niedziela, 19 marca 2017

[TOM 3] Rozdział 16 - "Rytuał poświęcenia"

– Ile zostało nam czasu?
Lodowa czarodziejka spojrzała na ekran telefonu – podświetlał w ciemnościach jej twarz, ukazując ją w trupio-bladej wersji.
– Pięć minut – szepnęła i schowała komórkę do kieszeni. Teraz w pomieszczeniu panował półmrok. Ciszę przerywał tylko nerwowy stukot butów o posadzkę i ciężkie oddechy.
Był wczesny poranek. Czarodziejki nie spały już dwadzieścia cztery godziny. Były zmęczone, ale zmotywowane, niepewne, lecz zdeterminowane. Oczekiwały na właściwy moment, powtarzając w głowie sentencję zaklęcia poświęcenia, od którego zależało życie ich przyjaciółki. Każda bała się, że o czymś zapomni, że zje ją stres, a przecież rytuały powinny być płynne i niemalże perfekcyjnie przeprowadzone. Sytuacja wywierała na nich silną presję.
Na szpitalnym łóżku obok bezwładnego ciała Madlene siedział Aren. Trzymał ją za rękę i bacznie się jej przyglądał, oczekując aż zaklęcie Patricii przestanie działać. Wszyscy się bali, że nie wyczuje momentu, kiedy śpiewająca czarodziejka powróci do stanu przed zamrożeniem, przecież nie mógł wyczuć jej tętna, skoro nie oddychała – to podwójnie komplikowało sytuację. Tak naprawdę niewiele rzeczy działało na korzyść la bonne fee, ale chciały i musiały spróbować zawalczyć.
Ciało Madlene przeniesiono do izolatki tylko dlatego, że lekarze nie mogli zrozumieć, co takiego się z nią stało. Wiele rzeczy świadczyło o tym, że wcale nie umarła, a coś w magiczny sposób zatrzymało jej funkcje życiowe. Poza tym jej rodzina i przyjaciele mocno nalegali na to, aby nie spisywać jej na straty. Lekarze dali im dwa dni, z tym, że nie powiedzieli na co. Aren miał wrażenie, że chodziło im o pożegnanie się.
Cała czwórka była tutaj nielegalnie, musieli więc zachować względy spokój, żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Zdążyli zabarykadować drzwi i rozstawić kilka świec potrzebnych do rytuału. Każda z dziewcząt zastanowiła się już, z czym chce się pożegnać podczas rytuału poświęcenia. Jedno było pewne: na pewno nie chciały żegnać się z Madlene.
Gdy blada Patricia spróbowała wziąć głęboki wdech, Aren wyprostował się jak struna i napiął mięśnie. To nie umknęło jej uwadze, dlatego wstrzymała dech, jakby się bała, że przegapi jego reakcję lub słowa.
– Wraca – powiedział pół demon, kierując przejęte i zarazem błagalne spojrzenie na wszystkie la bonne fee. Pierwszy raz widziały w nim przerażonego chłopca, który boi się, że utraci coś ważnego. Dziś mógł utracić aż dwie osoby. To wywierało na dziewczętach jeszcze większą presję. Nie przyjmowały do siebie, że coś może pójść nie tak. Ten rytuał musiał zakończyć się powodzeniem.
Czarodziejki wzięły zgodny wdech i wystawiły ręce przed siebie. Już wcześniej ustaliły, że mantrą wprowadzającą zajmie się Martha, którą charakteryzował największy spokój i opanowanie. Miała również dobrą dykcję i niemalże perfekcyjną pamięć. W ciągu godziny zapamiętała całe zaklęcie w obcym dla niej języku.
Głos herbacianej czarodziejki wypełnił pomieszczenie. Już pierwsze słowa dziwnej modlitwy rytualnej sprawiły, że ze szpitalnym pokojem zaczęło dziać się coś dziwnego. Aren dostrzegł to jako pierwszy. Powietrze stało się niezwykle gęste i ciepłe, a czas jakby zwolnił. Widział, że Marthcie z trudem przychodzi mówienie w utrzymującym się dotąd tempie. Na jej czole pojawiła się zmarszczka, a po skroniach spłynęła kropla potu. Alex i Patricia uważnie ją obserwowały. Na wszelki wypadek każda z nich nauczyła się rytualnej mantry, żeby w razie czego wesprzeć odprawiającą czar wstępny la bonne fee. Martha nie zamierzała jednak przerywać. Były rzeczy ważniejsze od komfortu osobistego.
Wraz ze skończoną modlitwą, płomienie czterech świec symbolizujące życia czarodziejek, uniosły się powolnie ku górze. Ich ogniste smugi przypominały miniaturowe smoki, które wywijają w powietrzu salta. Martha przez chwilę poczuła się, jakby jej własna dusza uwolniła się z ciała. W rzeczywistości była to tylko niewielka jej część, potrzebna do wykonania rytuału. Gdyby ktoś im teraz przerwał, mogłoby to spowodować trwałe uszkodzenie duchowej powłoki czarodziejek. To podwójnie je przerażało. Nie dość, że nie uratowałyby swojej przyjaciółki to jeszcze same pożegnałyby się z życiem.
Dziewczęta ze zdziwieniem spostrzegły, że im dalej płomienie świec się wędrowały, tym mniej siły miały. Patricia w pewnym momencie upadła na kolana – wciąż jednak trzymała wyciągniętą przed siebie dłoń. Zacisnęła usta i przybrała twardą minę. Nie zamierzała się teraz poddać. Żadna z nich nie zamierzała.
Kiedy ogniste smugi połączyły się w jeden, wielki, ciepły i oślepiający płomień, który zawisnął nad ich głowami, Martha postanowiła przejść do kolejnej części rytuału. Tym razem do wymówienia zaklęcia miały użyć swojego rodowego języka.
– Na mocy nadanej mi przez niebiosa i krew moich przodków, ja, la bonne fee Martha Settler – dziewczyna przerwała na chwilę, żeby wziąć krótki wdech. Ze wszystkich czarodziejek to ona odczuła największy wysiłek. Ciężko oddychała i mrużyła oczy, jakby lada moment miała upaść na ziemię bez ruchu, na szczęście nic takiego się nie stało – poświęcam ci ważną cechę, jaką jest dla mnie spokój – zakończyła.
Alex i Patricia spojrzały na nią z ukosa. To właśnie tę cechę cenili w niej sojusznicy i to dzięki niej była w stanie pełnić rolę nienazwanej na głos przedstawicielki la bonne fee. Jeśli utraci swój spokój, czy straci też inne cechy, które mu towarzyszyły? Niewątpliwie była to cenna wartość, dlatego postanowiła zaryzykować, oddając ją swojej przyjaciółce.
Niebieski promień światła wyskoczył gwałtownie w górę i otoczył szalejące płomienie, powoli się w nie wcielając. Martha była zdziwiona, że zupełnie niczego nie poczuła. Czy na pewno zrobiła wszystko prawidłowo? A może dopiero w przyszłości odczuje następstwa pozbycia się spokoju?
Kolejną czarodziejką, która musiała coś poświęcić była Alexandra. Na jej twarzy malowała się determinacja. Choć była równie zmęczona jak jej przyjaciółki, to po niej najmniej było widać osłabiające działanie rytuału. Wysiłek zdradzały tylko jej mocno rumiane policzki.
– Na mocy nadanej mi przez niebiosa i krew moich przodków, ja, la bonne fee Alexandra Rake, poświęcam ci ważną cechę, jaką jest dla mnie szczerość – powiedziała to powoli i wyraźnie, żeby się nie pomylić.
Szczerość była równie ważną cechą dla Alex, jak spokój dla Marthy. To ona nadawała jej charakter i pozwalała uciszyć w walce słownej najgorszego przeciwnika. To dzięki niej była jedną z najsilniejszych la bonne fee, która odganiała wszystko co złe słowami i nie bała się wyrazić swojej opinii. Czy brak szczerości doprowadzi do tego, że będzie dusić w sobie wszystko, co złe? Nie mogła sobie nawet wyobrazić tego nieprzyjemnego deficytu.
