Pisząc ten rozdział zdałam sobie sprawę z tego, że Laura i Nathiel mają po 28 lat. Tak mnie to zszokowało, że wydałam z siebie okrzyk zdziwienia. Tak, zdążyłam już o tym zapomnieć.
No, to mamy taką pewną fantazję na temat Deana. Jest też trochę innych bohaterów, ale głównie wątek toczy się wokół Deana i Sapphire. I pomyśleć, że całą tę reverentyjską historię miałam zamknąć w jednym rozdziale (wg. rozpiski), ale tak to jest, jak rozpiska z nagła znika, robisz ją od nowa i już niczego nie pamiętasz. Przyznaję się bez bicia, wiele wymyślam na bieżąco, dlatego zamiast opisu w jednym rozdziale, mamy rozbudowaną historię w kilku.
***
Idzie tu, idzie tu, idzie tu.
Czuła to wszystkimi swoimi
wyostrzonymi zmysłami. Jego lawendowy zapach, jego niepewny chód, głęboki, łagodny głos
i oczy czujnie przyglądające się nowemu światu. To był jej Dean. Usłyszał ją.
Plunęła krwią w cień na potwory, które na nią
polowały, dłonią otarła z policzków łzy, rozcierając przy okazji strużkę
szkarłatu po swojej twarzy – wyglądała, jakby celowo stworzyła barwy bojowe na
wojnie, której początkowo nie spodziewała się wygrać. Vail Auvrey powiedział, że
w końcu oszaleje jak Delirth i będzie błagać o śmierć. Wcale nie
musiała o nią błagać. Chyba zapomniał o tym, że ma słabszą odporność niż
zwyczajne demony – posiadała ludzką krew. Wszystko, co działo się w świecie
mentalnym, w jej własnej głowie opętanej przez truciznę, rzutowało na
rzeczywistość. Kiedy ktoś ją ranił, jej ciało doznawało rzeczywistych obrażeń.
Wystarczyło, że się wykrwawi, może wtedy nawet nie zdąży oszaleć.
Spojrzała w górę i dostrzegła
zmieniający się na nowo krajobraz. Od góry zalała ją barwa nocnego nieba
zmieszana z jaskrawą żółcią, rażącą ją w oczy. Na chwilę straciła czujność i
przymknęła powieki – nie mogła znieść blasku, który ją oślepił.
Kiedy demon posiada
wystarczająco dużo energii potencjalnej, jest w stanie kontrolować swoje myśli,
kiedy słabnie – to myśli przejmują nad nim władzę. Trujący Las, w którym ją
uwięziono, odbierał jej trzeźwość umysłu. Po kilku godzinach była już tak
osłabiona, że oddała się losowym wizjom, próbującym ją zabić. Potrafiła tylko
uciekać, wszelaki upór myślowy niczego nie dawał, czuła się jeszcze bardziej
osłabiona z powodu próby przejęcia kontroli nad sytuacją, co nie ułatwiało jej
walki.
Ciężka jak skała dłoń uderzyła
ją w szczękę, a potem kopnęła prosto w brzuch. Wylądowała twardo na plecach,
tracąc całe powietrze w płucach. Myślała, że jeszcze chwila i się udusi, ale
czyjaś dłoń podniosła ją za przód podartej sukienki i tak nią
potrząsnęła, że natychmiastowo odzyskała kontrolę nad własnym ciałem. Spojrzała
znad przymrużonych powiek na postać, która trzymała ją w swoich objęciach.
Zdziwiła się, kiedy zobaczyła własną osobę.
– Jego tu nie ma – syknął jej
sobowtór i zaśmiał się kpiąco. – To tylko twoja wyobraźnia.
Sapphire otarła usta z krwi i
uśmiechnęła się ironicznie.
– Nie ufam własnej osobie, a co
dopiero mojemu sobowtórowi – prychnęła. – Przyjdzie tu. Nie potrzebuję na to
dowodów. Cała Reverentia krzyczy o jego przybyciu, nie zagłuszysz tego swoimi
wizjami. – Sapphire wybuchła głośnym śmiechem.
