Bardzo krótki rozdział, z którym długo się męczyłam. Wiem, że nie jest emocjonująco ciekawy, ale myślę, że kolejny przyniesie ze sobą już więcej akcji.
***
Patricia nie czuła się dzisiaj
za dobrze. Podążając odkrytymi polanami okalającymi krańce miasta, masowała się
po obolałym brzuchu. Chyba długotrwały stres jej nie służył. Do tego to dziwne
uczucie niepokoju, które z każdą minioną minutą zaciskało się wokół jej mocno
bijącego serca. Taki niepokój czuła najczęściej wtedy, gdy jej przyjaciółkom
coś zagrażało. Miała nadzieję, że nawet jeżeli napotykały na swojej drodze
przeszkody, to szybko sobie z nimi poradzą. Całe szczęście każda z nich władała
magią. Cieniste pokraki raczej nie będą zbyt wielkim problemem, kiedy Alex
użyje swoich piorunów, a Martha zdezorientuje je mentalną magią. To samo
dotyczyło jej, choć obiecała sobie, że ze względu na wojenne okoliczności,
będzie starała się używać swojej mocy w jak najmniejszych ilościach. Nie mogła
się przemęczać. Musi jej starczyć sił na inne nieprzewidziane starcia.
Kiedy delikatny i miły wietrzyk
otulił jej zbolałe ciało, przystanęła w miejscu i przymknęła powieki, wczuwając
się całą sobą w emocje niesione na wietrze. Doskonale wiedziała, kto nad nią
czuwał. Nie pierwszy raz żywioł powietrza podążał jej śladami. Była zdolna
wyczuć, jaki nastrój ze sobą niósł, a to wszystko przez więź, o której
zamierzała nie zapominać do końca swoich dni. Żywioł, który za nią podążał, był
może pełen niepokoju, ale również i szczęścia. Patricia wiedziała, z jakiego
powodu jej przyjaciółka się cieszy.
Uśmiechnęła się delikatnie i
otworzyła oczy. Nie mogła zapominać o celu swojej misji. Im szybciej dojdzie na
miejsce, tym lepiej. W końcu lustrzana otchłań sama się nie utworzy. Całe
szczęście miała najkrótszą drogę do przejścia, szkoda tylko, że najbardziej
odkrytą.
Czarodziejki zgodnie uznały, że
jedyną osobą, która będzie zdolna w razie kłopotów podjąć się walki wręcz,
będzie właśnie ona. Jej magia sprzyjała fizycznym starciom – w razie kłopotów,
gdyby straciła nóż łowców, mogła utworzyć na jego podobieństwo lodowe, ostre
jak brzytwa ostrze.
Choć Patricia starała się iść z
dumnie uniesioną głową, nie mogła wstrzymać mdłości, które zaatakowały jej
delikatny żołądek. Gdyby Soriel się dowiedział, że niczego dzisiaj nie zjadła,
nawet w środku ostatecznego starcia zaciągnąłby ją do mieszkania i napchał
chipsami, popcornem i ciasteczkami, które zapewne kazałby jej zapić litrem soku
pomarańczowego. Na samą myśl o takiej dawce tłuszczu i cukru, zrobiło jej się
podwójnie niedobrze. Z wyrzutem zatrzymała się przy obrzeżnych krzakach i padła
przed nimi na kolana. Przecież z siłą natury nie mogła walczyć – kiedy będzie
chciała, i tak znokautuje człowieka.