Pomimo tego, że ostatnio pisanie WCSa idzie mi z zawrotną prędkością (dwa rozdziały na plusie, wow, tego dawno nie było), nie jestem w stanie uczynić tych rozdziałów lepszymi, niż mogłyby być. Czuję się jakaś taka schematyczna pod względem opisów i trochę emocjonalnie wybrakowana. A może to tylko takie wrażenie?
W sumie to nigdy nie sądziłam, że zgłębię dzieje Eirinn. No, ale jak była historia Calanthe i Aidena, to dlaczego nie może być historia Auvreyów? W sumie bez nich nie byłoby Nathiela i Soriela.
Vail, nienawidzę cię, ale dobrze, że istniejesz, bo bez twoich genów nie powstałby taki świr jak Nathiel!
P.S. Kiedy z ciekawości zrobiłam ctrl + f i wpisałam słowo "Auvrey", w spisie treści wyskoczyły mi kolejno: Nathiel Auvrey; Aura i Nate Auvrey; Bracia Auvrey; Eirinn Auvrey. Zrobiłam to całkowicie nieświadomie, a okazało się to być całkiem dobrym pomysłem. Wychodzi na to, że teraz brakuje jeszcze "Vail Auvrey" huehuehuhue. Laurze dajmy już spokój >D.
P.S. Kiedy z ciekawości zrobiłam ctrl + f i wpisałam słowo "Auvrey", w spisie treści wyskoczyły mi kolejno: Nathiel Auvrey; Aura i Nate Auvrey; Bracia Auvrey; Eirinn Auvrey. Zrobiłam to całkowicie nieświadomie, a okazało się to być całkiem dobrym pomysłem. Wychodzi na to, że teraz brakuje jeszcze "Vail Auvrey" huehuehuhue. Laurze dajmy już spokój >D.
***
Ciemność otaczała mnie zewsząd,
nie dając możliwości uchwycenia choćby odrobiny światła. Bezwolnie przez nią
płynęłam, zastanawiając się, czy będzie tak już przez wieczność. Wciąż do mnie
nie docierało, że trafiłam do otchłani będącej postrachem wszystkich demonów.
Nie wiedziałam, czego mogę się po niej spodziewać, bo jeżeli tylko i wyłącznie
opadania w nicość, już teraz mogłam umrzeć. Nikt nie był w stanie przeżyć tyle
czasu w ciemnościach i to bez pożywienia. Z drugiej strony, demony będące w
otchłani żyły tutaj normalnie – to dało mi nadzieję na to, że przynajmniej na
chwilę moje stopy spoczną na gruncie. Czas jednak mijał, a ja nie doczekałam
się wymarzonego lądowania. Pełna niepokoju starałam się dotknąć jakiegoś
niewidzialnego przedmiotu, który ułatwiłby mi zakończenie lotu, szybko się
jednak spostrzegłam, że nawet moje kończyny nie działają zgodnie z tym, co im
nakazuję.
Moje serce zatłukło niespokojnie
w piersi – jego echo było głośniejsze od mojego oddechu. Miałam wrażenie, że
utknęłam w pustce. Powoli zaczynałam wątpić w to, że znajdowałam się w
otchłani. Może dane mi było spocząć w samym sercu piekła?
Próbowałam oddychać spokojnie –
nie mogłam dać się panice.
Po moich skroniach spływał pot.
Wychłodzone ciało zalewały fale gorąca przypominające moment przed omdleniem.
Czułam się odrętwiała, sztywna i zaniepokojona. Nie wiedziałam, co mam robić.
Rozpaczliwie próbowałam oderwać się od niechcianej stagnacji.
Nagle usłyszałam czyjś głos.
Odbijał się echem od niewidzialnych ścian otchłani. Nie znałam go. Słowa, które
wychodziły z usta obcej kobiety nie były skierowane do mnie.