Najwięcej w tym rozdziale Sapphire. Polubiłam ją w trzecim tomie. W ogóle teraz są trochę bardziej przybliżone sylwetki młodych demonów i jakoś tak... inaczej! (moja zdolność do pisania po północy, brawo). Nie wiem co napisać. Jakoś nie przepadam za tym rozdziałem, mogłam go lepiej opisać, no ale trudno.
***
– Czy ty przypadkiem nie
próbujesz mi uciec? Wydaje mi się, że jeszcze nie załatwiliśmy pewnych spraw!
Dean zaśmiał się wesoło nie
odpowiadając na pytanie swojej podopiecznej. Razem kierowali się w stronę przedsionka
malutkiego domu, który zamieszkiwał od narodzin. Nic nie mógł poradzić na to,
że jego kroki były przyspieszone – mięśnie nóg odmawiały mu posłuszeństwa,
posuwały go do przodu bez pytania o zgodę. W głowie kołatała się mu niepokojąca
myśl zalewająca go falą gorąca od góry do dołu, na razie starał się ją jednak od siebie odpychać.
Co on u licha chciał zrobić?
Dał się porwać ukrytemu dotąd instynktowi. Zawładnął nim i przygasił trzeźwość
umysłu, która kierowała nim odkąd świadomie tego pragnął. Przez krótką chwilę
nie był sobą. To barwne tło, ciepło promieni słonecznych, uśmiechnięta,
dziewczęca buzia i jej zwodzące na manowce szmaragdowe oczy… te wszystkie
składniki należące do pięknego chaosu zawirowały mu w głowie jak narkotyk. Był przerażony swoją nagłą utratą kontroli nad ciałem i duszą. Matko,
przecież to wciąż nastolatka! Dziewczyna boleśnie doświadczona przez życie,
była w połowie nastoletnim demonem, który kusił do przejścia na złą stronę.
Lubił ją, naprawdę ją lubił, ale to niepokojące uczucie, które się między nimi
rodziło wprawiało go w stan osłupienia i niezrozumienia.
Jakiś czas temu jego siostra
powiedziała, że poświęca Sapphire bardzo dużo uwagi. Nie chciała mówić tego
wprost, ale jej znaczący uśmiech i błyszczące oczy zdradzały, co o tym
wszystkim myśli. Boże, przecież on nie mógł zakochać się w osobie, która była
tak młoda, tak niebezpieczna, tak inna. Kim on był na tle tej dziewczyny? Nie
wyróżniał się niczym szczególnym. Nie chciał być jej ładnym dodatkiem do
całości, czymś, co można kolekcjonować jak rzeczy. Sapphire sama nie wiedziała
czego chce. A czego on chciał?
Dean wykrzywił usta w niemrawym
uśmiechu.
Dziewczyna chwyciła go pod ramię, gdy już się z nim zrównała. Próbowała zwrócić na siebie uwagę, przyciągała go hipnotyzującym spojrzeniem. Nie mógł na nią spojrzeć, nie teraz. Musiał uporządkować pewne sprawy. To wszystko przebiegało zdecydowanie zbyt szybko.
Dziewczyna chwyciła go pod ramię, gdy już się z nim zrównała. Próbowała zwrócić na siebie uwagę, przyciągała go hipnotyzującym spojrzeniem. Nie mógł na nią spojrzeć, nie teraz. Musiał uporządkować pewne sprawy. To wszystko przebiegało zdecydowanie zbyt szybko.
Przez krótki moment zapomniał,
że w domu czeka na niego policjant, który pojawił się tutaj z nieznanych mu
przyczyn, dlatego gdy wszedł do środka, stanął w miejscu jak wryt. Nie, ten mężczyzna nie wyglądał jak policjant, nie miał na
sobie nawet munduru. Ubrany był w zwyczajną, białą koszulę uwieńczoną granatowym krawatem. Kim on był?
– Dean, dlaczego nie zwracasz
na mnie… – Sapphire urwała wpół zdania i zesztywniała. Chłopak poczuł jak wszystkie jej mięśnie w jednym momencie się napinają. Trzymała go teraz tak mocno, że krew
wolniej dopływała do jego kończyny.
Obcy mężczyzna natychmiastowo
wyjął broń i wycelował nią w demonicę.
– Przykro mi, że spotykamy się
w takich warunkach – odezwał się niebieskooki brunet z przepraszającym
uśmiechem, który nie pasował do osoby pragnącej kogoś zabić. Słowa kierował do Deana. – Detektyw Clay
Herendsen. Zguba najwyraźniej odnaleziona.
Zdziwiony Dean usłyszał jak
jego przyjaciółka soczyście klnie pod nosem. Chwilę zajęło, zanim się od niego
oderwała.
Zza pleców detektywa wynurzył
się cały zespół obcych ludzi, którzy również nie wyglądali na policjantów. Obok
detektywa stanęła dziewczyna z wyciągniętą przed siebie ręką. Dean miał
wrażenie, że to osoba podobna do Sapphire, czyli taka, która potrafiła czarować. Obok
znajdowało się też kilka innych nieznajomych i dziwnie wyglądających ludzi,
szczególnie osobliwy okazał się młody mężczyzna,
który wyskoczył przed szary tłum z wyciągniętym nożem i bez słowa rzucił się w
stronę Sapphire.
– Nathiel! – krzyknął ktoś z oburzeniem.
Łowca nie przejmował się nawoływaniem. Był przyzwyczajony do tego, że działa na własną rękę. Przeskoczył przez stół z prędkością światła i to zanim Dean zdołał się obudzić. Na szczęście Sapphire była szybsza. Odepchnęła w bok swojego przyjaciela i zrobiła koślawy unik przed Nathielem, który machnął nożem zaledwie po jej włosach. Dziewczyna zgrabnie go wyminęła i wskoczyła na stół. Zdezorientowany Dean, który wylądował na kolanach pchnięty przez swoją towarzyszkę, wpatrywał się w nią oniemiały. Była szybka i zwinna jak kot, ale nie mogła ukryć bólu, który wykrzywiał jej twarz, kiedy gwałtownie się ruszała.
Łowca nie przejmował się nawoływaniem. Był przyzwyczajony do tego, że działa na własną rękę. Przeskoczył przez stół z prędkością światła i to zanim Dean zdołał się obudzić. Na szczęście Sapphire była szybsza. Odepchnęła w bok swojego przyjaciela i zrobiła koślawy unik przed Nathielem, który machnął nożem zaledwie po jej włosach. Dziewczyna zgrabnie go wyminęła i wskoczyła na stół. Zdezorientowany Dean, który wylądował na kolanach pchnięty przez swoją towarzyszkę, wpatrywał się w nią oniemiały. Była szybka i zwinna jak kot, ale nie mogła ukryć bólu, który wykrzywiał jej twarz, kiedy gwałtownie się ruszała.
Sapphire zeskoczyła na podłogę.
Wtedy rozległy się głośne trzaski oznajmiające, że bronie
napastników zostały naładowane. Kiedy ich przywódca wydał rozkaz wszyscy
skierowali pistolety w stronę bezradnej demonicy. Deanowi krzyk uwiązł w
gardle. Wyciągnął rękę w stronę kogoś, kogo nie chciał teraz stracić, nie w
takich okolicznościach, nie z rąk obcych ludzi. Nie mogli mu zabrać cząsteczki
światła, która co dzień wkradała się do jego życia, nie mogli ukraść szczerego,
dziewczęcego śmiechu ani tych nocnych rozmów odbytych w bladym świetle świecy.
Co mógł zrobić, kiedy padły strzały, a obok niego przeleciał nóż, który miał
zostać wbity prosto w serce bezradnej, wciąż rannej dziewczyny?
Wtedy właśnie to zobaczył.
Ten blady, chytry uśmieszek zapowiadający zwycięstwo. Nim cokolwiek dotknęło
jego przyjaciółki, ta rozstawiła ręce na bok i zrobiła coś, czego nie mógł
logicznie wyjaśnić.
Nagle wszystko stanęło w miejscu. Tło przybrało blady odcień snu. Czy przeniosła ich właśnie do jakiegoś nierzeczywistego świata? Dean widział w górze zastygłe naboje i nóż, który mało nie wbił się w jej plecy. Dookoła znajdowali się zesztywniali ludzie przyłapani ze swoimi bojowymi minami w przestrzeni zatrzymanego czasu. Dlaczego on wciąż mógł się poruszać?
Nagle wszystko stanęło w miejscu. Tło przybrało blady odcień snu. Czy przeniosła ich właśnie do jakiegoś nierzeczywistego świata? Dean widział w górze zastygłe naboje i nóż, który mało nie wbił się w jej plecy. Dookoła znajdowali się zesztywniali ludzie przyłapani ze swoimi bojowymi minami w przestrzeni zatrzymanego czasu. Dlaczego on wciąż mógł się poruszać?
Sapphire opuściła ręce w dół,
upadła na kolana i kaszlnęła tak potężnie, że krew wylała się z jej ust i
ozdobiła dywan jak szkarłatne wino rozlane podczas wieczerzy na obrus.
Zesztywniałe ciało Deana podniosło się gwałtownie z podłogi i podbiegło do
zgarbionej i ciężko dyszącej dziewczyny. Nie zastanawiał się, co robi, po prostu
robił to, co podpowiadało mu serce. Opadł obok niej, objął ją ramieniem i
uniósł palcem podbródek, żeby spojrzeć jej w twarz. Miała nieobecne spojrzenie,
zmęczone, wygasłe oczy. Zużyła za dużo mocy, a przecież wciąż się nie zregenerowała. Opowiedziała mu kiedyś, że jeśli chce używać swojej magii potrzebuje
kraść energię ludziom. Nie spożywała jej odkąd się tu znalazła. Rany tylko dopełniały efektu ubocznego.
Dean ze zdziwieniem spostrzegł,
że obraz wkoło zaczyna nabierać kolorów, a postacie uwalniać się z
objęć zatrzymanego czasu. Musiał coś zrobić, musiał z nią
uciec, zabrać ją stąd, żeby nikt jej nie tknął, nie zrobił jej już krzywdy. To
nic, że będzie miał problemy z policją, to nic, teraz zależało mu tylko na jej
bezpieczeństwie.
Chciał podnieść siebie i ją z
podłogi, ale Sapphire chwyciła go za rękę i przytrzymała w dole. Chciał spytać
dlaczego, chciał spytać o tak wiele rzeczy, o które nigdy jej nie spytał, ale
nie mógł. W momencie, kiedy jej usta gwałtownie do niego przyległy, wyprostował
się zszokowany, nie wiedząc jak ma na to zareagować. Przyjemne ciepło rozlało się po
jego chłodnym ciele. Kiedy demonica się od niego oddaliła, żałował, że trwało
to tak krótko. Żałował, że nie dał się porwać temu nieopanowanemu uczuciu w sadzie. To nie
tak miało wyglądać.
– Chciałam zrobić to już dawno – powiedziała ochrypłym, zmęczonym głosem Sapphire. Pogładziła jego policzek
mroźną, drżącą dłonią. W jej oczach nie było teraz wyzwania, nie było niczego
złego. Widział w niej tylko człowieczą bezradność. – Nie mogę tu dłużej zostać,
Dean. Wstrzymałam mentalnie czas tylko na kilka chwil. Muszę stąd uciekać. – Dziewczyna podniosła się z podłogi i chwyciła za nóż,
który wisiał w powietrzu. Skierowała go w stronę chłopaka, który wcześniej ją zaatakował.
Boże, czy ona próbowała
wycelować w jego serce? Przecież gdy czas wróci we władanie stanie mu się
krzywda. Zanim jednak zdołał otworzyć usta, aby zaprotestować, usłyszał ciche:
– Dziękuję.
Ostatnim co zobaczył był
szczery, ciepły uśmiech. Potem wszystko stało się
chaosem. Sapphire zniknęła, kiedy zamrugał łzawymi oczami, nóż trafił w ramię
chłopaka, który w ostatniej chwili zdołał uskoczyć w bok i uchronić się od
śmierci, naboje przebiły ścianę, a ludzie zaczęli się rozglądać po całym
pokoju szukając winowajczyni.
– Niech to szlag jasny
trafi! Głupia demoniczna suka! – krzyknął wściekle łowca. Na
oczach wszystkich wyjął nóż z ramienia, które nie krwawiło w normalny sposób – unosił się z niego czarny, gęsty dym, który wprawił Deana w osłupienie. Dopiero
teraz chłopak zauważył, że ma tak samo szmaragdowe oczy jak Sapphire. Czy też
był demonem? Czy to był jeden z jej kompanów, których nie lubiła? Przyszli po
nią, żeby ją zabić, a nie zabrać ją do swojego świata?
Kilkanaście obcych stóp rzuciło
się do biegu, domyślając się tego, że uciekinierka wykorzystała tylne wyjście,
Dean chciał ich zatrzymać, ale uprzedziła go dziewczyna, która teraz opuściła
bezradnie dłoń wzdłuż ciała.
Zaraz. Dlaczego się uśmiechała?
– Zostawcie ją – powiedziała
głośno i twardo. Wszyscy stanęli jak wryci, zdziwieni jej ogłoszeniem.
– Co ty odpierniczasz?!
Przecież nam ucieknie! Wróci do Reverentii i… – Nabuzowany i nerwowy Nathiel
przerwał w połowie zdania, kiedy Martha wystawiła przed siebie dłoń. Najwyraźniej uciszyła
go jakąś dziwną mocą.
– Nie było w niej nawet krzty
zła – powiedziała. – Nie czuliście tego? – spytała,
unosząc brew do góry. – Dotąd kiedy używała mocy roztaczała się wokół niej ostra
woń siarki, teraz nie było jej czuć. Niepokój zamienił się w błogie ciepło, a
siarka w zapach wiosennych kwiatów.
Zgromadzeni opuścili zdziwieni
bronie. Tak, wszyscy to wyczuli, ale najbardziej odczuł to zrozpaczony Dean. To był
zapach kwiatów z sadu, które dziś jego przyjaciółka od serca zerwała. Ich
porozrzucane gałązki leżały zgniecione na podłodze. Straciły cały swój urok, podobnie jak dzisiejszy dzień, który z pięknego przerodził się w prawdziwy dramat.
Czy była jeszcze szansa, że
kiedykolwiek się zobaczą? Miał jej jeszcze dużo do powiedzenia. Więcej niż
mogła to sobie wyobrazić.
***
Znów miała halucynacje.
Otaczały jej umysł gęstą siecią, próbując siłą wyprowadzić ją ze ścieżki
rzeczywistości. Starała się nie poddać temu uczuciu. Musiała zachować choć odrobinę
trzeźwości, by dojść do miejsca, w którym wyczuwała znajome dusze. Jedyne
osoby, które mogły stanąć po jej stronie, nawet jeśli szczerze jej nienawidziły.
Relacje między demonami nie były nigdy jasne. W Reverentii nikt nie darzył siebie sympatią, zazwyczaj była to obojętność lub nienawiść, która była uzasadnieniem ich natury. Ale teraz nie byli w Reverentii. Znajdowali się w świecie ludzi wystarczająco długo, żeby zacząć czuć coś więcej, żeby nie chcieć tam wrócić.
Relacje między demonami nie były nigdy jasne. W Reverentii nikt nie darzył siebie sympatią, zazwyczaj była to obojętność lub nienawiść, która była uzasadnieniem ich natury. Ale teraz nie byli w Reverentii. Znajdowali się w świecie ludzi wystarczająco długo, żeby zacząć czuć coś więcej, żeby nie chcieć tam wrócić.
Sapphire nie zamierzała już
wracać. Ta ryzykowna decyzja, która została podjęta samoczynnie w jej umyśle wcale jej nie przeraziła. Może gdyby nie spotkała kogoś takiego jak Dean, chciałaby
wrócić, ale to tylko dlatego, że nie miałaby się gdzie podziać. Teraz znała
kogoś, kto przyjąłby ją z otwartymi ramionami. Chciała zostać w tym ciepłym
miejscu już na zawsze, chciała zacząć żyć jak człowiek od samego początku,
wyrzucając z głowy wspomnienia niechcianego dzieciństwa. Była w stanie sobie
poradzić, zawsze była samodzielna. Musiała być.
Dziewczyna wytoczyła się z
cienia wielkiego, marmurowego budynku i wsparta o drewnianą barierkę wspięła
się na schody. Nie pukała do drzwi. Wyczuwała, że dom jest martwy, nie wiedziała
tylko z jakiego powodu, postanowiła, że przekona się o tym osobiście.
Weszła do mieszkania i potarła czoło,
próbując pozbyć się wirujących jej przed oczami przedmiotów. Widziała ludzi,
ale wszyscy spali w dziwnych pozycjach i miejscach. W powietrzu unosił się
nieprzyjemny zapach stęchlizny zmieszany z alkoholem. Musiała przejść pomiędzy
dwoma chrapiącymi studentami, dopiero wtedy znalazła się w salonie. Widok,
który rozpostarł się przed jej oczami niezwykle ją zdumiał. Nie sądziła bowiem,
że jej koledzy również będą należeć do nieprzytomnego, upojonego alkoholem
zespołu.
– Raiden, Riel – odezwała się
niskim, ochrypłym głosem. Nie podeszła do nich. Patrzyła na nich z oddali.
Raiden, który leżał na sofie
bez koszulki z zarzuconą na siebie dłonią obcej dziewczyny, zamruczał coś z
niezadowoleniem. Powoli się przebudzał. Oczywiście, przecież był jednym z
najczujniejszych demonów, przynajmniej do czasu, kiedy nie odkrył czegoś
takiego jak alkohol. Zirytowana Sapphire miała ochotę posłać w jego myśli jakiś
makabryczny obraz, ale nie miała na to sił. Zużyła wszystko na mentalne
zatrzymanie czasu. Zamiast psychicznych sposobów przebudzenia, postanowiła użyć
ten prosty i ludzki – podniosła z ziemi śmierdzącą procentami butelkę i rzuciła
nią celnie w Raidena, który dostał nią po głowie. Natychmiastowo zerwał się do
góry.
– Departament! – krzyknął spanikowany,
na co i Riel leżący u podnóża sofy z przytuloną do siebie butelką zerwał się i
zaczął piszczeć.
Sapphire przewróciła oczami.
– Banda kretynów – mruknęła pod
nosem. – To tylko ja.
Raiden i Riel umilkli.
Spojrzeli na nią podejrzliwie, jakby zastanawiali się czy przyszła tutaj po
nich, czy z jakiegoś innego powodu. Zgodnie z ich wspólnymi odczuciami
przejście do Reverentii powinno zostać otwarte lada moment.
– Co tu robisz? – spytał niepewnie
mały demon, tuląc do siebie butelkę jeszcze mocniej. Kiedy usiadł na podłodze
jego twarz stała się biała jak kreda. Zacisnął usta i skrzywił się z bólu.
Najwyraźniej alkohol nie był jego ulubionym trunkiem.
Sapphire wyjęła z kieszeni
telefon. Ukradła go siostrze Deana, kiedy uciekała z domu. Nie miała wyboru.
Drugi, który miała siedział w jej kieszeni – dał go jej Dean, żeby mogła się z
nim skontaktować, kiedy będzie czegoś potrzebowała.
Rzuciła małą elektroniczną
cegłą w stronę chłopaków. Raiden chwycił ją w dłoń bez problemu. Przez chwilę
przyglądał się przedmiotowi ze zdziwieniem. Tak, wczoraj poznał to
ustrojstwo. Dziewczyny wrzucały z nim zdjęcia do tej małej skrzynki i ciągle
wypytywały go czy ma konto na jakiejś Instabramie – miał wrażenie, że to jakiś
ludzki portal, gdzie można było przenosić swoją duszę pomiędzy światami, ale
jego dusza wciąż tutaj była, więc chyba nie do końca zrozumiał ideę tego
przedmiotu.
– To jest telefon, tym się
dzwoni – zakomunikowała Sapphire, która miała już przecież do czynienia z
rzeczami znajdującymi się w świecie ludzi. – Jeżeli będziecie chcieli się ze
mną skontaktować naciskacie…
– Wiem – powiedział z dumą
Raiden i odblokował telefon.
Sapphire tylko uniosła brew do
góry.
– Świetnie. Nie jesteście
takimi tępakami za jakich was uważałam – prychnęła i założyła na piersi ręce.
Nie chciała się przyznawać ani pokazywać, że świat wiruje jej przed oczami, a
wszystkie przedmioty wkoło zlewają się w jedną wielką kolorową halucynację.
Może zwyczajny człowiek w takiej sytuacji by spanikował, ale ona była już do
tego przyzwyczajona.
– Więc… więc nie wracasz do
Reverentii? – spytał cieniutkim głosem Riel.
– Nie. Znalazłam kogoś, kto mi
pomoże – odpowiedziała. – Widzę, że wy też się świetnie bawicie.
Raiden wzruszył ramionami z
dziwnym, usatysfakcjonowanym uśmieszkiem. Akurat wtedy śpiąca dziewczyna
wtuliła się w jego bok. Sapphire miała ochotę zwymiotować, sama nie wiedziała
czy to z powodu zawrotów głowy, czy z powodu półnagiego Raidena, który otoczony
był głupimi, nieprzytomnymi babskami.
– Uważajcie, przejście niedługo
zostanie otwarte, departament na pewno będzie chciał nas odzyskać, jeżeli sami
nie wrócimy – rzuciła szybko Sapphire. Potem machnęła obojętnie ręką do dwójki
chłopaków i wyszła z tego śmierdzącego domu. Gdy była na zewnątrz odetchnęła z
ulgą.
Minęło już kilka dobrych
godzin. Może nie powinna jeszcze ryzykować z powrotem do domu Deana, w końcu
łowcy i policja wciąż mogli się tam znajdować, ale szczerze wątpiła w to, że
ktoś uwierzy w jej powrót. Musiałaby być głupia. Była głupia, ale czy łowcy to
przewidzą? Przecież to ona zawsze ich zwodziła. Była
drugą osobą po Vailu Auvreyu, która najbardziej uprzykrzała życie Nox i la
bonne fee. Powinna zaryzykować. Jeżeli dom Deana będzie pusty, chłopak na pewno
pomoże jej odzyskać siły, a może nawet na kilka dni ją ukryje. To jedyne
rozwiązanie, które przyszło jej do buchającej kolorami głowy. Teraz chwytała
się każdego pomysły, który naszedł jej pogrążony w chaosie umysł.
Wiosenne promienie słońca kuły
ją w oczy jak nigdy dotąd, a zapach kwiatów, który był dla niej nowością
ostatnich dni wdzierał się do jej nozdrzy tak, jakby chciał pozbawić ją zmysłu węchu – to nie było przyjemne doznanie. W tym stanie każde mniej lub
bardziej głębsze odczucie było przez jej umysł mielone na coś, co próbowało ją
zniszczyć swoją potęgą. Zapachy, kolory, obrazy, świat… to wszystko starało się
ją teraz zabić.
Minęła park, w którym chłopak
ją odnalazł. Oczami wyobraźni widziała zakrwawioną siebie i zatroskane
spojrzenie Deana. Te wspomnienie było jak żywe. Uśmiechnęła się do niego
leniwie. Mało nie dała się ponieść własnej wyobraźni. Musiała dotrzeć na
miejsce bez większych szkód i zamysłów. Jej moc była potężna, dlatego jej używanie
miewało potężne skutki. Łatwo można było utracić zmysły, a nawet życie. Demony
w Reverentii mówiły, że jej ojciec oszalał od nadmiaru swojej mocy. Może był
dziwny i czasem się go bała, ale to jednak wciąż był jej ojciec i nie miała zamiaru słuchać żadnych głupich
plotek. Zresztą… co to miało do rzeczy? Delrith nie żył, zabił go feniks Nox
siejący swojego czasu potężne spustoszenie wśród demonów. Może to dlatego tak
bardzo nienawidziła Laury Auvrey? To jej matka, Calanthe, była katem Delritha.
Sapphire potknęła się o leżącą
na środku parku puszkę. Wylądowała na kolanach i przeklęła soczyście, to na
szczęście pozwoliło jej uciec od dojmujących myśli. Szybko się podniosła i
ruszyła w dalszą drogę.
Na miejsce dotarła w ciągu godziny.
Widok małego domu stojącego na uboczu miasta sprawił, że uśmiechnęła się
szeroko. Już z daleka wyczuwała to dobrze jej znane ciepło. Nie było jej
zaledwie kilka godzin, a tak bardzo zatęskniła do tego małego światka
zamkniętego w czterech ścianach z Deanem w środku.
Kiedy szła przez trawnik nie
przejmowała się deptanymi przez nią kwiatami, ani tym, że może zostać
zaskoczona przez łowców, kiedy wejdzie od przodu, nie od tyłu. Do środka pchała
ją tylko jedna myśl.
Czuła się, jakby postradała zmysły. Szeptała imię, które było bliskie jej topniejącemu sercu i napawała się jego brzmieniem. Miała wrażenie, że lada moment wszystkie emocje w niej wybuchną.
Czuła się, jakby postradała zmysły. Szeptała imię, które było bliskie jej topniejącemu sercu i napawała się jego brzmieniem. Miała wrażenie, że lada moment wszystkie emocje w niej wybuchną.
Cudem powstrzymała się od
nagłego wtargnięcia do środka. Zanim jeszcze chwyciła za klamkę, dosłyszała
cichy, dziewczęcy płacz i uspokajający, męski głos. Zerknęła przez okno do
środka.
Świat stanął w miejscu. Lód znów otoczył jej serce, a złość przysłoniła widok na tę przeklętą scenę urwaną z ludzkiego filmu zwanego życiem.
Świat stanął w miejscu. Lód znów otoczył jej serce, a złość przysłoniła widok na tę przeklętą scenę urwaną z ludzkiego filmu zwanego życiem.
Dean przytulał do siebie płaczącą
sąsiadkę i głaskał ją po włosach uspokajająco. Robił to delikatnie. Robił to ze
spokojem. Nigdy nie zachowywał się tak w stosunku co do niej. Przy niej był mniej pewny siebie. Nie zachowywał się tak... zuchwale.
Sapphire zaśmiała się
chrapliwie i wzruszyła obolałymi ramionami. Miała ochotę wybić pięścią okno,
wykrzyczeć cały swój ból, a nawet zabić chłopaka, ale na nic nie miała siły. Czuła
się już zmęczona. Zmęczona tym całym pędem za niczym. Widocznie demon taki jak
ona nie będzie mógł nigdy zaznać spokoju ani nawet szczęścia.
Dziewczyna okrążyła dom w
przeciwnym kierunku do niechcianego widoku, aż znalazła się na tyłach. Wtedy oparła
się plecami o ścianę i zjechała po nich w dół. Poddała się halucynacjom i nie
starała się już z nimi walczyć. Teraz świat przybrał barwy cierni i bólu – wbijali się
jak doskonali partnerzy w każdy centymetr jej ciała. Czerpała satysfakcję z cierpienia,
bo skoro nie było jej dane być szczęśliwą, to może było jej dane umierać z
bólu.
Do cholery. Jakiś pospolity
idiota skradł jej serce. Zabrał je ze sobą, ułożył w kominku i spalił jak
kawałek nędznego papieru. I nawet jeśli to zrobił, wciąż czuła do niego
coś, czego bała się nazwać. Chciała już o tym zapomnieć. Chciała umrzeć. Nikt
przecież nie będzie jej żałował, prawda? Departamentowi była zbędna, dla Nox
była zwadą, dla Deana nikim. Wszystko się zgadzało.
Zza cierni wynurzył się jakiś
ciemny kontur. Wyczuwała, że nie zwiastuje niczego dobrego, nie mogła tylko
odgadnąć czy był wytworem jej własnej wyobraźni, czy częścią rzeczywistości.
Nie obchodziło ją to.
Nie obchodziło ją to.
Cień chwycił ją za głowę i
uderzył z całej siły w ścianę. Przytomność straciła natychmiastowo. Nie
usłyszała słów, które wypowiedziała realna osoba, wysłanniczka Vaila Auvreya.
– Cholerne nastolatki. Niech was
piekło Reverentii pochłonie. Wszyscy zginiecie.
Hej :)
OdpowiedzUsuńDios, Dean, a jeśli się zakochałeś, to co? Wyślesz Sapphire na Księżyc, by nie była blisko i nie mogła cię hipnotyzować? To mi przypomina przerażenie Nathiela z pierwszego tomu, kiedy się zorientował, że Laura (ta blada dupa albinosa) mu się podoba, a do tego wnerwia mnie to. Lubisz ją w romantyczny sposób i tyle. Każdy ma prawo kochać.
O, hej, Clay! Wcale nikogo mi nie przypominasz. W ogóle :D
Oho, dlaczego ja wiedziałam, że Nathiel wyjdzie przed szereg? Ech, co to z niego za utrapienie.
Ładna dynamika akcji, wyczuwalne emocje i para Dean-Sapphire, dla której ja sama mam znacznie więcej sympatii, od kiedy demonica nie działa jedynie na szkodę Nox. To jej uczłowiecznianie jest bardzo widoczne i takie proste w swoim procesie. Lubię to.
Pozdrawiam.
"– Cholerne nastolatki. Niech was piekło Reverentii pochłonie. Wszyscy zginiecie. " - huehuehue, jakoś spodobało mi się to zakończenie, ma w sobie odpowiednią piekielność.
Pozdrawiam