Tak jak mówi początek rozdziału 61... Dziś wielki dzień! Koniec drugiego tomu WCN! Łoooo! Ostatnio przewinęłam sobie wszystkie rozdziały, które dotychczas stworzyłam i... jest ich dokładnie 135. Dobry wynik. Nie wiem co mogę napisać. Cieszę się? "W cieniu strachu" już zaczęłam pisać. Zapowiada się całkiem niezłe zakończenie w trzecim tomie. Już nie będę się aż tak znęcać nad Nox, ale nie obiecuję, że nie będę zabijać ludzi huehuehue. Tym razem łowcy pokażą, że potrafią być silni!
No, więc jedziemy z tym ostatnim koksem w drugim tomie! Za tydzień ruszam już z trzecim.
No, więc jedziemy z tym ostatnim koksem w drugim tomie! Za tydzień ruszam już z trzecim.
***
Dziś był wielki dzień.
Wszystkie
składniki na rytuał przywołania zostały zebrane. Było ich trzydzieści. Cała
czwórka la bonne fee stała przy starym kotle, który należał kiedyś do Hugha,
ponieważ warunkiem przywołania danej grupy związanej ze sobą profesją, było
posiadanie przedmiotu najważniejszego ogniwa w organizacji. Nie miałam pojęcia skąd Nathiel wydobył kocioł
i pomysłu na to, po co był on Hughowi, ale postanowiłam tę kwestię zostawić w spokoju.
Przyglądaliśmy
się jak czarodziejki dyktują na głos listę potrzebnych rzeczy i wrzucają je po
kolei do kotła. Wyglądały teraz jak prawdziwe wiedźmy, które gotują zupę z
ludzkich flaków i niemowlaków. Ten widok przyprawiał mnie o ciarki, na
szczęście nie dałam się zwieść wyobraźni. Przecież wiedziałam, że intencje mają
dobre i wcale nikogo nie musiały zabijać, żeby sporządzić tę przedziwną
mieszankę.
W spotkaniu z
poprzednikami Nox uczestniczyli wszyscy, wliczając w to również Amy, Aurę i
Aleca. Tak naprawdę nie widzieliśmy kto się przed nami pojawi i ile tych osób
będzie. La bonne fee nie były nam w stanie tego powiedzieć. Wszystko zależało
od tego, kogo będziemy chcieli zobaczyć, dlatego pewne było, że pojawi się tu
Hugh, rodzice Sorathiela oraz przyjaciele Ethana. Czy mogliśmy liczyć na kogoś
jeszcze? Tego nikt z nas nie wiedział. Wszystko miało się okazać po
sporządzeniu kotła magicznej zupy.
– Mama, a duchy
śtlaśne? – spytała mała Aura, ciągnąć mnie za sukienkę. Spojrzałam w dół i
posłałam jej uspokajający uśmiech. Chciałam, żeby była przy tym spotkaniu, bo
być może poznałaby Calanthe, czyli swoją babcię. Nathiel wspominał, że podczas
nocy dusz moja matka wyznała mu, że sprawuje opiekę nad naszą córką. Powiedziała
również, choć niedosłownie, że Aiden trzyma pieczę nad zaginionym Natem. Dzięki
temu byłam pewna, że nasz syn wciąż żyje i kiedyś do nas wróci. Zastanawiało
mnie tylko, jaki wtedy będzie? Czy taki sam jak Aura? A może zupełnie inny?
Porzuciłam
swoje rozmyślania na rzecz wytłumaczenia córce całego zajścia. Uklęknęłam przed
nią i poprawiłam kołnierzyk jej ulubionej niebieskiej sukienki.
– Są złe duchy
i dobre, Aura. My będziemy się widzieć z tymi dobrymi, które wiele dla nas
zrobiły – powiedziałam.
Moja córka
zmarszczyła czółko. Kosmyk czarnych włosów rozdzielił jej czoło na połowę.
Odgarnęłam go w tył i zmusiłam do zachowania ładu. Niesforność układanej
fryzury odziedziczyła po Nathielu. Chociaż próbowałam zapanować nad jej
włosami, one i tak wyglądały jak chciały.
– A źłe? –
spytała niepewnie dziewczynka. – Pod łóskiem?
– Aura, nie ma
żadnych duchów pod twoim łóżkiem – westchnęłam załamana. Kolejną noc z rzędu
musiałam jej tłumaczyć, że żaden potwór nie chce jej zjeść, gdy śpi.
– Sią! –
wykrzyknęła oburzona dziewczynka i uderzyła różową skarpetką w panele. Małe
piąstki zacisnęła ze złości, a poliki nadmuchała. – Plawda, Andi? – spytała,
spoglądając na nastoletnią demonicę. Andi udała, że niczego nie słyszy i nie
widzi. Wiedziałam już, że to ona naopowiadała niestworzonych historii mojej
córce. Zostało mi potrząsnąć głową i znosić kolejne noce w towarzystwie
przerażonej i zapłakanej Aury. Miałam tylko nadzieję, że gdy już podrośnie,
odzwyczai się od przyjemności w postaci dzielenia z nami łóżka.
– Dobra,
dodajemy ostatni składnik – odezwała się Madlene, wystawiając do góry kurzą
łapkę. Jej powaga nie szła w parze z przedmiotem, który dzierżyła w dłoni, ale
nikt zdawał się nie zwracać na to uwagi, w końcu mieliśmy przed sobą wzniosły
moment. – Nie będziemy wam przeszkadzać. Zaklęcie skończy się samo. Gotowi?
Kiwnęliśmy
głowami.
Madlene
wrzuciła kurzą łapkę do kotła, który buchnął dymem. Całą organizację Nox w
jednym momencie otoczyła dusząca mgła. Zaczęłam kaszleć, podobnie jak moja
córka i Nathiel stojący gdzieś obok.
– Wiedziałem,
że chcą nas udusić, wiedźmy jedne – prychnął Auvrey. Machnął mi ręką przed
oczami, żeby odgonić nieprzyjemnie gęstą mgłę. Słyszałam jak Aura pociąga
nosem. To nie zapowiadało niczego dobrego. Zaraz rozpłacze się na cały dom.
Ojciec w porę
wziął swoja córkę w ramiona i podniósł do góry. Dopieszczone ¾ demona wtuliło
zasmarkany nosek w ojcowskie ramię.
– Alec, pedale!
Uważaj, gdzie łapy kładziesz! – usłyszeliśmy gdzieś po naszej prawej stronie
małą Andi.
– Nie moja
wina! Niczego nie widzę! – odpowiedział oburzony nastolatek. Miał prawie
piskliwy głos. We mgle widziałam jego wielkie czerwone plamy na polikach.
– E, Sorath,
nie masz jakiegoś odkurzacza pod ręką? – zapytał Nathiel. Nagle zaczął się
śmiać jak szaleniec, który wciągnął nosem za dużo oparów z marihuany. A jeśli
la bonne fee przez przypadek zgotowały nam jakiś mocny narkotyk? Może to wcale
nie będzie realne spotkanie ze zmarłymi członkami organizacji Nox, a wizja wywołana ćpaniem bliżej nieokreślonych
środków narkotyzujących? Cóż, nigdy nie sądziłam, że zupa z kurzych łapek może
zaszkodzić.
– Powinniśmy
się chyba skupić w jednym miejscu, nie sądzicie? – spytał z westchnięciem
Ethan. Przedarł się przez mgłę i stanął nieopodal nas. To samo zrobili młodsi
członkowie Nox, w tym nasz szef wraz z Amy. Opary dziwnie duszącego płynu
zaczęły się rozpływać, jednak po zmarłych duszach nie było śladu. Czyżby
zaklęcie nie zadziałało? Nie, musiało zadziałać. Przecież la bonne fee
zniknęły. Więc o co chodziło?
– O ja jebię! –
wykrzyknął nagle Nathiel. Właśnie wskazywał palcem w róg pokoju. Spod mgły
wystawały dwie pary odzianych stóp. Najprawdopodobniej jakiegoś mężczyzny i
kobiety. Im mgła wyżej uciekała, tym stawali się wyraźniejsi. Nie przypominali sobą
żadnych duchów. Nie byli bladzi i niewyraźni. Raczej sprawiali wrażenie osób
żywych. Czy tak samo wyglądało to podczas nocy dusz? A może to inny rodzaj
rytuału?
– Nathiel,
skarbie, nie musisz się wyrażać w taki sposób – usłyszeliśmy łagodny, kobiecy
głos. Nawet nie musiałam widzieć twarzy tej osoby, żeby domyślić się kto to
był. Do tej pory nie wiedziałam, że to możliwe, aby mężczyzna miał podobny głos
do swojej matki, ale dziś się o tym przekonałam. Delikatne brzmienie Sorathiel
odziedziczył właśnie po matce.
Gdy tym całkowicie
opadł, zobaczyliśmy Elisabeth i Arthura Blythe w całej okazałości. Nie mogli
mieć więcej niż trzydzieści kilka lat. Nie mam się czemu dziwić – przecież
zmarli młodo. Obydwoje trzymali się za ręce i wyglądali na zadowolonych.
Sorathiel to naprawdę kopia własnej matki. Miał taki sam kolor włosów, oczu i skóry, zgadzały się nawet rysy, z tym, że obecny szef naszej organizacji był bardziej męski. Nie nazwałabym jego urody kobiecą, za to Elisabeth – owszem. Geny potrafiły wiele zdziałać, nawet, jeżeli ktoś różnił się od siebie płcią.
Sorathiel to naprawdę kopia własnej matki. Miał taki sam kolor włosów, oczu i skóry, zgadzały się nawet rysy, z tym, że obecny szef naszej organizacji był bardziej męski. Nie nazwałabym jego urody kobiecą, za to Elisabeth – owszem. Geny potrafiły wiele zdziałać, nawet, jeżeli ktoś różnił się od siebie płcią.
Arthur Blythe
nie wyróżniał się z otoczenia. Miał wypłowiałe brązowe włosy, które okalały jego okrągłą twarz oraz ciemno-niebieskie oczy. Nie wyglądał na kogoś, kogo
można zapamiętać po samej twarzy. Spośród innych wyróżniał go tylko uśmiech –
był szczery.
Spojrzałam
ukradkowo na Sorathiela. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam u niego takiej
radości. Brązowe oczy błyszczały mu w sztucznym świetle lamp, a radość nawet na
moment nie opuściła twarzy.
– Mamo, tato –
szepnął.
Dwójka rodziców podeszła do swojego syna i przytuliła się do niego. Amy, która stała
z boku przybrała zakłopotaną minę i podrapała się w tył głowy. Nie do końca
wiedziała jak zareagować na rodziców swojego chłopaka, których nigdy w życiu
nie widziała. Sprawa była o tyle dziwna, że miała przed sobą dwie nieżywe
osoby. Nie dziwiłam się jej. Amy nie na co dzień ma okazje oglądać takie dziwy.
My częściej stykamy się z magią la bonne fee niż ona.
– Dzień dobry –
przywitała się niepewnie. Dopiero wtedy zdziwieni rodzice wychylili głowy zza
Sorathiela. Chłopak zdawał się zapomnieć o swojej ukochanej. To źle. Amy w
ciąży była o tyle wrażliwa, że w każdej chwili mogła wybuchnąć
płaczem. Stres najwyraźniej był teraz jej sprzymierzeńcem, bo stała jak wryta i
nie potrafiła nawet drgnąć powieką, która mogłaby uronić choć jedną łzę.
– To Amy –
przedstawił dziewczynę Sorathiel. Uśmiechnął się tak szeroko, że prawie go nie
poznałam. W pewnym sensie zrobiło mi się przykro. Wiedziałam już dlaczego młody
Blythe był zawsze taki poważny. Przecież rodzice zostawili go gdy był jeszcze
mały. Naprawdę mocno musiał ich kochać, skoro zachowywał się teraz jak młody
chłopiec spragniony rodzicielskiego ciepła. Los bywa naprawdę okrutny. Czasem
bez powodu każe nam dorosnąć.
– A to? –
spytała rozbawiona Elisabeth, zerkając znacząco w stronę brzucha. Amy się
zarumieniła i otworzyła buzię. Żadne słowo nie padło jednak z jej ust.
– Moja przyszła
córka – odpowiedział za nią Sorathiel. Brzmiał jak dumny ojciec dawno
narodzonej dziewczynki, w rzeczywistości miał jeszcze przed sobą kilka miesięcy
oczekiwania. – Anastasia Elisabeth Blythe. – Jego zapowiedź brzmiała jakby
mówił o przyszłej następczyni tronu. Zachowanie Sorathiela sprawiło, że się
uśmiechnęłam. Miło było widzieć go szczęśliwym.
– Och –
zdziwiła się pani Blythe. – Naprawdę chcecie jej nadać na drugie imię
Elisabeth? – Najwyraźniej ucieszyła się na tą wiadomość.
– T-tak –
odpowiedziała zestresowana Amy. – To dla Sorathiela naprawdę wiele znaczy, a
jeśli dla niego to… to dla mnie też.
Uradowana i
roześmiana Elisabeth przytuliła do siebie syna i przyszłą synową. Z jej oczu
emanowała niesamowita energia. Nie miałam wątpliwości co do tego, że była
najlepszą przyjaciółką jaką Calanthe mogła mieć.
Amy
zesztywniała. To bardzo dziwne widzieć ją w takim stanie. Czy gdyby po raz
pierwszy zobaczyła matkę Sorathiela, kiedy by żyła, zachowywałaby się tak samo?
Czy może to, że przytulała ją osoba nieżywa tak ją przerażało?
– Hej, a mnie
to już nie przytulicie? – prychnął oburzony Nathiel. Wciąż trzymał Aurę w swoich ramionach. Jego usta wykrzywiały się w łobuzerskim uśmiechu. Auvrey wspominał
mi kiedyś, że Elisabeth i Arthur byli dla niego jak rodzice. On też bardzo
przeżył ich utratę.
– Nathiel. –
Elisabeth uśmiechnęła się w jego stronę. Ku mojemu zaskoczeniu podbiegła w jego
stronę i rzuciła się mu na szyję jak nastolatka tęskniąca za swoim chłopakiem,
którego nie widziała dwa dni. Miałam wrażenie, że Aura za chwilę zacznie
krzyczeć. Miała przerażoną minę i łzy w oczach. No, tak. Zdawała sobie przecież
sprawę z tego, że Elisabeth jest duchem, a nasza córka piekielnie bała się
duchów.
Auvrey poklepał
swoją zastępczą matkę po plecach.
– Myślałem, że
będziesz stara, ale chyba nieźle się trzymasz – zachichotał.
– Za to ty już
nie młodniejesz, Nathielu – odpowiedziała roześmiana kobieta. Do rodzinnego
przywitania dołączył się Arthur. Poklepał demona po plecach jak własnego syna.
– Uroczą masz
córeczkę – zaszczebiotała Elisabeth. Przejechała palcem po nosie naszej Aury,
która wyprostowała się z przestrachem. Dotykał ją przecież duch. DUCH!
– Żonę też mam
uroczą – powiedział z dumą Auvrey i skinął na mnie głową. – I co? Zawsze
powtarzaliście, że to Sorathiel szybciej się ohajta. Byłem lepszy.
– Nie sądziłem,
że ktokolwiek będzie chciał za ciebie wyjść, współczuję twojej żonie – odezwał
się rozbawiony Arthur i skinął w moją stronę głową.
– Spokojnie,
jakoś wytrzymuję – odpowiedziałam.
Elisabeth
zwróciła się teraz ku mnie. W jej oczach pojawił się dziwny smutek. Nie
spodziewałam się, że do mnie podejdzie. Nie spodziewałam się też, że dotknie
chłodną dłonią mojego policzka.
– Jesteś taka
podobna do Calanthe – szepnęła. – Tak mi przykro z jej powodu.
– Nie pojawi
się tutaj, prawda? – spytałam cicho.
Elisabeth
posłała mi smutny uśmiech i potrząsnęła głową.
– Wybrała inną
drogę, Lauro. Dogląda cię z innego miejsca.
– Rozumiem –
westchnęłam i pokiwałam głową.
Nie byłam z
tego powodu zadowolona. Raczej pokładałam nadzieję w to, że Calanthe się tutaj
zjawi. Chciałam, żeby Aura zobaczyła swoją babcię na własne oczy. Niestety, nie
będzie miała takiej możliwości.
Elisabeth
odsunęła się ode mnie i spojrzała na zesztywniałego Ethana. Stał niedaleko
mnie.
– Ethan. –
Kobieta uśmiechnęła się z troską. – Jesteś jedynym z naszej grupy, który przeżył. Cały czas ci
kibicujemy. Trochę się zestarzałeś i stoczyłeś – w tym momencie spojrzała na
niego karcąco – ale ważne, że zmądrzałeś i wróciłeś do Nox. Potrzebowało cię.
Mężczyzna
kiwnął głową. Miałam wrażenie, że jego oczy stały się szklane. Wielokrotnie
wspominał swoich przyjaciół. Miał sobie za złe, że zostawił Calanthe oraz
Elisabeth i Arthura samym sobie. Zachował się wtedy jak gówniarz. Nie powinien
od nich uciekać. Potrzebowali go.
– Przepraszam –
szepnął Ethan. Chciał kontynuować, ale Elisabeth przyłożyła mu palec do ust.
– Nie musisz
przepraszać. Rozumiemy co musiałeś czuć.
Starszy łowca
pochylił głowę w dół. Wciąż czuł się winny wobec tamtej sytuacji. Nie potrafił
sobie tego do końca wybaczyć, nawet, jeżeli wrócił do Nox. To chyba dobrze, że
miał okazje spotkać Elisabeth i Arthura. Ciężar powinien spaść z jego serca raz
na zawsze. W końcu nikt go o nic nie obwiniał. Na tym polegało bycie
przyjacielem: aby wybaczać najgorsze błędy.
– ...W końcu nas
zabrakło – usłyszeliśmy całkiem nowy, dziewczęcy głos. Wszyscy spojrzeliśmy w
stronę skąd dochodził. Tuż za plecami Ethana pojawiły się dwie nowe osoby. Nie
miały więcej niż szesnaście lat, dlatego domyśliłam się kto tym razem zawitał w
nasze skromne progi. Widziałam ich zdjęcie w albumie Calanthe. Opowiadała mi
trochę o nich.
Ariana Falaise
i Andreas Tournai. Kolejni przyjaciele Ethana, którzy zmarli wcześniej niż
powinni. Los nie był dla nich łaskawy. Nie zdążyli nawet zasmakować życia.
Umarli jako nastolatkowie, nawet nie wyznając sobie miłości.
– Doprowadzicie
mnie chyba do zawału – odezwał się z westchnięciem jedyny członek organizacji
Nox ze starszej generacji, który przeżył. Przeczesał włosy dłonią i spojrzał w
tył. Ariana sięgała mu do podbródka. Miała długie, farbowane na czerwono włosy
i zielone oczy. Była chyba nawet bledsza niż ja, choć nie mogłam zapominać o
tym, że była obecnie duchem. Nie miała idealnej figury, ale jej okrągła buzia
sprawiała wrażenie sympatycznej.
– Wyrosłeś,
Ethanie – powiedziała dziewczyna.
– I stałeś się
starym, zgorzkniałym dziadem – zaśmiał się jej towarzysz, Andreas. – Czyli nic
się nie zmieniłeś.
Chłopak nie był
wysoki, ledwo przerastał swoją przyjaciółkę. Był kruchej postury, niezbyt
umięśniony. Posiadał przydługie blond włosy i szare oczy. Sprawiał wrażenie
wiecznie zmęczonego lub znudzonego nastolatka.
– Tak, jestem
tak samo straszny jak zawsze – odpowiedział z uśmiechem Ethan. Już dawno nie
widziałam go takiego radosnego. Zobaczenie starych przyjaciół i porozmawianie z
nimi było mu najwyraźniej bardzo potrzebne. Nigdy nie sądziłam, że ktoś tak
poważny i zamknięty w sobie może okazać jednym spojrzeniem tyle uczuć.
Brakowało tylko, żeby zapłakał, ale wiedziałam, że to już za dużo jak na jego
dumę.
– Miło jest was
wszystkich zobaczyć razem – odezwał się znajomy głos staruszka.
Spojrzeliśmy w
tył. Na fotelu niedaleko kominka siedział Hugh ze swoją fajką. To jego stałe
miejsce w starej organizacji. Układ w nowej w ogóle się nie zmienił właśnie ze
względu na nasz sentyment. Każdy pamiętał Hugha, który wieczorami siadał przy
różanej herbacie przed kominkiem i palił w zamyśleniu fajkę. Wiele byśmy dali, by te czasy
powróciły. Wtedy było łatwiej, mniej wiedzieliśmy i mniej przeżywaliśmy.
Dorosłość nie jest łatwa.
Myślę, że
wszyscy w tej chwili poczuliśmy wielką tęsknotę za minionymi czasami. Wszystkie
wspomnienia ze starych misji wróciły do mnie. Byłam zdziwiona tym, jak szybko
się wzruszyłam. Czułam, że moje oczy robią się szklane.
– No, Hugh, nie
postarzałeś się ani trochę, odkąd wyrzuciłeś mnie z organizacji – powiedział ze
zjadliwą ironią Nathiel. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wciąż ma mu to za
złe. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że naprawdę był wtedy
nieodpowiedzialnym gówniarzem.
– Za to ty
trochę dorosłeś, Nathielu. Bardzo mnie to cieszy – westchnął Hugh. – Gdybym
mógł dłużej pożyć, odnalazłbym cię i przygarnął z powrotem do organizacji –
dodał łagodnie i posłał mu smutny uśmiech.
Auvrey
złagodniał. Chyba był trochę spięty tą sytuacją, bo nagle opuścił ramiona w dół
i westchnął.
– Co było, to
było i tak za tobą tęskniłem, głupi dziadu – odpowiedział i przewrócił
teatralnie oczami. Teraz widziałam w swoim mężu dawnego nastoletniego
Nathiela, który zachowywał się jak rozpieszczony dzieciak. Może wcześniej nie
dostrzegałam w nim wielkich zmian, ale samo wspomnienie nocy po której
wróciliśmy z reveryntyjskiego balu uświadomiło mi, że naprawdę dorósł. Ludzie,
demony i inne stworzenia prędzej czy później będą musiały dorosnąć. Taka była
kolej rzeczy. Nikt nie stoi w miejscu.
Hugh wstał z
fotela i spojrzał po nas wszystkich z uśmiechem wyrażającym wzruszenie. Były
szef organizacji wyglądał teraz, jakby nie był we własnej skórze. Za życia
wstrzymywał się od pokazywania uczuć. Owszem, był miły i potrafił się
uśmiechać, ale nie robił to z przyzwyczajenia, nie ze szczerych chęci.
Były szef Nox
stanął przede mną i Nathielem.
– Nigdy nie
sądziłem, że wasze losy tak się potoczą. To dobrze, że sobą jesteście – mówiąc
to, spojrzał na Aurę, która zamrugała kilka razy oczami. – Dzięki tobie, Lauro,
Nathiel się zmienił.
– No, ej, to
nie Laury zasługa, tylko moja – oburzył się Auvrey. Założył ręce na piersi jak
obrażone dziecko. Zignorowałam go.
– Tak. Nie
żałuję tego. Inaczej nie byłoby Aury – uśmiechnęłam się. Hugh odwzajemnił mój
uśmiech, a potem skierował się w stronę swojego dawnego składu łowców. Teraz
mieliśmy przed sobą organizację starej generacji w całej okazałości. Zgodnie z
tym co mówiła Calanthe, to naprawdę były czasy świetności Nox. To trochę
dołujące, kiedy my nie możemy osiągnąć tego co Hugh ze swoim starym zespołem.
Przecież byli bliscy od tego, aby pozbyć się departamentu. Dlaczego nam szło to
tak opornie? Czy naprawdę byliśmy tacy kiepscy w tym, co robiliśmy?
– Ethan, cieszę
się, że znów dołączyłeś do Nox, bez ciebie nie było takie same – zaczął były
szef organizacji, kierując się w stronę najstarszego członka naszego zespołu.
Mężczyzna kiwnął głową z uśmiechem, ale nic nie odpowiedział. Nie musiał.
Wszystko wyraził w jednym spojrzeniu. Dumę. Radość. Szczęście. Znów był w
świecie, gdzie był młody i znalazł przyjaciół. – Andi, bardzo wyrosłaś. Nie
sądziłem, że w przyszłości pójdziesz w ślady Nathiela i zostaniesz łowczynią.
Bardzo mnie to cieszy – kontynuował z uśmiechem Hugh.
Młoda demonica
nachmurzyła się i założyła ręce na piersi.
– To nie z
powodu Nathiela! Nathiel to debil! – oburzyła się. – Demoralizuje wszystkie
grzeczne dzieci!
– Ruda żmija,
wszyscy wiedzą, że jestem twoim panem i władcą – prychnął Auvrey, przybierając
taką samą pozę jak demonica.
Hugh potrząsnął
głową z westchnięciem, ale postanowił, że nie będzie tego komentować. Tak,
pewne rzeczy wciąż się nie zmieniły. Nathiel i Andi byli dla siebie jak rodzeństwo,
dlatego nie przestawali sobie dogryzać.
– Aren, miło
widzieć cię w naszych szeregach. Żałuję, że nie miałem okazji z tobą
współpracować jeszcze za życia. Nawet nie pomyślałem o tym, że przygarnięcie do
organizacji pół demonów będzie dobrym pomysłem – westchnął Hugh. – Jednak młoda
krew przysłużyła się naszemu Nox. – Aren skinął dziękująco głową i uśmiechnął
się ze spokojem. – Alec. – Nastolatek aż podskoczył na dźwięk głosu
starego szefa. Spojrzał na niego, rozszerzając oczy w zdziwieniu. Nie sądził,
że tak wielka osoba może w ogóle znać jego imię, przecież ledwo co tu dołączył.
Widziałam jak jego poliki stają się purpurowe. Wzbudziło to w Andi ironicznego
ducha – zaczęła się cicho naśmiewać z jego zaskoczonego wyrazu twarzy. – Widzę
w tobie potencjał i wolę walki. Jesteś w stanie dla nas wiele zdziałać. Nie poddawaj się.
Alec kiwnął
głową z przestrachem, a potem szturchnął Andi, żeby przestała się śmiać.
Hugh zwrócił
się tym razem ku Sorathielowi i Amy. Młody szef organizacji natychmiastowo
spojrzał w bok. Czuł się winny. Wciąż miał wrażenie, że zbezcześcił ważne
stanowisko, które obejmował kiedyś Hugh.
– Sorathielu –
zaczął z westchnięcie były szef. – Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że to
ty jesteś teraz przywódcą. Zawsze wiedziałem, że przejmiesz po mnie tę rolę,
jednak nie spodziewałem się, że tak wcześnie. Miałeś ledwo osiemnaście lat, gdy
zmarłem. Chyba cię to przerosło.
Młody Blythe
kiwnął głową. Wciąż nie spoglądał na Hugha.
– Chcę, żebyś
coś wiedział – mówiąc to, były szef położył dłoń na ramieniu blondyna. Dopiero
wtedy chłopak podniósł głowę do góry. – Jesteś jeszcze młody i niedoświadczony.
Byłem taki sam. I też miałem chwile kryzysu. To nie tak, że zawsze podejmowałem
dobre decyzje. Więcej było tych złych. Złe decyzje są domeną ludzi. Nigdy nie
będziesz perfekcyjny, nawet jeśli tego będziesz chciał, bo jesteś tylko człowiekiem.
Sorathiel
westchnął, ale nic nie odpowiedział.
– Nie znam
osoby, która bardziej by się do tego nadawała. Sprawiasz, że Nox rozkwita.
Nawet, jeżeli jesteście teraz osłabieni, wiem, że niedługo się podniesiecie. –
Hugh wyprostował się z dumą.
– Departament
to trudni przeciwnicy – odezwała się Elisabeth. – Ale razem sobie poradzicie.
Najważniejsza jest współpraca i zaufanie – mówiąc to, matka Sorathiela
spojrzała porozumiewawczo na Andi i Aleca. Dwójka młodych nachmurzyła się i
spojrzała w bok.
– I wcale nie
liczy się ilość – kontynuował z uśmiechem Arthur. – Nas również nie było wielu,
ale dawaliśmy sobie radę. Wszystko zależy od was. Umiejętności są drugorzędne.
– Zaletą jest
to, że członkowie departamentu są młodzi – dodała Ariana. – Nie biorą was na
poważnie. Zależy im tylko na zabawie.
– To prawda. –
Andreas kiwnął głową. – Dlatego w odpowiedniej chwili mogą się przeliczyć. Poza
tym nie potrafią ze sobą współpracować jak zespół, którym wy jesteście.
– Głowa do góry
– powiedział Hugh. – Nikt nie mówi, że będzie dobrze od razu, ale zaczniecie
odnosić coraz większe sukcesy aż w końcu pokonacie departament raz na zawsze.
– No, ba –
odpowiedział Nathiel. – Rozpieprzymy skurczybyków. Ja nawet przez moment w to
nie zwątpiłem – prychnął i wyprostował się z dumą.
Kłamał.
Niedawno usiadł przy mnie na sofie, oparł głowę o moje ramię i stwierdził, że
czasem ma dosyć. Kochał Nox, wiedział, że nie potrafiłby żyć bez zabijania
demonów, ale wiedział też, że wypędzenie departamentu nie jest łatwe, szczególnie
wtedy, kiedy atakowali nas z każdej strony. Bał się o nas, o Aurę, o innych
członków organizacji. Nie mógłby przeżyć, gdyby kogoś zabrakło, a przecież nie
zawsze będzie miał szansę, żeby wszystkich obronić. Czasami sądził, że to
wszystko nie ma sensu.
– Czasem nawet ci, którzy są pewni siebie, mogą zwątpić, Nathielu – odezwała się Elisabeth i puściła
mu oczko. Auvrey skrzywił się na boku. Matka Sorathiela dobrze go znała. Wiedziała, ze
był odważny, ale wątpił w siebie jak każdy człowiek. Nawet, jeżeli był demonem.
– Nie zostało
nam dużo czasu – westchnął Hugh i spojrzał na swoich popleczników stojących za
jego plecami. Potem skierował się ku nowej generacji łowców. – Pamiętajcie, że
zawsze jesteśmy obok was. Robimy tyle, ile możemy w naszej marnej postaci, żeby
was wspomóc. Kiedy będzie wam gorzej, możecie się do nas zwrócić. W każdej
chwili.
Zespół Hugha
pokiwał głowami z uśmiechem.
Matka Sorathiela ostatni raz rzuciła się na szyję syna.
Matka Sorathiela ostatni raz rzuciła się na szyję syna.
– Sorath,
kochanie, nigdy cię nie zostawiliśmy – szepnęła. – Jesteśmy cały czas obok
ciebie.
Blondyn kiwnął
głową i objął swoją matkę.
– Synu, weź
sprawy w swoje ręce i pomyśl o przyszłości swojej rodziny – mówiąc to, Arthur
spojrzał znacząco na syna i Amy. Najwyraźniej chciał skłonić Sorathiela do ślubu.
Być może rodzice w końcu go do tego przekonają?
– Dajcie z
siebie wszystko – odezwał się na zakończenie Hugh. Z dzierżonej przez siebie
fajki wydobył mglisty dymek. Nawet nie zdążyliśmy odpowiedzieć czy się
pożegnać. Mgła tytoniowa otoczyła nasz zespół i sprawiła, że zaczęliśmy się nią
dławić. Starsi członkowie Nox zniknęli za zasłoną dymną, a my wróciliśmy do
rzeczywistości. Ponad chmarą oparów rozbrzmiewał śpiewający głos Madlene.
Sprawiła, że niezdrowa chmura zniknęła w mgnieniu oka w kotle. Przed nami stała
czwórka uśmiechniętych la bonne fee.
– Podbudowani?
– spytała śpiewająca czarodziejka.
Pierwszy
odezwał się Sorathiel. Już dawno nie widziałam na jego twarzy tak szczerego
uśmiechu.
– Nawet nie
wiesz jak bardzo.
***
Spotkanie ze
starymi członkami Nox było już tylko nierealnym, zbiorowym wspomnieniem.
Wszyscy traktowaliśmy je jako sen. Każdy wyśnił go sobie inaczej, ale dla
każdego z nas przyniósł podobny efekt. Po paśmie niepowodzeń, nareszcie
poczuliśmy, że jesteśmy w stanie coś zrobić. I nie chodziło tu o słowa jakich
użyli zmarli członkowie Nox. Chodziło tu o samą ich obecność. Żadne z nich nie
żałowało tego, w jaki sposób zginęli. Byli dumni, że mogli walczyć ze złem w
taki a nie inny sposób. Wielu z nich odeszło zdecydowanie zbyt wcześniej, ale
nie mieli za złe losowi, że tak się stało. Rodzina Sorathiela wiedziała, że ich
syn sobie poradzi. Nie był przecież sam. Miał Nox. Cieszyło nas, że przestał
ubolewać nad utratą tak wielu członków i karcić siebie za nierozważność.
Nareszcie wziął się w garść i z nową energią opracowywał kolejne plany.
Nathielowi przyznał mi się do tego, że jego przyjaciel zamierza się oświadczyć Amy.
Wiedziałam, ze od teraz może być tylko lepiej, bo departament nie zniszczy tak łatwo tego, co silne i trwałe.
Z wynikami
badań szłam z uśmiechem na twarzy. Od kilku dni miałam dobry humor.
Zdążyłam już wystarczająco wypocząć i ani razu nie zasłabłam. Naprawdę
zaczynałam sądzić, że to po prostu wina przemęczenia. Może powinnam się trochę
lepiej odżywiać? Wprowadzić więcej warzyw i owoców do diety rodzinnej? Więcej
spać? Aura nie była już taka nieznośna jak wcześniej, a więc chodziła spać o
normalnych porach. Wciąż co prawda była energiczną dziewczynką, ale teraz
łatwiej było ją zmęczyć.
Wszystko
układało się tak, jak powinno. Nawet demony były ostatnio spokojniejsze. Do
wypełniania misji mieliśmy wrócić dopiero za jakiś czas. Sorathiel na razie
zajmował się opracowywaniem nowych strategii, większość z nas wciąż leczyła
rany. Departament był niesamowicie łaskawy, mieliśmy nadzieję, że to nie żadna
cisza przed burzą.
Kolejka do
lekarza nie była dzisiaj jakoś szczególnie długa. Do środka dostałam się w
ciągu pół godziny. Usiadłam wtedy wygodnie na krześle i przekazałam wyniki badań lekarzowi. Nie zdążyłam ich przestudiować osobiście. Patrzyłam na twarz
doktora, który gładził się po brodzie i kiwał porozumiewawczo głową. Mruczał
coś do siebie. Najwyraźniej odczytywał na głos wyniki. Na końcu uśmiechnął
się szeroko. Wiedziałam, że moje przypuszczenia się sprawdzą. To tylko
przemęczenie.
– Przyczyna
pani stanu stała się jasna – powiedział lekarz, opuszczając kartki z badaniami
w dół.
Uniosłam do
góry brew.
– A więc
przemęczenie? – spytałam spokojnie.
– Nie. – Lekarz
się roześmiał. Nie wiedziałam dlaczego jest taki rozbawiony. – Jest pani w
ciąży.
Podniosłam się
gwałtownie z siedzenia i wstrzymałam dech. Momentalnie zrobiło mi się słabo.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przecież to jakiś żart! Jak mogłam zajść w
ciążę?!
– To nie jest
możliwe – powiedziałam drżącym głosem, próbując wziąć się w garść. – Po moim
ostatnim porodzie zostało orzeczone, że nie będę miała możliwości, aby ponownie zajść w
ciążę. Że nie będę mogła mieć dzieci! Te wyniki są błędne!
– Te wyniki nie
są błędne, pani Auvrey, więc proszę się uspokoić i usiąść – powiedział łagodnie
lekarz.
Opadłam na
krzesło i załamałam ręce.
– Ludzki
organizm potrafi nas zaskakiwać. Widocznie pani ciało musiało się zregenerować
na tyle, aby umożliwić ponowne zajście w ciąży – westchnął. – To nie jest cud.
To biologia człowieka. Poza tym proszę spojrzeć na to logicznie. Czy nie czuła
się pani tak jak przy pierwszej ciąży? – Lekarz pochylił się ku mnie z pytającą
miną.
Miał racje.
Może to nie było to samo co przy bliźniakach, ale to całkiem uzasadnione.
Przecież moje dzieci miały w sobie ¾ demona. Skoro czuły ludzką energię,
chciały ją pożreć. Dziecko, które w sobie noszę mogło być tylko w połowie
demonem. Raczej nie liczyłam na to, że będzie zwykłym człowiekiem mając moje i Nathiela geny.
Dotknęłam
brzucha i wzięłam głęboki wdech i wydech. Wciąż nie mogłam się uspokoić. Nie
zamierzałam przecież mieć więcej dzieci. Nie zamierzałam rodzić, nie
zamierzałam wychowywać kolejnego dziecka. To nie był odpowiedni czas na
rodzenie. Departament czaił się za rogiem. Przecież niemowlakowi poświęca się
mnóstwo wolnego czasu! Poza tym mamy jeszcze Aurę.
Od tego
wszystkiego zaczęło kręcić mi się w głowie. Lekarz najwyraźniej to zauważył.
Wstał i podszedł do mnie.
– Gorzej się
pani poczuła? – spytał spokojnie.
– Trochę – powiedziałam
cicho. – Ale to nic. Jestem po prostu w szoku.
– Rozumiem.
Odprowadzę panią do poczekalni. Powinna pani po kogoś zadzwonić, na wszelki
wypadek. Pielęgniarki będą pani doglądać. – Lekarz na stojąco wypisał mi
skierowanie do ginekologa i wręczył do ręki. Kiwnęłam dziękująco głową, bo nie
było mnie na nic więcej stać.
Zostałam
odprowadzona przez doktora na korytarz. Wszyscy pacjenci patrzyli na mnie
podejrzliwie. Czy to takie dziwne, że kobieta w ciąży była bliska omdlenia? Nie
sądzę. Pielęgniarki były na tyle miłe, że pozwoliły mi skorzystać z telefonu i
skontaktować się z Nathielem. Tym razem nie zamierzałam ukrywać przed nim
mojego stanu. Powiem mu to od razu.
Odchyliłam
głowę na krześle i spojrzałam w sufit. Wszystko wirowało mi przed oczami, ale
zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Kolejne małe stworzenie sprawiało, że
nie czułam się najlepiej. To nic dziwnego. Wiele kobiet w ciąży
przechodziło przez to w taki sam sposób. Mówi się, że drugą ciążę przechodzi się lżej. W moim przypadku rzeczywiście było trochę inaczej.
Pielęgniarki co
rusz się obok mnie kręciły i pytały czy lepiej się czuję. Jedna z nich
przyniosła mi nawet kubek chłodnej wody. Na Nathiela na szczęście nie musiałam długo czekać.
Przybiegł tu zdyszany i lekko zaniepokojony. Uklęknął przede mną i spojrzał mi
w twarz.
– Gorzej się
poczułaś? – spytał.
Kiwnęłam głową
i uśmiechnęłam się krzywo.
– Ale
spokojnie, to nic groźnego.
Auvrey
odetchnął.
– A więc o co
chodzi?
Milczałam.
– Chcesz o tym
porozmawiać jak już wyjdziemy?
Kiwnęłam głową.
Podziękowałam
pielęgniarkom i zostałam wyprowadzona na zewnątrz. Nathiel obejmował mnie w
pasie i spoglądał na mnie podejrzliwie. Co jakiś czas obijał się o ludzi,
których nie dostrzegał albo wpadał na jakiś przedmiot stojący mu na drodze. To
dziwne, że nawet nie komentował oburzenia ludzi albo nie rzucał się im do
gardeł. Chyba naprawdę się przejął.
Gdy wyszliśmy
już na zewnątrz, od razu poczułam się lepiej. Może to ta szpitalna atmosfera mnie
przytłoczyła? Nie znosiłam tamtejszych zapachów. O wiele lepiej wdychało mi się
świeże powietrze.
– No, to
powiesz w końcu o co chodzi? – spytał zniecierpliwiony Nathiel.
– Zostaniesz ojcem, Nathiel – odpowiedziałam bez owijania w bawełnę, żeby nie
powtórzyć błędu sprzed lat.
Auvrey zastygł
w bezruchu. Powoli, bardzo powoli zaczął się ode mnie odsuwać, jakby nie był
pewien czy mnie zostawić, czy uciec. Jego postawa bardzo przypominała mi
postawę, gdy dowiedział się o bliźniakach. Znowu chciał mnie zostawić i upić się, zaczerpując rad od Sorathiela? Nie zamierzałam go tak łatwo
puścić. Kurczowo trzymałam się jego dłoni.
– Czekaj,
mówisz, że niby w ciąży jesteś? – spytał niepewnie. – A to nie było tak, że nie
możesz już zajść?
Zacisnęłam
usta. Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Łzy napłynęły mi do oczu. Dlaczego tak
bardzo to przeżywałam? Przecież moje życie nie skończy się z powodu kolejnego
dziecka. Tak, bałam się o to jak sobie poradzimy, jak i o to, czy moje dzieci
będą bezpieczne, ale czy warto było z tego powodu płakać? A może po prostu czułam,
że to mnie przerasta?
– Hej, dlaczego
płaczesz? – spytał już bardziej uspokojony Nathiel. Objął mnie, zamykając w
ciepłym uścisku demonicznych ramion. Zaczął się kiwać na boki, jakby właśnie
usypiał Aurę. – To nie jest dobra wiadomość? Zawsze chcieliśmy mieć dużą
rodzinę! – wykrzyknął entuzjastycznie Auvrey.
– Nathiel, to
ty chciałeś mieć dużą rodzinę, nie ja – jęknęłam w jego pierś.
– Moje marzenia
są twoimi, maleńka, w końcu dzielisz ze mną nazwisko – roześmiał się. Chwilę
potem uniósł mój podbródek do góry i spojrzał prosto w oczy. – Ja się cieszę, a
ty? – Nie kłamał. Oczy błyszczały mu z radości. Miałam wrażenie, że kiedy już
dojdziemy do organizacji, zacznie skakać po całym domu i chwalić się naokoło,
że po raz kolejny zostanie ojcem.
Chwilę milczałam,
ale potem odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
– Nie wiem. Po
prostu się tego nie spodziewałam. Nie lubię takich sytuacji, które mnie
zaskakują.
– Wiem, nie
lubisz niespodzianek – stwierdził Nathiel, przewracając oczami. – Ale stało
się. Nie cofniesz tego.
Kiwnęłam głową
i ukryłam głowę w jego piersi.
– Ja wiem, że
to nie jest odpowiedni moment na rodzenie i powiększanie rodziny, ale jak nie
teraz to kiedy, Laura? Nie możemy dać się zastraszyć departamentowi. Nie możemy
sprawić, żeby ich plany przeszkodziły w naszym życiu. Nie jesteśmy jak te
pieprzone maszyny, które są stworzone tylko i wyłącznie o walki. My też mamy
prawo być szczęśliwi, prawda?
Tak. Miał
racje. Bo choć pragnęłam bezpieczeństwa dla moich dzieci, to przecież nie
mogłam nic poradzić na to w jakim świecie żyliśmy. Ludzie wciąż się rodzą i
umierają, bez względu na to czy demony istnieją, czy nie. Nie możemy pozwolić,
aby praca na rzecz bezpieczeństwa innych ludzi stłumiła nasze własne potrzeby.
– Masz racje –
szepnęłam. – Chyba tym razem zabrałeś mi trochę rozsądku.
– I niecnie go
wykorzystałem – odpowiedział Nathiel, śmiejąc się w moje włosy. – Chyba na
dobre mi to wyszło?
– Tak. Dzięki
temu powiedziałeś coś, co może uchodzić za mądre stwierdzenie.
– Sugerujesz,
że zazwyczaj nie jestem mądry? – oburzył się chłopak.
Nie
odpowiedziałam na to pytanie. Nie mogłam. Byłam w ciąży i miałam straszne
wahania nastrojów. Bo przecież przed chwilą płakałam, a teraz nie mogłam
wyrobić ze śmiechu.
– Do cholery,
poślubiłem wredną kobietę – prychnął Auvrey.
– Żałujesz? –
spytałam, patrząc mu w oczy.
– Nigdy nie
będę żałował – odpowiedział z uśmiechem i pocałował mnie w usta.
Wiedziałam, że
nie będzie łatwo. Wiedziałam, że nieraz możemy nie dawać sobie rady, ale…
przecież wciąż mieliśmy siebie. Siebie i naszych przyjaciół w Nox. Nie
zostaniemy sami. Będziemy trwać póki demony wreszcie nie znikną z naszego życia
i świata. Jeszcze nikt z nas nie wiedział jak potoczy się ta walka, ale jedno
było pewne: póki żyjemy, nie zamierzamy się poddać. A z kolejnym małym Auvreyem
w rodzinie – na pewno sobie poradzimy.
Ja i Nathiel.
My wszyscy.
Może być już
tylko lepiej.
Ojej, jakie słodkie zakończenie. Nawet się lekko wzruszyłam i w sumie nie wiem, co napisać. Nadzieja - tego mi tu brakowało od wielu rozdziałów. Teraz jest jej całkiem sporo. To dobrze. Lubię takie zakończenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Amy musiała być zdenerwowana podczas spotkania przyszłych teściów. Sorath na plus w tym rozdziale, nareszcie się uśmiecha. Jego morale wzrosły, a to oznacza lepsze decyzje i ogólne polepszenie zespołu całej organizacji.
OdpowiedzUsuńAuvrey'owie słodcy jak zawsze ^__^ Ciążą nie jestem zaskoczona, chętnie poczytam o tym, jak Nathiel radzi sobie z kolejnym dzieckiem xD
Pozytywnie, optymistycznie. Takie zakończenia są piękne :)
Czekam na "W cieniu strachu"!
Ściskam :*