niedziela, 14 maja 2017

[TOM 3] Rozdział 24 - "Wszyscy zginiecie"

Najwięcej w tym rozdziale Sapphire. Polubiłam ją w trzecim tomie. W ogóle teraz są trochę bardziej przybliżone sylwetki młodych demonów i jakoś tak... inaczej! (moja zdolność do pisania po północy, brawo). Nie wiem co napisać. Jakoś nie przepadam za tym rozdziałem, mogłam go lepiej opisać, no ale trudno. 
***
– Czy ty przypadkiem nie próbujesz mi uciec? Wydaje mi się, że jeszcze nie załatwiliśmy pewnych spraw! 
Dean zaśmiał się wesoło nie odpowiadając na pytanie swojej podopiecznej. Razem kierowali się w stronę przedsionka malutkiego domu, który zamieszkiwał od narodzin. Nic nie mógł poradzić na to, że jego kroki były przyspieszone – mięśnie nóg odmawiały mu posłuszeństwa, posuwały go do przodu bez pytania o zgodę. W głowie kołatała się mu niepokojąca myśl zalewająca go falą gorąca od góry do dołu, na razie starał się ją jednak od siebie odpychać. 
Co on u licha chciał zrobić? Dał się porwać ukrytemu dotąd instynktowi. Zawładnął nim i przygasił trzeźwość umysłu, która kierowała nim odkąd świadomie tego pragnął. Przez krótką chwilę nie był sobą. To barwne tło, ciepło promieni słonecznych, uśmiechnięta, dziewczęca buzia i jej zwodzące na manowce szmaragdowe oczy… te wszystkie składniki należące do pięknego chaosu zawirowały mu w głowie jak narkotyk. Był przerażony swoją nagłą utratą kontroli nad ciałem i duszą. Matko, przecież to wciąż nastolatka! Dziewczyna boleśnie doświadczona przez życie, była w połowie nastoletnim demonem, który kusił do przejścia na złą stronę. Lubił ją, naprawdę ją lubił, ale to niepokojące uczucie, które się między nimi rodziło wprawiało go w stan osłupienia i niezrozumienia.
Jakiś czas temu jego siostra powiedziała, że poświęca Sapphire bardzo dużo uwagi. Nie chciała mówić tego wprost, ale jej znaczący uśmiech i błyszczące oczy zdradzały, co o tym wszystkim myśli. Boże, przecież on nie mógł zakochać się w osobie, która była tak młoda, tak niebezpieczna, tak inna. Kim on był na tle tej dziewczyny? Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Nie chciał być jej ładnym dodatkiem do całości, czymś, co można kolekcjonować jak rzeczy. Sapphire sama nie wiedziała czego chce.  A czego on chciał?
Dean wykrzywił usta w niemrawym uśmiechu. 
Dziewczyna chwyciła go pod ramię, gdy już się z nim zrównała. Próbowała zwrócić na siebie uwagę, przyciągała go hipnotyzującym spojrzeniem. Nie mógł na nią spojrzeć, nie teraz. Musiał uporządkować pewne sprawy. To wszystko przebiegało zdecydowanie zbyt szybko.
Przez krótki moment zapomniał, że w domu czeka na niego policjant, który pojawił się tutaj z nieznanych mu przyczyn, dlatego gdy wszedł do środka, stanął w miejscu jak wryt. Nie, ten mężczyzna nie wyglądał jak policjant, nie miał na sobie nawet munduru. Ubrany był w zwyczajną, białą koszulę uwieńczoną granatowym krawatem. Kim on był?
– Dean, dlaczego nie zwracasz na mnie… – Sapphire urwała wpół zdania i zesztywniała. Chłopak poczuł jak wszystkie jej mięśnie w jednym momencie się napinają. Trzymała go teraz tak mocno, że krew wolniej dopływała do jego kończyny.
Obcy mężczyzna natychmiastowo wyjął broń i wycelował nią w demonicę.