Podobnie jak w przypadku Marthy, zupełnie niczego nie poczuła, gdy żegnała się ze swoją cechą. Kolejny niebieski promień światła, tym razem płynący od niej, połączył się z ogniem, wprowadzając go w jeszcze większe szaleństwo. Dziewczynom wydawało się, że płomień lada moment nie wytrzyma i wybuchnie jak balon, rozsypując dookoła swoje iskry. Czy to była dobra oznaka, czy może zwiastun nieudanego rytuału? Nikt nie chciał o tym myśleć, póki nie rozbrzmiały ostatnie słowa zaklęcia.
Patricia podniosła się z ziemi nie opuszczając ręki w dół. Zachwiała się, ale szybko odzyskała równowagę. Jej nogi i dłonie drżały. Chociaż była dobra w bezpośrednich starciach, nie mogła ukryć tego, że nie była mistrzynią wytrzymałości. W szkole dla la bonne fee zawsze zarzucano jej, że stosuje zbyt wiele energii, która wytwarzała zdecydowanie zbyt mało mocy. Brak równowagi był jej największą wadą podczas stosowania magii.
Zacisnęła usta, a potem w podobnym odstępie czasu co Alex, zaczęła drżącym głosem swoją sentencję:
– Na mocy nadanej mi przez niebiosa i krew moich przodków, ja, la bonne fee Patricia Finch – w tym momencie czarodziejka przymknęła powieki – poświęcam ci ważne uczucie, jakim jest dla mnie przyjaźń, którą darzę Soriela Auvreya.
Słowa najmłodszej czarodziejki zawisły w powietrzu sprawiając, że Alex i Martha sztywnieją. Czy to oznaczało, że Patricia wciąż o nim nie zapomniała? A może spotykali się za ich plecami? Przyjaźń do tego przeklętego demona-zdrajcy była aż tak cennym dla niej uczuciem, że chciała je poświęcić?
Lodowa czarodziejka wiedziała, że właśnie tak będzie najlepiej. Nie chciała więcej cierpieć, obdarzając Soriela przyjaźnią. Za każdym razem ją ranił i stopniowo pozbawiał zaufania, a jednak mimo tego wciąż go lubiła. Tak nie mogło być. Trwała wojna, a oni stali po przeciwnych stronach. Nie miała pewności, że jeden z braci Auvrey nie będzie chciał jej wykorzystać do osiągnięcia swoich celów.
Tym razem to promień w kolorze jaskrawego różu powędrował ku zbitej kuli ognia. Żadna z czarodziejek nie spodziewała się, że kiedy w końcu oddane wartości się połączą, płomień zacznie pluć na wszystkie strony rażącym światłem. Teraz, kiedy rytuał zmierzał ku końcu, wystarczyło, aby dziewczęta utrzymały się na nogach i nie utraciły przytomności.
Kula jaśniała coraz mocniej i mocniej. Wyglądała jak wielki, płomienny, różowo-niebieski księżyc, który rozsypuje się w przestworzach. W pewnym momencie wszyscy w pokoju musieli zamknąć oczy. Aren nie wiedział dlaczego czarodziejki nagle zatkały uszy, ale domyślał się, że to coś związanego z użyciem zaklęcia poświęcenia. Zanim rytuał dobiegł końca, usłyszał ciche jęki, a nawet okrzyk bólu, którego nie mógł scharakteryzować. Najwyraźniej dopiero teraz czarodziejki poczuły, że są obdzierane z tego, co dla nich ważne.
Wielka kula mocy buchnęła promieniami, rozlewając je po całej sali – wyglądało to, jakby niewidzialne wróżki strzepały ze swoich skrzydeł brokat. Im bliżej był podłogi, tym mniejszy był jego zasięg, aż w końcu przy samych kafelkach znikał w nicości. 
Aren przetarł oczy i spojrzał w stronę czarodziejek. Ich widok go zaniepokoił. Martha trzymała się za głowę, którą chowała w kolanach, Alex opierała się plecami o ścianę, uderzając o nią w miarowych odstępach głową – niestety nie widział jej twarzy, bo zasłaniała ją płomienna grzywka, a Patricia głośno i szybko oddychała, trzymając się za serce – jej mina świadczyła o tym, że poczuła wewnątrz siebie brak czegoś cennego.
Pół demon chciał się podnieść i im pomóc, ale w tym samym momencie przypomniało mu się, że miał sprawdzić czynności życiowe Madlene. Jej widok go niepokoił, ponieważ wciąż nie wyglądała, jakby oddychała. Czyżby rytuał się nie powiódł?
– Co… z Mad? – spytała ledwo słyszalnie Patricia.
Aren zbliżył rękę do swojej dziewczyny, ale nie zdążył jej dotknąć. Śpiewająca czarodziejka zerwała się do góry, gwałtownie siadając na łóżku. Zaczerpnęła powietrza z potężnym świstem, jakby brakowało jej w płucach powietrza, a potem spojrzała przerażona na trójkę dziewcząt, spoczywających na podłodze. Była przerażająco blada i głośno dyszała, jakby właśnie przebiegła kilka kilometrów w wyścigu o życie. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że walka o przywrócenie jej życia rzeczywiście była wyścigiem.
– Udało się – szepnęła Alex, zakrywając dłońmi twarz. Reszta dziewcząt odetchnęła zgodnie ze wzruszeniem i radością. Tylko Madlene wciąż nie wiedziała, co się dzieje. Nie podzielała entuzjazmu przyjaciółek. Słowa, który padły jej z ust poświadczyły o tym, że odczuła działanie zaklęcia poświęcenia.
– Co wy żeście zrobiły? – spytała cicho.
***
Nastało późne południe. Aren wciąż siedział przy Madlene, choć sporadycznie się do niej odzywał. Czarodziejka widziała, że jest na nią zły, a kiedy Aren był zły, mówił zdecydowanie mniej niż powinien. Teraz nie pełnił roli jej chłopaka, ale ochroniarza, który pilnuje ją, żeby niczego sobie nie zrobiła aż do czasu, kiedy reszta la bonne fee wróci do szpitala – wszystkie były zbyt zmęczone na jakąkolwiek konwersacje, dlatego stwierdziły, że po kilku godzinach snu wrócą tu na rozmowę, od której Madlene nie będzie się mogła wymigać. Wcale jej się to nie podobało. Kręciła się na łóżku w swojej osobistej izolatce, skąd lekarze postanowili jej na razie nie przenosić i spoglądała niecierpliwie w okno.
Jej pobyt w szpitalu miał się przedłużyć o kilka kolejnych dni. Dziwny stan sprzed kilku godzin, kiedy to  jej czynności życiowe były wstrzymane, wzbudził we wszystkich pracownikach placówki zainteresowanie. Mad miała wrażenie, że każą jej tu zostać tylko po to, aby potraktować ją jako obiekt doświadczalny. Co chwilę przychodziła do jej sali jakaś pielęgniarka – wydawało się, że na zwiady  a tak poza tym była dzisiaj już na trzech, różnych badaniach, w których nawet nie widziała sensu. Brakowało jeszcze telewizji i dziennikarzy, którzy przepytaliby ją jak to się stało, że zmartwychwstała…
Mad spojrzała znudzona w sufit. Za każdym razem, kiedy wyciągała przed siebie ręce, Aren kierował na nią swoje czujne spojrzenie. Czy on naprawdę sądził, że zamierza zrobić sobie krzywdę? Czy właśnie na taką desperatkę wyglądała? Napisała przecież list, w którym wszystko wyjaśniła. Wiedziała, że w oczach swoich przyjaciółek i Arena nie wyszła na rozsądną osobę, ale zrobiła to przecież dlatego, że nie było innego rozwiązania, które karty uznałyby za trafne i właściwe. Poza tym nie wiedzieli jeszcze wielu innych rzeczy…
Madlene westchnęła ciężko. Nie chciała być niemiła, bardzo się cieszyła, że Aren mimo wszystko jej towarzyszy, co świadczyło o jego trosce, chciała jednak pobyć przez chwilę sama. Co rusz spoglądała na szafkę, z trudem powstrzymując się od wyciągnięcia do niej ręki i przygarnięcia do siebie kart tarota. W pewnym sensie można było to nazwać uzależnieniem.
Czasami wolałaby nie znać przyszłości.
