Rozdział taki króciutki, wprowadzający. Nie ma jakiegoś szczególnego znaczenia. Nadmiernie ciekawy też nie jest. Dopiero w następnym zacznie się akcja. I potem akcja będzie się ciągła, ciągła, ciągła. Jupi. Połowa za nami.
Dziękuję Cleo za cudowne rozmowy, jaranie się mangą, Mattem i rozkminianie! Do zobaczenia w sobotę <3. Królik, wielkie dzięki za SPOILER NIGHT.
POPRAWIONY [10.05.2018]
***
Ludzie,
wszędzie ludzie. Na podłodze, na sofie, na krzesłach, w wannie, w szafie, pod
dywanem, a nawet w lodówce, choć przyznam szczerze, że nie mam pojęcia, jakim
cudem ktoś się tam zmieścił. Wszyscy wyglądali jak martwi. Impreza musiała być
naprawdę udana, skoro nikt nie wrócił wczesnym porankiem do domu, tylko spędzał
noc w tym pogorzelisku. Nie wiem kto będzie sprzątał pięćdziesiąt trupów z
ziemi, ale na pewno nie będę to ja.
Wracając
schodami z talerzem pełnym kanapek, nadepnęłam komuś na rękę. Ta osoba
najwyraźniej niczego nie poczuła, ponieważ dalej tkwiła w tym samym miejscu,
jakby była martwa. Cóż, albo naprawdę ważyłam za mało, albo pijany trup był
prawdziwym trupem.
Uśmiechając
się do siebie ironicznie, przeszłam przez przedpokój i... zatrzymałam się przed
drzwiami prowadzącymi do pokoju Nathiela. Nie widziałam go nigdzie wśród tłumu
spitych ludzi. Gdzie mógł być, jak nie u siebie?
No
dalej, ruszajcie do przodu, niewdzięczne nogi. Dlaczego macie się interesować
osobą, która jeszcze niedawno starała się usilnie pocałować waszą właścicielkę?
Hej, ręce, to już może podchodzić pod molestowanie seksualne, dlaczego więc
chwytacie za klamkę? Mózgu! Nie kieruj impulsów nerwowych do dłoni! Hej! Jak
mogłeś mnie w tak okrutny sposób zdradzić?!
Chcąc
nie chcąc, przekroczyłam próg pokoju Nathiela. Cóż, było to chyba jedno z dwóch
pomieszczeń w tym domu, gdzie po ścianach i podłogach nie walali się obcy
ludzie. Znajdowała się tu tylko jedna osoba. Osoba, której początkowo nie zauważyłam.
Kto by się w końcu spodziewał, że właściciel pokoju nie będzie leżał na łóżku,
a pod nim? Gratuluję pomysłowości, Nathielu. Gdy się obudzisz, będziesz miał
miłe zetknięcie z własnymi niepranymi przez miesiąc skarpetkami i brudami,
które tam chowasz.
Kręcąc
głową z pobłażaniem, podeszłam do biurka i odstawiłam na nie talerz z
kanapkami. Miałam nadzieję, że żadne zmutowane bakterie z zaschłej
dwutygodniowej pizzy nie przeskoczą na moje śniadanie.
Podeszłam
do łóżka i pochyliłam się tak, by móc zobaczyć twarz niesfornego demona.
Odchyliłam pościel, która go zakrywała i spojrzałam na niego w całej
okazałości. Moje serce szybciej zabiło, gdy ujrzałam, że w swoich ramionach
trzyma znajomy skrawek papieru. Tulił go do piersi jak najcenniejszy skarb, co
świadczyło o tym, że go przeczytał. Nie sądzę, aby wiele z niego zrozumiał w
takim stanie, w jakim był, ale cieszyłam się, że chociaż po pijaku uznał list
za coś cennego.
Uśmiechnęłam
się delikatnie i spojrzałam w jego śpiącą twarz. Wyglądał jak małe dziecko,
które zmęczone całodziennym płaczem w końcu usnęło w łóżeczku z przytulonym do
siebie misiem i lekko rozwartymi ustami. Oczywiście nie sądziłam, że Nathiel
płakał. Nie miałby przecież powodu, aby to robić, poza tym łzy nijak mi do
niego pasowały.
Podniosłam
się z podłogi. Początkowo miałam zamiar go obudzić, ale uznałam, że nie będę
wchodzić z butami w jego sny. Niech zna moją łaskę.
Wzięłam
swój talerz i nie oglądając się do tyłu, wyszłam za drzwi. Od razu po wyjściu z
pokoju Auvreya w oczy rzuciła mi się głowa usłana blond włosami, która
spacerowała po parterze. Spacerowała? Chyba chodziła niecierpliwie, szukając
czegoś ważnego.
Spojrzałam
z żałością na swoje śniadanie i ciężko westchnęłam. Będę musiała poczekać z
jedzeniem. Talerz odłożyłam na szafkę, która stała w rogu przedpokoju, a potem
ruszyłam na dół, pragnąc dowiedzieć się, co takiego dręczy jednego z moich
współlokatorów.
–
Sorathi... – zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć.
–
Widziałaś Amy? – spytał łowca, przerywając mi zaniepokojonym głosem.
Na jego
twarzy malował się strach. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Zazwyczaj
każdą sytuację życiową przyjmował z przesadnym spokojem. Najwyraźniej miłość
zmieniała ludzi.
– Nie –
przyznałam szczerze.
Jeśli
się przez chwilę zastanowić, to Amy miała spać w moim pokoju, ale nie
uświadczyłam tej nocy jej obecności. Nie przejmowałam się tym faktem i uznałam,
że pewnie wolała zostać z resztą ludzi do końca imprezy. Amy w końcu lubiła
zabawy. Ewentualnie wróciła do domu, całkowicie o mnie zapominając – to też jej
się nieraz zdarzało, szczególnie kiedy była zajęta własnymi myślami wodzącymi
ją po świecie fantazji. Mogła sobie na przykład wyobrazić Sorathiela na białym
rumaku, który… Nieważne.
–
Zniknęła – stwierdził blondyn.
– Może
poszła do domu albo jest w którymś z pokoi. Sam widzisz, ludzie leżą tu
dosłownie na każdym wolnym skrawku podłogi – powiedziałam uspokajającym głosem,
sama w to za bardzo nie wierząc. Amy nie była typem osoby, która upijała się
tak bardzo, że usypiała w byle jakim miejscu. Z reguły niewiele piła, a tylko
moczyła usta, aby nikt jej nie przekonywał do nadużycia alkoholu. Kiedy
chciała, potrafiła być mądra.
Dopiero
teraz zauważyłam, że Sorathielowi naprawdę na niej zależy. Niepokój, który
odznaczył się na jego twarzy był na to żywym dowodem.
–
Zadzwoń do niej – zaproponowałam.
–
Dzwoniłem już dziesięć razy – stwierdził chłopak, ciężko wzdychając.
– O
dziesięć za mało – powiedziałam, obdarowując go pobłażliwym uśmiechem.
To on
nie wiedział, że do niektórych kobiet można dzwonić nawet po pięćdziesiąt razy,
zanim odbiorą ten cholerny telefon? Biedny Sorathiel, chyba wciąż był
niedouczony. Przecież Amy sam prysznic zajmował co najmniej pół godziny,
makijaż i dobór ciuchów następne dwadzieścia minut, a przy tym wszystkim
słuchała pobudzającej muzyki, która skutecznie zagłuszała telefon.
Cóż, ponoć żadna książka nie uczy miłości.
Chłopak usiadł na fotelu i zajął się ponownym
wydzwanianiem, tymczasem ja chodziłam po całym domu, zerkając w najmniejsze
nawet zakamarki, w nadziei, że odnajdę jakikolwiek ślad obecności Amy. Na
razie wolałam poszukać jej na własną rękę, nie chciałam dręczyć państwa
Whitefold niepotrzebnymi telefonami.
Zaczęłam
od uporządkowanego pokoju Sorathiela, który był teraz zdemolowany przez leżące
na ziemi trupy. Gdzie mogła pójść Amy, jak nie do jego pokoju, w którym
spędzali wspólnie tyle czasu? Swoją drogą, zastanawiałam się, co tam robili
całymi dniami. Nie raz Nathiel starał się ich podsłuchiwać, jednak nic
konkretnego nie wywnioskował. Od czasu do czasu słyszał tylko cichy śmiech Amy
i przyciszone rozmowy. Zupełnie jakby byli świadomi, że gdzieś w domu buszuje
gumowe ucho, pragnące zgłębić tajniki zamkniętego na klucz pokoju. Nie dziwiłam
im się. Wszyscy, którzy obcowali z Nathielem nie mieli własnego życia, a co
dopiero mówić o prywatności…
Potrząsając
lekko głową, zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Łóżko, szafa, miejsce pod
łóżkiem, biurko i… nic. Następnie łazienka. Nic. Ponownie pokój Nathiela. Nic.
Na wszelki wypadek postanowiłam zerknąć do siebie, ale i tam nie było śladu po
Amy. Zrezygnowana wróciłam na dół. Gdy Sorathiel trzymający telefon przy uchu
spojrzał na mnie, potrząsnęłam głową na znak, że moje poszukiwania były
bezowocne.
– Dalej
nie odbiera – szepnął do mnie, gdy usiadłam naprzeciwko niego w salonie.
Słyszałam,
że ze słuchawki płynie dobrze mi znany sygnał, oznaczający, że właściciel ma
daleko w poważaniu osobę, która próbuje się z nią skontaktować. Sorathiel się
nie poddawał. Zadzwonił jeszcze raz. Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał,
czwarty sygnał i... cisza. Oboje spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni. Ktoś w końcu
odebrał telefon.
– Amy? –
spytał niepewnie Sorathiel. – Gdzie jesteś?
– Drogi
łowco cienia – usłyszeliśmy kobiecy, głęboki głos na wskroś przeszyty sarkazmem
i obrzydzeniem. – Chcesz odzyskać ukochaną? Zapraszam na Baker Street do
starego magazynu broni.
Połączenie
zostało zerwane. Patrzyliśmy na siebie, nie mogąc z siebie niczego wydusić. Byliśmy
w szoku. Głosu, który słyszeliśmy nie można było pomylić z żadnym innym. To
była Gabrielle. Ta przebrzydła demonica, która wielokrotnie była bliska od
tego, aby mnie zabić. Ta Gabrielle, która strąciła Deaniela do otchłani.
Przyczyna mojego strachu, koszmarów i wielu ran, po których zostały liczne
blizny, zdobiące moje ciało niczym pamiątki po wojnie.
Gwałtownie
podniosłam się z fotela. Nie chciałam, aby kolejna cenna osoba zniknęła z
mojego życia. Demony mogły jej coś zrobić, miała przecież wysoki wskaźnik
energii potencjalnej. To nie był przypadek, że zniknęła akurat Amy.
Nim się
obejrzałam, tuż obok mnie przebiegł Sorathiel, który popędził do góry jak na
skrzydłach. Nie czekając ani chwili dłużej, pognałam za nim. Wiedziałam, że
idzie do Nathiela.
–
Nathiel, obudź się! – krzyknął, próbując wyciągnąć swojego przyjaciela spod łóżka.
Widziałam na jego twarzy panikę. Naprawdę bał się o Amy. W pewnym sensie
wiedziałam, co czuł. Oboje straciliśmy już ważne dla nas osoby i to z powodu
demonów. To nie mogło się powtórzyć.
– Czego
chcesz, Sorath? Przecież rano jest, chciałem po południu wstać – mruknął
zaspanym głosem zielonooki, stosując szyki przestawne godne mistrza Yody. Zdążył
opuścić na podłogę list, którym teraz w żaden sposób się nie przejmował.
– Amy
została porwana – odpowiedziałam za blondyna, stając w progu jego pokoju.
– Co? –
spytał nierozumnie zaspany Auvrey, przecierając zwiniętymi pięściami oczy.
Przez ten krótki moment wyglądał jak niedospane dziecko.
– Amy
została porwana przez demony – poprawił mnie Sorathiel. Dopiero wtedy
zielonooki się obudził. Wyprostował plecy i spojrzał to na mnie, to na swojego
przyjaciela. Chyba wciąż nie docierał do niego sens naszych słów, choć punkt za
to, że jego uszy wyłapały słowo „demony”.
–
Żartujecie sobie – powiedział odrobinę żywszym głosem.
– Ani
trochę – stwierdził blondyn. – Dzwoniłem do niej. Odebrała Gabrielle.
Powiedziała, że jeżeli chcę ją odzyskać, mam się zjawić w magazynie na Baker
Street.
– Co za
suka – stwierdził oburzony demoniczny łowca, podnosząc się z podłogi. Przez
chwilę się chwiał, co było zapewne efektem spożycia zbyt dużej ilości alkoholu,
który wciąż nie zdążył wyparować z jego krwi. – Znowu chce z nami zadrzeć? –
mówiąc to, podszedł do szuflady i wyciągnął z niej nóż, który schował do tylnej
kieszeni spodni.
– To
może być pułapka, Nathiel – powiedział cicho jego przyjaciel.
–
Pułapka czy nie pułapka, chyba chcesz odzyskać Amy, nie? – prychnął podenerwowany
Nathiel.
Chłopak
bez wahania pokiwał głową.
Obaj
wyminęli mnie w drzwiach i zbiegli po schodach. Nie wiedziałam, co mam robić.
Chciałam odzyskać Amy, najcenniejszą, jedyną przyjaciółkę, która od dziecka
była moim promykiem słońca w pochmurne dni. Optymistyczną, radosną, dzielącą
się swoją miłością z całym światem dziewczyną, której nikt nie miał prawa
nienawidzić. Moje zmysły szalały z niepokoju o nią. W końcu nie porwał ją byle
kto. To były demony. Dlaczego akurat ją? Przecież nie miała nic wspólnego z tym
przeklętym światem. Była niewinna! Mogli równie dobrze porwać mnie, przecież to
jasne, że Nathiel rzuciłby się za mną w pogoń – tam gdzie demoniczna jatka, tam
i Auvrey.
Zeszłam
na dół za chłopakami.
Wiem,
byłam bezradna, nie umiałam walczyć, nie umiałam się nawet obronić, ale... nie
mogłam tego tak zostawić. Za Amy mogłabym nawet oddać życie, jej było
zdecydowanie bardziej wartościowe niż moje.
– Idę z
wami – powiedziałam twardo, przystając w przedsionku.
Nathiel
zatrzymał się i spojrzał na mnie pobłażliwie, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia.
Był na mnie zły. Widziałam to w jego oczach. Kto jednak powinien być bardziej
wkurzony? To nie ja usilnie próbowałam go pocałować i wyznawałam mu nadmiernie
miłość w stanie nietrzeźwości.
– Nie
żartuj sobie – stwierdził, głośno i ostentacyjnie prychając. – Na nic się nam
nie przydasz, będziesz tylko zawadzać. Zostaw to nam, nie musisz się bać o Amy
– mówiąc to, założył ręce na piersi.
– Nie
chcę jej stracić! – wykrzyknęłam odważnie, zaciskając pięści. – Przysięgam, nie
będę wam zawadzać!
– To
nie jest zabawa! Możesz nawet zginąć!
Nathiel
spojrzał na mnie wściekle. Myślał, że mnie przestraszy? Kiedy w grę wchodziło życie
bliskiej mi osoby, na które miałam wpływ, zamierzałam zrobić wszystko, by ją
ocalić.
– Nie
obchodzi mnie to!
Wymieniliśmy
gniewne spojrzenia. Gdyby to była bajka, z pewnością pomiędzy nami utworzył by
się teraz morderczy piorun, który zniknąłby w puchatym dywanie, zostawiając po
sobie spalone tworzywo. Na szczęście to była rzeczywistość, inaczej już dawno
byśmy się pozabijali.
–
Przestańcie – odezwał się Sorathiel, przerywając naszą walkę na spojrzenia. –
Nathiel ma racje, możesz zginąć, jeżeli z nami pójdziesz. Powinnaś zostać w
domu.
– Wiem, że powinnam to zrobić. Wiem, że będę
wam zawadzać, ale nie mogę tego tak zostawić! To moja przyjaciółka! Jedna z
niewielu osób, które mi pozostały i… - przerwałam, ponieważ Sorathiel postawił w
moją stronę trzy gwałtowne kroki i zanim otworzyłam usta, by dopowiedzieć to,
co chciałam, on szepnął ciche: „uważaj”, po czym uszczypnął mnie delikatnie w
tył szyi. Na szczęście, mimo szoku, szybko zorientowałam się o co chodzi.
Miałam
udawać.
Upadłam
teatralnie na podłogę, udając, że tracę przytomność. Tylko kretyn uwierzyłby w
prawdziwość tego wydarzenia, nie istniał bowiem chwyt, który zapewniał omdlenie
poprzez nacisk na szyję (chyba że ktoś by mi ją złamał, wtedy straciłabym
przytomność na wieki). Mieliśmy jednak za przyjaciela idiotę, więc wszystko się
zgadzało.
–
Świetnie – burknął po chwili Nathiel, otwierając drzwi wyjściowe.
Gdybym nie
udawała zemdlałej osoby, z miłą chęcią rzuciłabym się na niego z pazurami.
Rzeczywiście, było się z czego cieszyć. W końcu zemdlałam. Co z tego? Ważne, że
mogą iść na misję. Ja tu sobie po prostu poleżę i poczekam, aż odzyskam
przytomność. Oczywiście kiedy to już nastąpi, zacznę sprzątać dom złocistą
miotłą, która wygna wszystkie zwłoki na powietrze, bo przecież kobieta była
tylko od sprzątania, ewentualnie od gotowania. Ach, zapomniałam o wychowywaniu
dzieci, w tym przypadku Nathiela.
–
Poczekaj chwilę, wezmę exitialis –
powiedział Sorathiel do swojego przyjaciela. Usłyszałam tylko ciche „no” i
odgłos oddalających się kroków oraz zamykanych drzwi. Nie potrzebowałam mieć szczególnie
wyczulonych zmysłów, żeby wiedzieć, kto nade mną wisiał. Otworzyłam oczy i natychmiastowo
przeniosłam się do pozycji siedzącej. Sorathiel kucnął przy mnie i spojrzał z
powagą prosto w moje oczy.
– Co
najmniej pięć metrów od nas. Masz się kryć i nie rzucać w oczy. Nie kombinuj i
nie udawaj bohaterki – powiedział powolnym głosem tak, abym wszystko dokładnie
zrozumiała i zapamiętała. – Tu masz exitialis
– mówiąc to, wyjął z kieszeni nóż i podał mi go. Bez chwili wahania chwyciłam
za niego i kiwnęłam głową na znak, że wszystko zrozumiałam.
Sorathiel
podniósł się z podłogi i podał mi dłoń. Chwyciłam ją, ale wciąż patrzyłam na
niego z dołu, próbując zrozumieć jego zachowanie. Zmarszczyłam czoło i
zmrużyłam podejrzliwie oczy.
–
Dlaczego to zrobiłeś?
– Bo
domyślam się, jak się czujesz – stwierdził sucho. – Poza tym nie wiemy, co
czeka nas w magazynie. Gdyby coś się stało, to ty będziesz naszą deską
ratunkową. Zabierzesz ze sobą Amy i nie oglądając się za siebie, uciekniesz.
Milczałam
przez dłuższą chwilę, wpatrując się uważnie w jego twarz, po czym kiwnęłam
głową i z jego pomocą podniosłam się z podłogi.
–
Powodzenia – szepnęłam.
Sorathiel
kiwnął tylko głową, po czym wyszedł z domu.
Jego
czyn mnie zaskoczył. Myślałam, że sądzi tak samo jak Nathiel. Że zginę, że będę
zawadzać, bo nie umiem walczyć. Prawda była jednak zupełnie inna. Zdaniem
Sorathiela liczyła się każda pomocna dłoń. Po prostu jedni władali siłą
fizyczną, inni siłą umysłu.
Wzięłam
głęboki wdech, odczekałam stosowną ilość czasu, a potem chwyciłam za klamkę od
drzwi wyjściowych. Moje serce biło w szalonym rytmie, bojąc się przyszłych
wydarzeń. Wiedziałam, że może nie być łatwo, ale chciałam za wszelką cenę
ocalić Amy. To czas, w którym w końcu wyjdę z cienia i zrobię coś dla innych.
Czas, w którym tchórzliwa Laura musi pomachać na do widzenia rzeczywistości i
stawić czoła demonom, nawet jeżeli niczego nie umiała.
Niech
los będzie dla nas łaskawy.
Może i krótki, ważne, że jest :P
OdpowiedzUsuńNie masz mi za co dziękować ;) Miło wiedzieć, że na tym świecie jest ktoś, kogo jarają te same rzeczy, co mnie. Do zobaczenia w sobotę! Szykuj żołądek na lody bakaliowe! :D
Ej no, jak tak można?! Kto mi, do cholery, zajął miejsce w wannie?! Przecież to moja miejscówa w domu u Nathiela! Kurde, co za ludzie, zero poszanowania czyjeś własności.
Ooo, Laura poszła do pokoju Nathiela. Może wreszcie to związki chemiczne w jej organizmie, które odpowiadają za emocje, zaczęły działać.
Ooo, Nathiel przeczytał list i zasnął z nim w rękach. Aww *.* Jak słodko.
"Niepokój na jego twarzy zdradzał miłość, jaką ją obdarzał." - aww, Sorath naprawdę zakochał się w Amy. Życzę im szczęście, w końcu mała Ana... nevermind.
"Nie raz Nathiel starał się ich podsłuchiwać, jednak nic konkretnego nie wywnioskował. " - mogłam się spodziewać, że zielonooki będzie żywnie zainteresowany poczynaniami swojego przyjaciela w sferze związków z dziewczynami. Auvrey, nie mam słów.
Na "Baker Street"? :D Za dużo Sherlocka...
Okay, Nath jest zły, ale dlaczego na Laurę, a nie na siebie? Przecież powinien kierować gniew na samego siebie! Nie odważył się powiedzieć Laurze, co do niej czuje, na żywo, a jedynie po procentach! Jak to o nim świadczy?
Teraz to ja jestem zła na bruneta. Kretyn.
"Możesz nawet zginąć!" - ale przynajmniej jawnie boi się o pannę Collins. Przynajmniej tyle.
Laura jest bystra, ja bym na jej miejscu nie skumała, o co blondynowi chodzi.
Collins staje u progu świata, który nie do końca poznała, chce stawić czoła demonom, bo chce odbić osobę, która kocha. A jak wiadomo, miłość jest potężną mocą.
Czuję, że coś się wydarzy, że Nath odkryje śledzącą Laurę, nawrzeszczy na nią, a ona później uratuje mu życie... Kochany mózgu, nie zatruwaj mi myśli podobnymi pomysłami, przecież to Lauriel! Im brakuje tyle do romantyczności, co mnie do odnalezienia Logana.
Rozdział może i nie za długi, ale przyjemny, posuwa opowiadanie naprzód. :)
Komentarz mój jest niczego sobie, ach, taka tradycja ^^
Czekam na nn ^^
Nie wyszło na komórce, to na laptopie! O, matko, lody bakaliowe <33. Nie mogę się doczekać.
UsuńNo, kwestia wanny została już rozwiązana XD przerzucamy cię do łóżka. Huhuhuh.
Nathiel chciałby wiedzieć wszystko, bo.. bo to Nathiel XD.
Och, jest zły na Laurę, bo jest zły na siebie. Nie widzi czasem swoich błędów i obwinia o nie innych. Zawsze starałam się pokazać kilka wyraźnych wad postaci w opowiadaniach <3, w końcu nikt nie jest idealny.
Ja też bym się nie zorientowała o co chodzi, bo jestem za bardzo nieogarnięta D: może jakaś wewnętrzna moc jej podpowiadała co ma zrobić.
No, odkryć na pewno ją odkryje i rzeczywiście, nawrzeszczy na nią. Będą się żreć jak jeszcze nigdy w tym opowiadaniu i nie będą się do siebie odzywać dłuuuugi czas! Ale nie, Laura go nie uratuje XD.
Ciiii, po ich zgodzie będzie wszystko w porządku <3, coraz więcej romantyzmu.
Sorath, Sorath nananana So...
OdpowiedzUsuńRozdział jest krótki, ale ciekawy. Biedna Amyyyyy
Kiedy następny?
Za tydzień :)
UsuńJej :)
UsuńZWARIOWAŁAŚ? Że to niby zły rozdział? Jest idealny! Zero nudy, przeciągnął mnie przez całą rozpiętość uczuć - od śmiechu, przez przerażenie po szok i niedowierzanie. To. Jest. NIESAMOWITE.
OdpowiedzUsuńSerio? Serio, Amy? Mam nadzieję, że wyrzuty sumienia nie dają ci spać... A jeśli ona nie przeżyje, to moja sfora żelek cię zje... :D
Nathielku, kochany, nie denerwuj się, bo złość piękności szkodzi... Ach, ten Nathiel... Scena z listem - wzruszająca, omal się nie popłakałam :)
Sorath... wow, zaskoczyłeś mnie...
Czekam na nn ;)
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
Ps. U mnie nowości ;) Jest śmiech, są łzy i jest przewidywalność, ale cóż... Zapraszam ;)
Myślałam, że po dyskotece będzie spokojnie i cichutko poczytam sobie w cieniu nocy "W cieniu nocy" (taka gra słowna. Badum tss.) Jednakże było inaczej i do trzeciej byłam zajęta rozmową, a potem dyżurujący nauczyciele nie zezwalali na używanie telefonu. Tak więc jestem teraz, bo zrezygnowałam z pisania komentarza z rozładowywującego się telefonu w trzęsącym się autobusie podczas gdy ty jesteś ledwo żywa.
OdpowiedzUsuńRozdział 36 i połowa za nami? Jak to! Ja pamiętam, jak jarałam się pierwszym rozdziałem, kiedy to Nath wpadł na Laurę goniąc tego padalca Deaniela, pamiętam ten epicki moment, kiedy Laura zabija demona domestosem, tą imprezę u Natha... Jej, jak ten czas szybko leci! Mam wrażenie, że z Naffciem znam się od zawsze, a nawet rok nie minął. :O 6 lutego 2014. Pamiętam. Tzn ostatnio specjalnie przeglądałam. XD
SPOILER NIGHT! Musimy to powtórzyć, nie ma bata ani kija. Nie powiedziałaś mi za dużo, nie martw się! XD Poza tym będę milczeć jak grób (hihi).
"
Ludzie, wszędzie ludzie. Na podłodze, na sofie, na krzesłach, w wannie, w szafie, pod dywanem, a nawet w lodówce, choć przyznam szczerze, że nie mam pojęcia, jakim cudem ktoś się tam zmieścił. "- OMG, ludzie w lodówce? JEŹDZCY CHAOSU! TAAAAK! NA GRUNWALD! NATHIEL MA LEPSZĄ LODÓWKĘ OD LUCY, NAFF? BO KRÓLICZEK SĄDZI, ŻE TAK! XD *konieczne przeczytanie 13, tak, odbija mi. Ale jestem nawet zadowolona z tego pomysłu, bo dzięki temu zamykałam telefon w lodówce, ohoho.*
Rozdział taki ciekawy! Akcja się rozkręca, to widać. Gabrielle powraca (w jakiś sposób zaczynam ją tolerować, czy jest ze mną źle?) i porywa Amy. Musi mieć niezłe źródła/ śledzić Soratha i Amy, żeby wiedzieć, że są razem. Szprytny z niej lis (what does the fox say? ringdingdingdingding).
Kurde. Nie mam nic do powiedzenia. Naprawdę, mam pustkę. Może to przez to, że nie chce mi się zejść na dół po picie, podczas gdy mnie suszy. Chyba się przemogę. Ale to za chwilę.
O, o, i jeszcze mam! Sorath jest taki przyjacielski i pomocny! :3 Laura + Sorathiel = Friendship! <3
W sumie to przeczuwam, że z tej akcji coś wyniknie. Coś grubego, ohoho.
Nie wiem, czy nadrobię jeszcze dziś jakiś rozdział, bo tracę siły. Aczkolwiek jeden rozdział po jednym, tak też może być.
I co? I tyle. Mam wyprany mózg po noclegu w Pewli. Podziękuj chłopakom.
Czekam na przeczytanie nn! ^^
Pozdrowionka i uściski dla Naffa (wyszłaś z tej lodówki, c'nie? XD)
Króliczek.
czas na nadrabianie rozdziałów xd YEY co mi się stałoxxd Laura jednak nie jest takim tchórzem , skoro idzie pomóc przyjaciółce.Jestem z niej dumna. Sor hmmm serio zapunktował u mnie, gdyż wywołał tą całą sytuacje udawaną :D
OdpowiedzUsuń