– Przykro mi, że spotykamy się w takich warunkach – odezwał się niebieskooki brunet z przepraszającym uśmiechem, który nie pasował do osoby pragnącej kogoś zabić. Słowa kierował do Deana. – Detektyw Clay Herendsen. Zguba najwyraźniej odnaleziona.
Zdziwiony Dean usłyszał jak jego przyjaciółka soczyście klnie pod nosem. Chwilę zajęło, zanim się od niego oderwała.
Zza pleców detektywa wynurzył się cały zespół obcych ludzi, którzy również nie wyglądali na policjantów. Obok detektywa stanęła dziewczyna z wyciągniętą przed siebie ręką. Dean miał wrażenie, że to osoba podobna do Sapphire, czyli taka, która potrafiła czarować. Obok znajdowało się też kilka innych nieznajomych i dziwnie wyglądających ludzi, szczególnie osobliwy okazał się młody mężczyzna, który wyskoczył przed szary tłum z wyciągniętym nożem i bez słowa rzucił się w stronę Sapphire. 
– Nathiel! – krzyknął ktoś z oburzeniem. 
Łowca nie przejmował się nawoływaniem. Był przyzwyczajony do tego, że działa na własną rękę. Przeskoczył przez stół z prędkością światła i to zanim Dean zdołał się obudzić. Na szczęście Sapphire była szybsza. Odepchnęła w bok swojego przyjaciela i zrobiła koślawy unik przed Nathielem, który machnął nożem zaledwie po jej włosach. Dziewczyna zgrabnie go wyminęła i wskoczyła na stół. Zdezorientowany Dean, który wylądował na kolanach pchnięty przez swoją towarzyszkę, wpatrywał się w nią oniemiały. Była szybka i zwinna jak kot, ale nie mogła ukryć bólu, który wykrzywiał jej twarz, kiedy gwałtownie się ruszała.
Sapphire zeskoczyła na podłogę. Wtedy rozległy się głośne trzaski oznajmiające, że bronie napastników zostały naładowane. Kiedy ich przywódca wydał rozkaz wszyscy skierowali pistolety w stronę bezradnej demonicy. Deanowi krzyk uwiązł w gardle. Wyciągnął rękę w stronę kogoś, kogo nie chciał teraz stracić, nie w takich okolicznościach, nie z rąk obcych ludzi. Nie mogli mu zabrać cząsteczki światła, która co dzień wkradała się do jego życia, nie mogli ukraść szczerego, dziewczęcego śmiechu ani tych nocnych rozmów odbytych w bladym świetle świecy. Co mógł zrobić, kiedy padły strzały, a obok niego przeleciał nóż, który miał zostać wbity prosto w serce bezradnej, wciąż rannej dziewczyny?
Wtedy właśnie to zobaczył. Ten blady, chytry uśmieszek zapowiadający zwycięstwo. Nim cokolwiek dotknęło jego przyjaciółki, ta rozstawiła ręce na bok i zrobiła coś, czego nie mógł logicznie wyjaśnić. 
Nagle wszystko stanęło w miejscu. Tło przybrało blady odcień snu. Czy przeniosła ich właśnie do jakiegoś nierzeczywistego świata? Dean widział w górze zastygłe naboje i nóż, który mało nie wbił się w jej plecy. Dookoła znajdowali się zesztywniali ludzie przyłapani ze swoimi bojowymi minami w przestrzeni zatrzymanego czasu. Dlaczego on wciąż mógł się poruszać?
Sapphire opuściła ręce w dół, upadła na kolana i kaszlnęła tak potężnie, że krew wylała się z jej ust i ozdobiła dywan jak szkarłatne wino rozlane podczas wieczerzy na obrus. Zesztywniałe ciało Deana podniosło się gwałtownie z podłogi i podbiegło do zgarbionej i ciężko dyszącej dziewczyny. Nie zastanawiał się, co robi, po prostu robił to, co podpowiadało mu serce. Opadł obok niej, objął ją ramieniem i uniósł palcem podbródek, żeby spojrzeć jej w twarz. Miała nieobecne spojrzenie, zmęczone, wygasłe oczy. Zużyła za dużo mocy, a przecież wciąż się nie zregenerowała. Opowiedziała mu kiedyś, że jeśli chce używać swojej magii potrzebuje kraść energię ludziom. Nie spożywała jej odkąd się tu znalazła. Rany tylko dopełniały efektu ubocznego. 
Dean ze zdziwieniem spostrzegł, że obraz wkoło zaczyna nabierać kolorów, a postacie  uwalniać się z objęć zatrzymanego czasu. Musiał coś zrobić, musiał z nią uciec, zabrać ją stąd, żeby nikt jej nie tknął, nie zrobił jej już krzywdy. To nic, że będzie miał problemy z policją, to nic, teraz zależało mu tylko na jej bezpieczeństwie.
Chciał podnieść siebie i ją z podłogi, ale Sapphire chwyciła go za rękę i przytrzymała w dole. Chciał spytać dlaczego, chciał spytać o tak wiele rzeczy, o które nigdy jej nie spytał, ale nie mógł. W momencie, kiedy jej usta gwałtownie do niego przyległy, wyprostował się zszokowany, nie wiedząc jak ma na to zareagować. Przyjemne ciepło rozlało się po jego chłodnym ciele. Kiedy demonica się od niego oddaliła, żałował, że trwało to tak krótko. Żałował, że nie dał się porwać temu nieopanowanemu uczuciu w sadzie. To nie tak miało wyglądać.
– Chciałam zrobić to już dawno – powiedziała ochrypłym, zmęczonym głosem Sapphire. Pogładziła jego policzek mroźną, drżącą dłonią. W jej oczach nie było teraz wyzwania, nie było niczego złego. Widział w niej tylko człowieczą bezradność. – Nie mogę tu dłużej zostać, Dean. Wstrzymałam mentalnie czas tylko na kilka chwil. Muszę stąd uciekać. – Dziewczyna podniosła się z podłogi i chwyciła za nóż, który wisiał w powietrzu. Skierowała go w stronę chłopaka, który wcześniej ją zaatakował.
Boże, czy ona próbowała wycelować w jego serce? Przecież gdy czas wróci we władanie stanie mu się krzywda. Zanim jednak zdołał otworzyć usta, aby zaprotestować, usłyszał ciche:
– Dziękuję.
Ostatnim co zobaczył był szczery, ciepły uśmiech. Potem wszystko stało się chaosem. Sapphire zniknęła, kiedy zamrugał łzawymi oczami, nóż trafił w ramię chłopaka, który w ostatniej chwili zdołał uskoczyć w bok i uchronić się od śmierci, naboje przebiły ścianę, a ludzie zaczęli się rozglądać po całym pokoju szukając winowajczyni. 
– Niech to szlag jasny trafi! Głupia demoniczna suka! – krzyknął wściekle łowca. Na oczach wszystkich wyjął nóż z ramienia, które nie krwawiło w normalny sposób –  unosił się z niego czarny, gęsty dym, który wprawił Deana w osłupienie. Dopiero teraz chłopak zauważył, że ma tak samo szmaragdowe oczy jak Sapphire. Czy też był demonem? Czy to był jeden z jej kompanów, których nie lubiła? Przyszli po nią, żeby ją zabić, a nie zabrać ją do swojego świata?
Kilkanaście obcych stóp rzuciło się do biegu, domyślając się tego, że uciekinierka wykorzystała tylne wyjście, Dean chciał ich zatrzymać, ale uprzedziła go dziewczyna, która teraz opuściła bezradnie dłoń wzdłuż ciała.
Zaraz. Dlaczego się uśmiechała?
– Zostawcie ją – powiedziała głośno i twardo. Wszyscy stanęli jak wryci, zdziwieni jej ogłoszeniem.
– Co ty odpierniczasz?! Przecież nam ucieknie! Wróci do Reverentii i… – Nabuzowany i nerwowy Nathiel przerwał w połowie zdania, kiedy Martha wystawiła przed siebie dłoń. Najwyraźniej uciszyła go jakąś dziwną mocą.
– Nie było w niej nawet krzty zła – powiedziała. – Nie czuliście tego? – spytała, unosząc brew do góry. – Dotąd kiedy używała mocy roztaczała się wokół niej ostra woń siarki, teraz nie było jej czuć. Niepokój zamienił się w błogie ciepło, a siarka w zapach wiosennych kwiatów.
Zgromadzeni opuścili zdziwieni bronie. Tak, wszyscy to wyczuli, ale najbardziej odczuł to zrozpaczony Dean. To był zapach kwiatów z sadu, które dziś jego przyjaciółka od serca zerwała. Ich porozrzucane gałązki leżały zgniecione na podłodze. Straciły cały swój urok, podobnie jak dzisiejszy dzień, który z pięknego przerodził się w prawdziwy dramat. 
Czy była jeszcze szansa, że kiedykolwiek się zobaczą? Miał jej jeszcze dużo do powiedzenia. Więcej niż mogła to sobie wyobrazić.
***
Znów miała halucynacje. Otaczały jej umysł gęstą siecią, próbując siłą wyprowadzić ją ze ścieżki rzeczywistości. Starała się nie poddać temu uczuciu. Musiała zachować choć odrobinę trzeźwości, by dojść do miejsca, w którym wyczuwała znajome dusze. Jedyne osoby, które mogły stanąć po jej stronie, nawet jeśli szczerze jej nienawidziły. 
Relacje między demonami nie były nigdy jasne. W Reverentii nikt nie darzył siebie sympatią, zazwyczaj była to obojętność lub nienawiść, która była uzasadnieniem ich natury. Ale teraz nie byli w Reverentii. Znajdowali się w świecie ludzi wystarczająco długo, żeby zacząć czuć coś więcej, żeby nie chcieć tam wrócić.
Sapphire nie zamierzała już wracać. Ta ryzykowna decyzja, która została podjęta samoczynnie w jej umyśle wcale jej nie przeraziła. Może gdyby nie spotkała kogoś takiego jak Dean, chciałaby wrócić, ale to tylko dlatego, że nie miałaby się gdzie podziać. Teraz znała kogoś, kto przyjąłby ją z otwartymi ramionami. Chciała zostać w tym ciepłym miejscu już na zawsze, chciała zacząć żyć jak człowiek od samego początku, wyrzucając z głowy wspomnienia niechcianego dzieciństwa. Była w stanie sobie poradzić, zawsze była samodzielna. Musiała być.
Dziewczyna wytoczyła się z cienia wielkiego, marmurowego budynku i wsparta o drewnianą barierkę wspięła się na schody. Nie pukała do drzwi. Wyczuwała, że dom jest martwy, nie wiedziała tylko z jakiego powodu, postanowiła, że przekona się o tym osobiście.
Weszła do mieszkania i potarła czoło, próbując pozbyć się wirujących jej przed oczami przedmiotów. Widziała ludzi, ale wszyscy spali w dziwnych pozycjach i miejscach. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny zmieszany z alkoholem. Musiała przejść pomiędzy dwoma chrapiącymi studentami, dopiero wtedy znalazła się w salonie. Widok, który rozpostarł się przed jej oczami niezwykle ją zdumiał. Nie sądziła bowiem, że jej koledzy również będą należeć do nieprzytomnego, upojonego alkoholem zespołu.
– Raiden, Riel – odezwała się niskim, ochrypłym głosem. Nie podeszła do nich. Patrzyła na nich z oddali.
Raiden, który leżał na sofie bez koszulki z zarzuconą na siebie dłonią obcej dziewczyny, zamruczał coś z niezadowoleniem. Powoli się przebudzał. Oczywiście, przecież był jednym z najczujniejszych demonów, przynajmniej do czasu, kiedy nie odkrył czegoś takiego jak alkohol. Zirytowana Sapphire miała ochotę posłać w jego myśli jakiś makabryczny obraz, ale nie miała na to sił. Zużyła wszystko na mentalne zatrzymanie czasu. Zamiast psychicznych sposobów przebudzenia, postanowiła użyć ten prosty i ludzki – podniosła z ziemi śmierdzącą procentami butelkę i rzuciła nią celnie w Raidena, który dostał nią po głowie. Natychmiastowo zerwał się do góry.
– Departament! – krzyknął spanikowany, na co i Riel leżący u podnóża sofy z przytuloną do siebie butelką zerwał się i zaczął piszczeć.
Sapphire przewróciła oczami.
– Banda kretynów – mruknęła pod nosem. – To tylko ja.
Raiden i Riel umilkli. Spojrzeli na nią podejrzliwie, jakby zastanawiali się czy przyszła tutaj po nich, czy z jakiegoś innego powodu. Zgodnie z ich wspólnymi odczuciami przejście do Reverentii powinno zostać otwarte lada moment.
– Co tu robisz? – spytał niepewnie mały demon, tuląc do siebie butelkę jeszcze mocniej. Kiedy usiadł na podłodze jego twarz stała się biała jak kreda. Zacisnął usta i skrzywił się z bólu. Najwyraźniej alkohol nie był jego ulubionym trunkiem.
Sapphire wyjęła z kieszeni telefon. Ukradła go siostrze Deana, kiedy uciekała z domu. Nie miała wyboru. Drugi, który miała siedział w jej kieszeni – dał go jej Dean, żeby mogła się z nim skontaktować, kiedy będzie czegoś potrzebowała. 
Rzuciła małą elektroniczną cegłą w stronę chłopaków. Raiden chwycił ją w dłoń bez problemu. Przez chwilę przyglądał się przedmiotowi ze zdziwieniem. Tak, wczoraj  poznał to ustrojstwo. Dziewczyny wrzucały z nim zdjęcia do tej małej skrzynki i ciągle wypytywały go czy ma konto na jakiejś Instabramie – miał wrażenie, że to jakiś ludzki portal, gdzie można było przenosić swoją duszę pomiędzy światami, ale jego dusza wciąż tutaj była, więc chyba nie do końca zrozumiał ideę tego przedmiotu.
– To jest telefon, tym się dzwoni – zakomunikowała Sapphire, która miała już przecież do czynienia z rzeczami znajdującymi się w świecie ludzi. – Jeżeli będziecie chcieli się ze mną skontaktować naciskacie…
– Wiem – powiedział z dumą Raiden i odblokował telefon. 
Sapphire tylko uniosła brew do góry.
– Świetnie. Nie jesteście takimi tępakami za jakich was uważałam – prychnęła i założyła na piersi ręce. Nie chciała się przyznawać ani pokazywać, że świat wiruje jej przed oczami, a wszystkie przedmioty wkoło zlewają się w jedną wielką kolorową halucynację. Może zwyczajny człowiek w takiej sytuacji by spanikował, ale ona była już do tego przyzwyczajona.
– Więc… więc nie wracasz do Reverentii? – spytał cieniutkim głosem Riel.
– Nie. Znalazłam kogoś, kto mi pomoże – odpowiedziała. – Widzę, że wy też się świetnie bawicie.
Raiden wzruszył ramionami z dziwnym, usatysfakcjonowanym uśmieszkiem. Akurat wtedy śpiąca dziewczyna wtuliła się w jego bok. Sapphire miała ochotę zwymiotować, sama nie wiedziała czy to z powodu zawrotów głowy, czy z powodu półnagiego Raidena, który otoczony był głupimi, nieprzytomnymi babskami.
– Uważajcie, przejście niedługo zostanie otwarte, departament na pewno będzie chciał nas odzyskać, jeżeli sami nie wrócimy – rzuciła szybko Sapphire. Potem machnęła obojętnie ręką do dwójki chłopaków i wyszła z tego śmierdzącego domu. Gdy była na zewnątrz odetchnęła z ulgą.
Minęło już kilka dobrych godzin. Może nie powinna jeszcze ryzykować z powrotem do domu Deana, w końcu łowcy i policja wciąż mogli się tam znajdować, ale szczerze wątpiła w to, że ktoś uwierzy w jej powrót. Musiałaby być głupia. Była głupia, ale czy łowcy to przewidzą? Przecież to ona zawsze ich zwodziła. Była drugą osobą po Vailu Auvreyu, która najbardziej uprzykrzała życie Nox i la bonne fee. Powinna zaryzykować. Jeżeli dom Deana będzie pusty, chłopak na pewno pomoże jej odzyskać siły, a może nawet na kilka dni ją ukryje. To jedyne rozwiązanie, które przyszło jej do buchającej kolorami głowy. Teraz chwytała się każdego pomysły, który naszedł jej pogrążony w chaosie umysł.
Wiosenne promienie słońca kuły ją w oczy jak nigdy dotąd, a zapach kwiatów, który był dla niej nowością ostatnich dni wdzierał się do jej nozdrzy tak, jakby chciał pozbawić ją zmysłu węchu – to nie było przyjemne doznanie. W tym stanie każde mniej lub bardziej głębsze odczucie było przez jej umysł mielone na coś, co próbowało ją zniszczyć swoją potęgą. Zapachy, kolory, obrazy, świat… to wszystko starało się ją teraz zabić.
Minęła park, w którym chłopak ją odnalazł. Oczami wyobraźni widziała zakrwawioną siebie i zatroskane spojrzenie Deana. Te wspomnienie było jak żywe. Uśmiechnęła się do niego leniwie. Mało nie dała się ponieść własnej wyobraźni. Musiała dotrzeć na miejsce bez większych szkód i zamysłów. Jej moc była potężna, dlatego jej używanie miewało potężne skutki. Łatwo można było utracić zmysły, a nawet życie. Demony w Reverentii mówiły, że jej ojciec oszalał od nadmiaru swojej mocy. Może był dziwny i czasem się go bała, ale to jednak wciąż był jej ojciec  i nie miała zamiaru słuchać żadnych głupich plotek. Zresztą… co to miało do rzeczy? Delrith nie żył, zabił go feniks Nox siejący swojego czasu potężne spustoszenie wśród demonów. Może to dlatego tak bardzo nienawidziła Laury Auvrey? To jej matka, Calanthe, była katem Delritha.
Sapphire potknęła się o leżącą na środku parku puszkę. Wylądowała na kolanach i przeklęła soczyście, to na szczęście pozwoliło jej uciec od dojmujących myśli. Szybko się podniosła i ruszyła w dalszą drogę.
Na miejsce dotarła w ciągu godziny. Widok małego domu stojącego na uboczu miasta sprawił, że uśmiechnęła się szeroko. Już z daleka wyczuwała to dobrze jej znane ciepło. Nie było jej zaledwie kilka godzin, a tak bardzo zatęskniła do tego małego światka zamkniętego w czterech ścianach z Deanem w środku.
Kiedy szła przez trawnik nie przejmowała się deptanymi przez nią kwiatami, ani tym, że może zostać zaskoczona przez łowców, kiedy wejdzie od przodu, nie od tyłu. Do środka pchała ją tylko jedna myśl. 
Czuła się, jakby postradała zmysły. Szeptała imię, które było bliskie jej topniejącemu sercu i napawała się jego brzmieniem. Miała wrażenie, że lada moment wszystkie emocje w niej wybuchną.
Cudem powstrzymała się od nagłego wtargnięcia do środka. Zanim jeszcze chwyciła za klamkę, dosłyszała cichy, dziewczęcy płacz i uspokajający, męski głos. Zerknęła przez okno do środka. 
Świat stanął w miejscu. Lód znów otoczył jej serce, a złość przysłoniła widok na tę przeklętą scenę urwaną z ludzkiego filmu zwanego życiem.
Dean przytulał do siebie płaczącą sąsiadkę i głaskał ją po włosach uspokajająco. Robił to delikatnie. Robił to ze spokojem. Nigdy nie zachowywał się tak w stosunku co do niej. Przy niej był mniej pewny siebie. Nie zachowywał się tak... zuchwale. 
Sapphire zaśmiała się chrapliwie i wzruszyła obolałymi ramionami. Miała ochotę wybić pięścią okno, wykrzyczeć cały swój ból, a nawet zabić chłopaka, ale na nic nie miała siły. Czuła się już zmęczona. Zmęczona tym całym pędem za niczym. Widocznie demon taki jak ona nie będzie mógł nigdy zaznać spokoju ani nawet  szczęścia.
Dziewczyna okrążyła dom w przeciwnym kierunku do niechcianego widoku, aż znalazła się na tyłach. Wtedy oparła się plecami o ścianę i zjechała po nich w dół. Poddała się halucynacjom i nie starała się już z nimi walczyć. Teraz świat przybrał barwy cierni i bólu – wbijali się jak doskonali partnerzy w każdy centymetr jej ciała. Czerpała satysfakcję z cierpienia, bo skoro nie było jej dane być szczęśliwą, to może było jej dane umierać z bólu.
Do cholery. Jakiś pospolity idiota skradł jej serce. Zabrał je ze sobą, ułożył w kominku i spalił jak kawałek nędznego papieru. I nawet jeśli to zrobił, wciąż czuła do niego coś, czego bała się nazwać. Chciała już o tym zapomnieć. Chciała umrzeć. Nikt przecież nie będzie jej żałował, prawda? Departamentowi była zbędna, dla Nox była zwadą, dla Deana nikim. Wszystko się zgadzało.
Zza cierni wynurzył się jakiś ciemny kontur. Wyczuwała, że nie zwiastuje niczego dobrego, nie mogła tylko odgadnąć czy był wytworem jej własnej wyobraźni, czy częścią rzeczywistości. 
Nie obchodziło ją to.
Cień chwycił ją za głowę i uderzył z całej siły w ścianę. Przytomność straciła natychmiastowo. Nie usłyszała słów, które wypowiedziała realna osoba, wysłanniczka Vaila Auvreya.
– Cholerne nastolatki. Niech was piekło Reverentii pochłonie. Wszyscy zginiecie.  

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Dios, Dean, a jeśli się zakochałeś, to co? Wyślesz Sapphire na Księżyc, by nie była blisko i nie mogła cię hipnotyzować? To mi przypomina przerażenie Nathiela z pierwszego tomu, kiedy się zorientował, że Laura (ta blada dupa albinosa) mu się podoba, a do tego wnerwia mnie to. Lubisz ją w romantyczny sposób i tyle. Każdy ma prawo kochać.
    O, hej, Clay! Wcale nikogo mi nie przypominasz. W ogóle :D
    Oho, dlaczego ja wiedziałam, że Nathiel wyjdzie przed szereg? Ech, co to z niego za utrapienie.
    Ładna dynamika akcji, wyczuwalne emocje i para Dean-Sapphire, dla której ja sama mam znacznie więcej sympatii, od kiedy demonica nie działa jedynie na szkodę Nox. To jej uczłowiecznianie jest bardzo widoczne i takie proste w swoim procesie. Lubię to.
    Pozdrawiam.
    "– Cholerne nastolatki. Niech was piekło Reverentii pochłonie. Wszyscy zginiecie. " - huehuehue, jakoś spodobało mi się to zakończenie, ma w sobie odpowiednią piekielność.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń