niedziela, 20 września 2015

[TOM 2] Rozdział 8 - "La bonne fée"

Rozdział z serii: cześć, jestem chora, siedzę pod kocem do 3 w nocy i wypisuję głupoty. Do tej pory nie mogą ogarnąć tego, co tu się działo. Może to z powodu mojego ogólnego otępienia. Nathiel maczał w tym swoje palce.
Rozdział trochę nietypowy. Powoli odchodzimy od Lauriel i ustępujemy miejsca innym wątkom.
No i dziękuję Królikowi, który zaskoczył mnie włamem do rozdziału 8-mego. Przeczytać na końcu coś w stylu: "przeczytałam, polecam, 11/10" - bezcenne. You made my night <3. 

POPRAWIONE [16.12.2019]
***

Krople wody skapywały w miarowych odstępach na głowę czarnowłosego chłopaka, który pogrążony był w głębokim śnie. Póki co, nic nie zapowiadało, aby miał się zbudzić. Siedział przywiązany grubymi linami do krzesła, mając na sobie tylko ciemne spodnie i buty – koszulka w magiczny sposób zniknęła, podobnie jak nóż, który jeszcze niedawno trzymał w dłoni. Miejsce, w którym się znajdował, było godne miana sali tortur – przyciemniona żarówka bujająca się pod sufitem, kamienne, połamane płyty podłogowe, ceglane, chłodne ściany, wilgoć oraz mrok. Do tego siekiera wbita w gruby pień i cały arsenał przedmiotów przydających się w życiu codziennym, a przy okazji mogących uchodzić za narzędzia służące do subtelnego wyciągania ważnych informacji z uprowadzonych osób. Ostre nożyce ogrodnicze, piła mechaniczna, zardzewiała piła ręczna, pozginane rury, łom, haki i liny. W tej ciemnej, mrocznej piwnicy niejeden człowiek poczułby się zagrożony, jednak nie piątka dziewczyn, która ślęczała nad nieprzytomnym chłopakiem.
Madlene doskonale pamiętała zabawy z przyjaciółkami, gdy były dziećmi. Piwnica była dla nich schronem, tajną kryjówką przed złymi wiedźmami, pragnącymi opanować świat, a także arką Noego, gdy na niebie hulała burza i deszcz. Tu czuły się bezpiecznie wobec każdego zagrożenia.
Na bocznej, prawej ścianie wisiała stara, kamienna tabliczka z podpisami wszystkich dziewcząt: Mad, Pat, Martha, Alex, Silvia. Swój byt miały tu także małe, metalowe kociołki, w których nieraz tworzyły swoje dziecięce mikstury. Raz wrzuciły do jednego z nich kota, ale najwyraźniej nie chciał stać się częścią zupy pełnej kremów do twarzy i trawy. Strasznie je wtedy podrapał. Madlene wcale nie dziwiła się temu, że koty ich nie lubiły. Ten mały, czarny skurczybyk musiał puścić plotkę o ich wyczynach na dzielni, dlatego tak na nie teraz reagowały.
W rogu piwnicy na haczykach wisiało pięć czarnych szat, które lubiły kiedyś zakładać, udając wszechmocne czarodziejki. W kartonie na szafie z pewnością znalazłyby się różdżki z gwiazdkami na długich patykach. Zarobiły na nie pieniądze w pewne wakacje, tworząc „magiczne lemoniady”. Nieważne, że połowa sąsiadów potem się struła. W końcu kto by podejrzewał, że trutka na szczury będzie tak łudząco podobna do granulowanej, smakowej herbaty? Ważne, że zarobiły na upragnione różdżki, z którymi ganiały się od rana do nocy, rzucając na siebie wymyślone zaklęcia. Zabawa skończyła się, kiedy jedna z nich połamała swój magiczny kij. Płaczu nie było końca, na szczęście szybko, jak to dzieci, znalazły inną zabawę. Dziś rzadko odwiedzały to miejsce. Najczęściej wtedy, gdy chciały kogoś przesłuchać. Zupełnie tak jak teraz.
– Dobra, co z nim robimy? – spytała płomiennowłosa, opierając się z gracją o zakurzoną szafkę. Jej ciemny ubiór zlewał się z tłem, jednak idealnie wpasowywał się w charakter dziewczyny.
– Torturujemy! – wykrzyknęła z entuzjazmem mała blondynka, trzymająca w dłoni soczek pomarańczowy z rurką. W chwili okrzyku wzniosła go ku sufitowi, jakby coś świętowała.
– Nie możemy! – powiedziała bezradnie Madlene.
– To może po prostu dowiedzmy się, o co chodzi? – spytała nastolatka o usypiających dłoniach.
– Zostawcie to mi – rzekła z powagą dziewczyna trzymająca w ręku niebieski kubek z herbatą. Swoje mądre, błękitne oczy utkwiła w klatce piersiowej uwięzionego demona. Wyglądała jakby była zahipnotyzowana tym widokiem.
– Wciąż nie rozumiem, po co ściągałaś mu koszulkę – burknęła płomiennowłosa, zakładając ręce na piersi.
– Mnie też się coś od życia należy – odparła spokojnie winowajczyni, popijając powolnie herbatę. Nawet na moment nie spuściła wzroku z unoszącej się podczas wdechu klatki piersiowej. Zdawało się, że bada każdy najmniejszy skrawek jego skóry, czy może raczej: każdy mięsień.
Piątka dziewcząt umilkła. Wszystkie wpatrywały się w nieruchomego demona, który spał już ponad godzinę. Miały dosyć czekania. Chciały wyjaśnić całe to zajście, w końcu nigdy nie uczyniły niczego złego. To znaczy… niczego złego świadomie.
– Mogę go trzepnąć w ryj, żeby się obudził? – spytała płomiennowłosa Alex, przerywając ciszę.
– Nie – odpowiedziała zgodnie reszta.
Zawiedziona dziewczyna cicho westchnęła. W przeciwieństwie do swoich koleżanek nie lubiła łagodnych rozwiązań. Bo po co wchodzić w konwersację z jakimś oszołomem, jak od razu można przywalić mu w mordę, żeby zmiękł? Nie dość, że zaoszczędziłyby czasu, to jeszcze nerwów. Czyny były znacznie efektowniejsze niż słowa…
– A może go rozwiążemy i zaprosimy na herbatę? – spytała tym razem Martha trzymająca w dłoni kubek z herbatą.
– Nie – odpowiedziała jeszcze raz reszta dziewcząt, tym razem podsumowując swoje zaprzeczenie zgodnym westchnięciem.
Martha nie rozumiała ich reakcji. Przecież spokojna pogadanka przy kojącym, gorącym napoju byłaby idealna. Mogłyby przyrządzić chłopakowi melisę, wtedy na pewno byłby spokojny i nie zachowywałby się jak krwiożerczy potwór, pragnący wszystkich zarzynać swoich nożem.
– To może zabierzemy go do kawiarni na lody, a jak będzie się buntował, to pogrozimy mu siekierą taty Mad? – spytała radośnie Patricia, klaszcząc odkrywczo w dłonie.
– Nie – odezwała się stanowczo reszta zgromadzenia.
Blondynka przybrała smutny wyraz twarzy. Dlaczego nikt nie doceniał tej łączonej wspaniałomyślności? Przecież jej plan zawierał w sobie równoważącą się nutkę słodkości i sadyzmu. Poza tym od grożenia siekierą jeszcze nikt nie zginął, tak samo jak od jedzenia babeczek z kremem waniliowym…
– To napchajmy go żarciem, żeby nie mógł się ruszyć, a potem jak będzie niemiły, to przetoczymy go na wysypisko śmieci, traktując go jak odpad organiczny – powiedziała obojętnym tonem głosu brązowowooka, niska dziewczyna.
Nastąpiła długa cisza, po której ponownie nastąpiło wyraźne i stanowczo brzmiące:
– Nie!
Dziewczyna prychnęła cicho, zakładając ręce na piersi. Jej pomysł był przecież lepszy niż poprzednie. Nie rozumiała, dlaczego wszystkie się tak oburzyły…
– Po prostu z nim porozmawiajmy, gdy już się obudzi – jęknęła bezradnie Madlene, czochrając nerwowo włosy. Widać po niej było przejęcie. Za wszelką cenę chciała zmyć z siebie winę, którą niesłusznie narzucił jej ten niebezpieczny chłopak. Przecież nigdy nie zrobiłaby krzywdy drugiemu człowiekowi, a już szczególnie nie kobiecie, która jest w ciąży. Lek, który podarowała Laurze, miał czynić dobro, nie zło, dlatego coś musiało stać się poza jej wolą i czynami. Pytanie tylko, co takiego?
– Budzi się – szepnęła konspiracyjnie Patricia.
Błękitne oczy Madlene powędrowały niepewnie w stronę jęczącego boleśnie chłopaka, który spróbował poruszyć rękami. Musiała przyznać, że dosyć szybko zorientował się, że coś nie gra. Już po kilku sekundach rzucania cichych narzekań i przekleństw, podniósł kruczoczarną, roztrzepaną głowę. Jego oczy zapłonęły nienawiścią. Z pewnością nie był uszczęśliwiony, widząc nad sobą piątkę obcych dziewcząt. Nikt mu się nie mógł dziwić, w końcu był przywiązany do krzesła. I to bez koszulki.
– Zginiecie – syknął przez zaciśnięte zęby.
Jego groźba wywołała w płomiennowłosej dziewczynie falę gniewu. Jak na zawołanie w tle zagrzmiała burza.
– Spróbuj powiedzieć to jeszcze raz – warknęła, posyłając mu spojrzenie pełne zła. Chwyciła w dłoń stojącą najbliżej niej zardzewiałą piłę do cięcia drzewa i wystawiła ją w jego kierunku – a odetnę ci co trzeba – zakończyła niskim, niebezpiecznie brzmiącym głosem.
Nathiel uniósł brew. Nie był osobą, którą łatwo zastraszyć. Nie takich gróźb w swoim życiu się nasłuchał i nie z takich sytuacji wychodził cało, a więc bez odrąbanych kończyn.
– Zapraszam – zaśmiał się kpiąco.
Alex, jak na zawołanie, zerwała się ze starej skrzyni i pognała w jego stronę. Ten gest wywołał wśród reszty dziewcząt niemałą panikę. Doskonale wiedziały, do czego była zdolna ich przyjaciółka. Nie na darmo dzieciaki z ulicy nazywały ją wiedźmą z piekła rodem. Rzeczywiście potrafiła nabroić, kiedy ktoś ją zdenerwował.
– Niech ja cię tylko... – zaczęła zbulwersowana, czyniąc w górze zamach.
Gdy reszta rzuciła się na nią, próbując ją jakoś uspokoić, Nathiel nie mógł wyrobić ze śmiechu. Nie miał pojęcia, kim były te wariatki, ale jak dla niego to mogły pracować w cyrku. Z chęcią zapłaciłby te pięć dolców za zobaczenie ich wariackiego spektaklu.
– Puśćcie mnie, do cholery! – wykrzyknęła Alex, rwąc się na wszystkie strony. Miała w sobie tyle siły, że pozostała czwórka z trudem ją utrzymywała.
– Spokojnie, wdech i wydech, pomyśl sobie, że to nie demon! – krzyknęła Madlene, machając przed jej twarzą rękami. – No, nawet sobie wyobraź, że jego głowa to arbuz!
– W takim razie dajcie mi kij baseballowy, a rozwalę mu łeb! – wykrzyknęła wściekle płomiennowłosa.
– To pomyśl sobie, że to kłoda! – dodała blondynka. – No wiesz, taka ciężka, pusta kłoda, która się nie rusza.
– Sama jesteś pusta! – odwarknął Nathiel, próbując swoich sił w rozerwaniu więzów.
– Kłody tnie się właśnie taką piłą, jaką trzymam w ręku – warknęła już odrobinę bardziej uspokojona Alexandra. – Szczególnie gdy są puste. A potem wrzuca się je do kominka. Żeby płonęły, i płonęły, i płonęły, aż pozostanie po nich tylko kupka popiołu… – mówiła coraz niższym, mroczniejszym głosem. Jej oczy błyszczały jak u rodowitego psychopaty, a usta rozszerzały w piekielnym uśmiechu wiedźmy.
Zaległa długa cisza, która przerywana była tylko cichymi prychnięciami oburzenia Nathiela.
– No – zaczęła ostrożnie Madlene – w takim razie dziś możemy rozpalić w kominku.
– Palcie, czym chcecie, ale klatę zostawcie mi – odpowiedziała znudzonym głosem Martha.
– Oprawisz ją w ramkę i będziesz macać na dobranoc? – zachichotała brązowooka Silvia.
– Pozostawię to bez odpowiedzi.
Nathiel nie miał pojęcia, ile już tkwił na tym krześle, po zdrętwiałych kończynach domyślał się jednak, że na pewno całkiem sporo czasu, może nawet kilka godzin. Nie po to tu przyszedł, aby ktoś więził go w jakiejś podrzędnej, piwnicznej sali tortur. Przyszedł tu, żeby znaleźć przyczynę cierpienia Laury i ją uratować.
Spojrzenie pełne nienawiści posłał w stronę błękitnookiej dziewczyny, która przyglądała mu się z miną przestraszonej sarny, szykującej się do szybkiego odwrotu. Z chęcią upiekłby ją na ruszcie. Żywcem.
– Co zrobiłaś Laurze? – warknął, z trudem trzymając nerwy na wodzy.
– To nie ja! – wykrzyknęła bezradnie dziewczyna. – Przysięgam! Ile razy mam ci to jeszcze powtórzyć, zanim to w końcu do ciebie dotrze?
– Kłamiesz! Sama mówiła mi o jakiejś Mad, która była dla niej miła… Najwyraźniej Laura nie podejrzewała, że mogłaś być dla niej miła nie bez powodu – syknął złośliwie. – Chciałaś ją zabić, tak samo jak moje dzieci!
– Słuchaj, gnojku – zaczęła podwyższonym tonem głosu Alexandra – znam ją całe życie i wiem, że świadomie nikogo by nie skrzywdziła. Jeżeli chciała pomóc tej twojej Laurze, to znaczy, że naprawdę chciała jej pomóc. Rozumiesz to, pusta pało? – spytała z prychnięciem.
– To co jej się nagle stało, do cholery?! Nikt mi nie wmówi, że nawpierniczała się ciastek i dostała niestrawności!
Silvia wydała z siebie okrzyk zaskoczenia i przyłożyła dłoń do ust.
– O mój Boże, to tak się da? Muszę ograniczyć jedzenie ciastek – mruknęła do siebie, wyjmując z kieszeni ostatnie, zostawione na podwieczorek ciastko z orzechami i czekoladą. Z nachmurzoną miną zaczęła je pałaszować. W duchu przysięgła sobie, że ten smakołyk i dwie paczki słodyczy schowane w jej szufladzie na czarną godzinę będą ostatnimi, które dziś zje.
– Nathiel, mogę ci udowodnić, że ten lek jest bezpieczny – powiedziała bezradnie Madlene. Nie czekając na jego odpowiedź, podeszła do szafki i chwyciła desperacko za słoik. – To ten sam, który przyniosłeś.
Odważnym krokiem podeszła do Nathiela. Spojrzała mu prosto w oczy, po czym odkręciła słoik, przechyliła go i przelała zawartość na łyżeczkę, którą trzymała wcześniej w kieszeni. Zanim jednak wsadziła ją do ust, żwawym krokiem podeszła do niej Martha i wytrąciła jej go z rąk. Słoik wylądował na podłodze, tłukąc się, a łyżeczka potoczyła się pod krzesło, gdzie siedział Nathiel. Madlene spojrzała zdziwiona w surowe oblicze przyjaciółki.
– Dlaczego to zrobiłaś? – jęknęła bezradnie.
– To nie było lekarstwo.
Do miejsca wypadku podeszła Alex. Klękając, wyjęła z kieszeni jednorazową, białą rękawiczkę, którą zawsze miała przy sobie. Wszystkie dziewczęta przyglądały się jej w skupieniu, gdy maczała palec wskazujący w czarnej, podejrzanie wyglądającej mazi.
– Trucizna – zawyrokowała, przyglądając się oszukanemu lekowi z bliska. – I to taka, którą przyrządziły nasze drogie przyjaciółki.
– Jak to? – spytała zszokowana Madlene. – Przecież nie mają nic wspólnego z łowcami, prawda?
– One nie, ale demony tak, i coś mi podpowiada, że ze sobą współpracowali – mruknęła nachmurzona Martha, zakładając ręce na piersi.
– Demony chciały zabić Laurę? – szepnęła Patricia, klękając przy podejrzanie wyglądającej, ciemnej kałuży i wbijając w nią spojrzenie.
– Zaraz – powiedział lekko zdezorientowany Nathiel, marszcząc czoło. – Skąd wy wiecie o demonach, łowcach, Laurze i mnie? – spytał podejrzliwie, spoglądając na każdą z nich tak, jakby chciał rozczytać ich myśli. Dopiero teraz zorientował się, że chwilę temu Madlene nazwała go po imieniu. Nie przypominał sobie, aby się przedstawiał.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia. Żadna z nich nie chciała zdradzać tego sekretu.
– Kim, do cholery?! – wykrzyknął zniecierpliwiony chłopak.
– Zaraz mu zdzielę, serio – warknęła Alex, zaciskając pięść.
– Mogę? – spytała nagle Madlene, spoglądając na resztę koleżanek, które wydawały się być zdezorientowane jej pytaniem.
– Zdzielić mu? – spytała płomiennowłosa. – Zostaw to mi.
– Nie – jęknęła bezradnie błękitnooka dziewczyna. – Nie możemy dłużej ukrywać tego, kim jesteśmy – dodała z powagą.
– Nie, nawet nie próbuj tego robić… – powiedziała ostrzegawczo Martha.
Madlene popatrzyła na Nathiela z desperackim błyskiem w oczach. Zaraz po tym otworzyła usta, nabierając w płuca powietrza. Dziewczyny zbyt dobrze ją znały, żeby nie wiedzieć, co zamierza właśnie zrobić. Mad nigdy nie potrafiła trzymać języka za zębami.
Pierwsza rzuciła się w jej stronę Patricia, szybko zatykając jej usta dłonią. Madlene się jednak nie poddawała. Natychmiastowo wyrwała się z uwięzi i krzyknęła:
– Znamy was. Od lat. Ciebie i Laurę. Obserwujemy was! – Jej mina wskazywała na głębokie przejęcie.
– Mad, nie – jęknęła Silvia, dołączając do blondynki, która jeszcze raz spróbowała zatkać usta koleżance. Ona jednak w dalszym ciągu skutecznie się wyrywała.
– Stalkujesz nas? – spytał otępiałym głosem Auvrey. – Cholera – syknął, wbijając wzrok w ziemię – całe życie wiedziałem, że ktoś patrzy na mój tyłek...
– To nie tak! – odpowiedziała załamana Mad. – My wam pomagamy! Od zawsze!
– Wam? – spytał Auvrey, unosząc brew. Tak naprawdę nie rozumiał niczego, o czym bredziła ta dziewczyna.
– Mad – warknęła ostrzegawczo Alex. Doskonale wiedziała, że gdy się rozpędzi, buzia jej się nie zamknie, a skoro Silvia i Patricia nie dawały sobie z nią rady, musiała wkroczyć do akcji wraz z Marthą.
– Łowcom! – wykrzyknęła desperacko błękitnooka, wyrywając się z uścisku młodszych od niej dziewcząt, czyli Patricii i Silvii. – Bo my jesteśmy...
Nim tajemnica ujrzała światło dzienne, pozostała dwójka zdołała podbiec do przyjaciółki i zatkać jej skutecznie usta. Gdy sam uścisk nie wystarczył, Alex zdecydowała się na zastosowanie bardziej drastycznych środków przemocy. Podcięła nogi dziewczyny, przez co wylądowała płasko na zimnej posadzce, a następnie usiadła na niej i przygniotła jej głowę do podłogi w taki sposób, że stykała się z nią prawym polikiem.
– …La bonne fée! – zdołała wykrzyknąć przez zaciśnięte usta Madlene.
Pozostała czwórka wydała z siebie ciche westchnięcia wyrażające zawiedzenie.
– A kto to? – burknął niepocieszony odpowiedzią Nathiel, ściągając brwi. Cały czas oczekiwał, że moment, w którym dowie się, kim są te wariatki, będzie dla niego zbawieniem, a tymczasem nie dowiedział się tak naprawdę niczego ważnego, oprócz tego, że był przez całe życie śledzony.
– Nieważne – syknęła Alex.
– Najlepiej będzie, jak weźmiesz ze sobą Mad i Silvię, pomogą Laurze – dodała Martha, szybko próbując zmienić temat. – Wnioskując po twoich słowach, musi być z nią źle.
Jak miał zaufać dziewczynom, które były potencjalnymi zbrodniarkami, winnymi zachorowania Laury? Dlaczego miał wierzyć w to, że lek zamienił się w truciznę i to nie z ich pomocą? O co chodziło z tym sojuszem demonów z osobami, które domniemanie mogły się tego dopuścić, zamiast nich? To wszystko brzmiało jak jeden wielki, niezrozumiały kłębek sfałszowanych informacji. Jego mózg nie był w stanie tego przetworzyć. Do tej pory uważał, że demonów nie dotykało coś takiego jak ból głowy, ale chyba się mylił...
– Dlaczego mam wam ufać? – spytał prędzej zrezygnowany niż zdenerwowany.
– Bo nie masz wyboru – odpowiedziała Silvia. – Laura wkrótce może zginąć.
***
Noc była dzisiaj bezgwiezdna. Tylko słabe światła lamp ulicznych oświetlały drogę trójce tajemniczych wędrowników. Nathiel do tej pory nie miał pojęcia, dlaczego zgodził się na podróż z dwoma całkowicie mu obcymi i jak najbardziej podejrzanymi dziewczynami. Przecież mógł chociaż spróbować znaleźć inny sposób na uratowanie Laury… Tylko czy taki w ogóle istniał?
Co się z nim działo? Zawsze był pełen optymizmu oraz energii, i powtarzał, że życie bez ryzyka to nie życie. Wydoroślał? Absurd. Obiecał sobie, że nigdy nie będzie dorosły i dotrzyma tej obietnicy, choćby miał przedwcześnie umrzeć. Życie dorosłych było nudne. Wystarczyło spojrzeć na przeciętnego mężczyznę w wieku średnim, którego mijało się na ulicy. Co mógł takiego robić w życiu? Wstawał, jadł śniadanie, szedł do pracy, wracał z niej, siadał przed telewizorem z piwem w ręku i szedł spać. Gdzie tu radość? Gdzie przygoda? Nigdzie. Nathiel nie chciał stawać się właśnie taką osobą. Pragnął wolności, swobody, adrenaliny. Nie potrzeba mu było martwić się o to, czy starczy pieniędzy na chleb, żeby wykarmić dzieci. Chciał latać wciąż z nożem za demonami, jak po łące pełnej chwastów do wyrwania! Jak to będzie, gdy urodzą się bliźniaki? Gdy będzie zmuszony wziąć ślub i współdzielić z Laurą swoje nazwisko? Gdy Auvrey nie będzie jeden, a kilku? A co, jeśli w końcu się zestarzeje i już nie będzie tak piekielnie przystojny? Głupi czas. Mógłby w ogóle nie płynąć, tylko stać w miejscu. Miałby możliwość bycia dzieckiem już na zawsze…
Z niezbyt wesołym wyrazem twarzy Nathiel kopnął pierwszy lepszy kamień, który trafił celnie w kubeł na śmieci. Czuł na sobie spojrzenia dwóch milczących dziewcząt, co niezwykle go irytowało. Nienawidził iść w ciszy, a równocześnie nie miał ochoty na rozpoczynanie tematu. Ta cała sytuacja wprowadzała go w dziwnie nerwowy i chwiejny nastrój. Co miał robić? Mówić, milczeć, denerwować się, skakać z radości, przeklinać, śmiać się? Zważając na obecną sytuacje – raczej nie miał powodów do szczęścia.
– Co to są te wasze la bon coś tam? – zaczął wreszcie znudzonym głosem, uznając, że nie może poddać się do końca swoim myślom. Być może dowie się czegoś istotnego, co pomoże mu w rozwikłaniu tej przedziwnej zagadki.
– Tłumacząc z języka francuskiego: dobre czarodziejki – odpowiedziała natychmiastowo Madlene, patrząc na swojego rozmówcę z niemałym ożywieniem. Najwyraźniej ucieszyła się, że to on jako pierwszy poruszył ten temat.
– Mad – upomniała ją młodsza koleżanka, posyłając jej karcące spojrzenie.
– I co, miksturki sobie gotujecie? – spytał obojętnie czarnowłosy, nie wierząc w takie bajki jak czarodziejki.
Madlene już chciała otworzyć buzię, gdy jej koleżanka szturchnęła ją łokciem w żebra.
– Dlaczego nie chcecie o tym mówić, skoro ponoć jesteście dobre? – spytał chłopak, posyłając im pytające spojrzenie.
– Bo to tajemnica. Żyjemy w ukryciu i staramy się zbytnio nie wystawiać – podsumowała cicho Silvia, wbijając wzrok w drogę przed sobą.
– Tak naprawdę to nasza rada zabrania nam cokolwiek mówić, ale uwierz mi, pomagamy łowcom! – wykrzyknęła starsza z nich, ledwo dając dokończyć zdanie koleżance.
– Mad – jęknęła znowu załamana dziewczyna, która nie miała już siły dłużej z nią walczyć.
Zdesperowana właścicielka długich, brązowych włosów wyskoczyła przed Nathiela, tym samym uniemożliwiając mu dalszą podróż. Wyglądała tak, jakby właśnie miała komuś przekazać wiadomość o tym, że umarł mu ojciec, matka, dziadek, pies, rosiczka, ktokolwiek. To dlatego łowca demonów uniósł brew. Ręce wciąż trzymał obojętnie w kieszeniach, a wzrok miał chłodny, niezmienny.
– Wiemy o was naprawdę dużo – powiedziała już spokojniej. – Na przykład to, że twój ojciec zabił całą twoją rodzinę. Albo to, że jesteś cienistym demonem i dołączyłeś do organizacji, która je likwiduje. Wiemy też, że Laura jest półdemonem, a jej ojcem był sam szef Departamentu Kontroli Demonów, i że zabiła go Calanthe, czyli jej matka, która była najlepszą łowczynią Nox, a tak poza tym…
– Skąd ty to wszystko wiesz? – spytał zniecierpliwiony Auvrey.
– Już ci mówiłam. Pomagamy łowcom od najmłodszych lat.
– Niby dlaczego mam w to wierzyć? – prychnął chłopak. – Pojawiłaś się znikąd i twierdzisz, że nam pomagasz. Uznajesz siebie za dobrą, choć na razie nie zrobiłaś niczego dobrego.
– Klucz – zaczęła Madlene. – Wciąż nie wiecie, kto wam go podarował, gdy byliście zamknięciu w lochach Reverentii podczas balu, prawda? – spytała z powagą. – Laura twierdziła, że widziała wtedy kobietę, ale nie mogła sprecyzować, kto nią był – dodała, uśmiechając się pod nosem. – To byłam ja.
W takiej sytuacji trudno było powiedzieć, że kłamie. Przecież nikt, z wyjątkiem nich samych, nie wiedział, że klucz do lochów dostali od jakiejś dziewczyny. Pamiętał, że Laura mówiła coś o bladych dłoniach, długich, ciemnych włosach i malinowych ustach. Ten opis nawet się zgadzał, kiedy tak patrzył na tę wariatkę. Miał jej wierzyć? Choć nie chciał, logika podpowiadała mu, że to sensowne wytłumaczenie na czynione przez la bonne fée dobro.
– Dlaczego w takim razie nam pomagacie? – spytał z ciężkim, umęczonym westchnięciem.
Madlene uśmiechnęła się uspokojona, zupełnie tak jakby w końcu mogła spocząć, bo ktoś uwierzył w jej słowa.
– Od tego są la bonne fée – odpowiedziała wesoło. – Czynimy dobro, jak wróżki z dziecięcych opowieści. Wspieramy łowców, walczymy ze złymi wiedźmami, ratujemy naturę i pomagamy ludziom.
Auvrey długi czas stał w miejscu i wpatrywał się obojętnym wzrokiem w tę przedziwną dziewczynę. Kątem oka zdołał też zauważyć, że jej towarzyszka wcale nie jest zadowolona z powodu wydanej przez nią tajemnicy. Czy go to obchodziło? Nie bardzo. Miał teraz w końcu ważniejsze rzeczy do zrobienia. Laura cały czas na niego czekała, a on nawet nie wiedział, w jakim obecnie była stanie. Nawet jeżeli znajdowała się pod opieką jego przyjaciela, wciąż się niepokoił.
– Chodźmy, nie mamy czasu – burknął od niechcenia, wymijając lekko podłamaną jego zachowaniem dziewczynę.
Może czasem zachowywał się jak zimny drań, ale to tylko ze względu na to, że miał kogoś, na kim mu zależało. Dla tej osoby był w stanie zrobić naprawdę wszystko. Nawet poświęcić własne życie. Nie miał pojęcia, co będą czynić te dziwne „czarodziejki”, aby ją uratować. Było mu wszystko jedno, oby to jednak zrobiły, inaczej nie wybaczy sobie tak szalonego wyboru, jak podróż w nieznane rejony tego miasta...

2 komentarze:

  1. Cześć :)

    Trzeba było nie dawać Królikowi hasła :P Pisała mi, że widziała któryś rozdział zapisany w roboczych. Ufasz komuś, a on Ci wystawia takie noty za rozdział.
    Ja go oceniam na 7/10 ;)

    Po kolei.
    " Krople wody skapywały w kruczoczarny gąszcz włosów, próbując miarowo pobudzić ich właściciela." - zabrzmi totalnie dziwnie, ale to pierwsze zdanie rozdziału wyrwało z mojej piersi westchnienie zakochanej nastolatki. Bo wiem, że Nathiel i moje serce się po prostu raduje tą wiedzą ^__^
    Świetny opis piwnicy! Taki plastyczny, że bez problemu mogę sobie wyobrazić to miejsce. A siekiera rządzi :3 Mam tylko nadzieja, że nasza piątka nigdy w rzeczywistości się w takim nie spotka ;)
    Biedni ludzie struci lemoniadą. Tak się kończy ufanie piątce niewinnie wyglądających dziewczynek. Nauczka na przyszłość.
    " - Dobra, co z nim robimy? - spytała płomiennowłosa, opierając się z gracją o zakurzoną szafkę. Jej ciemny ubiór zlewał się z tłem, jednak idealnie wpasowywał się w jej postać.
    - Torturujemy!" - ja jestem za! Ale jak wypiję herbatę, huehuehue :3
    Już to pisałam, ale muszę się powtórzyć - Alex rządzi w tym rozdziale bezapelacyjnie!
    " - Zostawcie to mi - odpowiedziała z powagą herbatomaniaczka, standardowo dzierżąca w ręku niebieski kubek. Swoje mądre, niebieskie oczy, utkwiła w klatce piersiowej uwięzionego demona.
    W piwnicy rozległy się głośne, zgodne westchnięcia.
    - Wciąż nie rozumiem, po co ściągałaś mu koszulkę - burknęła płomiennowłosa, zakładając ręce na piersi. Jej czoło wyraźnie się zmarszczyło.
    - Mnie też się coś od życia należy - odparła spokojnie winowajczyni, popijając powolnie herbatę." - wielbię! <3 Choć wolałabym całego Nathiela, a nie tylko jego nagą klatkę piersiową... ^__^ Trzeba by sprawdzić, czy klata Ruiza nie jest czasem gorsza od nathielowej i jak coś, wysłać Shotę na siłownię.
    " - To może zabierzemy go do kawiarni na lody, a jak będzie się buntował to pogrozimy mu siekierą taty Mad?" - siekiera mocy! <3
    " Zginiecie - syknął przez zaciśnięte zęby." - coś powątpiewam, panie demonie. Ale możesz spróbować ;)
    "- Spróbuj powiedzieć to jeszcze raz - warknęła, posyłając mu spojrzenie pełne zła. W rękę chwyciła stojącą najbliżej, ręczną, zardzewiałą piłę do cięcia drzewa - A odetnę ci co trzeba - zakończyła niskim, niebezpiecznie brzmiącym głosem.
    Nathiel uniósł brew do góry, chwilę potem wyraźnie się krzywiąc. Nie był osobą, którą łatwo zastraszyć. Zresztą co mu mogła zrobić jakaś tam dziewczyna?
    - Zapraszam - zaśmiał się kpiąco, posyłając w jej stronę zabójczy uśmiech, godny złośliwego demona." - glebłam xD Ale skoro Laura już i tak jest w ciąży (i to mnogiej!), pewna rzecz raczej nie będzie potrzebna... Dobra, koniec, głupie myśli, uspokójcie się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. " - No, nawet sobie wyobraź, że jego głowa to arbuz!
      - W takim razie dajcie mi kij baseballowy, a rozwalę mu łeb! - wykrzyknęła wściekle płomiennowłosa.
      - To pomyśl sobie, że to kłoda! - dodała blondynka - No, wiesz, taka ciężka, pusta kłoda, która się nie rusza.
      - Sama jesteś pusta! - odwarknął Nathiel, próbując swoich sil fizycznych w rozerwaniu więzów." - przyznam, że to tylko jeden z wielu zarąbistych dialogów tego rozdziału. To one budują najbardziej humor tego opowiadania, a jak dobrze wiesz, kocham takie słowne sprzeczki i chcę ich jak najwięcej!
      Isabelle i spółka maczała wiedźmowate łapy w truciznie, to nie podlega dyskusji, a skłoniła je do tego demoniczna dama, Gabrielle. Suka jedna.
      Czyli to Mad podrzuciła klucz. Przynajmniej jedna rzecz z WC Nathiela się wyjaśnia, dzięki za to! :)
      Podejrzewam, że nie bez powodu la bonne fee są takimi dobrymi duchami Łowców. Skoro demony mają swoje złe wiedźmy, siły muszą się równoważyć z obu stron. Czy Nathielowi nie przyszło do głowy, że czarodziejki są trochę za młode jak na wiedźmy na usługach?
      Madlene ma trochę za długi język, ale przynajmniej dzięki niemu coś się wyjaśnia.
      "Dla Laury był w stanie przeżyć fakt, że pokonała go piątka dziewczyn. Ale tylko dla niej, bo w końcu ją kochał." - aww *___________* Wielbię tego gościa!

      Rozdział nie jest nudny, raczej to spowalniacz między akcjami. Mnie przypadł do gustu. Pokazałać całą piątkę nowych bohaterek, co nieco o nich jest powiedziane, poznaliśmy ich charaktery i teraz możemy je lubić lub nie. Ja oczywiście kocham całą piątkę, bo... BO TAK! Bo to my :D
      Pesymistyczny Nathiel jawi się jako doroślejszy, ale mnie to nie przeszkadza. Priorytety mu się pozmieniały, to i poważniejsza natura się w nim obudziła. Wciąż jest jednak sobą. Bo w końcu o swoim tyłeczku sam wspomniał :3

      Czekam na nn ^^
      Ściskam! :*

      Usuń