Na korytarzu rozległy się kroki. Madlene napięła mięśnie. Doskonale wiedziała kto się zbliża. Chwyciła za kołdrę, jakby chciała ją na siebie narzucić i przykryć się nią po same uszy, jednak zanim to zrobiła, na salę wparowała trójka dziewcząt. Żadna z nich nie wyglądała na zadowoloną. Czuła się jak w sądzie, gdzie nie miała adwokata, a ręce skuto jej kajdanami.
– Dobrze się czujesz, Mad? – usłyszała cieniutki głos. Patricia uśmiechnęła się do niej niemrawo. Na twarzy każdej czarodziejki wciąż widniało zmęczenie.
– Tak – odpowiedziała niepewnie Madlene.
Kiedy la bonne fee usadowiły się już na krzesłach, nastała cisza. Ciężka, przytłaczająca i bolesna cisza. Mad nie mogła spojrzeć dziewczynom w oczy. Z uporem maniaka szarpała za rogi kołdry i udawała, że blade paski, które ją zdobią są o wiele ciekawsze.
Co miała powiedzieć? Podziękować? Przeprosić? Co miała zrobić? Popłakać się, rzucić im w ramiona, powiedzieć, że je kocha? Doskonale to przecież wiedziały.
Alex sięgnęła w jej stronę ręką i odgarnęła jej włosy w bok. Nie była przy tym ani odrobinę delikatna. Mad spojrzała na nią spode łba jak bezbronne jagniątko, które zostało nagle zaatakowane przez lwa. Na jej karku widniał pobladły, szary ślad po użyciu czarnej magii. Chciała go zasłonić, ale Alex skutecznie odtrąciła jej dłoń.
– Zadowolona z siebie? – syknęła przez zęby płomienna czarodziejka. – Wiesz co ci grozi, prawda? – Chciała wyrzucić z siebie wszystko, co ciążyło na jej sercu jak ciężki kamień, ale brak szczerości jej na to nie pozwalał. Przez to poczuła się jeszcze bardziej zirytowana.
– Wiem – powiedziała szeptem Madlene, spuszczając głowę. Teraz bawiła się nerwowo swoimi dłońmi. – Ale… nie zamierzacie chyba o tym powiedzieć Radzie, prawda? – zaśmiała się niemrawo. Kiedy spojrzała ostrożnie na każdą ze swoich przyjaciółek, zrozumiała, że niekoniecznie mają ochotę trzymać język za zębami. Zabolało ją to.
– Jeżeli masz robić takie rzeczy i dążyć do autodestrukcji, może lepiej, żeby pozbawiono cię mocy? – spytała Martha, unosząc brew do góry. Stukała nerwowo butami o posadzkę, zdradzając tym swoje poirytowanie.
Madlene nie wierzyła w to, co słyszy. Otworzyła usta, jakby próbowała powiedzieć coś na swoją obronę, ale żadne słowa nie wyszły z jej ust.
– Zastanowimy się nad tym co zrobimy – mruknęła Alexandra od niechcenia. – Teraz chciałybyśmy ci coś powiedzieć.
– S-słucham?
– Ze względu na twój stan i to, że sama jesteś dla siebie zagrożeniem, odsuwamy cię od wykonywania jakichkolwiek misji – powiedziała zniecierpliwiona Martha. Wyglądała, jakby za chwilę miała wybuchnąć nagłym gniewem. Brak spokoju jej nie sprzyjał.
Madlene nie dowierzała własnym uszom. Omal nie zerwała się do góry.
– Nie możecie! – wykrzyknęła przestraszona. – Ja… ja nie chcę być bezużyteczna, nie chcę… nie chcę przestawać być la bonne fee, zrobiłam to dla was, przecież doskonale to wiecie – jąkała się. – Gdyby nie karty… gdyby nie one… żadna z nas by nie żyła! – pisnęła.
– Może za bardzo polegasz na kartach? – spytała niepewnie Patricia, zupełnie, jakby nie chciała się wychylać poza szereg. – Przecież nie zawsze podpowiadały ci dobre rozwiązania, poza tym… Mad, z wiedzą, że wszystkim nam może stać się krzywda, na pewno wymyśliłybyśmy jakieś wspólne rozwiązanie.
Madlene zacisnęła ręce na kołdrze i otworzyła buzię, jakby chciała coś wykrzyczeć.
– Nie myślisz racjonalnie – odezwała się Martha, przerywając jej chęć wypowiedzi ostrym głosem. – Być może to wina ciąży, nieważne, bynajmniej zadecydowałyśmy. Dopóki stan twojego zdrowia się nie poprawi, a ty nie urodzisz, nie ma mowy o tym, żebyś nam pomagała. – Chłodne, błękitne oczy przeszyły duszę dziewczyny na wskroś. Była w szoku. Nie dowierzała temu, co słyszy.
– Wy… wyrzucacie mnie? – spytała dziecięcym, przejętym głosem.
– Nie wyrzucamy cię, idiotko, po prostu nie chcemy, żebyś znowu zrobiła coś głupiego – odpowiedziała tym razem spokojnie Alex. – Zapomniałaś już co to jest praca zespołowa – dodała pod nosem.
Śpiewająca czarodziejka zacisnęła ręce na kołdrze z całej siły. Musiała wstrzymać dech i przygryźć wargi, żeby tylko nie wybuchnąć głośnym płaczem. Czuła się z tym naprawdę okropnie.
Przecież nie będzie potrafiła patrzeć na to wszystko z daleka. Zawsze walczyły razem, były niemalże nierozłączne. Wystarczyło, że chwilę odpocznie i wszystko wróci na właściwy tor. Czy dziewczyny przestały jej ufać? To prawda, że nie podzieliła się z nimi tym, co zamierza zrobić, ale przecież wciąż były zespołem!
– Mad – zaczęła z westchnięciem Patricia. – Jak brzmi jedna z najważniejszych zasad la bonne fee?
Śpiewająca czarodziejka wiedziała o co chodzi.
„Nie przekładaj swojego życia ponad dobro innych, ponieważ żyjesz po to, aby czynić dobro”. 
Nie odpowiedziała na to pytanie. Skuliła się na poduszce jak małe dziecko, celowo zakrywając twarz włosami.
– Źle się czuję – powiedziała cicho.
Martha, Alex i Patricia spojrzały po sobie znacząco. Po raz kolejny zastosowała na nich ten sam sposób spławiania, nie zamierzały jej jednak więcej dręczyć. Doskonale zdawały sobie sprawę z tego, że odsunięcie Madlene od wojny z demonami i wiedźmami będzie dla niej potężnym ciosem, dlatego akceptowały to, że nie będzie chciała z nimi rozmawiać. Musiała ochłonąć i przyzwyczaić się do nowego stanu rzeczy.
Czarodziejki podniosły się zgodnie do góry.
– Nie panikuj, przecież wciąż będziemy się spotykać, po prostu nie będziemy już razem wykonywać misji – powiedziała Martha. – Tymczasowo – dodała szybko.
Madlene wykrzywiła usta w grymasie. Nie była teraz w nastroju do dyskusji. W ciągu kilku minut poczuła się jak wyrzutek z wielkim brzuchem, którego wszyscy traktują jak eksponat w muzeum, któremu nie może stać się krzywda. Była czymś, czym trzeba przejmować się na każdym kroku, pilnować, a nawet za niego podejmować decyzje. Nie była już dzieckiem, a właśnie tak ją potraktowano. 
Dziewczęta nie doczekały się żadnego słowa odpowiedzi, ani pożegnania, dlatego dobrowolnie skierowały się w stronę drzwi wyjściowych, oznajmiając, że niedługo znów tutaj przyjdą. Madlene to nie obchodziło. Jeżeli tak miała wyglądać ich przyszła relacja, jeżeli miała być odsunięta od większości rzeczy, które dotyczyły również jej… Nie, nie będzie już tak, jak dawniej.
– Mad – odezwał się Aren. Chciał ją dotknąć, ale dziewczyna odrzuciła gwałtownie jego rękę. Uniósł w zdziwieniu brwi, ale nie zareagował na to. Dziwne zachowanie swojej dziewczyny przypisywał stanowi, w jakim się teraz znajdowała. Miał nadzieję, że gdy już urodzi, znów będzie tą samą czarodziejką, co wcześniej. W obecnej wersji nie przypominała siebie. Już od jakiegoś czasu chodziła zamyślona, rzadko się uśmiechała i bardziej irytowała. Częściej wolała zostawać sama, niż spędzać czas z innymi ludźmi, zupełnie, jakby miała coś do ukrycia. Bał się, że niedługo odsunie się również od niego.
Aren wziął krótki wdech. Może za bardzo ją przytłoczył? Może wszyscy za bardzo się o nią martwili, przez co ograniczali jej swobodę i przestrzeń? Nie, potrzebowała tego, szczególnie teraz, kiedy nie potrafiła podejmować racjonalnych decyzji. Odpoczynek od misji na pewno się jej przyda. Dziecko i tak było zagrożone z powodu złego stanu zdrowia przyszłej matki, stosowanie magii tylko pogorszyłoby sprawę, tak samo jak zbędny wysiłek. Póki reszta la bonne fee czuwała, było w porządku.
Pół demon również podniósł się z krzesła.
– Przynieść ci coś? – spytał spokojnie.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Wciąż miała pochyloną głowę i zaciskała pięści na kołdrze. Aren uznał, że się poddaje. Widocznie Madlene potrzebowała to wszystko przemyśleć w spokoju.
– Muszę iść – odezwał się. – Dobiega dziewiętnasta, tak więc odwiedzający muszą opuścić szpital. Przyjdę tu jutro z samego rana. Nie rób niczego głupiego.
Śpiewająca czarodziejka zacisnęła usta, żeby nie wybuchnąć nagłym gniewem.
Nie była cholernym dzieckiem. Nie próbowała się zabić celowo. Nie była samobójczynią. Dlaczego wszyscy sądzili, że pod czyjąś nieobecność zrobi sobie krzywdę?
– Idź już – mruknęła dziewczyna. 
Aren jej posłuchał.
Kiedy jej izolatka opustoszała, a lekarski pochód oznaczył do niego ścieżkę, postanowiła zrobić to, co wcześniej chciała.
Otworzyła szafkę, wyjęła z niej karty i rozłożyła je w prostym układzie na nierównej kołdrze. W głowie wciąż powtarzała to samo pytanie: „czy coś się zmieniło?”. Zgrabnym ruchem dłoni przekładała między sobą zdobione bogato ilustracje i marszczyła czoło, próbując odgadnąć ich znaczenie. Już po kilku minutach starań westchnęła ciężko i oparła głowę o poduszkę. Zwiniętymi mocno pięściami zaczęła tłuc bezradnie o kołdrę. Chociaż chciała wydać na świat kilka łez, nie potrafiła. Wszystkie uczucia utknęły gdzieś wewnątrz niej, zamieniając się w otoczoną murem słabość.
Nie wiedziała co jeszcze może zrobić, aby zmienić bieg wydarzeń. Wszystko nieuchronnie zmierzało do jednego. Do końca, którego nikt nie chciał przeżywać.
Dlaczego los był tak okrutny? Przecież od dziecka powtarzano jej, że dobro ma większą siłę, dlaczego więc zło nad nimi górowało?
Madlene przyłożyła dłonie do twarzy i zastygła w bezruchu. W takiej pozycji spędziła resztę nocy. Tym razem nie próbowała jednak niczego planować.
Poddała się losowi.

2 komentarze:

  1. Cieszę się, że dziewczynom się udało, choć podejrzewam, że teraz wiele rzeczy stanie się trudniejszych. Z jednej strony Mad zasłużyła sobie na takie traktowanie, narozrabiała, poza tym stanowi dla siebie zagrożenie - nie mów, że nie - ale z drugiej odsunięcie ją od wszystkiego musi być naprawdę bolesne. Może gdyby rzeczywiście szczerze porozmawiała z przyjaciółkami, coś by się zmieniło. Kurczę, nie potrafię jednoznacznie jej ocenić i choć życzę jej jak najlepiej, to ostatnio jest strasznie irytująca. Może czas trochę ochłonąć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Dobrze, że rytuał się powiódł. Jestem ciekawa, co bedzib teraz w wątku Pat i Soriela, czy wkurzy go, że czarodziejka już go nie lubi.
    Ach, dajesz do zrozumienia, że nie wszystko zostało wyjaśnione, a mnie się ta tajemniczość nie podoba, bo budzi u mnie niepokój.
    Jestem ciekawa, co dalej.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń