niedziela, 18 października 2015

[TOM 2] Rozdział 12 - "Obiecaj mi"

Rozdział jeden z krótszych. To tak naprawdę luźna gadka. Zastanawiałam się nad dodaniem następnego szybciej, ale jestem w tyle z powodu studiów i nauki, tak więc wstrzymuję się do następnej niedzieli, oby wypaliło, bo na plusie nic nie posiadam, a rozdział 13 ledwo zaczęty. 
Laurie kiedyś wspomniała, że fajnie byłoby, gdyby Sorathiel i Amy częściej się pojawiali. Pojawiają się. W dalekiej rozpisce uwzględniłam nawet dosyć spory wątek, który ich dotyczy. Ale tyle powinno wystarczyć na razie c:
Nie wiem, co się działo z ostatnimi dwoma rozdziałami. 200 ileś wyświetleń to wyjątkowe wydarzenie dla WCN. I miłe!

POPRAWIONE [16.08.2020]
***
Dziś był ciężki dzień. Cholernie ciężki dzień. Można go było przyrównać do spotkania z uroczą, kochającą swoje wnuki babcią, która palcem władzy wskazywała na stos ciasta, każąc zjeść je wszystkim kochanym dzieciom. I nieważne, że pękną, a ich wnętrzności wraz z ciastem zapełnią cały świat. Ważne, że posłuchały babci.
Nathiel przeklinał w duchu swój los, podobnie jak te głupie wiedźmy, za których sprawą wyleciał z nowej pracy. Jego robota trwała tylko dwa tygodnie, a skończyła się tak tragicznie, że nie dostanie nawet wypłaty. Od samego początku wiedział, że znajomość z tymi przeklętymi czarodziejkami nie będzie dobra. To wariatki. Kto normalny ubiera się w garnitur lub suknię ślubną i wskakuje na wystawę w sklepie, udając manekina, żeby tylko patrzeć komuś na tyłek? Kto normalny ucieka w tych ciuchach z wystawy, ignorując obowiązek zapłaty za wyniesioną rzecz? Kto ucieka przed ochroniarzem, skacząc po fontannach, kradnąc po drodze rurki z kremem z pobliskiej cukierni, wbiega do damskiej toalety, krzycząc: „To pilne!” i każe czekać pod drzwiami? Przecież nie wpadnie do WC, bo kobiety rzucą się na niego z torebkami, a to zaboli. Kto kontynuuje swoją ucieczkę, rzucając w ochroniarza papierem toaletowym, a ostatecznie wpada do sklepu z ciuchami, kryjąc się w przymierzalni? Nikt. Na jego nieszczęście, gdy te czarodziejskie wariatki pochowały się w przymierzalniach, wyważył nie te drzwi, co powinien, przez co przerażona, półnaga kobieta przymierzająca nowy stanik zaczęła okładać go pięściami, krzycząc i wyzywając od zboczeńców. Był wówczas tak zły, że gdy tylko dostrzegł te przeklęte wiedźmy, zaczął je rzucać butami z wystawy. Jednym obcasem wybił zresztą sklepową szybę, dlatego do akcji musieli wkroczyć inni ochroniarze, którzy natychmiastowo chwycili go wpół i odciągnęli na bok. Tymczasem czarodziejki uciekły wraz z suknią i garniturem. Jak się potem okazało, za szkody musiał sam zapłacić, a la bonne fée zwróciły wyprane ciuchy, budząc tym ogólne zaskoczenie – szczególnie gdy znowu zaczęły uciekać.
Na podsumowanie złych przygód, gdy Nathiel wrócił już do miejsca, gdzie wcześniej rozmawiał z Laurą, dostrzegł ją siedzącą na ławce wraz z Madlene, która ją podtrzymywała. Jak się okazało, chwilę temu zemdlała. Teraz tępo wpatrywała się w posadzkę. Doskonale wiedział, co się z nią dzieje. Bliźniaki znów wkroczyły do akcji. Wiedział, że jest z nią coraz gorzej, bo skoro leki przestały pomagać, to co jest jej w stanie pomóc? Chyba tylko poród, a do niego jeszcze cztery miesiące.
Laura została przeniesiona do siedziby organizacji. Nie obchodziło go w tym momencie, czy dostanie mu się od pracodawcy, wiedział bowiem, że i tak zostanie wylany. Ważniejsza była Laura.
W ślad za nim podążała oczywiście Madlene, która co rusz pociągała nosem. Nie rozumiał jej zachowania. Dlaczego przejęła się praktycznie obcą dla siebie osobą? Może była lesbijką i zakochała się Laurze? Tak, taką myśl też do siebie przyjmował i zdecydowanie nie pozwoli na to, aby ktoś mu zabrał Laurę…
W tym właśnie momencie jeszcze bardziej znienawidził la bonne fée.
– Nathiel, mówię coś do ciebie.
Zielonooki zmarszczył czoło i przeniósł wzrok na swojego przyjaciela. Był tak pogrążony we własnych myślach, że nawet nie zorientował się, że ktoś do niego mówi. Chyba było z nim źle.
– Rozumiem, że martwisz się o Laurę – zaczął Sorathiel, siadając tuż obok niego – i że z tego powodu pijesz też herbatę...
– Stary – zaczął zdezorientowany demon – dlaczego ja piję herbatę? Przecież jej nienawidzę.
– Może dlatego, że kojarzy ci się z Laurą.
Usta blondyna rozszerzyły się w delikatnym uśmiechu.
– Nie podoba mi się to – burknął niepocieszony Nathiel, odkładając kubek z różanym Earl Greyem na bok. Tak naprawdę napój herbaciany smakował dla niego jak gorzkie siki. Nie pojmował, jak można było pić coś takiego. Najlepsza była czarna kawa z odrobiną mleka i mnóstwem cukru.
– Nie możesz się zamartwiać. To do niczego cię nie zaprowadzi.
Czarnowłosy westchnął ciężko i pochylił głowę ku dywanowi. Doskonale wiedział, że zamartwianie się nie pomoże Laurze, ale nie mógł powstrzymać wewnętrznego niepokoju. Będzie się tak czuł, dopóki bliźniaki nie ujrzą światła dziennego.
– Mam głupie wrażenie, że będzie coraz gorzej i gorzej – mruknął od niechcenia.
– Nathiel, co się z tobą dzieje? Zawsze byłeś optymistą. Nie poznaję cię.
Sorathiel pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Wiem. Po prostu to całe dorosłe życie mnie chyba przerasta. Jest głupie. Praca męczy i irytuje, cały czas musisz troszczyć się o swoją dziewczynę i nienarodzone dzieci, a twoje hobby schodzi na drugi plan – opowiadał skrzywiony chłopak. – Gdzie te beztroskie czasy, kiedy ganiałem za demonami? – spytał sam siebie, potrząsając głową.
– Nie można stać w miejscu, kiedyś trzeba dorosnąć.
– Pieprzę taką dorosłość.
Nathiel nachmurzył się i skrzyżował ręce na piersi niczym małe dziecko. To prawda, że był już blisko dorosłości, ale wciąż, mimo wszystko, czuł się jak dziecko. Nie zamierzał tego zmieniać. Nawet jeżeli demony miałyby wrócić, nie byłby z tego powodu smutny, bo w końcu by się nie nudził. Poza tym jego ojciec nie mógł tak łatwo zginąć. Gruzy, które go przygniotły, nie były wiarygodne – przecież to jeden z Auvreyów, a Auvreyowie tak łatwo nie giną. Szczególnie nie jego ojciec. Nie osoba, która stała tak wysoko w hierarchii demonów. Był cholernie silny. Chociaż na pewno bardziej denerwujący.
– Powróćmy do kwestii demonów. – Sorathiel westchnął, uważnie przyglądając się Nathielowi. Miał świadomość tego, że jego przyjaciel nie miał dziś zbyt dobrego nastroju. Chciał więc wszelakimi sposobami odgonić jego myśli od złego stanu Laury.
– No – mruknął obojętnie czarnowłosy – wiemy już, że departament się odradza i kiedy rośnie w siłę, my tkwimy tu w czwórkę, z czego Andi jest wciąż małym, niedouczonym krasnoludkiem, a Laura nie może zbyt wiele zrobić, bo jest w ciąży. Stoimy na przegranej pozycji – mówiąc to, wzruszył obojętnie ramionami.
