spojrzałam na różowy plaster Nathiela.
– To ja ci to zrobiłam?
– Nie. To Raiden to zrobił twoją ręką, a to nie to samo.
– Przepraszam. – Wtuliłam głowę w ramię męża i westchnęłam ciężko.
Wspomnienia powoli wracały do mojej głowy. Może nie pamiętałam wszystkiego ze szczegółami, ale ta krótka opowieść pozwoliła mi na wrócenie do rzeczywistych zdarzeń z pominięciem wszystkich strasznych wizji ze snów. Zastanawiało mnie tylko jedno. Czy duch Aidena naprawdę pojawił się w lesie Reverentii? Nawet jeżeli, to przecież nikt oprócz mnie nie mógł go widzieć. Pomaganie mi nie byłoby zresztą do niego podobne. Z drugiej strony, Nathiel wspominał kiedyś, że Calanthe nie jest sama w sennym świecie. Mógł się tylko domyślać, że chodzi o Aidena. Czy naprawdę są tam ze sobą? Potrafili dojść do porozumienia? Przecież przez całe swoje dorosłe życie dążyli do zabicia siebie. Może istnieje w tej historii coś, czego nikt z nas nie wie? Ethan powiedział, że Calanthe jako młoda dziewczyna była otwarta, ale zawsze miała jakieś ciche sekrety. Największym z nich był Aiden. Co, jeśli ta dwójka tak naprawdę się kochała?
Potarłam obolałą głowę. Miałam już dosyć rozmyślań. Póki co, nie dowiem się czy mój ojciec był prawdziwą wizją. A jeśli był, to chyba dobrze mieć go po swojej stronie. To prawda, że nie pokazał mi się z najlepszej strony za życia, ale myślę, że wiele byłabym w stanie zapomnieć. Bo jeśli istnieje – to znaczy, że ocalił całe Nox.
Ciszę panującą w sennej organizacji przerwało głośne pociągnięcie nosa. Wszyscy spojrzeliśmy w stronę Sorathiela, który wciąż tulił się do Amy. Wyglądał jak dziecko. Bezradnie i smutno. To dziwne. Zawsze kojarzyliśmy go z kimś, kto był przewodnikiem. Był naszym mózgiem operacji jeszcze zanim ustaliliśmy, że to on zostanie szefem Nox. Czyżby ten obowiązek go przerósł? Bądź co bądź, poprowadził wielu z nas na śmierć. I nie przyjmował do siebie żadnych słów sprzeciwu. Ten ruch bardzo nas osłabił, a żyliśmy tylko dzięki cudowi.
– Sorath – szepnęła załamana Amy, głaszcząc chłopaka po głowie.
– Sorath, nie bądź cipą – powiedział Nathiel, przewracając oczami. – Ja rozumiem, że jesteś załamany, ale… no, chyba mi nie powiesz, że beczysz? – Pytanie Auvreya zabrzmiało niepewnie.
Wszyscy wpatrywaliśmy się w milczącego blondyna, którego spokój odbył wędrówkę do odległej krainy. To źle, kiedy przywódca tracił wiarę w siebie, bo kto wtedy miał pociągnąć resztę członków organizacji do działania? Ja sama zaczynałam powoli tracić nadzieję na to, że uda nam się wygrać. Przecież polegliśmy przy dwóch członkach departamentu. Co by było, gdyby wszyscy z nich nas zaatakowali? Departament nie był sam. Może pół demony odrzucili, ale wciąż mieli całą armię do wykorzystania w walce z nami.
Nikt z nas nie był szczęśliwy. Każdy miał tak samo niezadowoloną czy smutną minę. Tym razem znowu polegliśmy, a demony przecież tylko się nami bawiły. Nie były poważne i nie będą poważne. Traktują nas jak robaki i tak też się czuliśmy. Jakbyśmy nie mieli przeciwko nim żadnej broni. Jakbyśmy byli tylko małymi istotami walczącymi z prawdziwym imperium zła.
Szef organizacji podniósł wzrok do góry. Wszyscy bez wyjątku na niego patrzyliśmy. Miał łzy w oczach. Bał się na nas patrzeć. Naprawdę wyglądał jak bezradne dziecko, które można było tylko przytulić i pocieszyć. Ale Sorathiel był już dorosły i doskonale wiedział za co się bierze. Za swoje błędy się płaci, a potem wyciąga z nich wnioski. To zasada nie tylko bitew, ale i życia.
– Przepraszam – powiedział ochrypłym głosem. – Naprawdę przepraszam. Nie zasługuję na bycie szefem Nox. Oddam to stanowisko komuś, kto nie będzie prowadził ludzi na śmierć.
W pewnym sensie zrobiło mi się przykro. Przecież bycie przywódcą nie było łatwe. Przeze mnie zginęła moja mała grupa początkujących, kiedy byliśmy w galerii handlowej. Bardzo to przeżyłam, dlatego wiem, co teraz czuł Sorathiel. Był załamany.
– Sorathielu, nikt z nas nie powiedział, że nie chcemy, abyś był naszym szefem – westchnął Ethan. Widziałam jak drżały mu ręce. Musiał wypić już naprawdę dużo kawy. – Czasem każdy się pogubi. Rozumiemy to, że chciałeś tylko i wyłącznie bezpiecznego życia dla swojej rodziny. Jednak wszyscy wiemy, że nie jesteśmy w dobrej sytuacji i ta wojna może potrwać jeszcze kilka lat. Ale jak nie my, to kto to zrobi? – spytał, unosząc do góry brew. Pod oczami miał przerażające cienie. Przydałby mu się odpoczynek. – Potrzebujemy kogoś, kto będzie nami kierował. Ja się na to nie nadaję. Pamiętasz w jakim stanie do was przyszedłem? Pogrążyłem się dlatego, że miałem zranione przez kobietę serce oraz, że straciłem dwójkę przyjaciół. Taka osoba nie jest w stanie znieść tak wielkiej odpowiedzialności.
– Ja również tego nie potrafię. Jest inaczej, niż sądziłem, że będzie  odpowiedział Sorathiel. – Dlaczego każda misja za którą się bierzemy kończy się porażką? – spytał. Położył dłoń na twarzy i umilkł. Najwyraźniej próbował powstrzymać nachodzące mu do oczu łzy.
– Bo takie jest życie – burknął Nathiel, zakładając ręce na piersi. – Każdy frajer przegrywa, ale jeżeli ten frajer jest uparty to w końcu stanie się zwycięzcą.
– Sorath, nie żeby coś, ale Ethan i Nathiel mają racje – poparła poprzedników Andi. – Każda porażka chyba czegoś nas uczy, prawda?
Uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam głową do niepewnie wyglądającej nastolatki. To prawda, że miała ognisty temperament, ale zdawała sobie sprawę z tego, że niewiele osób chciało słuchać czternastolatek. Tymczasem nasza Andi mówiła naprawdę mądre rzeczy, które należało zamknąć w swoim sercu.
– Zawsze ktoś umrze – odezwał się spokojnie Aren. – Na tym polega wojna. Ludzie, którzy się na nią pisali nie zostali do tego zmuszeni. Mieli wybór. Mogli się wycofać. Wielu z nich nie traktowało tego poważnie, a jako zabawę. Niech to będzie przestroga dla nas wszystkich. Wojna to nie rozrywka. My naprawdę walczymy tu na śmierć i życie. Na dodatek musimy podejmować trudne decyzje. Podjąłeś złą, ale to się zdarza. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego. Jesteśmy ludźmi i kierują nami uczucia.
Sorathiel odsłonił twarz i spojrzał na każdego z nas z osobna. Ta bezradnie wyglądająca twarz nie przypominała mi jego dawnej, chłodnej maski. Pomyślałby kto, że nic nie jest w stanie pozbawić go spokoju. Prawda była taka, że każda, nawet największa skała może zostać rozkruszona.
– Macie racje – szepnął Sorath. – Wiem. Wiem, że Hugh o wiele lepiej sobie z tym radził. Gdyby tutaj był, zapewne bylibyśmy silniejsi. Gdybyśmy chociaż mogli się go w jakiś sposób poradzić…
– Ale go nie ma, Sorath. Został zabity przez departament. Nie wrócimy go już. Możemy się tylko starać o to, aby dokończyć jego robotę – powiedział Nathiel i uśmiechnął się do przyjaciela łobuzersko.
W tym samym momencie z kolan Arena zerwała się Madlene. Jej dziwne zachowanie wzbudziło w nas podejrzenia. Wszyscy się na nią popatrzyliśmy. Dziewczyna przetarła zmęczone oczy. Wychodzi na to, że nie spała. Po prostu zbierała energię i słuchała o czym mówimy.
– Pamiętacie noc dusz? – spytała cicho. – To było w Halloween.
Większość członków pokiwało głowami. Niestety, ja nie mogłam tego pamiętać. Byłam wtedy w zupełnie innym świecie.
Martha najwyraźniej podłapała myśl przyjaciółki. Spojrzała na nią, a potem pokiwała głową ze zrozumieniem i upiła łyka herbaty.
– Istnieje jeszcze jeden sposób na przywołanie zmarłych, którzy byli ze sobą w jakiś sposób związani. Jeżeli chodzi o członków Nox, nie byłoby problemu z przywołaniem ich do naszego świata – kontynuowała.
Wszyscy zastygliśmy w bezruchu.
– Ostrzegamy jednak, że rytuał przywołania trochę zajmuje, poza tym gdy już się tu pojawią, nie będziecie mieli zbyt wiele czasu na rozmowę – dopowiedziała Alex.
– Chcecie zobaczyć się z panem Hughem i innymi członkami organizacji, których już z wami nie ma? – spytała z pokrzepiającym uśmiechem Madlene. – To mogłoby wam dodać otuchy.
Sorathiel spojrzał po wszystkich członkach. Wszyscy potwierdzili to bezgłośnie, kiwając głowami. Naszym ostatnim głosem był nasz szef.
– Myślę, że każdy z nas chciałby ich zobaczyć – powiedział zmęczonym głosem. W końcu się jednak uśmiechnął. Widziałam, że i Amy jest z tego powodu zadowolona. Przylgnęła do ramienia swojego ukochanego i zamknęła oczy.
– Dobrze, w takim razie musicie dać nam kilka dni na zebranie potrzebnych materiałów – powiedziała spokojnie Martha.
– Możemy wam pomóc – dodał Aren.
La bonne fee nie protestowały.
Już teraz w Nox zapanował inny nastrój. Oprócz potężnego zmęczenia i zniechęcenia, pojawiła się w naszych sercach nadzieja. Jeżeli Sorathiel zobaczy swoich rodziców, którzy również byli członkami Nox, na pewno odzyska wiarę w to, co robi. Hugh z pewnością nie powie mu niczego złego, a tylko pomoże. To on najbardziej na tym powinien skorzystać. Głównie dla niego chcieliśmy tego rytuału.
– A więc ustalone – powiedziała entuzjastycznie Madlene i klasnęła w dłonie.
Pokiwaliśmy głowami. Żadne z nas się teraz nie smuciło. Nie mogliśmy doczekać się tego, co być może stanie się już za kilka dni. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że spotkam swoją matkę, w końcu też należała do Nox. O co ją wtedy spytam? Na pewno o Aidena.
Zbliżała się północ, czarodziejki opuściły więc siedzibę. Sorathiel podziękował im za pomoc i stwierdził, że każdy z nas potrzebuje przynajmniej trzech dni odpoczynku, potem zobaczymy co będzie dalej. W między czasie nikt nie będzie wykonywał misji. I choć to ryzykowne zagranie, kiedy demonów w mieście się mnożyło, choć raz mogliśmy się na to zgodzić. Nawet najwięksi bohaterowie potrzebowali czasem odetchnąć od ratowania świata.
  Nathiel stwierdził, że nie ma sił na ruszenie się do naszego domu, dlatego po raz kolejny zostaliśmy na noc w Nox. Andi i Alec rozstali się w milczeniu, ale z uśmiechami zgody na twarzy, Aren zabrał się wraz z czarodziejkami, Ethan cudem doczłapał do swojego pokoju, gdzie zapewne padł jak trup na łóżko, Sorathiel pożegnał się z Nathielem przyjacielskim uściskiem na zgodę, a blada Amy ruszyła wraz z nim do pokoju z uspokojonym uśmiechem, stos nieumytych naczyń zostawiła na jutro. Chciałam się podnieść i zaprowadzić Aurę do mycia, ale nie skończyło się to dla mnie dobrze. Nogi się pode mną ugięły i poleciałam do przodu, zaliczając bliskie spotkanie ze stołem. Przestraszona Aura zaczęła piszczeć, a Nathiel westchnął ciężko.
– Nie poddasz się, co? – spytał, podnosząc mnie do góry. Teraz siedziałam w jego ramionach i patrzyłam mu prosto w oczy. Mój mąż wyglądał na poważnego. – La bonne fee wspominały, że jesteś wycieńczona z powodu używania magii, ale powiedziały, że to nie tylko to. Pamiętasz co mi obiecałaś? – spytał, unosząc brew.
Westchnęłam bezradnie.
– Tak. Że pójdę do lekarza.
– Nie wszystkie objawy mogą być związane z użyciem magii, wiesz? Boję się, że jesteś na coś chora – mówiąc to, zmarszczył czoło.
– Spokojnie. Obiecałam, że pójdę do lekarza i zrobię to, Nathiel – powiedziałam cicho, opierając głowę na jego klatce piersiowej. Tym razem pozwoliłam, żeby zaniósł mnie do łóżka. Mała Aura podążała za nami. Gdy usłyszała, że skończyliśmy dyskutować, rzuciła wesołym głosem:
– Nie musię myć?
– Nie, dzisiaj ci odpuścimy – zaśmiał się Nathiel. – Rano cię wykąpiemy.
– Aula bęcie śmieldziośkiem – zachichotała dziewczynka.
Mało nie wybuchłam śmiechem, byłam jednak za słaba na okazywanie radości.
– Nie, moja córka pachnie tak jak jej ojciec – powiedział z dumą Auvrey i wyprostował się dumnie jak diva na scenie. Brakowało mu tylko wachlarza w prawej dłoni i wolnych ode mnie rąk.
– Demoniem? – spytała wesoło Aura.
Tym razem musiałam zatkać usta ręką.
– Nie wszystkie demony pachną ładnie, Aura. My jesteśmy wyjątkowi – mówiąc to, puścił córce oczko.
– A cio to? – Córka przekręciła pytająco głowę w  bok. Zdążyliśmy już wejść do naszego zastępczego pokoju. Ona jako pierwsza wdrapała się na łóżko. Uwielbiała z nami spać, choć nie zawsze jej na to pozwalaliśmy. W końcu powinna uczyć się samodzielności.
– To znaczy, że jesteśmy zajebiści – wyszczerzył się Nathiel. Spojrzałam na niego karcąco. Przecież jak Aura nauczy się takiego brzydkiego słowa, będzie je potem powtarzać do innych dzieci, a już za niecały rok chcieliśmy posłać ją do przedszkola.
– Zia… ziabi… jescy? – spytała nachmurzona córka. Usiadła po turecku i chwyciła się za stopy. Zaczęła kiwać się na boki. Wpatrywała się w sufit i powtarzała różne połączenia słów, które mogłyby powstać z tego skomplikowanego stwierdzenia.
– Masz szczęście, że to jeszcze za trudne dla niej słowo – westchnęłam.
– Kiedyś i tak się go nauczy – odpowiedział z uśmiechem Nathiel.
Wiedziałam, że ma racje. Aura nie była typem grzecznej dziewczynki, dodatkowo ciążyła nad nią klątwa. Ostatnio zachowywała się dosyć przykładnie, ale nikt nie powiedział, że to będzie trwało w nieskończoność. Kiedyś może stać się nieznośna. Najbardziej bałam się tego, kiedy Aura stanie się nastolatką… Na szczęście wciąż miała dwa lata i była córeczką tatusia.
Całą trójką wylądowaliśmy pod kołdrą. Nie musiałam długo czekać. Za kilka minut usłyszałam miarowe chrapanie męża i córki, które się ze sobą uzupełniało. Nie powinnam być szczęśliwa, w końcu straciliśmy dużo członków Nox i odnieśliśmy porażkę, ale nic nie poradzę na to, że miałam ochotę się uśmiechać. Cieszyłam się każdą chwilą spędzoną z moją rodziną. Szczególnie wtedy, gdy wszyscy byliśmy bezpieczni i mogliśmy spać spokojnie.
Niech pokój świeci nad duszami zmarłych łowców Nox. Nadejdzie moment, kiedy pomścimy każdego z nich.
***
Tak jak obiecałam Nathielowi, poszłam zrobić badania. Lekarz stwierdził, że muszę być przemęczona, dlatego wstępnie posłał mnie na zwykłe pobranie krwi uzupełnione o badanie pozwalające na wykrycie ciąży – kilka razy powtarzałam mu, że nie istnieje możliwość, abym była w ciąży, ponieważ lekarze stwierdzili, że to już więcej nie nastąpi, on był jednak nieugięty. Moja blada cera skłaniała go ku anemii. Osobiście nie podejrzewałam siebie o żadną poważną chorobę. Może po prostu byłam przemęczona? Ostatnie dni w Nox były dla nas szczególnie trudne, a miałam przecież na głowie jeszcze cały dom i Aurę.
Wyniki badań miałam odebrać jutro z samego rana, lekarz polecił mi się nie przejmować, gdyż na pierwszy rzut oka nie wyglądałam, jakbym była poważnie chora. Zaufałam mu oraz mojej demonicznej cząstce, która zawsze chroniła mnie przed ludzkimi dolegliwościami. Nie zajmowałam swoich myśli wynikami badań. Byłam zadowolona, że miałam je z głowy. Teraz musiałam wypełnić inne zadanie. 
Kiedy minęły trzy dni naszego odpoczynku, la bonne fee dostarczyły nam szeroką listę składników do kupienia. Trójka z nas dostała przydział tego, co ma kupić. Zgłosiłam się na ochotnika, bo i tak musiałam zrobić zakupy do domu. To było tylko dziesięć niewymagających, ale dziwnych składników. Kto w końcu podejrzewał, że rytuał przywołania robi się z pomocą rzepy lub pazurów kurczaka? Nie chciałam w to wnikać, po prostu robiłam co mi każą. La bonne fee wielokrotnie udowodniły, że można im w pełni ufać. Po ich ostatnim ratunku nie wiedzieliśmy jak możemy się odwdzięczyć. Czy naprawdę mogą istnieć na świecie osoby, które tak wiele były w stanie poświęcić dla dobra innych? Podziwiałam je za to i wątpiłam w to, że kiedykolwiek zrobimy dla nich tak wiele jak one dla nas.
Ostatnio dyskutowałam z czarodziejkami na temat mojej mocy. Przy okazji opowiedziałam im o moich spostrzeżeniach na temat Sapphire. Martha stwierdziła, że to co mogłam usłyszeć Aidena może być prawdą. Bo skoro członkini departamentu była pół demonem i używała bardzo zaawansowanej magii, to dlaczego dla jakiegokolwiek pół demona miało to być przeszkodą? To wszystko naprawdę mogło być tylko kwestią naszych ograniczeń i tego, że ciężko pomieścić w naszych ciałach tak sporą ilość magii. Czarodziejki zgodnie stwierdziły, że potrzebuję jakiegoś nauczyciela, który pomógłby mi opanować moc odziedziczoną po Aidenie, tyle, że nikt  z nas nie znał takiej osoby. Na razie niczego nie mogłam z tym nic zrobić, a sama nie chciałam podejmować się tak trudnego zadania jak nauka mocy nad którą nie potrafiłam zapanować. Sam Nathiel stwierdził, że gdyby mnie nie powstrzymali, mogłabym zabić nawet własnych sprzymierzeńców. Byłam jak w transie. Mojemu mężowi zdawało się nawet, że przez dobry moment moje oczy przybrały szmaragdową barwę. To mnie przerażało. Bałam się, że kiedyś moja moc wyjdzie spod mojej kontroli i… i co wtedy?
Musiałam jak najszybciej znaleźć kogoś, kto pomoże mi opanować rodzące się we mnie zdolności, odziedziczone po Aidenie.

2 komentarze:

  1. Po każdej burzy pojawia się słońce. Nox ma jednak silnych członków, skoro potrafią się jakoś pozbierać po kolejnej porażce. Nie jest to może jakiś spektakularny powrót do sił, ale wciąż chcą przeć naprzód. Dzięki temu nie ma mowy o tym, by Departament zniszczył ich całkowicie, póki nie wybije Nox do ostatniego członka, a na to chyba na razie nie wpadli, sądząc, że łowcy są słabi.
    Ciekawe, co dalej z mocami Laury. (Wiesz, że wpisałam Laurie, gapiąc się na śnieg za oknem?) Może Calante coś jej podpowie.
    Czekam na ostatni rozdział.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Rodzinka Auvrey'ów <3 Tak świetnie mi się o nich czyta! Wiesz, nie wyobrażam sobie, by coś miało tę trójkę rozdzielić. Niech jeszcze dołączy do nich Nate i... (Tak, Laura, to na pewno nie ciąża!), a chyba się popłaczę.
    Mimo straty widać, że Nox ma swoją siłę, w końcu nie wszyscy zginęli. Mam nadzieję, że Laura szybko okiełzna swoją moc, a wówczas jej chaos przegoni Departament, zniszczy go i zamieni w proch. Tego im życzę.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń