No, to się zaczyna.
Rozdział nie jest zbyt długi, ale może to lepiej.
***
Nadszedł czas.
Krwista poświata pokryła jeden
z reveryntyjskich księżyców niczym gruba płachta, pogrążając całą demoniczną
krainę w upragnionym szkarłacie. Czerwień kojarzyła się z krwią, ludzką krwią,
która niedługo zostanie przelana na ziemskim padole – wraz z nią miała zostać
przelana krew zdradzieckich demonów, które uciekły na Ziemię. Właśnie takie
było główne zadanie Departamentu Kontroli Demonów – zniszczyć zdrajców,
nieczysto krwistych oraz tych, którzy z nimi zadarli, a więc łowców. Teraz
miało to być tylko Nox, potem – cały świat. Reverentia nie wystarczała już
cienistym demonom. Miejsca było coraz mniej, potomków coraz więcej, pokarm był
dobrze strzeżony przez ludzkich obrońców. Wystarczyło ich zdominować, a potem
uczynić Ziemię swoją drugą rodzimą krainą. Świat, w którym ludzie będą
niewolnikami demonów to już nie utopijna wizja przyszłości, a zamysł, który
stawał się rzeczywistością. Właśnie rozpoczynał się pierwszy etap wielkiego
planu.
Vail Auvrey uniósł srebrny
puchar do ust – jego usta zmieniły kolor na krwawą czerwień. Intensywna
zawartość kielicha pozostawała zagadką.
Raz na dwieście długich
demonicznych lat Reverentia okrywała się szkarłatnym blaskiem chwały i mocy –
nazywano to „efektem szkarłatnej soczewki”. Bliżej niezidentyfikowany cień, który
nakładał się na księżyc, sprawiał, że kraina zamieszkiwana przez demony nie
miała już ograniczeń – tym samym
naruszana zostawała równowaga reverentyskiej przyrody. Na szczęście to
wyniszczające zjawisko miało miejsce stosunkowo rzadko, dlatego też ich świat
przez kolejne lata samoczynnie się odbudowywał, odzyskując to, co zostało
tymczasowo utracone. Efekt szkarłatnej soczewki nie mógł być zjawiskiem
długotrwałym, a już szczególnie nie wiecznym. Gdyby tak było, Reverentia nie
wytrzymałaby naporu, jaki wywierała na nim uwolniona magia. Prędzej czy później
rozpadłaby się na drobne kawałeczki. To by oznaczało koniec demonicznej rasy, a
na to Vail Auvrey nie mógł pozwolić.
Jako niekwestionowany przywódca swojej dzikiej armii był zobowiązany do
chronienia miejsca, gdzie narodziło się całe zło tego wszechświata.
Szkarłatna noc była nie tylko
zachwianiem równowagi świata, ale również jej częściowym odzyskaniem, bo kiedy
przyroda i fundamenty pękały pod jej naporem, zamieszkujące ją demony zostawały
obdarzane bezkresem sił witalnych. Podczas kilku godzin, kiedy w przyrodzie
panował chaos, Reverentia odzyskiwała swoje zasoby w postaci dawno utraconych
mieszkańców – na północnym i południowym jej krańcu, naturalnie rozwierała się
otchłań. To było jak powrót zmarłych, którzy pozbawieni świadomości stawali się
krwiożerczymi bestiami, chcącymi zniszczyć wszystko, co na ich drodze stawało.
Demony z otchłani nie miały nad sobą kontroli, prowadził je gniew i nienawiść
tak potężna, że była w stanie zniszczyć całe światy. To właśnie miała być
osobista armia Vaila Auvreya.
Naczelny demon z triumfalnym
uśmiechem obserwował, jak krańce jego krainy w równoległym czasie rozwierają
swoje wrota, pokrywając się niezmierzoną mocą nieznanej mu otchłani. To tylko
kwestia czasu, nim Reverentia zapełni się jego poplecznikami, a to przecież nie
jedyny jego plan – prawdziwa kontaminacja anarchicznych zdarzeń dopiero miała
nastąpić.
– Lada moment nasza kraina
zapełni się popieprzonymi psychopatami, którzy będą rzucali się na wszystko, co
się rusza z łapami – usłyszał za sobą kobiecy głos. Bezgłośna obecność jego
przybocznej demonicy wcale go nie zdziwiła. Domyślał się, że lada moment
skończy swoje oględziny i przyjdzie złożyć mu cenny raport. – Cieszy cię taki
stan rzeczy?
Vail prychnął cicho, nie
odrywając wzroku od sceny dziejącej się poza murami zamku.
– Wpuścimy ich do świata ludzi,
dzięki czemu nie będą siać spustoszenia w Reverentii – odpowiedział spokojnie.
– Czyż to nie plan idealny?
Gabrielle wzruszyła obojętnie
ramionami. Nie przywykła do samodzielnego podejmowania decyzji, dlatego
bezwzględnie słuchała się jednego z najstarszych przedstawicieli rodu Auvreyów.
Od samego początku wiedziała, że zaprowadzi ich na szczyt, dlatego nawet przez
moment tego nie pożałowała. Dobrze było stać u boku najpotężniejszego, dzięki
temu sama była drugą pod względem władzy osobą w hierarchii – nie musiała
wypełniać tych misji, które przypadały młodszej części departamentu. To były
wyłącznie knypki od czarnej roboty, w sam raz do wykorzystania i przerażenia Nox.
Ich bunt był tylko częściowo godzącym w ich dumę problemem.
– Wrota otchłani są już gotowe
– odezwał się szeptem Vail.
Gabrielle podeszła do okna z
założonymi na piersi rękoma. Jej mina pozostawała obojętna, w przeciwieństwie
do jej szefa, któremu szmaragdowe oczy błyszczały żądzą władzy i triumfu.
– Podobnie jak przejście do
świata ludzi. Zgodnie z twoimi oczekiwaniami jest sześciokrotnie większe,
dzięki czemu pomieści całą twoją armię – dodała, a potem spojrzała kątem oka na
uśmiechnięty profil Auvreya. – Jesteś pewien tego, co chcesz zrobić? Taki stan
rzeczy może zniszczyć Reverentię.
– Nie przewiduję przegranej. –
Uśmiech Vaila zmalał, ustępując miejsca skrzywieniu. – Kiedy już wygramy,
Reverentia nie będzie nam potrzebna, a przynajmniej do czasu, kiedy samoczynnie
się nie odbuduje.
Gabrielle pokiwała posłusznie
głową. Chociaż pozostawała częściowo obojętna na dziejące się wkoło dziwy,
musiała przyznać, że odkąd szkarłatna soczewka przykryła księżyc, poczuła się
zdecydowanie silniejsza. Czuła przepływające przez nią wibracje, które choć
ostrzegały przed nadużyciem nowej mocy, sprawiały, że miała ochotę przetestować
wszystkie jej możliwości. W swoim stosunkowo krótkim życiu nigdy nie spotkała
się jeszcze z efektem szkarłatnej soczewki. Słyszała o niej tylko z matczynych
opowieści. Podczas tego niepowtarzalnego dnia demony nie były niczym
ograniczane, a brak kontroli kusił. Perspektywa nadciągającej bitwy tylko
podsyciła jej niecierpliwość.
Już niedługo będzie mogła się
zmierzyć z tymi, którzy sprawili, że jej życie nieraz wisiało na włosku. Tym
razem jej nie powstrzymają, bo nie będą mieli ku temu odpowiednich środków.
Nawet ich świecące nożyki im nie pomogą.
Vail Auvrey oddalił się od okna
i odłożył kielich na kamienny stół. To prawdopodobnie ostatni raz, kiedy to
zrobił. Niedługo będzie spijał ludzką krew wprost z ziemskiego źródła.
– Ruszamy – Ciemna peleryna
oznaczyła w powietrzu kolisty szlak. Tuż za jej śladem ruszyła Gabrielle,
której twarz zdobiona była krzywym uśmieszkiem.
Czas przemówić do ludu.
***
Ostatnimi czasy nie
opuszczaliśmy siedziby Nox. Teraz to właśnie tutaj znajdował się nasz dom,
nasza rodzina i nasze problemy. Kiedy późną nocą, zmęczeni dniem i całodziennym
polowaniem, wracaliśmy do jedynego miejsca na Ziemi, gdzie choć trochę czuliśmy
się bezpieczni, czekała na nas pusta kuchnia pozbawiona gotującej i
uśmiechniętej Amy oraz przejmująca cisza, której nie śmiały przerwać dziecięce
piski.
Żyliśmy tutaj pozbawieni
radości; pełni napięcia i gotowi do walki, która mogła nadejść w każdej chwili.
Wykonywaliśmy misje jak zaprogramowane roboty. Mało jedliśmy, mało spaliśmy,
jeszcze mniej rozmawialiśmy – nasze dyskusje ograniczały się głównie do
codziennych zadań związanych z łowieniem demonów. Nawet Nathiel, którego od
zawsze przepełniał optymizm, stał się mrukliwy i dziwnie spokojny.
Andi i Alec przestali się
zupełnie kłócić. Ethan znów dużo pił, aby zabić stres. Aren pozbawiony
wspomnień i bliskich uparcie milczał. Tylko Sorathiel wydawał się być wciąż tą
samą osobą – musiał mieć w końcu głowę na karku, aby w razie wojny nas
poprowadzić. Reszta członków Nox spokojnie wykonywała narzucone im z góry zadania.
Zostało nas już niewielu. Łowcy
w strachu opuścili naszą organizację, a także miasto. Mieliśmy wsparcie ze
strony Rady Miasta, policji, czarodziejek, kilku łowców z innych miast, a także
półdemonów z Reverentii, ale… to wciąż było niewiele, szczególnie gdy większość
z nas nie potrafiła nawet stosować magii w połowie tak silnej, jak cieniste
demony. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedzieliśmy z jak potężną
ilością wrogów przyjdzie nam się zmierzyć. Nie znaliśmy również dnia, ani
godziny.
Wydałam z siebie
niekontrolowane westchnięcie, które obiło się o uszy reszty członków Nox oraz
la bonne fee. Ślęczałam właśnie nad papierami kolejnej misji, gdy moi
przyjaciele unieśli wzrok. Spojrzeliśmy po sobie z milczącym zrozumieniem, ale
nikt nie wyraził swoich uczuć głośno. Udawaliśmy, że nie jest tak źle, jak mogłoby być, a w rzeczywistości było gorzej
niż przypuszczaliśmy.
– Andi i Alec powinni niedługo
wrócić z misji – mruknął od niechcenia Sorathiel, pocierając zmarszczone czoło.
Od kilku dni dolegała mu migrena. Musiałam przyznać, że wyglądał na kompletnie
wykończonego, ale nie był wyjątkiem. Każdy z nas ledwo trzymał się na nogach.
Marzyliśmy o tym, aby ciążący na naszych barkach ciężar nareszcie opadł na dno
wymarzonego zwycięstwa, które wciąż było kilkaset kilometrów poza zasięgiem naszych
dłoni. Tak, wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że możemy sobie nie
poradzić z tak porażająco małym składem, ale nikt nie chciał mówić o tym na
głos. W organizacji Nox przemilczało się ostatnio wszystko, co mogło być
prawdą. Bolesną prawdą.
– Robimy podmiankę? – spytał
znudzony Nathiel, opierając podbródek na dłoni. Spodziewałam się, że to on
wykaże się największym zapałem do zabijania demonów, ale nic nie trwało
wiecznie, nawet jego bezgraniczna radość w końcu przygasła, kiedy tysięczny raz
przyszło mu wypełniać podobną misję.
Vail Auvrey ani trochę się nie
starał. Chciał pozbawić nas energii, wysyłając na Ziemię coraz to większą ilość
zwyczajnych, cienistych pokrak. Nie zadał sobie trudu, aby przyciągnąć tu choć
jednego ludzkiego demona.
– Co masz na myśli? – Sorathiel
spojrzał na swojego przyjaciela z uniesioną brwią.
– Mam dosyć siedzenia na dupie,
równie dobrze mogę wykonać dwie misje pod rząd. – Auvrey wzruszył obojętnie
ramionami. Aby udowodnić, że jest gotowy, podniósł się z siedzenia i przeciągnął.
– Nathiel, po raz setny mam
powtarzać, że jesteś nam potrzebny żywy i pełen energii? To ty masz największe
doświadczenie w walce z demonami – powiedział zmęczony szef organizacji.
– Powiedz jeszcze, że jest
naszym asem w rękawie – dodał ze skrzywionym uśmiechem Ethan. – Wiesz, jak
komplementy na niego działają.
– Jestem jeszcze bardziej boski
niż sądzicie, ale to nie znaczy, że mam tu siedzieć i odpoczywać. Dostanę zaraz
szału. – Nathiel położył ręce na głowie i jęknął donośnie. Zaczął krążyć po pokoju,
rozbudzając przy okazji innych członków Nox. – Chcę zabić wszystkie demony! –
krzyknął.
– Wtedy musiałbyś popełnić
samobójstwo – mruknęłam od niechcenia. – A tego chyba nie chcesz, prawda?
Auvrey spojrzał na mnie znad
przymrużonych oczu, jakby ostrzegał mnie, że zbyt wysoki poziom ironii w moim
głosie może się dla mnie źle skończyć.
Musiałam przyznać, że z powodu
ciągłego napięcia, którego nie mogłam rozładować nawet podczas walki z
demonami, znów stałam się tą chłodną jędzą, widzącą wszędzie zło. Denerwował
mnie byle tekst Nathiela, zupełnie jak za dawnych czasów. Jeszcze trochę i
nasze relacje naprawdę mocno się pogorszą, a tego nie chciałam. Sarkazm
powinnam zachować na inne dni.
– Błagam, wypuśćcie mnie z tej
klatki – burknął nasz naczelny demon, podchodząc do ściany. Miarowo uderzał w
nią głową, jakby chciał z niej coś koniecznie wyrzucić. Mózgu jednak już nie
miał, więc niepotrzebnie się męczył.
– Nathiel, nie zachowuj się
jak…
Drzwi organizacji trzasnęły
głośno o ścianę. Nie tak wyobrażaliśmy sobie powrót Andi i Aleca. Raczej każdy
z nas po skończonej misji wchodził po cichu do siedziby i padał ze zmęczenia na
sofę.
Biegnąca przez salon Andi,
która dyszała jak po ciężkim maratonie, z pewnością nie należała do osób, które
były czymś znużone. Wręcz przeciwnie.
Tuż za nią wtoczył się do
pokoju Alec, który trzymał się za zakrwawione ramię. Wyglądał zdecydowanie
gorzej niż jego towarzyszka, co można było zrzucić na to, że w przeciwieństwie
do niej był człowiekiem.
– Demony! – Andi wystrzeliła
rękami do góry jak sześciolatka, która przeraziła się potworów spod łóżka.
Rzadko widywało się ją w takim emocjonalnym stanie.
– Łał! – wykrzyknął ironicznie
Nathiel, również wznosząc ręce do góry. – Widzę je i zabijam na co dzień, to
chyba nic nowego? – spytał z prychnięciem.
Andi wydała z siebie ciche
warknięcie, ściągnęła ze stopy lewego buta (dopiero teraz zauważyłam, że nie
miała przy sobie prawego, zupełnie jakby go gdzieś zgubiła) i rzuciła go w
Auvreya. Najwyraźniej się wściekła. Ta scena nie była niczym niecodziennym w
Nox. Andi i Nathiel od zawsze się ze sobą sprzeczali.
– Cała armia demonów, kretynie!
– wrzasnęła demonica. – Kiedy staliśmy na wieży ciśnień i wykańczaliśmy
ostatniego z tych idiotów, spojrzeliśmy w dół i… na wzgórzu zostało otwarte
przejście. Ogromne przejście, większe niż kiedykolwiek wcześniej! Nie wiem, co
tu się do cholery dzieje, ale jeżeli miałabym strzelać, to twój ojczulek
najwyraźniej uznał, że czas najwyższy nas wykończyć. – Andi wykrzywiła usta w
grymasie.
Wszyscy jak na zawołanie
zesztywnieliśmy. Serce zabiło mi mocno w piersi. Dopiero po chwili
zorientowałam się, że wstrzymuję dech, dlatego wypuściłam go z głośnym świstem,
przerywając wszechwładną ciszę panującą w Nox.
– Ledwo dotarliśmy do siedziby,
demony deptały nam po piętach, zupełnie jakby wiedziały, kim jesteśmy, dlatego
nie mamy zbyt wiele cza… – Alec nie dokończył zdania. Przez otwarte na oścież
drzwi wejściowe wpadł rozszalały demon, który poruszał się z prędkością
światła. Wpadł na jego plecy, przewrócił go na podłogę i wgryzł się w jego
ramię, głośno warcząc. Tuż za demonem wpadło kilka kolejnych. Ledwo wyjęłam nóż
z kieszeni, a już musiałam go wbić w serce cienistej pokraki. Byłam w szoku.
Spojrzałam na Aleca, którego z
opresji wybawiła Andi. Miała wielkie, przerażone oczy. Klęknęła przy nim,
objęła go ramieniem i wystawiła przed siebie nóż, czekając aż pojawią się
kolejne demony.
Kiedy wszyscy nieproszeni
goście zostali już wykończeni, spojrzeliśmy po sobie z przerażeniem. To nie
były normalne demony. Te działały z taką szybkością, że ledwo mogliśmy je
dostrzec. Zupełnie jakby najadły się napędzających je narkotyków. Co je tak
rozwścieczyło? Co dodało im tyle energii?
W czasie, gdy la bonne fee
zakładały na naszą siedzibę tymczasową barierę, Sorathiel wraz z resztą
członków Nox pochylali się nad ledwie drżącym ciałem demona, który wydawał
swoje ostatnie tchnienie.
– Szalone demony zombie? –
spytał z pełną powagą Nathiel.
– Nie, Vail Auvrey otworzył
otchłań – odpowiedział cicho Aren.
Zacisnęłam usta. Doskonale
pamiętałam, co działo się z Deanielem, kiedy wrócił do naszego świata wprost z
otchłani. Nie był już sobą. Pogrążył się w żądzy mordu. Nie istniały dla niego
uczucia. To samo stało się z tymi demonami, które z naszą pomocą wylądowały w
tym samym miejscu, co on. Teraz się uwolniły.
– Co robimy? – spytałam,
spoglądając na Sorathiela.
Szef organizacji otworzył usta,
ale jego słowa zagłuszył czyjś śmiech. Wszyscy w zgodnym geście obróciliśmy się
w stronę, skąd dochodził – trzymaliśmy przed sobą exitialis.
Musiałam przyznać, że naprawdę
dawno nie widziałam tej parszywej, demonicznej gęby, która przez pierwsze lata
mojej nastoletniej historii związanej z Reverentią oraz Nox, śniła mi się po
nocach jako najgorszy koszmar. To, że wyszła ze swojej bezpiecznej przystani,
oznaczało, że wojna naprawdę się rozpoczęła.
Gabrielle założyła nogę na nogę
i posłała nam triumfalny uśmiech. Siedziała na stole, zbyt blisko nas. Mogliśmy
ją zabić w każdym momencie, ale nikt nie odważył się tego zrobić. Gdyby
demonica nie czuła się tak pewna siebie, na pewno by jej teraz tutaj nie było.
Nie w miejscu chronionym przez la bonne fee. Coś tu nie grało.
– Dawno się nie widzieliśmy –
powiedziała rozbawiona.
– Spieprzaj z tym tłustym,
demonicznym dupskiem z mojego stołu! Jem tu zawsze kolację, której nie masz
prawa mi obrzydzać! – wybuchnął Nathiel. Już chciał się rzucić w stronę
Gabrielle, kiedy Ethan i Aren przytrzymali go w miejscu. Jeżeli istniał na
świecie ktoś, kto nienawidził tej uprzykrzającej nam życie matrony, to z
pewnością był to mój mąż.
Demonica skrzywiła się na
dźwięk jego słów, ale poza złośliwie wyzywającym spojrzeniem, nie odpowiedziała
na jego kąśliwą uwagę.
– Na waszym miejscu nie
ufałabym zaklęciom, które utrzymują ten dom w bezpiecznej odległości od
demonów. Może rzeczywiście się tu nie dostaną, ale… – Gabrielle zaśmiała się
cicho i zeskoczyła ze stołu – nie pomyśleliście o tym, że wasza siedziba może
być waszym osobistym grobem? Na dodatek sami się tu zamknęliście. – Tym razem
wybuchła głośnym, niepohamowanym śmiechem. – To nie był dobry plan. – Kiedy już
zakończyła swój zabójczy wywód, uniosła ręce ku górze. Przez moment nie działo
się zupełnie nic, dlatego czuliśmy się zdezorientowani. To dzięki Marthcie
zorientowaliśmy się, że dzieje się coś bardzo złego. Wyskoczyła przed szereg i
krzyknęła:
– Usuńcie barierę!
Zdziwiona Alex i Patricia
skierowały dłonie na ściany otaczające organizację.
W tym samym momencie Gabrielle
zniknęła, a nas pogrążyła ciemność.
Czułam, że pod wpływem silnego
uderzenia tracę przytomność.
Naprawdę? Wielki Vail Auvrey chce rządzić światem? No normalnie ambicja jak cholera :D
OdpowiedzUsuńWybacz, musiałam. Przecież wiem, że zawsze o to chodzi. A jak nie o to, to o zemstę. Po prostu strasznie mnie to rozśmieszyło. To w końcu Auvrey.
Wojna się rozpoczęła, armia wroga jest liczniejsza niż mogą sobie wyobrazić, bardziej krwiożercza i wszystko wskazuje na to, że Nox nie ma szans na zwycięstwo. A ja w nich wierzę. Nie wiem, kogo chcesz zabić, ale nawet okupione życiem członków organizacji Nox odniesie zwycięstwo. Chyba innego końca po prostu nie przewiduję.
Pozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńGrr, łopata i grób wciąż czekają na Vaila, może nadchodzić.
Oho, wiesz, że mnie ten sarkazm Laury też przywiódł na myśl pierwszy tom i początki znajomości z Nathielem. Wtedy była wredną, bladą dupą albinosa, ale teraz jest już dorosła, niech się więc wstrzymuje.
O, Gabrielle w Nox i dla mnie wojna właśnie się zaczęła.
Świetnie przedstawienie nastrojów i uczuć wśród łowców. Tylko Nathiel pozostaje sobą zawsze i wszędzie.
Pozdrawiam.