– Dokładnie – przyznał z niechęcią blondyn. – Dlatego uważam, że musimy wzbogacić się o nowych członków.
– Tylko skąd ich wziąć?
Nathiel skrzywił się wyraźnie i spojrzał w sufit.
– Zacznijmy od najprostszego rozwiązania.
Sorathiel wyjął zgrabnym ruchem dłoni jedną kartkę ze stosu dokumentów, po czym przekazał ją w ręce przyjaciela. Ten nie za bardzo cieszył się na litery, które będzie musiał rozczytać. Rzadko zdarzało się mu cokolwiek czytać. Chyba że napisy w chmurkach komiksów. Nie były one jednak zbyt skomplikowane.
Marszcząc wyraźnie czoło, przyjrzał się drobnej czcionce.
– Ethan Parthenai – odczytał, a chwilę potem spojrzał nierozumnie na Sorathiela.
– Były łowca – kontynuował za niego blondyn. – Mniej więcej w wieku Calanthe. Współpracował razem w nią i działał w jednej grupie. Był też przez nią zrekrutowany w czasach młodości.
– Skąd to wiesz? – Zielonooki pochylił się ku przyjacielowi ze zmrużonymi oczami.
– Bo miałem okazję porozmawiać kilka razy z Calanthe. Nie kłóciłem się z nią jak ty. – Sorathiel spojrzał znacząco na rozmówcę. – Ethan to jej przyjaciel i prawdopodobnie jako jedyny ze starego Nox ocalał. Tu – mówiąc to, wskazał palcem na kartkę trzymaną przez Nathiela – są spisane miejsca, gdzie może się znajdować.
– Czegoś tutaj nie rozumiem – mruknął od niechcenia czarnowłosy. – Skoro żyje i nie jest już łowcą, to dlaczego nagle miałby powrócić do bycia nim?
– Bo nie bez powodu został łowcą. Calanthe twierdziła, że to z jej powodu odszedł, ale była pewna, że jeżeli kiedykolwiek będziemy mieli kłopoty, powróci. Lubił swoją pracę.
– Odszedł z jej powodu? Dlaczego mnie to nie dziwi – burknął na boku Nathiel. – Skoro tak przedstawiasz sprawę, szefie – dodał lekko rozbawionym tonem głosu – zrobimy, co w naszej mocy.
Auvrey odłożył papier na stół. Był zdania, że nieważne od czego się zacznie, ważne, żeby w ogóle zacząć, a w tej sytuacji musieli chwytać się każdej deski ratunkowej. Jeżeli będzie trzeba, odnajdzie gościa i przyprowadzi go tu siłą.
Nox nie może upaść. Ma obowiązek powstać w całej swojej okazałości i zmierzyć się z demonami, które powrócą tu ze zdwojoną siłą. Jeszcze zacznie się prawdziwa jatka!
***
Znów to rażące w oczy słońce. Przez ostatnie dwa tygodnie śnieg i chłód nie opuszczały miasta, a słoneczne promienie były tu znikome. Dlaczego więc pojawiły się w chwili, gdy czułam się jak wrak statku wyrzucony na brzeg bezludnej wyspy? Zdecydowanie nie chciałam się budzić… Jeszcze nie teraz.
Mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem, przewróciłam się na lewą stronę, pragnąc uciec od rażących oczy morderców snu. Słońce zdecydowanie bardziej mi sprzyjało, gdy ogrzewało moje zmarznięte plecy.
– Wstajemy! – dosłyszałam znajomy okrzyk.
Jęknęłam i zakryłam się kołdrą po sam czubek głowy. Ze wszystkich dni w roku, kiedy Nathiel wstawał później niż ja, nagle zachciało mu się obudzić wczesnym porankiem i mnie zdenerwować. Czy to była jego zemsta? W końcu to ja zawsze strącałam go z łóżka, krzycząc, że nie będzie spał do południa i musi mi pomóc w domu. Robił teraz dokładnie to samo.
– Śniadanko! – wykrzyknął znowu chłopak.
Jak na zawołanie, poczułam w oddali zapach smażonego bekonu. Nie, nie uwierzę w to, że Nathiel zrobił mi śniadanie. Naprawdę musiałby się stać cud, aby je przyrządził… Może umarłam? I obudziłam się w lepszym świecie?
