niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 62 - "Nikt nie każe ci ufać"

Ktoś ostatnio pytał się, kiedy pokażę odważną Laurę. Teraz powiem dlaczego jej nie pokażę. Miałam dosyć czytania książek, gdzie wszystkie bohaterki świecą odwagą. Starałam się raczej pokazać, że każdy człowiek czegoś się boi i nieraz ucieka od życia jak zwykły tchórz. To ludzka cecha. Już kiedyś prowadziłam z Cleo rozmowę na temat idealności bohaterów książkowych. Ja staram się pokazać jak najwięcej ich wad. Nathiel przykładowo nie świeci inteligencją i podejmuje zbyt pochopne decyzje, Laura jest tchórzliwa i zamknięta w sobie. Każdy ma jakąś wadę, nie można ich lekceważyć, bo to one czynią bohaterów mniej nudnymi! Albo bardziej wkurzającymi ohoho. 

POPRAWIONE [20.01.2019]
***     
I znów to potworne uczucie. Znikasz w ciemnej otchłani i pojawiasz się w zupełnie innym miejscu. Spadasz w dół, mając wrażenie, że twój mózg za chwilę rozbryzga się na skrawku ziemi i kompletnie nic z ciebie nie zostanie. Ostatecznie lądujesz boleśnie w jakiejś trawie lub... na kimś, kto okazuje się być wyjątkowo miękką poduszką.
Jeden zero dla mnie. Wreszcie uciekłam od przeznaczenia. 
– Lecisz na mnie, maleńka – odezwał się Nathiel zbolałym głosem. Starał się brzmieć uwodzicielsko, ale na jego twarzy widziałam na wpółukryte cierpienie. Nie dziwiło mnie to, w końcu i tak był już mocno pokiereszowany.
– Chciałbyś. Wolałabym już wylądować w krzakach– mruknęłam sarkastycznie w odpowiedzi.
– Dla ciebie mogę być i krzakiem – zaśmiał się Nathiel.
Dla przechodniów nasza obecna pozycja mogła wydawać się nieco podejrzana. Półnagi, leżący w trawie chłopak bez koszulki, wpatrujący się bezustannie w twarz dziewczyny w podartej sukience, która spoczywała na nim i miała twarz tuż nad jego twarzą. To zdecydowanie nie była dogodna dla przyjaciół pozycja. Całe szczęście nad naszym miastem panowała noc, więc byliśmy tutaj zupełnie sami.
Jeszcze niedawno Nathiel wykorzystałby ten moment do niecnego pocałunku z zaskoczenia, a ja zaczęłabym jak zwykle panikować, wydaje mi się jednak, że ostatnie dzieje zdecydowanie załagodziły nasze mieszane relacje. Niecierpliwy Nathiel nie oczekiwał już ode mnie zaprzeczenia lub potwierdzenia swoich uczuć, ja nie uciekałam zaś od bliskości, która jeszcze niedawno wprawiała mnie w zakłopotanie. Jednak podróż do Reverentii na coś nam się przydała. Jak to mówią ludzie: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
– Poczekam – usłyszałam nagle, zupełnie jakby Nathiel czytał mi w myślach. Wciąż patrzył prosto w moje oczy, uśmiechając się w dziwnie łagodny sposób, wcale niepodobny do demona, który zbyt długo przebywał w Królestwie Nocy. Cieszyło mnie, że przynajmniej w stosunku do mnie zachował swoją ludzką naturę.
Nic nie powiedziałam, za to kiwnęłam głową, co było najwyraźniej wystarczającą odpowiedzią.
Szybko podniosłam się z ziemi i nie patrząc na Nathiela, podałam mu dłoń. Przyjął ją i już po chwili staliśmy razem na krańcu urwiska, z którego wcześniej spadliśmy prosto w cień. To naprawdę dziwny system przemieszczania się między światami. Cofnęliśmy się z dołu do góry, co wyglądało niemal jak skok w czasie.
Oddaliłam się od miejsca jednoczesnego startu i zakończenia naszej prywatnej misji. W duchu modliłam się o to, żeby nigdy więcej nie musieć tam wracać. Ta podróż i tak pozostawiła w mojej głowie trwały ślad, który w moim odczuciu jeszcze przez długi czas będzie nawiedzał mnie w snach.
– Wracamy? – spytałam, spoglądając ukradkowo na Nathiela. Wiatr rozwiewał jego włosy na wszystkie strony.
– Wracamy.
Na twarzy mojego przyjaciela pojawił się grymas, który wskazywał na niezadowolenie z powodu zbliżających się konsekwencji. Nie będzie łatwo, gdy już trafimy do organizacji. Hugh znany był ze swojej cierpliwości i pokojowego podejścia, widziałam go już jednak w sytuacji, gdy był zdenerwowany. Mimo duszy spokojnego dziadka, był to mężczyzna, który mocno przestrzegał zasad panujących w Nox. Wszelkie występki Nathiela traktował do tej pory dosyć pobłażliwie, wiedział bowiem, że jest niereformowalny, ale czy odpuści nam sytuację, w której naraziliśmy siebie na tak ogromne niebezpieczeństwo? Już z oddali wyczuwałam surową karę.
Chwytając Auvreya pod ramię w mocnym uścisku – ledwo poruszał się o własnych nogach –  ruszyłam w kierunku organizacji. Nasz chód nie był zbytnio przyspieszony, co w żaden sposób mi nie przeszkadzało. Teraz nie musieliśmy już uciekać, a naszym jedynym celem było dotarcie do Nox. Nie mogłam doczekać się momentu ulgi, która dotknie mnie, gdy już usiądę na miękkiej sofie w pokoju obrad. Jeszcze bardziej nie mogłam doczekać się chwili, kiedy położę się do łóżka i odeśpię podróż, lecząc psychikę i ciało od ciężkich przeżyć. Ta myśl napawała mnie radością, przynajmniej do momentu, gdy nie uświadomiłam sobie, po co wyruszyłam do Reverentii.
Calanthe. Rozpaczliwie potrzebowała kwiatu algei leczniczej. Muszę go dostarczyć do jej domu. Gdy przebrniemy już przez ciężką rozmowę z Hugh, będę musiała złapać autobus i jak najszybciej się do niej dostać. Jedyne, co wypełniało mnie teraz strachem to to, że nie wiedziałam, ile ludzkich dni minęło od naszej podróży do Reverentii. A jeżeli drugoplanowe antidotum już dawno się skończyło i leżała martwa na sofie?
Ta myśl wywołała u mnie gęsią skórkę. Nie powinnam sobie wyobrażać najgorszych scenariuszy. Chciałam, aby przynajmniej jedna ważna dla mnie osoba została ocalona.
Stanęliśmy przed drzwiami prowadzącymi do organizacji Nox. Światło w pokoju obrad wciąż się paliło, a więc istniało prawdopodobieństwo, że w niektórzy członkowie organizacji właśnie tam przesiadywali. Kto wie, być może prowadzili teraz rozmowę na mój i Nathiela temat? Może zastanawiali się, gdzie jesteśmy? Może chcieli zorganizować poszukiwania? Na szczęście to już nie będzie potrzebne.
Nathiel z rozmachem otworzył drzwi i wparował do środka. Na jego miejscu weszłabym tu cichutko i z pokorą. Cóż, zostało mi tylko ciężko westchnąć i stanąć tuż za jego plecami.
– Wróciłem! – wykrzyknął radośnie chłopak.
Omiotłam wzrokiem wszystkie zgromadzone w pomieszczeniu twarze. Sorathiel odetchnął z ulgą, Carissa zalała się łzami, Ian wyglądał na lekko zaskoczonego, Amanda składała ręce w geście dziękczynnej modlitwy, Andrew przykładał do czoła dłoń, a mała Andi natychmiastowo rzuciła się w naszą stronę z płaczem. Mała demonica w przeciągu kilku sekund dopadła się do kolan Nathiela. Ostatecznie, choć była rozwścieczona, wyglądała również na stęsknioną, ale dlaczego miałaby się do tego przyznawać?
– Nathiel! Ty durny bucie!
– Jestem tu, głupi rudzielcu, cały i zdrowy – zaśmiał się Auvrey, klepiąc dziewczynkę po głowie.
– Wcale mnie to nie obchodzi! Miałeś wrócić martwy!
To zdołało lekko załagodzić panującą w pomieszczeniu atmosferę. Kilku członków Nox uśmiechnęło się na te słowa, próbując ukryć rozbawienie, wszyscy jednak zdawali się zerkać w stronę Hugh, jakby sprawdzali, czy nie przesadzili z radością. Nasz szef rzeczywiście miał nietęgą minę.
– Tak, tak, też się cholernie cieszę, że cię widzę – odpowiedział zielonooki, uśmiechając się wrednie pod nosem.
Czerwonowłosa demonica przytuliła się do jego kolan. Nathiel był tak naprawdę jedną z niewielu osób, które chciały się z nią bawić na jej własnych demonicznych zasadach. Nic dziwnego, w końcu poziomem intelektualnym praktycznie sobie dorównywali. Aż zaczęłam się zastanawiać, jak będzie zachowywał się Nathiel za dwadzieścia lat. Pewnie wciąż tak samo.
– Skoro już zdążyliście się przywitać – zaczął wyjątkowo surowym głosem Hugh – czas, abyśmy porozmawiali o waszej podróży – mówiąc to, zmarszczył gniewnie czoło. W tym momencie ten z reguły miły dziadek zaczął mnie przerażać. Przeczuwałam, że to nie będzie miła rozmowa.
– Usiądźcie.
Wymieniliśmy z Nathielem krótkie, ale znaczące spojrzenia i usiedliśmy na sofie obok siebie. Carissa momentalnie przytuliła się do mnie ze łzami w oczach, a Amanda z biegu zabrała się za opatrywanie ran Nathiela. Obie mruczały coś pod nosem –  jedna w radości, druga w zmartwieniu, ale i niezadowoleniu. Nie wsłuchiwałam się zbytnio w ich słowa. Pełną uwagę skupiłam na Hugh.
– Byliście w Reverentii.
Skąd się o tym dowiedział? Przecież nikt poza Blazierem nie zdawał sobie sprawy z tego, gdzie zamierzaliśmy odbyć podróż.
Spojrzałam pytająco na Sorathiela.
– Blazier mi o tym powiedział. Stwierdził, że zginiecie, zaśmiał się, a potem zniknął raz na zawsze z mojego cienia – odpowiedział cicho, jakby niepewnym głosem. 
Nikt w organizacji nie dziwił się wypowiadanemu na głos imieniu zdradliwego demona, Sorathiel musiał im wszystko ładnie wyśpiewać. Znając życie, bezbłędnemu przyjacielowi Nathiela musiało się nieźle dostać za taką nieodpowiedzialną decyzję. Jak widać, żaden człowiek nie był idealny.
– Chciałbym poznać dokładny powód dla którego się tam wybraliście – kontynuował cierpliwie Hugh.
Ja pierwsza chciałam otworzyć usta, Nathiel mnie jednak przed tym skutecznie powstrzymał.
– Odbywał się tam bal czczący któryś tam rok istnienia Departamentu Kontroli Demonów. Miał być tam mój ojciec. Laura potrzebowała jakiegoś dziwnego zioła dla kogoś, kogo chciała uratować, a rosło tylko w Reverentii. To ja ją namówiłem na tę podróż – powiedział, zerkając nachmurzony w bok. Jego poświęcenie niemal mi zaimponowało. Gdyby tylko pozbył się tej niezadowolonej miny... – Wiem, standardowo popełniłem błąd i zachowałem się jak nieodpowiedzialny gówniarz, który myśli tylko o sobie – zacytował znudzonym głosem słowa Hugh.
– I tym razem twoje zachowanie będzie miało poważne konsekwencje. – W głosie szefa Nox pobrzmiewała nuta groźby i powagi. Po tych słowach podniósł się z fotela i zaczął krążyć po organizacji. Wszyscy przypatrywali mu się z uwagą.
– Potrafiłem zrozumieć twoją niepohamowaną chęć zabijania demonów, potrafiłem zrozumieć nawet to, że wykonywałeś misje na własną rękę i nieraz sprawiałeś, że stawały się one niebezpieczne. Nigdy jednak nie popełniłeś tak poważnego błędu, jak podróż do Reverentii. – Hugh zatrzymał się i zapatrzył w podłogę, zupełnie jakby sam poważnie rozmyślał o karze. – Drugim poważnym błędem było zabranie ze sobą Laury, która nie ma zbyt wielkiej wprawy w zabijaniu demonów. Naraziłeś na niebezpieczeństwo nie tylko ją, ale również siebie i całą organizację Nox. Mogłeś rozjuszyć naszych wrogów, a i tak mamy ręce pełne roboty.
– Wiem to – odpowiedział przez zaciśnięte zęby Nathiel.
Spojrzałam w jego twarz. Wyglądał tak, jakby jego demoniczność powoli zaczynała brać nad nim górę. Złość i nienawiść nie będą dobrą bronią w tej walce, a mogły jeszcze pogorszyć sytuację. Chyba zdawał sobie z tego sprawę?
– Skoro to wiesz, to dlaczego to zrobiłeś? – Hugh zdawał się tracić cierpliwość.
– Chciałem zabić ojca, który zniszczył moje życie i zabrał mi wszystko, co było dla mnie cenne, poza tym odciążenie świata od takiej kreatury byłoby tylko i wyłącznie zaletą – warknął Auvrey, spoglądając na szefa Nox spode łba. –  Poza tym chciałem pomóc Laurze.
– To był tylko dodatek do twojej zemsty.
– Być może – mruknął na boku chłopak.
– Czy w twoim mniemaniu nie zrobiłeś niczego złego? – Staruszek spojrzał na niego niemal z kpiącym uśmieszkiem, który mnie zaskoczył.
– Przecież wróciliśmy. Co prawda trochę poranieni i wymęczeni, ale wciąż żywi. – Mój przyjaciel wzruszył beztrosko ramionami.
Nie powinien się tak teraz zachowywać. Doskonale wiedziałam, że to tylko gra, która miała pokazać, że nic się nie stało, ale to nie zadziała na Hugh, a jeszcze dodatkowo go rozłości. Choć raz mógłby się wykazać pokorą.
– Nathiel. – Teraz Hugh brzmiał naprawdę groźnie. Kiedy podszedł do demonicznego łowcy i stanął z nim twarzą w twarz, moje serce niemal stanęło w miejscu. – Ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie masz pojęcia, co zrobiłeś i jakie będą tego konsekwencje.
– Rozumiem, gdybym poszedł tam po to, żeby zabić samego szefa departamentu, ale zrobiłem to powodu własnych pobudek, poza misjami organizacji. Można to uznać za część mojego prywatnego życia, a w te nie powinieneś się wtrącać. – Nathiel nie spuszczał z niego oczu, w których było widać tylko pogardę.
Hugh wziął głęboki oddech, który sprawił, że starcza złość na chwilę z niego wyparowała. Kiedy zabrał głos, brzmiał on już spokojnie, czyli tak jak zawsze.
– Twoja prywatna misja dotyczyła demonów, a więc tego, czym się na co dzień zajmujemy. Nie zapominaj też, że to dzięki mnie wciąż żyjesz, masz co jeść i gdzie spać. Jestem twoim niepełnoprawnym opiekunem, ale wciąż jedynym opiekunem.
– Niepełnoprawnym, dobrze powiedziane – burknął niezadowolony Nathiel, próbując jakoś ratować swoją dumę.
– Dokładnie tak. A ty moim niepełnoprawnym wychowankiem. Skoro prawo nas w tym momencie nie trzyma, równie dobrze mógłbym cię stąd wyrzucić.
Auvrey przewrócił oczami.
– Powtarzasz mi to od lat.
– Czas żebym pokazał, że mówię prawdę – odpowiedział z piekielną powagą w głosie szef Nox.
W tym momencie w organizacji zaległa cisza. Wszyscy przypatrywali się niepewnie w Hugh, z nadzieją, że to tylko i wyłącznie żart, że ta sytuacja zakończy się tak jak zawsze: na ostrej reprymendzie, niezadowolonym mruczeniu Nathiela i ostatecznym zakończeniu rozmowy we względnym pokoju. Tym razem jednak tak nie było.
– Masz dokładnie minutę na opuszczenie organizacji, do której już nigdy więcej nie wrócisz – powiedział głośno i wyraźnie Hugh, patrząc prosto w oczy Nathiela.
Mój przyjaciel wyglądał na zszokowanego. Patrzył się na niego z lekko rozwartymi ustami, nie wiedząc, co powiedzieć. Chyba pierwszy raz w życiu tak bardzo go zatkało, że nie mógł z siebie nic wydusić. Ja niestety podzielałam jego uczucia.
Wśród organizacji zapanował chaos. Wszyscy byli w szoku w związku z podjętą decyzją. Zaczęli się nawzajem przekrzykiwać, próbując bronić Nathiela. Słowa o treści: „Nie rób tego, Hugh!”, „Przecież to Nathiel!”, „On nie może stąd odejść!” mieszały się ze sobą, tworząc w mojej głowie chaos. Jedynymi osobami, które pozostały milczące, byłam ja, Nathiel i Sorathiel, który również nie wiedział, jak zareagować na tę zaskakującą wieść.
– Dość! – wykrzyknął władczo Hugh, wystawiając do góry dłoń. – To nie jest żart.
Wszyscy umilkli. Kilka osób potrząsnęło głowami, inni wyglądali na zawiedzionych i smutnych, jeszcze inni mruczeli coś pod nosem, bojąc się głośno zaprotestować. Ja sama byłam zszokowana tą decyzją –  nie chciała przedrzeć się do mojej świadomości, czyniąc z siebie rzeczywistą treść.
– Wyjdź stąd i nie próbuj wracać – dodał chłodno Hugh.
Auvrey jeszcze przez dłuższą chwilę siedział w miejscu oszołomiony, nie mogąc uwierzyć w słowa, które właśnie padły. Ja sama powoli zaczynałam panikować, ponieważ nie wyobrażałam sobie Nox bez tego szalonego, demonicznego łowcy.
Nathiel odejdzie. I prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczę. Po prostu zniknie z mojego życia. Tak po prostu, zwyczajnie, z dnia na dzień, i to z powodu swojej głupiej chęci dopełnienia zemsty oraz mojej ryzykownej decyzji, że uratuję Calanthe. Zniknie, bo byłam zbyt naiwna i uwierzyłam Blazierowi. Zniknie, bo go nie powstrzymałam przed tą podróżą. Ale dlaczego tylko on? Dlaczego nie ja? Przecież tak samo jak on uczestniczyłam w tym przedsięwzięciu! To nie było sprawiedliwe!
– Mam to powtórzyć? – spytał głośno Hugh.
Chłopak zniżył głowę i uśmiechnął się krzywo pod nosem.
– Nie, przyjąłem to do wiadomości. – Chwilę potem podniósł się z sofy i ostatni raz spojrzał oczami pełnymi nienawiści na szefa organizacji. W tym momencie mógł nawet zabić Hugh, ale zamiast tego po prostu go pchnął, jakby był przeszkodą na jego drodze, potem szybkim krokiem, bez słowa pożegnania, opuścił organizacje.
Gdy w pomieszczeniu rozległy się okrzyki protestów, ja zerwałam się do góry i za nim pobiegłam. Nie zamierzałam tak po prostu wypuszczać go z rąk.
– Nathiel! – wykrzyknęłam bezradnie, próbując go dogonić. Nawet nie biegnąc, przemieszczał się bardzo szybko. To dlatego, że niósł go gniew, który tłumił ból spowodowany licznymi ranami.
Nie bojąc się konsekwencji, chwyciłam przyjaciela za dłoń, tym samym zatrzymując go na środku chodnika. Nie wyrywał się. Stanął w miejscu, nawet się na mnie nie oglądając. Zachowywał się, jakby pod wpływem jednego dotyku uleciała z niego cała złość.
– Nie przejmuj się mną. Uciekaj do Calanthe. Może być z nią już naprawdę źle – mruknął ledwo słyszalnie, nie patrząc mi w twarz. Miał rację. Nie było nas trzy dni, moja matka w tym momencie musiała być już na skraju życia. O ile dawno się z nim nie pożegnała…
– Gdzie pójdziesz? – spytałam bezradnie, nie mogąc z siebie wykrztusić niczego więcej.
Chłopak wyrwał się z mojego uścisku i ruszył w drogę donikąd.
Chciałam powiedzieć mu, jak wiele dla mnie znaczy i co się stanie, gdy odejdzie. Chciałam go zatrzymać, powiedzieć: wszystko się ułoży, ja wciąż będę przy tobie, ale zamiast tego stałam jak wryta na środku chodnika, nie wyrażając na głos nawet połowy z tych chaotycznych wyznań. Moja własna słabość uderzyła mnie w twarz.
Czy w tym momencie się poddałam?
– Nathiel! – wykrzyknęłam łamiącym się głosem. Auvrey nie zareagował na moje rozpaczliwe nawoływanie. Już po chwili zniknął gdzieś między drzewami, niesiony przez złe emocje. Mimo wewnętrznej bezradności, coś w środku podpowiadało mi, że jeszcze wróci, w końcu to Nathiel, prawda? Upierdliwy, denerwujący i uparty demon, który tak łatwo nie daje za wygraną.
Wzięłam głęboki wdech, próbując uspokoić zszargane nerwy. Nie mogłam go do niczego zmusić. Pozostało mi tylko czekać. Czekać na to, aż się uspokoi, przemyśli swoje błędy i wróci. Na pewno to zrobi. Mimo własnego pesymizmu byłam tego pewna.
Westchnęłam głośno, spoglądając w nocne niebo obsiane gwiazdami.
Teraz zostało mi już tylko uratowanie matki.
***
Do domu Calanthe, z pomocą przepełnionego po brzegi autobusu, dotarłam w ciągu czterdziestu minut. Jedyne, czego w tym momencie żałowałam to to, że nie towarzyszył mi Nathiel. Byłam zdziwiona tym nagłym ukłuciem tęsknoty. Przecież widzieliśmy się niecałą godzinę temu. Zachowywałam się trochę jak zakochana nastolatka, która właśnie zaczynała swój pierwszy związek i nie wyobrażała sobie choćby minuty spędzonej bez ukochanego. Powinnam przestać o nim myśleć, miałam teraz ważniejsze rzeczy do roboty. Nathiel na pewno będzie czekał na mnie w domu. Pójdę tam natychmiastowo, zaraz po powrocie.
Lipowa Aleja prowadząca do kryjówki Calanthe przywitała mnie chłodnym powiewem wiatru. Na szczęście nie wyczuwałam w powietrzu żałoby. Ufałam swoim własnym przeczuciom i temu, co niosły ze sobą siły natury. Nie mogło być przecież za późno na ratunek.  
Zazwyczaj pukałam do drzwi i czekałam aż Calanthe sama otworzy mi drzwi (ze względu na kulturę osobistą i jej dystans do mnie). Nie chciałam pokazywać, że byłam do niej przywiązana i uznawałam ją za osobę, którą powinna dla mnie być. Chciałam stać w bezpiecznej odległości od niej. Teraz się tym nie przejmowałam, w końcu chodziło o jej życie.
Stare, drewniane drzwi otworzyłam z rozmachem. Ich skrzypnięcie dało znać właścicielce domu o moim przybyciu. W pomieszczeniu panował mrok. Moja dłoń napotkała włącznik światła i już po chwili salon ogarnęła względna jasność. Na początku nie dostrzegłam matki. Podejrzewałam bowiem, że będzie leżeć na sofie, otulona swoim grubym kocem w kratę. Zamiast tego napotkałam jednak pustą kanapę, kilka zużytych fiolek antidotum, otwartą, pustą już szufladę, gdzie je trzymała, i przewrócony na stole kubek, w którym piłam herbatę, gdy ją odwiedzałam. Dopiero kiedy bliżej podeszłam, zauważyłam na podłodze koc, spod którego wystawała burza blond włosów.
Stanęłam jak wryta, próbując opanować narastający we mnie strach.
A jeżeli była już martwa? Jeżeli nie zdążyłam na czas?
Moje wątpliwości szybko zostały rozwiane. Blada dłoń Calanthe, która była wyciągnięta nad głową, poruszyła się nieznacznie, zaś z jej ust wydobył się cichy, udręczony jęk. Dłużej nie czekałam. Podbiegłam do niej i obróciłam ją delikatnie na plecy.
Moim oczom ukazała się zaczerwieniona od gorączki twarz, mokra od potu grzywka i przymrużone błękitne oczy, które spoglądały na mnie nieprzytomnie. Na ustach Calanthe pojawił się dobrze mi znany, kpiący uśmieszek, który pogrywał sobie nie tylko z życiem, ale i z ludźmi.
– Jesteś naprawdę głupia, Lauro – szepnęła ochryple.
Uśmiechnęłam się blado. Musiała się domyślić, że poszłam do Reverentii. Istniała jeszcze możliwość, że to sam Sorathiel złożył jej wizytę. Albo Blazier – w końcu sam odkrył, gdzie mieszkała moja matka.
– Powiedz mi jak sporządzić antidotum – powiedziałam z powagą w głosie.
Miałam świadomość, że gdyby Calanthe nie potrzebowała pomocy, na pewno by na mnie nakrzyczała, nie szczędząc przy tym sarkazmu. Teraz jednak przyjęła moją pomocną dłoń bez protestu. Gdy nie było już ratunku, człowiek chwytał się ostatniej deski ratunkowej. Szczególnie, gdy miał do wypełnienia jakiś ważny cel. Calanthe niewątpliwie go miała. Chciała w końcu uśmiercić Aidena i położyć kres istnieniu departamentu, z którym walczyła od najmłodszych lat.
– Kuchnia. Pod zlewem jest wielkie pudło ze składnikami, ziołami, jak kto woli.
Kiwnęłam głową. Zanim jednak ruszyłam do wskazanego pomieszczenia, wciągnęłam prawie że bezwładne ciało mojej matki na sofę. Nie mogłam jej w końcu zostawić na podłodze.
Skierowałam się w stronę kuchni. Z szafki pod zlewem wyjęłam wcześniej wspominany karton. Od razu przeniosłam go do pokoju.
– W środku jest moździerz, wyjmij go – powiedziała ledwo słyszalnym głosem Calanthe, spoglądając na mnie znad przymrużonych powiek.
Kiwnęłam głową i trybie natychmiastowym uczyniłam jej wolę.
– Poszukaj brunatnego liścia z białym unerwieniem.
Aby ułatwić sobie zadanie, wysypałam wszystkie zioła i niezbędne składniki na podłogę. Calanthe będzie musiała mi wybaczyć tę małą demolkę. W końcu od tego czy sporządzę tę odtrutkę, zależało jej życie.
Przekopując stertę dziwnie wyglądających roślin, które z pewnością pochodziły z Reverentii, nareszcie znalazłam wspomniany liść.
– Rozgnieć go, a potem dodaj cztery owoce jarzębiny. Dodając każdy kolejny składnik, musisz go dokładnie rozgniatać.
Kiedy czyniłam jej rozkazy, spoglądałam z niepokojem w jej twarzy. Z każdą minioną minutą bladła coraz bardziej, zupełnie jakby śmierć już trzymała ją w swoich szponach. Widziałam, że walczy z własną słabością, ale przecież jeszcze nikt nie wygrał z trucizną, będąc człowiekiem.
Musiałam się spieszyć.
– Teraz bordowo-fioletowe ususzone kwiaty. Bardzo małe, mają po cztery płatki. Wrzuć całą ich gałązkę – przerwała, by wziąć płytki wdech – potem algea lecznicza.
Moje dłonie, które miały wykonywać czynności szybciej niż zwykle, tak naprawdę plątały się i drżały, spowalniając całą pracę. Serce biło mi w szalonym rytmie diabolicznej muzyki, a myśli zdawały się krążyć tylko wokół jednej ważnej misji.
Tak bardzo chciałam, aby Calanthe żyła. Było jeszcze tyle rzeczy, o których chciałam z nią porozmawiać, tyle rzeczy, o których chciałam jej powiedzieć. Nie miałam nawet nic przeciwko jej zabawnym kłótniom z Nathielem, w końcu była jedną z niewielu osób, które potrafiły sprowadzić go do parteru. Nie chciałam, żeby zniknęła jak Joanne, pozostawiając po sobie odczucie, że niepotrzebnie ratowała kogoś takiego jak ja. Nie chciałam nigdy więcej, żeby ktoś poświęcał dla mnie swoje życie. Teraz ja, choć raz, chciałam się dla kogoś poświęcić.
– Znajdź złotą skręconą w spiralę gałązkę, rozgnieć ją i dodaj do niej garść ziemi ze słoika. – Jej głos z każdym następnym słowem słabł. Próbowała z tym walczyć, ale nie dawała już rady. Mogłam mieć tylko nadzieję, że wytrwa do końca, a ja zdążę podać jej antidotum.
– Daleko jeszcze? – spytałam cicho, nie oczekując odpowiedzi.
– Ostatni – szepnęła ledwo słyszalnie matka.
Spojrzałam na nią lekko zaniepokojona. Właśnie zamknęła oczy. Próbowała wydać z siebie to jedno ostatnie słowo, ale nie była już w stanie. Nie miałam pojęcia, czy zwyczajnie odeszła, czy utraciła przytomność. Od góry do dołu zalała mnie fala paniki.
– Nie! – wykrzyknęłam, rzucając się w jej kierunku. Chwyciłam ją za ramiona i w przypływie emocji potrząsnęłam nią tak mocno, że mnie samą z wysiłku zabolały dłonie. Gorączkowe rumieńce na z każdą chwilą ustępowały miejsca trupiej bladości. Jej twarz nie wyglądała już jak twarz chorego człowieka. Powoli zaczynała przypominać martwą osobę.
W moich oczach pojawiły się łzy. Nie miałam nawet sił na sprawdzenie czy oddycha. Doskonale wiedziałam, że to nic nie da. Chociażbym nie wiem jak mocno chciała ją uratować, nie mogłam już niczego zrobić. Trucizna ostatecznie pokonała jej ciało.
Dlaczego nie potrafiłam obronić osób, które były mi bliskie? Każda najmniejsza nawet próba walki z przeciwnościami kończyła się moją ciężką porażką. Znowu upadłam na kolana i poddałam się okrutnemu losowi, który nie miał dla mnie litości. Tak naprawdę od dziecka śmiał mi się w twarz i próbował udowodnić, że jestem do niczego. Nie mylił się. Dziś znowu stanęłam na przegranej pozycji.
– Nie odchodź – szepnęłam, dotykając wierzchem dłoni chłodnego już policzka Calanthe. Nie byłam w stanie niczego więcej zrobić. To koniec.
Odsunęłam się od niej i usiadłam na podłodze, patrząc w jej martwą twarz z niedowierzaniem. Przed oczami wciąż miałam kpiący uśmiech i tajemnicze błyski w chłodnych niebieskich tęczówkach. W głowie słyszałam jej cichy śmiech, ironiczny ton głosu, a w powietrzu czułam zapach lawendy mieszającej się z papierosowym dymem. Nie mogłam uwierzyć, że ludzkie życie było takie kruche –  w jednej chwili, która trwała oka mgnienie, witało światło dzienne, potem gdy nadchodził zmierzch, po prostu się kończyło, jakby nie było niczego warte.
Skuliłam się na podłodze, ukrywając głowę w kolanach. Chciałam, aby Calanthe choć raz przed śmiercią usłyszała, jak nazywam ją swoją matką. Teraz nie byłam jeszcze na to gotowa, ale gdyby choć na chwilę otworzyła oczy, nie wahałabym się ani chwili dłużej.
Gdy po moich polikach zaczęły spływać łzy, za swoimi plecami usłyszałam dziwnie podejrzany stukot. Już wiedziałam, że nie byłam tutaj sama.
Nim zdążyłam się obrócić, blada ręka przecięła powietrze tuż obok mojej głowy. Zaskoczona i lekko wystraszona spojrzałam na roślinę, którą przybysz trzymał w wyciągniętej przed siebie dłoni. Bez chwili zastanowienia chwyciłam ją i przygarnęłam do siebie. Bałam się obrócić, ponieważ zdawałam sobie sprawę z tego, kto mógł za mną stać.
– Dlaczego mam ci ufać? – spytałam szeptem, wlepiając spojrzenie w granatowy liść przypominający swoim kształtem liść kasztanowca. – Równie dobrze mógłbyś mnie zabić.
– Nikt nie każe ci ufać – odpowiedział męski głos.
Obróciłam się w tył. Białowłosy mężczyzna zarzucił w tył swoim płaszczem i już po chwili zniknął z mieszkania, pozostawiając po sobie cień nikłej nadziei. Moje spojrzenie znowu padło na granatowy liść. W normalnym przypadku zaczęłabym rozważać wszystkie za i przeciw, w końcu dlaczego miałabym ufać osobie, która była naszym największym wrogiem, teraz nie miałam jednak na to czasu. Calanthe i tak nie mogła być już w gorszym położeniu.
Wrzuciłam ostatni tajemniczy składnik do moździerza i ugniotłam go jak wcześniejsze surowce. Na dnie naczynia powstała niewielka ilość soku wyciśniętego z reverentyjskich roślin. Wnioskowałam, że spożywanie gałązek i liści nie byłoby korzystne ani tym bardziej bezpieczne, do szklanki przelałam więc tylko płynną część mieszanki. Bałam się, że kilka kropel może nie wystarczyć, ale... musiałam zaryzykować.
Podnosząc delikatnie głowę Calanthe, przyłożyłam do jej ust naczynie i wlałam w nią całą zawartość antidotum. Jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy chwilę potem otworzyła gwałtownie oczy i zaniosła się niepohamowanym kaszlem. Nie wyglądała, jakby dostała życiodajną odtrutkę, a raczej zabójczą truciznę. Przez długi czas nie mogła złapać oddechu, co wzbudziło u mnie jeszcze większą panikę, już po chwili wszystko się jednak uspokoiło. Jej głowa opadła na poduszkę, powieki przysłoniły błękitne oczy, a usta lekko się rozwarły. Klatka piersiowa unosiła się teraz niespokojnie, zdradzając problemy z oddychaniem, wszystko jednak wskazywało na to, że przeżyła. Teraz musiała tylko odpoczywać.
I to wszystko dzięki Aidenowi.
Mojemu ojcu.

17 komentarzy:

  1. Co się dziwisz,że nie ma pustek jak to opowiadanie jest FANTASTYCZNE! A jesli chodzi o uwydatnienie wad bohaterów... szczerze mówiąc to lubię to najbardziej. Idealność jest nudna, ciekawsze jest dążenie do niej! Rozdział lekko napusany, przyjemnie się go czytało- z łatwością mogłam wyobrazić sobie wszystkue opisane sytuacje :)
    Pozdrawia
    Igrająca ze Śmiercią

    igraniezesmiercia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejny cudny rozdział! !!

    OdpowiedzUsuń
  3. Rezerwuję sobie to miejsce. :v

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie nie znasz tego uczucia, Naff, ale zawsze przy czytaniu rozdziału mam nadzieję, że Nathiel i Laura się pocałują. Tak, to uczucie godne gimnazjalistki oglądającej Zmierzch, cóż.
      Niestety nie mogę komentować jakbym chciała, ponieważ jak już pisałam kiedyś - mam zepsuty komputer, a nie chcę przedłużać swojej rezerwacji aż do kolejnego rozdziału.
      Więc powiem tylko, że nienawidzę Hugha za to co zrobił, nienawidzę Laury za to, że nie obroniła Nathiela, a Nathiela nienawidzę za to, że nie zwalił winy na Laurę. No wiem, nie mógłby (bo nie jest Laurą) tego zrobić. Ale jeszcze jeden post bez Nathiela będzie dla mnie koszmarem, więc Lauro - śmigaj szukać demonicznego przyjaciela, a ja za to narysuję chibi wersję ciebie, okay?

      Papa,
      Kyu

      hellovalriusthere.blogspot.com

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. " - Lecisz na mnie, maleńka - odezwał się Nathiel zbolałym głosem. Starał się brzmieć uwodzicielsko, ale na jego twarzy widziałam na w pół ukryte cierpienie. To oczywiste, był w końcu mocno zraniony."- wiedziałam, że nie powstrzyma się od powiedzenia czegoś w tym stylu, nawet mimo obecnej sytuacji! xD
      " - Poczekam - usłyszałam nagle z ust zielonookiego."- w sumie, to dobrze, że Nathiel już się tak nie śpieszy. Zrozumiał, że Laura, jak inne kobiety-jeśli chodzi o prawdziwą miłość, musi mieć czas. Do przemyślenia i zrozumienia swoich prawdziwych uczuć.
      "Nathiel z rozmachem i dumnie wypiętą do przodu piersią, otworzył drzwi i wparował do środka. Od zawsze chyba lubił wielkie wejścia. Na jego miejscu weszłabym tu jednak cichutko, z pokorą. Cóż, podczas dokonanego faktu zostało mi tylko ciężko westchnąć i stanąć tuż za jego plecami.
      - Wróciłem! - wykrzyknął władczo chłopak."- why?! D: Nie pogarszaj swojej sytuacji, Nathiel! :D
      " - Nathiel! Ty głupi bucie bez sznurówek! - darła się rozpłakana Andi. Gdyby ta sytuacja wyglądała inaczej, na pewno wybuchnęłabym teraz śmiechem. Obelgi Andi nie przestaną mnie bawić."- ahah, mnie też nie! xD
      "W tym momencie, ten zazwyczaj miły dziadek, zaczął mnie przerażać."- mnie też Lauro, mnie też D:
      "- Blazier powiedział mi o tym - westchnął - Stwierdził, że natychmiastowo umrzecie, zaśmiał się, a potem zniknął raz na zawsze."- argh..! Nienawidzę Blaziera! Jestem wręcz wkurzona!
      " - Masz dwie minuty na opuszczenie organizacji do której już nigdy więcej nie wrócisz - powiedział głośno i wyraźnie Hugh, patrząc prosto w oczy Nathiela."-..........................WHAT?!! Nieeee!!! To niemożliwe!! Naff, czemu nam to robisz?! Mam nadzieję, że za kilka rozdziałów to się zmieni :( Ta organizacja nie ma dla mnie sensu bez niego D: Hej, co oni zrobią bez głupoty Nathiela? To na pewno jest jakiś żart!
      " - Dość! - wykrzyknął władczo Hugh - To nie jest żart."-(......) Hugh zniszczyłeś moje nadzieje!
      "Chciałam powiedzieć mu jak wiele dla mnie znaczy i co się stanie, gdy odejdzie, chciałam go zatrzymać, powiedzieć: wszystko się ułoży, ja wciąż będę przy tobie, ale zamiast tego, stałam jak wryta na środku chodnika, nie mogąc z siebie nic wykrztusić. Moja własna słabość uderzyła mnie w twarz. Czy w tym momencie się poddałam?"- w tym momencie prawie się rozpłakałam :(
      " Dopiero gdy podeszłam, zauważyłam na podłodze koc. Spod niego wystawała burza blond włosów.
      Spanikowałam. Stanęłam w miejscu jak wryta, próbując opanować strach, który z nagła mnie zaatakował. A jeżeli była już martwa? Jeżeli nie zdążyłam na czas?"- przerażające. Jak w jakimś horrorze, jakby zaraz miała odpaść i poturlać się jej głowa. Aaaaa! Za dużo przerażających filmów!!! D:
      "Podbiegłam do niej i obróciłam ją na plecy. Moim oczom ukazała się zaczerwieniona od gorączki twarz, mokra od potu, blond grzywka i przymrużone, błękitne oczy, które spoglądały na mnie przyćmione mgłą."- uff! Żyjesz! Ale prawie nie! Laura, pomóż!
      " W moich oczach pojawiły się łzy. Nie miałam nawet sił na sprawdzenie czy oddycha. Doskonale wiedziałam, że to nic nie da. Chociażbym nie wiem jak mocno chciała ją uratować, nie potrafiłam. Trucizna ostatecznie pokonała jej ciało i nie pozwoliła na dokończenie swoich życiowych celów."- NIE!!!!!!!!!!!! To nie może być prawda! Calanthe, odżyj! Nie zostawiaj Laury!
      "Gdy po moich polikach zaczęły spływać łzy, za swoimi plecami usłyszałam dziwnie podejrzany stukot. Już wiedziałam, że nie jestem sama, ale w takim razie kto za mną stał?"- jakiś demon? Mam nadzieję, że Laura wzięła nóż! Lub choćby domestos!
      " Jej oczy zamknęły się, ale usta otworzyły. Jej klatka piersiowa unosiła się niespokojnie, zdradzając lekkie problemy z oddychaniem, wszystko jednak wskazywało na to, że przeżyła." -mam euforię! Jeeeej! :D Ale..dlaczego jej pomógł? Może niedługo się to wyjaśni...
      Rozdział świetny! Wywołał u mnie masę pozytywnych, jak i negatywnych emocji. Czekam na nn C:


      Usuń
  5. Biedny Nathiel!

    Czekam na nast. rozdziały

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem i tutaj. Odrobinę nie potrafię się przyzwyczaić do powrotu w internetowy świat, jakby odwyk naprawdę coś dał. Tak samo, jak dieta ostatnich dwóch tygodni. Zamiast się przejść, ja się przyjemnie najadłam, a to święta. Pewnie jutro wchłonę więcej słodyczy, choć właściwie mnie do nich nie ciągnie. Ale nie o tym mam pisać.
    Kiedyś prowadziłaś? I to przez jaki czas, chyba po trzy listy wysłałyśmy z opiniami na temat idealizacji bohaterów. A oni przecież też są ludźmi, eposów nie pisujemy.
    Cieszę się, że pojawiło się u Ciebie kilku nowych komentatorów, to znak, że WC Nathiela dociera do szerszego grona :) Mnie ostatnio poza Edzią przybyła jeszcze dwie osoby, to bardzo miłe :)
    Okay, a teraz zabieram się za treść. Psychicznie nastawiam się na te zwroty akcji. A poza tym męczę Hallelujah w wykonaniu Jeffa Buckley'a i przypominam sobie, dlaczego kilka lat temu zakochałam się w tej wersji.
    Nathiel, nadchodzę!
    *najdłuższy wstęp do wywodu Cleo ever*

    "- Lecisz na mnie, maleńka - odezwał się Nathiel zbolałym głosem" - dopiero się rozdział zaczyna, a ja już mam minę WTF?! na Nathiela. Kocham go, ale czasami za te teksty niskich lotów mam ochotę go uderzyć [DYGRESJA] Zauważyłaś, że Rose ostatnio nie bije Logana? Chyba to zmienię w 63 rozdziale, gadka przy stole z rodziną o Niebieskiej Karcie zryła mi mózg [KONIEC DYGRESJI]
    Jak dla mnie to Nathiel mógłby być k... dobra, powstrzymam się od napisania tego, co pomyślałam, w święta nie wypada być za bardzo złośliwym.
    Logan też czekał na Rae i się opłaciło :3
    Nie wiem, co lepsze: skakanie z wysokości w dół do innego świata czy portal pojawiający się nawet w szafie...
    Coś czuję, że nie będzie żadnych disów i sarkazmu z mojej strony. Muszę Cię pochwalić za bardzo dobre opisy, które są plastyczne, naturalne, a przemyślenia Laury jak zwykle do mnie trafiają :)
    Okay, cofam powyższe. Nathiel, ty idioto, czy musisz odwalać wejście smoka, gdy prawie wróciłeś na tarczy? Poza tym, tęsknił ktoś za tobą? Mogę wymienić co najwyżej dwie osoby, to za Laurą tęskniło ich więcej, demonie jeden. Ale żyj dalej w nieświadomości, ja ci nie bronię.
    Andi, nie becz! Demon wrócił, z czego się cieszysz? Chyba, że z powrotu Laury, ją to ja bym uściskała.
    "- Nathiel! Ty głupi bucie bez sznurówek!" - dlaczego mam ochotę napisać, że but jest mądrzejszy od Nathiela, nawet taki bez sznurówek? Bądźmy szczerzy, Nathiel ma własny próg oznaczający jego inteligencję. To najmniejszy próg, jaki do tej pory zaobserwowano.
    " - Wcale mnie to nie obchodzi! Miałeś wrócić martwy!" - zaczęłam się śmiać jak psychopatka w tym momencie. Taka mała Andi, a jak dobrze mnie rozumie :3
    Nathiel za dwadzieści lat? Pełna kolekcja broni i wciąż to dziecinne zachowanie. Choć może też cofnąć się w rozwoju i zachowywać jak noworodek - płakać, spać, jeść i zużywać kolejne pieluchy. Nigdy nic nie wiadomo.
    Blazier. Postać, na której zawiodłam się najbardziej w tym opowiadaniu. Jestem Czyścicielką, a zwiódł mnie cienisty demon, to odrobinę psuje moją reputację. Chyba będę musiała się zacząć starać do bordowe wejście do Reverentii...
    Nathiel wylatujący z Nox? Nie jestem zaskoczona. Może nie dostałam spoileru, ale w mojej głowie pojawiała się myśl, że nastolatek kiedyś się doigra i skończy na ulicy. Pierwszy zwrot akcji - nie rusza mnie to.
    Laura, don't worry, Nathiel nie da się wyrzucić z twojego życia, kocha cię i zrobi wszystko, by być blisko ciebie. To się nazywa miłość.
    Okay, tu jestem zaskoczona. Dlaczego Aiden pomógł uratować Calathe? Czyżby bał się, że ich córka nie spędzi z matką wystarczająco dużo czasu? Może ma w tym swój własny cel? Nie wiem. Ale Vaux zdobył u mnie odrobinę szacunku (ma go i tak więcej niż Vail).

    Dziękuję za kolejne pytania, które nie wypełniają mojej głodnej duszy, a jedynie podsycają apetyt na więcej :) W święta nie tworzę reklam dla NaffTV, musisz mi to wybaczyć :) Ale disy na Nathiela się pojawiły ;)

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że tylko jeden komentarz, jakoś brakło mi słów na przekroczenie limitu.
      Trzymajta się tam!

      Usuń
    2. Nie wierzę. Napisałam Calathe zamiast Calanthe. Jakim cudem? Wybacz mi to!

      Usuń
  7. Świetny rozdział :) Cieszę się, że Calanthe żyje, ale jaki cel miało działanie Aidena?
    może się później dowiemy ^^ Nathiel jak zawsze najlepszy:D, ale szkoda mi go, może i tym razem przesadził, ale to Nathiel i nie powinno się go wyrzucać z organizacji z tego powodu. No ale cóż, może się jakoś wszystko ułoży :) Czekam na następny i nie mogę się doczekać <3

    OdpowiedzUsuń
  8. " - Dla ciebie mogę być i krzakiem - zaśmiał się Nathiel, nieprzerwanie patrząc mi w oczy." - Mścisławem, mwahah.
    " - Wcale mnie to nie obchodzi! Miałeś wrócić martwy! - wykrzyczała demonica." - Kurde, jak ja lubię Andi. :3
    " - Masz dwie minuty na opuszczenie organizacji do której już nigdy więcej nie wrócisz - powiedział głośno i wyraźnie Hugh, patrząc prosto w oczy Nathiela." - Aaaah! Coś tak czułam!
    O matko. To będzie jeden z moich najkrótszych komentarzy w życiu, ale... tak się zaczytałam w rozdziale, że nawet nie zauważyłam, że to koniec, a ja mam tak malutko. Następny będzie dłuższy, a przynajmniej tak myślę! D:
    Świetny rozdział, ale co ci to będę mówić po raz 62. Dobrze wiesz, co o tym wszystkim myślę, mwahah. Czekam na następny! <3

    OdpowiedzUsuń
  9. - Lecisz na mnie, maleńka - odezwał się Nathiel zbolałym głosem. *oho, romantyzm Ci się włączył hahaha.
    - Lecieć to ja mogę na krzaki i chyba nawet tą opcję wolałabym bardziej - mruknęłam w odpowiedzi, zachowując swój cenny sarkazm. Nie zdołałam jednak ukryć delikatnego uśmiechu, który z nagła rozpromienił moje oblicze.
    - Dla ciebie mogę być i krzakiem - zaśmiał się Nathiel, nieprzerwanie patrząc mi w oczy. *Ty uważaj demonie, bo się pokłujesz :P

    I powrocik do organizacji. Coś czuję, że to nie będzie nic fajnego. Laura to spoko jeszcze, ale Nath się chyba doigra w końcu...
    - Wróciłem! - wykrzyknął władczo chłopak. * ja bym się tak nie puszyła na Twoim miejscu.
    "Bałam się spojrzeć w twarz Hugha i gdy to zrobiłam, wiedziałam, że nie bezpodstawnie. Miał surowy wyraz twarzy. Był wściekły" - no, ja też bym się obawiała Lauro, ale bardziej bym się martwiła o tego Twojego demona niż o Ciebie :)
    - Nathiel! Ty głupi bucie bez sznurówek! - darła się rozpłakana Andi. Gdyby ta sytuacja wyglądała inaczej, na pewno wybuchnęłabym teraz śmiechem. Obelgi Andi nie przestaną mnie bawić.
    - Jestem tu, głupi rudzielcu, cały i zdrowy - zaśmiał się Auvrey, klepiąc dziewczynkę po głowie.
    - Wcale mnie to nie obchodzi! Miałeś wrócić martwy! - wykrzyczała demonica. *hahaha, moja kochana Andi. You made my day <3
    Blazier..... grrr. Ty wredny sukinsynu - sorry za słownictwo :P Aż dziw, że się w ogóle "pochwalił", że Nasi bohaterowie poszli do Reverentii. Obyś już nigdy nie wrócił!!!
    - Masz dwie minuty na opuszczenie organizacji do której już nigdy więcej nie wrócisz - powiedział głośno i wyraźnie Hugh, patrząc prosto w oczy Nathiela. *i coś taki zdziwiony? Myślałeś, że Ci się upiecze znowu? No nie bądź śmieszny, nawet tą Twoją durną głową powinieneś się chyba domyślić. Chociaż... w końcu jesteś głupim butem bez sznurówek :D Ja to myślę, że i same sznurówki są mądrzejsze, wybacz mi hehe - ale i tak Cię kocham <3

    - Nie przejmuj się mną, uciekaj do Calanthe, może być z nią już naprawdę źle *cholera no, jak niby ma się nie przejmować? Przecież ona Cię kocha, Ty upierdliwy, denerwujący, kretyński i popieprzony ptasi mózdżku :D Mnie to się wydaje, że masz po prostu coś z rycerza. ZAKUTY ŁEB!!! hahaha :*
    "Chłopak wyrwał się z mojego uścisku gwałtownie i ruszył w dalszą drogę. Moje usta otwierały się i zamykały, próbując wymówić jakieś słowa, nie byłam jednak w stanie. Chciałam powiedzieć mu jak wiele dla mnie znaczy i co się stanie, gdy odejdzie, chciałam go zatrzymać, powiedzieć: wszystko się ułoży, ja wciąż będę przy tobie, ale zamiast tego, stałam jak wryta na środku chodnika, nie mogąc z siebie nic wykrztusić. Moja własna słabość uderzyła mnie w twarz. Czy w tym momencie się poddałam?
    - Nathiel! - wykrzyknęłam tylko w jego stronę łamiącym się głosem. On już się jednak nie oglądnął." *a idź sobie, może jak ochłoniesz, to Ci się coś rozjaśni wreszcie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żyjesz Calanthe? Mam nadzieję. "Moje wątpliwości szybko zostały rozwiane. Blada dłoń Calanthe, która była wyciągnięta przed głowę, poruszyła się nieznacznie, zaś z jej ust wydobył się cichy, udręczony jęk." - uff, dzięki Bogu :)
      - Daleko do końca? - spytałam cicho, nie oczekując odpowiedzi. Moje czoło usiane było tysiącem zmarszczek, świadczących o skupieniu.
      - Ostatni - szepnęła ledwo słyszalnie matka.
      Spojrzałam na nią lekko zaniepokojona. Właśnie zamknęła oczy. Usta wciąż pozostały otwarte. Próbowała nimi poruszyć, wydać z siebie jakieś słowo, ale nie była już w stanie. Nie miałam pojęcia czy zwyczajnie odeszła czy utraciła przytomność. Ogarnęła mnie nagła panika.
      - NIE! - wykrzyknęłam, rzucając się w jej kierunku. Chwyciłam ją za ramiona i w przypływie emocji potrząsnęłam nią, to jednak nic nie dawało. Jej rumieńce na twarzy z każdą chwilą ustępowały miejsca bladym plamom. Jej twarz nie wyglądała już jak twarz chorego człowieka. Powoli zaczynała przypominać martwą osobę. *trzymaj się Calanthe!!!
      - Dlaczego mam ci ufać? - spytałam szeptem, wlepiając spojrzenie w granatowy liść, przypominający swoim kształtem liść kasztanowca - Równie dobrze mógłbyś mnie zabić.
      - Nikt nie każe ci ufać - odpowiedział męski głos. *a cóż Ty tu robisz, tatuśku :D Pomagasz? Masz jakieś sumienie? Niemożliwe :P
      "Podnosząc delikatnie głowę Calanthe, przyłożyłam do jej ust szklankę i wlałam w nią całą zawartość. Jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy w jednej chwili otworzyła gwałtownie oczy i zaczęła kaszleć jak szalona. Nie wyglądała jednak jakby dostała życiodajną odtrutkę, a raczej zabójczą truciznę. Nie mogła złapać oddechu, co wzbudziło u mnie jeszcze większą panikę. Już po chwili, wszystko się jednak uspokoiło. Jej oczy zamknęły się, ale usta otworzyły. Jej klatka piersiowa unosiła się niespokojnie, zdradzając lekkie problemy z oddychaniem, wszystko jednak wskazywało na to, że przeżyła. I to dzięki Aidenowi. Mojemu ojcu. Wrogowi." - fajne zakończenie ;) Chociaż obawiam się, że tatuś może sobie zażyczyć czegoś w zamian. Nieważne, na razie się cieszę, że przeżyła :)
      Czekam na więcej :* Świetny rozdział, jak zawsze :P

      Usuń
  10. Dlaczego Laura nie używa swojej mocy?
    Dlaczego jej ojciec jej pomógł w uleczeniu matki?
    Kiedy next?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdziały wychodzą co niedzielę.
      A na odpowiedzi trzeba sobie poczekać.

      Usuń
    2. Cleo, ja wiem! Ty musisz zostać moim menadżerem XD no, bez jaj! Odpowiadasz szybciej, niż ja! :D
      I tak, rozdziały wychodzą co niedziele, na odpowiedź z ojcem trzeba poczekać, a Laura nie używa swoich mocy bo jest ona niekontrolowana i uwalnia się wtedy, gdy emocje są u niej zbyt silne, o.

      Usuń