niedziela, 27 września 2015

[TOM 2] Rozdział 9 - "Silniejsze niż my"

Rozdział 9 to jeden z najnudniejszych rozdziałów, jaki kiedykolwiek udało mi się stworzyć. Przyznaję, nie miałam na niego konkretnych pomysłów. Pisało mi się go ociężale i niechętnie. Samo spotkanie z la bonne fée jest jakieś zdechłe. Końcowa scena zawiera jednak trochę więcej... emocji. Fabuła powolutku idzie do przodu. Cholernie powolutku.
***
Kiedyś jakiś mądry przedstawiciel rasy ludzkiej powiedział: „Człowiek nie dowie się, jak wielkie miał szczęście, dopóki go nie straci”. Nathiel, choć nie był fanem egzystencjalnych rozważań, częściowo się z tym stwierdzeniem zgadzał. Do tej pory w głowie tkwił mu obraz trzech martwych ciał leżących na podłodze w domu rodzinnym. Matka, brat i siostra zabici przez jego własnego ojca. W dzieciństwie wiecznie na nich narzekał. Mama była przewrażliwiona i nadopiekuńcza. Zawsze pilnowała, żeby umył zęby przed snem i goniła go wczesnym wieczorem do łóżka, mimo jego narzekań, że przecież jest demonem, więc wszystko mu wolno. Starsza siostra, Anne, traktowała go niezwykle chłodno. Nie lubiła się z nim bawić i wiecznie siedziała z nosem w książkach. Raz pociął jedną z nich w urocze falbanki, za co spadł ze schodów, nabijając sobie porządnego guza. Nathiel odnosił wrażenie, że po prostu go nie tolerowała, podobnie zresztą jak jego starszego brata. Z całego rodzinnego zgromadzenia to z Sorielem najlepiej się dogadywał. Kłócili się o wszystko, nawet o ostatni kawałek pizzy, nikt jednak nigdy nie powiedział, że nie byli zgraną drużyną. Łączyło ich praktycznie wszystko – wygląd, styl bycia, zachowanie, głupie zabawy, chęć dokuczania starszej siostrze i nieposłuszeństwo matce. Może to właśnie z powodu tych podobieństw tak często się kłócili. Teraz, gdy Nathiel był dorosły, żałował, że nie ma rodziny. Dużo by dał, aby znów móc spędzić z nimi choć jeden irytujący dzień. Może i miał problem z wyciąganiem wniosków z życiowych myśli, ale był pewien jednego: nigdy więcej nie będzie narzekał na Laurę i zniesie odtąd wszystkie jej humory. Nie chciał jej stracić. Nie chciał zostać sam. Nie teraz, gdy był tak blisko od ponownego stworzenia rodzinnych więzi. Nie teraz, gdy czekał na narodziny własnych dzieci. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że jednego dnia ponownie mógł stracić aż trzy bliskie mu osoby.
Nathiel nie chciał już oddawać się wspomnieniom. Odganiając od siebie chmurę zdradliwych myśli, skierował spojrzenie na dziewczynę, która nosiła imię Silvia. Już od godziny siedziała w skupieniu na rogu łóżka z rozstawionymi nad Laurą dłońmi. Madlene wytłumaczyła mu szeptem, że oprócz zdolności do usypiania, jej główną mocą było uleczanie, co wymagało wielkiego skupienia i bycia w ciszy. Chciało mu się śmiać. Śmiać z bezradności i równoczesnej absurdalności tego, czego musiał być świadkiem. Przecież wciąż nie wiedział, kim były te całe la bonne fée, i czy w ogóle może im ufać. Zresztą nigdy nie słyszał o czymś takim jak magia leczenia czy usypiania. Do tej pory żył w przeświadczeniu, że żaden człowiek nie może używać magii, bo posiada tylko energię potencjalną. Czary i iluzje to domena demonów. Nie chciało mu się wierzyć w to, że przez cały ten czas żył w kłamstwie wykreowanym przez jego własny umysł. Może i był spontaniczny, ale nie lubił, gdy pewne perspektywy ulegały nagłemu odwróceniu.
Gdy Silvia leczyła Laurę, Madlene siedziała na podłodze i przelewała bliżej nieokreślone płyny, mieszając je ze sobą w jednym słoiku. Teraz wyglądała prędzej jak wiedźma bawiąca się w alchemię, niż dobra wróżka. Nathiel był aż nadto ostrożny i gotowy do ataku, gdyby któraś z nich nagle chciała wyrządzić Laurze krzywdę. Sorathiel patrzył na tę sytuację z trochę większym spokojem oraz opanowaniem. Amy, która cały czas płakała, posłał do sklepu na wielkie zakupy. W końcu te dziwne dziewczyny, które znienacka wparowały do domu Laury, potrzebowały ciszy. Wciąż nie rozumiał, kim były i co robiły, w ich ruchach dostrzegał jednak pewne umiejętności. Skupione, poważne miny świadczyły zaś o tym, że naprawdę chciały pomóc, i nie sądził, aby miały wyrządzić Laurze jakąkolwiek krzywdę. Pytanie tylko: dlaczego to robiły? Czy miały w tym jakiś własny ukryty cel?
Madlene podniosła się wreszcie z podłogi, na co Silvia zareagowała westchnięciem wyrażającym ulgę. To wszystko wyglądało tak, jakby próbowała podtrzymać życie Laury do czasu, kiedy jej koleżanka nie skończy roboty z przelewaniem mikstur. Nathiel wiedział, że jego ukochana była w opłakanym stanie, ale nie podejrzewał, że mogła być już bliska śmierci. Myśl o tym sprawiła, że przeszły go dreszcze. Gdyby był pięciolatkiem, który właśnie utracił rodzinę, zapewne już w tym momencie zanosiłby się gorzkim płaczem, błagając los o to, aby pozwolił jej żyć. Ale nie był już pięciolatkiem. Nie był już nawet dzieckiem. Choć jego mentalność wciąż pozostawiała wiele do życzenia, potrafił załatwiać sprawy w inny sposób.
Madlene zbliżyła się do Laury. Lewą dłonią uniosła delikatnie jej głowę. Przy okazji posłała Nathielowi szybkie, niepewne spojrzenie, zupełnie jakby czekała na pozwolenie. Auvrey jednak milczał, wpatrzony w boleśnie skrzywioną twarz swojej ukochanej. Madlene uznała to za zgodę. Mały plastikowy kubeczek z wściekle czerwonym płynem przyłożyła do jej ust, następnie wlewając w nią całą zawartość. Jak na zawołanie Laura zaczęła się krztusić.
Nathiel zerwał się z krzesła, wyjmując z kieszeni nóż. Jego oczy zabłyszczały groźnie, gdy spanikowana i pobladła Silvia stanęła przed nim, wystawiając w jego stronę ręce. Nathiel doskonale wiedział, jaką posiadała moc. Mogła go uśpić, a wtedy nie dowiedziałby się, co te przeklęte wiedźmy czynią. To dlatego się zawahał, zanim ją zaatakował.
– To normalne – powiedziała przestraszona gwałtownością łowcy Madlene. – Próbuję wyciągnąć truciznę z jej ciała. Zaufaj mi, choć wiem, że to trudne – dodała szeptem, patrząc w oczy Nathiela niczym mała, bezbronna owieczka, pragnąca bezwzględnego zaufania.
Auvrey jakoś zdołał się uspokoić. Z powrotem usiadł na krzesło, choć wciąż nie spuszczał czujnego wzroku z samozwańczych czarodziejek. A przynajmniej nie robił tego, dopóki Laura nie zaczęła kręcić się z jednej strony na drugą, marszcząc czoło i zaciskając usta. Na przemian bladła i znów nabierała rumieńców, jakby ktoś rozdwoił jej organizm, wprowadzając do niego nie byle jakie anomalie. Nathiel chciał ją chwycić w swoje objęcia, ale to wciąż nie był koniec.
Madlene chwyciła za kolejną miksturę, tym razem o bladoniebieskim kolorze. Ponownie wlała ją do ust Laury. Dzięki niej lekko się uspokoiła.
– Poprzednia była odtrutką, ta jest na uspokojenie – wytłumaczyła cicho czarodziejka, sięgając po kolejną fiolkę w kolorze przypominającym soczystą limonkę. – Ta jest najważniejsza – mówiąc to, uniosła ją w stronę światła. Zamieszała nią kilka razy, a jej usta niewyraźnie zadrżały, jakby starała się liczyć wykonywane ruchy. Mikstura niepostrzeżenie zmieniła swoją barwę na szmaragdową. Zielone lekarstwo zaraz potem zostało przelane do ust rozchorowanej dziewczyny. Po niej Laura znowu powróciła do pierwotnego stanu. Już nie rzucała się po łóżku, ale za to wyglądała jak pobladły trup.
– Za jakieś pięć minut może poczuć się gorzej – stwierdziła z ciężkim westchnięciem Madlene, opadając na łydki. – Lepiej, żebyś wziął ją do łazienki – mówiąc to, posłała Nathielowi znaczące spojrzenie. – Nie ma lepszego sposobu na leczenie, jak zwrócenie całej trucizny.
Chłopak jeszcze przez chwilę patrzył się nieufnie w twarz dziewczyny, a następnie uczynił to, co mu nakazała. Wstał z krzesła, wziął delikatnie w ramiona Laurę i zaniósł ją do łazienki. Chociaż nie chciał zawierzać życia swojej ukochanej obcym dziewczynom, i wcale nie wierzył w ich dobre intencje, teraz musiał przyznać, że chcąc nie chcąc był uspokojony. Gdzieś w głębi niego nareszcie pojawiła się cicha nadzieja, że z Laurą wkrótce będzie wszystko w porządku.
***
– A więc nazywacie się la bonne fée.
Dwójka dziewcząt pokiwała zgodnie głowami. Jedyną różnicą w ich zachowaniu było to, że jedna zrobiła to niechętnie, a druga z energią i szerokim uśmiechem na twarzy.
– I jesteście czymś w rodzaju dobrych czarodziejek? – spytała Amy. W jej oczach można było dostrzec błyski ciekawości. W przeciwieństwie do Sorathiela, Laury i Nathiela, którzy byli już przyzwyczajeni do magicznych zjawisk, Amy wykazywała się niezwykłym entuzjazmem, słuchając o nadprzyrodzonych istotach. Spotkanie dobrych czarodziejek tylko potwierdziło jej teorię, że magia jednak istnieje, i to nie tylko ta zła, która wyrządza ludziom krzywdę, a którą posługują się demony. Była pewna, że oprócz dobrych wróżek, istnieją jeszcze elfy, wampiry, wilkołaki i inne przedziwne stwory. Kiedyś zamierzała to udowodnić!
Dziewczęta znowu pokiwały głowami.
– To niesamowite! Myślałam, że tylko demony potrafią czarować i to w taki… zły sposób!
– Nie – zaśmiała się w odpowiedzi Madlene, upijając łyk różanej herbaty. – Tak naprawdę żadna magia nie jest zła. To od osoby, która ją używa zależy, czy będzie zła, czy dobra – stwierdziła, uśmiechając się delikatnie w stronę dziewczyny.
Amy była pełna energii, ciekawości do świata, optymizmu i radości, a równocześnie dbała o swoich najbliższych z pełnym oddania sercem. Nie przeszkadzało jej to, że jako jedyna wśród tego zgromadzenia nie jest związana ze światem magicznie niepojętym. Wystarczała jej sama fascynacja i możliwość dbania o najbliższych. Madlene zdążyła ją za to polubić.
– Zastanawia mnie jedna rzecz – odezwał się tajemniczy blondyn, siedzący obok entuzjastycznej przyjaciółki Laury. On wzbudzał już u czarodziejek pewien rodzaj niepokoju. Zdawało się, że potrafił prześwietlić ich dusze na wylot, a to było niezwykle niebezpieczne. Czy to aby na pewno człowiek? – Skoro jesteście dobre, dlaczego się ukrywacie?
– Zakaz odgórny – odpowiedziała szybko Silvia, uprzedzając swoją koleżankę, która już otwierała usta. Przy okazji posłała jej karcące spojrzenie. – Madlene go złamała i może z tego powodu zostać zwolniona z obowiązków la bonne fée.
Niebieskooka dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie w odpowiedzi. Zawsze była pełna nadziei na to, że wszystko się powiedzie. Do tej pory miała tyle szczęścia, że rada odpuszczała jej wszystkie przewinienia. Może i tym razem, mimo nieusłuchania, odpuszczą?
– A więc ktoś wami zarządza?
Sorathiel uniósł brew, zaś dziewczyny kiwnęły zgodnie głowami.
– Zawsze jest to najstarsza la bonne fée w mieście – odpowiedziała Silvia.
– No – przyznała Madlene, zerkając z zamyśleniem w sufit. – Nasza szefowa to taka starsza, miła babcia, która robi magiczne dżemiki, marmoladki i kiszone ogórki.
– I co, jak zjesz takiego kiszonego, to zostaniesz impotentem? – prychnął z oddali Nathiel.
– Zaskakuje mnie, że znasz tak mądre słowa – powiedziała ze zdziwieniem Madlene. Zazwyczaj była miła, ale czasem nie mogła powstrzymać się od cichego wyrażenia ironii. – Tak naprawdę to są ogóry niespodzianki. Nigdy nie wiesz, co cię czeka, gdy je zjesz – dodała chwilę potem mrocznym tonem głosu.
Auvrey głośno prychnął. Odwrócił się do rozmówców plecami i zajął się Laurą, która leżała teraz spokojnie w łóżku, przykryta kołdrą po samą brodę. Cieszył się, że wszystko było z nią już w porządku. W łazience spędzili dobrą godzinę. Miał wrażenie, że jeszcze minuta dłużej, a Laura zaczęłaby zwracać organy wewnętrzne, całe szczęście trucizna w końcu została wypleniona z jej organizmu, a ona spokojnie mogła wypocząć w jego ramionach. Chyba nigdy nie czuł takiego spokoju, jak teraz, zupełnie jakby wszystkie zmartwienia odpłynęły do krainy martwych uczuć.
– Każda z was posiada inną moc? – spytała nagle Amy, przekręcając ciekawsko głowę w bok.
Czarodziejki znów pokiwały zgodnie głowami.
– Jedna jest zawsze główna, a druga poboczna – odpowiedziała Madlene.
– Silvia ulecza, więc jest to pewnie jej główna zdolność. Ta poboczna to usypianie, prawda?
– Prawda – przyznała zniechęcona rozmową Silvia.
– A jakie ty masz moce? – spytała rozochocona rozmową Amy, wbijając w swoją rozmówczynie błyszczące oczy.
Dziewczyna lekko się zakłopotała. Prawą dłonią podrapała się po czole, a wzrok utkwiła w najbardziej bezpiecznym dla niej punkcie znajdującym się na dywanie.
– Ja mam tylko główną moc. No, chyba że poboczną można nazwać wróżenie z kart, ale taką zdolność posiada wiele czarodziejek. Tego po prostu idzie się nauczyć z biegiem czasu. Nawet zwyczajni ludzie o wysokiej wrażliwości mogą się tego nauczyć.
– Powróżysz mi? – spytała radośnie Amy.
Sorathiel siedzący obok niej z trudem powstrzymał się od przewrócenia oczami. Wiedział, dlaczego dziewczyna wspomniała o wróżeniu z kart. Domyślała się, że zainteresuje to Amy w takim stopniu, że zapomni o uporczywym dopytaniu się o główną moc dziewczyny.
– Jaka jest twoja główna moc? – spytał, zamiast niej.
Madlene znowu odwróciła wzrok.
– Nie radzę sobie z nią najlepiej, więc rzadko jej używam. Jest mało ważna, więc nie będę nawet o niej wspominać – mówiąc to, machnęła obojętnie ręką.
Sorathiel postanowił nie ciągnąć tematu, choć intrygowało go, jaka była moc, której nie potrafiła opanować. Brak odpowiedzi oczywiście stawiał ją w świetle nieufności. Może czarodziejki uratowały Laurę, ale wciąż wydawały się być mało wiarygodne i podejrzane.
– A co do wróżenia – zaczęła z nowym entuzjazmem dziewczyna, całkowicie zapominając o rozmowie na temat mocy. – Co chcesz wiedzieć?
– Och. Najpierw chciałabym się dowiedzieć, ile dzieci będę miała. – Amy powiedziała to tonem dosyć znaczącym, spoglądając ukradkiem na Sorathiela, który wydał z siebie ciche westchnięcie. Natychmiastowo, próbując uciec od tej niewygodnej sytuacji, wstał i wyszedł z pokoju, udając, że chce zanieść do kuchni pusty już kubek po herbacie.
Amy spojrzała za nim ze zmarszczonym czołem. Za każdym razem gdy podejmowała temat dzieci czy małżeństwa, po prostu wychodził z pomieszczenia bez słowa. Nawet nie wiedziała, jaką miał wtedy minę. Nigdy nie zdążyła mu się przyjrzeć, skoro zawsze odwracał się do niej plecami i uciekał. Może jej chłopak był nad wyraz dorosły, ale czasami odnosiła wrażenie, że chciał pozostać jeszcze chwilę dłużej w skórze młodzieńca.
– No dobra – szepnęła do siebie Madlene, spoglądając na oddalającą się postać Sorathiela. Wciąż nie rozumiała, jak tak odmienne osobowości mogły ze sobą żyć. Amy była pełna radości, energii i optymizmu, Sorathiel pełen spokoju i powagi. O czym oni w ogóle mogli rozmawiać, skoro ich priorytety tak bardzo się różniły?
Madlene wyciągnęła z kieszeni karty. Były one zdecydowanie większego formatu niż te ze standardowej talii używanej do gry towarzyskiej. Ich wygląd mógł trochę niepokoić, ponieważ w tonęły w czerni, zdobionej pewnymi elementami bieli i czerwieni. Gdy je tasowała, Amy uważnie przyglądała się jej dłoniom. Robiła to tak, jakby miała już dużą wprawę. Jakby jej palce tworzyły melodię na niewidzialnym fortepianie. I pomyśleć, że to tylko kilka dziwacznych kart i zgrabnych ruchów.
– Wybierz cztery z nich, a potem mi je podaj.
Wszystkie karty, które potasowała, rozłożyła na stole w układzie wachlarza. Skupiona Amy wyciągnęła kilka z małej kupki i podała je tajemniczej wróżbitce. Ta skinęła dziękująco głową.
– Słońce – powiedziała Madlene, unosząc pierwszą z wylosowanych kart. – Ta karta oznacza bezproblemową ciążę.
Tym razem uniosła drugą kartę, przedstawiającą parę tulących się do siebie ludzi.
– Kochankowie, a więc dziecko jako niespodzianka – dodała z uśmiechem, aż wreszcie chwyciła za trzecią z nich. – Gwiazda oznacza dziewczynkę.
Oczy Amy napełniły się iskrzącym blaskiem wyrażającym szczęście. Ścisnęła mocno pięści, przykładając je do swojej piersi jak zadowolone dziecko. Mało brakowało, a zaczęłaby piszczeć jak nastoletnia fanka popularnego boysbandu.
– To były karty wielkich arkan – przyuważyła Madlene. Choć Amy kompletnie nie rozumiała, o co jej chodzi, i tak czuła się tym wszystkim wystarczająco zafascynowana. – Czwarta karta, którą wybrałaś, należy do arkan małych – mówiąc to, uniosła ostatnią z kart, którą wcześniej odłożyła na bok. – As buław oznacza jedno dziecko.
Amy nagle posmutniała. Wiedziała, że nawet na jedno dziecko trudno będzie namówić Sorathiela, ale liczyła na to, że sam się przekona do bycia tatą, gdy spojrzy już na bliźniaków ich, i na jednym się nie skończy. Jak widać nie wszystko układało się po jej myśli.
Nathiel przyglądał się przyjaciółce Laury, wykrzywiając w grymasie usta. Już dawno zauważył, że była zbyt ufna w stosunkowo do obcych ludzi. Nowe znajomości nawiązywała w mgnieniu oka, i tak samo szybko zawierzała komuś swoje serce. Na jej miejscu nie wierzyłby nieznajomej dziewczynie, która używała niebezpiecznej magii. Równie dobrze mogła być jakąś oszustką, która próbowała przeciągnąć ich wszystkich na ciemną stronę mocy. Może to taka strategia? Najpierw otruła Laurę, potem jej pomogła, a teraz próbuje wzbudzić ich zaufanie, aby potem zabić ich wszystkich naraz, patrząc im prosto w twarz z psychopatycznym uśmiechem? Nie, Nathiel nie miał zamiaru jej wierzyć. Nie zaufa żadnej wariatce, która znajdowała się akurat w piwnicy, kiedy on otwierał oczy.
Madlene zaczęła składać karty do kupy. Gdy już to uczyniła, obwiązała je czerwoną wstążką, a całość schowała do czarnego plecaka zdobionego różowymi różyczkami, przepełnionego po brzegi bliżej nieokreślonymi rzeczami. Nathiel był pewien, że znajdowały się tam wymyślne narzędzia tortur. Dziewczyna przyuważyła, że przygląda się jej od dłuższego czasu. Rzuciła mu tylko przelotne spojrzenie i nerwowo przeczesała brązową grzywkę.
Jako pierwsza podniosła się Silvia. Kubek po wypitej herbacie odłożyła na brzeg stołu. Jej mina wskazywała na zniecierpliwienie.
– Musimy się zbierać – stwierdziła, posyłając znaczące spojrzenie swojej przyjaciółce.
– Chyba tak – westchnęła jej towarzyszka, także podnosząc się z krzesła. W ich ślad poszła Amy, która z powodu ciężkiego stanu swojej przyjaciółki, przyjęła rolę gospodyni domowej. Spokojnie można było przyznać, że radziła sobie zdecydowanie lepiej niż Laura. Amy była stworzona do prac domowych.
– Odprowadzę was do drzwi – rzuciła wesoło.
– Nie trudź się – odpowiedziała obojętnie Silvia, spoglądając gdzieś w bok. Teraz obie dziewczęta wyglądały, jakby chciały stąd szybko uciec. Amy tego nie pojmowała, ale postanowiła, że nie będzie się tym przejmować. Liczyło się to, że pomogły Laurze. Gdyby nie one, już dawno mogłaby zniknąć z ich życia.
– Dziękujemy za pomoc – powiedziała tymczasowa gospodyni, chyląc ku nieznajomym głowę.
– Nie ma sprawy – zaśmiała się Mad, machając obojętnie ręką. – Jeżeli będziecie potrzebować pomocy, zapraszamy. Tylko tym razem bez noża – mówiąc to, posłała niepewnie spojrzenie Nathielowi. Widać było, że w jakimś stopniu ją przeraża. Ten fakt pocieszył Auvreya. Na jego twarzy pojawił się diabelski uśmiech mówiący: lepiej stąd uciekaj, bo odgryzę ci głowę. Najwyraźniej zadziałało, gdyż dziewczyna natychmiastowo chwyciła pod rękę przyjaciółkę i oddaliła się wraz z nią do przedpokoju. Zarówno Amy, jak i Nathiel odprowadzili je spojrzeniami, i choć patrzyli na nie tak samo obojętnie, myśleli w tym momencie zupełnie o czym innym.
Silvia chwyciła za klamkę jako pierwsza. Nim jednak zdołała otworzyć drzwi, odezwał się blondyn, który niespostrzeżenie pojawił się tuż obok Amy. W dłoni trzymał kubek kawy, co stało się jasnym powodem jego ucieczki do kuchni.
– Wiecie coś na temat Departamentu Kontroli Demonów?
Dziewczyny zastygły w bezruchu. Nie odwróciły się. Wciąż tkwiły w tych samych pozach.
– Niewiele – powiedziała ostrożnie Madlene. – Słyszałyśmy, że w Reverentii panuje lekki chaos, a cieniste demony wyraźnie wysunęły się na prowadzenie – mówiąc to, spojrzała przez ramię na Sorathiela. – Została też odbudowana ich główna siedziba.
– Gdyby departament się odrodził, szukałby sprzymierzeńców wśród takich jak wy, prawda? – dodał Blythe z podejrzliwym uśmieszkiem.
Amy i Nathiel spojrzeli na niego pytająco, nic z tego nie rozumiejąc.
– Nie – stwierdziła stanowczo Silvia, posyłając łowcy zniecierpliwione spojrzenie.
– Tak – dodała zaraz potem Madlene, odwracając głowę w stronę drzwi. – Ale nie do końca wśród la bonne fée. Tak samo jak my od niepamiętnych czasów jesteśmy związane z ludźmi i łowcami, tak samo demony związane są z wiedźmami.
– To one chciały otruć Laurę? – spytała zaniepokojona Amy.
– Trucizna niewątpliwie pochodziła od nich – powiedziała bezradnie Silvia. – Wiedźmy nic jednak nigdy do łowców nie miały. To demony mogły je do tego namówić.
– Obawiam się, że zostali sprzymierzeńcami, a co za tym idzie… Departament mógł się odrodzić – szepnęła ledwo słyszalnie Madlene, wbijając spojrzenie w podłogę.
– Laura twierdziła, ze widziała Gabrielle – odezwał się nagle Nathiel. – Co, jeśli to była prawda?
Chłopak skierował spojrzenie na przyjaciela, napotykając jego zaniepokojoną minę.
– Musimy iść – odezwała się zniecierpliwiona Silvia. Miała dosyć przebywania tutaj. Nic o czym z nimi rozmawiały, nie powinno wyjść na światło dzienne. Od niepamiętnych czasów la bonne fée żyły w ukryciu, czyniąc dobro i pomagając wszystkim na odległość. Dlaczego teraz miałoby się to zmienić? Madlene wiele zaryzykowała wyjawieniem takich informacji, choć doskonale wiedziała, jakie mogą spotkać ją konsekwencje. Silvia nie rozumiała jej lekkomyślnego zachowania. Tak, to prawda, że domeną dziewczyny od zawsze było robienie, a potem myślenie o tym, co zrobiła, ale nie była już dzieckiem. Była dorosła i jak dorosła będzie potraktowana.
Silvia otworzyła drzwi z rozmachem, bojąc się, że padną jeszcze jakieś pytania. Nie pomyliła się. Zdążyły postawić tylko jeden krok ku wyjściu, gdy ponownie odezwała się Amy.
– Wiedźmy są silne?
– Silne – syknęła w odpowiedzi Silvia, będąc już mocno poirytowana. – Silniejsze niż my – zakończyła cicho, ciągnąc swoją towarzyszkę za sobą. Madlene zdołała tylko posłać reszcie przepraszające spojrzenia. Niedługo obydwie zniknęły za rogiem budynku, pozostawiając swoich rozmówców całkowicie zdezorientowanych.
***
– Ona żyje.
Głośne warknięcie poniosło się echem po pomieszczeniu, odbijając się od ścian i spoczywając ostatecznie w uszach zgromadzonych kobiet. Żadna ze znajdujących się tu osób nie była zadowolona z powodu obecności czarnowłosej demonicy. Wiedziały, że przyniesie same kłopoty.
– Nie lekceważ nas, diabli pomiocie – odpowiedziała niezbyt cierpliwie jedna z nich, posyłając nowoprzybyłej spojrzenie pełne grozy.
To prawda, że demony i wiedźmy potrafiły ze sobą współpracować, ale nigdy nie była to współpraca łącząca w przyjaźni obydwie strony. Wiedźma i demon przypominały znajome, kłótliwe zestawienie ras zwierząt, którymi mogły być koty i psy. Mimo wzajemnego, utajonego szacunku przykrytego warstwą nienawiści, nie potrafili siebie do końca zaakceptować. Łączyli się w sojuszu tylko wtedy, gdy ich cele były zbieżne. Kiedy ich misja dobiegała końca, rozstawali się z takim samym obrzydzeniem, z jakim wcześniej się swatali. Na szczęście ich współprace zawsze były owocne, przez co nie musieli zarzucać sobie zbyt wielu błędów. Nigdy nie wszczęli też walki, bo mieli świadomość, że skończyłaby się ona stratami.
Demonica smagająca podłogę czarnymi wstęgami zeszła z kamiennych schodów, zaznaczając tę czynność głośnym stukotem grubych obcasów.
– To la bonne fée znowu namieszały – powiedziała rudowłosa dziewczyna siedząca na sofie.
Właśnie zamknęła z wyrzutem zakurzoną księgę, a spojrzenie złotych, zmęczonych oczu skierowała ku demonicy. Nie bała się jej, podobnie jak jej współpracowniczki. Po prostu nie miała ochoty na konwersowanie z nią. Istoty pokroju demonów bywały upierdliwe.
– Nie obchodzi mnie, kto to był! – powiedziała zdenerwowana Gabrielle, zakładając ręce na piersi. Gdy znalazła się już na dole, zaczęła nerwowo stukać butem o posadzkę. Wszystkim wiedźmom po kolei posyłała jedno ze swoich nienawistnych spojrzeń zwiastujących zagładę.
– Mamy warunek – stwierdziła Isabelle, opierając się z gracją o pusty kocioł. Jej uśmiechowi towarzyszył dziwny, tajemniczy wyraz, który mógł oznaczać triumf.
– Śmiesz mi dyktować warunki, gdy nie wypełniłyście najprostszego zadania? – zaśmiała się Gabrielle. Jej postawa mogła świadczyć o tym, że lada moment wybuchnie. Nie wzruszyło to jednak czarnowłosej wiedźmy, która wciąż wpatrywała się w nią z tym samym chytrym uśmiechem.
– Zechciej wysłuchać mnie do końca – stwierdziła spokojnie.
Demonica nieco się uspokoiła. Postanowiła, że mimo wszystko wysłucha wiedźmy.
– Niemowlak za nasze usługi.
Gabrielle uniosła brew. Nie do końca rozumiała, co takiego chciały zrobić z noworodkiem. Jakąś niebezpieczną miksturę? Nie spodziewała się takiego warunku.
– Bliźniaki – kontynuowała za towarzyszkę wiedźma o płomiennych włosach. – Chłopiec i dziewczynka. Chcemy dziewczynę.
Demonica poczuła, jak wzbiera się w niej potężny gniew. Osobiście nigdy nie popierała pomysłu sojuszu z tymi popaprańcami. Z wiedźmami trudno było się dogadać. Często stawiały dziwne warunki i maksymalnie chciały wykorzystać drugą stronę. Tym razem jednak przesadziły. Miały uśmiercić tę przeklętą półdemonicę, która zamierzała wydać na świat potomków Auvreya. Może Laura nie była groźną przeszkodą, ale to niewątpliwie najsłabsze ogniwo Nox, które chciała zlikwidować ze względu na ich wspólną przeszłość. Poza tym jej śmierć osłabiłaby najsilniejszego z nich wszystkich – Nathiela Auvreya. Jakim prawem wiedźmy zmieniały zasady?
– Ona miała zginąć razem z tymi bachorami – syknęła zniecierpliwiona Gabrielle.
Isabelle oderwała się od kotła z głośnym, teatralnym westchnięciem.
– Zginie – stwierdziła, wzruszając obojętnie ramionami. – Umrze po porodzie, bo takie jest jej przeznaczenie.
Gabrielle umilkła. Doskonale wiedziała, że wiedźmy mają zdolności do przewidywania tego, co będzie miało miejsce w przyszłości. Zazwyczaj ich wizje były trafne, choć nie zawsze przewidywały wszystko tak, jak należy. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, aby bachory Auvreya znalazły inne powołanie. Oddalone od swoich rodziców, nie będą nawet wiedzieć, kim są.
Myśl ta zrodziła w jej głowie nowy plan. I zamierzała go wypełnić, choćby świat miał się zawalić.

2 komentarze:

  1. Cześć :)

    Ale mnie się to podoba! Nathiel, który zaczyna praktycznie podchodzić do życia. Ta jego troska, to postanowienie wytrzymywania wszystkich humorów Laury jest cudowne! Odrobinę dorósł, wie, jakie wartości powinny być dla niego najważniejsze. Piękne ;-)
    Madlene się bawi w wiedźmę ^_^ Choć właściwie "bawi się" to złe słowo. Madlene wiedźmuje. Huehuehue.
    " Nathiela to przerażało. Wiedział, że Laura jest w opłakanym stanie, ale nie podejrzewał, że bliska jest śmierci. Myśl o tym sprawiła, że przeszły go ciarki." - mnie też przeszły ciarki, ale to raczej wina przeziębienia.
    "Jedyna oznaka życia w jej ciele to powoli unosząca się i opadająca klatka piersiowa. Nie, żeby w takich chwilach patrzył w jej biust. Chociaż w normalnej sytuacji, gdyby miała otwarte oczy, zapewne zaczęłaby się drzeć i gonić go z miotłą, mógł więc korzystać." - dorosłość dorosłością, troska troską, ale gdzieś głupota Nathiela musiała się zachować.
    Nathiel i nóż. Nierozerwalny duet forever.
    Trudno o zaufanie w dzisiejszym świecie, a zaufanie komuś, od kogo zależy życie najbliższej osoby na świecie, to już w ogóle trud level hard. Ale dobrze, że Nathiel się na to zdobył. Przecież obserwował Madlene, która rzucała mu niepewne spojrzenia. Skoro taka była, to znaczyło, że nie zrobi nic, za co on mógłby ją posiekać nożem niczym pietruszkę. Czasami zaufanie jest ostatnim wyjściem z sytuacji.
    " Madlene wiedziała, że gdy wróci i opowie o tym Marthcie, będzie wzdychać z zawodem, gdyż już od kilku miesięcy nie mogła znaleźć porządnego, różanego Earl Greya. Ale zaraz uśmiechnie się z myślą, że przecież może zrobić nalot na gołą klatę Nathiela. Tak naprawdę zastanawiało ją skąd ta fascynacja jego osobą? Jeżeli miała być szczera, ją Nathiel przerażał, w końcu chciał ją zabić." - poza tym, że nie wiem, czy odmiana imienia jest dobra, to tak: akurat ja nie przepadam zbytnio za różanym earl grey'em. Smakuje mi, ale zwykły czysty earl grey z wyczuwalną bergamotką to najlepszy napój na świecie! A moja fascynacja Nathielem? Eee, winne chyba jest pewne spotkanie..
    "- Nasza szefowa to taka starsza, miła babcia, która robi magiczne dżemiki, marmoladki i kiszone ogórki.
    - I co, jak zjesz takiego kiszonego to ci impotencja wzrośnie? - prychnął z oddali Nathiel." - Nathiel, ogar! Czasami twój sarkazm nie uderza, ale zwala z nóg i pozostaje jedynie przewrócić oczami i głęboko, ciężko westchnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mad jest taka dziwnie tajemnicza. Czy to, że wisi nad nią szansa utracenia roli la bonne fee, sprawiło, iż powstrzymała się od odpowiedzi? A może jej moc główna jest naprawdę dziwna? Interesujące.
      Amy i Sorathiel według wróżby będą mieli dziewczynkę, o ile się zdecydują *wpadną*? Nie spodziewałam się.
      Ohoho. Czyli czarodziejki nie będą najlepszą pomocą, jeśli demony zaatakują z wiedźmami. Szkoda.
      Gabrielle. Wredna suka. Ach, znowu to uczucie nienawiści do niej gości w moim sercu. To chyba najbardziej znielubiana przeze mnie postać w blogach, które czytam. Grr.
      "Chcemy dziewczynkę." - chcieć nie zawsze znaczy móc. Tak więc...
      Laura umrze po porodzie? I nachodzi mnie myśl: wtf?, ale jak, przecież to ona jest główną postacią?!". Ale znam Twoje zamysły, Naff, więc się już niczemu dziwić nie będę.
      Nowy plan? Udław się nim, Gabrielle. Udław. Na śmierć.
      Diss na Nathiela jest jeden, Gabrielle wnerwia mnie bardziej, ale tak już jest.

      Rozdział może pozbawiony dynamizmu, ale zawiera wiele ciekawych informacji, które przydadzą się przy czytaniu dalszych rozdziałów, kiedy to teorię zastąpi praktyka.
      Mad uleczyła Laurę, więc na razie pokazuje, że jest dobra i raczej można jej i pozostałym zaufać.

      Czekam na nn ^^
      Pozdrawiam! :)

      Usuń