Niedługo ruszam z "3/4 demona". Zastanawiam się tylko, czy zakładać nowego bloga czy pozostać tutaj. W sumie oryginalny tytuł to: "W cieniu nocy: 3/4 demona", więc... czemu by tu nie zostać. To wciąż te same opowiadanie. Sequel nie ruszy od razu. Muszę napisać kilka rozdziałów, przejrzeć rozpiskę, która ma dziury, przypomnieć sobie co i jak. Może zajmie to z tydzień, może z dwa, jeszcze zobaczę.
Odnośnie rozdziału 73 mam mieszane uczucia. Wydaje mi się niedopracowany (czego oczekiwać od osoby, która poprawia go o 4 nad ranem?). Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie scenę, którą przedstawiłam.
Żegnając się z wami o pięknej, porannej godzinie, po zarwanej na WCN nocce, zapraszam do czytania.
POPRAWIONE [28.05.2019]
***
W moich oczach zebrały się łzy.
Miałam ochotę paść na kolana i wykrzyknąć prosto w stronę reveryntyjskiego
nieba, że się poddaję. Ledwo trzymałam się na nogach, ledwo widziałam na oczy,
ledwo chwytałam się zdrowych zmysłów. Nie wiedziałam, co mam robić. Bezradnie
spoglądałam na wyłaniające się z ziemi cieniste pokraki, które powoli zataczały
wokół nas krąg. To Aiden przywołał je za pomocą Księgi Tenebris. Nie chciał
brudzić sobie rąk, bo doskonale wiedział, że pospolite cieniste pokraki poradzą
sobie z nami szybciej. Miał świadomość tego, że jesteśmy już wycieńczeni. Jego
chłodne spojrzenie i obojętny uśmiech świadczyły o niezbyt wielkim przejęciu
sytuacją. Liczył na naszą bezproblemową śmierć, której bezpośrednio się nie
przysłuży. Gdybym została tu sama, wolałabym popełnić samobójstwo, niż dać się
zabić demonom, ale... był ze mną Nathiel, który trzymał mnie mocno za dłoń i
nie pozwalał zwątpić.
– Nieraz wychodziło się z
gorszych sytuacji – powiedział, prychając głośno na przekór złemu losowi. Mimo
nietęgiej miny w jego oczach dało się dostrzec coś, co kolidowało z obecną
postawą. Chęć walki, pełna gotowość, a przede wszystkim nadzieja.
Auvrey bez słowa przekazał mi
jedno ze swoich exitialis. Zawsze śmiałam się z niego, że niepotrzebnie nosi ze
sobą zapasowy nóż, przecież i tak ze wszystkimi śpi i traktuje je jak własne
dzieci. Teraz żałowałam, że w ogóle miałam czelność się z niego naśmiewać. Czasami
warto było posiadać zapasową broń.
Przejęłam nóż i spojrzałam
niepewnie na mojego przyjaciela. Oczekiwałam odpowiedzi na niezadane pytanie.
Odpowiedzi, która nie potrzebowała słów. Oczywiście ją dostałam. Był nim
pokrzepiający uśmiech i dłoń, która delikatnie otarła samotną łzę spływającą po
moim policzku. Nikt na całym świecie nie potrafił dać mi tyle nadziei, ile on.
Nathiel nigdy się nie poddawał. Był silniejszy niż niejeden demon, bardziej
szalony od największego psychopaty, jaki mógł stąpać po tej skalanej złem
ziemi, odważniejszy niż wszyscy
komiksowi superbohaterzy razem wzięci. Kochałam go za jego niepowtarzalność,
ale również za wady, które nieraz doprowadzały mnie do szału.
Uśmiechnęłam się smutno,
spoglądając w jego oczy.
– Walczmy – szepnęłam
ochrypłym, zmęczonym głosem.
Nie byłam przyzwyczajona do
posługiwania się lewą dłonią, ale nie miałam wyboru, ponieważ prawa nawet nie
reagowała na bodźce, które jej posyłałam. Gruby obcas Gabrielle kompletnie ją
zmasakrował. Mogłam mieć tylko nadzieję, że da się ją odratować. Oczywiście o
ile przeżyję, bo gdy będę już trupem, nie będzie to miało dla mnie większego
znaczenia.
Liczba demonów, które zewsząd
nas otaczały, przekraczała ludzkie pojęcie. Było ich dziesiątki, a może nawet i
setki. Wszystkie szczerzyły w naszą stronę swoje ostre zębiska, gotowe aby na
znak Aidena nas rozszarpać. Po plecach przebiegły mi nieprzyjemne dreszcze. Nie
mogłam powstrzymać drżenia rąk, nie mogłam wstrzymać szaleńczego bicia serca, a
co najgorsze: nie mogłam zatrzymać czasu. Bitwa była nieunikniona.
Wzięłam głęboki wdech,
odwracając się tyłem do Nathiela. Zgodnie oparliśmy się o swoje plecy.
Nazywam się Laura Collins, mam
już prawie osiemnaście lat. Obecnie przebywam w świecie demonów. Jeszcze
niedawno byłam zwyczajną nastolatką, która cieszyła się spokojnym, rutynowym
życiem. Byłam chłodna i zamknięta w sobie. Bezpieczna w swoim własnym pokoju.
Posiadałam dwie ważne dla mnie osoby: przybraną matkę i przyjaciółkę z
dzieciństwa. Wystarczył jeden moment, aby wszystko posypało się jak domek z
kart, w który dmuchnął wiatr.
Pewnego dnia zderzyłam się na
chodniku z szalonym nastolatkiem goniącym niewinnego chłopaka. Popełniłam wtedy
ogromny błąd – wzięłam ze sobą do domu nóż, który należał do rozszalałego
łowcy. W szkole poznałam Deaniela, który wyjątkowo szybko stał się moim
przyjacielem. Narodziła się między nami dziwna więź polegająca na wzajemnym
rozumieniu dusz – w końcu oboje byliśmy półdemonami. Deaniel poświęcił za mnie
swoje życie, a jego miejsce zajął w niedługim Nathiel, którego na początku
miałam ochotę zadźgać tępym nożem nawet z byle powodu. Niestety, los stykał nas
ze sobą przy każdej możliwej okazji. Poczynając od pierwszego spotkania na
chodniku, idąc przez naszą pierwszą kłótnię w szkole, gdzie przyszedł po
Deaniela z kijem baseballowym, a następnie niespodziewaną imprezę, na którą
zostałam zaciągnięta przez Amy i Deaniela – okazało się wówczas, że
przebywaliśmy w domu Nathiela, który planował krwawą jatkę z demonami. To wtedy
demoniczny łowca zaczął podejrzewać, że coś było ze mną nie tak.
Kiedy już myśleliśmy, że to
koniec naszych wspólnych zmagań, pojawił się problem z exitialis, które za
bardzo się do mnie przyzwyczaiło – przez to Auvrey stał się moim strażnikiem.
Miałam go dosyć, ale muszę przyznać, że to dzięki niemu wciąż żyłam. Gdy
uwolniłam się od noża, a on opowiedział mi swoją demoniczną historię, nadszedł
czas na rozstanie. Oczywiście pozorne, bo niedługo znów się spotkaliśmy – tym
razem chodziło o naszych przyjaciół, którzy bardzo się do siebie zbliżyli.
Zaczęło się między nami układać zdecydowanie lepiej. Szybko dostrzegłam w
Nathielu przyjaciela, a on szybko wyznał mi miłość. Z czasem zaczął mi coraz
bardziej mieszać w głowie. Pojawiły się kłótnie, długie rozstania, szalone
decyzje. To wtedy zmarła moja przybrana matka, to wtedy poznałam Calanthe i
dołączyłam do Nox. Dowiedziałam się też, że jestem półdemonem. Całkiem
niedawno, wspólnie z Nathielem, wyruszyliśmy do Reverentii na bal, co nie
skończyło się dobrze. Myślę, że to właśnie z powodu naszej nieudanej misji
demony podjęły takie, a nie inne środki. Miałam wrażenie, że byliśmy poniekąd
winowajcami tej wojny. To dlatego dziś tutaj byłam i starałam się walczyć mimo
tego, że brakowało mi już sił. Nie byłam już tą chłodną, słabą i zamkniętą w
sobie dziewczyną. Byłam łowczynią Nox.
Na dodatek posiadałam cały szereg osób, które kochałam, i za które bez chwili
zastanowienia oddałabym życie. Kiedyś nie miałam nawet jednego powodu do walki,
dzisiaj miałam ich całe mnóstwo, dlatego choćbym miała paść martwa na ziemię,
nie poddam się.
Pierwsza cienista pokraka,
która rzuciła się na mnie z ostrymi zębiskami, dostała nożem prosto w brzuch.
Nie dostałam nawet chwili na odpoczynek – zaraz byłam zmuszona atakować całą
masę rozwścieczonych demonów rzucających się na nas z każdej strony. Cieniste
masy przypominały mi w tym momencie kobiety rzucające się na przecenione buty.
Nie patrzyły, czy ktoś obok nich stoi, nie patrzyły, czy robią komuś krzywdę,
po prostu rzucały się na upragniony obiekt, pragnąc go za wszelką cenę zdobyć.
Jeszcze tego brakowało, żebyśmy zamienili się w buty...
Z trudem udawało mi się zabijać kolejne pokraki.
Wiele z nich zostawiało po sobie ślady w postaci krwawych śladów wykonanych
pazurami. Przestałam cokolwiek czuć. Wszystko stało się dla mnie obojętne. Tego
dnia przeżyłam już tyle bólu, że większa jego dawka nie robiła na mnie
wrażenia. Działałam mechanicznie, trochę jak robot. Odbić atak, zranić, odbić
atak, zabić. Podobnie jak każda maszyna miałam jednak swój limit.
Moje ruchy z każdą minutą
stawały się coraz bardziej ociężałe. Miałam wyrzuty sumienia z powodu Nathiela,
który wykonywał za nas podwójną, a może nawet i potrójną pracę – oprócz demonów
znajdujących się po jego stronie, niszczył też demony, które próbowały atakować
mnie. Tylko na ułamek sekundy udało mi się spojrzeć w jego twarz. Był skupiony
i zarazem zdenerwowany. Złość go napędzała, ale również osłabiała.
Demony, których nie ubywało,
miały nas w swoich szponach. Wiedziałam, że w pojedynkę sobie nie poradzimy, ale
kto miał nam w tej chwili pomóc? Byliśmy tutaj sami.
Ze łzami w oczach, świszczącym
oddechem i spływającym po skroniach potem, spojrzałam na demona, który
wyszczerzył w moim kierunku ostre zębiska. Wszystko wyglądało jak w
spowolnionym filmie akcji. Moja dłoń nie chciała się unieść, odmawiając mi
posłuszeństwa. Bezmózgi wróg rzucił się na mnie i powalił na ziemię. Moja głowa
uderzyła w coś twardego, a nóż odleciał kilka metrów dalej. Pomimo zamroczenia,
nie utraciłam rozumu. Próbowałam odpychać demona rękami i bić go na oślep
nogami, co w dalszym ciągu niewiele jednak dawało. Szmaragdowe ślepia pojawiły
się tuż przed moją twarzą, a zębiska groźnie zabłyszczały przy szyi. Zdążyłam
wydać z siebie tylko zduszony okrzyk. Nathiel rzucił się w moją stronę, ale nie
zdążył mnie uratować. Zrobił to ktoś inny.
Demon wydał z siebie bolesny
ryk i rozpłynął się w oparach cienistego dymu. Zacisnęłam usta, próbując
podeprzeć się na rękach. Spięte blond włosy fruwały na wszystkie strony,
podążając za ruchami jednej z najlepszych łowczyń wszech czasów.
– Wstawaj. – Usłyszałam groźne
brzmienie jej głosu. – Nikt nie pomoże ci na polu bitwy, poza tobą samą.
W moich oczach zebrały się łzy.
Niestety musiałam się z nią zgodzić. Mogłam liczyć na czyjąś pomoc czy łut
szczęścia, ale ostatecznie to ja za siebie odpowiadałam.
Na chwiejnych nogach
przeniosłam się do pionu i chwyciłam za exitialis. Calanthe szybciej niż my
oczyściła krąg otaczających nas demonów. Nie mogłam nadziwić się jej płynnym,
szybkim ruchom. Potrafiła kilka razy okręcić się wokół własnej osi i zniszczyć
w ciągu sekundy grono szalejących, rozwścieczonych pokrak. Jak ona to robiła?
Nie była już przecież pełną energii nastolatką. Przy niej mogłam czuć tylko
wstyd.
– Niech cię szlag, stara,
pomarszczona babo! – warknął Nathiel, dołączając do rozpędzonej w bitwie
Calanthe. Jego ciosy stały się o wiele bardziej precyzyjne. Widocznie
potrzebował bodźca do dalszej walki.
– Boli, że uratowałam ci tyłek,
co? – Moja matka głośno prychnęła.
– Boli jakby ugryzł mnie w
poślady sam demon. Chyba ktoś musi mnie nasmarować magicznymi ziółkami z
Reverentii – odpowiedział złośliwie Auvrey, posyłając jej krzywy uśmieszek.
Widząc walczących
sprzymierzeńców, nie mogłam stać bezczynnie w miejscu. Zacisnęłam usta,
starając się zignorować ból, i słabymi ruchami starałam się pozbawiać życia
kolejne demony. Na pewno szło mi to o wiele gorzej niż wprawionym w boju
łowcom, co nie znaczyło, że byłam kompletnie nieprzydatna. Gorsza – na pewno,
beznadziejna – nie aż tak bardzo. Starałam się po prostu robić tyle, ile byłam
w stanie.
– Sto pięćdziesiąt demonów –
odezwał się Nathiel, zanosząc się szaleńczym śmiechem.
– Dwieście dwadzieścia demonów
– dodała Calanthe, prychając niczym rozjuszony kot.
Przybrałam pokerową minę. Czy
oni naprawdę liczyli każdego demona, którego zabili? I co ważniejsze: czy
musieli kłócić się i rywalizować ze sobą nawet podczas tak niebezpiecznej
bitwy?!
– Jeszcze cię dogonię,
zobaczysz! Udowodnię ci, że czas najwyższy przejść na demoniczną emeryturę!
– Co ty na to, aby zostać moim
trzechsetnym zabitym demonem? – spytała sarkastycznym głosem Calanthe. – Muszę
ratować świat, nim twoje diabelskie nasienie spłodzi kolejnego kretyna.
– Spróbuj, jeśli potrafisz!
Nie powstrzymałam się od
przewrócenia oczami, nie mogłam jednak ukryć tego, że ich obecność, a także
głośne rozmowy, pomagały mi w walce – dzięki temu czułam, że nie byłam na polu
bitwy sama.
Mimo potrójnej obsady łowców
demonów nie ubywało. Aiden wciąż stał poza okręgiem i przywoływał kolejne
cieniste pokraki. Prawda była taka, że mogliśmy bić się w nieskończoność –
bezmózdzy wrogowie i tak nie znikną, póki księga była w rękach szefa
departamentu.
Zgodnie zbliżyliśmy się do
środka, stając do siebie plecami. Mieliśmy chwilę wytchnienia przed kolejną
falą demonów. Wszyscy dyszeliśmy ze zmęczenia. Teraz każdy oddech był na miarę
złota.
– Jakieś pomysły? – spytałam,
śmiejąc się nerwowo.
– Nie uwolnimy się stąd, póki
Aiden będzie w posiadaniu księgi – mruknęła Calanthe, wbijając samotnemu
demonowi nóż w pierś.
– A więc przepychamy się przez
tłumy wesołych pokrak od prawej strony i bierzemy go z zaskoku? – spytał
Nathiel, kopiąc z buta cienistego potwora, który wpadła na rząd swoich
towarzyszy, wywracając ich jak kręgle.
– Coś w ten deseń – mruknęła
Calanthe, cicho wzdychając. – Nie mamy zbyt wielkiego pola do popisu.
– Myślę, że to wystarczy. Po
prostu lekko podrasujemy ten pomysł – odezwałam się.
– Jakaś strategia, mózgu
operacji? – spytał rozbawiony Auvrey.
– Nieskomplikowana. –
Zmarszczyłam czoło. – Calanthe pójdzie przodem. Ma największe doświadczenie w
walce, a poza tym zna sposób walki Aidena – powiedziałam cicho. Spojrzałam
ukradkiem na matkę, która rozszerzyła usta w delikatnym uśmiechu. Skinęła głową
na znak, że odpowiada jej ta rola.
– Ja pójdę jako druga i będę
starała się osłaniać jej plecy. Jestem najsłabsza z was, a ta pozycja będzie
wymagać najmniejszej odpowiedzialności.
– A więc ja pójdę tyłem i
rozwalę wszystkie pokraki, które rzucą się na nas jak na ostatni plaster szynki
– zakończył za mnie ożywczym głosem Nathiel. Byłam zdziwiona, że nie oburzył
się frontalną pozycją, która miała przypaść w udziale Calanthe.
– W rzeczy samej –
odpowiedziałam.
– To na co czekamy?
Potrząsnęłam głową z
niedowierzaniem. Skąd on brał energię? Ja byłam już kompletnie wykończona.
Marzyłam o zakończeniu tej uporczywej bitwy, która przechyli szalę zwycięstwa
na naszą stronę. Żeby osiągnąć cel, trzeba było jednak jeszcze trochę
powalczyć. Na szczęście Aiden Vaux nie stał daleko. Jego uśmieszek podpowiadał
mi, że na nas czekał, czy może raczej czekał na osobę, z którą chciał się
zmierzyć.
Nim się obejrzałam, Calanthe
parła naprzód, wycinając w pień wszystkie demony, które stawały jej na drodze.
Pewnie dalej stałabym w miejscu z rozwartymi ustami, gdyby nie Nathiel, który w
pewnym momencie pchnął mnie do przodu, nakazując mi podążać jej śladami. Nie
mogliśmy się rozdzielać, musieliśmy stanowić zwartą linię obrony.
Miałam wrażenie, że nasza droga
się nie kończy. Demony jak stado dzikich zwierząt parły na nas i próbowały
staranować. Ostre pazury nieraz ocierały się o naszą skórę, zębiska wisiały nad
naszymi głowami, a cieniste łapska wyciągały się w naszym kierunku, próbując
nas do siebie przygarnąć i w całości pochłonąć. My jednak, na przekór
wszelkiemu złu, parliśmy dzielnie do przodu. Calanthe świetnie dawała sobie
radę jako osoba prowadząca. Każdy jej ruch, każdy jej atak wydawał się być
przepełniony ogromną siłą, ale i lekkością. Nathiel wcale nie wyglądał przy
niej gorzej. Jego oczy świeciły się, jakby dostał najcudowniejszy prezent pod
choinkę. Jeżeli przeżyjemy, obiecuję, że na przyszłe święta zapakuję mu w
papier prezentowy kilka demonów, nad którymi będzie mógł się znęcać, ile tylko
będzie chciał. Już ich szczerze żałowałam…
– Ile jeszcze tych ścierw przed
nami?! – wykrzyknął Auverey. Ani ja, ani Calanthe nie zdołałyśmy odpowiedzieć
na to pytanie. Nim się obejrzałam, kobieta zniknęła mi z oczu. W tłumie demonów
zdołałam tylko dostrzec jej dłoń, która sięgnęła po parasolkę przyczepioną do
boku. Wszystko stało się jasne w momencie, gdy wyszłam przed demoniczne
szeregi. Moja matka z pomocą parasola wytrąciła księgę z rąk Aidena. Szef
departamentu nie wydawał się być tym jakoś szczególnie zaskoczony. Wyglądał
jakby w ogóle się nie przejął utratą ważnego przedmiotu. Jego szmaragdowe oczy
były teraz skupione tylko na jednej osobie. Dwójka starych kochanków rzuciła
się na siebie z nożami. Rozpoczęli swoją własną walkę. Walkę na śmierć i życie.
Patrząc z niekrytym podziwem i
równoczesnym niepokojem w stronę walczących rodziców, nie dostrzegłam nawet,
kiedy demony wyciągnęły po mnie swoje obślizgłe łapy i chwyciły za ramiona,
ciągnąc z powrotem w tłum. Ostre pazury i zębiska zostawiały krwawe ślady na moim
moich ramionach i plecach. Spanikowałam. To dlatego moje ruchy stały się nieco
chaotyczne i ograniczone pod kątem strategii – nożem wymachiwałam tak naprawdę
na prawo i lewo. Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć, chciałam się po prostu
uwolnić. Rozpaczliwie rozglądałam się wkoło, szukając jakiejkolwiek pomocy.
Cienisty dym zaczął powoli dusić moje płuca. Jeszcze chwila i stanę się smaczną
pożywką dla demonów… Gdzie podział się Nathiel? Przecież był tuż za moimi
plecami. Czy on także znajdował się w sytuacji bez wyjścia? Nie był
nadczłowiekiem – mógł mieć w takim momencie taki sam kłopot, jak i ja.
Topiąc się w cienistym dymie,
walczyłam o resztki tlenu. Dłonie nie wymachiwały już nożem – raczej wyciągały się w górę, szukając oparcia
lub czegoś, co mogłoby mnie wyciągnąć z oceanu wypełnionego po brzegi demonami.
– Trzymaj się, Laura! –
usłyszałam znajomy głos. Nie był to ani Nathiel, ani Calanthe, tylko Carissa. I
tym razem, choć w zupełnie fizyczny sposób, ocaliła moją duszę od pogrążenia
się w ciemnościach. Chwyciła moją dłoń i pociągnęła mocno w bok. Obie upadłyśmy
na ziemię. Przez chwilę trwałam w jej ramionach lekko oszołomiona zaistniałą
sytuacją. Ciężko dyszałam, starając się złapać jak najwięcej powietrza. Moje
oczy skupiły się na tym, co właśnie miało miejsce na polu bitwy.
Demonów zaczęło ubywać, a to
wszystko dzięki Calanthe, która wytrąciła z rąk Aidena Księgę Tenebris. Otchłań
była zamknięta, a my tymczasowo bezpieczni – przynajmniej pozornie. Szybko
spostrzegłam, że oprócz Carissy byli tu również inni członkowie Nox. Amanda,
Ian, Andrew, a także Sorathiel, który walczył teraz wspólnie z Nathielem
przeciwko tłumowi demonów. Tak naprawdę widziałam ich podczas wspólnej walki
tylko raz. Dopiero teraz mogłam dostrzec, że byli w niej zgodni niczym bliźniacy.
– Już wszystko dobrze? –
spytała Carissa, posyłając mi zmartwiony uśmiech. Spojrzałam na nią, kiwając
twierdząco głową. Miałam wrażenie, że nikt nie wyszedł z tej wojny bez szwanku.
Nawet Carissa była cała we krwi.
Zostałam przywrócona do pionu.
Może przez chwilę się chwiałam, ale szybko odzyskałam równowagę.
Demony zainteresowały się
resztą członków Nox. Mnie zwyczajnie omijały, zupełnie jakbym przestała ich
obchodzić. Nie przeszkadzało mi to. Przecież wciąż nikt nie pozbył się Księgi
Tenebris.
Nie mogłam dłużej zwlekać.
Zaczęłam przedzierać się przez tłumy demonów, raniąc je na oślep nożem. Reszta
członków Nox pomagała mi zacięcie oczyścić drogę z wrogów. Poczułam ważność
misji, którą samoczynnie mi nadano. Tym razem nie zamierzałam spocząć, póki nie
pozbędę się księgi.
Zyskałam nową, niewiarygodnie
wielką siłę. Czułam, że mogę przenosić góry. Być może właśnie to uczucie
pozwoliło brnąć przed siebie Calanthe i Nathielowi? Oboje wiedzieli, że to
ważna bitwa, którą za wszelką cenę musieli wygrać. W końcu stawka była o wiele
większa niż życie członków Nox – kto wie, co by się stało, gdyby demoniczne
pokraki z otchłani zostały wpuszczone do świata ludzi. Czekałaby nas wtedy
zagłada.
Ostatnia fala demonów utworzyła
trudny do przebicia mur, zupełnie jakby świadomie próbowały chronić księgę
przed zniszczeniem. Członkowie Nox wycinali ich w pień, oczyszczając mi drogę,
dzięki czemu już po chwili wyskoczyłam poza szereg, potykając się i lądując na
ziemi. Choć byłam zmęczona demonicznym maratonem, musiałam natychmiastowo
działać.
Wzrokiem odszukałam księgę.
Leżała kilka metrów dalej – jej kartki wirowały na niewidzialnym wietrze, jakby
poruszała nimi magia. Na kolanach podeszłam do niej i chwyciłam ją oburącz.
Powinnam od razu się jej pozbyć, a jednak za serce chwycił mnie niepokój. Co,
jeśli kolejna próba jej zniszczenia okaże się fiaskiem? Przecież wcześniej
próbowaliśmy ją spalić, co w żaden sposób nie pomogło. Poza tym może przydałaby
się Nox po to, aby okiełznać rozszalałe demony? Mogłabym teraz poszukać
rozwiązania, które pozwoliłoby mi na ponowne otwarcie otchłani i wtrącenie do
niej wszystkich cienistych pokrak. Ale czy miałam na to czas?
– Nie wahaj się! – Dosłyszałam
z oddali głos Calanthe. – Wystarczy, że wbijesz w nią exitialis! –
Jeszcze przez długi czas spoglądała w moją
stronę ze zmarszczonym czołem, wyczekując momentu zniszczenia księgi. Nie
patrzyła na moje ręce, patrzyła prosto w moją twarz, jakby samym spojrzeniem
chciała mnie przekonać do destrukcji opasłego tomu. Chciałam wykrzyknąć, że nie
powinna się teraz mną przejmować, przecież sobie poradzę, ale gonił mnie czas.
Nie spuszczając z niej oczu, uniosłam do góry exitialis. Teraz albo nigdy. I
wtedy właśnie moje dłonie odmówiły posłuszeństwa.
– Nie! – wrzasnęłam
spanikowana. Księga wypadła mi z rąk, tak samo jak exitialis, które wylądowało
gdzieś obok niej. Poczułam jak moje ciało przyszywa paraliżujący prąd. Chociaż
chciałam się ruszyć, nie byłam w stanie tego zrobić. Nie wtedy, kiedy miałam
przed oczami Calanthe, której wbito w pierś ostrze.
Krew trysnęła na najbliżej
stojącego niej wroga, zdobiąc jego ciemny ubiór szkarłatem. W momencie, w
którym zdałam sobie sprawę z tego, że moja matka dostała prosto w serce,
przestałam oddychać. Z rozszerzonymi w przerażeniu oczami spoglądałam, jak jej
ręce opuszczają się bezwładnie wzdłuż ciała, a głowa pochyla się w stronę
piersi. Chwiejne nogi starały się złapać równowagę, ale szybko ugięły się pod
ciężarem ciała. Exitialis, które dzierżyła Calanthe, wylądowało w trawie.
Nie. To nie było możliwe. Jak
najlepsza łowczyni Nox, osoba która jako jedyna mogła mierzyć się z samym
szefem Departamentu Kontroli Demonów, mogła polec w tej walce? To wszystko moja
wina. Powinnam od razu zniszczyć księgę, wtedy moja matka nie zwróciłaby na
mnie najmniejszej uwagi, dzięki czemu mogłaby się uchronić przed ostatecznym
ciosem.
Łzy mimowolnie zaczęły ściekać
mi po polikach. Zaciągnęłam się gwałtownie powietrzem, a potem zaczęłam
krzyczeć jak opętana, wymawiając tylko jedno słowo: „nie”.
– Nie wrzeszcz tak – usłyszałam
z oddali ochrypły głos Calanthe. Był cichy, ale wciąż żywy.
Opuszczona w dół głowa wzniosła
się ciężko do góry. Błękitne oczy skrzyżowały się ze spojrzeniem
szmaragdowookiego zabójcy, który patrzył na nią chłodnym, nieprzeniknionym
wzrokiem. Z jej ust ciurkiem wypływała krew. W oczach błyszczały łzy, które nie
miały jednak zamiaru wychylać się na światło dzienne. Największym zdziwieniem
napawał mnie jej wyraz twarzy – zdobił ją kpiący, tak bardzo charakterystyczny
dla niej uśmiech. Uśmiech, który zapowiadał jej rychły powrót.
– Do piekła pójdziemy razem –
warknęła. Z rękawa bluzki wysunął się nóż, który chwyciła zgrabnie w dłoń. Nim
ja lub ktokolwiek inny zdołał się zorientować, co się właśnie dzieje, exitialis
wbiło się w pierś przeciwnika. Po raz pierwszy dostrzegłam w oczach mojego ojca
cień zaskoczenia. Przez ten krótki moment wyglądał jak człowiek, który nie
dowierzał temu, co zobaczył. Nie minęła nawet chwila, a jego usta wykrzywiły
się w kpiącym uśmiechu podobnym do tego, którym obdarzyła go Calanthe.
Obydwoje, na skraju życia i śmierci, spoglądali sobie w oczy. Co mnie jednak
dziwiło najbardziej, nie jak wrogowie a… sprzymierzeńcy.
– To nie mogło skończyć się
inaczej – stwierdził białowłosy demon.
– Nie mogło – zawtórowała mu
szeptem Calanthe. Widząc jej upadające na ziemię ciało, wydałam z siebie okrzyk
przerażenia. Sam Aiden rozpłynął się w oparach dymu jak każdy demon, który
kończył swój żywot. Nie darzyłam go zbyt płomiennymi uczuciami, to dlatego był
mi obojętny.
Ktoś wbił exitialis prosto w
księgę, wypełniając za mnie misję. Nie przejęłam się tym. Oszołomiona patrzyłam
bowiem na martwe ciało Calanthe, wokół którego utworzyła się kałuża krwi. Jej
włosy rozłożyły się wstęgą na szarej trawie, wchłaniając krople szkarłatu.
Jedyną niepokojącą rzeczą był jej szczery, nieco ironiczny uśmiech, który nawet
po śmierci nie zniknął z pobladłej twarzy.
Nie przejmując się iskrami
buchającymi z Księgi Tenebris, zerwałam się do góry z głośnym okrzykiem
rozpaczy. Chciałam podbiec do matki. Chciałam ją ratować. A jeżeli wciąż żyła?
Przecież Aiden mógł chybić! Jeśli się pospieszymy, zatrzymamy krwotok! Calanthe
była przecież silna. Silniejsza niż my wszyscy tutaj razem wzięci! W końcu
zabiła samego szefa Departamentu Kontroli Demonów!
Ktoś złapał mnie wpół. Przez
długi czas starałam się wyrwać z jego objęć, w końcu jednak wylądowałam w
trawie. Nie wiedziałam, co się działo. Głośny płacz wyrywał się z mojej piersi,
tak samo jak dłonie, które wyciągnęły się w stronę bezładnego ciała Calanthe.
– Uspokój się – usłyszałam tuż
nad uchem surowy głos. To był Nathiel. Właśnie przyciągnął mnie do piersi i
mocno przytulił, nie zważając na to, że wciąż próbowałam się wyrwać. Myślał, że
teraz po prostu utonę w jego ramionach i zapomnę o tym, co przed chwilą się
wydarzyło? To już było dla mnie za wiele.
– Chcę jej pomóc, Nathiel! –
wrzeszczałam jak opętana, uderzając go pięściami, gdzie tylko mogłam. Zdawało
się to nie robić na nim żadnego wrażenia. – Ona jeszcze żyje! Przecież nie
mogła tak po prostu… tak po prostu… – Słowa nie były w stanie przecisnąć się
przez zaciśnięte gardło. Zamiast nich pojawił się przeciągły szloch.
– Nie pomożesz jej już, Laura –
warknął Auvrey, ściskając mnie tak mocno, że niemal straciłam dech w płucach.
Ten ruch zabrał mi wszystkie cenne siły, jakie pozostały w moim ciele. –
Umarła, odeszła, nie wróci. Wypełniła swoją ostatnią misję.
Członkowie Nox stanęli tuż za
naszymi plecami. Niektórzy, szczególnie damska jego część, zaczęli płakać, inni
ze zbolałymi minami odwracali wzrok. Co do jednego byliśmy zgodni: nikt z nas
nie mógł uwierzyć w to, że z tego świata odeszła najlepsza pośród nas łowczyni.
– Nathiel, ja nie zdążyłam jej
nawet powiedzieć, że… że… – załkałam, nie dokańczając zdania. Przestałam się
wyrywać. Ociężałą głowę ukryłam w piersi Nathiela, który zaczął mnie gładzić
uspokajająco po włosach. Drżące z emocji dłonie wczepiłam w jego koszulkę.
– Nie musiałaś – szepnął do
mojego ucha w odpowiedzi. – Doskonale o tym wiedziała.
Na dźwięk tych słów skuliłam
się w sobie. Spróbowałam mocno zacisnąć powieki, aby usunąć sprzed oczu ostatni
obraz z życia Calanthe, ale to nic nie dawało. Wciąż widziałam przed sobą jej
zakrwawione usta, które układały się w kpiącym uśmieszku. Miałam wrażenie, że
serce lada moment pęknie mi z bólu. Nie potrafiłam znieść śmierci kolejnej
bliskiej mi osoby. Najpierw Joanne, potem Deaniel, a teraz moja matka, której
nie zdążyłam poznać w takim stopniu, w jakim chciałam, do której nie zdążyłam
zbliżyć się na tyle, na ile chciałam, która nie powiedziała mi o sobie
wszystkiego, tak jakbym tego chciała. Nigdy nie miałam okazji jej przytulić.
Nigdy nie miałam okazji powiedzieć, że nie miałam jej za złe tego, że mnie
zostawiła. W krótkim czasie zdążyłam ją pokochać. W krótkim czasie zdążyłam ją
również stracić. Dlaczego życie bywało tak okrutne?
Mimo wygranej nikt z nas nie
czuł radości. Wszyscy spoglądaliśmy w to samo miejsce, nie dowierzając
zakończeniu, jakie zgotował nam los. Księga spłonęła. Została po niej tylko
garstka ziemskiego popiołu. Przywołane demony wsiąknęły w podłoże, znikając w
otchłani, z której przybyły. Szef Departamentu Kontroli Demonów, jego
członkowie, a także sam sprawca zamieszania, który był ojcem Nathiela, zginęli.
Byliśmy wolni, wyszliśmy z tej bitwy zwycięsko, a mimo tego nikt z nas nie
okazał szczęścia. Bo nawet zwycięzca mógł się poczuć przegranym.