Jestem trochę przerażona tym, że nie mam już totalnie żadnego rozdziału na plusie. Zbliża się sesja, masa zaliczeń, nie wiem czy dam sobie radę ze wszystkim, ale na razie nie zawieszam WCSa.
Vail i Soriel, Mad i Pat, Dean i Laura. Bang!
Vail i Soriel, Mad i Pat, Dean i Laura. Bang!
***
Vail Auvrey czuł się zmęczony.
Specjalnie na dzisiejszą okazję ubrał białe rękawiczki, żeby nie splamić swoich
dłoni cudzą krwią. Teraz rzucił je niedbale na stół w pomieszczeniu, gdzie
często odbywały się narady departamentu.
Departamentu? Szczerze wątpił w
to, że jakiś w ogóle jeszcze istniał. Jego młodsza część odbywała aktualnie
srogie kary w różnych zakątkach Reverentii. To, ze większość z nich nie
przeżyje tortur jakie im zgotował było pewne. Jeżeli ktokolwiek z nich zdoła
uciec – prędzej czy później i tak ich dopadnie. Bo dla Vaila Auvreya nie istniało coś
takiego jak przebaczenie czy zaufanie. Był surowy i konsekwentny. Poza tym nie
potrzebował bandy rozpieszczonych dzieciaków, która w najmniej oczekiwanym
momencie da nogi za pas i postanowi spędzić resztę życia na Ziemi.
Nie mógł ryzykować.
Nie mógł ryzykować.
Teraz na polu bitwy pozostał on
oraz znośna demonica, która wypełniała swoje zadania z należytą godnością i
nigdy nie narzekała. Oprócz tego była jeszcze jego własna, groźna wataha
ludzkich, a także bezkształtnych, cienistych demonów, gotowa wybić dla niego
ostatniego człowieka na Ziemi. Sytuacja z młodymi demonami tylko odrobinę go
rozjuszyła, teraz gdy się na nich wyżył był usatysfakcjonowany i uspokojony.
Szef rozwiązanego paktu demonów
usiadł na kamiennym stole i uniósł kieliszek, który wypełnił czarnym jak
ziemska noc winem. Nie był jednak w stanie się nim rozkoszować w spokoju. Kiedy
uniósł go do ust powietrze przeszył nóż. Vail przechylił głowę w
prawą stronę patrząc ze spokojem jak kielich pęka i rozlewa szkarłatną strawę
po jego dłoni i stole. Kiedy napastnik zamachnął się po raz drugi, złapał
zgrabnie za nóż i wbił go w szparę pomiędzy kamieniami, z których był zbudowany
zamek demonów.
– Myślisz, że mam tylko jeden? –
usłyszał chłodny głos.
Starszy Auvrey machnął
obojętnie ręką, a wtedy jego cienie uchwyciły przeciwnika za nadgarstki i
odciągnęły go od niego na bezpieczną odległość. Soriel zaśmiał się głośno z
kpiną w głosie. Szybko udało mu się uwolnić z więzów czarnych smug i znów
ruszyć na swojego ojca. Na jego skroniach pojawił się pot. Był ranny i
ryzykował życiem. To nie miało sensu, a jednak coś wewnątrz niego kazało mu to zrobić. W głowie wciąż miał obraz nieżywej matki i siostry, słyszał płacz swojego małego brata, który potrząsał ich ciałami, oddalające się kroki ojca i jego pogarda... Tego nie można było nikomu wybaczyć. Teraz, kiedy nie chciał już wskrzesić matki, mógł ostatecznie się z nim rozprawić.
Vail Auvrey westchnął ciężko i
nie zmieniając pozycji nawet o kilka centymetrów zamachał dłońmi w górze. Teraz
całe pomieszczenie zalało się ciemnością. Syn wielkiego szefa musiał się zatrzymać.
Uderzanie na oślep nie było opłacalne.
– Jak zwykle tchórzysz, co? –
prychnął ochryple chłopak.
– Czy zastanawiałeś się kiedyś
nad tym, czym naprawdę jest tchórzostwo, synu? – spytał z kpiną w głosie Vail. –
Tchórze uciekają bez próby walki. Tchórze nie chcą mieć nic wspólnego z tym, co
ich dotyczy. Tchórz nie potrafi radzić sobie, kiedy zostaje sam na sam z
przeciwnościami losu. Czy chociaż przez chwilę zwątpiłeś w to, że twój ojciec
jest sobie w stanie poradzić na osobności z kimś takim, jak ty? Nie jesteś
najlepszym przykładem walczącego demona. Unosisz się gniewem, a gniew gubi takich
jak ty. – W pomieszczeniu rozległy się spokojne i opanowane kroki. To, czego
brakowało od zawsze obydwóm braciom Auvrey to cierpliwość. To cecha, której nie
odziedziczyli po ojcu, który był w tej dziedzinie mistrzem.
– Cieszę się, że przyszedłeś,
Sorielu, chciałem ci przekazać coś ważnego – kontynuował Vail. Chłopak widział
oczami wyobraźni jak jego ojciec właśnie teraz się uśmiecha. Kpiąco i z
satysfakcją. Miał niesamowitą ochotę zedrzeć mu ten uśmieszek z twarzy. Poharatać go nożem i oglądać jak cierpi, jak błaga o przebaczenie. Tyle, że to był Vail Auvrey. On o nic nie błagał. Do ostatnich chwil swojego życia śmiałby się w taki sposób, jakby zapowiadał swój ryhły powrót.
– Ach, doprawdy? – spytał z
ironią Soriel.
– Doprawdy – zaśmiał się szef.
– Nie jesteś mi już potrzebny.
– Och, więc po prostu mnie
zabijesz, tak? Taki jest właśnie twój plan?! – wybuchnął Soriel. – Chcesz mnie
wykończyć tak samo jak moją matkę i siostrę? Wykończyć tak, jak nie zdołałeś
tego zrobić wcześniej ze mną? To przecież oczywiste, że przeżyłem przypadkiem –
prychnął. Coś świsnęło obok jego ucha. Wykonał szybki unik, ale najwyraźniej
jego wrażenie ataku było fałszywe. Musiał się uspokoić. Był przewrażliwiony.
– Nie przeczę – śmiał się dalej ojciec – ale skoro
już przeżyłeś, myślałem, że do czegoś się przydasz. Najwyraźniej się myliłem.
Soriel nie miał pojęcia kiedy i
z której strony nadszedł atak. Kiedy jego własny nóż zatopił się w brzuchu, skulił
się i upadł na kolana. Nie miał nawet chwili na podniesienie się z podłogi.
Vail Auvrey chwycił go za włosy i uniósł jego głowę do góry.
– Żyłeś już wystarczająco długo
– usłyszał tuż nad swoim uchem.
A potem zgasł.
***
Czy mogę wam pomóc?
Nie,
Mad, jesteś w ciąży i znając ciebie zrobisz jakąś głupotę.
Chociaż jedną, maleńką rzecz?
Proszę? Nie mogę bezczynnie siedzieć w domu!
Nie,
Mad, nie mamy dla ciebie żadnych zadań.
Proszę!
No, dobrze, może jednak coś się znajdzie.
Madlene stęknęła bezradnie i
podbiegła do pięciolatki, która uwiesiła się na gałęzi
drzewa i zaczęła się na niej bujać, krzycząc: „jestem nietoperem!”.
Natychmiastowo oderwała ją od drzewa i postawiła na ziemię. Oczywiście nie
minęła nawet minuta, a mała Auvreyówna pobiegła kilka metrów dalej i wskoczyła
w wielką kałużę – dołączył się do niej również Nate, który nie rozumiał, że to
co robi może nie być do końca stosowne. Ślepo podążał za swoją siostrą.
No, pięknie. Kiedy wrócą do
domu będzie musiała ich ukąpać.
– Przestańcie, proszę – jęknęła
zmęczona już i blada czarodziejka. Odkąd w brzuchu ciążył jej wielki kamień
nazywany przez innych dzieckiem, miała problem z poruszaniem się, a już na
pewno z bieganiem. W takim stanie nie nadążała za dwójką nadpobudliwych,
demonicznych dzieciaków. Na szczęście oprócz nich były jeszcze maleńkie głosy
rozsądku.
– Mama bęcie źła, bo się ubludzicie!
– krzyknęła Calanthia.
– A lodzice nam obiecali, że
bęciemy mogli zjeść duzie lody, jak bęciemy gsecni! – zawtórowała jej
pulchniutka Anastasia.
Madlene uśmiechnęła się do nich
z wdzięcznością. Lepiej sama by tego nie poprowadziła. I pomyśleć, że te
dwulatki stosowały lepsze metody wychowawcze niż ona. Czy była jakaś szansa, że
nauczy się jak być odporna na kaprysy własnego dziecka? Że w ogóle będzie je
umiała wychować? Nie miała wątpliwości co do tego, że Aren sobie poradzi, ale
co będzie z nią? Wszyscy byli przekonani o tym, że będzie rozpieszczać swoją
latorośl na wszelakie możliwe sposoby, a gdy nie będzie potrafiła sobie z nią
poradzić, wybuchnie płaczem tak samo jak i ona. Chyba było w tym trochę prawdy.
Nie bardzo znała się na dzieciach. Nie miała z nimi kontaktu. O wiele lepiej
radziła sobie z nimi Patricia, i pomyśleć, że była od niej młodsza! W przeciwieństwie do niej miała jakieś doświadczenie – w jej rodzinie było
kilkoro młodszych dzieciaków, którymi często się zajmowała. To właśnie dlatego
Mad postanowiła odwiedzić swoją przyjaciółkę i poprosić ją o pomoc. Sama nie
poradzi sobie z dwójką rozbójników, dwójką aniołków i jednym kamieniem w
brzuchu. Zdecydowanie.
Powód dla którego miała się
dzisiaj zająć dzieciarnią tkwił w tym, że Amy, która zazwyczaj sprawowała nad
nimi opiekę, musiała dzisiaj pomóc rodzicom w przeprowadzce. Jeżeli chodziło
zaś o Laurę i Nathiela, obydwoje wyruszyli na misję. Przez chwilę żałowała, że
w ogóle dopytywała się czy nie mają dla niej jakiegoś zajęcia, z drugiej
strony: przynajmniej nie musiała siedzieć w domu i objadać się czekoladkami,
które nienarodzone dziecko tak bardzo uwielbiało – przez nie przytyła co
najmniej z pięć kilo. Zastanawiała się, jak to wszystko potem zrzuci po ciąży?
Nie należała do osób, które łatwo przyzwyczajały się do czegoś takiego jak
dieta. Lubiła jeść, a jej tryb życia trudno było nazwać zdrowym.
Gdy wybrudzone bliźniaki i
grzeczne przyjaciółki trzymające się za rączki stworzyły zwartą grupę, szło się
z nimi o wiele lepiej. Już do samych drzwi mieszkania Patricii cała czwórka
była grzeczna, co sprawiło, że Mad się wzruszyła. Kiedy była w ciąży nie było o
to ciężko. Samotną łezkę szczęścia otarła ukradkiem z policzka.
Do domu przyjaciółki zawsze
wchodziła bez pukania. Były dla siebie jak rodzina, nie miały przed sobą nic do
ukrycia. Prawie nic.
La bonne fee zacisnęła usta i
weszła do środka. Spróbowała zapomnieć o wszystkich kłamstwach i
niedopowiedzeniach, których się ostatnio dopuściła.
– Hej, Pat! – wykrzyknęła, a
potem zwróciła się do dzieciaków. – Ściągnijcie buty i kurtki, nie biegajcie po…
Aura i Nate wlecieli do kuchni
z bojowymi okrzykami. Mad zdołała tylko westchnąć. Potem pomogła młodszym
dziewczynkom ściągnąć odzienie wierzchnie i ruszyła z nimi do salonu. Stała w
nim lekko zdezorientowana i niepewna Patricia, która pozbawiona była kolorów.
Ten widok ją zdziwił.
– Jesteś chora? – spytała swojej
przyjaciółki.
– Nie, wszystko w porządku –
odpowiedziała szybko lodowa czarodziejka. Trzymała ręce za plecami i z
niepokojem przyglądała się dwójce rozszalałych dzieciaków, która penetrowała
jej dom. – Zajmujesz się dzisiaj nimi?
– Niestety – jęknęła Mad. –
Właśnie dlatego do ciebie przyszłam, bo wiem, że w przeciwieństwie do mnie
świetnie radzisz sobie z dziećmi – dodała z niewinnym uśmiechem. – Może mogłabym
się czegoś nauczyć?
Patricia nie wyglądała na
przekonaną. Zachowywała się bardzo dziwnie. Rozglądała się na boki jakby
szukała drogi ucieczki albo chciała coś ważnego odnaleźć. Zapewne chodziło o
Soriela. Musiała bardzo przeżyć to, że nagle zniknął. To dlatego międzyinnymi przyszła tutaj z dzieciakami, żeby choć na chwilę o nim zapomniała.
Madlene już otwierała buzię,
żeby zadać kolejne pytanie, ale Pat jej przerwała.
– Ja… przepraszam, Mad,
naprawdę – jęknęła. – Muszę iść do… do sklepu. Możesz tu chwilę poczekać z
dzieciakami, dobrze? – spytała ostrożnie. Od razu zaczęła się wycofywać w
stronę drzwi. Zataczała wokół swojej przyjaciółki dziwne koło i starała się nie
obracać w jej stronę. Co ona ukrywała za plecami?
– Dobrze – powiedziała niepewnie
Madlene, przyglądając się jej z lekkim niepokojem.
Ostatnio kiedy nie miała czym zająć rąk, a bardzo się stresowała, zaczynała gładzić swój lekko już odstający brzuch dłonią. Nie miała wątpliwości co do tego, że jej córka lub syn będzie wrażliwa, wrażliwy. Z reguły jej dziecko reagowało nawet na odrobinę stresu.
Ostatnio kiedy nie miała czym zająć rąk, a bardzo się stresowała, zaczynała gładzić swój lekko już odstający brzuch dłonią. Nie miała wątpliwości co do tego, że jej córka lub syn będzie wrażliwa, wrażliwy. Z reguły jej dziecko reagowało nawet na odrobinę stresu.
– To… widzimy się potem. –
Zanim śpiewająca czarodziejka cokolwiek zdążyła odpowiedzieć, Patricia już
wybiegła za drzwi.
Co ona takiego planowała? Czy
chciała zrobić coś głupiego? Ostatnim razem zachowywała się tak, kiedy podobał
jej się w liceum chłopak, z którym chodziła do klasy. Chciała koniecznie ukryć
to, że ucieka z domu na noc, żeby się z nim spotkać. Czy znowu uciekała do
jakiegoś chłopaka?
Madlene zbladła i to nie z
powodu tłukącego się w tle wazonu, a z powodu tego, że podejrzewała najgorsze.
Jak burza przebiegła przez salon. Nawet nie przejmowała się wygodą, karty
schowane do kieszeni rozłożyła na stole w trybie natychmiastowym i naglącym. W
myślach błagała o to, żeby jej przyjaciółka nie zrobiła przypadkiem czegoś
naprawdę, naprawdę głupiego.
Już pierwsze karty nie
zapowiadały niczego dobrego. W każdym zestawieniu karta diabła kojarzona była z
Sorielem, dlatego od razu domyśliła się, że chodzi o niego. Późniejsze
kondygnacje tylko utwierdziły ją w niepokojącym przekonaniu, że to właśnie z
nim związana była nagląca sprawa Patricii, nazwana przez nią „pójściem do
sklepu”.
Dziewczyna jęknęła donośnie i
opadła bezradnie na krzesło. Wewnątrz zadawała sobie pytanie, dlaczego
wcześniej tego nie przewidziała? I czy naprawdę zawsze to im muszą przytrafiać
się jakieś niedogodności? Ani chwili wytchnienia!
Anastasia i Calanthia podbiegły
do swojej cioci-czarodziejki i zaczęły ją wypytywać co takiego robi.
Odpowiadała im zdawkowo, próbując jednocześnie zebrać myśli. Musiała najpierw skontaktować
się z dziewczynami, a potem z Nox i to jak najszybciej.
Kiedy chwyciła za telefon nie
przeszkadzało jej to, że dziewczynki bawią się jej kartami. Póki nie darły ich
na pół i nie rzucały nimi po salonie, wszystko było w porządku. Zresztą czym
były głupie kartoniki z nadrukami ezoterycznymi, kiedy twoja własna
przyjaciółka próbowała zrobić coś strasznego?
Samotna podróż do Reverentii w
celu uratowania ukochanego z pewnością nie zapowiadało szczęśliwego
zakończenia.
***
Pomimo niepowodzenia związanego
z demonami nie przestawaliśmy wykonywać misji. Sorathiel zarządził wstrzymanie
sprawy departamentu. Zgodnie uznaliśmy, że nie warto teraz pchać się do
Reverentii i to tylko po to, żeby uratować demony, które wciąż były nam wrogie.
Patricia długo walczyła o to, żeby iść na ratunek Sorielowi. W opozycji z nią
stanął Nathiel, który wcale nie chciał ratować brata i życzył mu najgorszej
śmierci. Nie rozumiałam jego drażliwego zachowania. Miałam dziwne wrażenie, że
mój mąż zwyczajnie jest zazdrosny o to, że jego brat poszedł zabić ojca.
Przecież to, że się go pozbędzie graniczyło z cudem. Vail Auvrey nie da się tak
łatwo zabić. Może był tchórzem, ale inteligentnym tchórzem, który otaczał się
sojusznikami w taki sposób, by robili za jego tarczę. Kiedy chciał po prostu
korzystał ze swojego najlepszego sposobu na obronę – ucieczki. Zastanawiało
mnie, co by się stało, gdyby był zmuszony do bezpośredniego starcia z Nox. Czy wtedy
zostałby pokonany?
Przeczesałam ręką włosy i
westchnęłam ciężko. Postanowiłam skupić się na swojej misji, ponieważ
docierałam już na miejsce. Miałam wrażenie, że Sorathiel celowo przypisał mi
zadanie, które nie wymaga skomplikowanych działań. Chwilami nawet wątpiłam w
to, że pełnienie roli dyplomatki w przypadku sprawy skończonej może być
potrzebne. Nie na co dzień chodziłam do obcych domów i rozmawiałam z obcymi
ludźmi o demonach. Jak zareaguje na to Dean Hanley? Czy zdawał sobie w ogóle
sprawę z tego kim była Sapphire, którą przetrzymywał tyle czasu? Clay zamienił z nim
wcześniej zaledwie kilka zdań, potem ostrzegł go, że ktoś z jego
„funkcjonariuszy” może tu jeszcze przyjść. I oto jestem.
Stanęłam przed niewielkim domem
otoczonym zewsząd kwitnącymi drzewami. Wkoło panowała cisza, przerywana od
czasu do czasu chichotami dzieci. Kiedy zapukałam do drzwi otworzyła mi mała na
około sześcioletnia dziewczynka. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i przekręciła
głowę w bok.
– Przywiozłaś pizzę? – spytała
ciekawsko.
– Nie – odpowiedziałam
spokojnie. – Przyszłam do twojego…
Drzwi zatrzasnęły mi się przed
nosem. Przeklęłam w myślach. Nie zostało mi nic innego jak zapukać do drzwi
jeszcze raz, musiał być przecież w domu ktoś dorosły.
– To nie pizza! – słyszałam
dziecięce głosy. – To jakaś zła pani!
– To zastrzelmy ją przez okno!
– Tak nie można, to nieładnie!
Przymknęłam powieki i wzięłam
głęboki oddech. Nie przyszłam tu po to, żeby bawić się z dzieciakami. Czy ktoś
mógłby mi w końcu otworzyć drzwi?
Kiedy wyciągałam już trzeci raz
rękę, żeby zapukać, rozległy się szybkie kroki i męski głos, który odganiał
karcąco dzieciaki. Małe diabły rozbiegły się po domu ze śmiechem na ustach.
Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że nie byłabym w stanie wychowywać więcej
niż trójki dzieci. Calanthia była moją ostatnią córką, którą zamierzałam
urodzić.
Chłopak, który najwyraźniej był
Deanem, otworzył mi drzwi. Wydawał się być zdziwiony. Zapewne nieczęsto widywał
w progach swego domu zupełnie obce osoby.
– Cześć – przywitałam się. –
Laura Auvrey, zdaje się, że poznałeś już mojego męża – westchnęłam.
Cóż, niezbyt dobrze zaczęłam rozmowę, nie powinnam powoływać się na jakiekolwiek powiązania z Nathielem w towarzystwie innych ludzi.
Cóż, niezbyt dobrze zaczęłam rozmowę, nie powinnam powoływać się na jakiekolwiek powiązania z Nathielem w towarzystwie innych ludzi.
– Ach. – Dean nie wydawał się
zrażony. Teraz niepewność zastąpiło zrozumienie i delikatny uśmiech. Nie pytał
o więcej, po prostu usunął się w bok, żeby wpuścić mnie do środka. – Przysłał
cię detektyw, prawda?
Weszłam do środka bez
zastanowienia.
Było w tym chłopaku coś
dziwnego. Przy nim nie rozmyślałam, czy ktoś nie odetnie mi głowy, jeśli wejdę
na obcy teren. W całym mieszkaniu unosiła się aura dobroci. Martha mi o tym
wspominała. Dean miał w sobie ogromne pokłady ciepła. Był jednym z elementów
tego domu, który utrzymywał jego fundamenty w ciągłej jasności. Na dodatek miał
wysoki poziom energii potencjalnej. Gdyby jakiś demon go spotkał, na pewno nie
pozwoliłby mu tak łatwo odejść, dziwne, że jeszcze nikt się do niego nie
dobrał, a już szczególnie Sapphire, która była ranna i rozpaczliwie
potrzebowała energii. Może rzeczywiście była w niej jakaś nutka
człowieczeństwa? A może to ten chłopak zarażał innych dobrocią?
Dean poprowadził mnie do
salonu. Bezustannie coś do mnie mówił. Był aż za miły. Czyżby starał się tym
przykryć swoje zmartwienie? A może był niepewny? Moim zadaniem było dowiedzenie
się czegoś na temat uczuć i powiązań Deana z Sapphire. To rozeznanie miało być
zapobiegawcze, ponieważ w przyszłości Dean mógłby się nam przydać, jeżeli młoda
demonica była z nim w bliskich stosunkach. Sojusznicy się przydawali, nieważne
w jakich dziedzinach.
Kiedy usiadłam już przy stole Dean poszedł zrobić herbatę. Pierwsze co skłoniło nas do nawiązania
przyjacielskich relacji był fakt, że przepadaliśmy za Earl Greyem. Ludzie,
którzy lubią herbatę nie mogą być do końca źli. Ci przynajmniej wiedzieli, co
jest dobre.
Nie musiałam czekać długo.
Chłopak w końcu przyniósł kubki i usiadł naprzeciw mnie. Nie patrzył na mnie.
Wgapiał się w trzymany przed sobą gorący napój. Widziałam na jego czole
zmarszczkę. Najwyraźniej nad czymś intensywnie rozmyślał.
Przytłaczająca cisza została
przerwana słowami Deana, który postanowił, że nie będzie czekał na moje
uciążliwe pytania i sam zacznie mówić o swojej nowej, demonicznej przyjaciółce.
– Sapphire nie lubiła herbaty –
odezwał się.
Uniosłam brew do góry. Czekałam
aż powie coś więcej.
– Wolała kawę. Piła ją litrami,
a potem nie mogła w nocy spać i starała się mnie przytrzymywać do późnych
godzin. Nie obchodziło ją to, że rano szedłem do pracy – zaśmiał się niemrawo.
– Potrzebowała dużo uwagi, jak dziecko. Nie patrzyła na innych i zależało jej
na własnych dobru, a jednak… jednak ją polubiłem. – Dean uśmiechnął się
delikatnie i przeniósł na mnie wzrok. – Wiem, że zrobiła dużo złych rzeczy.
Detektyw Clay, pani mąż i koleżanka opowiedzieli mi o kilku jej występkach, ona sama pokazała mi co
nieco, ale tutaj… tutaj naprawdę się zmieniła. – Teraz przybrał poważny wyraz
twarzy.
Upijając łyka gorącej herbaty
ukryłam uśmieszek za kubkiem. Bronił jej. Naprawdę coś między nimi było.
– Ile w takim razie byłbyś w
stanie dla niej poświęcić, żeby ją odzyskać? – spytałam.
Dean wyglądał na niepewnego.
Coś w moich słowach wyraźnie go zaniepokoiło.
– Zrobiliście jej coś? –
spytał. – Coś jej się stało?
Westchnęłam. Czy miałam wybór?
Nie istniały żadne przeciwwskazania, żeby powiedzieć mu co stało się z
Sapphire. Przecież i tak nie mógł jej pomóc. Nie wiedział nawet jak dostać się
do Reverentii. Jeżeli Vail Auvrey chciał się pozbyć demonów, które poczuły na
Ziemi wolność, na pewno już to zrobił.
– Została zabrana do krainy
demonów.
– Zrobią jej krzywdę, prawda?
Ukarzą ją. Sapphire o tym wspominała. Powiedziała, że… – Widziałam, że Dean
zaczyna tracić opanowanie. Wyglądał na przerażonego. Przerwałam mu prostym
ruchem dłoni. Za bardzo zaangażował się w tę historię. Ten człowiek nie
powinien mieć do czynienia z demonami.
– Nic nie jest pewne –
odpowiedziałam.
Chłopak wziął głęboki wdech.
– Ja… jeżeli coś by jej
groziło, to chyba oczywiste, że chciałbym jej pomóc – powiedział cicho,
pocierając dłońmi zdobiony burgundowymi kwiatami kubek. Z jakiegoś powodu cały
czas wyglądał na zestresowanego. – Jest moją przyjaciółką.
– Przyjaźń z demonami jest
niebezpieczna – ostrzegłam go.
– A jednak wyszłaś za jednego z
nich.
I tu mnie miał. Mogłabym
powiedzieć, że to zupełnie inna sytuacja, w końcu Nathiel nigdy nie mieszkał w
Reverentii i całe życie walczył z demonami, ale czy to miało sens? Nie przyszłam
tu ucinać sobie pogawędek na temat mojego małżeństwa, ani nikogo pouczać. Dean
miał już wystarczająco dużo lat, żeby umieć brać za siebie odpowiedzialność.
– Chyba zdajesz sobie sprawę z
tego, że Sapphire nie uważa cię tylko za przyjaciela? – Uniosłam brew do góry.
Waleczność Deana stężała.
Spojrzał gdzieś w bok z zakłopotaną miną i podrapał się w tył głowy. Uszy
wyraźnie mu poczerwieniały. Łatwo było go rozszyfrować, nie był szczególnie
dobrym kłamcą. Szczerość od niego emanowała, przeradzając się w gesty i mimikę.
– Ty również nie uważasz jej
wyłącznie za przyjaciółkę – dodałam z uśmieszkiem.
Chłopak znowu przeczesał włosy,
zdradzając swoją nerwowość. Otwierał usta, żeby coś z siebie wydusić, ale
niczego nie powiedział. Najwyraźniej nie potrafił wyrazić w słowach tego, co
czuje. Czy on nie miał przypadkiem około dwudziestu lat? Clay pozwolił mi
zerknąć w jego akta. Jego wiek skłaniał już do bycia dorosłym. Czy miłość go
onieśmielała? A może kobiety? To dziwne, bo mieszkał z samymi dziewczynami i na
dodatek wszystkie utrzymywał z własnej pracy. Wyglądał na kogoś, kto całe życie
był tylko i wyłącznie dla rodziny. Może to jest właśnie powód jego
zawstydzenia? Zapracowany, nie miał zbyt wiele styczności z innymi osobami.
Kiedy
Dean zbierał się w sobie, żeby odpowiedzieć, dostałam SMS-a. W normalnym
przypadku nawet bym go nie odczytała, ale Sorathiel kazał mi być pod telefonem,
ponieważ sprawa demonów wciąż była w toku. Mieliśmy kontakt z pół demonami,
które miały zrobić rozeznanie w Reverentii.
Sięgnęłam
do kieszeni po telefon, mruknęłam ciche: „przepraszam, to pilne” i odczytałam
wiadomość.
„Wyruszamy
do Reverentii. Patricia poszła ratować Soriela”.
Skrzywiłam
się. No, tak, to było do przewidzenia. Ktoś kto płomiennie broni osoby, którą
kocha, nawet gdy przegra będzie chciał ruszyć tej osobie na ratunek. Nie
chcieliśmy iść po demony, więc Patricia zorganizowała własną misję ratunkową.
Zachowała się jak desperatka. Miała mniej oleju w głowie niż przypuszczałam,
ale musiałam jej to wybaczyć. Miłość potrafiła skłaniać do dziwnych,
nieprzemyślanych czynów. Wielokrotnie sama przez to przechodziłam.
Dopiłam
herbatę i podniosłam się z krzesła. Dean spojrzał na mnie zaskoczony.
Najwyraźniej spodziewał się, że pobędę tu dłużej. Nie zdążyłam go nawet
dokładnie przepytać.
–
Myślę, że przyda nam się twoja pomoc – powiedziałam. – Wyczekuj nas. – Już
chciałam ruszyć w stronę wyjścia, kiedy chłopak złapał mnie za dłoń. Zdziwiło
mnie to spoufalanie się. Kiedy jednak spojrzałam w jego oczy, zrozumiałam w
czym rzecz.
–
Proszę, pomóżcie jej – szepnął bezradnie.
Kiwnęłam
głową i ruszyłam w stronę wyjścia.