Ten rozdział jest pod względem wielkości największym, zaraz po rozdziale 25-tym. Gdy się do niego dopadłam na weekendzie, wręcz nie mogłam się oderwać. Żałuję, że ostatnio mam tak niewiele czasu.
Ponowna przerwa od dramatów. Oczywiście nie na długo. Cieszmy się, póki możemy.
Mój A. zauważył ostatnio pewną zależność. Każda postać z mojego opowiadania ma coś ze mnie. Laura ironię i chłód, Nathiel głupotę, ryzykowność, nieogara i szaleńczy charakter (chyba najbardziej ze wszystkich bohaterów mnie przypomina), Sorathiel ma ode mnie zamiłowanie do książek, a Amy zacieszanie z każdego napotkanego przystojniaka. To może dlatego nigdy nie potrafiłam wymyślić prawdziwej siebie w opowiadaniu. Bo każdy coś ze mnie ma!
PS. Dodaję rozdział dzień wcześniej. Jakoś tak nie mogłam czekać D:
POPRAWIONE [22.04.2018]
Zrządzenie losu sprawiło, że ten rozdział wstawiam akurat w dniu, kiedy Nathiel obchodzi urodziny. WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, DEMONICZNY GŁUPKU! Nie sądziłam, że akurat teraz przyjdzie mi poprawiać rozdział, w którym on sam ma urodziny! Lubię takie zrządzenia losu.
POPRAWIONE [22.04.2018]
Zrządzenie losu sprawiło, że ten rozdział wstawiam akurat w dniu, kiedy Nathiel obchodzi urodziny. WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, DEMONICZNY GŁUPKU! Nie sądziłam, że akurat teraz przyjdzie mi poprawiać rozdział, w którym on sam ma urodziny! Lubię takie zrządzenia losu.
***
Mocne promienie słońca
przebijały się przez cienkie zasłony, rażąc bezlitośnie moje zaspane oczy.
Wiedziałam, że to czas na pobudkę. Spało mi się jednak wyjątkowo dobrze,
dlatego nie chciałam podnosić się jeszcze z łóżka.
Z mruknięciem niezadowolenia przekręciłam
się na drugą stronę i przykryłam głowę kołdrą. Czułam, że na powrót zapadam w
przyjemny, głęboki sen. Oczami wyobraźni widziałam błękitne niebo oprószone puszystymi chmurami, które ocierały
się o mnie, sprawiając wrażenie tak miękkich, że mogłam bez końca się w nich
zapadać.
Na moich ustach pojawił się
mimowolny uśmiech. Chciałam przytulić się do chmury i odpłynąć razem z nią w
niezmierzony błękit nieba, nie przejmując się nowym dniem, który starał się
brutalnie wydrzeć mnie z rąk sennego świata. Już niemalże dotykałam dłonią
niebieskiego sklepienia, kiedy nagle do moich uszu doszedł irytujący okrzyk,
będący moją codzienną, gwałtowną pobudką ze snu.
– Ja pieprzę! Latający potwór
spaghetti! Wiedziałem, że on naprawdę istnieje, Sorath! Widzisz jak leci? Zaraz
rozpierniczy się na ścianie!
Jęknęłam cicho i otworzyłam
oczy, natychmiastowo kierując je na drzwi.
Nathiel. Dlaczego w każdym
aspekcie mojego pozornie spokojnego życia pojawiał się właśnie on? Miałam już
dosyć jego głosu, twarzy (a szczególnie tych głupio szczerzących się jak do
sera zębów, rażących swoją bielą jak w reklamach pasty blend-a-med), głupoty,
jaką codziennie starał się mnie zarazić, i tego z jaką brutalnością wybudzał
mnie z głębokiego, przyjemnego snu. Takie osoby bezwzględnie się dusi i spala
ich zwłoki, żeby przypadkiem nie narodziły się jako zombie i nie kontynuowały
swoich męczarni, chodząc za daną osobą i powtarzając na okrągło: „Zjem twój
mózg, bo przypomina mi spaghetti”.
Westchnęłam głośno i
przewróciłam się na plecy. Pobielany sufit uśmiechał się do mnie ironicznie
poprzez malutkie i nieregularne pęknięcia. Nie minęła nawet minuta, a Nathiel
zaczął śpiewać swoje dziwne piosenki o hydraulikach, biedronkach i kradzionym
ze sklepu dżemie. Całkowicie się wówczas poddałam. Wszelakie próby polegające
na odprężeniu się we własnym tymczasowym łóżku nie wchodziły w grę, kiedy na
zewnątrz buszował orędownik demonicznej głupoty.
Przeniosłam się do pozycji
siedzącej, odgarniając rozszalałe włosy z czoła. Na dzień dobry spojrzałam w
lusterko, które stało na szafce. Jak każdego poranka pod moimi oczami widniały
przerażające cienie, a moja twarz zdobiona była przez czerwone ślady, którymi
naznaczyła mnie poduszka. Wyglądałam, jakby przejechał po mnie traktor. Chociaż
lepiej, że traktor, a nie kombajn.
Słysząc kontynuacje szaleńczych
piosenek Nathiela, wstałam z łóżka i zdecydowałam się ubrać. Nie miałam
sposobności chodzenia po obcym, przepełnionym męskimi osobnikami domu, w
piżamie i z kołtunami na głowie. To nie było Halloween, żebym musiała grać
wiedźmę.
Kiedy się przeciągnęłam,
poczułam niemiłe ukłucie w żebrach. To nie był czas na swobodne manewry ciałem.
Musiałam uważać. Przecież nie chciałam się znowu połamać. Samo wspomnienie
mojego bolesnego upadku ze schodów i łamanie zasad grawitacji przez demona,
który rzucał mną po ścianach, przyprawiało mnie o dreszcze.
Z szafki wyjęłam szczotkę i
powolnymi ruchami zaczęłam rozczesywać swoje roztrzepane włosy.
Wczoraj odbyłam poważną rozmowę
z szefem organizacji Nox, Hugh. Opowiedziałam mu o całym zdarzeniu, jakie
miało miejsce w moim domu oraz o moich dziwnych, choć mało przydatnych
zdolnościach. Podobnie jak Sorathiel i Nathiel nie miał jednak żadnej
konkretnej teorii na temat tego, kim lub czym byłam. Zaprzeczył też
jakimkolwiek demonicznym korzeniom, gdyż mój cień był jak najbardziej ludzki –
demony go przecież nie posiadały. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie warto na siłę
szukać rozwiązania, bo te wkrótce samo może do mnie przywędrować. Nasza rozmowa
zeszła w pewnym momencie na inny tor. Hugh stwierdził, że powinnam przynajmniej
przez jakiś czas mieszkać z Nathielem i Sorathielem, bo nigdy nie wiadomo, czy
demony znowu mnie nie zaatakują. W tajemnicy, pochylając się ku mnie,
stwierdził, że przyda im się kobieca ręka, szczególnie Nathielowi, który wciąż
zachowywał się jak rozpieszczony dzieciak ze smoczkiem w buzi. Miałam co do
tego pewne wątpliwości. Fakt, gdyby Nathiel rzeczywiście mieszkał w tym domu
sam, długo by nie przeżył, ale Sorathiel? Był i będzie sto razy lepszą panią
domu ode mnie. Gdy ja potrafiłam zrobić na śniadanie tylko spalone tosty i przesoloną
jajecznicę, on zaskakiwał mnie przeróżnymi omletami, placuszkami i innymi
tworami śniadaniowymi, których nawet nie potrafiłam nazwać. Hugh chyba nie miał
pojęcia, jak dobrze sobie radzi.
Szef organizacji Nox
stwierdził, że nie powinnam przejmować się kosztami. Mogę dalej kontynuować
swoją naukę i prowadzić spokojne życie. Spytałam go wtedy, czy robi to z dobrego
serca, czy czegoś ode mnie oczekuje. Uśmiechnął się i odpowiedział, że urodził
się po to, by pomagać innym, zresztą jest już bardzo stary i nie potrzebuje
tylu pieniędzy, ile posiada. Coś mi podpowiadało, że kryła się za tym głębsza sprawa,
wciąż jednak nie rozszyfrowałam jaka.
Na tym skończyła się nasza
rozmowa. Oczywiście nie byłam przekonana co do utrzymywania mnie przez
całkowicie obcego, starszego pana. Może dla Nathiela i Sorathiela był jak
dziadek, ale ja byłam dla niego zupełnie nikim, po prostu przybłędą, która
miała pecha i wplątała się w demonicznie zawiłe sieci przez przypadek. Wolałam znaleźć
sobie pracę dorywczą, ale domem, własnym małym pokojem i dwójką łowców, którzy
byli zawsze w pobliżu mnie, nie zamierzałam gardzić.
Nathiel najwyraźniej ucieszył
się z mojej decyzji. Mało nie zaczął skakać jak małe dziecko, które ma pod sobą
wielką piłkę. Byłam zdziwiona tym, jak szybko zmieniał swoje nastawienie do
ludzi. Jeszcze kilka miesięcy temu gonił mnie z nożem wokół stołu i próbował
zabić, potem jawnie sobie ze mnie kpił i kłócił się ze mną o najdrobniejszą
rzecz, następnie awansował na mojego osobistego rycerza bez białego rumaka i
stał się dla mnie taki milutki, że chwilami robiło mi się od tego niedobrze.
Nawet, gdy próbowałam prowadzić z nim ulubione słowne potyczki, on uśmiechał
się tylko głupkowato, nie odpowiadając na moje ironiczne uwagi. Myślę, że
maczali w tym palce obcy. Ktoś go musiał podmienić. Zdecydowanie.
Kolejna mordercza aria Auvreya
przedarła się przez chwilowo pogrążony w ciszy dom. Ten ogłuszający fałsz
przerwał w końcu cierpliwy jak zawsze Sorathiel.
– Ubierz coś na siebie,
Nathiel, nie mieszkamy sami.
Moja ręka zatrzymała się w
połowie drogi do klamki. Postanowiłam, że odczekam jeszcze kilka minut. Nie
chciałabym zobaczyć paradującego w samych bokserkach lub – w jeszcze gorszym
przypadku – nago, Nathiela. Na takie widoki nie byłam gotowa i... w sumie chyba
nigdy nie będę.
– Mogę wszystko, mam dziś
urodziny! – dosłyszałam radosny głos małego dzieciaka. W myślach widziałam wznoszące
się do góry ręce, które machają szaleńczo w górze, pragnąc oznajmić światu, jak
bardzo szczęśliwy z tego powodu jest.
Rzeczywiście. Dziś dwudziesty
drugi kwietnia. Nasz drogi Nathiel kończył właśnie osiemnaście lat, a co za tym
idzie – urządzał huczną imprezę urodzinową. W jednej chwili mój umysł zaczął obracać
się wokół myśli, jakim prezentem mogłabym go obdarzyć. Sama zdziwiłam się tymi
rozmyślaniami. Z drugiej strony… zasługiwał na to. Naprawdę wiele dla mnie
zrobił. To dzięki niemu wciąż żyłam i pierwszy raz od miesięcy czułam się w
pełni bezpieczna. Co jednak miałam mu podarować? Koszulkę z napisem: „Hejtuję
demony!” lub „Bierz mnie, maleńka, póki jestem gorący”? Zestaw noży kuchennych,
które będą przydatne jako zastępcze ostrza do walki z demonami? To niezbyt udany pomysł, tym bardziej, że nie
miałam przy sobie żadnej gotówki – kto by pomyślał, że tak szybko przyjdzie mi
żyć samej i to na własną kieszeń? Gdyby to przewidziała, zbierałabym pieniądze
już jako dziesięciolatka.
Świnka-skarbonka stojąca na
półce uśmiechała się do mnie złowieszczo, a jej wewnętrzna pustka odbijała
echem w mojej głowie: „Nakarm mnie!”. Mniemam, że porcelanowe świnie nie
zajadają się tostami śniadaniowymi, a szkoda, bo gdyby dzięki temu mogły mnożyć
pieniądze…
Chrząknęłam w zwiniętą pięść,
wykrzywiłam usta w grymasie niezadowolenia, będącym reakcją na moje dziwne
myśli i postanowiłam wyjść na zewnątrz. Śpiewający głos Nathiela umilkł, dlatego
byłam bezpieczna. Prawdopodobnie poszedł się ubrać.
Cóż, najwyraźniej się myliłam.
Gdy wyszłam z pokoju, tuż przede mną stał czarnowłosy, roztrzepany chłopak z
zabójczym uśmiechem na twarzy. Był ubrany. W połowie. Bo tak na ogół to świecił
gołą klatą, a w rękach trzymał wielki karton z wódką.
– Cześć, śpiąca królowo lodu –
powiedział, szczerząc się do mnie. – Długo dziś spałaś.
– Spałabym dłużej, gdybyś nie
zaczął śpiewać o biedronkach, które rozmnażają się na wiosnę – rzekłam, unosząc
znacząco brew do góry.
– Hej, wiosna to fajny czas –
odpowiedział chłopak, zanosząc się wesołym śmiechem. – W końcu wtedy się
urodziłem. – Puścił mi oczko.
Stałam tak, wpatrując się w
jego twarz i zastanawiając, jak w najprostszy sposób mogłabym mu złożyć
życzenia.
„Sto lat, abyś głupotą ludzi
nie zarażał!”, „Wszystkiego najlepszego! Wesołych świąt! Rozmnażających się
biedronek! Latających słoików dżemu! I potworów spaghetti! I żebyś dał mi
święty spokój na kolejne tysiąc lat!”. Cóż, nic nie mogłam poradzić na to, że w
jego obecności moje myśli obracały się wyłącznie wokół sarkazmu.
Wzięłam głęboki wdech i
wyłączając ironiczny tryb z pomocą mentalnego przełącznika, zrobiłam coś, czego
nawet nie zamierzałam zrobić. Stanęłam na palcach i składając na jego miękkim
poliku całusa, powiedziałam:
– Wszystkiego najlepszego.
Nathiel opuścił na podłogę
karton, mało nie tłukąc butelek – podskoczyłam przestraszona, ponieważ nie
spodziewałam się ogłuszającego trzasku i to tak blisko moich własnych stóp.
Auvrey spojrzał na mnie, jakby zobaczył ducha. Na policzku, który pocałowałam,
położył dłoń. Poczułam się tak, jakby moje usta miały morderczą moc. Być może
wypaliłam mu w nim dziurę. Byłoby świetnie. Tak trzymać, Lauro.
Postanowiłam uciec od tej
żenującej sytuacji i wymijając go, skierowałam się w stronę kuchni. Zza pleców
doszedł mnie głos czarnowłosego, który najwyraźniej zdążył się już obudzić i
wrócić do swojego głupkowatego trybu działania.
– Hej, liczyłem na usta! – Jego
słowa zostały zakończone głośnym i szaleńczy wybuchem śmiechu. Jego podróży po
domu towarzyszył odtąd jeszcze radośniejszy śpiew, niż wcześniej. Optymizmu
tego demonicznego łowcy chyba nie dało się zepsuć.
Przewróciłam oczami i weszłam
do kuchni, gdzie przy stole siedziała już perfekcyjna pani domu, ubrana w
różowe rękawice sięgające jej do samych łokci. Stanęłam w progu i spojrzałam na
niego ze zmarszczonym czołem.
– Cześć – przywitałam się
niepewnym głosem.
Blondyn skinął głową znad
bliżej nieokreślonej listy. Wyglądało to tak, jakby miał dzisiaj wyjątkowo dużo
pracy i specjalnie na tą okazję sporządził długą, sięgającą samej ziemi listę z
zadaniami, które miał wypełnić. Różowe rękawice mógł sobie jednak odpuścić.
– Gustowne łapki –
powiedziałam, uśmiechając się ironicznie pod nosem.
Sorathiel zmarszczył czoło. W
końcu podniósł na mnie brązowe oczy.
– To pomysł Nathiela.
Postanowił zrobić mi prezent – odpowiedział niezadowolony. – Oczywiście kazał
mi je nosić pod groźbą, że złamię mu serce w najważniejszym w ciągu roku dniu,
jaki go spotykał.
– W różowym ci do twarzy –
przyznałam, próbując powstrzymać moje usta od ułożenia się w rozbawiony
uśmiech.
–
Bardzo śmieszne.
Uznałam,
że mimo braku apetytu, czas na śniadanie. Obiecałam sobie, że przez najbliższy
miesiąc będę jadła tyle, ile tylko pomieści mój żołądek. Ludzie, których
znałam, nie poznawali mnie na mieście i za plecami komentowali mój
marny wygląd. Nie mogłam poradzić nic na to, że miałam tendencję do chudnięcia,
a nie tycia. Z chęcią bym się z kimś zamieniła, jeśli byłoby to możliwe.
Chwyciłam za dwie kromki chleba
tostowego i wrzuciłam go do tostera. To było moje standardowe śniadanie, na
więcej nie było mnie stać.
– Pomóc wam dziś w czymś? –
spytałam Sorathiela, w oczekiwaniu na moje śniadanie.
Nie spodziewałam się, że to
Nathiel, który wszedł właśnie do kuchni, odpowie na moje pytanie:
– Pewnie, potrzebuję murzyna do
trzepania bitej śmietany.
Spojrzałam na niego przez ramię
z uniesionymi brwiami.
– Myślałam, że albinosa. – Już
miałam otworzyć usta, by dopełnić moją uwagę czymś podwójnie zgryźliwym i
ironicznym, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam, uznając, że dziś będę
wyjątkowo grzeczną Laurą. W końcu Nathiel miał urodziny. Cóż, to będzie
piekielnie trudne zadanie i pożre prawdopodobnie wszystkie moje pokłady
cierpliwości.
– Pomożesz? – spytał uroczym
głosem czarnowłosy, opierając się szarmancko o blat. Posłał mi z góry przymilny
uśmieszek.
– Mam wybór? – Odwróciłam od
niego wzrok i skupiłam się na tosterze.
– Zawsze jakiś jest.
Spojrzałam na Auvreya. Dzisiaj
naprawdę rozpierała go energia. Szmaragdowe, demoniczne oczy świeciły mu się
jak napalonemu na marchewkę królikowi, a promienny uśmiech nie schodził mu z
twarzy nawet na minutę. Jakby tego było mało, ubrał koszulkę z wielką
uśmiechniętą emotką, która trzyma w ręce nóż (to emotki w ogóle miały ręce?).
Widniał na niej napis: „Zepsuj mój dzień, a ja zepsuję ciebie”.
Szczęście, szczęście wszędzie.
Na miejscu Nathiela nie cieszyłabym się, że jestem coraz starsza, chociaż to
raczej kwestia światopoglądu. Byłam pesymistką, więc zazwyczaj niewiele rzeczy
mi odpowiadało. Nathiel był niepoprawnym optymistą, należącym do wymierającego
gatunku, więc cieszył się z wszystkiego, co go tylko spotykało, nawet jeżeli
była to zgraja przypadkowych demonów chodzących po ulicy. Musiałam przyznać, że
z radością było mu do twarzy.
Nim się zorientowałam, nawet ja
zaczęłam się głupio uśmiechać, a Nathiel zauważając moją zmianę mimiki twarzy,
zaczął szczerzyć się jeszcze bardziej. Z irytacją odwróciłam od niego wzrok,
próbując ukryć się za zasłoną uwitą z blond włosów. Chyba coś było ze mną nie
tak, skoro zaczynałam przejmować jego radość. A może po prostu wracałam do
siebie?
– Pomogę ci – odpowiedziałam w
końcu.
– Ha, wiedziałem, że mogę na
ciebie liczyć! – W swojej przedziwnej euforii Nathiel rzucił się na mnie od
tyłu, mało nie wytrącając z równowagi, i mocno przytulił. Jego czarne
roztrzepane włosy połaskotały mój policzek, kiedy obejmował moje ramiona.
Momentalnie przeszyły mnie dreszcze. Nie wiedziałam, czy to z powodu
łaskoczących mnie włosów, czy zdziwienia łamanego przez przerażenie wywołane
zaistniałą sytuacją. Zesztywniałam jak kołek. Bałam się poruszyć choćby o
milimetr.
Czy mi się zdawało, czy Nathiel
zaczął być ostatnio bardzo wylewny uczuciowo w stosunku co do mnie?
– Eee... Nathiel? – spytałam
cicho, gdy po dłuższej chwili nawet się nie poruszył. Zaczynało mi się robić
gorąco. – Mógłbyś mnie puścić?
Dopiero wówczas czarnowłosy,
demoniczny łowca oderwał się od moich pleców i wyprostował. Bałam się teraz
spojrzeć w jego twarz. Bałam się, że zobaczę w niej coś, czego nie chciałam
zobaczyć. To samo, co widziałam jeszcze niedawno w oczach Deaniela.
– Coś ci się przypala –
usłyszałam szept, tuż nad uchem. Przeszyły mnie od niego dreszcze.
Zdezorientowana spojrzałam w
stronę opiekacza, z którego ulatniał się biały dymek.
Cóż, dziś na śniadanie jak
zawsze spalone tosty. Smacznego.
***
Śmietana. Litry, a może nawet
hektolitry śmietany. Dosłownie cały blat był zasypany tymi maleńkimi kubeczkami
zawierającymi kwaskowaty, biały i tłusty płyn. Zgadzając się na jego ubijanie,
nie sądziłam, że przyjdzie mi marnować własne siły na pięćdziesiąt deserów
lodowych, które zamierzał przyrządzić Nathiel. Nigdy nie sądziłam, że ma aż
tylu znajomych, bo nigdy nie widziałam go w ich towarzystwie. Cały czas
myślałam, że tylko i wyłącznie Sorathiel był jego przyjacielem, a sam Nathiel
to typowy samotnik zapatrzony we własne odbicie w lustrze. Jak widać, myliłam
się. No cóż, prawda była taka, że każdy na świecie miał bardziej udane życie
towarzyskie niż ja, nie powinnam się więc dziwić.
Powracając do bitej śmietany…
– Chyba oszalałeś –
stwierdziłam, patrząc na rozbawionego moją reakcją Nathiela.
– Już dawno – odpowiedział,
wzruszając beztrosko ramionami. – Dziwne, że dopiero to odkryłaś.
– Gdzie ty to wszystko schowasz?
Przecież nie masz tak ogromnej lodówki.
– W piwnicy.
– To nie Halloween, Nathiel.
Wątpię, aby ktokolwiek miał chęć na lody z dodatkiem pajęczyny lub sypiącego
się z sufitu gruzu. – Chciałam zabrzmieć całkiem poważnie, ale nie mogłam
powstrzymać uśmiechu.
– Nie zapominaj o pająkach.
– Oby nie szczurach, mam
nadzieję, że nie zamieszkują waszej piwnicy.
– Szczur w bitej śmietanie. Palce
lizać.
Spojrzałam gdzieś w bok,
zasłaniając dłonią usta. To naprawdę dziwne, że zaczęłam się śmiać z żartów
Nathiela. Zaraz. To był w ogóle żart? A jeśli to tylko kolejny objaw jego
choroby zwanej głupotą? Może Auvrey był bardziej cwany, niż sądziłam i potrafił
wykorzystać chwilę mojej nieuwagi? Nie chciałam paść ofiarą zarazy.
Aby jak najszybciej zmienić temat
i ukryć swoją uśmiechniętą buzię, powiedziałam:
– Podaj mi mikser. – Wystawiłam
dłoń, nie patrząc w jego stronę. Chwilę potem dostałam do ręki coś, co w dotyku
nawet nie przypominało miksera. Spojrzałam na ten przedmiot i ujrzałam metalową
trzepaczkę. Nathiel na widok mojej miny znów zaczął się śmiać jak oszalały.
– To nie jest śmieszne –
powiedziałam oburzona. – Dawaj mi ten mikser, bo zaraz wsadzę ci tę trzepaczkę
w takie miejsce, z którego nie będziesz mógł jej wyjąć przez kolejne dni.
– Nie złość się, bo zbrzydniesz
– zaśmiał się chłopak, wyjmując z szuflady potężny mikser. Postanowiłam go
zignorować, choć musiałam przyznać, że powoli traciłam do niego cierpliwość.
Nareszcie w moich dłoniach wylądował
właściwy przedmiot. Już nawet nie miałam ochoty na poprawianie niewyedukowanego
Nathiela, który używał niewłaściwych przysłów – w końcu mówiło się: złość
piękności szkodzi. Zastanawiało mnie, dlaczego on i Sorathiel nigdy nie
uczęszczali do szkoły. Oczywiście nie sądzę, że blondynowi przydałaby się
dodatkowa edukacja, ponieważ i bez tego był skarbnicą wiedzy, ale Nathiel ze
swoją nikłą umiejętnością czytania i wyrażania się w sposób poprawny, mógłby
się tam znaleźć. Choć pewnie szybko by go stamtąd wyrzucili za latanie z nożem
po szkolnych korytarzach…
Umieściłam w mikserze metalowe
mieszadła i spojrzałam na swojego towarzysza, który teraz opierał się o blat i
zerkał z dziwnym zainteresowaniem w sufit. Jeżeli szukał tam mózgu, to
niestety, musiałam go zasmucić – już dawno utonął w morzu pustki.
Postanowiłam, że nie będę
trzymać własnej natury w niepewności.
– Zastanawia mnie od dłuższego
czasu, dlaczego nigdy nie poszedłeś do szkoły, skoro miałeś takie możliwości.
Czarnowłosy spuścił na mnie
wzrok i posłał mi delikatny, dziwnie ciepły uśmiech.
– Nie potrzebowałem szkoły,
ponieważ miałem ją w domu.
Zdziwiłam się. Nie miałam
pojęcia, o co mogło mu chodzić.
– Elisabeth, matka Sorathiela,
była z zawodu nauczycielką i to ona uczyła nas wszystkiego, co najważniejsze.
Pisać, liczyć, czytać i… inne takie – wymienił z krzywą miną.
– Umiesz czytać? – udałam
zdziwienie. Niestety, nie udało mi się dziś powstrzymać mojej wewnętrznej
ironii. Nathiel sam się o to prosił.
– Nieważne jak, ważne, że
cokolwiek potrafię przeczytać! – oburzył się zielonooki.
– A pisać umiesz? – zapytałam
zaciekawiona.
Chłopak wskazał na lodówkę,
gdzie wisiała mała żółta karteczka, a następnie odwrócił obrażony głowę w drugą
stronę. Odkładając morderczą maszynę miksującą na bok, podeszłam do opisywanego
obiektu i przyjrzałam się uważnie kartce, która tam wisiała. Widniał na niej
prosty przekaz: „Kup mi keczup, Sorath”.
Rozszerzyłam oczy w zdziwieniu.
Nie dość, że zdanie było poprawnie napisane, to jeszcze jego pismo podchodziło
pod całkiem przyjemne dla oczu – chaotyczne, ukośne, ładnie zaokrąglone litery
przypominały mi trochę charakter Nathiela. Ładny z twarzy, pokręcony w środku.
Nie komentując tego, co
zobaczyłam, spojrzałam na niego i zaczęłam szkolne przepytywanie:
– Sześć razy sześć?
Chłopak spojrzał na mnie z
uniesionymi brwiami.
– Trzydzieści sześć.
– Dwadzieścia pięć razy dwadzieścia
pięć?
Nathiel zastanowił się przez
chwilę, po czym odpowiedział:
– Sześćset dwadzieścia pięć.
Kiwnęłam głową, po raz kolejny
dziwiąc się jego podstawową wiedzą.
– Matematyka i pisanie nigdy
nie były dla mnie trudne, za to czytać nienawidzę – wytłumaczył, wzruszając
obojętnie ramionami.
Wróciłam do blatu kuchennego
bez słowa. Jednak Nathiel nie był taki tępy, na jakiego wyglądał. Najwyraźniej
wciąż mało o nim wiedziałam. Czym mnie jeszcze zdziwisz, Nathielu Auvrey?
W milczeniu zaczęłam wlewać śmietanę
do największego garnka, jaki tylko znalazłam w kuchni. Miałam nadzieję, że
dwadzieścia dwustu pięćdziesięciu mililitrowych kubeczków wystarczy na takie
szaleństwo.
Włączyłam mikser i zaczęłam
swoją jakże trudną robotę. Nie przejmowałam się Nathielem, który stał tuż obok
mnie, opierając się łokciami o blat i patrząc w skupieniu na moje dłonie.
Bynajmniej starałam się tym nie przejmować. Po pewnym czasie jego uporczywe
wgapianie się we mnie zaczęło irytować. Jego zielone oczy wodziły od moich
dłoni, przez zgięcie łokcia, ramiona, obojczyk i ostatecznie twarz, która z
każdym momentem wykrzywiała się w coraz większym grymasie. Albo mi się zdawało,
albo Nathiel próbował mnie zdekoncentrować. Im ja bardziej się chmurzyłam, tym
on bardziej się uśmiechał. Zachowywał się jak mały wkurzający dzieciak.
– Laura – odezwał się w końcu.
Uznałam, że go zignoruję. Dźwięk
miksera mógł go w końcu zagłuszyć. Dla lepszego efektu obroty zwiększyłam do
maksimum.
– Laura – usłyszałam odrobinę
głośniej.
Ponownie nie odpowiedziałam.
Nie spodziewałam się, że
Nathiel zażąda uwagi w inny sposób. Widziałam tylko jego ręce, które zniknęły
nagle z blatu. Nie byłam w stanie przewidzieć, że chwilę potem jego palec
dźgnie mnie w bok, który jest wyczulony na każdy choćby najmniejszy dotyk.
Zazwyczaj na takie gesty reagowałam ultradźwiękowym piskiem i skokiem do góry.
Teraz było podobnie, z tym że najpierw puściłam mikser, który złamał zasady
dynamiki Newtona.
Bita śmietana zaczęła fruwać po
całej kuchni, zostawiając swoje białe plamy na podłodze, blacie i nas samych.
Żeby zatrzymać morderczy ciąg śmietanowych szaleństw, pociągnęłam kabel od
miksera, odłączając go od prądu.
Gdy wszystko ucichło,
spojrzałam na Nathiela z niebezpiecznie zmrużonymi oczami. Chłopak uśmiechnął
się do mnie niewinnie i ściągnął palcem wskazującym śmietanę, która zalegała na
moim policzku.
– Słodko wyglądasz –
powiedział, powstrzymując się od nagłego wybuchu śmiechu. Polizał swojego
palca, po czym udając zdziwienie dodał:
– i smakujesz.
Nabierając powietrza w płuca,
chwyciłam za garnek pełen bitej śmietany, w celu wręczenia go Nathielowi.
Moja praca się skończyła,
dłużej nie zamierzałam znosić jego złośliwej obecności.
Postawiłam krok w przód. Nie
spodziewałam się, że biała posadzka stanie się nagle lodowiskiem, które rzuci
mnie wprost na Nathiela. On sam się tego najwyraźniej nie spodziewał, ponieważ
nie zdążył mnie złapać – zamiast tego zderzyliśmy się ze sobą i wylądowaliśmy
twardo na podłodze. Garnek zaś wyleciał w górę i walnął mnie kantem prosto w
głowę, rozlewając całą zawartość po naszej dwójce. Teraz leżałam na Nathielu,
przygniatając go do podłogi, która była biała jak śnieg, łącznie z nami samymi.
Zielonooki patrzył na mnie
chwilę, mrugając nierozumnie oczami, po czym wybuchnął gromkim śmiechem. Nie
obchodziło go to, że podobnie jak ja był zdobiony białymi plamami. Śmiał się
tak, że mało nie zaczął się tarzać w śmietanowej kałuży. Miałam ochotę
przywalić mu za ten niezwykle irytujący wybuch radości. Zamiast tego, rzuciłam
w niego ścierką – jedyną bronią masowej, kuchennej zagłady, którą miałam pod
ręką.
– Haha, tak mi rób, maleńka! –
wykrzyknął.
W tym samym momencie do kuchni
wszedł niczego niespodziewający się Sorathiel. Przystanął gwałtownie w progu,
zerkając na nas ze zdziwieniem malującym się na twarzy. Nie wiem, co sobie wówczas
pomyślał, ale widok leżącego na podłodze chłopaka i nachylającej się nad nim dziewczyny
musiał być aż nadto podejrzliwy i dziwnie znaczący. Dodając do tego mnóstwo
białych plam i słowa Nathiela wykrzyknięte w euforycznym stanie... Cóż, nie
dziwiłam się temu, że wyglądał na zaskoczonego.
– Co wy robicie? – spytał
spokojnie, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta niepewności.
– Nie chcesz wiedzieć! –
zaśmiał się Nathiel.
Prychnęłam cicho i wspierając
się rękami o śliską podłogę, podniosłam się w górę. Na wszelki wypadek
uchwyciłam się blatu, aby znów nie przeżyć twardego zetknięcia z klatką
piersiową demona.
– To wszystko jego wina –
powiedziała chłodno, wskazując palcem na Auvreya.
Sorathiel potrząsnął głową z
niedowierzaniem. Odważył się w końcu przekroczyć próg kuchni.
– A więc nie będzie deseru
lodowego – śmiał się dalej Nathiel, którego najwyraźniej złapała głupawka. –
Jaka szkoda!
Jego denerwujący śmiech niósł
się przez cały dom. Wyglądał tak, jakby już nigdy miał się nie przestać chichrać.
Miałam ochotę wepchnąć mu do buzi pomidora, który leżał na blacie, ale
powstrzymałam się od tego w ostatniej chwili. Próbując nie zwracać na niego
uwagi, zabrałam się do sprzątania. Sorathiel bez narzekania zaczął mi w tym
pomagać. W międzyczasie Nathiel zdążył się uciszyć i zmyć z siebie całą bitą
śmietanę. Kiedy ukradkiem na niego
spoglądałam, wciąż widziałam na jego twarzy rozbawiony uśmiech, na szczęście
niczego głupiego już nie powiedział.
Cóż, można powiedzieć, że w
jakiś sposób zepsułam mu urodzinowe plany. Chyba kuchnia nie była miejscem,
które mogło mnie w pełni zaakceptować.
– Przepraszam – mruknęłam
niechętnie, wycierając ściereczką blat.
Nathiel wyglądał na
zaskoczonego.
– Za zmarnowanie bitej
śmietany?
Kiwnęłam głową.
– Klękaj i błagaj o
przebaczenie – powiedział ironicznie Nathiel, posyłając mi znaczące spojrzenie,
które mogło mówić tylko jedno: chyba zgłupiałaś, to tylko śmietana.
– Masz ciekawe marzenia,
niestety muszę je zniszczyć.
Mimo wszystko uśmiechnęliśmy
się do siebie.
Całe sprzątanie dokończyliśmy w
trójkę, milcząc. Kiedy kuchnia już lśniła, a my mogliśmy z dumą odetchnąć,
Nathiel posłał mi to dziwne, przepełnione niepewnością spojrzenie i spytał:
– Laura, na pewno nie chcesz
uczestniczyć w imprezie? – Spojrzał na mnie podejrzliwie.
Potrząsnęłam głową. Nie, mimo
wszystko nie miałam ochoty na oglądanie pijanych ludzi, skaczących wokół mnie i
robiących z siebie idiotów. Po pierwsze: nie piłam alkoholu, po drugie: nie umiałam
się bawić. Samotność była dla mnie bardziej łaskawa, niż wzbogacone o obcych
ludzi towarzystwo.
Nathiel wzruszył obojętnie ramionami,
przybierając niezbyt zadowoloną minę. Wiedziałam, że nie był z tego powodu szczęśliwy.
Przez ostatnie dni przynajmniej dwadzieścia razy usłyszałam to samo zapytanie i
poczułam na własnej skórze, jak się na mnie obraża. Nie mogłam nic z tym
zrobić. Powinien zaakceptować moją decyzję. Poza tym byłam tylko nic
nieznaczącą osobą, dodatkiem do całości. I tak byłby zajęty zabawianiem innych
gości.
Rozbrzmiał dzwonek do drzwi,
który oznajmił przybycie pierwszego imprezowicza. Wymusiłam uśmiech i powiedziałam
do moich towarzyszy:
– Miłej imprezy. – Starałam się
zabrzmieć możliwie entuzjastycznie, co jednak niezbyt mi wyszło. Prawie
natychmiastowo skierowałam kroki w stronę wyjścia z kuchni. Zatrzymałam się
jeszcze na moment, by rzucić krótkie:
– Jak przyjdzie Amy,
przekażcie, żeby do mnie wpadła.
Chłopacy pokiwali głowami, a ja
ruszyłam w stronę mojej tymczasowej świątyni, gdzie czekała mnie ciężka
przeprawa przez przygotowywania do kompletnej porażki, jaką miał się okazać
prezent urodzinowy dla Nathiela. Prezent urodzinowy, który nawet nie sądziłam,
że jestem w stanie zrobić.
Właśnie gram w Rimmucub na fejsie, ale z przyjemnością porzucę to zajęcie, jak tylko skończę tą turę i biorę się za czytanie ;)
OdpowiedzUsuńNo to jestem. Spoiler mały już był, ale co tam, dobrze wiesz, jak lubię czytać to opowiadanie.
Rozdział długi, więc mój komentarz też taki będzie. Poczytasz sobie, Naff ;)
" - Ja pieprzę! Latający potwór spaghetti! Wiedziałem, że on naprawdę istnieje! Sorath! Widzisz to?!" - chyba nigdy nie przyzwyczaję się do głupoty Nathiela. Ale i tak go kocham ^^ Wszystkiego najlepszego, moja miłości! :* <3
Te rozmyślenia Laury na temat zielonookiego demona - kocham! <3"Myślę, że maczali w tym palce obcy. Ktoś go musiał podmienić, zdecydowanie." - a ja wiem, kim jest ten obcy :D To MIŁOŚĆ!
"Mam dziś urodziny, mogę wszystko!" - you made my day! <3
Dlacego Nathiel ma urodziny 22 kwietnia? Bardo mnie to ciekawi :)
"Koszulkę z napisem: "Hejtuję demony" lub "Bierz mnie, maleńka"?" - Dzięki za pomysł, Laura! Już wiem, co w przyszłym roku otrzyma ode mnie Auvrey ^^
" - Liczyłem na usta!" - chyba śnisz, demonie :P
"Szmaragdowe, demoniczne oczy, świeciły mu się jak napalonemu na marchewkę królikowi" - hahahahahahaha, czekam na reakcję Króliczka :D
" W swojej przedziwnej euforii, rzucił się na mnie od tyłu i mocno przytulił." - aww *.*
" Bałam się, że zobaczę coś, czego nie chciałam zobaczyć. To samo, co widziałam w oczach Deaniela." - boisz się, że Nathiel może cię lubić lubić? Ja bym się na twoim miejscu cieszyła. Ale ja to ja, jestem zakochana w Nathielu od ośmiu miesięcy ^^
Hahahahahahaha, wiedziałam, że wymyślić coś szalonego, zwariowanego, by pomysł z bitą śmietaną znalazł się w rozdziale :D Wyszło bosko! A tak na marginesie - nie lubię litej śmietany. Więc, Nathiel, nie licz na gofry/naleśniki/galaretki z tym dodatkiem, ode mnie jej nie dostaniesz.
Ooo, Laura będzie robiła dla Nathiela prezent. So nice :)
Podsumowując moje wybuchy śmiechu objawiające się w komentarzach, rozdział jak zawsze jest bardzo dobry. Ciekawa dynamika, ironia wypływająca co rusz z ust Laury, którą tak uwielbiam (ironię, nie Laurę, ją tylko lubię ;)), Nathiel ze swoją kochaną głupawką. Miło mi się go czytało, szczególnie, że dzisiejszy dzień jest jak dla mnie jak najbardziej pozytywny, dawno nie czułam się tak bardzo spokojna psychicznie jak dzisiaj :)
Życzę Laurzę, by też odzyskała swój wewnętrzny spokój, choć z Nathielem pod jednym dachem zadanie to może być dosyć utrudnione.
Weny życzę! :*
Czekam na 35 ^^
"Ale podobasz mi się taka, jaka jesteś" <3
Tak tak patrzę na te moje literówki, to mam ochotę strzelić sobie w twarz.
OdpowiedzUsuń*wymyślisz
*bitej
Mam nadzieję, że odpowiesz na moje pytanie :P
*Jak tak patrzę...
OdpowiedzUsuńSzlag. Nie umiem już pisać na klawiaturze, robię literówki w opowiadaniowych zeszytach, jest już ze mną coraz gorzej.
Biedna Cleo XD. Dziś masz rozszalały styl pisania. Widać, że rozpiera cię energia! Ohoho. Tak trzymać.
UsuńCzekaj... Jakie pytanie XD?! O 22 kwietnia? Nie wiem. Do Nathiela pasuje mi wiosna, tak jak do Laury grudzień i zimowa pora! Początkowo miał być 2 kwietnia (rocznica związku z Arusiem), ale uznałam, że dodam jeszcze jedną dwójkę XD. Oto cała historia.
Cieszę się, że się podobało, choć osobiście bardziej podoba mi się rozdział 35 ohohoh.
Taa, coś się dzisiaj rozszalałam w ogóle z pisaniem, ni z tego, ni z owego napisałam kolejne zdania Pusy ^^
UsuńBo Ty już napisałam 35 rozdział i wiesz, co w nim jest, a ja muszę jeszcze tydzień czekać!
Jak skończę grać w Rummicub, spróbuję zabić Logana.
*napisałaś.
UsuńJakże ja czekałam na ten rozdział :D
OdpowiedzUsuńJak zwykle cudowny.
Akcja w kuchni - bezcenna :D Wyobrażam to sobie... Śmietana latająca po całej kuchni, no i ten garnek :,D Nie mogę przestać się śmiać... :D
Cieszę się, że Laura wraca. Że jest znowu sobą ;) No i że pobawiła się z Nathielkiem :D
Nathielek i jego goła klata <3 :P
Ciekawa jestem tego prezentu, który Laura wymyśliła... Oj, dodawaj nn jak najszybciej :D
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
uwielbiam takie szalone twe rozdziały XD bita śmietana <3 ej a gdzie tekst Nathiela , że robią dzieci XDDDD to Nathiel potrafi liczyć? O.o
OdpowiedzUsuńbita śmietana z gruzem XDDD AHAHHAHAAHAHAH
Skoro Ty nadrabiasz, to ja też nadrobię w przerwach pisaniny z ludziami.
OdpowiedzUsuńGdybym miała tu zarzucać cudownymi cytatami, musiałabym podzielić komemtarz na dwie części. Ale tego wolę nie robić, zwłaszcza że komentuję z tableta i będą literówy XD.
Latający Potwór Spaghetti! Ohoho, przypomina mi się rozmowa z czatu na osu. I wkońcu nie wiem, czy tą religię zaakceptowalil czy też nie. Tajemnica ludzkości. :o
Ale skoro to był LPS (Littlest Pet Shop- tak, dzieciństwo się kłania XD) to czemu Nath nie miał durszlaka na głowie? :o A może LPS to demon? :o W końcu nikt nie wie, jakiego koloru ma oczy.
Gdyby tak się zastanowić... mózg faktycznie przypomina pozwijane spaghetti. :O moje życie już nigdy nie będzie takie samo. :o A za niedługo przerabiamy go na biologii, ohoho. XD
Co tam jeszcze było... i dlatego nie lubię komentować z tableta.
Piosenki o biedronkach! O hudrauliku!
"Jestem hydraulikiem, mam narzędzi kupę, zanim zajmę się zlewikiem, włożę palec w... rurę!". <3
Wielbię tą piosenkę! Chcę usłyszeć o biedronkach!
Jestem biedroneczką, na wiosnę się rozmnażam, mieszkanko moje beczką, a ja się w trawie tarzam! >D
I o dżemie;
Dżemik wyśmienity jest ładnie wymyty, owockami pachnje ładnie, dziewczynę ci ukradnie!
Coś nie wyszło. XD
I to ubijanie śmietany! <3 Ohohoho, skomentuję to tak:
£÷€+₩€=*€♡|《☆`《《◇♡▪☆》#!&+!'€÷(¥×*&@!'&(×)"(&×&'&*#€$?÷!#?+^@)¥€+(€#¥÷£[★~★《●>~《▪■
JEJ, KOCHAM TO!
Dobrze, dobrze, nadrobione! ^^
Zadanie wykonane. :3
Czekam na nn. A teraz na Grunwald! >D