niedziela, 20 listopada 2016

[TOM 2] Rozdział 61 - "Może być już tylko lepiej" [END]

Tak jak mówi początek rozdziału 61... Dziś wielki dzień! Koniec drugiego tomu WCN! Łoooo! Ostatnio przewinęłam sobie wszystkie rozdziały, które dotychczas stworzyłam i... jest ich dokładnie 135. Dobry wynik. Nie wiem co mogę napisać. Cieszę się? "W cieniu strachu" już zaczęłam pisać. Zapowiada się całkiem niezłe zakończenie w trzecim tomie. Już nie będę się aż tak znęcać nad Nox, ale nie obiecuję, że nie będę zabijać ludzi huehuehue. Tym razem łowcy pokażą, że potrafią być silni! 
No, więc jedziemy z tym ostatnim koksem w drugim tomie! Za tydzień ruszam już z trzecim.
***
       Dziś był wielki dzień.
Wszystkie składniki na rytuał przywołania zostały zebrane. Było ich trzydzieści. Cała czwórka la bonne fee stała przy starym kotle, który należał kiedyś do Hugha, ponieważ warunkiem przywołania danej grupy związanej ze sobą profesją, było posiadanie przedmiotu najważniejszego ogniwa w organizacji.  Nie miałam pojęcia skąd Nathiel wydobył kocioł i pomysłu na to, po co był on Hughowi, ale postanowiłam tę kwestię zostawić w spokoju.
Przyglądaliśmy się jak czarodziejki dyktują na głos listę potrzebnych rzeczy i wrzucają je po kolei do kotła. Wyglądały teraz jak prawdziwe wiedźmy, które gotują zupę z ludzkich flaków i niemowlaków. Ten widok przyprawiał mnie o ciarki, na szczęście nie dałam się zwieść wyobraźni. Przecież wiedziałam, że intencje mają dobre i wcale nikogo nie musiały zabijać, żeby sporządzić tę przedziwną mieszankę.
W spotkaniu z poprzednikami Nox uczestniczyli wszyscy, wliczając w to również Amy, Aurę i Aleca. Tak naprawdę nie widzieliśmy kto się przed nami pojawi i ile tych osób będzie. La bonne fee nie były nam w stanie tego powiedzieć. Wszystko zależało od tego, kogo będziemy chcieli zobaczyć, dlatego pewne było, że pojawi się tu Hugh, rodzice Sorathiela oraz przyjaciele Ethana. Czy mogliśmy liczyć na kogoś jeszcze? Tego nikt z nas nie wiedział. Wszystko miało się okazać po sporządzeniu kotła magicznej zupy.
– Mama, a duchy śtlaśne? – spytała mała Aura, ciągnąć mnie za sukienkę. Spojrzałam w dół i posłałam jej uspokajający uśmiech. Chciałam, żeby była przy tym spotkaniu, bo być może poznałaby Calanthe, czyli swoją babcię. Nathiel wspominał, że podczas nocy dusz moja matka wyznała mu, że sprawuje opiekę nad naszą córką. Powiedziała również, choć niedosłownie, że Aiden trzyma pieczę nad zaginionym Natem. Dzięki temu byłam pewna, że nasz syn wciąż żyje i kiedyś do nas wróci. Zastanawiało mnie tylko, jaki wtedy będzie? Czy taki sam jak Aura? A może zupełnie inny?
Porzuciłam swoje rozmyślania na rzecz wytłumaczenia córce całego zajścia. Uklęknęłam przed nią i poprawiłam kołnierzyk jej ulubionej niebieskiej sukienki.
– Są złe duchy i dobre, Aura. My będziemy się widzieć z tymi dobrymi, które wiele dla nas zrobiły – powiedziałam.
Moja córka zmarszczyła czółko. Kosmyk czarnych włosów rozdzielił jej czoło na połowę. Odgarnęłam go w tył i zmusiłam do zachowania ładu. Niesforność układanej fryzury odziedziczyła po Nathielu. Chociaż próbowałam zapanować nad jej włosami, one i tak wyglądały jak chciały.
– A źłe? – spytała niepewnie dziewczynka. – Pod łóskiem?
– Aura, nie ma żadnych duchów pod twoim łóżkiem – westchnęłam załamana. Kolejną noc z rzędu musiałam jej tłumaczyć, że żaden potwór nie chce jej zjeść, gdy śpi.
– Sią! – wykrzyknęła oburzona dziewczynka i uderzyła różową skarpetką w panele. Małe piąstki zacisnęła ze złości, a poliki nadmuchała. – Plawda, Andi? – spytała, spoglądając na nastoletnią demonicę. Andi udała, że niczego nie słyszy i nie widzi. Wiedziałam już, że to ona naopowiadała niestworzonych historii mojej córce. Zostało mi potrząsnąć głową i znosić kolejne noce w towarzystwie przerażonej i zapłakanej Aury. Miałam tylko nadzieję, że gdy już podrośnie, odzwyczai się od przyjemności w postaci dzielenia z nami łóżka.
– Dobra, dodajemy ostatni składnik – odezwała się Madlene, wystawiając do góry kurzą łapkę. Jej powaga nie szła w parze z przedmiotem, który dzierżyła w dłoni, ale nikt zdawał się nie zwracać na to uwagi, w końcu mieliśmy przed sobą wzniosły moment. – Nie będziemy wam przeszkadzać. Zaklęcie skończy się samo. Gotowi?
Kiwnęliśmy głowami.
Madlene wrzuciła kurzą łapkę do kotła, który buchnął dymem. Całą organizację Nox w jednym momencie otoczyła dusząca mgła. Zaczęłam kaszleć, podobnie jak moja córka i Nathiel stojący gdzieś obok.
– Wiedziałem, że chcą nas udusić, wiedźmy jedne – prychnął Auvrey. Machnął mi ręką przed oczami, żeby odgonić nieprzyjemnie gęstą mgłę. Słyszałam jak Aura pociąga nosem. To nie zapowiadało niczego dobrego. Zaraz rozpłacze się na cały dom.
Ojciec w porę wziął swoja córkę w ramiona i podniósł do góry. Dopieszczone ¾ demona wtuliło zasmarkany nosek w ojcowskie ramię.
– Alec, pedale! Uważaj, gdzie łapy kładziesz! – usłyszeliśmy gdzieś po naszej prawej stronie małą Andi.
– Nie moja wina! Niczego nie widzę! – odpowiedział oburzony nastolatek. Miał prawie piskliwy głos. We mgle widziałam jego wielkie czerwone plamy na polikach.
– E, Sorath, nie masz jakiegoś odkurzacza pod ręką? – zapytał Nathiel. Nagle zaczął się śmiać jak szaleniec, który wciągnął nosem za dużo oparów z marihuany. A jeśli la bonne fee przez przypadek zgotowały nam jakiś mocny narkotyk? Może to wcale nie będzie realne spotkanie ze zmarłymi członkami organizacji Nox, a wizja wywołana ćpaniem bliżej nieokreślonych środków narkotyzujących? Cóż, nigdy nie sądziłam, że zupa z kurzych łapek może zaszkodzić.
– Powinniśmy się chyba skupić w jednym miejscu, nie sądzicie? – spytał z westchnięciem Ethan. Przedarł się przez mgłę i stanął nieopodal nas. To samo zrobili młodsi członkowie Nox, w tym nasz szef wraz z Amy. Opary dziwnie duszącego płynu zaczęły się rozpływać, jednak po zmarłych duszach nie było śladu. Czyżby zaklęcie nie zadziałało? Nie, musiało zadziałać. Przecież la bonne fee zniknęły. Więc o co chodziło?
– O ja jebię! – wykrzyknął nagle Nathiel. Właśnie wskazywał palcem w róg pokoju. Spod mgły wystawały dwie pary odzianych stóp. Najprawdopodobniej jakiegoś mężczyzny i kobiety. Im mgła wyżej uciekała, tym stawali się wyraźniejsi. Nie przypominali sobą żadnych duchów. Nie byli bladzi i niewyraźni. Raczej sprawiali wrażenie osób żywych. Czy tak samo wyglądało to podczas nocy dusz? A może to inny rodzaj rytuału?
– Nathiel, skarbie, nie musisz się wyrażać w taki sposób – usłyszeliśmy łagodny, kobiecy głos. Nawet nie musiałam widzieć twarzy tej osoby, żeby domyślić się kto to był. Do tej pory nie wiedziałam, że to możliwe, aby mężczyzna miał podobny głos do swojej matki, ale dziś się o tym przekonałam. Delikatne brzmienie Sorathiel odziedziczył właśnie po matce.
Gdy tym całkowicie opadł, zobaczyliśmy Elisabeth i Arthura Blythe w całej okazałości. Nie mogli mieć więcej niż trzydzieści kilka lat. Nie mam się czemu dziwić – przecież zmarli młodo. Obydwoje trzymali się za ręce i wyglądali na zadowolonych. 
Sorathiel to naprawdę kopia własnej matki. Miał taki sam kolor włosów, oczu i skóry, zgadzały się nawet rysy, z tym, że obecny szef naszej organizacji był bardziej męski. Nie nazwałabym jego urody kobiecą, za to Elisabeth – owszem. Geny potrafiły wiele zdziałać, nawet, jeżeli ktoś różnił się od siebie płcią.
Arthur Blythe nie wyróżniał się z otoczenia. Miał wypłowiałe brązowe włosy, które okalały jego okrągłą twarz oraz ciemno-niebieskie oczy. Nie wyglądał na kogoś, kogo można zapamiętać po samej twarzy. Spośród innych wyróżniał go tylko uśmiech – był szczery.
Spojrzałam ukradkowo na Sorathiela. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam u niego takiej radości. Brązowe oczy błyszczały mu w sztucznym świetle lamp, a radość nawet na moment nie opuściła twarzy.
– Mamo, tato – szepnął.
Dwójka rodziców podeszła do swojego syna i przytuliła się do niego. Amy, która stała z boku przybrała zakłopotaną minę i podrapała się w tył głowy. Nie do końca wiedziała jak zareagować na rodziców swojego chłopaka, których nigdy w życiu nie widziała. Sprawa była o tyle dziwna, że miała przed sobą dwie nieżywe osoby. Nie dziwiłam się jej. Amy nie na co dzień ma okazje oglądać takie dziwy. My częściej stykamy się z magią la bonne fee niż ona.
– Dzień dobry – przywitała się niepewnie. Dopiero wtedy zdziwieni rodzice wychylili głowy zza Sorathiela. Chłopak zdawał się zapomnieć o swojej ukochanej. To źle. Amy w ciąży była o tyle wrażliwa, że w każdej chwili mogła wybuchnąć płaczem. Stres najwyraźniej był teraz jej sprzymierzeńcem, bo stała jak wryta i nie potrafiła nawet drgnąć powieką, która mogłaby uronić choć jedną łzę.
– To Amy – przedstawił dziewczynę Sorathiel. Uśmiechnął się tak szeroko, że prawie go nie poznałam. W pewnym sensie zrobiło mi się przykro. Wiedziałam już dlaczego młody Blythe był zawsze taki poważny. Przecież rodzice zostawili go gdy był jeszcze mały. Naprawdę mocno musiał ich kochać, skoro zachowywał się teraz jak młody chłopiec spragniony rodzicielskiego ciepła. Los bywa naprawdę okrutny. Czasem bez powodu każe nam dorosnąć.
– A to? – spytała rozbawiona Elisabeth, zerkając znacząco w stronę brzucha. Amy się zarumieniła i otworzyła buzię. Żadne słowo nie padło jednak z jej ust.
– Moja przyszła córka – odpowiedział za nią Sorathiel. Brzmiał jak dumny ojciec dawno narodzonej dziewczynki, w rzeczywistości miał jeszcze przed sobą kilka miesięcy oczekiwania. – Anastasia Elisabeth Blythe. – Jego zapowiedź brzmiała jakby mówił o przyszłej następczyni tronu. Zachowanie Sorathiela sprawiło, że się uśmiechnęłam. Miło było widzieć go szczęśliwym.
– Och – zdziwiła się pani Blythe. – Naprawdę chcecie jej nadać na drugie imię Elisabeth? – Najwyraźniej ucieszyła się na tą wiadomość.
– T-tak – odpowiedziała zestresowana Amy. – To dla Sorathiela naprawdę wiele znaczy, a jeśli dla niego to… to dla mnie też.
Uradowana i roześmiana Elisabeth przytuliła do siebie syna i przyszłą synową. Z jej oczu emanowała niesamowita energia. Nie miałam wątpliwości co do tego, że była najlepszą przyjaciółką jaką Calanthe mogła mieć.
Amy zesztywniała. To bardzo dziwne widzieć ją w takim stanie. Czy gdyby po raz pierwszy zobaczyła matkę Sorathiela, kiedy by żyła, zachowywałaby się tak samo? Czy może to, że przytulała ją osoba nieżywa tak ją przerażało?
– Hej, a mnie to już nie przytulicie? – prychnął oburzony Nathiel. Wciąż trzymał Aurę w swoich ramionach. Jego usta wykrzywiały się w łobuzerskim uśmiechu. Auvrey wspominał mi kiedyś, że Elisabeth i Arthur byli dla niego jak rodzice. On też bardzo przeżył ich utratę.
– Nathiel. – Elisabeth uśmiechnęła się w jego stronę. Ku mojemu zaskoczeniu podbiegła w jego stronę i rzuciła się mu na szyję jak nastolatka tęskniąca za swoim chłopakiem, którego nie widziała dwa dni. Miałam wrażenie, że Aura za chwilę zacznie krzyczeć. Miała przerażoną minę i łzy w oczach. No, tak. Zdawała sobie przecież sprawę z tego, że Elisabeth jest duchem, a nasza córka piekielnie bała się duchów.
Auvrey poklepał swoją zastępczą matkę po plecach.
– Myślałem, że będziesz stara, ale chyba nieźle się trzymasz – zachichotał.
– Za to ty już nie młodniejesz, Nathielu – odpowiedziała roześmiana kobieta. Do rodzinnego przywitania dołączył się Arthur. Poklepał demona po plecach jak własnego syna.
– Uroczą masz córeczkę – zaszczebiotała Elisabeth. Przejechała palcem po nosie naszej Aury, która wyprostowała się z przestrachem. Dotykał ją przecież duch. DUCH!
– Żonę też mam uroczą – powiedział z dumą Auvrey i skinął na mnie głową. – I co? Zawsze powtarzaliście, że to Sorathiel szybciej się ohajta. Byłem lepszy.
– Nie sądziłem, że ktokolwiek będzie chciał za ciebie wyjść, współczuję twojej żonie – odezwał się  rozbawiony Arthur i skinął w moją stronę głową.
– Spokojnie, jakoś wytrzymuję – odpowiedziałam.
Elisabeth zwróciła się teraz ku mnie. W jej oczach pojawił się dziwny smutek. Nie spodziewałam się, że do mnie podejdzie. Nie spodziewałam się też, że dotknie chłodną dłonią mojego policzka.
– Jesteś taka podobna do Calanthe – szepnęła. – Tak mi przykro z jej powodu.
– Nie pojawi się tutaj, prawda? – spytałam cicho.
Elisabeth posłała mi smutny uśmiech i potrząsnęła głową.
– Wybrała inną drogę, Lauro. Dogląda cię z innego miejsca.
– Rozumiem – westchnęłam i pokiwałam głową.
Nie byłam z tego powodu zadowolona. Raczej pokładałam nadzieję w to, że Calanthe się tutaj zjawi. Chciałam, żeby Aura zobaczyła swoją babcię na własne oczy. Niestety, nie będzie miała takiej możliwości.
Elisabeth odsunęła się ode mnie i spojrzała na zesztywniałego Ethana. Stał niedaleko mnie.
– Ethan. – Kobieta uśmiechnęła się z troską. – Jesteś jedynym z naszej grupy, który przeżył. Cały czas ci kibicujemy. Trochę się zestarzałeś i stoczyłeś – w tym momencie spojrzała na niego karcąco – ale ważne, że zmądrzałeś i wróciłeś do Nox. Potrzebowało cię.
Mężczyzna kiwnął głową. Miałam wrażenie, że jego oczy stały się szklane. Wielokrotnie wspominał swoich przyjaciół. Miał sobie za złe, że zostawił Calanthe oraz Elisabeth i Arthura samym sobie. Zachował się wtedy jak gówniarz. Nie powinien od nich uciekać. Potrzebowali go.
– Przepraszam – szepnął Ethan. Chciał kontynuować, ale Elisabeth przyłożyła mu palec do ust.
– Nie musisz przepraszać. Rozumiemy co musiałeś czuć.
Starszy łowca pochylił głowę w dół. Wciąż czuł się winny wobec tamtej sytuacji. Nie potrafił sobie tego do końca wybaczyć, nawet, jeżeli wrócił do Nox. To chyba dobrze, że miał okazje spotkać Elisabeth i Arthura. Ciężar powinien spaść z jego serca raz na zawsze. W końcu nikt go o nic nie obwiniał. Na tym polegało bycie przyjacielem: aby wybaczać najgorsze błędy.
– ...W końcu nas zabrakło – usłyszeliśmy całkiem nowy, dziewczęcy głos. Wszyscy spojrzeliśmy w stronę skąd dochodził. Tuż za plecami Ethana pojawiły się dwie nowe osoby. Nie miały więcej niż szesnaście lat, dlatego domyśliłam się kto tym razem zawitał w nasze skromne progi. Widziałam ich zdjęcie w albumie Calanthe. Opowiadała mi trochę o nich.
Ariana Falaise i Andreas Tournai. Kolejni przyjaciele Ethana, którzy zmarli wcześniej niż powinni. Los nie był dla nich łaskawy. Nie zdążyli nawet zasmakować życia. Umarli jako nastolatkowie, nawet nie wyznając sobie miłości.
– Doprowadzicie mnie chyba do zawału – odezwał się z westchnięciem jedyny członek organizacji Nox ze starszej generacji, który przeżył. Przeczesał włosy dłonią i spojrzał w tył. Ariana sięgała mu do podbródka. Miała długie, farbowane na czerwono włosy i zielone oczy. Była chyba nawet bledsza niż ja, choć nie mogłam zapominać o tym, że była obecnie duchem. Nie miała idealnej figury, ale jej okrągła buzia sprawiała wrażenie sympatycznej.
– Wyrosłeś, Ethanie – powiedziała dziewczyna.
– I stałeś się starym, zgorzkniałym dziadem – zaśmiał się jej towarzysz, Andreas. – Czyli nic się nie zmieniłeś.
Chłopak nie był wysoki, ledwo przerastał swoją przyjaciółkę. Był kruchej postury, niezbyt umięśniony. Posiadał przydługie blond włosy i szare oczy. Sprawiał wrażenie wiecznie zmęczonego lub znudzonego nastolatka.
– Tak, jestem tak samo straszny jak zawsze – odpowiedział z uśmiechem Ethan. Już dawno nie widziałam go takiego radosnego. Zobaczenie starych przyjaciół i porozmawianie z nimi było mu najwyraźniej bardzo potrzebne. Nigdy nie sądziłam, że ktoś tak poważny i zamknięty w sobie może okazać jednym spojrzeniem tyle uczuć. Brakowało tylko, żeby zapłakał, ale wiedziałam, że to już za dużo jak na jego dumę.
– Miło jest was wszystkich zobaczyć razem – odezwał się znajomy głos staruszka.
Spojrzeliśmy w tył. Na fotelu niedaleko kominka siedział Hugh ze swoją fajką. To jego stałe miejsce w starej organizacji. Układ w nowej w ogóle się nie zmienił właśnie ze względu na nasz sentyment. Każdy pamiętał Hugha, który wieczorami siadał przy różanej herbacie przed kominkiem i palił w zamyśleniu fajkę. Wiele byśmy dali, by te czasy powróciły. Wtedy było łatwiej, mniej wiedzieliśmy i mniej przeżywaliśmy. Dorosłość nie jest łatwa.
Myślę, że wszyscy w tej chwili poczuliśmy wielką tęsknotę za minionymi czasami. Wszystkie wspomnienia ze starych misji wróciły do mnie. Byłam zdziwiona tym, jak szybko się wzruszyłam. Czułam, że moje oczy robią się szklane.
– No, Hugh, nie postarzałeś się ani trochę, odkąd wyrzuciłeś mnie z organizacji – powiedział ze zjadliwą ironią Nathiel. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wciąż ma mu to za złe. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że naprawdę był wtedy nieodpowiedzialnym gówniarzem.
– Za to ty trochę dorosłeś, Nathielu. Bardzo mnie to cieszy – westchnął Hugh. – Gdybym mógł dłużej pożyć, odnalazłbym cię i przygarnął z powrotem do organizacji – dodał łagodnie i posłał mu smutny uśmiech.
Auvrey złagodniał. Chyba był trochę spięty tą sytuacją, bo nagle opuścił ramiona w dół i westchnął.
– Co było, to było i tak za tobą tęskniłem, głupi dziadu – odpowiedział i przewrócił teatralnie oczami. Teraz widziałam w swoim mężu dawnego nastoletniego Nathiela, który zachowywał się jak rozpieszczony dzieciak. Może wcześniej nie dostrzegałam w nim wielkich zmian, ale samo wspomnienie nocy po której wróciliśmy z reveryntyjskiego balu uświadomiło mi, że naprawdę dorósł. Ludzie, demony i inne stworzenia prędzej czy później będą musiały dorosnąć. Taka była kolej rzeczy. Nikt nie stoi w miejscu.
Hugh wstał z fotela i spojrzał po nas wszystkich z uśmiechem wyrażającym wzruszenie. Były szef organizacji wyglądał teraz, jakby nie był we własnej skórze. Za życia wstrzymywał się od pokazywania uczuć. Owszem, był miły i potrafił się uśmiechać, ale nie robił to z przyzwyczajenia, nie ze szczerych chęci.
Były szef Nox stanął przede mną i Nathielem.
– Nigdy nie sądziłem, że wasze losy tak się potoczą. To dobrze, że sobą jesteście – mówiąc to, spojrzał na Aurę, która zamrugała kilka razy oczami. – Dzięki tobie, Lauro, Nathiel się zmienił.
– No, ej, to nie Laury zasługa, tylko moja – oburzył się Auvrey. Założył ręce na piersi jak obrażone dziecko. Zignorowałam go.
– Tak. Nie żałuję tego. Inaczej nie byłoby Aury – uśmiechnęłam się. Hugh odwzajemnił mój uśmiech, a potem skierował się w stronę swojego dawnego składu łowców. Teraz mieliśmy przed sobą organizację starej generacji w całej okazałości. Zgodnie z tym co mówiła Calanthe, to naprawdę były czasy świetności Nox. To trochę dołujące, kiedy my nie możemy osiągnąć tego co Hugh ze swoim starym zespołem. Przecież byli bliscy od tego, aby pozbyć się departamentu. Dlaczego nam szło to tak opornie? Czy naprawdę byliśmy tacy kiepscy w tym, co robiliśmy?
– Ethan, cieszę się, że znów dołączyłeś do Nox, bez ciebie nie było takie same – zaczął były szef organizacji, kierując się w stronę najstarszego członka naszego zespołu. Mężczyzna kiwnął głową z uśmiechem, ale nic nie odpowiedział. Nie musiał. Wszystko wyraził w jednym spojrzeniu. Dumę. Radość. Szczęście. Znów był w świecie, gdzie był młody i znalazł przyjaciół. – Andi, bardzo wyrosłaś. Nie sądziłem, że w przyszłości pójdziesz w ślady Nathiela i zostaniesz łowczynią. Bardzo mnie to cieszy – kontynuował z uśmiechem Hugh.
Młoda demonica nachmurzyła się i założyła ręce na piersi.
– To nie z powodu Nathiela! Nathiel to debil! – oburzyła się. – Demoralizuje wszystkie grzeczne dzieci!
– Ruda żmija, wszyscy wiedzą, że jestem twoim panem i władcą – prychnął Auvrey, przybierając taką samą pozę jak demonica.
Hugh potrząsnął głową z westchnięciem, ale postanowił, że nie będzie tego komentować. Tak, pewne rzeczy  wciąż się nie zmieniły. Nathiel i Andi byli dla siebie jak rodzeństwo, dlatego nie przestawali sobie dogryzać.
– Aren, miło widzieć cię w naszych szeregach. Żałuję, że nie miałem okazji z tobą współpracować jeszcze za życia. Nawet nie pomyślałem o tym, że przygarnięcie do organizacji pół demonów będzie dobrym pomysłem – westchnął Hugh. – Jednak młoda krew przysłużyła się naszemu Nox. – Aren skinął dziękująco głową i uśmiechnął się ze spokojem. – Alec. – Nastolatek aż podskoczył na dźwięk głosu starego szefa. Spojrzał na niego, rozszerzając oczy w zdziwieniu. Nie sądził, że tak wielka osoba może w ogóle znać jego imię, przecież ledwo co tu dołączył. Widziałam jak jego poliki stają się purpurowe. Wzbudziło to w Andi ironicznego ducha – zaczęła się cicho naśmiewać z jego zaskoczonego wyrazu twarzy. – Widzę w tobie potencjał i wolę walki. Jesteś w stanie dla nas wiele zdziałać. Nie poddawaj się.
Alec kiwnął głową z przestrachem, a potem szturchnął Andi, żeby przestała się śmiać.
Hugh zwrócił się tym razem ku Sorathielowi i Amy. Młody szef organizacji natychmiastowo spojrzał w bok. Czuł się winny. Wciąż miał wrażenie, że zbezcześcił ważne stanowisko, które obejmował kiedyś Hugh.
– Sorathielu – zaczął z westchnięcie były szef. – Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że to ty jesteś teraz przywódcą. Zawsze wiedziałem, że przejmiesz po mnie tę rolę, jednak nie spodziewałem się, że tak wcześnie. Miałeś ledwo osiemnaście lat, gdy zmarłem. Chyba cię to przerosło.
Młody Blythe kiwnął głową. Wciąż nie spoglądał na Hugha.
– Chcę, żebyś coś wiedział – mówiąc to, były szef położył dłoń na ramieniu blondyna. Dopiero wtedy chłopak podniósł głowę do góry. – Jesteś jeszcze młody i niedoświadczony. Byłem taki sam. I też miałem chwile kryzysu. To nie tak, że zawsze podejmowałem dobre decyzje. Więcej było tych złych. Złe decyzje są domeną ludzi. Nigdy nie będziesz perfekcyjny, nawet jeśli tego będziesz chciał, bo jesteś tylko człowiekiem.
Sorathiel westchnął, ale nic nie odpowiedział.
– Nie znam osoby, która bardziej by się do tego nadawała. Sprawiasz, że Nox rozkwita. Nawet, jeżeli jesteście teraz osłabieni, wiem, że niedługo się podniesiecie. – Hugh wyprostował się z dumą.
– Departament to trudni przeciwnicy – odezwała się Elisabeth. – Ale razem sobie poradzicie. Najważniejsza jest współpraca i zaufanie – mówiąc to, matka Sorathiela spojrzała porozumiewawczo na Andi i Aleca. Dwójka młodych nachmurzyła się i spojrzała w bok.
– I wcale nie liczy się ilość – kontynuował z uśmiechem Arthur. – Nas również nie było wielu, ale dawaliśmy sobie radę. Wszystko zależy od was. Umiejętności są drugorzędne.
– Zaletą jest to, że członkowie departamentu są młodzi – dodała Ariana. – Nie biorą was na poważnie. Zależy im tylko na zabawie.
– To prawda. – Andreas kiwnął głową. – Dlatego w odpowiedniej chwili mogą się przeliczyć. Poza tym nie potrafią ze sobą współpracować jak zespół, którym wy jesteście.
– Głowa do góry – powiedział Hugh. – Nikt nie mówi, że będzie dobrze od razu, ale zaczniecie odnosić coraz większe sukcesy aż w końcu pokonacie departament raz na zawsze.
– No, ba – odpowiedział Nathiel. – Rozpieprzymy skurczybyków. Ja nawet przez moment w to nie zwątpiłem – prychnął i wyprostował się z dumą.
Kłamał. Niedawno usiadł przy mnie na sofie, oparł głowę o moje ramię i stwierdził, że czasem ma dosyć. Kochał Nox, wiedział, że nie potrafiłby żyć bez zabijania demonów, ale wiedział też, że wypędzenie departamentu nie jest łatwe, szczególnie wtedy, kiedy atakowali nas z każdej strony. Bał się o nas, o Aurę, o innych członków organizacji. Nie mógłby przeżyć, gdyby kogoś zabrakło, a przecież nie zawsze będzie miał szansę, żeby wszystkich obronić. Czasami sądził, że to wszystko nie ma sensu.
– Czasem nawet ci, którzy są pewni siebie, mogą zwątpić, Nathielu – odezwała się Elisabeth i puściła mu oczko. Auvrey skrzywił się na boku. Matka Sorathiela dobrze go znała. Wiedziała, ze był odważny, ale wątpił w siebie jak każdy człowiek. Nawet, jeżeli był demonem. 
– Nie zostało nam dużo czasu – westchnął Hugh i spojrzał na swoich popleczników stojących za jego plecami. Potem skierował się ku nowej generacji łowców. – Pamiętajcie, że zawsze jesteśmy obok was. Robimy tyle, ile możemy w naszej marnej postaci, żeby was wspomóc. Kiedy będzie wam gorzej, możecie się do nas zwrócić. W każdej chwili.
Zespół Hugha pokiwał głowami z uśmiechem. 
Matka Sorathiela ostatni raz rzuciła się na szyję syna.
– Sorath, kochanie, nigdy cię nie zostawiliśmy – szepnęła. – Jesteśmy cały czas obok ciebie.
Blondyn kiwnął głową i objął swoją matkę.
– Synu, weź sprawy w swoje ręce i pomyśl o przyszłości swojej rodziny – mówiąc to, Arthur spojrzał znacząco na syna i Amy. Najwyraźniej chciał skłonić Sorathiela do ślubu. Być może rodzice w końcu go do tego przekonają?
– Dajcie z siebie wszystko – odezwał się na zakończenie Hugh. Z dzierżonej przez siebie fajki wydobył mglisty dymek. Nawet nie zdążyliśmy odpowiedzieć czy się pożegnać. Mgła tytoniowa otoczyła nasz zespół i sprawiła, że zaczęliśmy się nią dławić. Starsi członkowie Nox zniknęli za zasłoną dymną, a my wróciliśmy do rzeczywistości. Ponad chmarą oparów rozbrzmiewał śpiewający głos Madlene. Sprawiła, że niezdrowa chmura zniknęła w mgnieniu oka w kotle. Przed nami stała czwórka uśmiechniętych la bonne fee.
– Podbudowani? – spytała śpiewająca czarodziejka.
Pierwszy odezwał się Sorathiel. Już dawno nie widziałam na jego twarzy tak szczerego uśmiechu.
– Nawet nie wiesz jak bardzo.
***
Spotkanie ze starymi członkami Nox było już tylko nierealnym, zbiorowym wspomnieniem. Wszyscy traktowaliśmy je jako sen. Każdy wyśnił go sobie inaczej, ale dla każdego z nas przyniósł podobny efekt. Po paśmie niepowodzeń, nareszcie poczuliśmy, że jesteśmy w stanie coś zrobić. I nie chodziło tu o słowa jakich użyli zmarli członkowie Nox. Chodziło tu o samą ich obecność. Żadne z nich nie żałowało tego, w jaki sposób zginęli. Byli dumni, że mogli walczyć ze złem w taki a nie inny sposób. Wielu z nich odeszło zdecydowanie zbyt wcześniej, ale nie mieli za złe losowi, że tak się stało. Rodzina Sorathiela wiedziała, że ich syn sobie poradzi. Nie był przecież sam. Miał Nox. Cieszyło nas, że przestał ubolewać nad utratą tak wielu członków i karcić siebie za nierozważność. Nareszcie wziął się w garść i z nową energią opracowywał kolejne plany. Nathielowi przyznał mi się do tego, że jego przyjaciel zamierza się oświadczyć Amy. Wiedziałam, ze od teraz może być tylko lepiej, bo departament nie zniszczy tak łatwo tego, co silne i trwałe. 
Z wynikami badań szłam z uśmiechem na twarzy. Od kilku dni miałam dobry humor. Zdążyłam już wystarczająco wypocząć i ani razu nie zasłabłam. Naprawdę zaczynałam sądzić, że to po prostu wina przemęczenia. Może powinnam się trochę lepiej odżywiać? Wprowadzić więcej warzyw i owoców do diety rodzinnej? Więcej spać? Aura nie była już taka nieznośna jak wcześniej, a więc chodziła spać o normalnych porach. Wciąż co prawda była energiczną dziewczynką, ale teraz łatwiej było ją zmęczyć.
Wszystko układało się tak, jak powinno. Nawet demony były ostatnio spokojniejsze. Do wypełniania misji mieliśmy wrócić dopiero za jakiś czas. Sorathiel na razie zajmował się opracowywaniem nowych strategii, większość z nas wciąż leczyła rany. Departament był niesamowicie łaskawy, mieliśmy nadzieję, że to nie żadna cisza przed burzą.
Kolejka do lekarza nie była dzisiaj jakoś szczególnie długa. Do środka dostałam się w ciągu pół godziny. Usiadłam wtedy wygodnie na krześle i przekazałam wyniki badań lekarzowi. Nie zdążyłam ich przestudiować osobiście. Patrzyłam na twarz doktora, który gładził się po brodzie i kiwał porozumiewawczo głową. Mruczał coś do siebie. Najwyraźniej odczytywał na głos wyniki. Na końcu uśmiechnął się szeroko. Wiedziałam, że moje przypuszczenia się sprawdzą. To tylko przemęczenie.
– Przyczyna pani stanu stała się jasna – powiedział lekarz, opuszczając kartki z badaniami w dół.
Uniosłam do góry brew.
– A więc przemęczenie? – spytałam spokojnie.
– Nie. – Lekarz się roześmiał. Nie wiedziałam dlaczego jest taki rozbawiony. – Jest pani w ciąży.
Podniosłam się gwałtownie z siedzenia i wstrzymałam dech. Momentalnie zrobiło mi się słabo. Nie wiedziałam co powiedzieć. Przecież to jakiś żart! Jak mogłam zajść w ciążę?!
– To nie jest możliwe – powiedziałam drżącym głosem, próbując wziąć się w garść. – Po moim ostatnim porodzie zostało orzeczone, że nie będę miała możliwości, aby ponownie zajść w ciążę. Że nie będę mogła mieć dzieci! Te wyniki są błędne!
– Te wyniki nie są błędne, pani Auvrey, więc proszę się uspokoić i usiąść – powiedział łagodnie lekarz.
Opadłam na krzesło i załamałam ręce.
– Ludzki organizm potrafi nas zaskakiwać. Widocznie pani ciało musiało się zregenerować na tyle, aby umożliwić ponowne zajście w ciąży – westchnął. – To nie jest cud. To biologia człowieka. Poza tym proszę spojrzeć na to logicznie. Czy nie czuła się pani tak jak przy pierwszej ciąży? – Lekarz pochylił się ku mnie z pytającą miną.
Miał racje. Może to nie było to samo co przy bliźniakach, ale to całkiem uzasadnione. Przecież moje dzieci miały w sobie ¾ demona. Skoro czuły ludzką energię, chciały ją pożreć. Dziecko, które w sobie noszę mogło być tylko w połowie demonem. Raczej nie liczyłam na to, że będzie zwykłym człowiekiem mając moje i Nathiela geny.
Dotknęłam brzucha i wzięłam głęboki wdech i wydech. Wciąż nie mogłam się uspokoić. Nie zamierzałam przecież mieć więcej dzieci. Nie zamierzałam rodzić, nie zamierzałam wychowywać kolejnego dziecka. To nie był odpowiedni czas na rodzenie. Departament czaił się za rogiem. Przecież niemowlakowi poświęca się mnóstwo wolnego czasu! Poza tym mamy jeszcze Aurę.
Od tego wszystkiego zaczęło kręcić mi się w głowie. Lekarz najwyraźniej to zauważył. Wstał i podszedł do mnie.
– Gorzej się pani poczuła? – spytał spokojnie.
– Trochę – powiedziałam cicho. – Ale to nic. Jestem po prostu w szoku.
– Rozumiem. Odprowadzę panią do poczekalni. Powinna pani po kogoś zadzwonić, na wszelki wypadek. Pielęgniarki będą pani doglądać. – Lekarz na stojąco wypisał mi skierowanie do ginekologa i wręczył do ręki. Kiwnęłam dziękująco głową, bo nie było mnie na nic więcej stać.
Zostałam odprowadzona przez doktora na korytarz. Wszyscy pacjenci patrzyli na mnie podejrzliwie. Czy to takie dziwne, że kobieta w ciąży była bliska omdlenia? Nie sądzę. Pielęgniarki były na tyle miłe, że pozwoliły mi skorzystać z telefonu i skontaktować się z Nathielem. Tym razem nie zamierzałam ukrywać przed nim mojego stanu. Powiem mu to od razu.
Odchyliłam głowę na krześle i spojrzałam w sufit. Wszystko wirowało mi przed oczami, ale zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Kolejne małe stworzenie sprawiało, że nie czułam się najlepiej. To nic dziwnego. Wiele kobiet w ciąży przechodziło przez to w taki sam sposób. Mówi się, że drugą ciążę przechodzi się lżej. W moim przypadku rzeczywiście było trochę inaczej.
Pielęgniarki co rusz się obok mnie kręciły i pytały czy lepiej się czuję. Jedna z nich przyniosła mi nawet  kubek chłodnej wody. Na Nathiela na szczęście nie musiałam długo czekać. Przybiegł tu zdyszany i lekko zaniepokojony. Uklęknął przede mną i spojrzał mi w twarz.
– Gorzej się poczułaś? – spytał.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się krzywo.
– Ale spokojnie, to nic groźnego.
Auvrey odetchnął.
– A więc o co chodzi?
Milczałam.
– Chcesz o tym porozmawiać jak już wyjdziemy?
Kiwnęłam głową.
Podziękowałam pielęgniarkom i zostałam wyprowadzona na zewnątrz. Nathiel obejmował mnie w pasie i spoglądał na mnie podejrzliwie. Co jakiś czas obijał się o ludzi, których nie dostrzegał albo wpadał na jakiś przedmiot stojący mu na drodze. To dziwne, że nawet nie komentował oburzenia ludzi albo nie rzucał się im do gardeł. Chyba naprawdę się przejął.
Gdy wyszliśmy już na zewnątrz, od razu poczułam się lepiej. Może to ta szpitalna atmosfera mnie przytłoczyła? Nie znosiłam tamtejszych zapachów. O wiele lepiej wdychało mi się świeże powietrze.
– No, to powiesz w końcu o co chodzi? – spytał zniecierpliwiony Nathiel.
– Zostaniesz ojcem, Nathiel – odpowiedziałam bez owijania w bawełnę, żeby nie powtórzyć błędu sprzed lat.
Auvrey zastygł w bezruchu. Powoli, bardzo powoli zaczął się ode mnie odsuwać, jakby nie był pewien czy mnie zostawić, czy uciec. Jego postawa bardzo przypominała mi postawę, gdy dowiedział się o bliźniakach. Znowu chciał mnie zostawić i upić się, zaczerpując rad od Sorathiela? Nie zamierzałam go tak łatwo puścić. Kurczowo trzymałam się jego dłoni.
– Czekaj, mówisz, że niby w ciąży jesteś? – spytał niepewnie. – A to nie było tak, że nie możesz już zajść?
Zacisnęłam usta. Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Łzy napłynęły mi do oczu. Dlaczego tak bardzo to przeżywałam? Przecież moje życie nie skończy się z powodu kolejnego dziecka. Tak, bałam się o to jak sobie poradzimy, jak i o to, czy moje dzieci będą bezpieczne, ale czy warto było z tego powodu płakać? A może po prostu czułam, że to mnie przerasta?
– Hej, dlaczego płaczesz? – spytał już bardziej uspokojony Nathiel. Objął mnie, zamykając w ciepłym uścisku demonicznych ramion. Zaczął się kiwać na boki, jakby właśnie usypiał Aurę. – To nie jest dobra wiadomość? Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę! – wykrzyknął entuzjastycznie Auvrey.
– Nathiel, to ty chciałeś mieć dużą rodzinę, nie ja – jęknęłam w jego pierś.
– Moje marzenia są twoimi, maleńka, w końcu dzielisz ze mną nazwisko – roześmiał się. Chwilę potem uniósł mój podbródek do góry i spojrzał prosto w oczy. – Ja się cieszę, a ty? – Nie kłamał. Oczy błyszczały mu z radości. Miałam wrażenie, że kiedy już dojdziemy do organizacji, zacznie skakać po całym domu i chwalić się naokoło, że po raz kolejny zostanie ojcem.
Chwilę milczałam, ale potem odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
– Nie wiem. Po prostu się tego nie spodziewałam. Nie lubię takich sytuacji, które mnie zaskakują.
– Wiem, nie lubisz niespodzianek – stwierdził Nathiel, przewracając oczami. – Ale stało się. Nie cofniesz tego.
Kiwnęłam głową i ukryłam głowę w jego piersi.
– Ja wiem, że to nie jest odpowiedni moment na rodzenie i powiększanie rodziny, ale jak nie teraz to kiedy, Laura? Nie możemy dać się zastraszyć departamentowi. Nie możemy sprawić, żeby ich plany przeszkodziły w naszym życiu. Nie jesteśmy jak te pieprzone maszyny, które są stworzone tylko i wyłącznie o walki. My też mamy prawo być szczęśliwi, prawda?
Tak. Miał racje. Bo choć pragnęłam bezpieczeństwa dla moich dzieci, to przecież nie mogłam nic poradzić na to w jakim świecie żyliśmy. Ludzie wciąż się rodzą i umierają, bez względu na to czy demony istnieją, czy nie. Nie możemy pozwolić, aby praca na rzecz bezpieczeństwa innych ludzi stłumiła nasze własne potrzeby.
– Masz racje – szepnęłam. – Chyba tym razem zabrałeś mi trochę rozsądku.
– I niecnie go wykorzystałem – odpowiedział Nathiel, śmiejąc się w moje włosy. – Chyba na dobre mi to wyszło?
– Tak. Dzięki temu powiedziałeś coś, co może uchodzić za mądre stwierdzenie.
– Sugerujesz, że zazwyczaj nie jestem mądry? – oburzył się chłopak.
Nie odpowiedziałam na to pytanie. Nie mogłam. Byłam w ciąży i miałam straszne wahania nastrojów. Bo przecież przed chwilą płakałam, a teraz nie mogłam wyrobić ze śmiechu.
– Do cholery, poślubiłem wredną kobietę – prychnął Auvrey.
– Żałujesz? – spytałam, patrząc mu w oczy.
– Nigdy nie będę żałował – odpowiedział z uśmiechem i pocałował mnie w usta.
Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Wiedziałam, że nieraz możemy nie dawać sobie rady, ale… przecież wciąż mieliśmy siebie. Siebie i naszych przyjaciół w Nox. Nie zostaniemy sami. Będziemy trwać póki demony wreszcie nie znikną z naszego życia i świata. Jeszcze nikt z nas nie wiedział jak potoczy się ta walka, ale jedno było pewne: póki żyjemy, nie zamierzamy się poddać. A z kolejnym małym Auvreyem w rodzinie – na pewno sobie poradzimy.
Ja i Nathiel. My wszyscy.
Może być już tylko lepiej.

2 komentarze:

  1. Ojej, jakie słodkie zakończenie. Nawet się lekko wzruszyłam i w sumie nie wiem, co napisać. Nadzieja - tego mi tu brakowało od wielu rozdziałów. Teraz jest jej całkiem sporo. To dobrze. Lubię takie zakończenia.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Amy musiała być zdenerwowana podczas spotkania przyszłych teściów. Sorath na plus w tym rozdziale, nareszcie się uśmiecha. Jego morale wzrosły, a to oznacza lepsze decyzje i ogólne polepszenie zespołu całej organizacji.
    Auvrey'owie słodcy jak zawsze ^__^ Ciążą nie jestem zaskoczona, chętnie poczytam o tym, jak Nathiel radzi sobie z kolejnym dzieckiem xD
    Pozytywnie, optymistycznie. Takie zakończenia są piękne :)
    Czekam na "W cieniu strachu"!
    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń