Mój laptop odmówił posłuszeństwa dokładnie 24 grudnia, nim zdołałam opublikować wszystkie teksty. Dalej jest martwy, bo padł cały dysk, na szczęście udało się odzyskać dane i mogłam je skopiować na dysk przenośny. Tak oto mam cały rozdział 48, z którym siedziałam do 4 nad ranem tylko po to, aby opublikować go tydzień po terminie. Ale to nic, miałam go w zapasie i mogłam zająć się innymi tworami. Nie było na święta, ale jest na Sylwestra. Także... Szczęśliwego Nowego Roku.
–
Laura! Laura!
Głos,
który mnie wołał był cichy i niewyraźny, a jednak udało mi się wywnioskować z
jego brzmienia coś, co pomogło mi przynajmniej częściowo powrócić do
przytomności. Miałam wrażenie, że moje ciało przygniecione jest przez coś
nieziemsko ciężkiego, utrudniającego mi oddychanie – nie myliłam się, to nie
był wymysł mojego ospałego umysłu. Na szczęście w porę zostałam wyciągnięta
spod sterty bliżej nieokreślonych ciężarów – ktoś chwycił mnie za rękę i
pociągnął w górę. Rażące światło zaatakowało moje oczy, przez co musiałam je
zmrużyć.
–
Hej, wszystko w porządku? Żyjesz? – usłyszałam zatroskany głos Nathiela, który
wciąż dochodził z oddali. Najwyraźniej potężny huk, który rozległ się chwilę temu, dostał się do moich uszu i skutecznie mnie ogłuszył.
–
Żyję – odpowiedziałam niemrawo, zanosząc się kaszlem. Miałam
wrażenie, jakbym najadła się pyłu. Wywołał u mnie atak kaszlu, kiedy próbowałam
powiedzieć coś więcej niż jedne słowo rzucone w stronę męża.
Jakaś ręka
poklepała mnie mocno po plecach.
–
Wszystko zniszczone. Gdzie się teraz podziejemy? – usłyszałam inny męski głos.
Nie mogłam jednak rozszyfrować, kto był jego właścicielem. W uszach wciąż
dziwnie mi szumiało.
–
To by się stało prędzej czy później, chyba nie sądziłeś, że nasza siedziba
zostanie nienaruszona? – zakpił ktoś inny.
–
Nie kłóćcie się. – Tym razem swoją obecność zaznaczył dziewczęcy głos.
Domyślałam się, że należał do którejś z la bonne fee. – Pójdziemy do siedziby
rady czarodziejek. Tam choć przez chwilę będziemy bezpieczni.
Tajemnicza
ręka przestała mnie klepać po plecach, zupełnie jakby coś ją poruszyło. Mogłam
się domyślić, że to Auvrey, który lada moment zacznie się drzeć, skutecznie
próbując przeczyścić moje ogłuszone uszy. W momencie, kiedy zaczął krzyczeć,
uniosłam wzrok w górę. Jego sylwetka była lekko rozmazana, jednak byłam w
stanie go dostrzec, podobnie jak resztę osób zgromadzonych wokół nas.
Nieświadomie
przesunęłam ręką po ziemi. Zdziwiło mnie, że materiał, który w niej trzymałam
był sypki. Dopiero po chwili połączyłam wcześniejszą rozmowę z tym, co wyczułam
pod palcami. Naprawdę zostaliśmy pozbawieni siedziby. Gabrielle sprawiła, że
dosłownie zwaliła nam się na głowy. To cud, że żyliśmy. Ktoś był mi w stanie
wyjaśnić, jak uniknęliśmy śmierci, nim przygniotła nas sterta gruzów? A może
istniał ktoś, komu się nie poszczęściło?
Zamrugałam
kilka razy oczami. Z każdym następnym razem widziałam coraz lepiej.
–
Pieprzę ukrywanie się przed demonami! – wrzasnął gniewnie Nathiel. – Na wojnie
się walczy, a nie ukrywa po kątach!
–
Nie możemy iść na wojnę z takimi ranami – warknęła niezadowolona Alexandra. –
Musimy przynajmniej częściowo je zaleczyć. Rozumiem, że jesteś durnym demonem o
dużej odporności na ból, ale niektórzy tutaj są po prostu ludźmi i potrzebują
regeneracji! – Ostatnie słowa płomienna czarodziejka wypowiedziała z
wściekłością. Częściowo cieszyłam się, że jej dawny temperament i bezlitosna
szczerość powróciły. Niewiele osób potrafiło tak ogniście walczyć z Nathielem.
–
W takim razie idę sam – syknął przez zaciśnięte zęby Auvrey. – Wy będziecie się leczyć, odpoczywać, a ja zniszczę tę
kretyńską armię Vaila. Nie będę na nikogo czekał. – Zdziwiło mnie, kiedy ominął moje z trudem utrzymujące się w pozycji siedzącej ciało, a potem
ruszył przed siebie. Zdziwiło mnie również to, że Sorathiel chwycił go za dłoń
i przytrzymał w miejscu.
–
Uspokój się, Nathiel. Dobrze wiesz, że nie poradzisz sobie sam. Może i jesteś
dobrym łowcą, ale nie jesteś Bogiem. – Głos naszego szefa jak zawsze brzmiał
kojąco i spokojnie, choć musiałam przyznać, że mała nutka zniecierpliwienia była
słyszalna.
Nathiel
próbował się wyrwać z jego uścisku. To pozbawienie nas siedziby przez Gabrielle
tak go podburzyło. Kiedy był czymś zirytowany, trudno było go zatrzymać. Jakaś cząstka jego duszy w końcu wciąż miała w sobie demona, a czego pragnęła jego rasa, jak nie
szybkiego zwycięstwa? W tej sytuacji jego nieustępliwość mogła jednak
doprowadzić nawet do śmierci.
Powinnam się odezwać, chciałam to
zrobić, ale mój głos odmawiał
posłuszeństwa, kiedy tylko próbowałam wymówić jakieś słowo. W ustach wciąż
czułam posmak pyłu, który zrobił się teraz gęsty i klejący.
– Wypuść mnie! Mam gdzieś twoje
zdanie! Nie zamierzam dłużej…
– Zamknij się i wreszcie mnie posłuchaj!
Zdziwiona spojrzałam na
Sorathiela. Chciałam się upewnić, że to on wykrzyczał to niepodobne do niego
zdanie. Już sam fakt, że podniósł ton głosu był bardzo dziwny. Nigdy
nie widziałam go w takim stanie. Szybko zorientowałam się, że jego zachowanie
wzbudziło również nie tylko moje zdziwienie. Wszyscy patrzyli na niego z
wybałuszonymi oczami i rozdziawionymi ustami. Sam Nathiel zmarszczył czoło i
przestał się wyrywać. Może Blythe powinien krzyczeć częściej?
– Alexandra ma rację. Najpierw
musimy zadbać o siebie, ułożyć strategię, zrobić rozeznanie, a także wezwać
naszych sojuszników. Nie zamierzam nikogo wystawiać na niepotrzebną śmierć,
łącznie z tobą, Nathiel – wytłumaczył, tym razem już spokojniej.
Auvrey spojrzał na niego ze
skrzywioną miną, okazującą niezadowolenie. Wyrwał rękę z jego uścisku, pomasował
ją i odwrócił się do niego plecami jak obrażone dziecko. Można powiedzieć, że
właśnie w taki sposób pokazywał komuś akceptację, może rzeczywiście wiązała się ona z
niechęcią, ale wystarczył sam fakt, że się z czymś zgadzał i nie zamierzał już
robić problemów. Milczący Nathiel był jak złoto.
– Dasz radę sama iść? – spytała mnie
Andi. Podała mi rękę, dzięki czemu mogłam przenieść się chwiejnie do pionu.
Jeszcze nie wiedziałam, czy dam sobie radę, ale przecież musiałam. Nie mieliśmy
pojęcia, co może nas spotkać po drodze. Miasto było teraz pogrążone w chaosie.
– Dam radę – odpowiedziałam,
strzepując z ramion resztki gruzu. Nie mogłam się powstrzymać i w końcu zadałam
nurtujące moją duszę pytanie: – Jakim cudem przeżyliśmy?
– Dzięki la bonne fee –
stwierdziła Andi, wzruszając obojętnie ramionami. Dopiero teraz dostrzegłam, że
ona również była poturbowana. Dla pewności rozejrzałam się wkoło. Chyba w
najgorszym stanie był aktualnie Alec, który głośno dysząc wspierał się o
drzewo. Już zanim nasza siedziba uległa zniszczeniu był ranny, teraz wyglądał,
jakby lada moment miał paść na ziemię i więcej nie wstać. Kiedy dostrzegł, że
na niego zerkam, posłał mi szeroki uśmiech i wystawił przed siebie kciuka.
Jeżeli chodziło o robienie dobrej miny do złej gry, rzeczywiście był w tym
świetny.
– Alex zdążyła rozbić swoją mocą
gruz na zdecydowanie mniejsze części, aby żaden ciężki odłamek nie był w stanie
nas zabić. Jak widać, miała zbyt mało czasu, aby zrobić to z całym budynkiem –
Martha spojrzała znacząco na leżące nieopodal deski, które nie uległy
zniszczeniu. To ja pod nimi wcześniej leżałam – skutek był na szczęście wystarczający.
Do tego użyłam zaklęcia łagodzącego, które zmniejszyło napór lecących na nas
części składowych budynku.
– Jednymi słowy, oszukała grawitację
– dodała pomrukiem Alex.
– Można tak powiedzieć.
Kiwnęłam dziękująco głową, bo na
więcej nie było mnie stać. Czarodziejki wiedziały już, że jesteśmy im
niezmiernie wdzięczni za to, co dla nas robiły. Gdyby nie one, Vail Auvrey
wykończyłby nas już przy pierwszym podejściu. Magia jednak naprawdę się
przydawała.
– Jak dostaniemy się do rady la
bonne fee? – spytał zmęczonym głosem Ethan. Cały czas siedział pod drzewem.
Zdziwiłam się, gdy go ujrzałam. Strużka krwi spływała mu po czole i zalewała
brązowe, napuchnięte oko. Musiał naprawdę mocno dostać czymś w głowę. Już sama
blada twarz wskazywała na niezbyt dobry stan jego organizmu. Nie dziwiłam się,
w końcu Ethan miał już swoje lata i łatwiej było go zranić. To cud, że wciąż
przy nas trwał.
– Niestety nie jest ona położona
w centrum miasta – przyuważyła Martha, marszcząc czoło. Założyła ręce na piersi
i zamyśliła się. – Mamy spory kawał do przejścia.
– Dobrze byłoby, gdybyśmy
wydostali się stąd niezauważeni – dodała cicho Patricia, która do tej pory milczała.
Przeczesała nerwowo ręką swoje mysie włosy.
Martha kiwnęła głową na
potwierdzenie.
– Powinniśmy wstrzymać się od
walki, aby nie narobić jeszcze większych szkód. Wychodzi na to, że będzie to
misja czysto ewakuacyjna. – Herbaciana czarodziejka uniosła dłoń w górę. Mój
wzrok podążył za jej gestem. Falujące niebo uświadomiło mi, że nakłada na nas
zaklęcie maskujące, którego użyła już raz, gdy szliśmy na spotkanie z
wiedźmami. – Alex, Pat, pomożecie mi? – spytała ze zmarszczonym czołem. –
Przydałoby się również rzucić czar, który uniemożliwi demonom wyczucie naszego
zapachu.
Dziewczęta pokiwały zgodnie
głowami i już po chwili dołączyły do Marthy. Ogarnęło mnie dziwne, nieznane mi
dotąd uczucie. Coś w rodzaju przedziwnej lekkości, która objawiała się zniewoleniem
wszystkich zmysłów. Odtąd gorzej czułam i mniej słyszałam, jakbym została
zamknięta w wielkiej, bezpiecznej od miejskiego zgiełku bańce. Ten stan
odczuwaniem był bliski do zbliżającej się utraty przytomności, dlatego wzięłam
niepokojąco głęboki wdech, aby upewnić się, czy aby na pewno lada moment nie
wyląduję w trawie bezruchu, na szczęście nic takiego się nie stało.
– Jaka faza – usłyszałam tuż obok
ucha. Spojrzałam w bok i dostrzegłam Nathiela, który spoglądał w stronę nieba.
Uśmiechnęłam się mimowolnie na jego słowa.
– Nie czekajmy dłużej, prowadźcie
– odezwał się Sorathiel.
Zbiliśmy się w grupę i ruszyliśmy
w drogę.
Mimo licznie odniesionych ran nasze tempo było szybkie. Nie mogliśmy
zwlekać. Sytuacja w centrum miasta musiała być kiepska. Po drodze mijały nas
liczne auta i rozbiegani ludzie, którzy szykowali się do ucieczki. Za każdym
razem, gdy słyszałam jakiś krzyk, przechodziły mnie ciarki. Bałam się, że w
pobliżu nas mogą znaleźć się jakieś demony. Nie pomagała myśl, że przecież
byliśmy dla nich niewidzialni, ani to, że podróżowaliśmy obrzeżami naszego
miasteczka po to, aby prawdopodobieństwo trafienia na znajome potwory było
mniejsze. To już nie było zwykłe starcie, ani nawet walka z wiedźmami. Bardziej
niż kiedykolwiek byliśmy blisko wojny, na którą czekaliśmy od lat. Nie
wiedzieliśmy jeszcze, co planuje Vail Auvrey, ale podejrzewałam, że nie będzie
to nic miłego.
Mniej więcej w połowie drogi
poczułam, że jestem wykończona. Wydałam z siebie niekontrolowane westchnięcie.
Nathiel spojrzał na mnie uważniej, po czym chwycił za moją dłoń. Posłałam mu
niewinny uśmiech. Nie chciałam, żeby zaczął się o mnie martwić. Mimo
odniesionych ran całkiem nieźle mi się powodziło.
– Stójcie – usłyszeliśmy przed
sobą. Gwałtownie zatrzymałam się przed wyciągniętą w bok ręką, która należała
do Marthy. Spojrzeliśmy na nią wyczekująco. Nie musieliśmy dłużej czekać na
odpowiedź, bo pojawiła się stosunkowo szybko – wędrowała w liczbie mnogiej pomiędzy drzewami. Większość z nas wstrzymała dechy. Wiedzieliśmy już, że to demony,
wiedzieliśmy również, że nie są w stanie nas dopaść, a jednak zastygliśmy w
bezruchu, bojąc się ich reakcji.
Pierwsza partia szaleńczo
warczących cienistych pokrak przeleciała tuż obok nas. Zaklęcie najwyraźniej działało, a przynajmniej tak sądziliśmy, dopóki jeden z ostatnich demonów nie zatrzymał się przy nas i nie
zaczął węszyć jak pies.
– Mam nadzieję, że to nie nas
wyczuł – szepnęła do Alexandry zaniepokojona Patricia.
Cienista pokraka zawyła coś w
swoim burkliwym języku do towarzyszy. Ci podbiegli do niej i również wystawili
nosy ku górze. Na szczęście już po chwili jeden z demonów wskazał obślizgłą
łapą w innym kierunku. Prawdopodobnie wyczuły trop zupełnie innych osobników.
Kiedy oznaczyły kilka kroków poza
okręg naszej grupy, z ulgą odetchnęliśmy.
– Ale jazda, fajnie, że… – zaczął
Nathiel, któremu niedane było zakończyć zdanie. Kiedy jeden z demonów rzucił
się na jego plecy i wczepił mu w ramiona, wydałam z siebie okrzyk zaskoczenia.
Nikt z nas nie spodziewał się tego ataku, na równi z Auvreyem. Na szczęście w
przeciwieństwie do mnie szybko otrzeźwiał. Co prawda demon zdołał ugryźć go w
głowę, ale szybko stracił życie pod wpływem silnego ciosu exitialis, zadanego prosto w żebra.
Reszta
cienistych towarzyszów zauważyła, że coś nie gra. Wszyscy zgodnie rzucili się w
naszą stronę. Wyjęliśmy noże, ponieważ nie mieliśmy wyboru, jak po prostu
walczyć – kiedy magia zawodziła, trzeba było użyć sprawdzonych środków bitewnych.
–
Jak to się stało?! – wykrzyknęła Andi, która zamachnęła się na demona, próbującego rzucić się na mnie od tyłu. Skinęłam jej dziękująco głową. –
Przecież mieli nas nie wyczuć!
La
bonne fee zbliżyły się do nas tyłem. Wszystkie miały wystawione wprzód ręce i
czekały na atak wrogów. Miały z nas wszystkich największe możliwości, dlatego
dobrowolnie uczyniły z siebie tarcze.
–
Nie mam pojęcia, co tu się zadziało – przyznała Alexandra, uderzając piorunem w
rozszalałego potwora, który rzucił się na czarodziejki z rozcapierzonymi łapskami
i obślinioną gębą. Ledwo zdołała go zdzielić piorunem po głowie, a zaraz
pojawiły się kolejne pokraki, które posuwały się do przodu z niesamowitą
prędkością i agresją – po tym zorientowaliśmy się, że mamy do czynienia z
demonami, które wydostały się z otchłani. Na szczęście to tylko ich pospolite
wersje, nie te bardziej ludzkie.
–
Ja tym bardziej – dodała Martha. – Zaklęcia działały przez cały ten czas, a
jednak demony w jakiś sposób nas wyczuły.
–
Mam na to pewną teorię – odezwał się Aren, który wynurzył się z tłumu
walczących łowców. – Zauważyliście, co zaczęło dziać się z ziemskim niebem? –
Półdemon ledwo wskazał palcem na horyzont, a kolejna cienista pokraka
wybiegła z lasu i wyszczerzyła na niego zęby.
Na nasze nieszczęście bezmózgich
wrogów było coraz więcej. Wybiegały zza drzew z prędkością światła, zalewając
nas swoją mnogą obecnością. Ledwo zdołałam spojrzeć w niebo – na szczęście
zrozumiałam, co Aren miał na myśli. Granat horyzontu zaczął zlewać się z
plamami szkarłatu, wynurzającymi się zza wzgórz, zupełnie jakby pochodziły z
samego wnętrza piekła. Zdziwiłam się. Przez moment ta barwa skojarzyła mi się z
niebem Reverentii. Co tu się działo? To nie były typowe, ziemskie kolory.
–
Raz na dwieście lat w krainie demonów ma miejsce tak zwana szkarłatna noc –
kontynuował Aren w przerwie na walkę. – Reverentyjski księżyc tego dnia jest
zasłaniany przez soczewkę nieznanego pochodzenia. Demony nazywają to zjawisko
„efektem szkarłatnej soczewki”. – Kolejna porcja wrogów wybiegła z lasu. Tym
razem było ich jednak dwa razy więcej. Moje serce zabiło z niepokoju. Czy to
nie tak, że walcząc z nimi, przywoływaliśmy do siebie wszystkie okoliczne
pokraki? Może właśnie tak były zaprogramowane? Tam, gdzie walka, zapach krwi i łowców, tam i one.
–
Tej nocy cała Reverentia zostaje uwolniona z ograniczeń polegających na
hamowaniu magii demonów. Stąd też mogą być szybsze, sprytniejsze i…
odporniejsze na magię – zakończył Aren. – Myślę, że Vail Auvrey mógł
wykorzystać szkarłatną noc, aby wzmocnić swoje szeregi poprzez samoczynnie
otwierające się w Reverentii otchłanie.
–
Czekaj – zaczął ze zmarszczonym czołem Nathiel, kopiąc z półobrotu demona,
który uczepił się jego nogi jak krwiożercze zombie. Kiedy przygniótł go butem
do podłoża, wbił mu nóż prosto w demoniczne bebechy. – Czy w takim razie każdy,
kto ma związek z Reverentią, zostaje pozbawiany ograniczeń?
–
Dokładnie tak.
Auvrey
wystawił ręce ku górze i wydał z siebie dziki okrzyk szczęścia
wymieszany z niepokojąco brzmiącym śmiechem. Spojrzałam na niego ukradkiem,
próbując zrozumieć, co w niego wstąpiło. Nie musiałam długo czekać – jego
zamiar zdradziły białe drobinki, które uniosły się na wietrze. Nathiel
wstrzymał czas działania demonów, dotykając swoją mocą również las, z którego
wybiegały. Spojrzeliśmy po sobie z resztą członków Nox oraz la bonne fee.
Mieliśmy dłuższą chwilę spokoju od walki. Choć na kilka sekund mogliśmy
odetchnąć.
Mój
mąż spojrzał na swoje ręce z szerokim uśmiechem. Oczy zaświeciły mu się jak u
kota polującego na bezbronną ofiarę.
–
To działa. Ja pieprzę! – wykrzyknął, wznosząc pięść ku górze. – Mam tę moc!
Przewróciłam
oczami i pochyliłam się ku reszcie walczących, którzy podobnie jak ja
zignorowali frunącego z rozstawionymi na boki rękoma Nathiela.
Najprawdopodobniej udawał właśnie rozszalały samolot. Jemu szaleńczemu
biegowi, któremu poświęcił aż dwa kółka, towarzyszyła głośna, fałszująca
piosenka z Krainy Lodu, którą przerobił na własny sposób: mam tę moc, mam tę moc, rozpieprzę pokraki w jedną noc!
–
Powinniśmy się podzielić – powiedział znacząco Sorathiel. – Na trzy grupy.
Zanim zaklęcie Nathiela dobiegnie końca, każdy z nas powinien obrać inną
ścieżkę. Najsilniejsza z grup powinna odciągnąć demony. Wszyscy spotkamy się w
określonym miejscu. – W tym momencie spojrzał na czarodziejki.
–
W takim razie spotkajmy się na skrzyżowaniu Bagel Street i Washington Line –
dopowiedziała Martha.
–
Zróbmy to możliwie szybko. – Sorathiel wziął głęboki wdech i przymknął na
moment oczy. Gdy je otworzył, miał już ułożoną listę osób, które zostaną
przydzielone do danych grup. – Do zespołu przewodzącego, który ma odciągnąć
uwagę demonów, będzie należał Nathiel, Aren i ja.
Ethan
wysunął się naprzód.
–
Idę z wami.
– Nie, jesteś ranny. Nasza trójka trzyma się najlepiej z was, poza tym Nathiel
jest niewątpliwie najbardziej energiczny – odpowiedział Sorathiel, zerkając kątem oka na skaczącego i śpiewającego przyjaciela, który wciąż nie dorósł.
–
W takim razie pójdzie z wami również jedna z nas – dodała szybko Alex. – W
razie problemów przynajmniej będziecie wiedzieć, gdzie dotrzeć. Zgłaszam swoją kandydaturę.
Tym
razem szef organizacji pokiwał głową, akceptując takie rozwiązanie. Następną
grupą, którą powołał do życia był zespół, w którym znajdowałam się ja, Alec
oraz Martha, do trzeciego zespołu należał zaś Ethan, Andi oraz Patricia.
Mogliśmy uznać, że siły były wyrównane. Moc Nathiela zaczęła słabnąć, dlatego w
możliwie szybki sposób ustaliliśmy drogi ucieczki.
Nie
mieliśmy zbyt wiele czasu do stracenia. Musieliśmy ruszać.
***
Zgodnie
z oczekiwaniami czarodziejek, wszyscy dotarliśmy na miejsce bez większych problemów. Dobrze, prawie wszyscy. Problem zaczął się wtedy, kiedy dobiegła do nas ekipa
odciągająca wrogów. Za ich śladami ciągnęły się całe stada demonów. Nathiel już z
oddali machał rękami w górze i krzyczał, cytując: „spierniczamy stąd!”. To był
najbardziej szalony bieg mojego życia, na szczęście udało nam się ostatecznie
dotrzeć do siedziby starszych la bonne fee. Wbiegliśmy przez niewidzialne drzwi
do środka, w ostatniej chwili je zatrzaskując. Strefa obronna uruchomiła się w
momencie, kiedy jedna z cienistych pokrak dotknęła budynku – nieznana siła
odepchnęła ją i rzuciła wprost w gromadę rozszalałych potworów, powalając ich na ziemię.
Tę scenę mogliśmy jeszcze kilka razy oglądać z okna. Auvrey za każdym
razem wybuchał śmiechem, kiedy widział obijające się o siebie demony –
twierdził, że wyglądają jak nieporadne kręgle i w sumie chętnie zagrałby w nie
demonami, bo kule to już przeżytek.
Radne
nie były zdziwione naszą niespodziewaną wizytą. Już w samym wejściu powitała
nas Pandora – niewidoma staruszka, która pomagała mi niegdyś opanować zapanować nad mocą.
Odkąd ostatni raz ją widziałam, w ogóle się nie zmieniła. Z pewnością nie
przybyło jej nowych zmarszczek.
–
Czekałyśmy na was – powiedziała spokojnie, rozkładając gościnnie ramiona. –
Zdążyłyśmy już przygotować wszystko, co niezbędne. Alexandro, Patricio, Martho,
pomożecie nam? – spytała ze znaczącym uśmiechem. Młodsze la bonne fee skinęły
energicznie głowami i pobiegły za staruszką.
–
Rozgośćcie się – rzuciła na odchodnym Alex. Nie mieliśmy jednak na to czasu.
Zaraz po wejściu do ogromnego salonu, zapewne dwa lub trzy razy większego niż
ten, w którym zawsze gromadziliśmy członków Nox, Sorathiel zaczął
rozdawać poszczególnym łowcom zadania. Ci, którzy byli najmniej ranni, zostali
powołani kolejno do skontaktowania się z Radą Miasta, policją oraz detektywami,
z którymi współpracowaliśmy, półdemonami oraz łowcami z sąsiednich miast. Nie
mieliśmy czasu do stracenia, musieliśmy działać szybko.
W
przeciągu kilku minut w salonie pojawiły się znane nam już la bonne fee i kilka
obcych młodocianych czarodziejek, które najprawdopodobniej dopiero się szkoliły. Wszystkie dzierżyły w swych ramionach
lecznice mikstury, maści i ręczniki. Na miejscu został utworzony szpital
polowy, na szczęście środków mieliśmy dostatecznie dużo, aby uleczyć wszystkich
zgromadzonych rannych.
Jako
jednej z bardziej uszkodzonych osób przyszło mi zostać w salonie i
oczekiwać na powrót reszty członków naszego zespołu, którzy wyruszyli w podróż
zaraz po dostarczeniu swojemu organizmowi niezbędnych środków energetyzujących.
W zespole, który miał się kontaktować z poszczególnymi sojusznikami,
znalazł się również Nathiel. Miałam tylko nadzieję, że nie zrobi niczego
głupiego i nie wpadnie w żadne tarapaty. Całe szczęście demony zdążyły już odpuścić – z pomocą rozsiewanego
drogą kropelkową gazu zapomnienia, udało się zniszczyć zakodowany w ich ptasich móżdżkach cel, którym było
dostanie się szturmem do siedziby radnych. Już po kilkunastu minutach demony
rozeszły się w swoją stronę, a łowcy mogli wyruszyć na zwiady.
Usiadłam
na sofie i zacisnęłam dłonie na gorącym kubku z ziołami leczniczymi, który został mi
przekazany przez Patricię. Ta sama la bonne fee usiadła obok mnie i posłała
mi pokrzepiający uśmiech. Nie mogłam go jednak odwzajemnić. Wgapiałam się bez
celu w splątane ze sobą zioła, leżące na dnie mosiężnego naczynia.
–
Pij póki gorące, Laura – usłyszałam jej głos. – To powinno postawić cię na nogi
i dodać ci choć trochę energii. To ważne.
Kiwnęłam
głową, wciąż nie odrywając wzroku od ziół. Naprawdę nie miałam teraz ochoty na
rozmowę. Bywały takie chwile, które chciałam przemilczeć i przemyśleć we
własnym umyśle pogrążonym w chaosie. Wtedy nie dopuszczałam do siebie głosów z
zewnątrz. Potrzebowałam wytworzyć własną równowagę, która pomoże mi poradzić
sobie z powstałą sytuacją. Musiałam
również oswoić się z myślą, że lada moment przyjdzie nam po raz ostatni
zmierzyć się z cienistymi demonami, a także z samym Vailem Auvreyem. Patricia
najwyraźniej źle zinterpretowała moje milczenie. Próbowała mnie pocieszyć.
–
Hej, Nathiel na pewno za chwilę wróci, przecież nie ma trudnej misji – odezwała
się sztucznie pokrzepiającym głosem. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z
tego, że przecież to nie ja martwiłam się o swojego męża, to Patricia tymi
słowami starała się pokrzepić samą siebie. Jej oczy były załzawione, a usta
układały się w krzywym uśmiechu, który w początkowym założeniu miał być
radosny. To pozwoliło mi choć na chwilę odejść od moich smętnych rozważań.
–
Co się stało z Sorielem? – spytałam prosto z mostu.
Patricia
wyprostowała plecy i zaśmiała się niemrawo.
–
Nie mam pojęcia. To było tak nagłe, że… że nawet nie zdążyłam go odnaleźć i
powiedzieć mu, że… że to już czas – jęknęła. – Nie wiem, gdzie się teraz
podzieje i co będzie robił, czy… czy nic mu się nie stanie. No i czy
kiedykolwiek go odnajdę. – Zaśmiała się niemrawo.
–
Soriel nie jest już dzieckiem – odezwałam się z uśmieszkiem. – Jest Auvreyem.
Doskonale sobie poradzi, więc nie musisz się o to martwić.
Na
twarzy lodowej czarodziejki pojawił się delikatny uśmiech pełen nadziei. Tym
razem to ona pokiwała głową. Widziałam, że chce
powiedzieć coś jeszcze, ale jej chęć podjęcia ze mną kolejnego dialogu została
przerwana przez głośne uderzanie do drzwi. Spojrzałyśmy po sobie zdziwione.
Przecież łowcy mający skontaktować się z naszymi sojusznikami ledwo stąd wyszli.
Spojrzałam
ukradkiem na Pandorę i inną radną, które stała blisko drzwi. Obydwie wyglądały
na mocno zaniepokojone, zupełnie jakby same nie spodziewały się tego, co miało
się za chwilę stać.
Czy
to demony? Skoro Reverentia podczas szkarłatnej nocy dawała im nieograniczone
możliwości, czy nie mogły w tym wypadku naruszyć bariery stworzonej przez
czarodziejki?
Wszyscy
spojrzeliśmy po sobie przerażeni, kiedy drzwi rozwarły się z głośnym trzaskiem,
a do środka wparowali…
Nie,
to nie mogło się dobrze zakończyć.
Hej :)
OdpowiedzUsuńTo druzgocące - słowo wybrane z premedytacją - że siedziba Nox zniknęła z powierzchni Ziemi. Jakoś tak przez lata byłam przyzwyczajona, że jest i trwa, choć członkowie mają różne przygody.
Och, szkarłatna noc zamienia Nathiela w postać z bajki? To jego "mam tę moc, mam tę moc!" przypomniało mi, jak jedna z pobocznych postaci w ukochanej dramie też to robiła, i parsknęłam śmiechem. Wybacz, siła skojarzeń okazała się silniejsza od uczuci smutku i niepokoju.
Dzięki za ten cliffhanger, teraz to wiem, że mogę się spodziewać wszystkiego, na przykład... "Witaj, Vail"?
Pozdrawiam.