Otworzyłam niepewnie jedno oko i spojrzałam na demona, który właśnie przysiadł obok mnie na krześle i położył na moich nogach wielką tacę z jedzeniem. I to nie byle jakim jedzeniem. Dwa jajka sadzone na bekonie, dobrze przypieczony tost, a także parująca, gorąca różana herbata. Do tego świeży kwiat leżący przy talerzu.
Zerknęłam na Nathiela, unosząc podejrzliwie brew.
– Mam dziś urodziny? – spytałam zdezorientowana. – Wydawało mi się, że są dopiero za kilka dni.
– Od dziś każdy twój dzień będzie jak urodziny – mówiąc to, Nathiel wyszczerzył się jak do kromki chleba posmarowanej jego ulubionym dżemem. – Poczuj moją miłość z rana, maleńka. – Zaśmiał się.
Spoglądałam na niego podejrzliwie, przenosząc się ostrożnie do pozycji siedzącej. Jedyne, co mnie zastanawiało to to, czemu nie jestem we własnym pokoju. Obecnie znajdowałam się w organizacji.
– Nathiel, co się dzieje? – spytałam lekko ochrypłym i zaspanym głosem.
– Poranek! – wykrzyknął Auvrey, na co aż się skrzywiłam. – Taki piękny dzień! Słoneczko praży, dzieci się cieszą, rzucają śnieżkami po gębach, psy radośnie sikają w śnieg, po prostu żyć, nie umierać! – mówiąc to, wyskoczył gwałtownie do góry i jak na skrzydłach podbiegł do okna. Zgrabnym i zamaszystym ruchem odgarnął na bok zasłony, przez co aż jęknęłam. Słońce zabijało mnie jak wampira.
– Wiesz, gdzie się dziś wybieramy, wiesz?! Nie wiesz! – wykrzyknął niczym radosne dziecko, zwracając się w moją stronę z uradowaną buzią.
– Nie – burknęłam od niechcenia, przecierając dłonią oczy.
Zielonooki podleciał do mnie, uklęknął przy łóżku, sięgnął po przypieczony chleb i włożył mi go z rozmachem do ust.
– Jedz, żeby nasze dzieci były zdrowe, silne i przystojne jak tatuś – powiedział, śmiejąc się irytująco.
Jedyne, co mi nie pasowało to to, że jego oczy nie miały w sobie tego radosnego blasku, co zawsze. Zdradzały zupełnie odwrotne emocje. Nie miałam pojęcia, o co mogło chodzić. Może to zmęczenie? Tylko od czego?
Z trudem przeżułam kawałek chleba. Nie byłam głodna.
– Skąd u ciebie taka radość? – spytałam od niechcenia.
– Bo dziś idziemy na wielkie zakupy dla bliźniaków!
Chłopak wyrzucił ręce w górę, jakby chciał czegoś dosięgnąć. Wyglądał jak małe dziecko, które cieszyło się byle głupotą. Myśl o zakupach tak bardzo go ucieszyła? Przecież Nathiel ich nie znosił. No, chyba, że chodziło o jedzenie albo nowe noże. Co mu się stało? A może próbował coś przede mną ukryć?
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem.
– I nie! Wcale nie wywalili mnie z roboty! – wykrzyknął radośnie, na co ja przybrałam pokerową twarz. Znamy więc powód przymilności Nathiela. Wyrzucili go z pracy. Za co? Dobre pytanie.
– Nathiel… – zaczęłam bezradnie z westchnięciem.
Sytuacje bywały różne, a ja zdawałam sobie sprawę z tego, że Auvrey będzie miał problemy ze znalezieniem dobrej pracy. Pominę oczywiście fakt, że jest ostatnim idiotą na ziemi, a pilnowanie galerii handlowej wcale nie było czymś trudnym. Nie pojmowałam, co takiego sprawiło, że wyleciał z kolejnej roboty. Mogłam się tylko domyślać, że miało to związek z la bonne fée lub demonami, bo za kim jak nie za nimi goniłby po wszystkich sklepach i demolował otoczenie? Taka była najbardziej prawdopodobna wersja zdarzeń.
Zanim jeszcze spojrzałam w jego twarz, chłopak rzucił się na mnie, wytrącając mi z ręki kromkę. Nie przejęłam się tym. Raczej zaskoczyłam jego gwałtownym zachowaniem. Dlaczego tak nagle przytulił mnie do swojej piersi? Dlaczego tak nagle objął moją głowę dłońmi i zaczął mnie gładzić po włosach? Coś mi tutaj nie pasowało.
– Cokolwiek będzie się działo – zaczął niepokojąco brzmiącym szeptem – obiecaj mi, że mnie nie zostawisz – dodał jeszcze ciszej.
Teraz byłam już całkowicie zdezorientowana. Próbowałam odepchnąć od siebie Auvreya, ale on skutecznie trzymał mnie w swoich ramionach. Szybko się poddałam, opuszczając ręce wzdłuż ciała.
– O co chodzi? – spytałam spokojnie.
– Obiecaj – warknął chłopak, przyciskając mnie do piersi jeszcze mocniej. Jego głos brzmiał, jakby był na pograniczu załamania.
Westchnęłam, czując, że nie tak łatwo ucieknę od odpowiedzi.
Nigdy nie miałam zamiaru zostawiać Nathiela samego. Mimo że był nierozważny, dziecinny, głupi, nieodpowiedzialny, często ryzykował, robił nieporządek, był leniwy, roztrzepany i tak naprawdę więcej miał wad niż zalet, kochałam go. To z nim zamierzałam spędzić resztę życia, nie zważając na konsekwencje. To z nim zamierzałam wychować dwójkę dzieci.
Moje chłodne i blade ręce objęły delikatnie Nathiela, dzięki czemu lekko się rozluźnił.
– Obiecuję – szepnęłam.
W odpowiedzi zostałam obdarzona pocałunkiem we włosy.
Bałam się go spytać, o co chodzi. Bałam się, że coś się mogło stać. Przecież Nathiel nie zachowuje się w taki sposób bez przyczyn. Teraz był czymś wyraźnie poruszony. Mam nadzieję, że z Sorathielem, Amy i Andi wszystko było w porządku. Miałam też nadzieję, że bliźniaki jakoś się trzymały…
Aby się o tym upewnić, położyłam dłoń na brzuchu. Wszystko zdawało się być w porządku. Może po prostu przeżył to, że stracił pracę? Albo stało się coś, co skłoniło go do refleksji? Coś nakazywało mi, żebym się w to nie wdrażała. Byłam pewna, że jeżeli zechce, to wkrótce mi powie, co siedzi mu na duszy.
***
Nieładnie było podglądać. Nieładnie było podsłuchiwać. Nieładnie było wtrącać się w nie swoje sprawy, a jednak w tym przypadku Amy znalazła mądre uzasadnienie. Przecież Laura była jej przyjaciółką. Cierpiała i... nie do końca to odczuwała. Kiedy budziła się już po licznych omdleniach, zapominała, dlaczego w ogóle leży w łóżku. Nikt nie starał się jej uświadomić o tym, że lecznicze miksturki pomagają w coraz mniejszym stopniu.
Jedna z dobrych czarodziejek, która odprowadziła Nathiela i Laurę aż do samej organizacji, przysiadła z nią w kuchni. Amy jak zawsze ugościła ją w należyty sposób. Miała talerz świeżo upieczonych ciastek, a herbaty wcale nie brakowało w jej szafkowym arsenale, w końcu Laura straszliwie ją lubiła. Czarodziejka tknęła jednak tylko gorący napój. Przy rozmowie z nią, zdawała się być załamana. Wciąż wpatrywała się tępo w kubek i przez większość czasu odpowiadała półsłówkami. Może Amy nie była dobra we wnioskowaniu, ale była pewna, że coś przed nią ukrywa. Może nawet nie przed nią, a przed nimi wszystkimi.
– Laura czuje się ostatnio coraz gorzej – rozpoczęła ostrożnie temat.
– Wiem, ale nie jesteśmy w stanie wzmocnić dawek mikstur. Je też można przedawkować, a uwierz, wiąże się to z niemiłymi konsekwencjami. Raczej nikt nie chciałby siedzieć pół dnia z głową w toalecie i zwracać resztki niestrawionego obiadu.
– Jak mamy jej pomóc, Madlene? Przecież może się wykończyć.
Błękitnooka zacisnęła dłonie na kubku, z trudem powstrzymując się od płaczu.
Amy widziała, że jej oczy powoli się szklą, a usta wyraźnie zaciskają.
– Poradzimy coś na to – odpowiedziała wtedy, śmiejąc się w lekko spanikowany sposób.
Na tym ich rozmowa się skończyła.
Amy z całego serca chciała pomóc swojej przyjaciółce, ale nie potrafiła. Była tylko zwyczajną dziewczyną. Nie umiała zabijać demonów jak Nathiel czy Sorathiel, nie posiadała żadnej mocy jak la bonne fée, na dobrą sprawę nie miała nawet styczności z nożem exitialis, którym władali jej najbliżsi. Była po prostu szarą osobą, która mogła wspomóc przyjaciółkę ciepłym słowem i gorącą herbatą. Ale czy to było wystarczające? Co, jeżeli Laura w końcu się wykończy? Przecież była w większej mierze człowiekiem. Ciągłe pożeranie energii przez jej dzieci nie było dla niej korzystne. Po każdym ich ataku wyglądała coraz to gorzej i gorzej. Chudła, bladła, wyglądała na zmęczoną. Jeżeli dalej tak pójdzie, to skąd w ogóle weźmie siłę na poród? To prawda, że Nathiel wciąż nad nią czuwał i nie pozwalał, aby stała się jej choć najmniejsza krzywda, ale nawet on był bezradny wobec tej sytuacji. Przysłuchała i przyglądnęła się ich rozmowie chwilę temu. Widziała, że miał zaciśnięte usta. Nie chciała ryzykować stwierdzeniem, że był bliski łez, w końcu Nathiel nie płakał. Potwierdził to nawet Sorathiel, który ostatnim razem widział go wylewającego łzy, gdy przybył do organizacji Nox jako dzieciak. Na pewno był jednak smutny.
Amy westchnęła, kładąc głowę na drzwiach.
– Nie chce martwić Laury, prawda? – spytała szeptem, dostrzegając kątem oka Sorathiela.
Oparł się właśnie o ścianę, trzymając w dłoni kubek z gorącą herbatą. Westchnął i odłożył napój na pobliski stolik. Prawą dłonią chwycił za rękę Amy, którą oderwał delikatnie od drzwi.
– Masz chłodne dłonie – stwierdził, podnosząc je do swoich ust. Zaczął w nie chuchać, nie spuszczając wzroku z jej smutno wyglądającej twarzy.
– Jak zawsze szybko zmieniasz temat – powiedziała załamana Amy.
– Bo to trudny temat – przyznał. – A od takich najlepiej się ucieka.
– Wiem, że masz jakąś teorię. Zawsze ją masz.
Amy posłała mu delikatny uśmiech, który zresztą odwzajemnił.
– Odsuwanie Laury od myśli, że dzieje się z nią coś nie tak, nie jest najlepszym rozwiązaniem. Nathiel chce ją uszczęśliwić, co rozumiem – szepnął, nie spuszczając oczu z Amy – ale powinna być przygotowana na to, co może ją spotkać. Świadomość swojej własnej słabości, często podświadomie cię umacnia. Gdy nie jesteś czujna, a dowiadujesz się o czymś znienacka, możesz zaś poczuć się słabym.
– Nie do końca wiem, co masz na myśli, Sor. – Amy zaśmiała się niemrawo. – Dla mnie mówisz czasem zbyt mądre rzeczy. Jednak przynajmniej z jednym mogę się zgodzić: Laura powinna być przygotowana na to, co może się wydarzyć – mówiąc to, spuściła głowę.
Sorathiel uniósł jej podbródek palcem wskazującym.
– Ktoś, kto jest słaby, nie wytrzymałby z Nathielem i nie potrafiłby go okiełznać – powiedział cicho. – Laura tylko myśli, że jest słaba, tak naprawdę ma w sobie wielkie pokłady sił. Po prostu w nią uwierz.
Amy uśmiechnęła się niewinnie. Pragnąc uciec przed przeszywającymi jej duszę orzechowymi oczami, złożyła delikatny i krótki pocałunek na ustach Sorathiela. Praktycznie od razu się od niego oderwała, a potem uciekła, pozostawiając go lekko skonsternowanym. Doskonale wiedziała, jak go zdezorientować i sprawić, aby zapomniał o tym, o czym mówił.
Dosyć tego. Nie powinni się dołować. Laura jest silna, poradzi sobie. Nikt jej nie wmówi, że nie będzie dobrze. Musi być. I będzie.

2 komentarze:

  1. Cześć :)
    Internet wrócił, ja po dwóch dość intensywnych dniach wreszcie mam czas na nadrabianie, więc jestem gotowa na moje spotkanie z Nathielem :3
    Jak dla mnie rozdziały mogłyby wychodzić co drugą niedzielę. Miałabyś czas, a ja nie z każdym rozdziałem zaległości.
    Biedny, pozbawiony pracy i przychodu Nathuś. Przytulić do serduszka? Pożyczki nie dam, sama jestem spłukana.
    "Kto normalny ubiera się w garnitur lub suknię ślubną i wskakuje na wystawę w sklepie, udając manekina, żeby tylko patrzeć komuś na tyłek?" - no cóż, ja tak robię. Ale tylko w WCN! Gdzie indziej mam inne pomysły.
    "Na jego nieszczęście, gdy te czarodziejskie wariatki pochowały się w przymierzalniach, wyważył nie te drzwi, co powinien, przez co przerażona, pół naga kobieta, przymierzająca nowy stanik, zaczęła okładać go pięściami, krzycząc i wyzywając od zboczeńców. " - biedak, naprawdę biedak. Pracy nie dopilnował, gonił nieudolnie i jeszcze oberwał. Nathiel, płakałeś po tym wszystkim? No wiesz, dorosłość pokazała ci wielki środkowy palec. Nie podołałeś.
    "Może była lesbijką i zakochała się Laurze? Tak, taką myśl też do siebie przyjmował i zdecydowanie nie pozwoli na to, aby ktoś mu zabrał Laurę." - istnieje coś takiego jak bezinteresowność i troska. Czy od razu trzeba podejrzewać takie rzeczy?
    Herbata to napój wybranych, ot co.
    "- Pieprzę taką dorosłość." - idealny napis na koszulkę dla Nathiela.
    Ethan! Nareszcie go poznam, jeej! <3 Obstawiam, że odszedł bo Cal zaszła w ciążę z Aidenem, a Ethan był w niej zakochany. Bywa.
    Auvrey zrobił śniadanie do łóżka, no nie wierzę! Ubóstawiam! <3
    Te przebłyski dojrzałości u bruneta wciąż wywołują u mnie wzdychanie. Ach. Naprawdę chce, by wszystko było dobrze. Trzymam kciuki, choć jednocześnie szykuję się na wojnę.
    Ja też jestem zdania, że Laura ma w sobie siły, by mierzyć się ze wszystkimi przeciwnościami. Trzymam kciuki za wszystkich!
    Choć jednocześnie mam przeczucie, że będzie coraz gorzej. Niekoniecznie z Laurą - wytrwa całą ciążę, nie ma mowy o słabości - ale nie wiadomo, kiedy pojawią się demony, co kombinują złe wiedźmy, czy na czas uda się odbudować podstawy Nox, by myśleć o jakimkolwiek starciu. Obawiam się, że niedługo mogą pojawić się jakieś ofiary.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Nathiel zaczyna dorastać, to widać i nie trzeba daleko szukać. Jednak mimo sytuacji to przecież każdy ma taki moment, kiedy pewne rzeczy się kończą, buntujemy się przed tym, ale już tak jest. Nie można tego zmienić. Laura jest dla niego ważna, a on czuje bezradność. To dobrze czuć z tego fragmentu o śniadaniu przygotowanym najpewniej przez Amy. A ja się przez moment łudziłam, że to sprawka Nathiela. Tak, Nathiel i idealne śniadanie, dobry żart.
    Dawką Sorathiela i Amy jestem usatysfakcjonowana. Myślę jednak, że Amy się trochę nie docenia. Samo to, że w swoich możliwościach ich wspiera jest ważne, a Sor ma rację, Laura jest silna. Tylko musi to sobie uświadomić.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń