poniedziałek, 14 września 2015

[TOM 2] Rozdział 7 - "Wszystko po to, by przeżyła"

Posiadam teraz ogromną ilość wolnego czasu, dzięki czemu wreszcie mogłam się wziąć za pisanie, ale oczywiście tylko gapiłam się w te durne, czarne literki 7-mego rozdziału. Miałam z nim wielki problem. Nie chciało mi się go pisać, bo nie wiedziałam, jak go pisać. 
Mamy kilka podrywów na Nathiela, jego gołą klatę, dramat też jest, no i nowe bohaterki, które już wcześniej się pojawiły. Nie wspominałam o tym, ale dziewczyny, które się tam znajdują, mają swoje odpowiedniki w świecie realnym. Nie sądzę, abym oddała ich prawdziwe piękno w tych postaciach, ale coś z nich na pewno mają. Herbatomaniaczka to Cleo, słodka, ale groźna blondyneczka to Królik, agresywna płomiennowłosa z patelnią to Abigail (Ivy, Ola, jak kto woli), dziewczyna z mocą usypiającą to Żydzio, błękitnooki tchórz to Naff. 
No, dobra. Czas się ogarnąć i wreszcie wziąć za 3/4 demona. 

POPRAWIONE [03.12.2019]
***
Zagadka tajemniczego lekarstwa wciąż nie została rozwikłana. Nathiel wciąż wypytywał mnie, skąd wzięła się w kuchni ta dziwna mikstura, a ja nie potrafiłam na to odpowiedzieć. Bałam się jej dotykać, zupełnie jakby miała na sobie jakieś niebezpieczne bakterie, przenoszące śmiertelne choroby, w końcu jednak nadszedł moment, kiedy musiałam za nią chwycić, traktując ją jako ostatnią deskę ratunku. Chciałam się po prostu pozbyć nadchodzącej fali słabości, wywołanej bliźniaczym pragnieniem siły. Byłam wtedy w domu zupełnie sama, nie mogłam więc liczyć na pomocne dłonie Nathiela. Świadoma konsekwencji, sięgnęłam po tajemnicze lekarstwo. Przez myśl przeszło mi wtedy kilka prostych pytań. Czy dziewczyna, która domniemanie przytargała mnie z ulicy do domu i położyła we własnym pokoju, otaczając troską oraz pokazując swoją otwartość, byłaby w stanie dać mi coś, co mnie zabije? Jeszcze nie wiedziałam, z kim mam do czynienia, ale nieznajoma nawet w rozmowie ze swoją koleżanką starała się mnie bronić. Dlaczego? Do tej pory nie poznałam kogoś tak bezinteresownego, a więc wydawało się to co najmniej podejrzane. Jednak czy nieprawdziwe?
Mdlące uczucie, które powaliło mnie na krzesło, nie pozwoliło mi na dalsze rozważania. Zaryzykowałam. To w końcu tylko jedna łyżeczka. Raz się żyje, raz się umiera. Wepchnęłam ją do ust. Zrobiłam to jednak za późno, ponieważ moja głowa opadła bezwładnie na stół. Zdążyłam tylko spojrzeć na zegar, który pokazywał godzinę czternastą dziesięć. Kiedy ponownie otworzyłam oczy, moją pierwszą reakcją było zdziwienie, gdyż nie było u mnie śladów po gorączce czy innych dolegliwościach ciążowych, związanych z pożeraniem energii przez moje dzieci. Co najdziwniejsze, zegar pokazywał czternastą piętnaście, a więc mój stan nieświadomości trwał tylko pięć minut. Byłam w szoku. Od razu chwyciłam tajemniczy słoik w dłonie i stwierdziłam, że warto będzie się kiedyś przejść w miejsce jego wyprodukowania. Być może to tam znajduje się moja wybawczyni, a jeśli nie, to może właściciel naprowadziłby mnie na dobry trop?
Słoiczek schowałam do szafki, do której Nathiel zazwyczaj nie zaglądał, a fakt, że został użyty, postanowiłam na razie przemilczeć. Od tamtego dnia codziennie zażywałam lek po jednej, małej łyżeczce. Miałam dziwne wrażenie, że nie tylko chroni mnie przed typowo demonicznymi, ciążowymi dolegliwościami, ale także dodaje mi sił. Po nim mogłam robić tysiące rzeczy naraz i wcale nie czułam, jakbym nosiła dwójkę dzieci w brzuchu. Moją nagłą zmianę, zarówno fizyczną, jak i psychiczną, zauważył Nathiel. Codziennie przyglądał mi się z podejrzliwością, próbując rozszyfrować, co takiego mi się stało, że przestałam źle się czuć.
– Laura – zaczął pewnego razu, gdy akurat siedział przy stole w kuchni z kubkiem wypełnionym po brzegi czarną kawą. Ja w tym samym czasie próbowałam robić obiad i równocześnie myłam naczynia. Spojrzałam w jego stronę, unosząc pytająco brew do góry.
