Rozdział pisany z jakieś cztery godziny, skończony piątkowej nocy o 2. Pisało mi się go wyjątkowo lekko, choć nie uważam, że jest szczytem moich zdolności. Fabuła wciąż stoi w miejscu. Będzie się jednak powoli rozwijać.
***
Jeszcze kilka lat temu
uznawałam swój żywot za całkowicie zbędny i niepotrzebny ludzkości. Istniałam, bo
oczekiwali tego ode mnie najbliżsi, których zresztą nie było zbyt wielu. Każdy
dzień był drogą przez mękę prowadzącą mnie powoli do końca rutynowych,
codziennych zmagań. A potem coś się zmieniło. Weszłam w nieznany dotąd świat, poznałam
Nathiela, poznałam wielu innych ludzi, którzy należeli do Nox. Zaczęło mi
zależeć i to nie tylko na moim życiu. I pomyśleć, że gdyby nie dwie tajemnicze
la bonne fée, mogłoby mnie w tym świecie zabraknąć…
Nathiel opowiedział mi o
tym, jak wyruszył w podróż do miejsca wyprodukowania leku i zaatakował Madlene,
czego następstwem było znokautowanie go przez piątkę dziewczyn. Z bólem mówił
też o przywiązaniu go do krzesła, groźbach czerwonowłosej wiedźmy i dziwności,
która wręcz emanowała od każdej z czarodziejek. Dwójka z nich, z pomocą magii uleczania i dziwnych
miksturek, zwalczyła we mnie truciznę. To było jednak na tyle, jeżeli chodziło
o całą historię. Nathiel nie dowiedział się niczego szczególnego na temat la
bonne fée, poza tym że były dobrymi czarodziejkami pomagającymi ludziom. Ponoć
nie chciały zbyt wiele mówić, a nawet jeśli, to on nie chciał ich słuchać. Za
każdym razem gdy go pytałam, czy mogę pójść z nimi porozmawiać, gwałtownie
przeczył i chmurzył się jak małe dziecko, które nie dostało tygodniowej porcji
słodyczy. Od dnia, w którym zostałam otruta, stał się jeszcze bardziej wrażliwy
na wszelakie bodźce z zewnątrz, które mogły mi zaszkodzić. Zachowywał się jak
fanatyk niepotrafiący wypuścić z rąk cennego skarbu. Gdy chciałam wyjść do
sklepu, robił mi długi wykład na temat tego, że mogę zasłabnąć na ulicy akurat
wtedy, gdy będzie inwazja kosmitów lub stado staruszek po sześćdziesiątce będzie
biegło po pasach na wyprzedaż moherowych beretów. Gdy chciałam oddać się
jakiejkolwiek czynności domowej, zaraz chwytał mnie wpół i zanosił na sofę,
każąc surowym tonem odpoczywać. Co najzabawniejsze, pierwszy raz to on stał się
panią tego domu. Mycie naczyń i gotowanie wychodziło mu z dosyć marnym
skutkiem, ale moje mroźne serce topiło się, widząc jego ciężkie starania.
Nathiel wciąż był dzieciakiem, to prawda. Nie dorósł do bycia ojcem, nie dorósł
do bycia mężem, a może nawet nie dorósł do związku. Widziałam jednak w jego
zachowaniu coś, co mogło świadczyć o zaczątkach dorosłości. Przede wszystkim
przestał być taki beztroski. Może zderzenie z brutalną rzeczywistością było dla
niego lekkim szokiem, ale doskonale wiem, ze sobie z tym poradzi. Jest silny,
silniejszy niż ktokolwiek na tym świecie, i wiem, ze cokolwiek się stanie,
nigdy się nie podda. To dlatego się o niego nie martwiłam.
Minęły już cztery i pół
miesiąca, odkąd byłam w ciąży. Jeszcze drugie tyle i powrócę do swojego
normalnego trybu życia. Nathiel wznowił poszukiwania pracy. Wyszedł z domu wczesnym
rankiem z zaspaną miną, ale zdążył zagrozić, że mam się stąd nie ruszać, bo
może stać mi się krzywda. Moje serce trzymało za niego kciuki, mózg jednak
myślał w tym czasie o czymś innym. Zawsze byłam typem grzecznej dziewczynki,
ale nigdy nie słuchałam innych, jeżeli chciałam coś osiągnąć. Dziś, jak się
idzie domyślić, nie zamierzałam posłuchać również Nathiela. Może być na mnie
zły, może na mnie krzyczeć, grozić mi zamknięciem domu na kłódkę, ale ja i tak
zrobię to, co powinnam zrobić od dłuższego czasu: odwiedzę tajemnicze
czarodziejki. Skoro nikt nie potrafił przepytać la bonne fée w odpowiedni
sposób, zrobię to ja. Jeżeli demony naprawdę powróciły i nawiązały sojusz z wiedźmami,
to już wystarczający znak do działania. Nie możemy siedzieć bezczynnie.
Pocierając zmarznięte
dłonie, rozglądałam się za sklepem, o którym wspomniał mi Nathiel. Ponoć
znajdował się na Perth Street, był błękitny, a dookoła niego znajdowała się rabatka
z herbacianymi różami. Swoją drogą – dziwił mnie fakt, że kwitły o tej porze
roku. Szybko jednak przypomniałam sobie, że mamy do czynienia z czarodziejkami.
Na pewno miały jakieś magiczne sposoby na kwiaty.
Perth Street okazało
się nie być rozległą ulicą. To tak naprawdę kilka małych domków na krzyż.
Czujnym okiem wypatrywałam piątki. Beżowa jedynka, kremowa dwójka, pomarańczowa
trójka, biała czwórka i... zaraz, coś tutaj nie pasowało. Perth Street 5 to nie
był błękitny dom, tylko zielony. Tabliczka na drzwiach wcale nie zawierała
informacji o treści: „Domowa kuchnia”, a „Lecznicza kuchnia”. Czyżby pamięć
Nathiela szwankowała? Nic się tutaj nie zgadzało. Brakowało nawet herbacianych
róż – zamiast nich po ścianach budynku piął się bluszcz.
Czy miałam coś do
stracenia? Nie. Mogłam przecież udać klientkę, która w ostatniej chwili
zdecydowała się, że nic nie kupi. To dlatego wzięłam głęboki wdech i weszłam do
środka. Przywitał mnie delikatny dźwięk dzwonków powieszonych nad drzwiami.
Brzmiały dziwnie otępiale i magicznie. A może to tylko moje urojenia? Nie
wszystko, co dotyczy tajemniczych la bonne fée, musiało być przecież zwodnicze
jak syrenia pieśń.
Nim rozglądnęłam się po
pomieszczeniu, zwróciłam uwagę na osobę, która stała przy ladzie. Była to
kobieta przeglądająca znudzonym wzrokiem jakąś książkę z przepisami. Nie, to
nie Madlene ani żadna z młodych dziewcząt podających się za czarodziejki. Osoba
stojąca tutaj miała na pewno więcej niż czterdzieści lat.
– Dzień dobry, coś
podać? – spytała, posyłając mi miły uśmiech. Nie wiedziałam, jak to możliwe,
ale natychmiastowo poczułam do tej kobiety sympatię. – Coś na ciążowe
dolegliwości? – dodała.
Co mnie zdziwiło, nawet
nie spojrzała w stronę mojego brzucha. Był zresztą przykryty płaszczem i nie
rzucał się w oczy. Przeczucie czy magia?
– Bardzo dziękuję, ale
przyszłam tu z innym zamiarem – odpowiedziałam grzecznie, starając się ukryć
zaskoczenie. – Szukam Madlene.
Kobieta skinęła głową, co
mnie uspokoiło. Byłam w dobrym miejscu.
– Laura?
Skąd o mnie wiedziała?
Czyżby la bonne fée spodziewały się mojej wizyty?
Skinęłam niepewnie
głową. Nieznajoma kobieta przywołała mnie ruchem dłoni, podnosząc klapę od lady.
– Śmiało. Znajdziesz ją
w środku.
Skinęła głową na drzwi
znajdujące się za jej plecami i posłała mi krzepiący uśmiech. Odwzajemniłam go,
bez zażenowania przekraczając sklepowy blat. W trakcie tej krótkiej podróży zdołałam
dostrzec ogromne półki przepełnione po sufit różnymi słoikami, butelkami,
fiolkami i innymi szklanymi przedmiotami. Niestety, nie zdołałam się im
przyjrzeć.
Moja dłoń napotkała
klamkę, którą automatycznie nacisnęłam. Chwilę później znalazłam się w przytulnym
salonie. I to byłoby na tyle z moich obserwacji, bo zaledwie kilka sekund
później, tuż przed moim nosem, przeleciało coś w rodzaju karty do gry
towarzyskiej. A przynajmniej takie miałam wrażenie.
– Ja nie chciałam! –
usłyszałam głośny okrzyk.
– Chciałaś! Zrobiłaś to
z pełną premedytacją!
Pioruny pojawiły się
tak naprawdę znikąd. Przeszyły sufit, a potem uderzyły z trzaskiem w podłogę,
rozchodząc się po niej w nicość. To nieprawdopodobne zjawisko godne miana iluzji
po prostu mnie osłupiło. Skoro błyskawice niczego nie uszkodziły, nie mogły być
prawdziwe. Na wszelki wypadek odsunęłam się jednak po same drzwi, przylegając
do nich plecami.
– Ale nie musisz się
tak bulwersować, Alex! – odezwał się inny głos.
Za fotelem dostrzegłam
dwie głowy. Nie miałam wątpliwości, że ukrywała się tam Madlene wraz ze swoją
złotowłosą przyjaciółką. Pamiętałam je jak przez mgłę, w końcu widziałam
czarodziejki tylko chwilę, zanim zostałam uśpiona, ale jednak wiedziałam, kim
były.
W pomieszczeniu
zapanował nagły chłód. Nawet będąc ubrana w płaszcz musiałam objąć ramiona,
gdyż przeszyło mnie niesamowite zimno. Kiedy spojrzałam w górę, zauważyłam
płatki śniegu bezwolnie spadające z sufitu. Śnieg osadzał się na kanapie,
fotelach, szafkach, a także głowach dziewcząt. Rozszalałe pioruny zaczęły
zamarzać i pękać, posyłając swoje lodowe igły prosto w puchaty, beżowy dywan.
Przysięgam, czegoś tak dziwnego i efektownego nie widziałam nawet w filmach.
Montażyści powinni się uczyć od czarodziejek. Albo korzystać z ich zdolności.
– Przestańcie wreszcie –
powiedziała właścicielka nowego brzmienia głosowego. Dopiero teraz dostrzegłam
dziewczynę, która siedziała po turecku na jednym z foteli i popijała powoli herbatę,
zaczytując się w książce. Były dwie rzeczy, które mnie zdziwiły. Po pierwsze nie
przejmowała się gwałtownymi zmianami warunków atmosferycznych, po drugie, gdy
skończyła się jej herbata, wystawiła filiżankę w górę, jakby czekała na
magicznego lokaja mającego uzupełnić napój. Kiedy zobaczyłam lewitujący,
porcelanowy dzbanek, który przechylał dzióbek wprost do kubka dziewczyny,
sprawiając wrażenie, jakby trzymał go ktoś niewidzialny, oniemiałam. To
wszystko sprawiło, że zrobiło mi się słabo. Za dużo wrażeń jak na pierwszy raz.
Zdecydowanie.
Zsunęłam się bezwolnie na
podłogę. Nie widziałam swojej twarzy, ale wydawało się, że oczy prawie wychodzą
mi z orbit. Szczękanie zębami z zimna było zaś tak potężne, że zaczynałam się
bać o przedwczesną utratę zębów.
Ktoś nareszcie
dostrzegł moją skromną osobę kulącą się pod drzwiami. Jakaś dziewczyna o ciemnych
włosach i brązowych oczach. Pomiędzy uderzeniami piorunów zamarzających chwilę
po tym, jak się pojawiały, zaczęła coś wykrzykiwać. Coś, czego nie słyszałam,
może z powodu szoku. Wstrzymałam dech, gdy wpadła w sam środek śnieżnej burzy.
Na szczęście nic jej się nie stało. Zdołała nawet uspokoić swoje koleżanki,
które ze zdziwieniem przyglądały mi się teraz z oddali. Czułam się lekko
otępiała, nie zapowiadało się jednak na to, abym miała utracić przytomność.
Dziewczyna, która
przerwała bitwę, uklęknęła przede mną i pomachała mi dłonią przed twarzą.
– Wszystko w porządku –
mruknęłam od niechcenia.
– Przepraszamy za to
zamieszanie – powiedziała Madlene, która znalazła się obok swojej koleżanki
chwilę później. Zaśmiała się nerwowo i podrapała w tył głowy. – Zapomnij o tym,
co widziałaś.
– Mało prawdopodobne,
że zapomnę. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego.
– To tylko magia –
dodała blondynka, która stanęła obok dziewcząt. Na jej twarzy pojawił się
łobuzerski uśmiech. W dłoni, którą wystawiła przed siebie, pojawiła się sporych
rozmiarów śnieżynka. Wyglądała jakby lada moment miała zacząć tańczyć i śpiewać
„Mam tę moc”.
– Nie powinnaś tu
przychodzić – odezwała się nagle płomiennowłosa, która stanęła z boku.
Zmierzyła mnie groźnym spojrzeniem. Ręce założyła na piersi. Wyglądała dosyć
władczo i przy okazji przerażająco.
– Nie bądź niemiła –
odpowiedziała Madlene, posyłając koleżance niepewne spojrzenie. – Rozmawiałam
przecież z babcią i stwierdziła, że gorzej już być nie może. Mogę jej
powiedzieć, co tylko będzie chciała, a na pewno jest ciekawa naszego świata.
Płomiennowłosa burknęła
coś niezrozumiałego i odwróciła wzrok. Byłam pewna, że gdyby Madlene
powiedziała to podczas mojej nieobecności, dostałaby piorunem po głowie.
– Może zacznijmy od
początku. – Mad wzięła głęboki wdech, najwyraźniej próbując się uspokoić. Już
po chwili na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Zachowywała się trochę jak
mechaniczna lalka, która po naciśnięciu odpowiedniego przycisku płakała, a
następnie cieszyła się z byle powodu. Była zmienna. Jak pogoda.
– Nie wiem, czy mnie
pamiętasz, ale to ja przyprowadziłam cię ostatnio do swojego domu. Przedstawiłam
ci się jako Madlene. Wolałabym jednak, żebyś mówiła do mnie Mad. – Dziewczyna
wzięła głęboki w oddech. – Żeby nie było – kontynuowała, posyłając krótkie
spojrzenie brązowookiej, niskiej dziewczynie klęczącej obok niej. Tej samej,
która powstrzymała cały ten harmider. – To jest Silvia. Pomogła cię uleczyć.
Skinęłam dziękująco
głową w jej stronę, na co ta odpowiedziała krzywym uśmiechem. Podobnie jak
płomiennowłosa czarodziejka nie była zbyt pozytywnie do mnie nastawiona. Nic
dziwnego. Do tej pory wszystkie żyły w ukryciu, a tu nagle zjawiała się osoba,
która chciała zepsuć to, do czego były przyzwyczajone. Miały do tego pełne
prawo.
– Ta urocza blondynka –
kontynuowała Madlene, tym razem posyłając spojrzenie stojącej obok dziewczynie,
która bezustannie się uśmiechała – to Patricia.
Gdy śnieżna czarodziejka
na mnie spojrzała, pomachała mi dłonią, zaraz potem poprawiając nią okulary. W
przeciwieństwie do pozostałych koleżanek wydawała się być miła i otwarta.
– Ta groźna tutaj,
która chciała mnie przed chwilą zabić – mruknęła Madlene, nawet nie spoglądając
na koleżankę, pod której władczym spojrzeniem pewnie by się ugięła – to Alexandra.
Płomiennowłosa zmrużyła
tylko groźnie oczy, spoglądając na przyjaciółkę, jakby tym razem chciała ją
zabić bez pomocy piorunów.
– Ta zaczytana dziewczyna
z herbatą to Martha – zakończyła ostatecznie. Opisywana osoba nawet nie
zwróciła ku mnie spojrzenia. Najwyraźniej była zajęta zapoznawaniem się z
jakimś ważnym momentem w fabule. – Jak już ci pewnie wiadomo, jesteśmy la bonne
fée, czyli w wolnym tłumaczeniu: dobre czarodziejki.
Kiwnęłam głową.
Nietrudno było spamiętać wszystkie imiona. Każda z dziewcząt była na tyle
charakterystyczna, że z łatwością je do nich dopasowałam. Wybuchowa Alexandra
posługująca się piorunami, zaczytana miłośniczka herbaty Martha, blondynka z
zimowymi mocami o imieniu Patricia, zwyczajna Silvia oraz do bólu uśmiechnięta
Madlene. Charakteru nie mogłam im odmówić. Mocy też.
Błękitnooka przedstawicielka
czarodziejek podniosła się z podłogi i podała mi dłoń. Oczywiście firmowy
uśmiech nie schodził z jej twarzy nawet przez moment.
– Chodź ze mną. Odpowiem
na wszystkie twoje pytania – powiedziała.
Chwilę patrzyłam na dłoń
obcej dziewczyny, która do tej pory była miłą osobą, może nawet przesadnie miłą,
w końcu ją jednak za nią chwyciłam. Z pomocą silnego uścisku zostałam
przeniesiona do pionu. Na szczęście cała słabość, jaka mnie wcześniej ogarnęła,
teraz ustąpiła.
Odprowadzona przez
spojrzenia reszty dziewcząt, zostałam pociągnięta w stronę jednego z pokoi. Nie
miałam nawet ochoty rozglądać się po pomieszczeniu. Po prostu wgapiałam się w
plecy tajemniczej czarodziejki, która mnie prowadziła. Dopiero teraz
dostrzegłam, jak bardzo jestem niska w stosunku do niej. Ja nie miałam nawet
stu sześćdziesięciu centymetrów, ona musiała mieć ponad sto siedemdziesiąt.
Była najwyższa z całego zgromadzenia, co do niej nie pasowało. Raczej
wyobrażałam ją sobie jako niską, pulchną dziewczynę, która częstuje wszystkich
ciastkami. Co jeszcze zdążyłam zauważyć, odznaczała się piekielnie chłodnymi
dłońmi. Jak trup. Miałam nadzieję, że nim nie była.
Zostałam wciągnięta do
pokoju o różowych ścianach, w którym już raz byłam. Przez ten czas nic się tu
nie zmieniło. Wciąż był w nieładzie.
– Przepraszam za
nieporządek – powiedziała natychmiastowo dziewczyna, dostrzegając moje
spojrzenie. Na jej policzkach pojawiły się różowe plamy. Pokój zapełnił się
niewinnym śmiechem. – Rozgość się.
Madlene puściła moją
dłoń, a ja mogłam nareszcie zasiąść na łóżku. Było tu wyjątkowo gorąco, dlatego
musiałam pozbyć się płaszcza i szalika.
– Może masz ochotę na
herbatę? – spytała nieśmiało, posyłając mi niepewne spojrzenie. Wyglądała
trochę tak, jakby na co dzień nie przyjmowała zbyt wielu gości i stresowała się
każdymi odwiedzinami.
Potrząsnęłam głową.
– Nie mam zbyt wiele
czasu – odpowiedziałam, układając szalik na kolanach.
– Dobrze. – Madlene
cicho westchnęła. – W takim razie pytaj, o co tylko chcesz.
Było tak wiele rzeczy,
o które chciałam zapytać. Nie ułożyłam żadnego konkretnego planu. Czułam, że
mogłam tu spędzić kilka godzin, gdybym tylko miała więcej czasu.
– Zanim o cokolwiek
spytam – zaczęłam – chciałam ci podziękować za uratowanie mnie. Domyślam się,
że Nathiel nie powiedział „dziękuję” i obdarzył was tylko chłodem i niechęcią.
Musicie mu wybaczyć, jest po prostu głupi. – Prychnęłam, na co Madlene mało nie
spadła z krzesła. Chyba nie wiedziała, czy powinna to wziąć za żart, czy za
prawdę. – Jeżeli czegoś będziecie potrzebować, czuję się zobowiązana do tego,
aby wam pomóc.
– To nic takiego. –
Moja rozmówczyni uśmiechnęła się do mnie szczerze. Już nie wyglądała jak lalka.
Najwyraźniej się rozluźniła. Postanowiłam nie ciągnąć tematu i natychmiastowo
przejść do rzeczy.
– Czy ten dom jest
magiczny? – spytałam, unosząc brew. – Nathiel podał mi zupełnie inny opis tego
miejsca.
– Jest magiczny –
potwierdziła dziewczyna. – To, co zobaczył Nathiel, było zapewne błękitnym,
niepozornym domkiem, w którym sprzedawane są wypieki. Ty na pewno zobaczyłaś
właściwą wersję, czyli zielony dom, gdzie sprzedajemy mikstury. – W przerwie od
jej opowieści pokiwałam głową. – Gdy ktoś niebezpieczny zbliża się do naszego
sklepu lub jest to osoba, która niesiona jest przez gniew i inne negatywne uczucia,
sklep staje się piekarnią, w której nie ma nic wyjątkowego. Gdy idzie tu ktoś,
kto ma dobre intencje i określony cel, widzi właściwą wersję budynku.
Musiałam przyznać, ze
wydawało mi się to dosyć intrygujące.
– Osoba, którą
spotkałam w środku to twoja matka?
Madlene kiwnęła głową.
– Wspominałam jej, że
przyjdziesz. Domyślałam się, że w końcu przygna cię tu ciekawość, w końcu twoi
znajomi niewiele się od nas dowiedzieli.
– Miałaś wiele
problemów z powodu tego, co im powiedziałaś?
– Przeprowadziłam poważną
rozmowę z naszą babcią, która mimo niezbyt tęgiej miny zaakceptowała fakt, że
posiadam długi język. Stwierdziła, że skoro istnieje prawdopodobieństwo
zawarcia sojuszu demonów i wiedźm, może same powinnyśmy się zastanowić nad
współpracą z wami. – Jej mina przybrała poważny wyraz.
– Sądzę, że nie jest to
zły pomysł. Porozmawiam o tym z Sorathielem – odpowiedziałam spokojnie, na co
Madlene kiwnęła głową. Zanim zadałam kolejne pytanie, głębiej się zastanowiłam.
Miałam dziwny mętlik w głowie. Chyba naprawdę powinnam sobie zapisać, o co chcę
spytać czarodziejki. Postanowiłam uczepić się czegoś banalnego. – Nathiel
wspominał, że posiadacie moce główne i poboczne. Na czym one dokładnie
polegają?
– Główna moc zawsze
dziedziczona jest pokoleniowo – zaczęła niepewnie. Wyglądało, jakby chciała cos
ukryć. – Można powiedzieć, że każde dziecko otrzymuje ją po matce, w końcu
męscy czarodzieje w naszym społeczeństwie nie istnieją. Naszymi ojcami są
zwyczajni ludzie. Moc poboczna to już inna kwestia. Można powiedzieć, że jest…
losowa. Przykładowo, jak już zauważyłaś, główną mocą Alex są pioruny. Jej
poboczną mocą jest umiejętność wykrywania kłamstw. To samo z Silvią, Patricią i
Marthą. Główną mocą Silvii jest uleczanie, poboczną usypianie. Martha potrafi
władać umysłami ludzi, do których zazwyczaj posyła sceny filmowe, a pobocznie
posiada zdolność do przenoszenia przedmiotów siłą umysłu. Pat używa lodowych
kart, jej poboczna moc to prawdopodobnie władanie nad śniegiem. Zazwyczaj dany
klan la bonne fée można poznać po oznaczeniach na przegubie prawej dłoni. To
coś w rodzaju znamion.
– A więc śpiewasz?
Dziewczyna najwyraźniej
się zdziwiła. Wpatrywała się we mnie niedowierzająco, potwierdzając tym samym
moją własną teorię. Gdy agresywna Alexandra miotała piorunami po całym pokoju,
jedna rzecz rzuciła mi się natychmiastowo w oczy. Dostrzegłam na przegubie jej
dłoni mały, czarny piorun wyglądający jak tatuaż. Potem podobny symbol dostrzegłam
na ręce Patricii. W jej przypadku nie był to jednak piorun, a znak pik wiążący
się z kartami. Madlene również posiadała symbol. Była to czarna nutka. Przez
chwilę zastanawiałam się, czy nie grała przypadkiem na jakimś instrumencie, ale
przecież nigdy przy sobie żadnego nie miała. Bardziej przystępny w użyciu wydawał
mi się śpiew.
Dziewczyna wbiła
spojrzenie w podłogę. Coś mi podpowiadało, że nie była to moc, którą chciała
dzielić się ze światem.
– Tak – przyznała po
chwili milczenia. – Śpiewam. To jednak ciężka do opanowania moc – dodała,
nerwowo się śmiejąc. – Używając ją nieumiejętnie, można wywołać wiele szkód. Do
jej użytkowania potrzebna jest duża pewność siebie i przede wszystkim
skupienie.
Po jej wyrazie twarzy
oraz zachowaniu domyśliłam się, że nie jest zbytnio rozgarniętą osobą. Raczej
kojarzyła mi się z kimś, kto rumieni się na każdym kroku i przybiera sztuczny
uśmiech ze względu na nieśmiałość. Madlene nie mogła należeć do pewnych siebie
osób. Często nerwowo bawiła się dłońmi, chodziła lekko przygarbiona i wydawało się,
że cały czas próbowała grać kogoś, kim nie była.
– Ta moc jest naprawdę
potężna, dlatego moja rodzina zazwyczaj nie posiada pobocznej mocy. Ta jest
wystarczająca.
– Na czym dokładnie
polega ta magia?
– Śpiewając o danej rzeczy,
wywołujesz zamierzony skutek. Przykładowo jeżeli chcesz kogoś pozbawić pamięci,
właśnie o tym śpiewasz. – Po jej minie dostrzegłam, że nie jest zbytnio
zadowolona z rozmowy o tej mocy. Na dodatek cały czas pocierała przegub dłoni,
na którym znajdowała się mała nutka.
Postanowiłam zmienić
temat. W końcu jej magia nie była dla mnie aż tak ważna. To tylko czysta
ciekawość. Chciałam wiedzieć, jakie środki udostępnią nam czarodziejki, kiedy
zawrzemy z nimi ewentualny sojusz.
– A co z wiedźmami?
Madlene odchyliła się
na krześle i spojrzała w sufit. To chyba kolejny temat, który niezbyt się jej podobał.
I w tym przypadku nie miałam pojęcia, o co może chodzić. Widocznie czarodziejki
miały przed nami jeszcze dużo tajemnic. Nic dziwnego, w końcu ledwo się
poznaliśmy.
– Jeżeli chodzi o ich
moce, działają tak samo jak nasze.
– Powiedz mi – zaczęłam
zaciekawiona – czy te kobiety to naprawdę wiedźmy? – spytałam, unosząc brew.
Czujne oczy utkwiłam w zaskoczonej twarzy rozmówczyni.
– Nie wiem, co masz na
myśli – odpowiedziała szeptem, spoglądając niepewnie w bok. Już samo to zdradziło,
że moja kolejna teoria jest właściwa w rozumowaniu. Madlene zdecydowanie nie
potrafiła kłamać. Wszystko odbijało się na jej twarzy.
– Podział wiedźm i la
bonne fée nie jest potrzebny, prawda? – spytałam ze znaczącym uśmieszkiem.
Madlene utkwiła wzrok w
bosych stopach, które splatały się ze sobą w nerwowym tańcu. Gdzieś w oddali,
tuż nad moją głową, rozbrzmiał dźwięk delikatnych dzwoneczków niesionych przez
wiatr, a zaraz po nich, nastąpiła odpowiedź:
– Tak. Istnieją tylko
la bonne fée.
***
Wróciłam do domu, gdy
już się ściemniło. Wiedziałam, że spędzę dużo czasu, wypytując Madlene o
wszystkie szczegóły, nie wiedziałam jednak, że będzie to trwało tak długo. Chuchając
w w zimne dłonie, przeklinałam w duchu brak rękawiczek, a przy okazji brak
poczucia czasu. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że Nathiel mógł być już
w domu. Bałam się spoglądać w telefon, który siedział wyciszony w prawej
kieszeni płaszcza. Domyślałam się, że Auvrey dostawał już szału i biegał po ścianach,
niepokojąc się o moją niezaplanowaną podróż. Chciałam uniknąć kłótni i krzyków,
nie było mi to teraz potrzebne.
Po spotkaniu z
czarodziejkami czułam pewien niedosyt. Madlene niezgrabnie omijała tematy
wiedźm, co wydawało mi się dosyć podejrzane. Nie mogłam jednak wywnioskować z
jej słów i zachowania, co takiego przede mną ukrywa. Obiecałam sobie, że przy
następnym spotkaniu siłą z niej to wyciągnę. Skoro mieliśmy przygotować się do
sojuszu, powinniśmy wiedzieć o sobie wszystko. Czarodziejki znały już łowców i
ich historię, dla nas one wciąż były wielką zagadką.
Moja teoria związana z
tym, że wiedźmy to la bonne fée była trafna, a to wszystko dzięki opowieści
Nathiela. On sam zauważył, że mówiąc o domniemanych wiedźmach, dziewczęta
zachowują się w dziwny sposób. Kiedy Madlene zaczęła uciekać od odpowiedzi,
przywiodło mi to na myśl osobę, która z jakiegoś powodu nie chce się przyznawać
do członków swojej rodziny.
„Nie przyznajemy się do
nich, bo mimo tego, że są la bonne fée, a więc w początkowym założeniu powinny
pomagać ludziom i być dobre, one czynią tylko zło. Czarna magia jest o wiele
bardziej pociągająca”. Więcej na ich temat nie powiedziała.
Spotkanie mimo
niedosytu okazało się być owocne w kilka informacji. Z głodu i nudów na
szczęście nie umarłam. Zostałam poczęstowana brzoskwiniową herbatą i talerzem wspaniałych
wypieków mamy Mad, przez jakiś czas gościła u nas także Patricia, która
rozluźniła poważną atmosferę opowiastkami z młodości la bonne fée. Jak się
okazało, młode czarodziejki znały się już od dziecka, gdyż uczęszczały do specjalnej
szkoły przygotowującej je do pełnionej roli. Kiedy już wychodziłam, Madlene
powiedziała, że miło by było, gdybym jeszcze do niej wpadła. Z zaproszenia oczywiście
zamierzałam skorzystać, najpierw musiałam jednak udobruchać Nathiela.
Szybko znalazłam się
pod drzwiami mieszkania i wyjęłam klucz z kieszeni. Drzwi stanęły przede mną
otworem. Jedyne, co mnie zdziwiło, to brak Nathiela w mieszkaniu. Na chwilę
moje serce zaatakował niepokój. A co, jeżeli to jemu coś się przytrafiło?
Miałam nadzieję, że nie była to inwazja kosmitów, którą sam mnie straszył…
Zapaliłam światło w
salonie. Telefon, który wcześniej znajdował się w kieszeni płaszcza, teraz chwyciłam
w dłoń. Odblokowałam go, żeby dowiedzieć się, że Nathiel ani raz do mnie nie
zadzwonił. Wydawało mi się to co najmniej dziwne.
Zasiadłam na sofie,
podkulając pod siebie nogi. Tępe spojrzenie utkwiłam w ekranie telefonu. Być
może zachowywałam się jak Auvrey, czyli niczym przewrażliwiony typ, który
potrafił tylko układać czarne scenariusze związane z moim wyjściem na zewnątrz,
ale nie mogłam powstrzymać niepokoju, który wstrząsnął moim sercem.
Gdzie jesteś, kretynie,
i co robisz tyle czasu? Oby się nie okazało, że został w jakimś barze i usnął z
głową na kontuarze. Nie miałam zamiaru go szukać. W mojej głowie kołatała się
myśl: zadzwonić czy nie? Na szczęście nie było to potrzebne, bo drzwi wejściowe
rozwarły się z głośnym trzaskiem, a z oddali usłyszałam głośne:
– Wróciłem!
Czarnowłosy,
roztrzepany demon pojawił się w salonie z szeroko rozwartymi ramionami, które pragnęły
objąć cały świat. Na szczęście w tym momencie objęły tylko mnie. Chłopak
wydawał się być aż za bardzo szczęśliwy. Czyżby spotkało go coś miłego?
– Laura – zaczął,
wpatrując się w moją twarz, którą miał teraz tuż nad sobą. Rozgrzane dłonie
objęły moje policzki. Jego oczy błyszczały radością. Czyżby coś wypił?
– Słucham? – spytałam
ostrożnie, unosząc brew.
– Wyjdziesz za mnie?
Zaraz. Czy mi się
przesłyszało? Nathiel Auvrey, ten nierozgarnięty typ z przerośniętym ego,
właśnie składał mi propozycję zawarcia małżeństwa? Przez chwile zarówno ja, jak
i moje myśli stały się nieruchome.
Patrzyłam
zdezorientowana w twarz chłopaka, który uśmiechał się od ucha do ucha. Byłam w
stanie powiedzieć tylko jedno:
– Co?
– Wyjdziesz? –
powtórzył, uśmiechając się jeszcze szerzej.
– To oświadczyny? –
spytałam lekko przestraszona.
– Może niekoniecznie –
zaśmiał się, od razu się ode mnie oddalając. Zasiadł tuż obok i podkulił nogi
pod siebie, podobnie jak ja. – Pierwszy raz widzę cię w takim szoku. Tak bardzo
boisz się być ze mną aż do śmierci? – spytał, opierając prawy policzek na swoim
kolanie. Szmaragdowe, świecące oczy pełne rozbawienia wpatrywały się we mnie,
oczekując szybkiej odpowiedzi.
– To nie tak, że nie
chcę. Po prostu mnie zaskoczyłeś.
– Czym? Tym, że chcę
spędzić z tobą resztę życia? To naprawdę takie nieprawdopodobne? – Nathiel
uniósł niedowierzająco brwi.
– Dorosłym zapytaniem o
małżeństwo.
– A więc mogę uznać, że
mnie odrzuciłaś?
Westchnęłam ciężko. To
było tylko jedno głupie pytanie, a poczułam się, jakbym miała w głowie wielką
miskę z zupą, w której pływały niepasujące do siebie składniki.
– Przecież cię kocham –
stwierdziłam cicho. Spojrzenie wbiłam w podłogę. – Poza tym uważam, że Laura
Auvrey brzmi zdecydowanie mniej pospolicie niż Laura Collins.
Nie wiedziałam, czy
dobrze postąpiłam, mówiąc coś takiego. Postanowiłam jednak, że zaufam sercu.
Odkąd pokochałam Nathiela minęło już ponad pięć lat i nawet przez moment nie
pomyślałam, że nie chcę z nim być. Czy więc decyzja o zostaniu małżeństwem była
taka ciężka do podjęcia?
Nathiel bez słowa objął
moje ramiona.
– Sprawdzałem cię –
stwierdził wreszcie szeptem. – A tak poza tym to dostałem pracę – dodał wesoło.
– Zmieniasz temat –
warknęłam, próbując go od siebie odepchnąć.
Chłopak zaśmiał się
głośno i przygarnął mnie do swojej piersi, wtulając głowę w moje włosy.
Westchnęłam ciężko, przenosząc na niego wzrok. Patrzył mi w oczy, uśmiechając się
tak szczerze, że nie byłam w stanie się na niego wściekać. Już zdążyłam się
zorientować, że prawdopodobnie odwiedził organizację, gdzie w lodówce czekał na
niego sześciopak dziewiczego piwa (stąd też jego szalone myśli wyrażane na głos),
jeżeli był jednak szczęśliwy, ja też byłam. Bo wolałam upitego szczęściem
Nathiela niż tego zdołowanego, próbującego zalać się w trupa.
– Uśmiechnij się –
szepnął, przejeżdżając palcem po moim nosie. Wyglądał teraz tak, jakby
przemawiał do dziecka, co mnie rozbawiło. Już po chwili na mojej twarzy pojawił
się lekki uśmiech. Nie trwał on jednak długo, gdyż został porwany przez pocałunek
pełen demonicznej miłości. Z zadowoleniem oddałam się chwili pełnej ciepła. A
na bycie panią Auvrey jeszcze miałam czas.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńGdybyś tylko widziała mój uśmiech, gdy zobaczyłam tytuł :D Jak zwykle przeczytałam na telefonie zaraz po przebudzeniu z bananem na ustach, z małym okrzykiem radości i kręceniem głową.
Ale po kolei.
Bardzo podoba mi się ten akapit o życiu. Ciekawe przemyślenia :)
Pan Auvrey staje się już nadopiekuńczy, ale rozumiem dobrze, dlaczego tak jest. Widać w nim zmianę, choć teraz chyba po raz pierwszy wydaje się odrobinę zagubiony i przestraszony. W końcu wie, że dorosłość to nie jest jakaś bułka z masłem.
"Gdy chciałam wyjść do sklepu, robił mi długi wykład na temat tego, że mogę zasłabnąć na ulicy akurat wtedy, gdy będzie inwazja kosmitów lub stado gorących sześćdziesiątek, będzie biegło po pasach na wyprzedaż moherowych beretów. " - berety rozwaliły mi mózg! xD
Myślenie Laury wobec jej chłopaka jest urocze ;) Pewnie pamiętasz, jak w tomie pierwszym mówiłam, że nie widzę ich razem, tak teraz dla mnie są nierozdzielną parą na wieki.
Połowa ciąży już za nami. Wow. Szybko to leci. Przynajmniej mdłości przeszły.
Mama Mad! Miło mi poznać! :)
Alex i jej pioruny rozwalają system! To takie do niej podobne :D Tylko patelni brakuje.
Skoro moc główna "zapisana" jest jako tatuaż, to co ma Martha na nadgarstku? Chcę wiedzieć!
"Były dwie rzeczy, które mnie zdziwiły. Po pierwsze dziewczyna nie przejmowała się chłodem, ani tym, że mogła dostać piorunem, była jakby w innym świecie. Po drugie, gdy skończyła się jej herbata, wystawiła filiżankę w pustkę, jakby czekała na magicznego lokaja, który uzupełni jej napój. Gdy zobaczyłam to, co zobaczyłam, musiałam przetrzeć oczy. Porcelanowy dzbanek lewitował w górze i przechylał swój dzióbek wprost do kubka dziewczyny, sprawiając wrażenie, jakby trzymał go ktoś niewidzialny." - wielbię, wielbię, wielbię!!!!!!!! <3 <3 <3 ~Mam tę moc, mam tę mooc!~
Świetne tłumaczenie tego, kim są la bonne fee, choć bez większego wchodzenia w szczegóły. Moc Mad jest intrygująca, wiesz? Bo nie wiadomo, jakie przyniesie konsekwencje.
Wszystkie wiedźmy to la bonne fee. Wow.
Madlene z wiecznym uśmiechem jest trochę przerażająca. Laura chyba dość dobrze ją oceniła.
Laura się martwi, gdzie jest Nathiel. Urocze ^__^
" - Słucham? - spytałam chłodno, unosząc do góry brew.
- Wyjdziesz za mnie?" - w tym momencie wydałam niemy okrzyk zachwytu! Bo to takie niespodziewane, a wyszło naturalnie! Nie dziwię się, że Laurę przytkało. Ale brawa dla Nathiela za pytanie!
" - Kocham cię - stwierdziłam cicho, opierając głowę o kolano. Swoje spojrzenie wbiłam w podłogę - I uważam, że Laura Auvrey brzmi zdecydowanie mniej pospolicie niż Laura Collins." - moje serducho zamieniło się w motyla i odleciało do nieba *___*
" - Sprawdzałem cię - stwierdził wreszcie szeptem" - tutaj pokręciłam głową nad Nathielem. Bo nie wiem, czy zdaje sobie sprawę, że Collins go przyjęła. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale się ogarnie.
I jest! Pierwszy pocałunek w drugim tomie, doczekałam się!
Czarodziejki nie są już tak tajemnicze, bo Mad co nieco zdradziła, jednak nadal nie wiadomo o nich wszystkiego. A mam przeczucie, że jeszcze jakimiś informacjami zaskoczą.
Nathiel się ogarnął, Laura miewa się dobrze. Cieszy mnie to :)
Idą studia, więc ja mam propozycję - zmień sobie terminy! Rozdział w co drugą niedzielę to nie jest zły pomysł, znajdziesz czas na pisanie, a czytelnicy chwilę na nadrobienie zaległości.
Czekam na nn ^^
Ściskam! :*
Do przemyśleń zainspirowałaś mnie Rozważną ^___^
UsuńTak mi się podoba to, gdy ktoś rozumie, co chcę przekazać poszczególnymi postaciami <3 achhh, me twórcze serduszko się raduje.
Patelnia by była, ale to domena Abby z ŚM i ŁC od Królika ^___^
Zgodnie z pierwotną wersją, którą narysowałam w zeszycie, Martha miała mieć filiżankę na łapce >D bo nie mogłam znaleźć czegoś, co pasowałoby do mocy umysłu, a skoro jest to jej znak charakterystyczny... zresztą może wszyscy z rodziny Marthy są maniakami herbaty, bo to doładowuje ich moc psychiczną XD?! *te teorie Naffa*
W sumie na ten pomysł, że wiedźmy to la bonne fee wpadłam pisząc ten rozdział. To nie było zamierzone XD!
Madlene z wiecznym uśmiechem jest przerażająca, bo to w końcu ja >D ja też się ciągle szczerze. Jak to moja mama mówiła: nie raz uśmiechasz się sztucznie, szczególnie do zdjęć XD.
W następnym rozdziale w sumie nie ma wzmianki o ślubie, za to Lauriel się pojawia huehue *i jest scena z wystawą sukien ślubnych!*
A ten pocałunek w usta to specjalnie dla ciebie <3 znaczy... FUCK, jak to brzmi XD. W sensie, że jak mi to zasugerowałaś to uznałam, że rzeczywiście by się przydał! Dlatego lubię twoje spostrzeżenia!
Co do propozycji. Sądzę, że dwa tygodnie to dosyć wielki odstęp czasu. Pamiętasz jak była na WCN afera o to, że wstawiłam rozdział po dwóch tygodniach od jakiegoś pana anonima? No. Myślę, że mają wolny na studiach czwartek, piątek, sobotę i niedzielę - będę miała kiedy napisać rozdział ^____^
Skoro przez ponad połowę tygodnia nie będziesz zajęta studiami, pewnie dasz radę utrzymać tygodniówki ;)
UsuńMusiałaś przypomnieć tego anonima? Nadal nie rozumiem, co ta osoba sobie myślała, atakując się za spóźnienie. To była przesada.
Świetny rozdział, końcówka była jednocześnie słodka i zabawna <3
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się następnego rozdziału :)