Rozdział dedykuję sobie. Za ciężką pracę nad pisaniem. Za gonienie terminów. Za gryzienie paznokci, gdy nie mogę czegoś wykminić. I za stworzenie Lauriela *narcyzm poziom hard*. Przy okazji pozdrawiam Królika i Cleo, które tu występują! No, siebie nie pozdrowię, ale faktycznie Madlene = Naff ma tu swoją większą scenę.
Rozdział nie uznaję za wspaniały, ale kocham go za kilka drobnych tekstów.
POPRAWIONE [23.02.2020]
***
Czas pędził jak
szalony. Nim się obejrzałam, z czterech miesięcy zrobiło się pięć, a co za tym
idzie, moje ciążowe męczarnie zbliżały się powoli do końca. Wręcz nie mogłam
się doczekać, kiedy dwa worki ciężkich, ludzko-demonicznych ziemniaków pojawią
się na świecie. Nie żebym miała coś do własnych dzieci, niemniej jednak
noszenie ich w brzuchu było ciężką sprawą, i to dosłownie. Nie mogłam pozwolić
sobie na zbyt dalekie podróże, gdyż mocno obciążały mój kręgosłup i strasznie
szybko się męczyłam. W dalszym ciągu nie czułam się również zbyt dobrze. Czarodziejki
przekonały mnie do dalszego zażywania leczniczych mikstur. Czułam, że bez nich
byłoby ze mną naprawdę źle. Madlene zapewniła, że wersje leków, które dostaję,
są zabezpieczone przed wszelakimi truciznami. Jej mama, która zajmowała się
tworzeniem zdrowotnych eliksirów, zaczęła do nich dodawać specjalny składnik,
który miał sprawić, że napój po zatruciu przybiera barwę czerwoną, co ma być
znakiem ostrzegawczym. Każdego poranka spoglądałam więc na słoik z lekarstwem,
aby upewnić się, że wciąż jest przeźroczysty. Oprócz małych zmian
zabezpieczających w miksturze została ona również wzmocniona. Pierwotne jej
wersje przestały mi bowiem pomagać.
Początek grudnia
przyniósł ze sobą natychmiastowe opady śniegu i bardzo niska temperaturę. Nie
dość, że musiałam kupić większy płaszcz, który zapiąłby się na moim ogromnym brzuchu,
to jeszcze byłam zmuszona kupić sobie cieplejsze rękawiczki i czapkę. Nathiel w
przeciwieństwie do mnie wolał bardziej wyzwolony ubiór. Kiedy wychodził z domu,
zarzucał na siebie rozpiętą kurtkę, bordowym szalikiem owijając niedbale szyję.
Czapkę chował do kieszeni, zapewniając mnie o tym, że na pewno ją założy, gdy
zmarznie. Niestety nie zauważyłam oznak jej używalności. Podobnie jak rękawiczek,
o których zawsze zapominał, gdy wychodził z domu. Samotne leżały na szafce w
przedpokoju. Może demonom nigdy nie było zimno? To byłoby całkiem logiczne,
ponieważ nie chorowały.
Chuchnęłam w dłonie,
które mimo rękawiczek wciąż były lodowato zimne.
Gorszy los spotykał półdemona
takiego jak ja. Może nie zdarzało mi się chorować, ale temperaturę miałam
typowo człowieczą. Poza tym ceniłam sobie ciepło, które Nathielowi było
obojętne.
Kiedy weszłam do
sklepu, dzwonki przywieszone u drzwi dały znać o moim przyjściu kobiecie, która
jak zawsze siedziała opierała się o blat, czytając jakiś romans. Uniosła
wypłowiałe, niebieskie oczy i posłała mi ten sam sympatyczny uśmiech, co zwykle.
Przywitałam się z nią, a na pytanie jak się czuję, odpowiedziałam standardowym:
nie jest źle.
– Czyżby kolejne
lekarstwa na ciążowe dolegliwości? – spytała.
Kiwnęłam głową,
obserwując jak przemiła pani wyjmuje spod lady zapakowane już kilka słoików
zbawiennego leku. Przyjęłam torbę i grzecznie podziękowałam. Miałam świadomość
tego, że matka Madlene skrzyczy mnie, gdy tylko wspomnę o pieniądzach, dlatego
dziś nie poruszyłam tego tematu. Spytałam tylko, jak miewa się Madlene, która
ostatnio złapała przeziębienie. Okazało się, że zdecydowanie lepiej. Mogłam to zresztą
zobaczyć na własne oczy, gdyż całkowicie znienacka pojawiła się za moimi
plecami.
– Laura – powiedziała
wesoło.
Spojrzałam prosto w jej
błękitne, błyszczące radością oczy i posłałam jej mimowolny uśmiech.
Zdążyłam polubić la
bonne fée. Każda z nich była dosyć specyficzna, ale do zrozumienia i
przetrawienia. Nathiel cały czas dziwił się mojej postawie. Nie rozumiał, jak
mogę w ogóle z nimi rozmawiać. Najwyraźniej nie wiedział, że moje częste wizyty
u czarodziejek miały drugie dno związane ze zdobywaniem informacji. To nie znaczyło
oczywiście, że oddawałam się wyłącznie swoim egoistycznym pobudkom.
– Wracasz już? –
spytała Mad, przekręcając głowę w bok. – Mogę cię odprowadzić, mam mnóstwo
wolnego czasu – mówiąc to, zarysowała dłońmi w górze kształt tęczy.
– Jeżeli chcesz się
narazić na niemiłe słowa Nathiela w stylu: „to znowu ty?” lub „chętnie bym cię
zrzucił ze schodów”, proszę bardzo – odpowiedziałam z uśmieszkiem. – Wybieram
się akurat do jego pracy, zobaczyć, jak sobie radzi.
Może to zabrzmi dziwnie,
ale Nathiel po wielu trudach znalazł swoją pierwszą w życiu pełnopłatną robotę.
Nie był to szczyt jego marzeń, a już szczególnie nie zdolności, niemniej jednak
sprawdzał się w niej, bo po części dawała mu również możliwość na przyglądanie
się demonom, które spacerowały swawolnie po naszym świecie.
– Łowca galeryjnych
złodziei znów powraca! – wykrzyknęła głosem jak z filmu o superbohaterach
Madlene, chwilę potem się chichocząc.
Nathiel został
ochroniarzem w jednej z galerii handlowych. Z dumą nosił swoją wyprasowaną,
białą koszulę, w której wyglądał całkiem przystojnie. Szczerze powiedziawszy to
wciąż się dziwiłam, że po jego dziwnych gonitwach za losowymi klientami galerii
(czytaj: za demonami), wciąż go nie wyrzucili, z drugiej strony może uznali, że
był nadgorliwym ochroniarzem, który w razie problemów poważnie potraktuje swoją
pracę. Bardzo mnie cieszyło, że w końcu gdzieś go zaakceptowano. Przy okazji miałam
teraz więcej swobody i mogłam wychodzić, gdzie mi się rzewnie podoba.
– Przejdę się z tobą –
dodała Madlene, puszczając mi oczko.
Kiwnęłam głową, machając
na do widzenia mamie dziewczyny.
Już po chwili opuściłam
ciepły sklep, trafiając prosto w objęcia zimowej zawieruchy. Moja towarzyszka otuliła
się szczelniej kurtką. Wywnioskowałam, że podobnie jak ja musiała nie znosić
zimy. I pomyśleć, że urodziłam się właśnie w grudniu.
– Jak sytuacja na
niewidzialnym froncie? – spytała dziewczyna, gdy już skierowałyśmy swoje kroki
ku domom mieszkalnym, które chroniły nas przed śnieżycą.
– Demony milczą, tak
samo jak departament – powiedziałam z westchnięciem.
– Tak zwana cisza przed
burzą.
Nie chciałam przyznawać
jej racji, ale niestety musiałam. To tylko kwestia czasu zanim zacznie się
wojna między łowcami a demonami. Pozostaje pytanie, czy będą w niej
uczestniczyły również la bonne fée. Do tej pory nie uzyskałam żadnych
informacji na temat sojuszu, który mógłby się między nami zawiązać. Babcia, jak
nazywały głowę wszystkich la bonne fée czarodziejki, stwierdziła, że dopóki
sojusz między departamentem a wiedźmami nie jest potwierdzony, nie podejmą
takich kroków. Zgadzałam się z nią. Nie warto pchać się we współpracę, skoro
nie wiadomo, czy będzie potrzebna. Wszystko jednak wskazywało na to, że jednak
będzie.
– Wiedźmy też milczą – przyznała po chwili milczenia Madlene.
Wiedziałam już, że wiedźmy to określenie na byłe la bonne fée, które zrzekły
się dobra, ponieważ pragnęły potężniejszej mocy. Wciąż jednak nie miałam
pojęcia, kim były, czy było ich więcej niż czarodziejek i przede wszystkim
jakimi mocami się posługują. To rzeczy, o które chciałam dziś spytać Madlene.
– Opowiedz mi o nich – powiedziałam, posyłając rozmówczyni ukradkowe
spojrzenie. – Chcę wiedzieć, z kim ewentualnie przyjdzie nam walczyć.
Mad ciężko westchnęła,
jak zawsze gdy musiała opowiadać coś na temat wiedźm.
– Istnieje w ich
świecie pewien podział, który nie obowiązuje la bonne fée. Są one podzielone na
pierwszorzędne i drugorzędne wiedźmy, co jest klasyfikacją poziomu ich mocy.
Myślę, że najgroźniejsze są te pierwszorzędne. W naszym mieście jest ich czwórka.
Niby mniej niż nas, a jednak nawet pięćdziesiąt takich jak my nie może się z
nimi równać – stwierdziła, wyraźnie się chmurząc. – Adelais Strayer macza palce
w alchemii, potrafiłaby wysadzić nawet cały Nowy Jork, i to bez użycia bomby
atomowej. Celestine Lewellen to ponoć wiekowa wiedźma. Krążą plotki, że
istnieje na świecie od czasów średniowiecza. Wygląda młodo dzięki zaklęciom.
Nie do końca wiemy, jaką posiada moc, bo nie miałyśmy z nią styczności. Cecile
Faires to niezbyt energiczna wiedźma, której moc związana jest ze pradawnymi
księgami, prawdopodobnie używa nieznanego nikomu języka, żeby osiągać pewne…
skutki. Ostatnia z nich to Isabelle Evans. Wydaje nam się, że wszystkimi
zarządza.
Spojrzałam podejrzliwie
na dziewczynę. Pominęła znajomość mocy niejakiej Isabelle. Przez myśl mi
przeszło, że nie bez powodu, postanowiłam jednak nie ciągnąć tematu. I tak się
w końcu dowiem, co Madlene próbuje przede mną ukryć.
– Są okrutne, choć
zazwyczaj działają na uboczu. Niestety mamy z nimi na pieńku – mówiąc to, niemrawo
się zaśmiała. – Gdy byłyśmy jeszcze małe, nie pamiętam, ile dokładnie miałyśmy
lat, nasze matki się z nimi zetknęły. Wówczas większość z nich zginęła. To samo
z naszymi rodzinami. Wiedźmy wiedziały, jak skutecznie nas osłabić, dlatego zazwyczaj
próbujemy nie wdawać się z nimi konflikty i działać przeciwko nim w ukryciu.
Widziałam na jej twarzy
smutek, gdy o tym mówiła. Domyślałam się, że z całej tej bitwy ocalała tylko i
wyłącznie jej matka, a reszta przyjaciółek je straciła. Nie chciałam dopytywać
o szczegóły, bo wiedziałam, że nie jest to dla niej wygodny temat.
Postanowiłam, że go zmienię.
– Wybacz, że o to
spytam. Zauważyłam, że nie lubisz zbytnio mówić o swojej mocy ze względu na to,
że nie bardzo nad nią panujesz – zaczęłam, uważnie się jej przyglądając. –
Ciekawi mnie jednak jej praktyczne użycie.
Czarodziejka stanęła na
środku drogi, poprawiając nerwowo szalik.
– Chcesz, żebym jej
użyła? – spytała niepewnie.
– Nie, tego nie
zasugerowałam. Chciałam po prostu zrozumieć, na czym dokładnie polega.
– Nie potrafię ci o tym
opowiedzieć. – Madlene spojrzała gdzieś przed siebie, cicho wzdychając. –
Jednak mogę ci pokazać – dodała ostrożniej, jakby się bała, że to jednak nie
będzie dobry pomysł. Wiedziałam, że zamierza zrobić coś wbrew sobie, ale nie
chciałam jej zatrzymywać. Ciekawość wygrała ze mną w tym starciu.
– Śpiew to niebezpieczna
moc. Możesz komuś zabrać lub podarować nowe życie. Umilić czas lub całkowicie
zniszczyć dzień. Zatracić siebie, a nawet świat wkoło. Pozwól więc, że nie pokażę
ci zbyt wiele – dodała, śmiejąc się niewinnie. Na jej policzkach pojawiły się
rumieńce.
Madlene wzięła kilka
głębokich oddechów i zamknęła oczy. Wiedziałam, że potrzebowała chwili spokoju
i ciszy, aby móc we właściwy sposób użyć swojej mocy. Nie przeszkadzałam jej, a
w zamian już po chwili usłyszałam cienki, nieśmiały i słodki głos, który mało
tego, że wypełnił otoczenie, wkradł się również do mojej głowy.
– Gdy zimową porą gasną wszystkie światła, do domu wkrada się ciepło dalekie
od lata.
Jak na zawołanie poczułam
ogarniające moje ciało ciepło. Nie, nie były to promienie słońca, a raczej coś,
co przypominało płonący kojącym ogniem kominek.
– W powietrzu czuć obłędny zapach świątecznych ciastek, niebo nocą się
mieni światłem miliona gwiazdek.
Ku mojemu zaskoczeniu
rzeczywiście poczułam unoszący się w powietrzu zapach cynamonu i przyprawy do
piernika. Nie to jednak było najdziwniejsze. Kolory dzisiejszego poranka
zaczęły stopniowo przemijać, ustępując miejsca nocnemu niebu, które usiane było
gwiazdami. Poczułam się tak, jakby doba minęła w ciągu sekundy.
– Czy słyszysz tę melodię, co z gór zimą płynie? Nim zdążysz się obejrzeć,
zima, a potem wiosna po niej minie.
Dalsze słowa piosenki
wprawiły mnie w stan osłupienia. Bezwolnie opadające z nieba płatki śniegu
nagle zamieniły się w pachnące płatki wiosennych kwiatów, które wirowały wkoło
mnie, tworząc istną feerię barw i zapachów. Ciepło kominka zamieniło się w
ciepło promieni słonecznych, a chodnik stał się trawiastym dywanem, na którym
wzrastały rośliny. Pod moimi nogami przebiegł królik, a nad głową przeleciał
rozćwierkany wróbel.
–
I nadejdzie lato, skwar, burze i deszcze – śpiewała dalej,
przywołując niesamowite gorąco i opadające z drzew schnące płatki kwiatów,
którymi targał silny wiatr. Na nosie poczułam nawet krople deszczu, a w tle
usłyszałam grzmienie burzy. – Cały rok i
pory roku w kieszeni wtedy zmieszczę – zakończyła, machając dłonią w górze,
dzięki czemu cały obraz, który był wyłącznie iluzją, zmieścił się w jej dłoni,
tworząc małą kulkę. Chłód powrócił, głos zniknął, a ja dopiero teraz
zorientowałam się, że byłam pod wpływem przedziwnego transu.
Madlene uśmiechnęła się
do mnie lekko zawstydzona, a ja nawet nie wiedziałam, co mogę powiedzieć.
– Jestem w szoku –
wydusiłam z siebie w końcu, zgodnie z prawdą.
– Cóż, na pewno
nieczęsto coś takiego widywałaś – powiedziała Mad, wzruszając ramionami. – To
by było na tyle.
Kontynuowałyśmy naszą
podróż w ciszy. Madlene najwyraźniej była zawstydzona i niepocieszona swoim
krótkim występem, ja jednak byłam usatysfakcjonowana tym, co zobaczyłam na
własne oczy. Nie dziwiłam się, że osoby władające magią głosu zazwyczaj nie
posiadały pobocznych mocy. Ta magia spokojnie mogła zastąpić obydwie – i główną,
i poboczną. Była samowystarczalna i trochę niebezpieczna. Na samą myśl o tym,
że ktoś mógłby używać jej do złych celów, przeszyły mnie dreszcze. Na szczęście
leżała póki co w dobrych rękach.
Galeria handlowa, w
której pracował Nathiel, nie znajdowała się daleko. Nie zdążyłam więc porządnie
zmarznąć. Z ulgą mogłam rozpiąć płaszcz oraz zdjąć czapkę i rękawiczki, gdy już
znalazłyśmy się w środku. Tej zimy zarząd nie oszczędzał na ogrzewaniu.
Modliłam się w duchu o to, aby ze względu na nagłą zmianę temperatury bliźniaki
nie oszalały. Zauważyłam, że swoje zdolności do pożerania ujawniały często w
momentach spadku lub wzrostu ciepła, na razie jednak siedziały spokojnie.
Wiedziałam, gdzie
szukać Nathiela. Zazwyczaj patrolował pierwsze piętro, dokładnie przyglądając
się wystawie noży kuchennych. Miałam wrażenie, że chciał przygarnąć jeden z
nich. Skoro niebawem święta, może powinnam pomyśleć o zestawie wesołego
nożownika w prezencie dla niego?
Uśmiechnęłam się do
siebie wrednie. Oczywiście tak jak podejrzewałam, po wjechaniu ruchomymi
schodami na pierwsze piętro, znalazłam wpatrzonego w wystawę Nathiela. Miał
dziwnie rozmarzony wzrok, co podwójnie mnie rozbawiło.
– Nathiel wygląda
całkiem przystojnie w tej koszuli – szepnęła Madlene.
Najwyraźniej podobnie uważały dziewczyny, które mijały go z chichotami,
próbując zwrócić na siebie uwagę. Auvrey się tym jednak nie przejmował. Żył we
własnym świecie wyobraźni, gdzie noże opalały się na wyspie wolnej od demonów i
sączyły krwiste drinki z okularami przeciwsłonecznymi na rękojeściach.
Podeszłam do niego i
stanęłam obok, wbijając spojrzenie w to samo miejsce, co on.
– Kupię ci je pod
choinkę – powiedziałam z uśmiechem.
Lekko zdezorientowany
Nathiel spojrzał na mnie z nachmurzoną miną.
– Co tu robisz? –
spytał, a chwilę potem dostrzegł za moimi plecami Madlene. Skrzywił się na jej
widok, co wcale mnie nie zdziwiło. Od czasu kiedy czarodziejki zamknęły go w
piwnicy, nie potrafił im zaufać, a tym bardziej ich polubić. – I co ona tu
robi? – burknął od niechcenia.
– Odprowadziła mnie. Byłam
w sklepie mamy Madlene po zapas lekarstw.
Auvrey zmrużył groźnie
oczy, mierząc niebezpiecznym spojrzeniem moją towarzyszkę. Ona zaś odwracała
uparcie wzrok, jakby nie chciała zwracać na siebie uwagi. Gdybym nie znała
Nathiela, z pewnością zareagowałabym podobnie. W końcu dla niej był jakimś demonicznym
świrem, rzucającym się na wszystko co żyje z nożem. W sumie nie bardzo się można
było przy tym pomylić. Mnie też na początku znajomości gonił z nożem.
– No dobra – burknął
niepocieszony Nathiel, z nagła chwytając mnie za głowę i przyciągając do swojej
piersi.
Westchnęłam ciężko, bo
nie byłam tym ani trochę zaskoczona. Gdy na horyzoncie pojawiały się
jakiekolwiek przedstawicielki płci żeńskiej, które chichotały lub komentowały
wygląd Nathiela, chłopak pokazywał im, że jest już zajęty. Zważając na jego
dawne podrywy wszystkiego, co się tylko ruszało i miało piersi, była to zmiana
o sto osiemdziesiąt stopni.
– Hej, maleńkie –
usłyszałam tuż nad uchem jego uwodzicielski głos, od którego aż miałam ochotę
przewrócić oczami. – Jesteście śliczne, ale niestety jestem zajęty i niedługo
zostanę tatą – mówiąc to, zaśmiał się głośno i poklepał mnie po brzuchu.
Posłałam mu w zamian iście mordercze spojrzenie.
Zaskoczone nastolatki niesamowicie
szybko się wycofały, jeszcze przez dłuższą chwilę się na nas oglądając i coś
między sobą komentując.
Przewróciłam oczami i odepchnęłam
od siebie Nathiela. Ten spojrzał tylko na mnie nierozumnie.
– Ło! – usłyszałam
nagle okrzyk za swoimi plecami.
Z uniesioną brwią
spojrzałam na błękitnooką czarodziejkę, która wpatrywała się jak zaczarowana w
wystawę obok. Na początku nie do końca rozumiałam, o co jej chodzi. Może była
jedną z tych nastolatek, które cieszy widok sukien ślubnych na wystawie, bo
wyobrażają sobie własne zamążpójście? Nie. To było coś innego. Manekiny, które
oglądała, najwyraźniej nie były tak naprawdę manekinami, a żywymi ludźmi.
Musiałam przetrzeć oczy, żeby upewnić się, że nie mam zwidów. Tak. Na wystawie
stała dwójka ludzi. Dziwnie znajomych zresztą ludzi.
– Martha! Pat! –
wykrzyknęła rozbawiona Madlene, podbiegając do wystawy.
Uniosłam brew, nie
dowierzając temu, co widzę. Owszem, dziwność emanowała od la bonne fée już na
kilometr, ale nie sądziłam, że spotkam je kiedyś na wystawie sklepu, podczas
gdy będą odziane w suknie ślubne i garnitury. Tak, garnitury. Jasnowłosa
dziewczyna o imieniu Patricia była ubrana w przeogromny garnitur, który z niej
zwisał i ciągnął się po ziemi. Gustowny, czerwony, rzucający się w oczy krawat
zarzucony miała niedbale na wąską szyję. Na głowie spoczywał elegancki
kapelusz, który z powodzeniem opadał na jedno oko, włosy związała z tyłu w
niepozornego koka. Co najdziwniejsze, pod nosem miała doczepiane, czarne wąsy,
a w buzi trzymała niezapalone cygaro. Jej mina była co najmniej śmieszna. Najwyraźniej
chciała wyglądać męsko, ściągając brwi i pozbywając się uśmiechu, który tylko
udziecinniłby jej twarz.
Tuż obok niej stała
Martha. Również miała włosy upięte w koka, był on jednak bardziej elegancki. Po
bokach spływały falowane, wolno puszczone kosmyki. Miała na głowie koronę z
ciągnącym się po ziemi welonem. Suknia, którą na siebie założyła, nijak
pasowała do jej osoby. Ubrana w strój księżniczki wyglądała po prostu jak nie
ona. Długie falbany po samą ziemię ciągnęły się za nią jak rybi ogon. Na rękach
miała długie, białe rękawiczki po same łokcie. Nie zgadzały się tylko trampki
pod suknią. Dobrze, w sumie nic się nie zgadzało, bo czemu, do cholery, obydwie
stały na wystawie?
Dziewczyny jeszcze
przez dłuższą chwilę stały nieruchomo, aż w końcu obydwie zgodnie westchnęły.
Wiedziały już, że zostały rozpoznane. Z nachmurzonymi, niezadowolonymi minami
zeszły z wystawy i jak gdyby nigdy nic przekroczyły próg sklepu. Jak na
zawołanie rozbrzmiał dźwięk alarmu, który oznajmiał kradzież. Ale one
najwyraźniej się tym nie przejmowały. Po prostu do nas podeszły.
– Wiedziałem, że ktoś
mi patrzy na tyłek! – odezwał się oburzony Nathiel, posyłając dziewczynom
piorunujące spojrzenie.
– Jak już to na klatę i
twarz, nie tyłek – mruknęła Martha.
Patricia stojąca obok kręciła wąsem z iście
lordowską miną. Grała swoją postać do końca niczym prawdziwy aktor na scenie
zwanej galerią handlową.
Martha ściągnęła welon
i rzuciła nim o podłogę.
– Cały plan szlag wziął
– burknęła, marszcząc w niezadowoleniu czoło.
– A-ale że co? –
spytała zdezorientowana Madlene. – Stalkowałyście Nathiela?
– Tak – przyznała bez
oporów Martha, wzruszając ramionami. Standardowo wyjęła filiżankę herbaty zza
pleców i upiła z niej łyk. – A teraz najwyraźniej musimy zwiewać – dodała
spokojnie, oglądając się do tyłu, gdzie w ich stronę pędziły sprzedawczynie.
Martha rzuciła filiżankę
za siebie – porcelana potoczyła się gdzieś pod nogi przechodniów, nawet nie pękając. Herbaciana czarodziejka
podwinęła zaś suknię i zaczęła uciekać w przeciwną stronę. Patricia z miną
profesjonalisty stanęła przed nami i ukłoniła się gustownie, zdejmując przy tym
kapelusz.
– Miło było was poznać,
o śliczne panie, rączki całuję – powiedziała niskim, śmiesznym głosem, po czym
podciągnęła spodnie do góry i zaczęła uciekać zaraz za Marthą.
Spojrzałam ukradkowo na
Nathiela, który stał jak gdyby nigdy nic i wpatrywał się w uciekinierki,
mrugając nierozumnie oczami. Chyba jeszcze to do niego nie dotarło, ale
powinien je gonić. To samo starały się mu oznajmić dwie zdenerwowane
sprzedawczynie, które przekrzykiwały siebie nawzajem.
– Czego te baby ode
mnie chcą? – szepnął, pochylając się ku mnie.
– Jesteś ochroniarzem,
Nathiel – powiedziałam z westchnięciem.
Chłopak zmarszczył
czoło. Wiedziałam, że myślenie idzie mu czasem opornie.
– A. No tak – mruknął
do siebie, gładząc podbródek. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że
powinien je gonić, inaczej straci pracę. Machając mi na pożegnanie, pognał przed
siebie, by złapać niepowtarzalną parę młodą z wystawy. Z boku słyszałam cichy,
dźwięczny śmiech Madlene, której ta sytuacja najwyraźniej nie wzruszyła. Cóż,
wnioskowałam, że la bonne fée miały oryginalne pomysły na co dzień, nie było to
więc dla niej coś dziwnego.
– Nathiel nie pasuje do
tej pracy – powiedziałam do siebie.
– Nathiel pasuje do
zabijania demonów – zaśmiała się Madlene.
– Gdyby bycie łowcą
było opłacalne, zapewne byłby w siódmym niebie.
Sylwetka Auvreya
zniknęła gdzieś za rogiem. Położyłam dłoń na brzuchu, myśląc o tym, jakim to
kretynem był ojciec bliźniaków. Nie dość, że spłodził je z głupoty, to jeszcze
nie potrafi zadbać o siebie w pracy. I pomyśleć, że go kochałam. Musiałam być
tak naprawdę ekscentryczną masochistką.
– Tu się chyba
rozstaniemy – zaczęła po krótkiej chwili milczenia Madlene. Posłała w moją
stronę wyjątkowo naturalny uśmiech. Zdążyła się już do mnie przyzwyczaić. Sztuczność
na jej twarzy zaczęła być coraz mniej widoczna. Już nie przypominała mi
mechanicznej lalki.
– A ja poczekam tutaj
na Nathiela, bo prędzej czy później wróci do swojej ulubionej wystawy –odpowiedziałam,
posyłając znaczące spojrzenie nożom znajdującym się w sklepie z przyborami
kuchennymi.
Madlene cicho się
zaśmiała. Widziałam, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale z nagła umilkła, jakby
jej system wewnętrzny został przegrzany, a ciało ktoś wyłączył. Nie miałam
pojęcia, dlaczego tak nagle się zawiesiła.
– Coś nie tak? –
spytałam, unosząc brew.
Milczała. Błękitne,
rozszerzające się w coraz większym przerażeniu oczy utkwiła w punkcie znajdującym
się za moimi plecami.
Świat nagle stanął w
miejscu. Szarość, która opanowała okolice, a także ludzie idący w przerażająco
wolnym tempie, zaczęli przypominać mi o szarej strefie, w której się kiedyś
znalazłam podczas walki Nathiela z demonami. To jednak nie było to samo.
Inaczej nie byłoby tu piekielnie przerażonej Madlene, która szeptała ciche
„nie” z nienaganną częstotliwością. Poczułam silną chęć odwrócenia się w tył.
Coś mi to jednak uniemożliwiło. Zastygłam w bezruchu tak samo jak i
czarodziejka.
Do moich uszu zaczęło
dochodzić ospałe nucenie. Słuchając go, poczułam się jak podczas pokazu mocy
Madlene. Czy osoba, która zaznaczała swoją obecność wyraźnymi stuknięciami
obcasów o podłoże, używała tej samej magii?
W przerażonych oczach czarodziejki
pojawiły się łzy. Jej usta drżały, jakby chciały coś wypowiedzieć, a jednak nie
ułożyły się w żadne słowa.
Stukot obcasów ustał. Przed
oczami mignęły mi długie, falowane, czarne włosy. Moje nozdrza zaatakował ostry
korzenny zapach przypominający nadmierne użycie ziołowego szamponu. A może nie
bez powodu go czułam? Kojarzył mi się z ostrzejszą wersją zapachu unoszącego
się w sklepie mamy Mad. Był wręcz drażniący.
– Witaj, kochanie –
usłyszałam cichy, lecz wyraźny głos kobiety. Za zasłoną z czarnych włosów
dostrzegłam, że stojąca przed Madlene kobieta unosi jej podbródek palcem
wskazującym. – Minęło trochę czasu. Urosłaś – mówiąc to, obca postać dźwięcznie
się zaśmiała. – Co słychać u mojej drogiej kuzynki?
Spojrzałam niepewnie na
Madlene, która zacisnęła usta, aby się nie rozpłakać.
Droga kuzynka? Miała
tym samym na myśli Mad czy kogoś, kogo ona znała? Niczego nie rozumiałam.
Użycie magii śpiewu musiało jednak świadczyć o tym, że niewątpliwie były ze
sobą w jakiś sposób spokrewnione. W końcu moc la bonne fée była dziedziczona
genetycznie.
– Wciąż nie potrafisz
się bronić – powiedziała z westchnięciem kobieta. – Przykro mi, że nie
przynosisz chwały własnej rodzinie. Czy ty w ogóle potrafisz czarować,
kochanie? – zaśmiała się. Mimo niemiłych słów brzmiała przeraźliwie słodko, nie
ironicznie.
Madlene znowu poruszyła
ustami, nic jednak nie wypowiadając. Kobieta zanuciła coś od niechcenia wprost
do jej ucha, przez co ta jęknęła boleśnie i upadła na kolana, chwytając się za
głowę. Ja sama wyraźnie się skrzywiłam. Ten oddźwięk poraził moje uszy, a
przecież był zaledwie głośniejszy od szeptu.
Kobieta odwróciła się w
moją stronę i posłała mi dziwny uśmiech. Oczy miała w wypłowiałym, niebieskim
kolorze, włosy czarne, poskręcane i w chaosie. Usta wąskie i blade. Brwi
wyraźnie zarysowane. Spotykając ją na ulicy, zapewne nie zwróciłabym na nią
uwagi. Ewentualnie mogłabym spojrzeć uważniej na jej dosyć staroświecki ubiór.
Biała koszula z żabotem zakończonym wstążką, długie, luźne rękawy i czarna,
długa spódnica ciągnąca się niemal po podłodze. Na to wszystko zarzucony miała długi,
czarny płaszcz. Połączenie godne prawdziwej wiedźmy. Czy właśnie nią była?
– Laura Collins –
zaczęła głębokim, dźwięcznym głosem czarnowłosa kobieta. Postawiła w moją
stronę krok i dotknęła mój brzuch. Zebrała się we mnie naraz panika i gniew.
Chciałam odtrącić obcą dłoń, jednak nie mogłam się ruszyć. Czyżby to była jej
sprawka?
– Chłopiec i
dziewczynka. Mają przed sobą ciężką przyszłość, ale w przeciwieństwie do ciebie
w ogóle jakąkolwiek mają – powiedziała ze śmiechem, zupełnie jakby cieszyła się
ze swojego wybornego żartu.
– Nie mów tak –
odezwała się cichym, bolesnym głosem Madlene. Brzmiała, jakby miała pojęcie, o
czym ta tajemnicza kobieta mówi.
– Zbliża się wielka
wojna – zaczęła na nowo nieznajoma, całkowicie ignorując dziewczynę. Wyprostowała
się i spojrzała na mnie z góry. Była ode mnie wyższa o kilkanaście centymetrów.
– Demony, wiedźmy, la bonne fée i łowcy – wymieniała spokojnie. – To będzie
wielki spektakl, którego wręcz nie mogę się doczekać – mówiąc to, rozłożyła
ręce na bok w fałszywym geście otwartości. Przez moment widziałam przed sobą
ojca Nathiela, który przecież używał podobnego gestu.
– Do zobaczenia w
lepszym świecie, Lauro – szepnęła, a potem mnie wyminęła.
Miarowy stukot obcasów
zaczął się oddalać, ciche nucenie stawało się coraz cichsze. Szarość na około
powoli znikała, ludzie wrócili do dawnego stanu, a ja odzyskałam w dłoniach
czucie. Jak na zawołanie poczułam jednak ostre kłucie w brzuchu. Czy to wina
tajemniczej kobiety? Odruchowo położyłam na nim dłonie.
– Kto to był? –
spytałam cicho, obserwując Madlene, która właśnie podnosiła się z podłogi.
– Wiedźma – jęknęła
dziewczyna. Widziałam, że jej twarz wyraźnie zbladła, a usta wykrzywiły się w
bólu. Najwyraźniej ta kobieta musiała jej coś zrobić. – Pierwszorzędna wiedźma,
Isabelle Evans.
– To ktoś z twojej
rodziny?
Mad kiwnęła niechętnie
głową.
– Kuzynka mojej mamy –
odpowiedziała ledwo słyszalnie. – Moja ciotka. I znowu nie dałam jej rady –
jęknęła, kładąc dłonie na twarzy. Być może dlatego gdy opowiadała o wiedźmach,
skrzywiła się przy jej imieniu i nazwisku, nie dokańczając, jaką posiada magię.
W końcu ta sama moc należała również do niej.
– Szykują wojnę –
szepnęłam do siebie, wpatrując się w jakiś pusty punkt znajdujący się daleko
przede sobą.
I nagle wszystko stało
się jasne. Demony zawarły pakt z wiedźmami, a departament prawdopodobnie został
odbudowany. Również widok Gabrielle nie był moim przywidzeniem. To wszystko
działo się naprawdę.
Potrząsnęłam głową z
niedowierzaniem, czując, jak cała krew odpływa z mojej głowy. Gdyby nie
Madlene, która w ostatniej chwili chwyciła mnie za ramiona, zapewne moje dzieci
ucierpiałyby przy zderzeniu z zimną posadzką.
– Hej, Laura, obudź się
– szeptał głos za mgłą. Dziewczyna poklepywała mnie delikatnie po twarzy, cały
czas coś mówiąc. Zanotowałam jednak tylko ostatnie jej słowa, po których
zemdlałam: – Nie pozwól sobie umrzeć! Przeznaczenie da się zmienić!
La bonne fee zaskakują mnie na każdym kroku. Moc Madlene jest piękną mocną, z której powinna być dumna. Więcej wiary w siebie, Mad. Wiem, że potrafisz.
OdpowiedzUsuńStalkowanie Nathiela w iście królewskim stylu. Po prostu poezja. I to jego zachowanie potem. Zamiast je ścigać, stoi i patrzy - cały Nathiel.
Mam nadzieję, że teraz la bonne fee mają wystarczający dowód, żeby zawrzeć sojusz z łowcami.
Pozdrawiam ciepło
Laurie
Cześć :)
OdpowiedzUsuńJeszcze raz wszystkiego najlepszego! Sto lat! :*
Ludzko-demoniczne ziemniaki? Serio? Glebłam xD
"Łowca galeryjnych złodziei znów powraca!" - brzmi jak tytuł filmu klasy B :D Nathiel byłby jego największą gwiazdą.
O rany. Moc Madlene jest świetna! Wow.
"Skoro niebawem święta, może powinnam pomyśleć o zestawie wesołego nożownika w prezencie dla niego?" - na pewno byś go uszczęśliwiła ;)
"Żył we własnym świecie wyobraźni, gdzie noże opalały się na wyspie wolnej od demonów i sączyły krwiste drinki z okularami przeciwsłonecznymi na rączkach." - <3
" Hej, maleńkie - usłyszałam tuż nad uchem uwodzicielski głos, od czego aż miałam ochotę przewrócić oczami - Jesteście śliczne, ale niestety jestem zajęty i niedługo zostanę tatą - mówiąc to, zaśmiał się głośno i poklepał mnie po brzuchu." - <3 <3 <3
" Tuż obok niej, stała Martha. Również miała włosy upięte w koka, był on jednak bardziej elegancki. Po bokach spływały falowane, wolno puszczone kosmyki włosów. Miała na głowie koronę z ciągnącym się ku dołowi welonem. Rzęsy wyraźnie zaznaczone tuszem. Suknia, którą na sobie miała nijak pasowała jednak do jej czytelniczego, mrocznego imidżu. Ubrana w strój księżniczki, wyglądała po prostu jak nie ona. Długie falbany po samą ziemię. ciągnęły się za nią, gorset najwyraźniej został za mocno związany. Białe, długie po łokcie rękawiczki okalały jej dłonie. Nie zgadzały się tylko trampki pod suknią." - JEEEEEEEEEEJ ^________________^
"- Wiedziałem, że ktoś mi patrzy na tyłek! - odezwał się oburzony Nathiel, posyłając dziewczynom piorunujące spojrzenie.
- Jak już to na klatę i twarz, nie tyłek, kretynie - mruknęła Martha, odwzajemniając mrok spojrzenia. Patricia stojąca obok, kręciła wąsem z iście lordowską miną. Grała swoją postać do końca niczym prawdziwy aktor.
Martha ściągnęła welon i rzuciła nim o podłogę, wyraźnie się chmurząc.
- Cały plan szlag wziął - burknęła.
- A-ale że co? - spytała zdezorientowana Madlene - Stalkowałyście Nathiela?
- Tak - przyznała bez oporów Martha, wzruszając ramionami. Standardowo znikąd, wyjęła filiżankę herbaty i upiła z niej płynu - A teraz najwyraźniej musimy zwiewać - dodała spokojnie, oglądając się do tyłu, gdzie w ich stronę pędziły już sprzedawczynie.
Martha rzuciła filiżanką za plecy, a ona potoczyła się gdzieś pod nogi randomowych przechodniów - o dziwo, nawet nie pękła. Następnie podwinęła do góry suknię i zaczęła uciekać w przeciwną stronę." - WIELBIĘ! <3
O cholera. Isabelle i Mad są spokrewnione? :o Szlag.
Ja też wierzę w to, że przeznaczenie - cień tego, co nas czeka - można zmienić!
Laura, trzymaj się!
Czekam na nn ^^
Pozdrawiam! :)