Miało nie być rozdziału (nawet w niedzielę), ale pewnej nocy po prostu zaczęłam pisać *taka tam nagła wena o 2 w nocy* i BANG! Mamy rozdział!
Wszystkiego najlepszego, Nathiel <3! Niestety, nie zadedykuję ci tego rozdziału, bo źle się w nim dzieje ohohoho.
POPRAWIONE [18.03.2019]
***
– Co teraz zrobimy? – spytała
Amanda.
Nie miałam odwagi spojrzeć na
moich towarzyszy. To, co się działo za oknem, było częściowo moją winą.
Przecież mogłam chociaż spróbować powstrzymać Gabrielle. Zanim jednak dotarło
do mnie, jakie konsekwencje niosło ze sobą odzyskanie księgi przez demona i
użycie jej w ludzkim świecie, było już za późno.
– Nie ma Hugh. Kto nas
poprowadzi?
Andrew spojrzał z ukosa na
Amandę, na chwilę odrywając twarz od okna.
– Sami musimy to zrobić. – W
jego głosie pobrzmiewała bezradność. – Powiadomimy resztę członków organizacji,
przeniesiemy się do tymczasowej kryjówki, ustalimy strategię, a potem będziemy
działać. Nie możemy pozwolić na to, żeby demony pałętały się po naszym mieście.
– Andrew podszedł do mosiężnej szuflady, z której wyjął kilka noży exitialis. – Laura, idź po Andi. My
zabierzemy potrzebne rzeczy. Spotkamy się na dole.
Kiwnęłam potwierdzająco głową i
wybiegłam z pokoju.
Wciąż nie mogłam uwierzyć, że
Hugh odszedł. Miałam nadzieję, że to tylko wyjątkowo realistyczny sen, który
przeminie jak burza, kiedy tylko zamknę oczy. Chciałabym obudzić się we własnym
łóżku w momencie, kiedy poranne promienie słońca oświetlą leniwie moją twarz. Zeszłabym
wtedy na dół, zjadła śniadanie w towarzystwie Hugh, Nathiela i małej Andi,
która będzie rzucać się zastawą stołową razem ze swoim tymczasowym bratem, a ja
jak zwykle uśmiechnę się pobłażliwie, kryjąc w sobie prawdziwe uczucie
rozbawienia. To marzenie pękło jak lustro, ujawniając zgorzkniałą i bezlitosną
rzeczywistość. Nieważne jak bardzo tego chciałam, nie mogłam uczynić tej
sytuacji snem.
Moje myśli były w rozsypce.
Działałam jak robot, któremu wydaje się proste polecenia do wykonania. Za swoje
obecne zadanie przyjęłam obudzenie Andi i sprowadzenie jej na dół. Niestety nie
było teraz czasu na użalanie się i wspominanie starych dobrych czasów. Już nikt
nie uratuje Hugh. Zginął z rąk najokrutniejszej demonicy, jaką kiedykolwiek spotkałam.
Mojej osobistej zmory.
Gdy nogi niosły mnie schodami
do góry, moim sercem targały przedziwne uczucia. Od skrajnej złości po zwykłą obojętność.
Wiedziałam, że wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby był tu Nathiel. Nie potrafiłam
bez niego funkcjonować. Nie, gdy wszystko zaczynało się walić.
Do pokoju Andi wparowałam z
głośnym trzaskiem. Nie planowałam takiej gwałtowności, ale może to nawet
lepiej, że moja wizyta okazała się głośna. Przynajmniej potwory, które czyhały
na życie małej demonicy, zwróciły na mnie swoje szmaragdowe oczyska.
Przerażające cienie z
rozszerzonymi w diabelskim uśmiechu zębiskami oblegały cały pokój. Niektóre z
nich wyciągały swoje mordercze szpony w stronę Andi pogrążonej w niespokojnym
śnie. Nie czekałam ani chwili dłużej. Nie chciałam, aby kolejna osoba zniknęła z
mojego życia. Exitialis, które ściskałam
w dłoni przecięło w biegu przerażające demony. Te zaczęły uciekać w
najciemniejsze kąty pokoju. Światłość wywołana nożem łowców przeraziła je, ale
też i rozgniewała, w końcu jak taka marna człowiecza istota mogła im
przeszkodzić w zabawie?
– Andi! – wykrzyknęłam,
rzucając się w stronę dziewczynki. Dopiero gdy nią potrząsnęłam, otworzyła
zaspane oczy i rozejrzała się wkoło. Na jej twarzy widziałam ślady po
zaschniętych łzach. Najwyraźniej spędziła kolejną nockę na rozpaczaniu za
Nathielem. Musiała być niezwykle zmęczona, to dlatego nie poczuła obecności
złych demonów w pokoju.
Nie czekałam na to, aż się
rozbudzi. Po prostu chwyciłam ją za dłoń i siłą wyciągnęłam z łóżka. Demony nie
będą przecież wiecznie stać w rogu, przyglądając się, jak przed nimi uciekamy.
– Co się dzieje? – spytała zaspana
Andi, patrząc do tyłu na cieniste potwory. Dopiero ich widok zdołał ją ożywić.
– Później ci to wyjaśnię. Teraz
powinnyśmy uciekać.
Dziewczynka mocniej ścisnęła
moją dłoń.
– Laura, czy to po mnie
przyszli? – spytała z dziecięcym przestrachem.
– Nie – odparłam – przyszli po
nas wszystkich.
Andi więcej się nie odezwała,
dlatego zbiegłyśmy po schodach w milczeniu. Na dole czekali już na nas Amanda i
Andrew uzbrojeni w podróżne plecaki i noże. Przerażona demonica wtuliła się w moje
nogi, wbijając w nie swoje małe demoniczne pazurki. Miałam ochotę syknąć z
bólu, ale w tej sytuacji nie byłoby to na miejscu. Andi bała się bardziej niż
nasza trójka razem wzięta.
– Słuchajcie mnie teraz uważnie
– zaczęła z powagą Amanda. – Naszym zadaniem jest przedarcie się przez skupisko
demonów, które otaczają organizację i przeniesienie się do jednej z kryjówek
Nox. Ja i Andrew oczyścimy wam drogę – mówiła powolnie i wyraźnie, abym
zrozumiała każde jej słowo. Nie spuszczała ze mnie oczu. – Spotkamy się w
Northem Park. Tam powinniście być bezpieczne. Jeżeli tak nie będzie, kierujcie
się ku Louden Street. Tam powinien już czekać na was ktoś z Nox.
Pokiwałam głową. Amanda i
Andrew mieli zdecydowanie większy staż w organizacji i to im po śmierci Hugh
przypadała rola tymczasowych dowódców. Martwiłam się o nich, ale wiedziałam, że
wszelkie protesty na nic się nie dadzą, a tylko opóźnią czas naszej akcji.
– Uważajcie na siebie –
szepnęłam, przytulając moich towarzyszy, którzy uśmiechnęli się do mnie
krzepiąco. Naprawdę bardzo rzadko pokazywałam ludziom uczucia. Ta sytuacja była
jednak szczególna. Chciałam się z nimi pożegnać w taki sposób, jakbyśmy mieli
się nigdy więcej nie zobaczyć. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Być może to nie oni
polegną w misji, tylko ja. Byłam w końcu jednym z najsłabszych ogniw tej
organizacji.
– Powodzenia – powiedział
Andrew, klepiąc mnie po plecach. – A teraz przygotujcie się do biegu. – Kiedy
się od siebie odsunęliśmy, chwycił za klamkę.
Serce tłukło się o moją pierś
podpowiadając, że padnę na zawał, zanim ten wyczekujący moment dobiegnie końca.
Mój umysł pracował na najwyższych obrotach, dlatego kiedy drzwi gwałtownie się
rozwarły, a do środka zaczęły napływać cienie, byłam gotowa do biegu.
– Ruszajcie! – wykrzyknęła Amanda,
próbując oczyścić nam drogę nożem. Ja sama, trzymając mocno w uścisku małą
Andi, starałam się ciąć na oślep exitialis.
Najwyraźniej dało to jakiś skutek, gdyż obydwie znalazłyśmy się w niedługim
czasie na zewnątrz.
Widok, który przed sobą miałam,
pomimo twardego postanowienia ucieczki, wrył mnie w ziemię. Nie spodziewałam
się, że demony tak szybko przejdą do dewastacji otoczenia.
Pobliski park był pozbawiony
drzew – powyrywane i połamane leżały na ziemi niczym polegli na wojnie
żołnierze, okoliczne domy miały potłuczone szyby, zaparkowane nieopodal auta
wyły alarmująco, zupełnie jakby ktoś dokonał zbiorowego włamania, śmietniki
walały się po ulicy, rozrzucając wkoło odpady, a w oddali słychać było okrzyki
ludzi, którzy uciekali w popłochu, gdzie tylko mogli. To, co się tutaj działo,
przypominało mi jedną z apokaliptycznych scen. Bałam się, że przybycie demonów
z otchłani mogło oznaczać podobny koniec.
Z otępienia wybudził mnie
głośny płacz Andi, która zakryła dłonią twarz.
– Chcę do Nathiela! – zawyła. –
Dlaczego nie ma tu mojego Nathiela?!
Słysząc to, poczułam
równoczesną złość, jak i smutek. Andi pierwszy raz przyznała się otwarcie, że
żywi do tego niezrównoważonego demona ciepłe, ludzkie uczucia. Wiedziałam, że
gdy Auvrey postanowi pojawić się wreszcie w organizacji, gorzko pożałuje
swojego zniknięcia.
– Musimy uciekać Andi –
powiedziałam stanowczo, ciągnąc za sobą dziewczynkę, która próbowała zapierać
się nogami o podłoże. W końcu jednak poddała się mojej woli, bo wiedziała, że
jej dziecięce protesty są bezcelowe.
Wymachując exitialis na prawo i lewo, starałam się przedrzeć przez szaleńcze
wiry demonów, które coraz gęściej nas otaczały. Ze zdziwieniem musiałam przyznać,
że niezbyt się nami interesowały. Raczej skupiły się na Amandzie i Andrew, którzy
wciąż stali przy siedzibie Nox i starali się przed nimi bronić. Wiedziałam, co
było przyczyną ich nagłego zainteresowania. Ogień. Andrew wymachiwał w górze
pochodnią, próbując je do siebie zwabić. Sorathiel kiedyś dokładnie mi to
wytłumaczył. Cieniste demony od zarania dziejów były w konflikcie z drugą najgorszą
rasą Reverentii – demonami ognia. Stąd też ich nienawiść do tego żywiołu. Był
idealnym lepem na bezmózgie cienie. Trochę gorzej przedstawiała się sytuacja z
ludzkimi demonami, o dziwo żadnego nie widziałam jednak na horyzoncie. Dobrze
wróżyło to naszej ucieczce.
W przeciwieństwie do
bezkształtnych cieni lub cienistych potworów o określonym kształcie, ludzkie
demony posiadały rozum, którym kierowała nienawiść. Istoty wyrwane z otchłani
były przepełnione czystym złem, dlatego nie zawahałyby się, gdyby miały nas
zabić. Otchłań można było porównać do samego piekła. Nikt nie wiedział, co tam
było, ale wszyscy wiedzieli, czym skutkował powrót z tamtych stron.
Wśród okrzyków i płaczu, nieludzkich
chichotów i jęków, zdołałam się przedostać na drugą stronę ulicy, gdzie
znajdowało się niewiele demonów. Przebiegłyśmy obok nich bez problemu. Nie wiem,
czym było spowodowane ich otępienie, nie chciałam tego jednak rozważać w
obecnej sytuacji. Powinnam dziękować wszelakim siłom niebieskim, że dane było
mi uciec. Teraz zostało mi trzymać kciuki za moich towarzyszy.
– Nie płacz już, Andi. Northem
Park znajduje się całkiem niedaleko.
– Wiem – jęknęła demonica. –
Nathiel kupował mi tam lody czekoladowe.
Uśmiechnęłam się ze
zrozumieniem. Ja również miałam wspomnienia związane z tym miejscem. To tu Auvrey
zaprosił mnie na przechadzkę. Pamiętam, że zakończyła się ona szaleńczą jazdą
czarnym BMW i ucieczką w pole, gdzie mało nie zostałam pocałowana przez
szmaragdowookiego demona, a przy okazji przejechana przez kombajn. Byłam wręcz
zszokowana tym, że w takich chwilach trzymały się mnie miłe wspomnienia.
– Jeszcze chwila i będziemy
bezpieczne – powiedziałam, spoglądając w tył na przerażoną dziewczynkę.
Demonica kiwnęła głową bez
przekonania. Widziałam w jej oczach nikły cień nadziei, a skoro ona w nas wierzyła,
ja też musiałam uwierzyć. Z Nathielem czy bez poradzimy sobie same.
Minęłyśmy kolejną pustą alejkę.
Wszystko wskazywało więc na to, że nie będziemy miały problemów z przedostaniem
się do Northem Park. Wszystkie demony skupiły wokół organizacji, co musiało być
jednym z zabójczych planów Gabrielle. Pytanie, co zaplanowała jako kolejne
niespodzianki? Bałam się, że świat w niedługim czasie może dowiedzieć się, że
demony to nie tylko bajki, ale również rzeczywistość. Ta wizja niezbyt mnie
radowała. Wolałam gdy nasza organizacja działała z ukrycia, a ludzie żyli w
cudownej nieświadomości, nawet się nie domyślając, że w każdej chwili jakaś
demoniczna pokraka mogła wkraść się do ich cienia.
– Na miejscu – szepnęłam, stając
zdyszana na środku parku pogrążonego w ciemnościach. Od razu puściłam dłoń
Andi, która padła zmęczona w trawę. Jej mina mówiła tylko jedno: mam dosyć.
Dotarcie tutaj nie było trudnym
zadaniem tylko dzięki Amandzie oraz Andrew. Miałam nadzieję, że ludzie z Nox
szybko dotrą na miejsce i wesprą ich w walce. Mnie samą targała chęć wrócenia się
do organizacji, nie chciałam jednak zostawiać Andi samej sobie. Moi
zwierzchnicy nie byliby zbytnio zadowoleni. Rozkaz to rozkaz.
Zmęczona usiadłam na trawie i
podobnie jak moja podopieczna spojrzałam w niebo. Tylko ono zdawało się nie
przejmować dzisiejszymi wydarzeniami. Zupełnie jakby za nic miało ludzką walkę
z demonami. Gwiazdy wpatrywały się chłodno w nasze twarze, pozostając
niewzruszone. Czasami miałam wrażenie, że idealnie wpasowałabym się w ten nocny
krajobraz. Równie chłodna i obojętna jak wszystkie ciała niebieskie.
– Laura – usłyszałam niepewny
głos małej demonicy.
Spojrzałam
w jej kierunku. Pierwsze, co napotkałam to przerażone oczy dziecka skierowane
ku ziemi. Nie wiedziałam, o co chodzi. Przynajmniej dopóki nie poczułam pełzających
po rękach odnóg czegoś, co wyglądało jak gąsienica. Szybko się zorientowałam,
że to nie robaki, a coś o wiele bardziej groźnego – korzenie, które kierowane
były magią.
Z
prędkością światła wyrwałam dłoń ze słabego uścisku pnączy oplatających powoli moje
nadgarstki. Andi zrobiła to samo, od razu zrywając się do góry. Ja
także nie mogłam bezczynnie siedzieć.
Dookoła nas zaczęły dziać się
naprawdę dziwnie rzeczy. Pobliskie drzewa oplecione zostały bluszczem, który
zdawał się wysysać z nich całe życie. Letnie kwiaty z pobliskich rabat zaczęły usychać,
a trawa czernieć, jakby została spalona przez niewidzialny ogień. Z ziemi wychodziły
powykrzywiane korzenie, które obrastały wszystko, co stawało na ich drodze. Z trudem
odskakiwałam od kolejnych morderczych macek chcących pochwycić moje stopy.
Podobnie, choć z jeszcze większym przerażeniem, reagowała na to zjawisko Andi.
Odskakiwała jak oparzona od każdego najmniejszego korzonka. Miałam wrażenie, że
jeszcze chwila i Northem Park zamieni się w mroczną strefę dżungli.
To musiała być moc ziemi. Już
raz byłam świadkiem jej użycia. Z tej magii emanował mrok. Czysta esencja zła
wypełzła prosto z piekła, pokrywając powoli granice parku swoimi odnogami. W
powietrzu czuć było przytłaczające gorąco i smród gnijących roślin. To nie była
ta sama magia, z którą kiedyś miałam do czynienia.
– Powinnyśmy uciekać, nim staniemy się
częścią dżungli – powiedziałam stanowczo, chwytając Andi za dłoń. Dziewczynka
kiwnęła posłusznie głową.
Już miałam się zwrócić w stronę
drogi prowadzającej ku Louden Street, gdzie miałyśmy kierować się w razie
problemów, gdy nagle usłyszałam niepokojący śmiech.
Moje serce stanęło na chwilę w
miejscu.
Magia ziemi przestała działać,
choć korzenie wciąż ruszały się w niepokojąco powolnym tańcu. Spomiędzy nich
zaczęła wyłaniać się cienista sylwetka. Obcy mężczyzna stał do nas tyłem i
opierał się luzacko o pobliską ławkę. Miałam wrażenie, że wpatrywał się w
rozgwieżdżone niebo, jakby nad czymś rozmyślał.
– Ile to już czasu minęło? –
usłyszałyśmy.
Spojrzałam zdezorientowana na
Andi, która wyglądała na równie zaskoczoną co ja.
– Miesiąc, pół roku, rok, a
może nawet cała wieczność?
Jego głos był przepełniony
mrokiem. Byłam pewna, że nie miał dobrych intencji. Postanowiłam, że się
wycofamy, póki na nas nie patrzy, ale on najwyraźniej domyślił się, jakie mamy
zamiary, ponieważ tuż przed naszymi twarzami natychmiastowo wyrosła ściana
pnączy.
– Zapomniany, ze złamanym
sercem i duchem. Pozostał w pamięci tylko jednej osoby – wymieniał powolnie. –
Żył przez ten czas w otchłani, czekając na moment, kiedy będzie mógł się
uwolnić. Każdego dnia nienawiść rozpierała jego serce, dlatego nie mógł się
doczekać, kiedy powróci na Ziemię i ją zniszczy.
Nieznajomy oderwał się od ławki
i obrócił w naszą stronę.
– Nie pamiętasz mnie, Lauro?
Cień okrywający tajemniczą
postać został rozwiany przez podmuch wiatru, a pnącza rozchyliły się na boki. Dopiero
gdy spojrzałam w dobrze mi znane orzechowe tęczówki, zrozumiałam, z kim
miałyśmy do czynienia. Ten fakt pozbawił mnie władzy w nogach i niemal powalił
na kolana. Otworzyłam usta, pragnąc coś wymówić, byłam jednak w zbyt wielkim
szoku.
– Tak – zaczął rozbawiony moją
reakcją chłopak. – Oczy cię nie mylą – zaśmiał się, rozkładając ręce na bok. –
To ja, twój stary, dobry przyjaciel, który oddał za ciebie życie i z własnej
głupoty został strącony do otchłani.
Potrząsnęłam głową z
niedowierzaniem, czując zbierające się w kącikach oczu łzy, bo oto przede mną
stał nie kto inny jak Deaniel Matthers. Przepełniony po brzegi nienawiścią
demon pozbawiony swojej dawnej dobroci.