– Nic ci nie jest? – spytał, marszcząc czoło. – No wiesz, minęły jakieś dwa tygodnie, a nawet nie zrobiło ci się słabo. I jakoś tak lepiej wyglądasz. Latasz tu, latasz tam, zupełnie jakbyś jechała na jakichś narkotykach. Ćpasz coś czy co?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Najwyraźniej odrobinę mi się poprawiło – stwierdziłam.
– To podejrzane – mruknął w odpowiedzi chłopak, marszcząc znacząco czoło.
Doskonale znałam Nathiela i miałam świadomość tego, że nie da mi spokoju, jeżeli nie dostanie konkretnej odpowiedzi. Nie wierzył w moje cudowne uleczenie. Może i był idiotą o zaskakująco niskiej inteligencji, ale czasami potrafił zaskoczyć przebłyskami nagłej domyślności.
Uznałam, że to moment, kiedy nie muszę już kryć tajemniczych właściwości leku. Po prostu wyjęłam z szafki słoik i mu go pokazałam. Od razu zorientował się, o co chodzi – świadczyło o tym jego lekko zmarszczone w niepokoju czoło. Wiedziałam, że nie będzie tym faktem zadowolony, w końcu zachowałam się bardzo nieodpowiedzialnie. Lek zawsze mógł być trucizną, nie zbawiennym antidotum.
– Mogłaś zginąć.
– Ale żyję – podsumowałam, powracając do swoich domowych czynności.
Na tym właśnie skończyła się nasza rozmowa. Nathiel nie chciał pytać o więcej, bo doskonale wiedział, że niczego mu nie powiem. W końcu sama nie miałam zielonego pojęcia, co znajdowało się w tej fiolce lub dlaczego jakaś obca dziewczyna miałaby mi ją dać bezinteresownie. Nie chciałam o tym myśleć, choć przyznaję, było to intrygujące. Madlene, bo przecież tak było na imię mojej cichej wybawicielce, musiała przewidzieć, że jeszcze kiedyś się spotkamy. W końcu płynu w słoiczku ubywało i zapewne nie starczy mi go do końca ciąży.
Każdego dnia zażywałam po łyżeczce leku, ciesząc się zdrowiem i siłą. Nawet mój nastrój uległ poprawie. Nathiel uznał, że to czarna magia, skoro widzi latającą po domu i śpiewającą Laurę. Musiałam się z tym zgodzić. To na pewno była jakaś magia. Bałam się, że miała na celu oszukanie mnie. Moje myśli nieraz zajmowały rozważania na temat tego, jak będę się czuła, gdy już odstawię tę tajemniczą miksturę. Mimo wszystko, gdyby niosła ze sobą jakieś niebezpieczeństwo, informacje na plakietce powinny o tym powiadamiać. Chyba że ktoś miał ukryte zamiary.
Przez ten miesiąc wszystko układało się tak, jak powinno. Nathiel jako dumny ojciec załatwiał przeróżne rzeczy do pokoju dla bliźniaków; nawet Amy popadła w szał dziecięcych zakupów, próbując przy okazji namówić Sorathiela na własnego, małego Blythe'a – oczywiście bez skutku, bo chłopak wiedział, jaki wyrok na siebie podpisze, jeśli się na to zgodzi. O departamencie niczego się nie dowiedzieliśmy. W głębi siebie ukryłam nadzieję na to, że spotkanie z Gabrielle było tylko iluzją, spowodowaną strachem przed ewentualnym powrotem wrogów. Zarówno ojciec Nathiela, jak i Gabrielle, powinni teraz gnić wśród gruzów starego zamku. Powinni. Ale czy na pewno tak było?
– O czym znowu rozmyślasz?
Spojrzałam na czarnowłosego, półnagiego demona, który wyszedł właśnie spod prysznica. Już z daleka czułam od niego przyjemny zapach mięty i gorąco parujące z jego ciała. Nie, wcale nie pomyślałam o tym, żeby się do niego przytulić. Nie jarali mnie mokrzy chłopcy.
Nathiel zdążył zauważyć, że zawiesiłam wzrok na jego klatce piersiowej. Chwytając okazję, włączył swój uwodzicielski tryb działania. Oparł się seksownie o framugę drzwi, wypiął pierś i uśmiechnął się przymilnie, jakby czegoś oczekiwał. Jego zmrużone, świecące oczy starały się mi przekazać jakąś ważną wiadomość, której ja jednak nie chciałam odczytywać.
– Brałabyś – stwierdził uwodzicielsko Auvrey, na co ja cicho prychnęłam.
– Raczej: prałabym – poprawiłam go, wracając do o wiele bardziej twórczego zadania, którym było podsmażanie cebuli na patelni. Przecież kiedyś musiałam nauczyć się gotować.
– A więc taki masz fetysz – zachichotał chłopak. – Mój tyłek cię jara i chętnie byś go poklepała.
Spojrzałam na niego przez ramię z miną, która mogła mówić tylko jedno: jesteś idiotą.
– Chodziło mi o twoje spodnie – mruknęłam pod nosem, mierząc go znaczącym wzrokiem.
– No wiesz, Laura? Ty to jednak jesteś bezwstydna. Żeby się od razu do moich spodni dobierać?
– Nie denerwuj mnie i wrzuć je wreszcie do pralki.
             Gdy Auvrey otwierał buzię, żeby znów rzucić jakimś zboczonym tekstem, w stylu: „ściągnij je ze mnie” lub „ściągnij swoje, a zrobię to samo”, rzuciłam go ścierką do naczyń, która wciąż miała na sobie pozostałości piany. Chłopak złapał ją w górze i głośno prychnął.
             – Wiesz, przed chwilą się myłem, nie musiałaś.
             – Może twoje ciało jest czyste, ale myśli pozostawiają wiele do życzenia.
             Westchnęłam ciężko, orientując się, że cebula właśnie zaczyna się za bardzo przypiekać. Przeklęłam cicho, wyłączając gaz. To wszystko wina Nathiela. Wystarczało jedno jego słowo, gdy stał za moimi plecami, i zapominałam o tym, co robię. Był mistrzem dekoncentracji.
             – Wyczuwam zwęglony obiad – zachichotał czarnowłosy, czym lekko mnie zirytował. Może i tajemniczy lek łagodził moje nerwy, ale nie czynił ze mnie łagodnego baranka, po którym wszystko spływało jak ciepły, letni deszcz.
Wydając z siebie ciche warknięcie, rzuciłam w niego łyżką. Był to nadzwyczaj celny rzut, gdyż dostał nią prosto w pierś. Resztki spalonej cebulki spływały wraz z olejem w dół jego spodni, które i tak już dawno powinny się znaleźć w praniu.
– Sam sobie gotuj – powiedziałam oburzona, zakładając ręce na piersi.
– Mmm – zaczął uwodzicielskim głosem Nathiel. – Moje ciało jest tak gorące, że olej który się na nim znalazł, zaczyna skwierczeć. Chcesz na nim usmażyć cebulkę, maleńka? – Zaśmiał się i puścił mi oczko.
Jęknęłam głośno, kładąc dłonie na głowie. Miałam dosyć jego głupoty. Dzisiaj z nią przesadzał.
Irytacja, która mnie opanowała, a także dobrze znane, osłabiające ciało uczucie, dało mi znać, że czas najwyższy spożyć zbawienny lek. Obiad może zaczekać. Zresztą, skoro Nathiel jest chodzącą kuchenką gazową, niech sam sobie go ugotuje.
Bez słowa skierowałam się w stronę salonu, gdzie obecnie znajdował się słoik z miksturą. Teraz nie kryłam go już w szafce. Leżał na stole, żebym nie musiała stawać na specjalnym stołku i wysłuchiwać śmiechu Nathiela, który wyzywał mnie od krasnoludków. Czasami żałowałam, że nie odziedziczyłam wzrostu po swoim ojcu. Żałowałam też, że nie miałam tych kilka centymetrów więcej, jak moja matka. Geny źle zadziałały, i to nie tylko w obliczu człowieczej wysokości. Charakteru też mi poskąpiły. Za to chłodu miałam w nadmiarze.
Zasiadłam w wielkim fotelu, w którym zawsze lubiła usypiać Joanne, i składając nogi w pozycji siadu tureckiego, zabrałam się do przelewania zawartości słoika na małą łyżeczkę. Płyn wyglądał tak, jak zawsze, tylko trochę inaczej pachniał. A może to moje urojenia? Ciążę charakteryzowało wiele dziwnych wymysłów. Szczególnie omamy węchowe dawało o sobie wyjątkowo często znać.
Cicho wzdychając, włożyłam łyżeczkę do ust. Lek nigdy nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był bezbarwny, bezwonny i praktycznie nie miał smaku (chyba że przyrównać jego smak do wody mineralnej). Tym razem było jednak inaczej. Tajemnicza mikstura zapiekła mnie na końcu języka, jakby ostrzegała przed niepowołanymi skutkami jej spożycia. Zdziwiłam się. Natychmiastowo zaczęłam się krztusić i wyplułam lekarstwo, nim do końca je łyknęłam.
Auvrey wszedł do salonu i spojrzał na mnie, już zresztą przebrany, z uniesioną brwią.
– Poklepać? – spytał rozbawiony. Potraktował mnie jak dziecko, kiedy ja naprawdę czułam, że coś jest nie tak. To nie było zwyczajnie krztuszenie się. Gardło niemiłosiernie mnie piekło, a płuca nie były w stanie chwycić w normalny sposób powietrza. Dławiłam się tak naprawdę czymś, co nie istniało.
Nathiel zmarszczył czoło. Najwyraźniej zaczął podejrzewać, że moje gwałtowne łapanie powietrza nie było normalne. Starał się mnie poklepać po plecach, ale to nie pomagało. W moich oczach pojawiły się łzy, wywołane nadmiernym kaszlem. Nie chciałam właśnie tak zakończyć swojego żywota. Śmierć przez uduszenie to zdecydowanie głupia śmierć.
Przypadkowo, w chwili tego przedziwnego ataku, strąciłam na podłogę słoik z lekarstwem. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy płyn znajdujący się teraz na dywanie, przybrał czarną barwę. Czy tylko mi ten kojarzył się teraz z trucizną, a nie z lekiem? Nie, to nie było możliwe, abym go przedawkowała, dziwne byłoby też stwierdzenie, że lek uległ przeterminowaniu, ale w takim razie co się z nim stało?
Nie mogąc już złapać oddechu, po prostu oparłam głowę na Nathielu i zgasłam.
***
Ciężki natłok myśli, przygnębiająca atmosfera i przejmująca cisza opanowały cały dom, dając wrażenie odbywającej się tam stypy, lub jeszcze lepiej: pogrzebu. Nathiel uśmiechał się krzywo do własnych rozważań, które przecież nigdy nie były pesymistyczne. Czasami miał wrażenie, że złe myśli trafiły do niego poprzez Laurę, a przecież powinno być zupełnie odwrotnie. To on powinien zarażać wszystkich wkoło swoim optymizmem. Gdzie w takim razie uciekł w ciągu ostatnich miesięcy? Zrobił sobie małe wakacje? A może nie tylko Laura przeżywała ciążę? Może on także był w ciąży, tylko takiej umysłowej, i to dlatego jego hormony szalały? A może zamiast ciąży, przejął po niej okres? Tak, mentalny okres to jest właśnie to.
Chłopak potrząsnął głową z niedowierzaniem. Nic nie szło tak, jak powinno iść. Przecież ten tajemniczy lek, sprezentowany Laurze przez jakąś tam Mad, działał wcześniej znakomicie. Co się z nim nagle stało? Wystarczyło kilka kropel i Laura padła w jego ramiona, niczym słomiana kukła. Do tej pory kręciła się po łóżku z wysoką gorączką, próbując złapać oddech. Podczas ciąży jeszcze nie było z nią tak źle. Nathiel był niemal pewien, że jeżeli niczego w tym momencie nie wymyśli, nie dożyje dzisiejszej nocy, podobnie jak dwójka jego wciąż nienarodzonych dzieci.
Przyglądając się cierpiącej, pobladłej twarzy, Nathiel przygryzał wargę. Nie miał pojęcia, co zrobić. Liczył na to, że jego przyjaciel wpadnie na jakiś ambitny pomysł. Zawsze ratował go w końcu z opresji. Z nadzieją spojrzał na swojego towarzysza, który siedział przy stole i wpatrywał się w skupieniu w słoik. Gdy do niego zadzwonił, pojawił się tu wraz z Amy w ciągu kilku minut. Wiedział, że może na nich liczyć. Przynajmniej sam nie tkwił w tym bagnie.
Nathiel ostatni raz spojrzał w blado-zarumienioną twarz Laury, którą zajmowała się wytrwale zrozpaczona Amy, a potem usiadł obok swojego przyjaciela, pogrążając się w rozważaniach na temat tego, jak może ją uratować. Zgodnie ze stwierdzeniem Sorathiela, to musiała być jakaś trucizna. Przyczyna jej powstania wciąż była jednak niewiadoma.
– Masz coś? – spytał zniecierpliwiony łowca.
Sorathiel ciężko westchnął.
– Widzę tylko jedno rozwiązanie – mruknął, odkładając słoik na stół i ściągając z nosa okulary.
Swoje brązowe tęczówki skierował na Nathiela, który patrzył się na niego jak na ostatnią deskę ratunku, mogącą ocalić świat. Jego świat. – Odwiedzenie miejsca, gdzie powstał ten specyfik.
Demon zmarszczył czoło.
– Perth Street pięć. – Sorathiel szybkim ruchem dłoni spisał adres na żółtej karteczce.
– Doskonale – mruknął demon, chwytając za nią gwałtownie. – Wrócę najszybciej, jak się da.
– Uważaj na siebie, Nathiel – dodała Amy zmartwionym głosem. Chłopak wyjątkowo posłał jej lekki uśmiech. Bo choć na co dzień za nią nie przepadał, była przyjaciółką Laury, a także dziewczyną jego przyjaciela, która zresztą troszczyła się o nich niekiedy lepiej niż on sam, a przecież miała w zanadrzu wyłącznie ludzkie uzdolnienia.
Żółtą karteczkę włożył do kieszeni. Słoik również postanowił ze sobą zabrać. Szczerze dziękował przyjacielowi za to, że spisał dla niego adres na kartce. Niewyraźne, małe, zalane płynem literki, znajdujące się na etykietce, niewiele mu podpowiadały. Sorathiel był lepszym czytelnikiem, więc mógł mu zaufać.
Nathiel wypadł z domu, jakby deptał mu po piętach diabelski pies. Można powiedzieć, że tak też się czuł – jakby jakiś kudłacz miał go zaraz ugryźć w tyłek, mając na celu pospieszenie go, albo jakby grał w Pac-Mana, gdzie rzucają się na niego żarłoczne, pikselowe duszki, wpędzające go w ślepy zaułek. Czuł presję, niepewność i strach. Zabawne uczucia. Prawie nigdy nie miał z nimi styczności. To wszystko za sprawą Laury. Może miłość wcale go nie wzmocniła, a osłabiła? Może to bycie wolnym, przystojnym i młodym demonicznym łowcą czyniło go silniejszym? Nawet jeśli tak było, nie żałował swojego wyboru. Kochał Laurę i wiedział, że na tym etapie nie potrafiłby bez niej żyć. Zrobi wszystko, żeby ją uratować.
Zaciskając pięści, przyspieszył swój krok. Perth Street znajdowało się mniej więcej trzy przecznice od ich domu. Droga nie powinna przekroczyć dziesięciu minut. Dziwiła go lokalizacja sklepu, jeżeli tak go można było nazwać. Nigdy nie słyszał, żeby znajdowała się tam jakaś apteka, fabryka lekarstw czy cokolwiek innego o podobnym wybrzmieniu. Miał wrażenie, że są tam tylko i wyłącznie domy mieszkalne, ale mógł się przecież mylić, bo rzadko zapuszczał się w te tereny. Tak naprawdę miasto znał tylko dzięki swoim nocnym, łowieckim wyprawom. W nocy niewiele można było jednak zobaczyć, a jeżeli już gdzieś dostrzegł demona, świata poza nim nie widział. Liczyło się wtedy tylko to, aby go zabić.
Przeskakując przez ogrodzenie czyjegoś domu, Nathiel pokonywał nieprzetarte ścieżki w poszukiwaniu swojego celu. Był pewien, że jest gdzieś niedaleko, choć wciąż nie wiedział gdzie. Z irytacją rozglądał się po okolicy, przy okazji groźnie mierząc wzrokiem ludzi, którzy mieli czelność spojrzeć mu prosto w twarz. Nieważne, że jakiś starszy dziadek wymachiwał na niego laską z powodu podeptanych kwiatków, nieważne, że potrącił jakieś dziecko na rowerze, które popłakało się, lądując na chodniku, to nic, że goniła za nim jego zbulwersowana matka. Gdy chodziło o Laurę (ewentualnie o zabijanie demonów), Nathiel nie zwracał uwagi na otoczenie. Brnął do przodu, na przekór wszystkiemu, co stało na jego drodze, przypominając przy tym piaskową burzę. Nie przyjmował do siebie wiadomości, że coś mogłoby pójść nie tak. Wierzył, że uda mu się znaleźć rozwiązanie w tej sytuacji bez wyjścia.
Chłopak przeskoczył kolejny płot. Perth Street pięć. Chyba znalazł swój cel. Kto by pomyślał, że będzie to zwyczajny, mały sklepik, przyłączony do domu jednorodzinnego. Nathiel nie chciał się rozczulać nad wyglądem tego miejsca. Czerwone, herbaciane róże otaczające sklep wcale go nie wzruszały, a wręcz przeciwnie – z chęcią by je zdeptał. Swoim obojętnym wzrokiem owiał tylko zewnętrze sklepu. Na pewno rzucił mu się w oczy błękitny kolor, a także niewielka tablica zawieszona nad drzwiami, głosząca: „Domowa kuchnia”. Na chwilę zatrzymał się przed budynkiem i przybrał ogłupiałą minę. Domowa kuchnia? A co z tym wspólnego miały lekarstwa? Niczego z tego nie rozumiał. A jeżeli to nie tutaj miał się znaleźć?
Dla pewności wyjął zgniecioną karteczkę z kieszeni. Perth Street pięć. To dokładnie tutaj. Niemożliwe, żeby producent pomylił się przy podawaniu własnego adresu, a tym bardziej Sorathiel nie mógł się pomylić przy przepisywaniu go. To byłby jakiś absurd.
Wyrzucając w tył papierek, Nathiel przybrał groźną minę. Jeżeli ma zrobić wrażenie i przy okazji wzbudzić strach, musi zacząć to robić już teraz.
Szybkimi i gwałtownymi krokami ruszył w stronę sklepu. Drzwi pokonał z rozmachem. Dzwoneczek, który odezwał się, gdy je pchnął, nijak wpasowywał się swoim delikatnym brzmieniem w sytuację. Raczej powinien w tym momencie rozbrzmieć dźwięk dzwonu grozy, który często umieszczano w znaczących momentach kiepskiego horroru. Dziewczyna siedząca za ladą również powinna wyglądać inaczej. Nie miała prawa się uśmiechać. Powinna się go bać.
– O mój Boże! – rozległ się pisk w zdobionym błękitem pomieszczeniu. Właścicielka irytującego głosu podniosła się zza lady, spoglądając podekscytowana w stronę Nathiela. Chłopak od zawsze wiedział, że wzbudzał swoim wyglądem pozytywne uczucia, ale teraz go to nie interesowało, bo chodziło o Laurę. Z drugiej strony… Czy ta dziewczyna nie zachowała się właśnie, jakby go znała?
Mrużąc groźnie oczy, Nathiel wyjął z kieszeni nóż łowców. Nieznajoma momentalnie zbladła i odsunęła się pod samą ścianę, dotykając ją dłońmi, jakby szukała w niej jakiegokolwiek wsparcia. Wiedziała już, że chłopak nie ma dobrych zamiarów i najwyraźniej nie miała pojęcia, jak na to zareagować. Przerażonymi oczami wpatrywała się w broń, którą dzierżył.
Nathiel bez chwili zastanowienia przeskoczył przez blat i wbił nóż tuż obok głowy obcej dziewczyny. Ta wydała z siebie stłumiony okrzyk przerażenia i natychmiastowo zerwała się do biegu. Tego Auvrey nie przewidział. Raczej dałby sobie rękę uciąć, że zaskoczy ją w taki sposób, iż długo nie oderwie się od ściany. Trudno. Nawet w zaskakujących sytuacjach trzeba było sobie radzić.
Nim zielone pantofelki powędrowały gdzieś dalej, poza horyzonty, chwycił ich właścicielkę za długie włosy i przyciągnął z powrotem do ściany. Dziewczyna wstrzymała dech. Nie mogła oderwać przerażonych, błękitnych oczu od szmaragdowych ślepi zirytowanego demona.
Nathiel przyłożył nóż do jej gardła.
– Imię – warknął.
– M-Madlene! – pisnęła natychmiastowo zakładniczka. – J-ja nic nie zrobiłam! Przysięgam! Jestem niewinna, napr…
Auvrey zatkał jej usta dłonią.
– Odpowiadaj tylko na moje pytania – dodał ze zgrozą. – Nie musisz niczego dodawać.
Dziewczyna, bliska płaczu, kiwnęła lekko głową, dzięki czemu Nathiel mógł odsunąć swoją dłoń z jej ust.
– Mikstura na ciążowe dolegliwości – kontynuował przepytywanie. – To ty ją dałaś Laurze? – mówiąc to, wyjął z kieszeni słoik i podstawił go pod sam nos dziewczyny.
– T-tak, to ja – odpowiedziała cicho. – A-ale ta mikstura nie była niebezpieczna i... nawet nie da się jej przedawkować, serio! Ludzie tyle razy ją testowali!
Nathiel poczuł jeszcze silniejszy napływ gniewu. Zanim dokładnie przepytał zakładniczkę, z góry stwierdził, że musi być winna. Nie wierzył tym pozornie niewinnym, załzawionym, błękitnym oczom.
Przycisnął exitialis jeszcze mocniej do jej szyi.
Madlene przestała już niemal oddychać, w strachu przed utratą głosu – w końcu od gardła niedaleko było do krtani.
– To twoja wina – warknął Nathiel. – Laura wzięła dzisiaj łyżeczkę tego świństwa i nagle poczuła się źle! Po prostu padła w moje ramiona! A teraz leży w łóżku i umiera! Umiera, rozumiesz?! Przez ciebie!
– To nie ja – szepnęła skruszonym głosem Madlene, brzmiąc prawie jak mała dziewczynka, która próbowała się obronić, choć nie wiedziała jak. – Przysięgam. Moja mama nikogo by nie zabiła swoimi lekarstwami. – Z jej oczu pociekło kilka bezbronnych łez, to jednak nie wzruszyło Nathiela, a wręcz przeciwnie, podburzyło go jeszcze bardziej.
– W takim razie zawołaj swoją matkę! Niech ona za to odpowiada!
Dziewczyna skuliła się, przymykając powieki. Najwyraźniej nie zamierzała tego robić.
– Mad?
Cichy, dźwięczny głos poniósł się po pomieszczeniu. Nie minęła nawet chwila, a w drzwiach, tuż za ladą, pojawiła się niska blondynka o okrągłej, niemal dziecięcej twarzy. Zamrugała kilka razy zielonymi oczami, wpatrując się to w Nathiela, to w swoją koleżankę. Najwyraźniej nie wiedziała, co się dzieje.
– Czego? – syknął Auvrey, niezadowolony z tego powodu, że ktoś mu przeszkadzał w zastraszaniu.
Następne dzieje były już tylko kwestią czasu. Urocza dziewczyna, która nie mogła mieć więcej niż osiemnastu lat, bez chwili zastanowienia chwyciła za wazon z kwiatami stojący na ladzie. Nie przejmowała się wypływającą z niego wodą ani podeptanymi kwiatami. Po prostu rzuciła się z nim na zaskoczonego demona z dzikim okrzykiem.
Auvrey uskoczył w ostatnim momencie, zaś wazon, który został rzucony z rozmachem w jego kierunku, rozbił się na ścianie tuż za jego plecami. Uwolniona z uścisku Madlene wydała z siebie okrzyk przerażenia. Na kolanach poczłapała w stronę swojej wybawicielki. Łkała przy tym cicho, dziękując pod nosem przyjaciółce za wybawienie.
Blondynka nie zmierzała się poddawać. Wydając z siebie waleczne okrzyki, rzucała w kierunku Nathiela wszystkim, co miała pod ręką. Słoikami, wazonami, kubkami, talerzami, owocami, ramkami na zdjęcia, widelcami, nożami, a nawet telefonem razem z całym łączem. Auvrey z trudem omijał wszystkie przedmioty, jednak nie uniknął ostatniego: wiklinowego kosza. Dostał nim prosto w czoło, przez co na chwilę stracił równowagę.
Zielonooka dziewczyna przybrała groźną minę i ciężko dysząc, stanęła w bojowej pozie. Nathiel nie miał pojęcia kiedy, ale ta mała, niewinnie wyglądająca istota, będąca zapewne dziełem samego Szatana, trzymała teraz w ręku coś szklanego. Szklanego? To wyglądało trochę jak karty. Szklane karty.
– Nie będziesz tykał Mad! – wykrzyknęła.
Nathiel skierował w jej stronę nóż.
– Chciała zabić Laurę! – odpowiedział zdenerwowany.
– Mad nikogo by nie zabiła, ty... ty.. demoniczny padalcu!
Auvrey zrobił zdziwioną minę. Skąd wiedziała, że jest demonem? A może to zwykły przypadek, że tak go nazwała?
– Chyba sam widziałem, mały potworze! – wykrzyknął z lekkim opóźnieniem, które zafundowało mu zaskoczenie. To oczywiste, że nie zamierzał dawać wrogowi za wygraną, nawet jeżeli chodziło o kłótnie słowne.
– On mnie nazwał potworem, słyszałaś to?! – obruszyła się dziewczyna, tupiąc złowieszczo nogą. Spojrzała na swoją przyjaciółkę, która stała teraz tuż za jej plecami, drżąc ze strachu.
– Ukarz go za to! – pisnęła tylko.
– Po moim trupie – warknął Nathiel. Tym razem uznał, że zadziała na serio. Żadna rozszalała menda nie będzie stawała mu na drodze.
Odrywając się od ściany, zaczął kierować się w stronę dziewcząt. Madlene wydała z siebie dźwięk podobny do bezradnego jęknięcia, a potem ukryła głowę w ramieniu towarzyszki, zaś jej przyjaciółka ścisnęła mocniej w dłoni szklaną kartę. Jasne, zielone oczy iskrzyły się groźnie, wyrażając gotowość do walki. Nie, nie zamierzała się tak łatwo poddać. Nikt nie będzie bezpodstawnie atakował jej przyjaciół.
Gdy Auvrey miał zamachnąć się nożem w jej stronę, nagle stało się coś nieoczekiwanego.
– Giń, demonie – usłyszał chłodne brzmienie niskiego głosu tuż za plecami, a gdy odwrócił się w tył, dostał w czoło teflonową patelnią.
Wydając z siebie cichy syk bólu, zachwiał się, z trudem utrzymując równowagę. Niestety, nie zdążył zareagować na to w odpowiedni sposób. W oczy rzuciły mu się tylko wściekle czerwone włosy winowajczyni i dłoń innej, która mignęła mu przed twarzą, zupełnie jakby czarowała. Co dziwne, zaraz po tym poczuł się senny.
– Zabiję – tylko tyle zdążył powiedzieć. Chwilę później upadł na podłogę jak martwy.
Piątka dziewczyn, która znalazła się w pomieszczeniu, zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem.
– Wszystko w porządku? – spytała zielonooka, spoglądając troskliwie na swoją koleżankę, która została zaatakowana przez demona. W pomieszczeniu rozległ się głośny, przejmujący, choć może nieco przedramatyzowany płacz.
– Myślałam, że mi rozszarpie krtań! – zawyła Madlene, tuląc się do przyjaciółki. Ta uśmiechnęła się tylko niemrawo i pogłaskała ją uspokajająco po głowie.
– Przecież już po wszystkim, nie ma co płakać, Mad.
– Ta – mruknęła na boku płomiennowłosa dziewczyna, dzierżąca w dłoni patelnię. Kosmyk niesfornych włosów zdmuchnęła do tyłu. – Ważniejsze od lamentowania jest teraz to, co z nim zrobimy – mówiąc to, kopnęła czółenkiem buta żebra demona, najwyraźniej testując to, czy na pewno był nieprzytomny.
– Zabierzemy go na przesłuchanie, bo co innego – stwierdziła spokojnie jej towarzyszka, trzymająca w dłoni herbatę. Pojawiła się w pomieszczeniu niespodziewanie, ale nie było to dla zespołu dziewcząt czymś nadzwyczajnym. Chyba jako jedyna wyglądała w tej sytuacji jak oaza spokoju. Wszystkie inne były albo roztrzęsione, albo zdenerwowane.
– Mamy jakieś pół godziny, zanim się obudzi – stwierdziła niepewnie brązowooka dziewczyna, która odpowiadała za omdlenie demona.
Reszta pokiwała znacząco głowami.

2 komentarze:

  1. Cześć :)

    Deadline to zUo. Ale nie przekroczyłaś terminu tak bardzo, a skoro masz ustawiony najwidoczniej czas publikacji inny niż odpowiedni dla Europy Środkowej, to datą pozostaje niedziela :)

    Jako że Margaret szła do szkoły, obudziłam się wcześniej niż zwykle. Ona wyszła z pokoju, a ja chwyciłam telefon, włączyłam wi-fi, weszłam na bloggera i otwarłam WCN. Przeczytałam cały rozdział, po którym moją jedyną reakcją były słowa: "Nie jest mi go żal". Tak, naprawdę nie jest mi przykro, że Nathiel skończył tak, jak skończył, należało mu się za ten atak.
    A teraz od początku.

    Jestem zdania, że gdyby Mad chciała zabić Laurę, to by jej wcześniej nie ratowała. Ot tyle.
    Nathiel się robi taki podejrzliwy, aż nie przypomina siebie. Jednak coraz bardziej lubię to jego doroślejsze "ja". Choć głupota wciąż powala.
    "- Mogłaś zginąć - mruknął.
    - Ale żyję - podsumowałam, powracając do swoich domowych czynności." - przyszły tatuś się martwi, aww ^__^
    Laura się taka nielaurowa robi po tym lekarstwie, ale przynajmniej już nie mdleje.
    " - O czym znowu rozmyślasz?
    Spojrzałam na czarnowłosego, półnagiego demona, który wyszedł właśnie spod prysznica. Już z daleka czułam od niego przyjemny zapach mięty i gorąco parujące z jego ciała. Nie, wcale nie pomyślałam o tym, żeby się do niego przytulić. Nie jarali mnie mokrzy chłopcy.
    Nathiel zdążył zauważyć, że zawiesiłam wzrok na jego klatce piersiowej. Chwytając okazje, włączył swój stały, uwodzicielski tryb. Oparł się seksownie o framugę drzwi do kuchni, wypiął klatkę piersiową i uśmiechnął się uroczo. Jego zmrużone, świecące oczy, starały się mi przekazać: bierz mnie, maleńka.
    - Brałabyś - stwierdził uwodzicielsko Auvrey, na co ja cicho prychnęłam.
    - Raczej: prałabym - poprawiłam go, wracając do o wiele bardziej twórczego zadania, którym było podsmażanie cebulki na patelni. Przecież kiedyś muszę nauczyć się gotować.
    - A więc taki masz fetysz - zachichotał chłopak - Mój tyłeczek cię jara i chętnie byś go poklepała.
    Spojrzałam na niego przez ramię z miną, która mogła mówić tylko jedno: jesteś idiotą.
    - Chodziło mi o twoje spodnie - mruknęłam pod nosem, spoglądając w dół.
    - No, wiesz, Laura? Ty to jednak jesteś bezwstydna - roześmiał się szmaragdowooki - Żeby się od razu do moich spodni dobierać?
    - Nie denerwuj mnie i wrzuć je wreszcie do pralki.
    Gdy Auvrey otwierał buzię, żeby znów rzucić jakimś zboczonym tekstem, w stylu: "ściągnij je ze mnie" lub "ściągnij swoje, a zrobię to samo", rzuciłam go ścierką do naczyń, która wciąż miała na sobie pozostałości piany.
    Chłopak złapał ją w górze i prychnął głośno.
    - Wiesz, przed chwilą się myłem, nie musiałaś.
    - Może twoje ciało jest czyste, ale myśli pozostawiają wiele do życzenia." - cytat powinien iść jeszcze bardziej w dół, ale wtedy komentarz byłby cytatem. Dobrze wiesz, jaka była moja reakcja na tę scenę wysłaną w spoilerze. Ręce mi opadły. Kocham Nathiela miłością prawdziwą i wielką, ale czasami mam ochotę wyplenić jego głupotę raz na zawsze strzałem w jego głowę. Albo swoją. Whatever. Z drugiej strony ta głupota pokazuje, że mimo dwudziestu trzech lat, Auvrey ma w sobie to, co miał jako nastolatek, a co podbiło moje serce w tomie pierwszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego ja mam wrażenie, że to kochana Gabrielle włamała się do domu Collins i zamieniła/podmieniła lek na truciznę? Ta zołza jest do wszystkiego skłonna, a sądząc po ostatnim rozdziale ze złymi wiedźmami (wciąż mam sympatię do Isabelle, choć to zła czarownica), wszystko się mogło zdarzyć.
      Nathiel rusza na poszukiwanie Madlene. Huehuehue. Bardzo dobre opisy, wiesz? Nie mam wrażenia, że coś dzieje się za szybko, a wręcz w odpowiednim tempie. Jest akcja, jest nóż (Nathiel, władca noży, jej!), jest Królik z rzucaniem czym popadnie, jest w końcu Abigail ze swoją patelnią i Żydzio z magią! Mamy tę moc, mamy tę moooc!

      Taki odrobinę bez werwy ten komentarz. Obiecuję, następny będę pisać przy jednoczesnym czytaniu, wtedy jest we mnie więcej emocji.
      Śmieję się z Natha, że dał się piątce dziewczyn, a jedną z nich doprowadził do płaczu swoją wersją "jestem zły, uciekaj", ale też bardzo przyjemnie czytało mi się o jego wyprawie :)

      Czekam na nn ^^
      Ściskam mocno! :*

      Usuń