– Przekonamy się. – Jej klon
rzucił nią na posadzkę.
Ledwo widziała na oczy.
Szkarłatna barwa zalała jej szmaragdowe oczy. Różowe włosy zaczęły jej się
dwoić w oczach. Już po chwili z jednego sobowtóra powstało ich dziesiątki, a
każdy z nich dzierżył w ręku nóż. To nie zapowiadało niczego dobrego.
Czyżby miała skończyć szybciej
niż przypuszczała?
***
Dean wyprostował się gwałtownie
i potarł ramiona, które z nagła zaatakowała gęsia skórka. Zamrugał kilka razy
oczami i rozglądnął się wkoło z taką niepewnością, jakby oczekiwał, że zaraz
ktoś na niego wyskoczy z krzaków. Wcześniej szedł spokojnie i przyglądał się
wszystkiemu z zainteresowaniem, skąd ta nagła zmiana?
Spojrzałam na niego badawczo, a on od razu
pochwycił moje spojrzenie. Posłał mi uspokajający uśmiech.
– Wszystko w porządku? –
spytałam.
– Tak. Po prostu miałem takie
dziwne wrażenie, że… – przerwał i spojrzał w reverentyjskie niebo. – To głupie,
możesz uznać mnie za szaleńca, ale… myślę, że Sapphire wie, że tu jestem.
– Nie mam zamiaru nazywać cię
szaleńcem, Dean. Sapphire potrafi przekazywać wiadomości na wielkie odległości
– odpowiedziałam spokojnie.
– A potrafi przesyłać
wiadomości między światami?
Spojrzałam na niego
podejrzliwie.
– Nie jestem specjalistą z
dziedziny mocy mentalnej, ale myślę, że to mało prawdopodobne.
Dean kiwnął głową, a potem
powrócił do badania wzrokiem Reverentii. Kiedy przyglądałam się profilowi jego
twarzy, miałam wrażenie, że patrzę na dziecko zafascynowane Disneylandem.
Chłopak starał się być poważny, w końcu nie była to błaha misja, ale nie mógł
ukryć zachwytu krainą demonów. Reverentia była piękna, a nawet jeśli nie piękna
to po prostu inna – charakteryzowała ją odmienność barw. U nas wszystkie
rośliny miały zielone liście, tu można było dostać zawrotu głowy od
ciemniejszych tonacji przeróżnych kolorów. Jeszcze zdoła przekonać się o tym,
że ta kraina nie jest taka piękna, na jaką wygląda. Tu wszystko mogło cię
zabić, nawet rośliny.
Naszym celem było dotarcie do wielkiego
karmazynowego drzewa o niebieskich liściach, znajdującego się na wschód od
zamku demonów. To tam mieliśmy spotkać się z półdemonami, które zrobiły dla
nas rozeznanie. Dzięki ich szpiegom będziemy mogli bez problemu dostać się do
zamku ukrytym korytarzem. Mają również przekazać nam informację o tym, co stało
się z młodymi demonami należącymi do departamentu. Mam nadzieję, że ze
wszystkim zdążyli.
Spojrzałam na Nathiela, który
marszczył czoło i robił dziwnie obrażony dzióbek z ust. Ręce miał założone na
piersi, a brwi ściągnięte. Był na wszystkich obrażony. Nieźle mu się dostało od
Sorathiela za to, że przywołał tutaj Deana, który swoją drogą przyczepił się do
nas jak rzep. Próbowaliśmy odesłać go do domu, ale on się uparł, że idzie po
Sapphire. Z jednej strony wcale mu się nie dziwiłam. Gdyby to Nathiel był
zamknięty w Reverentii, ja sama chciałabym po niego iść, tyle, że Dean nie
wiedział zupełnie nic o świecie demonów. Nie umiał nawet walczyć. Nie
potrafiłam go sobie wyobrazić jako potencjalnego członka Nox – miałam nadzieję,
że Sorathiel nie będzie rozważał, czy przypadkiem go do nas nie zwerbować. Dean
to dobry i miły człowiek, ale to byłoby na tyle. Myślę, że nawet nie był
świadomy tego, co może go tu czekać, a wielokrotnie podkreślaliśmy, że może
nawet zginąć. Nie obchodziło go to. Niech mi ktoś teraz powie, że Sapphire jest
dla niego tylko i wyłącznie przyjaciółką, a w to nie uwierzę.
Deanowi kazaliśmy trzymać się z
tyłu, oczywiście rola jego opiekuna została powierzona mi. Dlaczego czułam się,
jakbym pilnowała dziecko? Co prawda był ode mnie młodszy o jakieś osiem lat,
ale to nie czyniło z niego małolata. Może to sam fakt rozkazu pilnowania go
dostarczał mi takiego wrażenia?
Spojrzałam na mojego
podopiecznego, który trzymał na dłoni jakieś małe, błyszczące i fioletowe
zwierzątko. Najpierw się wzdrygnęłam, w końcu nie można być pewnym czy fauna
Reverentii nie zrobi ci krzywdy, potem spojrzałam na nich podejrzliwie. Dean do
niego przemawiał. Głaskał go palcem po pierzastej głowie i całym ciałku
zakończonym smoczym ogonem, a ten piszczał jak mały czajnik i przymilał się do
jego dłoni. Dean się uśmiechał.
Co z nim było nie tak? Naprawdę
nie czuł strachu?
– Nie powinieneś go dotykać –
odezwałam się.
– Nie sprawia wrażenia kogoś,
kto zrobi mi krzywdę. – Dean uśmiechnął się szerzej. Potem zmarszczył czoło i
pochylił głowę nad fioletowym stworkiem, jakby nasłuchiwał, co do niego mówi.
Zaraz będę musiała zmienić zdanie i nazwę go świrem. – Ach, rozumiem. – Tak,
Dean jest świrem, rozmawia ze zwierzętami i to w Reverentii. – W takim razie
leć i mi ich pokaż! – dodał zadowolony. Kiedy fioletowy zwierzak zleciał z jego
dłoni i poszybował w las, mało nie rozdziawiłam ust.
– Czy ty z nim rozmawiałeś? –
spytałam.
– Tak. Nie słyszałaś naszej
rozmowy? – zdziwił się.
– Słyszałam tylko ciebie.
– Czy to oznacza, że jest coś
ze mną nie tak? – Dean wyglądał na niepewnego.
– Chciałabym sądzić, że nie.
Chłopak już otwierał usta, żeby
coś powiedzieć, kiedy z lasu wyleciała zgraja fioletowych stworów – każde z
nich usiadło na Deanie, dwa na jego ramionach, jeden mniejszy na głowie, a trzy
na dłoniach.
– Och, pokaźną masz rodzinę –
zaśmiał się, a cały rój stworów zaświergotał swoim czajnikowym piskiem. Może z
Deanem było wszystko w porządku? Po prostu potrafił dogadywać się z tutejszymi
zwierzętami. Czy nikt tego nie zauważył, oprócz mnie?
Rozglądnęłam się i napotkałam
podejrzliwe spojrzenie Marthy. Spoglądała badawczo na Deana, ale w momencie,
kiedy to ja na nią popatrzyłam, jej wzrok padł na mnie. Nie musiałam mówić,
żeby podeszła – zrobiła to sama. Wyczułam, że ma na ten temat jakąś teorię.
Zrównałyśmy krok i pozwoliłyśmy cieszyć się Deanowi rozmową z dziwnymi
zwierzętami Reverentii w spokoju. Dialog przeprowadziłyśmy szeptem.
– Co o tym sądzisz? – spytałam.
– Już kiedyś ci wspominałam, że
jest w nim coś dziwnego – odezwała się Martha. Zmarszczyła czoło. – To ma coś
wspólnego z jego wskaźnikiem energii potencjalnej. Może mieć jakiś szczególny
rodzaj energii, co zdarza się niezwykle rzadko, ale jednak. Pamiętasz co demony
mówiły o twojej matce?
– Że jest feniksem, bo jej cień
płonie – odpowiedziałam i spojrzałam niepewnie w stronę cienia Deana. Nie byłam
pełnokrwistym demonem, nie dostrzegałam więc różnicy, to samo było przecież
przy Calanthe. – Jeżeli natkniemy się na demony, będzie prawdopodobnie pierwszą
osobą, za którą się wezmą – dodałam szybko.
Martha kiwnęła głową.
Widziałam, że marszczy czoło. Znów była poirytowana. Czasami wolałam ją w
wersji bardziej spokojnej.
– Czy ty też w jego obecności
czujesz się… nie wiem jak to nazwać. – Spojrzała w stronę nieba. – Winna?
Jeżeli się nad tym zastanowić,
to była prawda. Było w oczach Deana coś takiego, co wyłaniało z twojego wnętrza wszystkie grzechy, zupełnie, jakby miało się do czynienia z kimś tak czystym,
że samo przebywanie w jego towarzystwie cię zawstydzało. Ale Dean też popełniał
błędy, miał tyle grzechów w sobie, ile normalny człowiek. Skąd więc to wrażenie? Na dodatek to nie wszystko, co odczuwało się przy tym dziwnym chłopaku.
– Tak – odpowiedziałam krótko. –
I równocześnie spokojna.
– Jakby był jakimś narkotykiem,
który uspokaja ludzi, prawda? – spytała z krzywym uśmieszkiem.
Kiwnęłam głową. Może coś w tym
tkwiło. Może Dean nie umiał stosować magii, ale mógł mieć szczególne, ludzkie
na swój sposób zdolności, tak jak moja matka. Calanthe sprawiała, że każdy czuł
wobec niej respekt, a demony się jej bały, większość ludzi czuła się jednak
przy niej bezpieczna. Z Deanem było odrobinę inaczej – rozsiewał spokój, koił
nerwy, ale jednocześnie coś wewnątrz ciebie sprawiało, że jesteś niespokojny,
jakbyś miał coś do ukrycia.
– W takim razie to musi działać
nie tylko na ludzi, ale również na demony i inne stworzenia – odpowiedziałam
spokojnie, patrząc w stronę zadowolonego Deana, do którego małe stwory wręcz
się pchały. Może to jest właśnie odpowiedź na to, dlaczego Sapphire go nie
zaatakowała? Ona też to czuła.
Doszliśmy do wielkiego drzewa w
ciszy. Stała tam już gromada naszych sojuszników. Zdziwiło nas, kiedy
zobaczyliśmy dwa związane demony z departamentu – Raidena i Riela. Obydwoje
byli nieźle poharatani, Raiden miał zamknięte oczy, a więc podejrzewałam, że
był nieprzytomny. Półdemony nie lubiły ckliwych powitań, dlatego od razu
przeszliśmy do konkretów.
– Znaleźliśmy ich w lesie –
odezwał się Nick, przywódca półdemonów. – Będą wam potrzebni?
Sorathiel zmierzył ich od góry
do dołu.
– To się okaże – odpowiedział.
– Czego się dowiedzieliście?
– Syn Vaila Auvreya jest
zamknięty w lochach. – Reszty nie musiał dopowiadać. Wszyscy wiedzieliśmy,
gdzie wobec tego powędrowała Patricia. – Kiedy tam byliśmy, w zamku panowało
poruszenie. Mogło być wywołane bezpośrednim natarciem jednej z la bonne fee na
siedzibę demonów. Nie wiemy co się z nią stało.
Alex i Martha wymieniły
znaczące spojrzenia, ale żadna z nich niczego nie powiedziała. Nick zamierzał
kontynuować swoją wypowiedź, ale zanim zdołał otworzyć usta, przez członków Nox
przepchał się oblegany przez fioletowe stwory Dean. Przeklęłam pod nosem i
poszłam w ślad za nim.
Co on do cholery wyprawiał?
Półdemony wstrzymały dech i spojrzały
na niego zszokowane. Podzieliliśmy się w tym momencie na dwa obozy – my,
członkowie organizacji, którzy kompletnie nie rozumieli reakcji półdemonów i półdemony, u których widok Deana wywołał szok – kilkoro z nich nawet się cofnęło.
Nastała cisza.
Nastała cisza.
– Gdzie jest Sapphire? – spytał
niepewnie chłopak.
Żaden z naszych demonicznych sojuszników nie
odpowiedział, za to Riel uniósł do góry głowę.
– Trujący Las – odpowiedział,
wskazując palcem na wschodnią część Reverentii. Uśmiechał się słabo, ale nie
było w tym uśmiechu ani grama kpiny, prędzej zmęczenia. – Spotkał ją o wiele
gorszy los niż nas. Może już nie żyć, ewentualnie oszalała.
Dean zesztywniał i zacisnął
pięści. Fioletowe stwory uleciały w górę, jakby wyczuły niepokój chłopaka. Półdemony odetchnęły z ulgą. Nie rozumiałam ich zachowania.
– O co wam chodzi? – spytał
bezpośrednio Nathiel, spoglądając to na nich, to na Deana. Zrezygnował z miny
obrażonego dziecka, zamiast tego przybrał maskę niezadowolenia i
niezrozumienia.
– To zaklinacz – odezwał się Nick. Zazwyczaj
był spokojny, ale nawet mu zadrżał w tym momencie głos. – Jego cień. – Wskazał
na niego. – Musisz to widzieć, jesteś demonem – zwrócił się do Nathiela.
Auvrey zmarszczył czoło i
spojrzał w stronę cienia Deana. Długo wytężał wzrok aż w końcu odskoczył.
– I co? – spytał Nick.
– No, nic. Odskoczyłem, bo
jakiś robak chciał się na mnie wspiąć – mruknął niezadowolony.
Miałam ochotę trzepnąć Auvreya
w ten pusty łeb, na szczęście mój zamiar przerwał inny półdemon, który
postanowił zawrzeć głos w tej sprawie. Do tej pory nie widziałam go nawet na
oczy, a co dopiero słyszałam.
– Jego cień faluje jak wasz ludzki ocean – powiedział głębokim, ale niezwykle spokojnym głosem. – Istnieje mało
osób o wysokim wskaźniku energii potencjalnej, istnieje jeszcze mniej, których
cień przybiera jakiś kształt. Płynący cień jest oznaką tych, którzy potrafią
poskramiać.
– Kogo? – spytał nierozumnie
Nathiel.
– Wszystkich. Dlatego staramy
się nie spożywać takich cieni.
Domyślałam się, że mogło
chodzić o „smak” takiego cienia, bądź też o jego zbyt wysoki wskaźnik, co
utrudnia spożywanie i nie jest dla demonów przyjemne. Tak więc się myliliśmy.
Dean wcale nie będzie spożyty w pierwszej kolejności przez naszych wrogów, będą
go raczej omijać szerokim łukiem. Czy to powód strachu demonów wobec mojej matki? Czy ona też poskramiała reverentyjskie potwory? A może
wręcz przeciwnie – odstraszała je?
Spojrzałam w bok, próbując
odnaleźć Deana, ale go nie dostrzegłam. W tym samym czasie Nick powrócił do
poprzedniego tematu rozmowy i zaczął opowiadać o tym, gdzie znalazł Riela i
Raidena. Zaniepokojona zaczęłam przedzierać się przez członków Nox. Dopiero gdy
minęłam Andi wpatrującą się w Aleca jak zaczarowana, dostrzegłam uciekającego w
las Deana. Najwyraźniej wykorzystał chwilę naszej nieuwagi i uciekł.
Przeklęłam pod nosem. Wiedziałam,
że to nie jest odpowiednia chwila, ale musieliśmy działać szybko.
– Dean uciekł do Trującego Lasu
– odezwałam się.
Między Nox a półdemonami
zaległa cisza. Słyszałam jak ktoś przeklina, najprawdopodobniej był to Nathiel.
Nasz szef zareagował szybko. Najwyraźniej dowiedział się już wszystkiego, co
było mu potrzebne do zorganizowania dalszej części misji.
– Laura, Andi, Martha i ja
pójdziemy za Deanem, reszta niech kieruje się za Nickiem do lochów zamku.
Weźcie ze sobą Riela – powiedział w pośpiechu. – Jeśli mogę was prosić,
przypilnujcie Raidena. – Zerknął ukradkiem na półdemony. – Wrócimy po niego.
Młody demon spojrzał przerażony
na Sorathiela.
– Ale… chyba nie zostawicie
mnie w zamku? – spytał.
– Pójdziecie z nami do świata
ludzi – mruknął. – Spotkamy się pod tym drzewem. – Sorathiel machnął ręką do
drugiego zespołu i ruszył z nami w stronę lasu.
Jeszcze się zastanowię, co
zrobię Deanowi, kiedy go dorwę.
***
Nie miał pojęcia co robi.
Nawoływanie Sapphire stało się tak intensywne, że rozbolała go od tego głowa. Nie
słyszał już niczego poza jej głosem – im bliżej był miejsca docelowego, tym stawał
się wyraźniejszy. Nie mógł bezczynnie stać, kiedy działo się jej coś złego.
Czuł, że Sapphire cierpiała, chć nie wiedział co i kto jej szkodzi. Gdyby zaproponował pójście po
nią Nox, zapewne nie zgodziliby się na to – ich pierwotny plan odnosił się do
tego, aby odzyskać jedną z czarodziejek. Demonami mieli zająć się potem, nie
byli priorytetowi. Sapphire nie przeżyłaby tyle czasu, dlatego postanowił sam
ją uratować. Wiedział, że może sobie nie poradzić, wiedział, że może wyrządzić
więcej szkód niż pożytku, ale kto inny miał jej pomóc? Dla Nox nie miała
większego znaczenia, byłoby łatwiej, gdyby po prostu umarła, nikt by za nią nie
płakał, prawda? Miała tylko jego. Nieważne było to, że nic nie wiedział o tym
świecie.
Początkowo biegł między dziwnie
kołyszącymi się drzewami, potem musiał zwolnić, ponieważ las stawał się coraz
bardziej gęsty. Odnosił wrażenie, że to flora krainy demonów starała się go
przytłoczyć, powstrzymać przed dotarciem do źródła, ale on nie zamierzał się
wcale poddawać. Z torby przewieszonej przez ramię wyjął nóż, który zabrał w
biegu z kuchni, zaczął torować sobie drogę. Drzewa nie wydawały się być tym
faktem zadowolone, dlatego już po chwili zaczęły się rozrzedzać, jakby przed
nim uciekały – z zaklinaczem nie było żartów.
Na drodze Deana pojawiły się
ciernie przypominające ogromne węże z kolcami, układające się pod nogami tak,
aby ktoś celowo w nie wdepnął i zrobił sobie krzywdę. Otaczały drzewa, trawy i
całą okolicę, a im dalej się zapuszczał, tym trudniej było mu się
przemieszczać. Kroki stawiał ostrożnie, chociaż nie uniknął zranień. Już po
kilku minutach jego spodnie wyglądały jak podziurawiony latawiec z wstęgami
materiału fruwającymi na wietrze – ich kolor zlewał się z krwią, która skapywała
na ciernie.
Powietrze nagle stało się gęste,
jak w środku dżungli. Dean musiał brać coraz to głębsze oddechy. Na dodatek
kręciło mu się w głowie. Tylko na chwilę przystanął, aby przyjrzeć się swoim
ranom. Przez myśl mu przeszło, że ciernie mogły być zatrute. Może w rzeczywiści
powietrze wcale nie jest gęste, taki efekt mogła też dawać trucizna.
Przełykając ślinę, pospieszył
krok. Bał się, że mógł ominąć miejsce docelowe, ponieważ nawoływanie Sapphire
stawało się coraz cichsze i spokojniejsze, ale zaufał swojej intuicji i brnął
dalej przed siebie.
Ta dramatyczna sytuacja go
zadziwiała. Czuł się jak w jakimś niesamowitym śnie, gdzie mógł grać zupełnie
inną osobę – osobę, która niczego się nie boi, choć tak naprawdę mogłaby w
każdej chwili zginąć. Miał dziwne wrażenie, że zaraz się obudzi, ale nic
takiego się nie działo. Choć nieprawdopodobny, to wciąż był prawdziwy obraz zdarzeń.
Dean ostatni raz przeciął gruby
cierń i sprawił, że usunął mu się z drogi. Musiał przystanąć, chwycić się za
kolana i pochylić ku dołowi. Łapał powietrze, choć ledwo oddychał. Wiedział, że
jeżeli dalej tak pójdzie, niczego nie osiągnie. Może niepotrzebnie porywał się
z motyką na słońce? Może wystarczyło porozmawiać z członkami Nox? Nie, nie
wydawali się pozytywnie do niego nastawieni, uważali go za balast. Jego zdanie
nie miałoby siły przebicia.
Nad jego głową coś zapiszczało,
wtedy zdał sobie sprawę, że to te same fioletowe stwory, co wcześniej.
Uśmiechnął się słabo na ich widok. Zataczały wokół niego koło i zanosiły się
radosnymi okrzykami. Chciały czegoś od niego?
– Coś się dzieje, moi mali
przyjaciele z Reverentii? – spytał.
Jeden smokopodobny stwór
wylądował mu na ramieniu i zapiszczał wesoło w swoim języku.
– Och, naprawdę możecie mi
pomóc? – spytał uradowany Dean. – Będę wam wdzięczny!
Malec wzbił się w powietrze i
razem ze swoimi kompanami zatoczył wielki krąg wokół drzew i cierni – dopiero po
chwili Dean dostrzegł, że zostawiają za sobą smugi błękitnego dymu. Zwierzaki
zdawały się dobrze bawić – robiły piruety, chichotały się i tańczyły na
niewidzialnym wietrze. Ciernie i drzewa zaczęły uciekać przed dymem, który dla
Deana pachniał jak trawa cytrynowa. To był naprawdę miły zapach. Ciekawe dlaczego
flora Reverentii przed nim uciekała?
Chłopak pomachał swoim
towarzyszom i głośno im podziękował za oczyszczenie drogi. Kiedy szybowały ku
górze, obserwował ich uważnie jak matka wypuszczająca swoje dzieci z gniazda.
Ruszył do dalszej drogi. Rozglądając się na boki dostrzegł, że błękitny pył osiadł na roślinach, które stały się sflaczałe. Najwyraźniej dym, który rozsiały fioletowe stwory, był dla nich trujący.
Ruszył do dalszej drogi. Rozglądając się na boki dostrzegł, że błękitny pył osiadł na roślinach, które stały się sflaczałe. Najwyraźniej dym, który rozsiały fioletowe stwory, był dla nich trujący.
Nie wiedział ile przeszedł już
drogi, ani ile czasu spędził w tej przedziwnej krainie, na szczęście nie szedł
w nieskończoność. Już po kilkuset krokach dosłyszał bolesne jęki dochodzące zza
drzew. Od razu przyspieszył krok. Wiedział, że jest na miejscu.
– Sapphire! – wykrzyknął i
rzucił się do biegu. Potykał się o własne nogi i ciernie, nabawił się kolejnych
krwawych rys na nogach, ale nie przejmował się tym. Miał teraz jeden cel.
Kiedy wybiegł na polanę otoczoną
ciernistą kopułą, wstrzymał dech. Nie spodziewał się ujrzeć swojej przyjaciółki
w takim stanie. Miała podartą i zakrwawioną sukienkę, poharatane ręce, nogi i
twarz, jej włosy wplątały się w ciernie, które otaczały ją zewsząd, mocno
trzymając w swoim uścisku – nie chciały jej puścić i to tylko dzięki nim wciąż
była w pozycji pionowej. Jej głowa była przechylona w prawą stronę. Choć twarz
zasłaniał długi kosmyk różowych włosów, wyraźnie było widać, że ma zarumienioną
i mokrą od łez twarz. Powieki miała mocno zaciśnięte, a jej ciało rzucało się
słabo na wszystkie strony, jakby chciało uwolnić się z koszmaru, który ją
dręczył.
Dean nie miał wątpliwości co do
tego, że demon, którego Sapphire się bała zastosował na niej jeden z
najgorszych możliwych dla niej kar – musiał ją zamknąć w jakimś koszmarze, w
którym walczyła ze wszystkich sił.
Z jej czoła pociekła kolejna
strużka krwi. Wtedy Dean zdał sobie sprawę z tego, że Sapphire jest raniona
przez coś niewidzialnego.
Podszedł do niej ostrożnie.
Próbował rozciąć grube ciernie zwykłym nożem kuchennym, ale to nic nie dawało,
wciąż pozostawała uwięziona. Patrzył bezradnie na jej twarz i szeptał
bezustannie, że nie ma się czego bać, bo zaraz ją uwolni, ale ona nawet na
chwilę się nie uspokoiła. Teraz nie miał już co do tego wątpliwości – jej głos
całkowicie ucichł, bo nie miała już sił, aby go wołać. Nawet nie zdawała sobie sprawy
z tego, że tutaj jest.
Co miał zrobić? Przecież był
tylko człowiekiem. Nie posiadał żadnych mocy superbohatera, nie był nawet łowcą
walczącym z demonami, co on tak naprawdę wiedział? Nic. Powinien się wrócić po
Nox? A może byli już w drodze? Nie mógł ryzykować. Musiał tu pozostać i liczyć
na łut szczęścia.
Dean zacisnął usta i spojrzał
prosto w twarz dziewczyny. Wyglądała jeszcze bardziej bezradnie niż wtedy,
kiedy po raz pierwszy ją poznał.
Uniósł powoli rękę do jej
twarzy i niepewnie pogładził ją po poliku. Wtedy stało się coś, czego się nie
spodziewał.
Ciało Deana padło omdlałe w
trawę, a ciernie otoczyły go swoimi grubymi konarami rade z tego powodu, że
zyskały kolejną ofiarę swoich tortur.
W Trującym Lesie zapadła cisza.
W Trującym Lesie zapadła cisza.
Szczerze mówiąc, też zapomniałam, że Laura i Nathiel są już dorosłymi ludźmi. Może to kwestia tego, że przy takiej dawce akcji to też nie ma wielkiego znaczenia, a ludzie - czy też demony w przypadku Nathiela - naprawdę nie zmieniają się aż tak z biegiem lat.
OdpowiedzUsuńNo proszę, Dean jednak ma coś w sobie, co może go ocalić w Reverentii. Milutko, chociaż nadal pomysł tej wycieczki jest głupi. A jeszcze głupsze jest to, że poszedł sam do Trującego Lasu. Wiem, wiem, poszedł ocalić miłość swego życia, ale to nadal było nierozsądne.
Cieszę się, że jeden opisowy rozdział zamienił się w nieco większą akcję, bo naprawdę dobrze się to czyta. Aż nie mogę się doczekać ciągu dalszego.
Pozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńAłć. Saph to nieźle obrywa. Ciekawe rozwiązanie z tym, by kątem był jej klon.
Dean jest zaślepiony tym ratowaniem, ale jakoś mnie to nie dziwi. Tylko drażni mnie, że dąży bez żadnego planu. Nawet to, jaką okazuje się osobą względem demonicznego świata, nie wróży, by wyszedł bez szwanku. Jestem ciekawa, jak bardzo Nox i zwolennicy ucierpią tym razem.
Pozdrawiam.