Przekroczyłam już 50 rozdziałów, a więc jestem 13 rozdziałów do przodu i mogę spokojnie odetchnąć. Odetchnąć? Dostałam manię na pisanie, nie będę odpoczywać.
Cleo, dziękuję za ostatnie spotkanie <3 nie ma piękniejszej chwili od spotkania się z osobą, z którą dzielisz zainteresowania. Nasze opowiadaniowe spoilery, śpiewanie, czytanie listu, a także Rozważnej na żywo, było czymś pięknym <33.
POPRAWIONE [20.05.2018]
***
– Co to
miało być?
Młody
chłopak o płomiennych rudych włosach, spojrzał krzywo na swoją towarzyszkę,
która bawiła się telefonem komórkowym. Z jej miny wynikało, że nie ma pojęcia,
co właśnie wyprawia, zupełnie jakby ten twór był dla niej obcym urządzeniem.
–
„Drogi łowco cienia” – zacytował ironicznie ten sam chłopak, próbując
powstrzymać się od śmiechu. Zasłanianie ust dłonią niewiele jednak dawało, i
tak wydobyło się z nich ciche parsknięcie.
Dziewczyna
spojrzała na niego spode łba.
–
Trzeba było samemu to załatwić, ruda pało – stwierdziła ze złością, rzucając telefon
gdzieś do tyłu. Uderzył on z głuchym trzaskiem o ziemię i roztrzaskał się na
kawałki. Nie miała zamiaru przejmować się takimi ustrojstwami. Ten telefon
należał do przypadkowego, napotkanego po drodze człowieka, który szybko
pożegnał się ze swoim życiem.
Zdecydowanie
nie rozumiała ludzi. Tworzyli te dziwne gadżety, dzwonili do siebie, bawili się
nimi, grali, pisali ze sobą, śmiali się do siebie i podłączali te dziwne
kabelki, gdy chcieli posłuchać muzyki. To jakaś paranoja. Ludzie, w
przeciwieństwie do demonów, mieli sto razy więcej interesujących zajęć. Gdyby była
człowiekiem i nie musiała tylko i wyłącznie pożerać energii oraz użerać się z
idiotycznymi demonami z departamentu, miałaby tutaj naprawdę wiele do zrobienia.
Zaczęłaby od nocnych klubów i nieskończonego picia alkoholowych trunków, które
pozwoliłyby jej zapomnieć, że na co dzień miała do czynieni z samymi kretynami.
Oczywiście nie żałowała, że nie jest człowiekiem. Było jej dobrze w swojej demonicznej
skórze – dzięki niej miała więcej możliwości.
– Masz
brzydką gębę, gdy myślisz – stwierdziła mała, rudowłosa dziewczynka, która
trzymała się nogawki spodni starszego brata. Jej piegowata twarz została
rozszerzona przez diabelski uśmieszek. Miała zaledwie sześć lat, a zachowywała
się, jakby już pozjadała wszystkie rozumy. Czarna sukienka oblegana mnóstwem
białych wstążek, guziczków i falbanek, intensywnie rude włosy, które wchodziły
powoli w czerwień, a które były ułożone w dwa wysoko upięte kucyki, były
idealnym zaprzeczeniem jej dorosłości. To wciąż był mały knypek, który potrafił
wyłącznie irytować innych.
– Masz
czelność mówić, że mam brzydką gębę, gówniarzu? – spytała skrzywiona Gabrielle,
odrywając się od skrzyni, o którą się opierała.
Mała
dziewczynka wystawiła jej język i ukryła się za nogami brata.
– Hej,
zostaw Andi. Musi wypełnić swoją misję, zanim się do niej dobierzesz – oburzył
się chłopak. Z wyglądu był taki sam jak każdy z Touraville’ów, który miał
czelność ujrzeć światło dzienne. Intensywnie rude włosy, małe, szmaragdowe
oczka, piegi na nosie oraz policzkach, i wysoka postura. Jak większość demonów,
Andariel i mała Andi mieli w swoim wyglądzie coś, co przyciągało innych, na
szczęście na nią ten wyimaginowany urok nie działał. Nienawidziła ich, tak po
prostu.
– To
niech zamknie tę swoją niewyparzoną buźkę – syknęła Gabrielle. Chwilę później
dostrzegła, że mała Andi wystawia jej język. – Lepiej schowaj ten jęzor, bo ci
go odetnę nożem łowców – dodała groźnie, robiąc kilka gwałtownych kroków w jej
stronę.
Chłopak
spojrzał na swoją siostrę, która w tym samym momencie uśmiechnęła się do niego
słodko. Wyglądała teraz jak mały, grzeczny, demoniczny aniołek.
– Ja
wcale nic nie robię, braciszku, Gabrielle kłamie – powiedziała uroczym głosem.
– Wiem,
Andi. Gabrielle lubi kłamać – mówiąc to, Andariel poklepał swoją siostrę po
głowie.
Czarnowłosa
demonica prychnęła głośno, żeby pokazać swoje niezadowolenie.
Od
zawsze wolała pracować sama. Dlaczego ich szef, który doskonale o tym wiedział,
przydzielił jej dwójkę niedorobionego rodzeństwa Tourlaville? Oboje byli nierozgarnięci
i bezmyślni. To samo zawsze powtarzała jej matka, która również miała okazję
współpracować z poprzednikami tego rodu. Departament co prawda nie był zbyt
obfity w członków, ponieważ obecnie zawierał w sobie tylko odłam trzech rodów,
ale zawsze można było przydzielić jej kogoś z osób, które wspierały departament.
Gdzie był sens w użyciu małej demonicy, która dopiero co uczyła się, jak być
jedną z nich? Nie mogła znieść myśli, że to Andi dostaje największą rolę w tym
przedstawieniu…
Wściekła
Gabrielle podeszła do krzesła, gdzie siedziała przywiązana, nieprzytomna dziewczyna
o obficie lokowanych włosach.
Amy
Whitefold, przyjaciółka tej blond suki i dziewczyna przydupasa Auvreya. Całkiem
niewinna osóbka, która do tej pory nie miała nic wspólnego ze światem demonów.
Idealna ofiara. Gdyby Andariel-idiota, który jest głównym szpiegiem departamentu,
zauważył szybciej, że posiada wysoki wskaźnik energii potencjalnej, pewnie już
wcześniej by ją porwali. Była idealną przynętą i przy okazji wspaniałym
pokarmem dla demonów.
Gabrielle
chwyciła za dziewczęcy podbródek i uniosła go do góry.
Zdążyli
już wyżreć trochę cennej, ludzkiej energii. Jej cień zbladł, przypominając
teraz cień osoby o niskiej energii potencjalnej. Tak gwałtowny spadek mógł zaowocować
śmiercią lub w najlepszym przypadku śpiączką. Jeszcze oddychała, ale daleko
było jej do przytomności. Całe jej ciało znacząco pobladło i gdyby nie to, że
była przywiązana do krzesła liną, zapewne leżałaby na ziemi jak bezwładna
kukła, której nic nie jest w stanie obudzić. Wręcz nie mogła się doczekać
przerażenia w oczach jednego z łowców Nox…
–
Chciałabyś wyglądać tak jak ona, co? Niestety, daleko ci do ładnej, Gab!
Dziewczyna
uśmiechnęła się kpiąco pod nosem, zaciskając dłoń na podbródku Amy. Z
pewnością, gdyby była przytomna, błagała by ją teraz o to, by nie wbijała jej
paznokci w twarz – ostre pazury zostawiły na jej skórze krwawe wgłębienia.
Nóż
przeleciał tuż obok głowy demonicy, przecinając pasmo kruczoczarnych włosów i
wbijając się w cienką ścianę naprzeciw niej. Nie zrobiło to na niej
najmniejszego wrażenia. Ile można było czekać na tych dwóch beznadziejnych chłopczyków
z nożami kuchennymi w dłoniach?
Gabrielle
odgarnęła włosy do tyłu i obróciła się w stronę nowoprzybyłych nastolatków. Ich
widok przyprawiał ją o drgawki wstrętu. Nie mogła ukryć obrzydzenia, które
wykrzywiło jej twarz.
– Teraz
wyglądasz jeszcze gorzej – przyznał Nathiel, uśmiechając się wrednie. Za ten
uśmiech posłałaby go na tortury do samego piekła.
– Nie
muszę wyglądać pięknie, drogi Nathielu – powiedziała ironicznie Gabrielle, opierając
się o ramię nieprzytomnej i bladej Amy.
Widziała
w oczach Sorathiela przerażenie. Starał się je ukryć, lecz nie potrafił. Strach
o tę małą, nic nieznaczącą ludzką istotę paraliżował jego zmysły. Będzie łatwym
łupem dla demonów. To Auvrey będzie go musiał chronić, a przez to sam nie
będzie potrafił się dostatecznie skupić. Cóż, dla niej to lepiej, czekało ją
świetne widowisko, a co najlepsze: wyjątkowo nie zamierzała wtrącać się w
walkę. Tak jej zresztą nakazał szef Departamentu Kontroli Demonów.
Gabrielle
uniosła dłoń. Na ten prosty gest, z ciemnych kątów magazynu zaczęły wyłaniać
się dymiące cienie. Nathiel i Sorathiel wiedzieli, co to oznacza.
***
Gdy
bezszelestnie wślizgnęłam się do starego magazynu broni na Baker Street,
wiedziałam już, że walka się rozpoczęła. Moje serce biło jak oszalałe, a nogi,
które z ledwością się poruszały, były jak z waty. Moja drżąca dłoń ściskała
mocno exitialis, którego nigdy w
życiu nie używałam i nie wiedziałam jak użyć. Dlaczego nie spytałam o to
Sorathiela? Teraz będę miała problem. Wielki problem.
Przystanęłam
za jedną z wielkich skrzyń, zamknęłam oczy i wykonałam serię wdechów oraz
wydechów. Miało to na celu uspokojenie moich rozszalałych nerwów, nie było to
jednak łatwe.
Niekoniecznie
musiałam walczyć z demonami. Równie dobrze mogłam zostać niezauważona. Gdy inni
będą wciągnięci w wir walki, mogą nawet nie dostrzec Amy, która zniknie im z
oczu wraz ze mną, prawda? Nie, nie mogłam starać się na siłę być optymistką.
Zamierzałam być tym razem realistką: mogłam nawet zginąć.
Zmuszając
nogi do dalszej podróży, przechodziłam obok kolejnych skrzyń. Odgłosy walki
stawały się coraz głośniejsze. Im bliżej byłam, tym moje nogi stawały się cięższe,
jakby ktoś napchał je kamieniami. I to bez mojej zgody. Byłam tak przerażona,
że wcale bym się nie zdziwiła, gdybym lada moment padła jak długa na ziemię i
odleciała do krainy tymczasowej bezwładności. Pomagała mi tylko myśl, że nie
robiłam tego dla siebie, a dla Amy.
Zatrzymałam
się i wychyliłam ostrożnie głowę zza skrzyni, aby mieć jakiekolwiek rozeznanie
w sytuacji. Liczyłam przy okazji na to, że nikt mnie nie dostrzeże. Nathiel i
Sorathiel walczyli z cienistymi demonami, a Amy siedziała nieprzytomna na
krześle, do którego była przywiązana liną. Świetnie, to pokrzyżowało moje plany.
Teraz już z nią nie ucieknę. Będę musiała ją najpierw odwiązać, a potem w jakiś
sposób wynieść z magazynu. Bałam się, że nie byłam na tyle silna. Nie sądziłam
przy tym, że Amy ważyła sto kilo. Problem tkwił we mnie. Byłam słaba,
zdecydowanie niższa i chudsza od niej. Na dodatek wciąż miałam poturbowane
żebra. Los posłał mi krzywy, ironiczny uśmiech, po raz kolejny uświadamiając
mnie o tym, że nie byłam osobą, której szczęście deptało po piętach.
Przed
oczami mignęło mi coś czerwonego. Widziałam, że ktoś stoi po przeciwległej
stronie magazynu i przygląda mi się z cienia. Moje serce zamarło, gdy
tajemnicza postać osunęła się w ciemny kąt. Wiedziałam, że to demon. Nawet z
daleka szmaragdowy błysk dawał znać o swoim istnieniu.
Zostałam
odkryta.
Chowając
się szybko za skrzynią, wzięłam głęboki wdech, ścisnęłam mocniej rękojeść exitialis, po czym zwróciłam się do
przodu i zaczęłam biec. Nie miałam czasu na myślenie, zatrzymywanie się i
obserwowanie. Gonił mnie czas. Adrenalina w moich żyłach podskoczyła do
maksimum, dzięki czemu byłam jak niepowstrzymana biegaczka, która dobrowolnie
zbliżała się do śmierci. Ostatnią skrzynię musiałam pokonać, czołgając się po
ziemi, ponieważ była niska i łatwo byłoby mnie zza niej dostrzec. Moje żebra przeszywał
ostry ból, gdy z ich pomocą przesuwałam się po betonowym podłożu, nie wydałam z
siebie jednak żadnego dźwięku, który poświadczyłby o bólu. Musiałam zacisnąć zęby
i zapomnieć o tym, że czuję się, jakby ktoś zrzucił na mnie słonia.
Gdy
dotarłam na miejsce, z ulgą wychyliłam głowę. Niedaleko mnie stało krzesło z
przywiązaną do niego pobladłą Amy. Wiedziałam, że żyje, a jednak przeszyły mnie
nieprzyjemne dreszcze. Czy demony zrobiły jej krzywdę? Sądząc po bladym cieniu,
który padał na podłoże, mogły wyżreć jej cenną energię, na szczęście nie na
tyle, by pozbawić ją życia. Nie wiedziałam, czy ten fakt mnie bardziej
przerażał, czy radował.
Już
miałam zaryzykować, podnosząc się z ziemi i podbiegając do niej, gdy
zorientowałam się, że tuż nad moją głową, na niskiej skrzyni, siedzi nie kto
inny jak Gabrielle. Zatkałam usta dłonią, bojąc się, że mogę wydać z siebie
okrzyk przerażenia. Z pewnością była to osoba, z którą nie chciałam mieć do
czynienia.
Jak
miałam uniknąć konfrontacji z demonicą? Przecież jeżeli podejdę do Amy, od razu
mnie zauważy i pogruchocze mi kości. Nie byłam na tyle wyszkolona, by poradzić
sobie z ludzkim demonem, który myśli, rani i bezwzględnie zabija. Z drugiej
strony, tuż za mną, mógł się czaić w tym momencie inny demon, jeszcze bardziej
brutalny, niż Gabrielle. Z każdej strony niebezpieczeństwo, którego nie sposób
uniknąć. Musiałam się wyciszyć i
uruchomić system myślenia.
Jeszcze
raz wychyliłam głowę, by przyjrzeć się sytuacji. Albo miałam przywidzenia, albo
demonów było coraz więcej. Domyślałam się, że jeśli dalej tak pójdzie, nigdy
się stąd nie ruszymy. Nathiel i Sorathiel starali się przedzierać przez chmarę
szmaragdowookich potworów, by w jakiś sposób dojść do Amy, ale nie mogli.
Jedyną nadzieją byłam ja. Tylko co miałam zrobić, by odciągnąć stąd Gabrielle?
Na
ratunek przyszedł mi Sorathiel, który dostrzegł mnie wśród skrzyń. Nie był
zdziwiony moim położeniem, musiał przewidzieć, gdzie się znajdę. Chwila jego
nieuwagi sprawiła, że został zraniony przez demona, na szczęście Nathiel pomógł
mu na tyle szybko, aby nie stała się mu większa krzywda. Oboje zamienili ze
sobą kilka słów, których nie byłam w stanie dosłyszeć, domyślałam się jednak,
czego dotyczyła rozmowa. Po pierwsze planu, który miał na celu odwrócenie uwagi
Gabrielle, po drugie tego, że czaiłam się za skrzynią po to, by ocalić Amy.
Wywnioskowałam to oczywiście po zdenerwowanej minie Nathiela, który spojrzał na
mnie przelotnie, przekazując mi wszystkie negatywne emocje, jakie w sobie miał.
Domyślałam się, że gdy wrócimy (o ile będzie nam to dane), zdrowo na mnie
nawrzeszczy. Trudno. Ani trochę nie bałam się Nathiela. Może jeszcze niedawno
latałby za mną z nożem, próbując mnie zabić, ale teraz miał siłę tylko w
słowach, a wszelakie słowa przeciwko mojej sarkastycznej naturze były tak
naprawdę żadną bronią.
Dwaj
łowcy dosyć szybko przeszli do sedna sprawy. Sorathiel, trzymając się za
krwawiące ramię, oczyścił drogę swojemu demonicznemu przyjacielowi, który ze
zbulwersowanym wyrazem twarzy, wskoczył na rząd skrzyń i zaczął po nich biec w
stronę Gabrielle. Znudzona demonica zeskoczyła z pudła, dając o tym znać mocnym
stuknięciem obcasów w podłoże. Tuż obok mojej głowy wylądowała jedna z jej
czarnych wstęg. Wstrzymałam oddech. Doskonale pamiętałam, jak miotały mną po
całym parku. To było wtedy, gdy Deaniel za jej sprawą zniknął w otchłani. Choć
byłam przerażona i sparaliżowana, miałam ochotę chwycić za jedną z nich i
pociągnąć tak, aby Gabrielle straciła równowagę. Powstrzymałam się jednak od
tych samobójczych myśli. Miałam teraz zupełnie inny cel.
Gdy
wstęga oddaliła się ode mnie, a oddźwięk nerwowo stukających obcasów ucichł,
postanowiłam ponownie wychylić głowę zza skrzyni.
Nathiel
odciągnął Gabrielle dostatecznie daleko. Machnął mi ręką na znak, że powinnam
brać się do dzieła. Nie miałam czasu na zastanowienie.
Wyciszyłam
wszystkie swoje myśli, wzięłam głęboki wdech i z mocno walącym w piersi sercem,
wybiegłam zza skrzyni. Szybko dostałam się do omdlałej Amy. Nie miałam czasu,
żeby sprawdzić, w jakim dokładnie stanie się znajduje, musiał mi wystarczyć
wyłącznie fakt, że wciąż oddychała. Początkowo miałam wielki problem z
rozwiązaniem liny, która ją opinała. Ręce mi drżały, a umysł został przyćmiony
na tyle, że spowolnił mój system myśleniowo-decyzyjny. Miałam problem nawet z
rozwiązaniem supła. Oczy wędrowały nerwowo to po linie, to po całej sali. Na
razie nic nie wskazywało na to, że zostałam zauważona. Wszyscy byli pogrążeni w
walce. Pozostało tylko jedno pytanie: gdzie podziewała się ta czerwonowłosa
istota o szmaragdowych oczach, która dostrzegła mnie z przeciwległego kąta
magazynu?
– Cześć
– usłyszałam nagle cienki, dziecięcy głos, który rozległ się za moimi plecami.
Podskoczyłam
przestraszona i obróciłam się gwałtownie w tył. Moim oczom ukazała się mała
dziewczynka o płomiennych rudych włosach, związanych czarno-białymi wstążkami w
dwa kucyki. Gdy pochylała się ku mnie ze złożonymi na plecach rękoma i swoim
uroczym uśmiechem na twarzy, wyglądała całkiem normalnie. Problemem były jej
szmaragdowe, demoniczne oczy, które płonęły złośliwością. To nie był miły
przedszkolak, to dziecko, które było demonem.
–
Jestem Andi – przedstawiła się, przekręcając głowę w bok i uśmiechając jeszcze
szerzej. – Od dziś będę twoją przyjaciółką – swoją wypowiedź zakończyła krótkim
i niepokojąco wesołym śmiechem.
Tuż za
mną rozległ się głośny oddźwięk łamanego drewna. Odwróciłam się w tamtym
kierunku, aby upewnić się, że to nie Gabrielle, która za chwile poderżnie mi
gardło. Na szczęście był to tylko jeden z bezrozumnych cienistych demonów,
który został odrzucony przez Sorathiela.
Szybko
powróciłam wzrokiem do miejsca, gdzie stała demoniczna dziewczynka. Ku mojemu
zdziwieniu, zniknęła. Rozglądnęłam się uważnie, sprawdzając, czy nie planuje na
mnie utajonego zamachu. Na szczęście już jej tam nie było.
Szybko
wymazałam z pamięci małą demonicę. Doskonale wiedziałam, że jeszcze tu wróci, teraz
musiałam się jednak zająć Amy. Uczyniłam kolejny ruch, który miał na celu
rozwiązanie liny. Po wielu trudach, mój pogrążony w chaosie umysł podrzucił mi
pewien pomysł – w końcu nie na darmo miałam przy sobie nóż łowców. Może jego pierwotnym
zastosowaniem było zabijanie demonów, ale kto powiedział, że nie przyda się do
rozcięcia węzła? Na pewno był piekielnie ostry.
Lina
okalająca żebra Amy opadła wraz z nią na podłogę. Na szczęście w porę udało mi
się chwycić jej bezwładne ciało.
Etap pierwszy
zakończony. Co z drugim?
Niewiele
myśląc, uklękłam na ziemi i wtargałam na swoje wątłe plecy ciało przyjaciółki.
Spodziewałam się, że będzie trochę lżejsza, czego jednak można było oczekiwać
po niskiej i pozbawionej jakichkolwiek sił nastolatce, która nie wyleczyła
jeszcze swoich żeber? Z wielkim trudem i cichym jękiem bólu, przeniosłam się
wraz z Amy do pionu. To był właśnie ten czas, kiedy należało zwiewać.
Zaciskając
mocno usta, zaczęłam iść powolnym krokiem w stronę skrzyń, bo tylko na tyle
było mnie stać – istniało wielkie prawdopodobieństwo, że nikt mnie nie zauważy,
kiedy będę się między nimi przechadzać. Nim jednak zdołałam się tam przenieść,
coś lub może ktoś złapało mnie za nogę i sprawiło, że wylądowałam płasko na
ziemi. Moje ciało przygniótł dodatkowy ciężar w postaci Amy. Nie mogłam
powstrzymać się od okrzyku bólu. Byłam pewna, że moje żebra ponownie zostały
połamane.
Mimo łez zbierających
się w kącikach oczu, spojrzałam w tył. Zdziwiłam się, bo... nikogo tam nie
było. Gdzieś w mojej głowie rozbrzmiał tylko dziecięcy śmiech małej demonicy.
Najwyraźniej była to jej sprawka. Czy odtąd zamierzała utrudniać mi ucieczkę?
Z
trudem podniosłam się z ziemi, ponownie chwyciłam Amy na plecy i zaczęłam
jeszcze wolniejszym krokiem kierować się w stronę wyjścia.
Z
perspektywy osoby stojącej z boku, musiałam wyglądać jak mocno pijana
nastolatka, która zatacza się pod skrzynie i płacze z bezsilności nad swoim
marnym losem. Sytuacja była jednak odrobinę inna. Łzy spływały mi po polikach z
powodu nieludzkiego bólu, który władał nad moimi żebrami. Bałam się, że jeszcze
moment i upadnę na ziemię, więcej z niej nie wstając. Nie mogłam jednak tego
zrobić. Musiałam iść. Obiecałam sobie, że mojej przyjaciółce nie stanie się
krzywda. Nie chciałam jej stracić, tak samo jak Joanne.
Z
zaciśniętymi zębami jakoś doczłapałam do wyjścia. Uciec – to był teraz mój
jedyny cel.
Chłodny
wiatr owiewał moją twarz, wcale nie ułatwiając sprawy. Miałam wrażenie, że
miota mną na wszystkie strony, śmiejąc się ze mnie i próbując strącić na
asfalt. Starałam się mu nie poddawać, ale nie mogłam poradzić nic na to, że
byłam u kresu swoich sił. Nogi i ręce drżały, a oczy stawały się coraz bardziej
zamglone.
Jak
miałam iść, kiedy byłam tylko i wyłącznie człowiekiem?
– Daj
mi ją – usłyszałam znajomy głos.
Nawet
nie wiedziałam, kiedy obok mnie pojawili się moi zbawcy – Nathiel i Sorathiel.
Blondyn zdjął Amy z moich pleców i z łatwością zarzucił ją na swoje. Gdyby nie
sytuacja, która zmuszała nas do ucieczki, z pewnością w tym momencie zaczęłabym
mu dziękować na kolanach.
–
Dobrze się spisałaś – powiedział cicho Sorathiel, posyłając mi delikatny, choć
zaniepokojony uśmiech.
Kiwnęłam
głową. Odrobinę mniej entuzjastycznie zareagował Nathiel, który spojrzał na
mnie groźnie i pociągnął mnie gwałtownie za rękę, jakby chciał mi zrobić na
złość. Jęknęłam z bólu. On jednak nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
–
Zabiję cię – mruknął pod nosem, obdarowując mnie chłodnym spojrzeniem. Miałam
ochotę rzucić mu jakąś ciętą ripostę, niestety, nie byłam w stanie zrobić
niczego więcej, jak po prostu za nim podążać. Auvrey ciągnął mnie za rękę,
wcale mnie nie oszczędzając.
Wiedziałam
już, że jeżeli dotrę do domu nie mdlejąc, to będzie cud.
***
– Co o
tym sądzisz, Calanthe?
Kobieta
o długich blond włosach wynurzyła się z cienia, który rzucała na ziemię ogromna
skrzynia. Jej mina nie wskazywała na głębsze emocje. Cała jej dusza była ukryta
za zasłoną chłodnych, niebieskich oczu. Biorąc do ust papierosa, zaciągnęła się
i wydmuchała z ust gęsty dym, który powędrował ku sufitowi, niknąc gdzieś w
ciemnościach. Parasolką, którą dzierżyła w drugiej dłoni, zastukała głośno i
ostrzegawczo w podłogę, jakby zapowiadała swój rychły powrót.
–
Jeszcze nie wygrałeś – odpowiedziała szeptem. – Jeszcze nie.