BANG! Przez dosyć długi czas nie będzie Nathiela, płakajmy wszyscy.
Dzisiejszy rozdział nie zawiera praktycznie żadnych dialogów. Jest raczej takim wspomnieniowo-przemyśleniowym tworem. "Koniec jest bliski" mówi sam za siebie. Za niedługo będzie balanga z demonami, dramaty, śmierć, walki i inne pierdoły.
Dziękuję za wszystkie ostatnie komentarze <3 była was aż dziesiątka! Jesteście kochani!
POPRAWIONE [03.02.2019]
***
– Gdzie idziesz?
Widziałam tylko pół ukrytej za
futryną twarzy, to mi jednak wystarczyło, aby wywnioskować, w jakim nastroju
była dziś Andi. Od dwóch dni siedziała w pokoju ubrana w białą piżamę w różowe
kropki i z rozpuszczonymi włosami, które sięgały łopatek. Schodziła na dół tylko
wtedy, kiedy była głodna. Nie chciała się z nikim bawić. Chociaż się do tego
nie przyznawała, brakowało jej Nathiela. Teraz bardziej niż kiedykolwiek
przypominała udręczone ludzkie dziecko, nie żadnego demona z krwi i kości.
Posłałam jej pokrzepiający
uśmiech.
– Poszukać Nathiela –
odpowiedziałam, mijając się odrobinę z prawdą. Wiedziałam jednak, że te słowa
poprawią nieco nastrój małej demonicy. Od razu uśmiechnęła się z nadzieją w
oczach.
– Jak go znajdziesz, to
powiedz, że go nienawidzę i nie chcę, żeby wracał! – wykrzyknęła odrobinę zbyt
radośnie. Chwilę potem zniknęła gdzieś w pokoju.
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem.
Doskonale wiedziałam, że najbardziej na świecie za Nathielem tęskniła właśnie
Andi. Za każdym jej słowem, mającym wyrazić nienawiść, kryła się wielka miłość
do Auvreya, którego podświadomie uczyniła swoim zastępczym bratem. Byłam pewna,
że gdyby stanął teraz w progu organizacji, rzuciłaby się na niego ze łzami w
oczach, wykrzykując, jak bardzo go nienawidzi za to, że ją zostawił. W
rzeczywistości oznaczałoby to jednak, że kocha go najmocniej na świecie.
Tęsknota. Uczucie znane chyba
każdemu człowiekowi na świecie. Jedni potrafią z nią walczyć, inni pogrążają
się w rozpaczy, nie mogąc wytrzymać braku ukochanej osoby. Jedni mają nadzieję,
że tęsknota odejdzie, gdyż przyjdzie ten zbawienny moment powrotu ukochanej
osoby, drudzy nie posiadają jej wcale, bo wiedzą, że nie dożyją tej chwili. Jak
czułam się w obecnej sytuacji? Na pewno gorzej, niż zwykle. Poczciwi ludzie
powiadają, że dopiero gdy coś stracimy, jesteśmy w stanie zobaczyć, jak wielką
wartość to dla nas miało. Musiałam się z tym niestety zgodzić.
Czułam się, jakbym utraciła
kogoś ważnego. I pomyśleć, że jeszcze niedawno narzekałam na głupotę Nathiela i
życzyłam sobie świętego spokoju. Teraz żałowałam, że te prośby w ogóle zostały
wysłuchane.
Od powrotu z Reverentii moje
życie zmieniło się nie do poznania. Nie było w nim już szaleńczego, radosnego
śmiechu, głupich żartów, roztrzepanych włosów, promiennego uśmiechu
rozświetlającego najgorsze dni. Wszystko odeszło wraz z Nathielem. Byłam pewna,
że dzieje się ze mną coś złego. Czy tęsknota naprawdę działała w taki sposób?
Nawet śmierć Deaniela, który również był dla mnie kimś bliskim, nie spowodowała,
że popadłam w taki stan. Ten, kto trafił do krainy zmarłych nie miał szans na
powrót, ale on? On wciąż gdzieś był, chodził po tym mieście i natykał się na ludzi,
których ja również widywałam, byłam tego pewna. Tylko dlaczego nie chciał
wrócić? I dlaczego nie dawał żadnego znaku życia? Wszelkie próby dodzwonienia
się do niego kończyły się tym samym: prośbą o zostawienie wiadomości głosowej.
Próbowałam go odszukać, w czym
pomagał mi Sorathiel, a także reszta organizacji (w ukryciu przed samym Hugh). Nagłe
zniknięcie szalonego, niereformowalnego Auvreya podłamało nas wszystkich.
Wydawało się, że wraz z jego odejściem uleciał gdzieś cały optymizm i wiara w
to, że walka z demonami wcale nie jest bezcelowa. Szybko odkryliśmy, że
największym motywatorem Nox był właśnie Nathiel. Nieważne jak głupi, jak
denerwujący i niepoprawny był ten demoniczny łowca, wszyscy go kochali za to,
kim był. Zarażał każdego, nawet najbardziej ponurego osobnika, swoją
niespożytkowaną energią i radością do życia. Był oryginalny i jedyny w swoim
rodzaju, na dodatek miał wielkie serce. To dlatego tak bardzo nam na nim
zależało.
Hugh był nieugięty. Jako jedyny
nie pokazywał, że jest przygnębiony obecnym stanem rzeczy. Wciąż zachowywał się
tak samo, traktując wszystko ze stoickim spokojem. Nie mogłam odgadnąć jego
myśli. Wciąż zadawałam sobie pytanie: czy było mu szkoda, że wyrzucił Nathiela?
Czy tęsknił za nim tak samo jak reszta? Jego zachowanie z nieznanych przyczyn
straszliwie mnie irytowało. Gdy ktoś z organizacji napominał o Nathielu, on
natychmiastowo zmieniał temat. Gdy ktoś przekonywał go do zorganizowania
poszukiwań mających na celu powrotne przygarnięcie go do Nox, stanowczo
odmawiał. Jego nieugiętość pewnego dnia wytrąciła mnie z równowagi. Zdarzenie miało
miejsce podczas jednej z obrad, mających na celu dokładne ustalenie strategii
przeciwko demonom koczującym w ruinach starego cmentarza. Miała to być jedna z
większych misji, do której powołana została większość członków organizacji. Zostałam
pominięta. Wiadomość przyjęłam ze względnym spokojem. Hugh po prostu
stwierdził, że nie jestem gotowa na takie działania i jeszcze wiele brakuje mi
do bycia prawdziwym łowcą. Poczułam się, jakby jakaś nieznana siła cofnęła mnie
w rozwoju. Wcześniej mogłam bowiem wykonywać misje, szczególnie te, które odbywałam
w towarzystwie Nathiela. Gdy ja milczałam, kilka osób zaczęło się wyraźnie
burzyć decyzją szef. Sądzili, że się myli, że sobie poradzę, tymczasem ja wciąż
siedziałam w fotelu, nie wykazując się niczym innym jak chłodem. Miarka się
przebrała, gdy Hugh napomniał o złych wpływach Nathiela, który niczego dobrego
mnie nie nauczył. Nigdy nie zapomnę zdziwionych twarzy członków organizacji,
gdy wstałam i pełnym złości głosem oznajmiłam, że nie ma racji. Nie wiedziałam,
co mną wtedy kierowało. Po prostu chciałam uratować godność Nathiela, który
zdołał mnie nauczyć wielu przydatnych rzeczy. Walczyłam o niego jak lwica, a
najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że nigdy nikogo w taki sposób nie
broniłam.
Zadałam Hugh pytanie, dlaczego
Nathiel został wyrzucony z organizacji, a ja, mimo tego, że uczestniczyłam w
podróży do Reverentii razem z nim, nie. Hugh motywował to tym, że nie byłam
zagrażającym życiu ludzi demonem, który nikogo się nie słucha. Nathiel sprawiał
same problemy, na dodatek zmusił mnie do udziału w jego własnej farsie.
Zdenerwowałam się jak nigdy wcześniej. Przecież to dzięki niemu ta organizacja
wciąż istniała. To on zabijał najwięcej demonów. To on nie pozwalał się nam
poddawać. To on pokazywał, że nawet będąc ludźmi możemy walczyć z demonami, a
nawet je pokonywać. Przecież sam zachowywał się jak mieszkaniec świata ludzi. Nigdy
nie używał demonicznych mocy. Na dodatek nie zmusił mnie do udziału w tej
głupiej misji. Dał mi wybór, a ja się zgodziłam, ponieważ chciałam ratować
Calanthe.
Po ciężkiej rozmowie z Hugh,
któremu nie byłam w stanie przemówić do rozsądku, pierwszy raz postąpiłam jak
typowa nastolatka. Uciekłam prosto do swojego pokoju, zakopując się pod kołdrę
i kryjąc głowę w poduszce, w którą się popłakałam. Wtedy po raz pierwszy
poczułam się taka bezsilna. Nie mogłam przecież nic zrobić. Pamiętam, że po
kilku minutach do pokoju zapukała Carissa. Długo mnie tuliła i szeptała uspokajające
słowa do ucha. Mimo tego, że czułam się w tym momencie jak dziecko, nie
przeszkadzało mi to. Zagrożona poczułam się dopiero wtedy, gdy padły niechciane
słowa.
„Kochasz go, prawda?”
W mojej głowie znowu wybuchł ogień
chaotycznych myśli. Nie mogłam z nich wyłonić jednej, konkretnej odpowiedzi. Nić
prawdy, która się przede mną ciągnęła, zawsze zanikała, gdy chciałam ją uchwycić.
Odpowiedziałam wtedy: „Nie jestem pewna tego, co czuję”, na co rozbawiona
Carissa rzuciła: „Miłość właśnie tak wygląda”. Od tamtej pory zaczęłam wątpić
we wszystko, czego do tej pory byłam pewna.
Podniosłam się z klęczek,
zapięłam kurtkę i wyszłam z organizacji.
Nathiela szukaliśmy już od
czterech dni. Jak na razie poszukiwania były bezcelowe. Wczoraj zgodnie
stwierdziliśmy, że nie możemy spędzać każdego dnia na spacerowaniu po mieście,
aby wyłowić go z tłumu ludzi. Przecież go znaliśmy. Wiedzieliśmy, że w końcu wróci.
I to w najmniej oczekiwanej chwili, zupełnie jak potępiony bohater, który
zamierza uratować ludzkość. Moje podróże ograniczały się teraz wyłącznie do
spotkań z Calanthe, choć nie mogłam uniknąć rozglądania się, czy przypadkiem
jakaś czarna czupryna nie wystaje ponad głowami ludzi. Niby nie powinnam
odbywać takich wycieczek sama (z reguły towarzyszył mi Nathiel), ale nie
obchodziło mnie to. Jeżeli jakiś demon stwierdzi, że najwyższy czas na
zaatakowanie mnie – proszę bardzo. Byłam w pełni przygotowana. Zresztą z chęcią
udowodnię Hugh, że świetnie daję sobie radę.
Moja matka dochodziła do
siebie. Była już w stanie narzekać i palić papierosy w liczbie przekraczającej
ludzkie pojęcie, ale poruszanie się po domu wciąż sprawiało jej problem. Na
szczęście była twardą kobietą i tak łatwo się nie poddawała. W domu, mimo narzekań
i zapewnień, że świetnie daje sobie radę, starałam się dbać o czystość oraz o
to, by cokolwiek jadła i jak najdłużej wypoczywała. Czasem bywało to niezwykle
trudne. W tym przypadku to ja czułam się jak matka, która za wszelką cenę
próbuje zatrzymać swoje chore dziecko w łóżku. Czasami nie mogłam się nie zaśmiać,
kiedy widziałam Calanthe próbującą przełożyć nogę przez okno. Z pokerową
twarzą oznajmiała mi wtedy, że chciała się spontanicznie przewietrzyć, poza tym
potrzebowała dozy adrenaliny. To byłyby zabawne
chwile, gdyby nie fakt, że jeszcze nie tak całkiem dawno odbyłam morderczą podróż
do Reverentii. Wszystkie stwory, dzika flora, goniące mnie demony, ojciec
Nathiela i bal pełen szmaragdowookich potworów śniły mi się po nocach, przez co
nieraz budziłam się z krzykiem. Właśnie w takich momentach brakowało mi
Nathiela, w końcu przeżył to samo, co ja i na pewno o wiele lepiej sobie z tym
radził. Jego beztroskość zawsze pomagała w takich sytuacjach.
W moich snach pojawiała się nie
tylko Reverentia. Każdej nocy nawiedzała mnie zakapturzona postać, która
pomogła mi uratować matkę. Za każdym razem mówiła: „Nikt nie każe ci ufać”.
Wciąż zastanawiałam się, dlaczego sam szef Departamentu Kontroli Demonów, który
chciał wcześniej zabić Calanthe, przyszedł do jej domu i pomógł ją uratować. Jaki
mógł mieć w tym cel? Nikt mi nie wmówi, że czuł coś do mojej matki. Tylko
psychopaci ranią osoby, które kochają, a potem je ratują. Dobra, być może nie
myliłam się z tym psychotyzmem, ale w oczach Aidena nie dostrzegałam ani
odrobiny miłości, że nie wspomnę o czułości. Tkwił w nich tylko chłód. Był
nawet bardziej przerażający niż ojciec Nathiela, choć mu też nie mogłam odmówić
„okrutnej charyzmy”. Calanthe oczywiście nie omieszkała zapytać, skąd
wiedziałam, jak dokończyć antidotum. Jedyną odpowiedzią, która przyszła mi
wtedy do głowy, było: „przeczucie”, co zbytnio ją nie przekonało. Nie ciągnęła
jednak tematu. Być może sama domyślała się tego, kto ją ocalił? A może uznała
ten temat za mało ważny.
Jak co dzień, pokonując trasę
przepełnionym po brzegi autobusem, nareszcie dotarłam na miejsce. Lipowa aleja
przywitała mnie szumiącymi drzewami. Czasami miałam wrażenie, że wiatr reaguje
tylko wtedy, gdy tędy przechodzę. Może to cząstka mojej demonicznej mocy,
odziedziczonej po Aidenie, wywoływała wśród nich poruszenie? Naprawdę ciekawiło
mnie, jak w rzeczywistości wyglądała jego magia. Skoro niewielka jej część,
którą posiadałam, potrafiła wywołać niezły bałagan, to jak musiał zachowywać
się rozłoszczony pan chaosu, który miał dwa razy tyle demonicznej siły. Chyba
nie chciałam jej poczuć na własnej skórze.
Dotarłam do domu. Drzwi jak
zawsze były otwarte. Teraz już nie pukałam, wchodziłam do środka bez
zawiadamiania matki, która zdążyła się do tego przyzwyczaić. Standardowo
sięgnęłam dłonią w stronę włącznika światła. Zdawało się, że nikogo tu nie
było. Koc został niedbale zarzucony na oparcie sofy, a na stole walały się
kubki po litrach wypitej kawy i wypełniona po brzegi petami popielniczka. Wśród
tego chaosu spoczywała kartka papieru. Gdy się przybliżyłam, dostrzegłam, że
widnieje na niej moje imię. Aż się bałam pomyśleć, co takiego Calanthe znowu
wymyśliła.
Sięgnęłam po zwinięty kawałek
papieru, rozwijając go jak starożytny papirus.
Przez
jakiś czas mnie nie będzie. Nie dzieje się ze mną nic poważnego, czuję się już
w pełni sił, muszę po prostu załatwić kilka ważnych spraw. Dziękuję za pomoc,
choć oczywiście dalej twierdzę, że nie powinnaś podróżować do Reverentii z tym
kretynem. Jestem twoją dłużniczką.
Twoja
wyrodna matka, Calanthe.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
Cóż, wychodzi na to, że moje
podróże na lipową aleje muszą zostać na jakiś czas zawieszone.
***
Blady odblask przygasłych świec
oświetlał zmęczoną twarz mężczyzny, który od dłuższego czasu przechadzał się po
sali. Jego krokom towarzyszył przyspieszony i nerwowy oddźwięk stukających o
posadzkę ciężkich butów. Pokonywał od godziny tę samą trasę – od jednej ściany
do drugiej. Zmarszczone czoło i ściągnięte brwi świadczyły o tym, że poważnie
nad czymś rozmyślał. Nikt nie chciał mu przeszkadzać i wszyscy trzymali się z
boku, oczekując na jakikolwiek werdykt, ale ten nie nadchodził. Z ust
ciemnowłosego mężczyzny nie padło żadne słowo. Wciąż mruczał coś do siebie,
zupełnie jakby prowadził konwersację z własną osobą. Nie zdawał się zwracać
uwagi na otaczających go towarzyszy, których dotykało coraz większe
niezrozumienie. Mężczyzna stał się taki, odkąd para tajemniczych, torturowanych
przez niego więźniów uciekła. Na samą wiadomość o ich zniknięciu, zareagował
potężnym gniewem. Dwójkę demonów, które pozwoliły na ich ucieczkę, odpowiednio
ukarał, a potem sam pogrążył się w głębokich myślach. Nikt nie wiedział, co
chodziło mu po głowie nikt się nie
domyślał, jaka będzie jego decyzja. Gdy jednak zatrzymał się i uśmiechnął w
iście diabelski sposób, jego towarzysze już wiedzieli, jaką podjął decyzję.
– Ludzcy łowcy wystarczająco namieszali.
Nie będziemy dłużej czekać. Czas na kontratak.
Po sali momentalnie rozległy
się triumfalne okrzyki radości. Towarzyszył im szaleńczy śmiech protagonisty.
Wszyscy popierali tę decyzję, nie wszyscy jednak okazywali radość z powodu jej
podjęcia.
Gdzieś w ciemnym kącie
pomieszczenia mężczyzna o białych włosach uśmiechnął się krzywo i powiedział do
siebie:
– Koniec jest bliski.
I dopiero po przeczytaniu notki na początku zorientowałam się, że wyrzucenie Nathiela z Noxa było prawdą. ;____; Musiałam być porządnie przyćpana przy ostatnim rozdziale.
OdpowiedzUsuńTakże ten tego, rezerwuję sobie miejsce!
Czuję się jak na demonicznej misji. Chusteczki w zasięgu ręki, koktajl truskawkowy gotowy, 7days i guma z fritta czekają. Wszystko pozałatwiane *chyba*, więc biorę głęboki oddech i lecę.
UsuńNie było mnie 2 miesiące. PONAD 2 miesiące. Ale powracam. W wielkim stylu. Osiem rozdziałów do nadrobienia tutaj, ale dam radę. Dam radę, dam radę, dam radę *i już na wstępie przypomina mi się zastępstwo zapytaj beczkę z Cyber Marianem. Weź Srakolin Turbo Forte!*
Naff dziś zajęta, ale to dobry moment, żeby jej zaspamować pocztę. O tak. Zrobię to. Kurde. Zapełnię komentarze paroma ohami i ahami, albo "AAAAA!". I gitez majonez z musztardą. Lecem czytać.
" - Gdzie idziesz?" - Na demoniczną misję, przyjacielu. Nie wiem, czy wrócę. Jestem otoczona przez jedzenie, pode mną rozlegają się głosy rodziców. Nawet nie wiem, gdzie mam siostrę, jestem sama na górnym piętrze domu. Mogą przybyć z każdej strony. Rozglądam się niepewnie po pokoju w poszukiwaniu jednego z nich - właśnie tego. Nie ma go. Chciałabym móc odetchnąć z ulgą, ale to niemożliwe. Chcę żeby przyszedł. *o matko, przełączyłam się na tryb pisania rozdziału. Go away, go away, shut up!*
"Widziałam tylko pół jej twarzy" - Pół twarzy Andi. Wkrótce w kinach.
"Byliśmy pewni, że na świecie nie istniał ktoś taki jak Nathiel." - FEJK! Jest ktoś taki jak Nathiel, nosi takie same nazwisko i jest nawet lepszy!
"Bo tam gdzie szaleństwo, tam i Nathiel." - Jest szaleństwo, jest Nathiel. Jest Nathiel, jest impreza. Ulubione czipsy hydraulika? KRANCZIPS! *suche jak pięty Beaty kurde*
"Tylko psychopaci ranią osoby, które kochają, a potem je ratują." - OH GAWD. I w tym momencie staje mi przed oczami szereg postaci. Ekhm *odchrząkuje* Ithiel, Leven, Daire, Ade, Chris (jego to w sumie kto wie, rozprawiczkowanie tak bardzo) i... i tyle? Wow, myślałam, że będzie tego więcej.
" Teraz już nie pukałam, wchodziłam bez powiadomienia o tym." - Oj, Lauro, Lauro, to cię może kiedyś zgubić. Tutaj możnaby zacząć gadać o otwartych drzwiach Lemice *ekhm, Riel* albo o otwartych drzwiach Lemice *ekhm, Athiel i nagość tak bardzo*, albo o drzwiach przebieralni Lemice *o matko, oni w ogóle drzwi nie zamykali. Może teraz zamykają (cisza, łezki) Ueeee!*
"Blady odblask przygasłych świec, oświetlał zmęczoną twarz mężczyzny, który od dłuższego czasu przechadzał się po pokoju. " - Mam przeczucie kurde, że to Aiden.
" Z ust ciemnowłosego mężczyzny nie padło żadne słowo. " - Ok, ciemnowłosego. Więc ojciec Nathiela!
"Gdzieś w ciemnym kącie pomieszczenia, mężczyzna o białych włosach uśmiechnął się chłodno i rzekł:
- Koniec jest bliski." - Wow, Astley w WCN? *tak bardzo >D* Okej, okej. Aiden huhu. Kocham. <3
BANG! Pierwszy rozdział za nami, gdzieś w oddali grzmoty. NO DZIĘKI, przyrodo. Nawet ty przeciwko mnie?
Lecem dalej! Może zdążę przed ewentualną burzą!
DOMENCJUSZ.
W odpowiedzi na Twój komentarz pod moim - w liceum chodziłam do klasy o profilu menadżerskim, więc jako takie podstawy do bycia Twoim menadżerem mam i z przyjemnością nim zostanę :D Skoro i tak jestem w sieci częściej niż Ty - nie ma problemu ;)
OdpowiedzUsuńDobrze wiesz, że ja zawsze płaczę, jak nie ma Nathiela ani choćby wzmianki o nim. Za to jest na nadgarstku, więc jakoś się trzymam ;)
Przybyło Ci komentujących i bardzo dobrze ;) U mnie nagle zniknęli, bywa.
Smutna Andi i mi się serducho łamie.
"- Jak go znajdziesz to powiedz, że go nienawidzę i nie chcę, żeby wracał!" - i w tym widać, jak bardzo Andi tęskni za Nathielem. Był jej może nie przyjacielem, ale świetnym kompanem do dzikich zabaw. Choć określenie Auvrey'a "zastępczym bratem"... Właściwie, Andi to też demon, to niech sobie Nathiela za brata przyjmuje.
"Wszystko odeszło w raz z Nathielem, pozostawiając po sobie jeszcze większą warstwę chłodu, niż wcześniej." - Czyżby Nathiel był dementorem?! o.O To one pozbawiały ludzi całej radości życia, wyssysając najlepsze wspomnienia. Dobra...
Tak, Nathiel jest jedyny w swoim rodzaju. Dlatego po jego odejściu panuje taka pustka. Był nieoficjalnym sercem organizacji, źródłem głupoty i radości. Robi mi się coraz smutniej.
Co? Laura broni Nathiela? Brawo! Pokaż Hugh'owi, że Nathiel nie był az takim złym nauczycielem.
I tak wiemy, że go kochasz, nie musisz zaprzeczać, to widać, a szczególnie po tym, jak o niego walczyłaś. To jest właśnie miłość.
"Bo tam gdzie szaleństwo, tam i Nathiel." - święta prawda :3
"Twoja wyrodna matka, Calanthe" - bo liczy się szczerość :3
Obstawiam, że ostatni część to Aiden i Vail. Będzie masakra, yeah! *psychopatyzm Cleo się włącza*
Dużo opisów, ale ja je kocham!
Kolejny krótki komentarz, ale nie ma co długo komentować, muszę wychodzić.
Czekam na nn ^^
Rezerwnę sobie.
OdpowiedzUsuńKolejny post bez Nathiela. Co proszę?
UsuńDam komentarz by pokazać, że tu jestem, ale nic dłuższego niestety nie napiszę (ze znanego już powodu).
Kyu.
Moja bidulka <3 Nie martw się Andi, on wróci :)
OdpowiedzUsuń- Jak go znajdziesz to powiedz, że go nienawidzę i nie chcę, żeby wracał! - wykrzyknęła odrobinę zbyt radośnie. *yhy, uważaj, bo Ci uwierzę :D
Tęsknota. Uczucie znane chyba każdemu na świecie człowiekowi. Jedni odczuwali ją mniej, drudzy bardziej. Jedni potrafili z nią walczyć, inni pogrążali się w rozpaczy, nie mogąc wytrzymać braku ukochanej osoby. Jedni pamiętali więcej, drudzy mniej. Jedni mieli nadzieję, że tęsknota odejdzie, gdyż przyjdzie zbawienny moment powrotu ukochanej osoby, drudzy nie posiadali jej wcale, bo wiedzieli, że nie dożyją tej chwili.*święta prawda :)
Nagłe zniknięcie szalonego, niereformowalnego Auvreya, podłamało nas wszystkich. Wydawało się, że w raz z jego odejściem, uleciał gdzieś cały optymizm i wiara w to, że dobro istnieje *dziwne trochę co? z jednej strony demon, dość głupiutki w dodatku, a z drugiej ostoja i "motywujący" Nox, kto by pomyślał :P
Hugh był nieugięty. Jako jedyny nie pokazywał, że jest przygnębiony obecnym stanem rzeczy. Wciąż zachowywał się tak samo, traktując wszystko ze stoickim spokojem. *ach Ty niedobry. Przestanę Cię chyba lubić niedługo :D
Miarka się przebrała, gdy Hugh napomniał o złych wpływach Nathiela, który niczego dobrego mnie nie nauczył. Nigdy nie zapomnę zdziwionych twarzy członków organizacji, gdy wstałam i głośnym, oburzonym głosem, zaczęłam zaprzeczać zdaniu Hugha. Nie wiem co mną wtedy kierowało, wiem tyle, że chciałam uratować godność Nathiela, który zdołał mnie nauczyć wielu przydatnych rzeczy. Cała kłótnia zaczęła toczyć się właśnie wokół jego osoby. Chciałam dać upust swoim nerwom. Nie raz z ust wyrywał mi się głośniejszy ton głosu, czy też okrzyk zbulwersowania. Tak naprawdę walczyłam o niego jak lwica. *no no, imponujące :)
"Kochasz go Laura, prawda?". *oczywiście, że tak :P I może sobie zaprzeczać ile wlezie, tak jest i choćbyś nie wiem jak się zapierała, niczego nie zmienisz :)
Wciąż zastanawiałam się, dlaczego sam szef departamentu kontroli demonów, który chciał wcześniej zabić Calanthe, przyszedł do jej domu i pomógł ją uratować. Tu nie było żadnego sensu, wszystko sobie przeczyło. *no właśnie, też mam wątpliwości, co do czystych intencji Twojego tatusia. Się okaże, o co mu tak naprawdę chodzi :)
"Przez jakiś czas mnie nie będzie. Nie dzieje się ze mną nic poważnego, czuję się już w pełni sił, muszę po prostu załatwić kilka ważnych spraw. Dziękuję za pomoc, choć oczywiście dalej twierdzę, że nie powinnaś podróżować do Reverentii z tym kretynem. Jestem twoją dłużniczką. Twoja wyrodna matka, Calanthe".
Mimowolnie się uśmiechnęłam. *ach ta zabójcza szczerość :D Kocham Cię, Cal <3
Nikt nie wiedział co chodzi mu po głowie, nikt nie wiedział jaka będzie jego decyzja. Gdy jednak zatrzymał się i uśmiechnął w iście diabelski sposób, godny prawdziwego demona, jego towarzysze już wiedzieli jaką podjął decyzję:
- Ludzcy łowcy cienia z Nox wystarczająco namieszali już w naszym królestwie. Nie będziemy dłużej czekać. Czas na kontratak.
Po sali momentalnie rozległy się triumfalne okrzyki radości. Towarzyszył im szaleńczy śmiech głównego protagonisty. Wszyscy popierali tą decyzję, nie wszyscy jednak okazywali radość z okazji jej podjęcia.
Gdzieś w ciemnym kącie pomieszczenia, mężczyzna o białych włosach uśmiechnął się chłodno i rzekł:
- Koniec jest bliski. *zabrzmiało to przerażająco jak dla mnie. To zaczynamy "zabawę" - nawet sobie nie będę próbowała tego wyobrażać, wolałabym jednak w nocy dobrze spać :D
Rozdział wcale nie był zdechły, poza tym nie może być wszystko non stop w biegu, trochę odpoczynku od wartkich nagłych i niebezpiecznych akcji nigdy nie zaszkodzi ;) Pozdrawiam :*