Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału, bo był jednym z tych, których naprawdę nie chciało mi się pisać i robiłam to po długiej przerwie, jednak uważam, ze Alendi jest epickie, bo... bo jest. Wielbię Andi i Aleca. Oprócz nich mamy akcję w teatrze, mającą na celu powstrzymać młodych z departamentu. W gotowości jest już kilka rozdziałów mocno poświęconych Sapphire, Raidenowi i Rielowi. Coś tam się dzieje.
Korzystam aktualnie z dobrodziejstwa publikacji na określoną godzinę. I tak jej nie lubię! Miłej niedzieli.
Korzystam aktualnie z dobrodziejstwa publikacji na określoną godzinę. I tak jej nie lubię! Miłej niedzieli.
***
– Stary, ja nawet nie
wiedziałem, że w Nox jest piwnica.
– Teraz w większości domów są
piwnice, Nathiel.
Auvrey zmarszczył czoło.
Czy Nox było domem? Dla niego
to wciąż organizacja, może nawet swego rodzaju przystań, gdzie mógł ukryć się
przed Laurą i dziećmi z puszką piwa, narzekając Sorathielowi na ciężkie życie.
Nigdy nie patrzył na ich siedzibę w taki sposób, a jeśli by się zastanowić…
przecież ludzie naprawdę tu mieszkali. Sorathiel, Amy, Ethan, Andi. Może nie
byli w dosłownym znaczeniu rodziną, ale czasem jak rodzina siebie traktowali.
Tak, Nox mogło być jedną, wielką familią zgromadzającą bliskich i dalekich
krewnych. Nox zdecydowanie było domem.
Dwójka łowców zeszła po
schodach. Ich kroki odbijały się echem od ścian tworząc klimat rodem z filmów grozy.
Piwnica w której byli kojarzyła się Nathielowi z lochami Reverentii, z tym, że nie płonęły tu liczne świecie – paliła się tylko
jedna żarówka zawieszona na suficie, bujała się w tą i z powrotem, jakby
miała zamiar spaść komuś na głowę i zostawić po sobie krwawą pamiątkę.
– O tym właśnie mówiłem –
odezwał się Sorathiel, przerywając rozmyślenia przyjaciela. Oficjalnym ruchem
dłoni wskazał na miejsce przypominające więzienie. Wąsko ułożone kraty nie
przepuściłyby nawet psa, a co dopiero człowieka czy demona. Auvrey słyszał, że
la bonne fee maczały palce przy montowaniu tej demonicznej klatki. Założyły
jakieś dziwne zaklęcie, które nie pozwoli im nawet dotknąć krat. Więzień będzie
mógł się uwolnić tylko wtedy, kiedy ktoś dobrowolnie otworzy jego więzienie, a
zapewne nikomu nie będzie się do tego spieszyć.
Nathiel wyglądał, jakby był pod
wrażeniem. Najpierw spojrzał na kraty i pokiwał głową z uznaniem, potem
rozglądnął się po piwnicy.
– No, nieźle. Trochę jak w
horrorze – przyznał. Nie był fanem takich miejsc ze względu na wspomnienia, ale
nie zamierzał trząść portkami jak dzieciak, który idzie po słoik z ogórkami
kiszonymi z polecenia babci. Ciemność i ciasnota wcale go nie przerażały.
– To mi przypomniało pewną
sytuację – odezwał się nagle Auvrey, całkowicie zapominając o swojej
poprzedniej myśli. – Pamiętasz, Sorath? Mieliśmy wtedy po szesnaście lat. Policja
zamknęła nas w pace, bo ganialiśmy z nożami po ulicy!
Szef Nox westchnął ciężko i
spojrzał beznamiętnie na swojego towarzysza.
– To ty ganiałeś z nożem, ja
goniłem za tobą i próbowałem cię powstrzymać. Potem po prostu znaleźli w mojej
kieszeni nóż – mówiąc to wzruszył obojętnie ramionami.
Nathiel nie słuchał swojego przyjaciela, był pogrążony we własnych myślach. Miał własną
wersję zdarzeń głęboko zakorzenioną w umyśle i nie zamierzał jej zamieniać na inną.
– A pamiętasz jak Hugh po nas
przyszedł? Był cholernie zły i pierwszy raz dał mi szlaban – zachichotał. Jego
mina z radosnej zmieniła się jednak w niezadowoloną, kiedy przypomniał sobie na
co dostał szlaban. – Kara na kompa to najgorsze, co mogło spotkać dorastającego
chłopaka – mruknął pod nosem.
– Dorastający chłopcy nie
dostają szlabanów jak dzieci – dodał Sorathiel.
Auvrey puścił to mimo uszu. Bardzo
szybko tracił zainteresowanie tematem, szczególnie gdy mu nie odpowiadał.
Blythe zdążył go już poznać na tyle, żeby wiedzieć, iż nie należy podejmować
dalszych rozmów, jeżeli milczał. Najlepiej ignorować ciszę i czekać aż sam
podejmie kolejny temat. Długo nie musiał czekać, co również nie było dla niego
zaskoczeniem.
– Mogę przetestować? – spytał
nagle demon, szczerząc się.
Sorathiel wskazał zapraszająco
dłonią na więzienie. Uśmiechnął się kącikiem ust, zupełnie jakby cieszył się z
tego, że Nathiel zostanie zamknięty i nie będzie mógł stamtąd wyjść. Czasem skrycie marzył o tym, żeby przetrzymać swojego przyjaciela w miejscu, w którym nie
będzie musiał słuchać jego codziennego narzekania.
Auvrey wszedł do środka, a
Sorathiel zamknął za nim drzwi. W pierwszej kolejności demon spróbował dotknąć
krat – skończyło się to dla niego boleśnie. Natychmiastowo odrzucił
rękę w tył i skrzywił się z niezadowoleniem.
Domyślał się, że te „piorunujące” wrażenia zawdzięczał Alex. Przed oczami
widział jej triumfalną minę. Miał ochotę rozwalić te kraty, ale nawet nie miał
możliwości użyć mocy. W więzieniu magia była neutralizowana przez czar,
który nałożyła zapewne Martha, specjalizująca się w odczuwaniu wrażeń wszystkimi
zmysłami. Nerwowe napieranie nożem na stalowe pręty również niewiele dawało –
złośliwe iskierki przepływały przez jego nerwy dostarczając mu niemiłych wrażeń fizycznych.
Rzadko się poddawał, ale w tej sytuacji musiał ustąpić sile la bonne fee.
Stworzyły całkiem przyzwoite więzienie na demony.
Nathiel po raz kolejny tego
dnia spojrzał na Soratha z podziwem, tym razem był jednak wymieszany z
irytacją. Gdyby czarodziejki go teraz widziały, zapewne tarzałyby się po
podłodze ze śmiechu. Zdecydowanie nie lubił przegrywać i dawać innym
satysfakcji z wygranej.
– Niech będzie, całkiem dobre – powiedział wzruszając lekko ramionami. Starał się brzmieć możliwie obojętnie,
co tylko dodatkowo rozbawiło Sorathiela – zdradzał go podejrzanie łobuzerski uśmiech.
Zanim Auvrey zdążył się
oburzyć, jego przyjaciel otworzył więzienie. Demon wyszedł z niego z
dumnie uniesioną ku górze głową – wyglądał jak wyniosła dam, która chciała
olśnić wszystkich swoimi wdziękami.
– Tata! – rozległ się dziecięcy
krzyk. Sorathiel spojrzał przez ramię na córkę, która po cichu zbiegła schodami
w dół i szybko przywarła do jego nóg. Teraz spoglądała na niego błyszczącymi,
brązowymi oczami. Najwyraźniej oczekiwała, że ojciec weźmie ją na ręce. Kiedy
samo spojrzenie nie wystarczyło, zmarszczyła śniade czółko i wystawiła małe rączki do góry Dopiero wtedy zareagował zgodnie z wolą swojej radosnej pociechy.
Anastasia Elisabeth Blythe była
bardziej podobna do swojej matki niż ojca, choć inteligencję i spokój zdecydowanie
odziedziczyła po nim. Z wyglądu była kopią swojej babki i to jej zawdzięczała swoje drugie imię. Ana miała skłonności do pożerania ogromnych ilości słodyczy. Podobnie jak Amy w dzieciństwie, była pulchną, małą, ale uroczą dziewczynką.
– Nie powinno cię tu być –
odezwał się łagodnym, ojcowskim głosem Sorathiel, spoglądając prosto w
rozpromienioną twarz córki. Nawet na moment uśmiech nie zniknął z jej twarzy.
Doskonale wiedział, że ma do czynienia z kolejną niepoprawną optymistką. Oby w przyszłości nie była taka jak on. – To nie
jest miejsce dla dzieci, Ana.
– Ale tęskniłam – odpowiedziała
słodkim głosem Anastasia, obejmując lekko pulchnymi rączkami szyję swojego
taty. To wystarczyło, żeby stanowczy dotąd Sorathiel ustąpił.
Nathiel przyglądał się tej
scenie, opierając się luzacko o chłodną ścianę piwnicy. Za każdym razem, kiedy
patrzył na córkę przyjaciela widział tylko jedną osobę. Podobnie było z
Calanthią.
– Nie wiem czy to dobrze, że
Anastasia i Calanthia są takie podobne do swoich babek – prychnął Auvrey.
Owszem, Elisabeth była dla niego jak matka i to między innymi jej zawdzięczał
to, że trafił do Nox, ale Calanthe była po prostu wredną wiedźmą i... przy okazji piekielnie
dobrą łowczynią – dążył do tego, żeby ją pokonać. Nawet po jej śmierci czuł się,
jakby była jego rywalką. – Na dodatek tak samo jak one się przyjaźnią. Może to
jakieś reinkarnacje? – parsknął śmiechem. – Nie chciałbym, żeby w przyszłości
moja córka była lepszą łowczynią niż ja.
– Właśnie przyznałeś się do
tego, że Calanthe była od ciebie lepsza – zauważył Sorathiel. Dopiero wtedy
Nathiel się wzdrygnął. Nie taki chciał uzyskać efekt. Przeklął pod nosem i
szybko zmienił temat. Przecież to on był najlepszym łowcą pod słońcem! Nie mógł w siebie wątpić! Poza tym ta stara prukwa była już od kilku lat trupem!
– Przekaż la bonne fee, że
mimo, że są głupimi pindami, stworzyły całkiem niezłą pakę na demony – burknął od
niechcenia Auvrey.
– Zadziwiasz mnie – powiedział z
udawanym podziwem Sorathiel. – W ciągu minuty wypowiedziałeś dwa komplementy w
stronę osób, za którymi nie przepadasz.
Demon zmrużył
groźnie oczy. Już po chwili wyminął swojego przyjaciela z głośnym i
ostentacyjnym prychnięciem. Kiedy podążał w stronę schodów, zaciskał pięści i
szedł wyprostowany jak obrażona nastolatka.
Anastasia zamrugała kilka razy
brązowymi oczkami i spojrzała badawczo na ojca.
– Wujek Nathiel ma okles? –
spytała poważnym głosem dorosłej kobiety, która ma po prostu problem z
wymawianiem litery „r”.
Sorathiel chcąc nie chcąc
wybuchnął śmiechem.
***
Młoda demonica od dłuższego
czasu przyglądała się chłopakowi, którego z pewnością nie powinno tutaj być. Nie
zapraszała go do swojego pokoju. Wtargnął tu siłą i wyrwał jej z rąk resztki
prywatności. Wiedziała, że chce jej zrobić na złość. Co chwilę zerkał na nią
przez ramię i uśmiechał się z nutką triumfalnej satysfakcji. Miała ochotę
cisnąć w niego poduszką, a najlepiej to wydrapać mu oczy, tylko musiałby się
najpierw do niej zbliżyć, bo była uziemiona. Od kilku dni leżała w łóżku
niezdolna do ruchu. Była naprawdę mocno pokiereszowana. Już nawet niewiele
pamiętała z tego, co ją spotkało. Chyba walczyła z jakimiś demonami, które napadły
ją na placu zabaw. Było ich cholernie dużo i nie miała nawet jak uciec. Dobrze,
że ten idiota Nathiel i debil Alec zjawili się tam o czasie. Straciła już
wystarczająco dużo demonicznej krwi.
Andi zmrużyła groźnie oczy,
kiedy jej rówieśnik oderwał się od lustra i zwrócił ku niej. Niestety w
garniturze wyglądał naprawdę dobrze. Dorosło. Przystojnie. Co nie zmieni faktu,
że go nienawidziła z całego serca, bo wdzięczył się przed tym głupim lustrem i
próbował ją wkurzyć. Naprawdę bardzo chciała pójść na tę misję. Przecież to
jedna z ważniejszych akcji Nox! Jej przyjaciele mieli się spotkać z samym
departamentem.
Nienawidziła swojego życia.
Prychnęła cicho i
założyła ręce na piersi. Na uśmiechniętego od ucha do ucha Aleca spojrzała
spode łba. Usta miała zaciśnięte, a nozdrza poruszały się tak, jakby szykowała
się do byczego ataku na swojego niepoprawnego towarzysza dotychczasowych misji.
To nie było sprawiedliwe, że
taki lamus mógł uczestniczyć w tak poważnym przedsięwzięciu! Był cienki jak
gumka w zużytych majtkach.
Alec widząc minę swojej przyjaciółki
przewrócił oczami.
– Daj spokój, Andi. Nie moja
wina, że nie możesz uczestniczyć w tej misji. Dobrze wiesz, że powinnaś leżeć w
łóżku. Jesteś po prostu zła, że nie idziesz na tę misję ze mną, co? – To
pytanie w jego ustach zabrzmiało dziwnie uwodzicielsko. Andi przez chwilę miała
wrażenie, że rozmawia z Nathielem. Na dodatek ten jego głupi gest – oparł się o
nonszalancko o szafę i puścił jej oczko. Miała ochotę plunąć mu na te
piekielnie czyste lakierki.
– Jestem zła, bo jestem lepsza niż ty, a mimo
tego muszę tu leżeć i na dodatek wgapiać się w twoją pryszczatą twarz – syknęła
złośliwie demonica. Z jej oczu sypały się iskry.
– Daj spokój, już od roku mam
gładką twarz bez żadnych skaz – prychnął Alec, przejeżdżając dłonią po swoim
policzku i podbródku. – Tak poza tym… – Chłopak podszedł do niej i pochylił się
nad jej twarzą z błyskiem tajemniczości w oczach oraz wyzywającym uśmieszkiem
na twarzy, który zwiastował dla Andi niebezpieczeństwo. – Jestem lepszy niż ty –
szepnął. Jego niski głos odbił się echem od ścian umysłu demonicy. Usłyszała w
swojej głowie tą wypowiedź kilka razy. Miała wrażenie, że zacięła jej się w mózgu jakaś płyta.
A jakby tak trzasnąć go w gębę z
całej siły? Mógłby się wtedy zatoczyć pod samą ścianę, ubrudziłby swój garnitur
lub w najlepszym przypadku go podarł i może wtedy nikt by nie wpuścił takiego
łachmaniarza do teatru?
Andi nie mogła ukryć uśmieszku
zadowolenia wywołanego przez niecne plany. Alec nie domyślał się, że jej
chwilowa ekscytacja była spowodowana myślami na temat tego, jak powstrzymać go
przed udaniem się na misję. Wziął to na swój prosty, męski sposób – jako zachętę
do działania, dlatego przybliżył swoją twarz jeszcze bliżej ust dziewczyny.
Demonica szybko otrzeźwiała.
Postanowiła najpierw ratować siebie przed pocałunkiem tego denerwującego
idioty. W tym celu pacnęła go dłońmi w policzki i odrzuciła gwałtownie od
siebie. Miała nadzieję, że to wystarczy, żeby się wywrócił, ale on nawet się
nie zachwiał.
– Ostatnio nie narzekałaś jak
się całowaliśmy – burknął niezadowolony Alec. Przeczesał dłonią ułożone na żel
włosy i kucnął na podłodze. Rękę wciąż trzymał na kołdrze Andi, zupełnie jakby
zapowiadał swój rychły powrót.
Andi przez chwilę mogła
sprawiać wrażenie zakłopotanej, ale to odczucie szybko minęło. W końcu była
zirytowana jego zachowaniem. Za bardzo próbował się do niej zbliżyć. To, co
ostatnio się między nimi wydarzyło było tylko i wyłącznie chwilą słabości i to
na pewno nie słabości do Aleca! Próbowała sobie przecież wyobrazić kogoś
zupełnie innego, on posłużył jako manekin do testowania nastoletnich
pocałunków!
– Wkurza mnie to, wiesz? – powiedziała chłodno demonica. – Jesteśmy tylko znajomymi z Nox, może nawet w
jakiejś minimalnej części przyjaciółmi – mruknęła na boku tak cicho, że ledwo
było ją słychać. – Nie mam zamiaru psuć tych durnych relacji. Nie chcę widzieć
twojej gęby przy mojej twarzy i nie chcę się z tobą…
Cholera – przeklęła w duchu
Andi. Alec był szybszy niż sądziła. Przylgnął gwałtownie do jej ust nie dając
jej dokończyć zdania. Zesztywniała jak kij od miotły. No, po prostu nie
wierzyła w to, że ją wykiwał! W grach zręcznościowych była zawsze o wiele
lepsza i szybsza niż on! Nie twierdziła przy tym, że całowanie było grą
zręcznościową…
Pocałunek nie trwał długo. Alec
zdążył się odsunąć od dziewczyny zanim ta znów go odepchnęła. Nie oddalił się
jednak na bezpieczną odległość. Patrzył jej głęboko w oczy i starał się
wyglądać na poważnego. Ich relacje zawsze stały gdzieś na pograniczu ironii i młodzieńczej
rywalizacji, ale całkiem niedawno zdołali odkryć coś całkiem nowego. Alec
doskonale zdawał sobie sprawę z tego co czuje, to Andi cały czas odpychała od
siebie myśli na temat niebezpiecznych powiązań, które mogły ich opleść jak trujący bluszcz.
– Czy naprawdę jesteśmy tylko
przyjaciółmi? – spytał.
Andi starała się doszukać w jego głosie rozbawienia, sarkazmu czy nawet śladowej ilości kpiny, ale przecież zdążyła go już poznać. Kiedy był poważny, naprawdę wyglądał jak poważna osoba.
Andi starała się doszukać w jego głosie rozbawienia, sarkazmu czy nawet śladowej ilości kpiny, ale przecież zdążyła go już poznać. Kiedy był poważny, naprawdę wyglądał jak poważna osoba.
Nie odpowiedziała.
Czuła, że jej policzki płoną żywym ogniem. Mimo tego nie spuszczała z niego
wzroku, zupełnie jakby się spodziewała, że znów ją pocałuje, a ona wcale nie
będzie z tym walczyć.
Milczącą chwilę przerwał krzyk
dobiegający z dołu. Ktoś z Nox wołał Aleca na zbiórkę, zupełnie jak w przedszkolu. Demonica poczuła lekki
zawód, kiedy jej przyjaciel przywrócił swoje ciało do pozycji pionowej, ale to
przecież tylko przez to, że idzie na misję zamiast niej, prawda?
– Muszę iść – westchnął Alec,
chowając ręce do kieszeni. Czarny krawat przechylił mu się pod artystycznie
krzywym kątem. Miała ochotę go poprawić i kopnąć go prosto w ten zgrabny zadek,
żeby stąd jak najszybciej wyszedł. – Wpadnę potem.
Andi zawstydzona własnymi chaotycznymi myślami schowała się pod kołdrą. Jej rówieśnik zachichotał na ten
widok, a ona sama siebie przeklęła – właśnie pokazała mu, że wygrał te starcie,
a ona nie znosiła przegrywać!
Czekała aż Alec wyjdzie z
pokoju. Słyszała jego ciche kroki i otwierające się drzwi, ale o dziwo nie
oddźwięk ich zamykania. Miała ochotę wynurzyć się spod kołdry i dowiedzieć się
o co mu chodzi, ale zanim to zrobiła, chłopak się odezwał:
– Andi. – W jego ustach to
nieszczęsne imię zabrzmiało jak przeklęta ballada miłosna.
– Co? – burknęła spod kołdry
zniechęcona demonica.
– Kocham cię. – Po tych słowach
drzwi zamknęły się cicho za winowajcą.
Panna Tourlaville napięła
wszystkie mięśnie. Wzięła głęboki wdech, jakby lada moment miała wrzasnąć ze
wszystkich sił, ale nie zrobiła tego. Po prostu wynurzyła się spod kołdry i
wściekle rzuciła poduszką w drzwi – odbiła się od nich z głośnym puknięciem, a
potem opadła na podłogę tonąc w stercie kurzu.
Andi skrzywiła się z bólu i
opadła bezradnie na pościel – na jej nieszczęście, pachniała Aleciem.
***
Wszystko było dokładnie
zaplanowane, choć nie mieliśmy żadnej wygórowanej strategii. Walki z demonami zdołały
nas już nauczyć, że nie warto układać wzniosłych planów, bo i tak nie będziemy mogli ich w pełni zrealizować. Żadnej bitwy nie dało się
zaplanować. Każda miała swój własny, niepowtarzalny i nieprzewidziany w skutki
przebieg.
Dzisiaj, dzięki la bonne fee,
byliśmy dostatecznie zabezpieczeni na wypadek, gdyby coś miało pójść nie tak.
Nawet jeśli nie zdołamy złapać demonów w teatrze, zdołamy je złapać w naszym
świecie, bo do Reverentii nie będą mogły z powrotem wrócić – umożliwi nam to
specjalne zaklęcie nazywane blokującym.
Wszystko rysowało się w jasnych
barwach, ale wiedziałam, że nie możemy być zbyt pewni siebie. Z doświadczenia
zdobytego przy walce z demonami, zdołałam już wywnioskować, że wszystko może
obrócić się przeciwko nam nawet, gdy jesteśmy pewni swego. Byliśmy dosyć pechowym zespołem. Naszą wadą mogło
być to, że każdy z nas był inny, kiedy demony z Reverentii myślały w tych
samych kategoriach i miały z góry ustalony cel: siać zamęt.
Wraz z Nathielem usiedliśmy na
wąskich, wygodnych, czerwonych fotelach. Na dzisiejszą okazję musiałam ubrać
sukienkę w stylu wieczorowym – była to długa, zielona sukienka otoczona
przeźroczystym tiulem. Nie należała do mnie, standardowo pożyczyłam ją od Amy,
która uparła się, że koniecznie muszę ją ubrać, bo wyglądam w niej jak leśny elf. Nie zgadzałam się z tym
stwierdzeniem i stroniłam od takich kreacji, ale to była tylko misja. Równie
szybko mogłam tę sukienkę zniszczyć, bo przecież ciężko walczy się w długich i
nieporęcznych kreacjach.
Nathiel miał na sobie garnitur.
Tylko kilka razy w życiu miałam okazję go w nim zobaczyć. Po raz pierwszy, gdy
na własną rękę poszliśmy na demoniczny bal w Reverentii, po raz drugi, kiedy
braliśmy ślub, po raz trzeci, kiedy to Sorathiel brał ślub, po raz czwarty,
czyli teraz. Musiałam przyznać, że o wiele lepiej i dostojniej wyglądał w
czarnym fraku niż w tych swoich luzackich koszulkach z dziwnymi napisami, ale
nie chciałam go ograniczać, a przynajmniej nie w kwestii stylu.
Reszta członków Nox była porozsadzana
w różnych punktach strategicznych. Żaden z nas nie siedział z przodu, żeby
demony nas nie dostrzegły, naszym rozkazem było również w miarę możliwości
wtopić się w tłum. Do ataku mieliśmy przystąpić, kiedy Sorathiel da nam znak
przez słuchawkę, którą każdy miał umieszczoną w uchu, ewentualnie wtedy, kiedy
sytuacja wymknie się spod kontroli.
Jakieś dwa metry dalej
znajdował się Alec – posłał nam szeroki uśmiech. Po nim zdołałam się domyślić,
że cieszy się z powodu misji. Gdzieś kilka siedzeń od niego w fotelu zagłębił
się znudzony Ethan, który postanowił nie golić się przez kolejne miesiące – przez
to zarósł jak neandertalczyk. Reszta członków Nox była tak poukrywana, że nie
zdołałam ich dostrzec. Nieważne. Ważne było to, że byli gotowi do działania.
Szum na sali w pewnym momencie przycichł.
Dla wszystkich stało się jasne, że za kurtyną coś się dzieje – powoli zaczęła
unosić się ku górze. Już kiedy zobaczyłam buty, wiedziałam, kto będzie przedmówczynią.
Sapphire, która wychowała się w cyrku, miała dryg do przedstawiania swojej
trupy – dziś miała się ona wcielić w rolę aktorów teatralnych.
Nie skupiałam się zbytnio na
jej słowach. Widziałam tylko jej dziwnie wymachujące w powietrzu dłonie, które próbowały odwrócić uwagę od wszystkiego innego, co mogło się w tym czasie dziać za jej plecami. Mówiła chyba coś o dobrym rozpoczęciu, o niesamowitym przedstawieniu,
wymówiła swoje imię i nazwisko oraz wszystkich aktorów, którzy mieli wystąpić
podczas „spektaklu”, oprócz tego czepiły się mojej głowy krótkie słowa jak:
energia, moc, odpoczynek, śmierć.
Zamrugałam kilka razy oczami i
spojrzałam na miejsce obok. Zdziwiłam się, kiedy nie dostrzegłam tam Nathiela.
Chwyciłam się podłokietników i zesztywniałam. A jeżeli to była iluzja? Nie,
zdecydowanie nie. Inni ludzie wciąż tu byli, członkowie Nox, których wcześniej
dostrzegłam wciąż znajdowali się na tych samych pozycjach. Gdzie wobec tego był
Nathiel?
Zaczęłam się rozglądać. Miałam
wyrzuty sumienia, że go nie upilnowałam, ale zrzuciłam winę na mój dziwny stan
otępienia. W słuchawce usłyszałam cichy trzask i już po chwili rozległ się w
niej głos Sorathiela.
– Bądźcie czujni. La bonne fee
twierdzą, że Sapphire chce zabrać wszystkim ludziom zgromadzonym w sali
energię.
Zdziwiłam się. To by wyjaśniało
moje osłabienie. Nathielowi nic nie zrobią, mi mogą zabrać tylko połowę
ludzkiej mocy, ale co w takim razie z resztą? Jeżeli nie zareagujemy, oni
również padną ofiarą planu demonów.
Kiedy już chciałam się podnieść
do góry, poczułam w głowie lekkie ukłucie. Skrzywiłam się i opadłam z powrotem
na fotel. Ze zdziwieniem przyuważyłam, że dziwne otępienie stopniowo zaczęło znikać. Od razu
poczułam się lepiej, czego nie mogłam powiedzieć o Sapphire. Nagle złapała się
za głowę i zaczęła krzyczeć, zupełnie jak wtedy, kiedy w Reverentii Martha zastosowała
na niej zwrot zaklęcia. Czyżby teraz zrobiła to samo?
– Zastosowałam zaklęcie
ochronne i posłałam je do was przez łącze słuchawek – odezwała się Martha, z
poprzedzającym ją cichym skrzypnięciem. – Cała zła moc wróciła do Sapphire.
Zanim zdołałam pomyśleć o tym, co powiedziała, w końcowe słowo wepchnął się jej Ethan.
– Czy wy widzicie tego kretyna?
– warknął.
Zdezorientowana spojrzałam w
stronę sceny.
Teraz już wiedziałam gdzie był
Nathiel. Standardowo postąpił według własnego planu ponownie udowadniając nam,
że jest niedojrzałym łowcą, działającym na własną rękę.
Zaklęłam pod nosem zdając
sobie sprawę z tego, że gdyby usłyszała to moja matka Joanne, pewnie byłaby w
szoku.
– Skoro Nathiel zaczął, nie
mamy wyboru. Do dzieła – odezwał się z westchnięciem Sorathiel, zupełnie jakby
się tego spodziewał. Ostatecznie spędził z nim większość życia, mógł go znać nawet lepiej niż ja.
W ciągu kilku sekund na sali
rozpętał się prawdziwy chaos. Ludzie zaczęli uciekać w popłochu widząc
Nathiela, który wskoczył na scenę z nożem w ręku. Po drodze zdołało mnie potracić
kilkoro ludzi – jeden z mężczyzn walnął mną o ścianę przez co moja głowa w jednym momencie niemalże eksplodowała na kawałeczki. Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje,
ale stosunkowo szybko przywróciłam siebie do porządku.
Sapphire została zraniona przez
Nathiela. Zobaczenie na jej twarzy zdziwienia mieszanego z przerażeniem było
satysfakcjonujące. To udowodniło, że miała w sobie jakiekolwiek ludzkie
uczucia, którymi po części kierowały się pół demony.
Młoda demonica nie wiedziała co zrobić. Próbowała na oślep uderzać Nathiela czarną strugą mocy, ale bezskutecznie. Jej usta były wykrzywione z bólu. Miałam wrażenie, że starała się walczyć z cierpieniem, które wróciło do niej ze zdwojoną siłą, kiedy Martha odbiła jej zaklęcie. Wyglądała na bezradną i szybko stało się dla mnie jasne, że przegra.
Młoda demonica nie wiedziała co zrobić. Próbowała na oślep uderzać Nathiela czarną strugą mocy, ale bezskutecznie. Jej usta były wykrzywione z bólu. Miałam wrażenie, że starała się walczyć z cierpieniem, które wróciło do niej ze zdwojoną siłą, kiedy Martha odbiła jej zaklęcie. Wyglądała na bezradną i szybko stało się dla mnie jasne, że przegra.
Kiedy dotarłam pod scenę, dostrzegłam również inne demony z departamentu. Wszyscy byli zaskoczeni, co
tylko poświadczyło o tym, że wcale nie wiedzieli o ataku. Nie mogli używać swoich
mocy, ponieważ la bonne fee stojące z tyłu sali zastosowały zbiorowe zaklęcie
polegającą na ograniczeniu zdolności magicznych demonów. Bez magii departament
sobie nie poradzi.
Wskoczyłam na scenę. Pierwszą
osobą, z którą się zetknęłam był przerażony do cna Riel z rozciętym polikiem.
Nie spodziewałam się, że rzuci we mnie tym, co ma pod ręką, a więc w tym
przypadku – krzesłem. Na szczęście zdołałam się w porę odsunąć. Drewniany mebel roztrzaskał się o podłogę. Mały demon
zaczął uciekać, ale Alec szybko przygniótł go do ziemi. Ten sam problem miał
Raiden, który choć zacięcie walczył, w końcu został przyparty do ściany. W tym
całym zamieszaniu zdołałam zagubić Sapphire, za to dostrzegłam niewzruszonego
Soriela stojącego z boku z założonymi ramionami. Jego widok mnie zdziwił.
Spoglądał na mnie przymrużonymi oczami i ustami, które wyglądały, jakby nigdy
się nie uśmiechały. Czy on się poddał? Sprawiał wrażenie zmęczonego i wcale
niezaskoczonego tym, co się działo.
Mogłam się domyślić, że Nathiel
dobierze się do niego jako pierwszy. Zadziwiające było to, że Soriel go widział, ale
nie zareagował na atak. Dobrowolnie dał się powalić na podłogę, czego Nathiel
nawet nie przyuważył. Kiedy przygwoździł jego ciało do desek teatru, uśmiechnął
się triumfalnie, jakby przechytrzył własnego brata. Nie, mylił się. Soriel
Auvrey chciał zostać przechytrzony. W jego twarzy kryło się coś, co świadczyło
o całkowitym poddaniu się. Patrzył w oczy Nathiela i przekazywał mu wzrokiem
pogardliwą niechęć działania. Co go doprowadziło do tego stanu? Czy stało się
coś, o czym nie wiedzieliśmy?
Exitialis zawisło nad starszym
Auvreyem. Wstrzymałam dech i zesztywniałam. Nathiel naprawdę wyglądał, jakby
chciał mu wbić nóż w serce. Krzyknęłam i zaczęłam biec w jego stronę. Jakoś
nieszczególnie zależało mi na Sorielu, ale nie chciałam, żeby Nathiel utonął w
demonicznej chęci zabijania. To mimo wszystko był jego brat. Na
dodatek nie chciał walczyć, poddał się walkowerem. Takich osób nie należało karać za posłuszeństwo.
– Nathiel! – krzyknęłam, ale nie zwrócił na mnie uwagi.
– No, dalej, zabij mnie –
usłyszałam głos Soriela. Był niski, niechętny i zachrypnięty. Tak mógł brzmieć
tylko ktoś, który stracił chęć walki bądź całkowity sens życia.
Kiedy stanęłam za plecami
mojego męża, ten wystawił za siebie rękę, próbując mnie zatrzymać. Posłusznie
stanęłam w miejscu, bo zaufałam mu, że ma plan.
Exitialis skrobało koszulkę
Soriela tuż przy sercu.
– Chciałbyś tak skończyć, co? –
spytał chłodno Nathiel. – Nie pozwolę ci na to – prychnął, a potem zamachnął się nożem i z całej siły wbił
go bratu w brzuch. Soriel zacisnął usta, próbując nie wydać z siebie żadnego
dźwięku. Bałam się, że Nathiel naprawdę może go zabić. Majtał nożem w jego
żołądku, jakby był szmacianą kukłą. Nawet mnie przez moment zrobiło się niedobrze. Chciałam się zerwać, chwycić go za rękę i odciągnąć, ale zanim to zrobiłam,
Nathiel dobrowolnie przestał. Nie musiał już niczego robić. Soriel utracił
przytomność.
Kiedy się nad nimi pochyliłam,
dostrzegłam na twarzy starszego z braci blady odcień. Pod oczami miał
straszliwie cienie. Prawdopodobnie zemdlał tak szybko tylko dlatego, że nie był
dziś w najlepszej formie, nawet jak na demona. Pozostawało pytanie: dlaczego
dobrowolnie oddał się w ręce Nox?
Odetchnęłam cicho i
rozglądnęłam się wkoło. Reszta demonów została pojmana. Sapphire z trudem
utrzymywała się o własnych siłach. Ciężko dyszała, miała zmrużone oczy i
krzywiła się z bólu. Sorathiel trzymał jej ręce z tyłu pleców. Niemalże rzucił
ją na kolana. Zdziwiła mnie brutalność naszego szefa, ale nie mogłam mu mieć
tego za złe. Sapphire była jedną z tych osób, które najwięcej
namieszały w naszym życiu.
– Zadowolona? – spytał Blythe.
Widziałam to. Ten jego drobny uśmiech wykazujący triumf. Nie dziwiłam mu się. W końcu nam się udało. W końcu. I to bez większego wysiłku. Było mi trochę wstyd, że nie zrobiłam niczego konkretnego, ale członkowie Nox nie potrzebowali mojej pomocy, doskonale sobie poradzili.
Widziałam to. Ten jego drobny uśmiech wykazujący triumf. Nie dziwiłam mu się. W końcu nam się udało. W końcu. I to bez większego wysiłku. Było mi trochę wstyd, że nie zrobiłam niczego konkretnego, ale członkowie Nox nie potrzebowali mojej pomocy, doskonale sobie poradzili.
Sapphire uniosła ociężałą głowę
i spojrzała z dzikim uśmiechem na szefa organizacji.
– Myślisz, że tak łatwo nas
przechytrzyć? – spytała tajemniczym, ochrypłym głosem.
Zanim ktokolwiek zdołał otworzyć
usta i odpowiedzieć jej na młodzieńcze pyskowanie, dosłyszeliśmy cichy chichot.
Spojrzałam w tył. Okazało się, że to Riel. W krótkim czasie i to po cichu
uwolnił się z uścisku rąk innych członków Nox. Zszokowało mnie to, że ci
ludzie, którzy go trzymali, leżeli teraz bez ruchu na podłodze. Riel musiał
zastosować inne sposoby, które pomijały magię. Jego piekielna natura wzniosła
ręce ku górze, porywając poły peleryny w górę. Dopiero teraz dostrzegłam w
jego ręku dwie białe kule. Nie zdążyłam nawet krzyknąć, a kule zderzyły się z
podłogą i wybuchły, spychając nas wszystkich ze sceny i oplatając białym,
gęstym, duszącym dymem. Spadłam ze sceny i wylądowałam na jednym z czerwonych foteli wyginając się
pod dziwnym kątem. Przygniotłam plecami prawą rękę, a moja noga utkwiła pomiędzy siedzeniami wykrzywiając się w nienaturalnej pozie, kark oznaczył krzywą drogę na zbyt krótkim oparciu sprawiając, że kości głośno zachrupotały. Przez moment widziałam sufit, który tonął w bieli.
Nie mogłam powstrzymać się od jęku bólu, który wydałam pomiędzy falami kaszlu. Oczy łzawiły mi tak mocno, że nie było możliwości, abym omiotła wzrokiem pomieszczenie. Nawet nie wiedziałam, co się w tym momencie działo. Czy to jakiś gaz trujący? Całkowicie zapomniałam o tym, że Riel był swoistym zielarzem Reverentii. Mógł te bomby skonstruować z ziół zdobytych w jego ojczystej krainie.
Nie mogłam powstrzymać się od jęku bólu, który wydałam pomiędzy falami kaszlu. Oczy łzawiły mi tak mocno, że nie było możliwości, abym omiotła wzrokiem pomieszczenie. Nawet nie wiedziałam, co się w tym momencie działo. Czy to jakiś gaz trujący? Całkowicie zapomniałam o tym, że Riel był swoistym zielarzem Reverentii. Mógł te bomby skonstruować z ziół zdobytych w jego ojczystej krainie.
Mgła tak szybko jak się
pojawiła, tak szybko zaczęła opadać. Dym, który oplatał moje dłonie był coraz
mniej gęsty. Z uwagą przyglądałam się swojemu ciału, które zdołałam już przywrócić do zwyczajowej pozycji, na szczęście nie groziło mi nic z wyjątkiem delikatnego zwichnięcia barku i kilku siniaków. Potem
zaczęłam rozglądać się ze innymi członkami Nox. Wielu z nich leżało nieruchomo
na podłodze, inni podobnie jak ja rozbili się na fotelach, jeszcze inni wciąż
stali na scenie zanosząc się kaszlem i machając rękami, żeby odgonić dym. Nie
mogłam tylko dostrzec demonów.
Kiedy zobaczyłam klęczącego
Sorathiela, który trzymał się ze skrzywioną miną za brzuch, zrozumiałam co się
stało.
Departament zdołał uciec. Wciąż
mieliśmy jednak nieprzytomnego i poważnie rannego Soriela, co odrobinę nas
pocieszyło, w końcu to jeden demon mniej. Poza tym... nikt nie powiedział, że to
my przegraliśmy.
Słuchawka w moim uchu
zaskrzypiała głośno. Cudem powstrzymałam się od wyjęcia jej i rzucenia na podłogę
– ten dźwięk był naprawdę bolesny. Z czasem rozległ się w niej głos jednej z
czarodziejek.
– Przejście do Reverentii
zostało zamknięte. Jedyne co zostało nam zrobić to zlokalizować członków
departamentu. Nic nie jest stracone, daleko nie uciekną.