poniedziałek, 11 grudnia 2017

[TOM 3] Rozdział 47 - "Nadszedł czas"

No, to się zaczyna.
Rozdział nie jest zbyt długi, ale może to lepiej. 
***
Nadszedł czas.
Krwista poświata pokryła jeden z reveryntyjskich księżyców niczym gruba płachta, pogrążając całą demoniczną krainę w upragnionym szkarłacie. Czerwień kojarzyła się z krwią, ludzką krwią, która niedługo zostanie przelana na ziemskim padole – wraz z nią miała zostać przelana krew zdradzieckich demonów, które uciekły na Ziemię. Właśnie takie było główne zadanie Departamentu Kontroli Demonów – zniszczyć zdrajców, nieczysto krwistych oraz tych, którzy z nimi zadarli, a więc łowców. Teraz miało to być tylko Nox, potem – cały świat. Reverentia nie wystarczała już cienistym demonom. Miejsca było coraz mniej, potomków coraz więcej, pokarm był dobrze strzeżony przez ludzkich obrońców. Wystarczyło ich zdominować, a potem uczynić Ziemię swoją drugą rodzimą krainą. Świat, w którym ludzie będą niewolnikami demonów to już nie utopijna wizja przyszłości, a zamysł, który stawał się rzeczywistością. Właśnie rozpoczynał się pierwszy etap wielkiego planu.
Vail Auvrey uniósł srebrny puchar do ust – jego usta zmieniły kolor na krwawą czerwień. Intensywna zawartość kielicha pozostawała zagadką.
Raz na dwieście długich demonicznych lat Reverentia okrywała się szkarłatnym blaskiem chwały i mocy – nazywano to „efektem szkarłatnej soczewki”. Bliżej niezidentyfikowany cień, który nakładał się na księżyc, sprawiał, że kraina zamieszkiwana przez demony nie miała już ograniczeń – tym samym  naruszana zostawała równowaga reverentyskiej przyrody. Na szczęście to wyniszczające zjawisko miało miejsce stosunkowo rzadko, dlatego też ich świat przez kolejne lata samoczynnie się odbudowywał, odzyskując to, co zostało tymczasowo utracone. Efekt szkarłatnej soczewki nie mógł być zjawiskiem długotrwałym, a już szczególnie nie wiecznym. Gdyby tak było, Reverentia nie wytrzymałaby naporu, jaki wywierała na nim uwolniona magia. Prędzej czy później rozpadłaby się na drobne kawałeczki. To by oznaczało koniec demonicznej rasy, a na to Vail Auvrey  nie mógł pozwolić. Jako niekwestionowany przywódca swojej dzikiej armii był zobowiązany do chronienia miejsca, gdzie narodziło się całe zło tego wszechświata.
Szkarłatna noc była nie tylko zachwianiem równowagi świata, ale również jej częściowym odzyskaniem, bo kiedy przyroda i fundamenty pękały pod jej naporem, zamieszkujące ją demony zostawały obdarzane bezkresem sił witalnych. Podczas kilku godzin, kiedy w przyrodzie panował chaos, Reverentia odzyskiwała swoje zasoby w postaci dawno utraconych mieszkańców – na północnym i południowym jej krańcu, naturalnie rozwierała się otchłań. To było jak powrót zmarłych, którzy pozbawieni świadomości stawali się krwiożerczymi bestiami, chcącymi zniszczyć wszystko, co na ich drodze stawało. Demony z otchłani nie miały nad sobą kontroli, prowadził je gniew i nienawiść tak potężna, że była w stanie zniszczyć całe światy. To właśnie miała być osobista armia Vaila Auvreya.
Naczelny demon z triumfalnym uśmiechem obserwował, jak krańce jego krainy w równoległym czasie rozwierają swoje wrota, pokrywając się niezmierzoną mocą nieznanej mu otchłani. To tylko kwestia czasu, nim Reverentia zapełni się jego poplecznikami, a to przecież nie jedyny jego plan – prawdziwa kontaminacja anarchicznych zdarzeń dopiero miała nastąpić.
– Lada moment nasza kraina zapełni się popieprzonymi psychopatami, którzy będą rzucali się na wszystko, co się rusza z łapami – usłyszał za sobą kobiecy głos. Bezgłośna obecność jego przybocznej demonicy wcale go nie zdziwiła. Domyślał się, że lada moment skończy swoje oględziny i przyjdzie złożyć mu cenny raport. – Cieszy cię taki stan rzeczy?
Vail prychnął cicho, nie odrywając wzroku od sceny dziejącej się poza murami zamku.
– Wpuścimy ich do świata ludzi, dzięki czemu nie będą siać spustoszenia w Reverentii – odpowiedział spokojnie. – Czyż to nie plan idealny?
Gabrielle wzruszyła obojętnie ramionami. Nie przywykła do samodzielnego podejmowania decyzji, dlatego bezwzględnie słuchała się jednego z najstarszych przedstawicieli rodu Auvreyów. Od samego początku wiedziała, że zaprowadzi ich na szczyt, dlatego nawet przez moment tego nie pożałowała. Dobrze było stać u boku najpotężniejszego, dzięki temu sama była drugą pod względem władzy osobą w hierarchii – nie musiała wypełniać tych misji, które przypadały młodszej części departamentu. To były wyłącznie knypki od czarnej roboty, w sam raz do wykorzystania i przerażenia Nox. Ich bunt był tylko częściowo godzącym w ich dumę problemem.
– Wrota otchłani są już gotowe – odezwał się szeptem Vail.
Gabrielle podeszła do okna z założonymi na piersi rękoma. Jej mina pozostawała obojętna, w przeciwieństwie do jej szefa, któremu szmaragdowe oczy błyszczały żądzą władzy i triumfu.
– Podobnie jak przejście do świata ludzi. Zgodnie z twoimi oczekiwaniami jest sześciokrotnie większe, dzięki czemu pomieści całą twoją armię – dodała, a potem spojrzała kątem oka na uśmiechnięty profil Auvreya. – Jesteś pewien tego, co chcesz zrobić? Taki stan rzeczy może zniszczyć Reverentię.
– Nie przewiduję przegranej. – Uśmiech Vaila zmalał, ustępując miejsca skrzywieniu. – Kiedy już wygramy, Reverentia nie będzie nam potrzebna, a przynajmniej do czasu, kiedy samoczynnie się nie odbuduje.
Gabrielle pokiwała posłusznie głową. Chociaż pozostawała częściowo obojętna na dziejące się wkoło dziwy, musiała przyznać, że odkąd szkarłatna soczewka przykryła księżyc, poczuła się zdecydowanie silniejsza. Czuła przepływające przez nią wibracje, które choć ostrzegały przed nadużyciem nowej mocy, sprawiały, że miała ochotę przetestować wszystkie jej możliwości. W swoim stosunkowo krótkim życiu nigdy nie spotkała się jeszcze z efektem szkarłatnej soczewki. Słyszała o niej tylko z matczynych opowieści. Podczas tego niepowtarzalnego dnia demony nie były niczym ograniczane, a brak kontroli kusił. Perspektywa nadciągającej bitwy tylko podsyciła jej niecierpliwość.
Już niedługo będzie mogła się zmierzyć z tymi, którzy sprawili, że jej życie nieraz wisiało na włosku. Tym razem jej nie powstrzymają, bo nie będą mieli ku temu odpowiednich środków. Nawet ich świecące nożyki im nie pomogą.
Vail Auvrey oddalił się od okna i odłożył kielich na kamienny stół. To prawdopodobnie ostatni raz, kiedy to zrobił. Niedługo będzie spijał ludzką krew wprost z ziemskiego źródła.
– Ruszamy – Ciemna peleryna oznaczyła w powietrzu kolisty szlak. Tuż za jej śladem ruszyła Gabrielle, której twarz zdobiona była krzywym uśmieszkiem.
Czas przemówić do ludu.
***
Ostatnimi czasy nie opuszczaliśmy siedziby Nox. Teraz to właśnie tutaj znajdował się nasz dom, nasza rodzina i nasze problemy. Kiedy późną nocą, zmęczeni dniem i całodziennym polowaniem, wracaliśmy do jedynego miejsca na Ziemi, gdzie choć trochę czuliśmy się bezpieczni, czekała na nas pusta kuchnia pozbawiona gotującej i uśmiechniętej Amy oraz przejmująca cisza, której nie śmiały przerwać dziecięce piski.
Żyliśmy tutaj pozbawieni radości; pełni napięcia i gotowi do walki, która mogła nadejść w każdej chwili. Wykonywaliśmy misje jak zaprogramowane roboty. Mało jedliśmy, mało spaliśmy, jeszcze mniej rozmawialiśmy – nasze dyskusje ograniczały się głównie do codziennych zadań związanych z łowieniem demonów. Nawet Nathiel, którego od zawsze przepełniał optymizm, stał się mrukliwy i dziwnie spokojny.
Andi i Alec przestali się zupełnie kłócić. Ethan znów dużo pił, aby zabić stres. Aren pozbawiony wspomnień i bliskich uparcie milczał. Tylko Sorathiel wydawał się być wciąż tą samą osobą – musiał mieć w końcu głowę na karku, aby w razie wojny nas poprowadzić. Reszta członków Nox spokojnie wykonywała narzucone im z góry zadania.
Zostało nas już niewielu. Łowcy w strachu opuścili naszą organizację, a także miasto. Mieliśmy wsparcie ze strony Rady Miasta, policji, czarodziejek, kilku łowców z innych miast, a także półdemonów z Reverentii, ale… to wciąż było niewiele, szczególnie gdy większość z nas nie potrafiła nawet stosować magii w połowie tak silnej, jak cieniste demony. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedzieliśmy z jak potężną ilością wrogów przyjdzie nam się zmierzyć. Nie znaliśmy również dnia, ani godziny.
Wydałam z siebie niekontrolowane westchnięcie, które obiło się o uszy reszty członków Nox oraz la bonne fee. Ślęczałam właśnie nad papierami kolejnej misji, gdy moi przyjaciele unieśli wzrok. Spojrzeliśmy po sobie z milczącym zrozumieniem, ale nikt nie wyraził swoich uczuć głośno. Udawaliśmy, że nie jest tak źle, jak  mogłoby być, a w rzeczywistości było gorzej niż przypuszczaliśmy.
– Andi i Alec powinni niedługo wrócić z misji – mruknął od niechcenia Sorathiel, pocierając zmarszczone czoło. Od kilku dni dolegała mu migrena. Musiałam przyznać, że wyglądał na kompletnie wykończonego, ale nie był wyjątkiem. Każdy z nas ledwo trzymał się na nogach. Marzyliśmy o tym, aby ciążący na naszych barkach ciężar nareszcie opadł na dno wymarzonego zwycięstwa, które wciąż było kilkaset kilometrów poza zasięgiem naszych dłoni. Tak, wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że możemy sobie nie poradzić z tak porażająco małym składem, ale nikt nie chciał mówić o tym na głos. W organizacji Nox przemilczało się ostatnio wszystko, co mogło być prawdą. Bolesną prawdą.
– Robimy podmiankę? – spytał znudzony Nathiel, opierając podbródek na dłoni. Spodziewałam się, że to on wykaże się największym zapałem do zabijania demonów, ale nic nie trwało wiecznie, nawet jego bezgraniczna radość w końcu przygasła, kiedy tysięczny raz przyszło mu wypełniać podobną misję.
Vail Auvrey ani trochę się nie starał. Chciał pozbawić nas energii, wysyłając na Ziemię coraz to większą ilość zwyczajnych, cienistych pokrak. Nie zadał sobie trudu, aby przyciągnąć tu choć jednego ludzkiego demona.
– Co masz na myśli? – Sorathiel spojrzał na swojego przyjaciela z uniesioną brwią.
– Mam dosyć siedzenia na dupie, równie dobrze mogę wykonać dwie misje pod rząd. – Auvrey wzruszył obojętnie ramionami. Aby udowodnić, że jest gotowy, podniósł się z siedzenia i przeciągnął.
– Nathiel, po raz setny mam powtarzać, że jesteś nam potrzebny żywy i pełen energii? To ty masz największe doświadczenie w walce z demonami – powiedział zmęczony szef organizacji.
– Powiedz jeszcze, że jest naszym asem w rękawie – dodał ze skrzywionym uśmiechem Ethan. – Wiesz, jak komplementy na niego działają.
– Jestem jeszcze bardziej boski niż sądzicie, ale to nie znaczy, że mam tu siedzieć i odpoczywać. Dostanę zaraz szału. – Nathiel położył ręce na głowie i jęknął donośnie. Zaczął krążyć po pokoju, rozbudzając przy okazji innych członków Nox. – Chcę zabić wszystkie demony! – krzyknął.
– Wtedy musiałbyś popełnić samobójstwo – mruknęłam od niechcenia. – A tego chyba nie chcesz, prawda?
Auvrey spojrzał na mnie znad przymrużonych oczu, jakby ostrzegał mnie, że zbyt wysoki poziom ironii w moim głosie może się dla mnie źle skończyć.
Musiałam przyznać, że z powodu ciągłego napięcia, którego nie mogłam rozładować nawet podczas walki z demonami, znów stałam się tą chłodną jędzą, widzącą wszędzie zło. Denerwował mnie byle tekst Nathiela, zupełnie jak za dawnych czasów. Jeszcze trochę i nasze relacje naprawdę mocno się pogorszą, a tego nie chciałam. Sarkazm powinnam zachować na inne dni.
– Błagam, wypuśćcie mnie z tej klatki – burknął nasz naczelny demon, podchodząc do ściany. Miarowo uderzał w nią głową, jakby chciał z niej coś koniecznie wyrzucić. Mózgu jednak już nie miał, więc niepotrzebnie się męczył.
– Nathiel, nie zachowuj się jak…
Drzwi organizacji trzasnęły głośno o ścianę. Nie tak wyobrażaliśmy sobie powrót Andi i Aleca. Raczej każdy z nas po skończonej misji wchodził po cichu do siedziby i padał ze zmęczenia na sofę.
Biegnąca przez salon Andi, która dyszała jak po ciężkim maratonie, z pewnością nie należała do osób, które były czymś znużone. Wręcz przeciwnie.
Tuż za nią wtoczył się do pokoju Alec, który trzymał się za zakrwawione ramię. Wyglądał zdecydowanie gorzej niż jego towarzyszka, co można było zrzucić na to, że w przeciwieństwie do niej był człowiekiem.
– Demony! – Andi wystrzeliła rękami do góry jak sześciolatka, która przeraziła się potworów spod łóżka. Rzadko widywało się ją w takim emocjonalnym stanie.
– Łał! – wykrzyknął ironicznie Nathiel, również wznosząc ręce do góry. – Widzę je i zabijam na co dzień, to chyba nic nowego? – spytał z prychnięciem.
Andi wydała z siebie ciche warknięcie, ściągnęła ze stopy lewego buta (dopiero teraz zauważyłam, że nie miała przy sobie prawego, zupełnie jakby go gdzieś zgubiła) i rzuciła go w Auvreya. Najwyraźniej się wściekła. Ta scena nie była niczym niecodziennym w Nox. Andi i Nathiel od zawsze się ze sobą sprzeczali.
– Cała armia demonów, kretynie! – wrzasnęła demonica. – Kiedy staliśmy na wieży ciśnień i wykańczaliśmy ostatniego z tych idiotów, spojrzeliśmy w dół i… na wzgórzu zostało otwarte przejście. Ogromne przejście, większe niż kiedykolwiek wcześniej! Nie wiem, co tu się do cholery dzieje, ale jeżeli miałabym strzelać, to twój ojczulek najwyraźniej uznał, że czas najwyższy nas wykończyć. – Andi wykrzywiła usta w grymasie.
Wszyscy jak na zawołanie zesztywnieliśmy. Serce zabiło mi mocno w piersi. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wstrzymuję dech, dlatego wypuściłam go z głośnym świstem, przerywając wszechwładną ciszę panującą w Nox.
– Ledwo dotarliśmy do siedziby, demony deptały nam po piętach, zupełnie jakby wiedziały, kim jesteśmy, dlatego nie mamy zbyt wiele cza… – Alec nie dokończył zdania. Przez otwarte na oścież drzwi wejściowe wpadł rozszalały demon, który poruszał się z prędkością światła. Wpadł na jego plecy, przewrócił go na podłogę i wgryzł się w jego ramię, głośno warcząc. Tuż za demonem wpadło kilka kolejnych. Ledwo wyjęłam nóż z kieszeni, a już musiałam go wbić w serce cienistej pokraki. Byłam w szoku.
Spojrzałam na Aleca, którego z opresji wybawiła Andi. Miała wielkie, przerażone oczy. Klęknęła przy nim, objęła go ramieniem i wystawiła przed siebie nóż, czekając aż pojawią się kolejne demony.
Kiedy wszyscy nieproszeni goście zostali już wykończeni, spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem. To nie były normalne demony. Te działały z taką szybkością, że ledwo mogliśmy je dostrzec. Zupełnie jakby najadły się napędzających je narkotyków. Co je tak rozwścieczyło? Co dodało im tyle energii?
W czasie, gdy la bonne fee zakładały na naszą siedzibę tymczasową barierę, Sorathiel wraz z resztą członków Nox pochylali się nad ledwie drżącym ciałem demona, który wydawał swoje ostatnie tchnienie.
– Szalone demony zombie? – spytał z pełną powagą Nathiel.
– Nie, Vail Auvrey otworzył otchłań – odpowiedział cicho Aren.
Zacisnęłam usta. Doskonale pamiętałam, co działo się z Deanielem, kiedy wrócił do naszego świata wprost z otchłani. Nie był już sobą. Pogrążył się w żądzy mordu. Nie istniały dla niego uczucia. To samo stało się z tymi demonami, które z naszą pomocą wylądowały w tym samym miejscu, co on. Teraz się uwolniły.
– Co robimy? – spytałam, spoglądając na Sorathiela.
Szef organizacji otworzył usta, ale jego słowa zagłuszył czyjś śmiech. Wszyscy w zgodnym geście obróciliśmy się w stronę, skąd dochodził – trzymaliśmy przed sobą exitialis.
Musiałam przyznać, że naprawdę dawno nie widziałam tej parszywej, demonicznej gęby, która przez pierwsze lata mojej nastoletniej historii związanej z Reverentią oraz Nox, śniła mi się po nocach jako najgorszy koszmar. To, że wyszła ze swojej bezpiecznej przystani, oznaczało, że wojna naprawdę się rozpoczęła.
Gabrielle założyła nogę na nogę i posłała nam triumfalny uśmiech. Siedziała na stole, zbyt blisko nas. Mogliśmy ją zabić w każdym momencie, ale nikt nie odważył się tego zrobić. Gdyby demonica nie czuła się tak pewna siebie, na pewno by jej teraz tutaj nie było. Nie w miejscu chronionym przez la bonne fee. Coś tu nie grało.
– Dawno się nie widzieliśmy – powiedziała rozbawiona.
– Spieprzaj z tym tłustym, demonicznym dupskiem z mojego stołu! Jem tu zawsze kolację, której nie masz prawa mi obrzydzać! – wybuchnął Nathiel. Już chciał się rzucić w stronę Gabrielle, kiedy Ethan i Aren przytrzymali go w miejscu. Jeżeli istniał na świecie ktoś, kto nienawidził tej uprzykrzającej nam życie matrony, to z pewnością był to mój mąż.
Demonica skrzywiła się na dźwięk jego słów, ale poza złośliwie wyzywającym spojrzeniem, nie odpowiedziała na jego kąśliwą uwagę.
– Na waszym miejscu nie ufałabym zaklęciom, które utrzymują ten dom w bezpiecznej odległości od demonów. Może rzeczywiście się tu nie dostaną, ale… – Gabrielle zaśmiała się cicho i zeskoczyła ze stołu – nie pomyśleliście o tym, że wasza siedziba może być waszym osobistym grobem? Na dodatek sami się tu zamknęliście. – Tym razem wybuchła głośnym, niepohamowanym śmiechem. – To nie był dobry plan. – Kiedy już zakończyła swój zabójczy wywód, uniosła ręce ku górze. Przez moment nie działo się zupełnie nic, dlatego czuliśmy się zdezorientowani. To dzięki Marthcie zorientowaliśmy się, że dzieje się coś bardzo złego. Wyskoczyła przed szereg i krzyknęła:
– Usuńcie barierę!
Zdziwiona Alex i Patricia skierowały dłonie na ściany otaczające organizację.
W tym samym momencie Gabrielle zniknęła, a nas pogrążyła ciemność.
Czułam, że pod wpływem silnego uderzenia tracę przytomność.

2 komentarze:

  1. Naprawdę? Wielki Vail Auvrey chce rządzić światem? No normalnie ambicja jak cholera :D
    Wybacz, musiałam. Przecież wiem, że zawsze o to chodzi. A jak nie o to, to o zemstę. Po prostu strasznie mnie to rozśmieszyło. To w końcu Auvrey.
    Wojna się rozpoczęła, armia wroga jest liczniejsza niż mogą sobie wyobrazić, bardziej krwiożercza i wszystko wskazuje na to, że Nox nie ma szans na zwycięstwo. A ja w nich wierzę. Nie wiem, kogo chcesz zabić, ale nawet okupione życiem członków organizacji Nox odniesie zwycięstwo. Chyba innego końca po prostu nie przewiduję.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Grr, łopata i grób wciąż czekają na Vaila, może nadchodzić.
    Oho, wiesz, że mnie ten sarkazm Laury też przywiódł na myśl pierwszy tom i początki znajomości z Nathielem. Wtedy była wredną, bladą dupą albinosa, ale teraz jest już dorosła, niech się więc wstrzymuje.
    O, Gabrielle w Nox i dla mnie wojna właśnie się zaczęła.
    Świetnie przedstawienie nastrojów i uczuć wśród łowców. Tylko Nathiel pozostaje sobą zawsze i wszędzie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń