sobota, 10 października 2015

[TOM 2] Rozdział 11 - "Melodia zła"

Rozdział dedykuję sobie. Za ciężką pracę nad pisaniem. Za gonienie terminów. Za gryzienie paznokci, gdy nie mogę czegoś wykminić. I za stworzenie Lauriela *narcyzm poziom hard*. Przy okazji pozdrawiam Królika i Cleo, które tu występują! No, siebie nie pozdrowię, ale faktycznie Madlene = Naff ma tu swoją większą scenę. 
Rozdział nie uznaję za wspaniały, ale kocham go za kilka drobnych tekstów.

POPRAWIONE [23.02.2020]
***
Czas pędził jak szalony. Nim się obejrzałam, z czterech miesięcy zrobiło się pięć, a co za tym idzie, moje ciążowe męczarnie zbliżały się powoli do końca. Wręcz nie mogłam się doczekać, kiedy dwa worki ciężkich, ludzko-demonicznych ziemniaków pojawią się na świecie. Nie żebym miała coś do własnych dzieci, niemniej jednak noszenie ich w brzuchu było ciężką sprawą, i to dosłownie. Nie mogłam pozwolić sobie na zbyt dalekie podróże, gdyż mocno obciążały mój kręgosłup i strasznie szybko się męczyłam. W dalszym ciągu nie czułam się również zbyt dobrze. Czarodziejki przekonały mnie do dalszego zażywania leczniczych mikstur. Czułam, że bez nich byłoby ze mną naprawdę źle. Madlene zapewniła, że wersje leków, które dostaję, są zabezpieczone przed wszelakimi truciznami. Jej mama, która zajmowała się tworzeniem zdrowotnych eliksirów, zaczęła do nich dodawać specjalny składnik, który miał sprawić, że napój po zatruciu przybiera barwę czerwoną, co ma być znakiem ostrzegawczym. Każdego poranka spoglądałam więc na słoik z lekarstwem, aby upewnić się, że wciąż jest przeźroczysty. Oprócz małych zmian zabezpieczających w miksturze została ona również wzmocniona. Pierwotne jej wersje przestały mi bowiem pomagać.
Początek grudnia przyniósł ze sobą natychmiastowe opady śniegu i bardzo niska temperaturę. Nie dość, że musiałam kupić większy płaszcz, który zapiąłby się na moim ogromnym brzuchu, to jeszcze byłam zmuszona kupić sobie cieplejsze rękawiczki i czapkę. Nathiel w przeciwieństwie do mnie wolał bardziej wyzwolony ubiór. Kiedy wychodził z domu, zarzucał na siebie rozpiętą kurtkę, bordowym szalikiem owijając niedbale szyję. Czapkę chował do kieszeni, zapewniając mnie o tym, że na pewno ją założy, gdy zmarznie. Niestety nie zauważyłam oznak jej używalności. Podobnie jak rękawiczek, o których zawsze zapominał, gdy wychodził z domu. Samotne leżały na szafce w przedpokoju. Może demonom nigdy nie było zimno? To byłoby całkiem logiczne, ponieważ nie chorowały.
Chuchnęłam w dłonie, które mimo rękawiczek wciąż były lodowato zimne.
Gorszy los spotykał półdemona takiego jak ja. Może nie zdarzało mi się chorować, ale temperaturę miałam typowo człowieczą. Poza tym ceniłam sobie ciepło, które Nathielowi było obojętne.
Kiedy weszłam do sklepu, dzwonki przywieszone u drzwi dały znać o moim przyjściu kobiecie, która jak zawsze siedziała opierała się o blat, czytając jakiś romans. Uniosła wypłowiałe, niebieskie oczy i posłała mi ten sam sympatyczny uśmiech, co zwykle. Przywitałam się z nią, a na pytanie jak się czuję, odpowiedziałam standardowym: nie jest źle.
– Czyżby kolejne lekarstwa na ciążowe dolegliwości? – spytała.
Kiwnęłam głową, obserwując jak przemiła pani wyjmuje spod lady zapakowane już kilka słoików zbawiennego leku. Przyjęłam torbę i grzecznie podziękowałam. Miałam świadomość tego, że matka Madlene skrzyczy mnie, gdy tylko wspomnę o pieniądzach, dlatego dziś nie poruszyłam tego tematu. Spytałam tylko, jak miewa się Madlene, która ostatnio złapała przeziębienie. Okazało się, że zdecydowanie lepiej. Mogłam to zresztą zobaczyć na własne oczy, gdyż całkowicie znienacka pojawiła się za moimi plecami.
– Laura – powiedziała wesoło.
Spojrzałam prosto w jej błękitne, błyszczące radością oczy i posłałam jej mimowolny uśmiech.
Zdążyłam polubić la bonne fée. Każda z nich była dosyć specyficzna, ale do zrozumienia i przetrawienia. Nathiel cały czas dziwił się mojej postawie. Nie rozumiał, jak mogę w ogóle z nimi rozmawiać. Najwyraźniej nie wiedział, że moje częste wizyty u czarodziejek miały drugie dno związane ze zdobywaniem informacji. To nie znaczyło oczywiście, że oddawałam się wyłącznie swoim egoistycznym pobudkom.
– Wracasz już? – spytała Mad, przekręcając głowę w bok. – Mogę cię odprowadzić, mam mnóstwo wolnego czasu – mówiąc to, zarysowała dłońmi w górze kształt tęczy.
– Jeżeli chcesz się narazić na niemiłe słowa Nathiela w stylu: „to znowu ty?” lub „chętnie bym cię zrzucił ze schodów”, proszę bardzo – odpowiedziałam z uśmieszkiem. – Wybieram się akurat do jego pracy, zobaczyć, jak sobie radzi.
Może to zabrzmi dziwnie, ale Nathiel po wielu trudach znalazł swoją pierwszą w życiu pełnopłatną robotę. Nie był to szczyt jego marzeń, a już szczególnie nie zdolności, niemniej jednak sprawdzał się w niej, bo po części dawała mu również możliwość na przyglądanie się demonom, które spacerowały swawolnie po naszym świecie.
– Łowca galeryjnych złodziei znów powraca! – wykrzyknęła głosem jak z filmu o superbohaterach Madlene, chwilę potem się chichocząc.
Nathiel został ochroniarzem w jednej z galerii handlowych. Z dumą nosił swoją wyprasowaną, białą koszulę, w której wyglądał całkiem przystojnie. Szczerze powiedziawszy to wciąż się dziwiłam, że po jego dziwnych gonitwach za losowymi klientami galerii (czytaj: za demonami), wciąż go nie wyrzucili, z drugiej strony może uznali, że był nadgorliwym ochroniarzem, który w razie problemów poważnie potraktuje swoją pracę. Bardzo mnie cieszyło, że w końcu gdzieś go zaakceptowano. Przy okazji miałam teraz więcej swobody i mogłam wychodzić, gdzie mi się rzewnie podoba.
– Przejdę się z tobą – dodała Madlene, puszczając mi oczko.
Kiwnęłam głową, machając na do widzenia mamie dziewczyny.
Już po chwili opuściłam ciepły sklep, trafiając prosto w objęcia zimowej zawieruchy. Moja towarzyszka otuliła się szczelniej kurtką. Wywnioskowałam, że podobnie jak ja musiała nie znosić zimy. I pomyśleć, że urodziłam się właśnie w grudniu.
– Jak sytuacja na niewidzialnym froncie? – spytała dziewczyna, gdy już skierowałyśmy swoje kroki ku domom mieszkalnym, które chroniły nas przed śnieżycą.
– Demony milczą, tak samo jak departament – powiedziałam z westchnięciem.
– Tak zwana cisza przed burzą.
Nie chciałam przyznawać jej racji, ale niestety musiałam. To tylko kwestia czasu zanim zacznie się wojna między łowcami a demonami. Pozostaje pytanie, czy będą w niej uczestniczyły również la bonne fée. Do tej pory nie uzyskałam żadnych informacji na temat sojuszu, który mógłby się między nami zawiązać. Babcia, jak nazywały głowę wszystkich la bonne fée czarodziejki, stwierdziła, że dopóki sojusz między departamentem a wiedźmami nie jest potwierdzony, nie podejmą takich kroków. Zgadzałam się z nią. Nie warto pchać się we współpracę, skoro nie wiadomo, czy będzie potrzebna. Wszystko jednak wskazywało na to, że jednak będzie.
– Wiedźmy też milczą – przyznała po chwili milczenia Madlene.
Wiedziałam już, że wiedźmy to określenie na byłe la bonne fée, które zrzekły się dobra, ponieważ pragnęły potężniejszej mocy. Wciąż jednak nie miałam pojęcia, kim były, czy było ich więcej niż czarodziejek i przede wszystkim jakimi mocami się posługują. To rzeczy, o które chciałam dziś spytać Madlene.
– Opowiedz mi o nich – powiedziałam, posyłając rozmówczyni ukradkowe spojrzenie. – Chcę wiedzieć, z kim ewentualnie przyjdzie nam walczyć.
Mad ciężko westchnęła, jak zawsze gdy musiała opowiadać coś na temat wiedźm.
– Istnieje w ich świecie pewien podział, który nie obowiązuje la bonne fée. Są one podzielone na pierwszorzędne i drugorzędne wiedźmy, co jest klasyfikacją poziomu ich mocy. Myślę, że najgroźniejsze są te pierwszorzędne. W naszym mieście jest ich czwórka. Niby mniej niż nas, a jednak nawet pięćdziesiąt takich jak my nie może się z nimi równać – stwierdziła, wyraźnie się chmurząc. – Adelais Strayer macza palce w alchemii, potrafiłaby wysadzić nawet cały Nowy Jork, i to bez użycia bomby atomowej. Celestine Lewellen to ponoć wiekowa wiedźma. Krążą plotki, że istnieje na świecie od czasów średniowiecza. Wygląda młodo dzięki zaklęciom. Nie do końca wiemy, jaką posiada moc, bo nie miałyśmy z nią styczności. Cecile Faires to niezbyt energiczna wiedźma, której moc związana jest ze pradawnymi księgami, prawdopodobnie używa nieznanego nikomu języka, żeby osiągać pewne… skutki. Ostatnia z nich to Isabelle Evans. Wydaje nam się, że wszystkimi zarządza.
Spojrzałam podejrzliwie na dziewczynę. Pominęła znajomość mocy niejakiej Isabelle. Przez myśl mi przeszło, że nie bez powodu, postanowiłam jednak nie ciągnąć tematu. I tak się w końcu dowiem, co Madlene próbuje przede mną ukryć.
– Są okrutne, choć zazwyczaj działają na uboczu. Niestety mamy z nimi na pieńku – mówiąc to, niemrawo się zaśmiała. – Gdy byłyśmy jeszcze małe, nie pamiętam, ile dokładnie miałyśmy lat, nasze matki się z nimi zetknęły. Wówczas większość z nich zginęła. To samo z naszymi rodzinami. Wiedźmy wiedziały, jak skutecznie nas osłabić, dlatego zazwyczaj próbujemy nie wdawać się z nimi konflikty i działać przeciwko nim w ukryciu.
Widziałam na jej twarzy smutek, gdy o tym mówiła. Domyślałam się, że z całej tej bitwy ocalała tylko i wyłącznie jej matka, a reszta przyjaciółek je straciła. Nie chciałam dopytywać o szczegóły, bo wiedziałam, że nie jest to dla niej wygodny temat. Postanowiłam, że go zmienię.
– Wybacz, że o to spytam. Zauważyłam, że nie lubisz zbytnio mówić o swojej mocy ze względu na to, że nie bardzo nad nią panujesz – zaczęłam, uważnie się jej przyglądając. – Ciekawi mnie jednak jej praktyczne użycie.
Czarodziejka stanęła na środku drogi, poprawiając nerwowo szalik.
– Chcesz, żebym jej użyła? – spytała niepewnie.
– Nie, tego nie zasugerowałam. Chciałam po prostu zrozumieć, na czym dokładnie polega.
– Nie potrafię ci o tym opowiedzieć. – Madlene spojrzała gdzieś przed siebie, cicho wzdychając. – Jednak mogę ci pokazać – dodała ostrożniej, jakby się bała, że to jednak nie będzie dobry pomysł. Wiedziałam, że zamierza zrobić coś wbrew sobie, ale nie chciałam jej zatrzymywać. Ciekawość wygrała ze mną w tym starciu.
– Śpiew to niebezpieczna moc. Możesz komuś zabrać lub podarować nowe życie. Umilić czas lub całkowicie zniszczyć dzień. Zatracić siebie, a nawet świat wkoło. Pozwól więc, że nie pokażę ci zbyt wiele – dodała, śmiejąc się niewinnie. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce.
Madlene wzięła kilka głębokich oddechów i zamknęła oczy. Wiedziałam, że potrzebowała chwili spokoju i ciszy, aby móc we właściwy sposób użyć swojej mocy. Nie przeszkadzałam jej, a w zamian już po chwili usłyszałam cienki, nieśmiały i słodki głos, który mało tego, że wypełnił otoczenie, wkradł się również do mojej głowy.
Gdy zimową porą gasną wszystkie światła, do domu wkrada się ciepło dalekie od lata.
Jak na zawołanie poczułam ogarniające moje ciało ciepło. Nie, nie były to promienie słońca, a raczej coś, co przypominało płonący kojącym ogniem kominek.
W powietrzu czuć obłędny zapach świątecznych ciastek, niebo nocą się mieni światłem miliona gwiazdek.
Ku mojemu zaskoczeniu rzeczywiście poczułam unoszący się w powietrzu zapach cynamonu i przyprawy do piernika. Nie to jednak było najdziwniejsze. Kolory dzisiejszego poranka zaczęły stopniowo przemijać, ustępując miejsca nocnemu niebu, które usiane było gwiazdami. Poczułam się tak, jakby doba minęła w ciągu sekundy.
Czy słyszysz tę melodię, co z gór zimą płynie? Nim zdążysz się obejrzeć, zima, a potem wiosna po niej minie.
Dalsze słowa piosenki wprawiły mnie w stan osłupienia. Bezwolnie opadające z nieba płatki śniegu nagle zamieniły się w pachnące płatki wiosennych kwiatów, które wirowały wkoło mnie, tworząc istną feerię barw i zapachów. Ciepło kominka zamieniło się w ciepło promieni słonecznych, a chodnik stał się trawiastym dywanem, na którym wzrastały rośliny. Pod moimi nogami przebiegł królik, a nad głową przeleciał rozćwierkany wróbel.
– I nadejdzie lato, skwar, burze i deszcze – śpiewała dalej, przywołując niesamowite gorąco i opadające z drzew schnące płatki kwiatów, którymi targał silny wiatr. Na nosie poczułam nawet krople deszczu, a w tle usłyszałam grzmienie burzy. – Cały rok i pory roku w kieszeni wtedy zmieszczę – zakończyła, machając dłonią w górze, dzięki czemu cały obraz, który był wyłącznie iluzją, zmieścił się w jej dłoni, tworząc małą kulkę. Chłód powrócił, głos zniknął, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że byłam pod wpływem przedziwnego transu.
Madlene uśmiechnęła się do mnie lekko zawstydzona, a ja nawet nie wiedziałam, co mogę powiedzieć.
– Jestem w szoku – wydusiłam z siebie w końcu, zgodnie z prawdą.
– Cóż, na pewno nieczęsto coś takiego widywałaś – powiedziała Mad, wzruszając ramionami. – To by było na tyle.
Kontynuowałyśmy naszą podróż w ciszy. Madlene najwyraźniej była zawstydzona i niepocieszona swoim krótkim występem, ja jednak byłam usatysfakcjonowana tym, co zobaczyłam na własne oczy. Nie dziwiłam się, że osoby władające magią głosu zazwyczaj nie posiadały pobocznych mocy. Ta magia spokojnie mogła zastąpić obydwie – i główną, i poboczną. Była samowystarczalna i trochę niebezpieczna. Na samą myśl o tym, że ktoś mógłby używać jej do złych celów, przeszyły mnie dreszcze. Na szczęście leżała póki co w dobrych rękach.
Galeria handlowa, w której pracował Nathiel, nie znajdowała się daleko. Nie zdążyłam więc porządnie zmarznąć. Z ulgą mogłam rozpiąć płaszcz oraz zdjąć czapkę i rękawiczki, gdy już znalazłyśmy się w środku. Tej zimy zarząd nie oszczędzał na ogrzewaniu. Modliłam się w duchu o to, aby ze względu na nagłą zmianę temperatury bliźniaki nie oszalały. Zauważyłam, że swoje zdolności do pożerania ujawniały często w momentach spadku lub wzrostu ciepła, na razie jednak siedziały spokojnie.
Wiedziałam, gdzie szukać Nathiela. Zazwyczaj patrolował pierwsze piętro, dokładnie przyglądając się wystawie noży kuchennych. Miałam wrażenie, że chciał przygarnąć jeden z nich. Skoro niebawem święta, może powinnam pomyśleć o zestawie wesołego nożownika w prezencie dla niego?
Uśmiechnęłam się do siebie wrednie. Oczywiście tak jak podejrzewałam, po wjechaniu ruchomymi schodami na pierwsze piętro, znalazłam wpatrzonego w wystawę Nathiela. Miał dziwnie rozmarzony wzrok, co podwójnie mnie rozbawiło.
– Nathiel wygląda całkiem przystojnie w tej koszuli – szepnęła Madlene.
Najwyraźniej podobnie uważały dziewczyny, które mijały go z chichotami, próbując zwrócić na siebie uwagę. Auvrey się tym jednak nie przejmował. Żył we własnym świecie wyobraźni, gdzie noże opalały się na wyspie wolnej od demonów i sączyły krwiste drinki z okularami przeciwsłonecznymi na rękojeściach.
Podeszłam do niego i stanęłam obok, wbijając spojrzenie w to samo miejsce, co on.
– Kupię ci je pod choinkę – powiedziałam z uśmiechem.
Lekko zdezorientowany Nathiel spojrzał na mnie z nachmurzoną miną.
– Co tu robisz? – spytał, a chwilę potem dostrzegł za moimi plecami Madlene. Skrzywił się na jej widok, co wcale mnie nie zdziwiło. Od czasu kiedy czarodziejki zamknęły go w piwnicy, nie potrafił im zaufać, a tym bardziej ich polubić. – I co ona tu robi? – burknął od niechcenia.
– Odprowadziła mnie. Byłam w sklepie mamy Madlene po zapas lekarstw.
Auvrey zmrużył groźnie oczy, mierząc niebezpiecznym spojrzeniem moją towarzyszkę. Ona zaś odwracała uparcie wzrok, jakby nie chciała zwracać na siebie uwagi. Gdybym nie znała Nathiela, z pewnością zareagowałabym podobnie. W końcu dla niej był jakimś demonicznym świrem, rzucającym się na wszystko co żyje z nożem. W sumie nie bardzo się można było przy tym pomylić. Mnie też na początku znajomości gonił z nożem.
– No dobra – burknął niepocieszony Nathiel, z nagła chwytając mnie za głowę i przyciągając do swojej piersi.
Westchnęłam ciężko, bo nie byłam tym ani trochę zaskoczona. Gdy na horyzoncie pojawiały się jakiekolwiek przedstawicielki płci żeńskiej, które chichotały lub komentowały wygląd Nathiela, chłopak pokazywał im, że jest już zajęty. Zważając na jego dawne podrywy wszystkiego, co się tylko ruszało i miało piersi, była to zmiana o sto osiemdziesiąt stopni.
– Hej, maleńkie – usłyszałam tuż nad uchem jego uwodzicielski głos, od którego aż miałam ochotę przewrócić oczami. – Jesteście śliczne, ale niestety jestem zajęty i niedługo zostanę tatą – mówiąc to, zaśmiał się głośno i poklepał mnie po brzuchu. Posłałam mu w zamian iście mordercze spojrzenie.
Zaskoczone nastolatki niesamowicie szybko się wycofały, jeszcze przez dłuższą chwilę się na nas oglądając i coś między sobą komentując.
Przewróciłam oczami i odepchnęłam od siebie Nathiela. Ten spojrzał tylko na mnie nierozumnie.
– Ło! – usłyszałam nagle okrzyk za swoimi plecami.
Z uniesioną brwią spojrzałam na błękitnooką czarodziejkę, która wpatrywała się jak zaczarowana w wystawę obok. Na początku nie do końca rozumiałam, o co jej chodzi. Może była jedną z tych nastolatek, które cieszy widok sukien ślubnych na wystawie, bo wyobrażają sobie własne zamążpójście? Nie. To było coś innego. Manekiny, które oglądała, najwyraźniej nie były tak naprawdę manekinami, a żywymi ludźmi. Musiałam przetrzeć oczy, żeby upewnić się, że nie mam zwidów. Tak. Na wystawie stała dwójka ludzi. Dziwnie znajomych zresztą ludzi.
– Martha! Pat! – wykrzyknęła rozbawiona Madlene, podbiegając do wystawy.
Uniosłam brew, nie dowierzając temu, co widzę. Owszem, dziwność emanowała od la bonne fée już na kilometr, ale nie sądziłam, że spotkam je kiedyś na wystawie sklepu, podczas gdy będą odziane w suknie ślubne i garnitury. Tak, garnitury. Jasnowłosa dziewczyna o imieniu Patricia była ubrana w przeogromny garnitur, który z niej zwisał i ciągnął się po ziemi. Gustowny, czerwony, rzucający się w oczy krawat zarzucony miała niedbale na wąską szyję. Na głowie spoczywał elegancki kapelusz, który z powodzeniem opadał na jedno oko, włosy związała z tyłu w niepozornego koka. Co najdziwniejsze, pod nosem miała doczepiane, czarne wąsy, a w buzi trzymała niezapalone cygaro. Jej mina była co najmniej śmieszna. Najwyraźniej chciała wyglądać męsko, ściągając brwi i pozbywając się uśmiechu, który tylko udziecinniłby jej twarz.
Tuż obok niej stała Martha. Również miała włosy upięte w koka, był on jednak bardziej elegancki. Po bokach spływały falowane, wolno puszczone kosmyki. Miała na głowie koronę z ciągnącym się po ziemi welonem. Suknia, którą na siebie założyła, nijak pasowała do jej osoby. Ubrana w strój księżniczki wyglądała po prostu jak nie ona. Długie falbany po samą ziemię ciągnęły się za nią jak rybi ogon. Na rękach miała długie, białe rękawiczki po same łokcie. Nie zgadzały się tylko trampki pod suknią. Dobrze, w sumie nic się nie zgadzało, bo czemu, do cholery, obydwie stały na wystawie?
Dziewczyny jeszcze przez dłuższą chwilę stały nieruchomo, aż w końcu obydwie zgodnie westchnęły. Wiedziały już, że zostały rozpoznane. Z nachmurzonymi, niezadowolonymi minami zeszły z wystawy i jak gdyby nigdy nic przekroczyły próg sklepu. Jak na zawołanie rozbrzmiał dźwięk alarmu, który oznajmiał kradzież. Ale one najwyraźniej się tym nie przejmowały. Po prostu do nas podeszły.
– Wiedziałem, że ktoś mi patrzy na tyłek! – odezwał się oburzony Nathiel, posyłając dziewczynom piorunujące spojrzenie.
– Jak już to na klatę i twarz, nie tyłek – mruknęła Martha.
 Patricia stojąca obok kręciła wąsem z iście lordowską miną. Grała swoją postać do końca niczym prawdziwy aktor na scenie zwanej galerią handlową.
Martha ściągnęła welon i rzuciła nim o podłogę.
– Cały plan szlag wziął – burknęła, marszcząc w niezadowoleniu czoło.
– A-ale że co? – spytała zdezorientowana Madlene. – Stalkowałyście Nathiela?
– Tak – przyznała bez oporów Martha, wzruszając ramionami. Standardowo wyjęła filiżankę herbaty zza pleców i upiła z niej łyk. – A teraz najwyraźniej musimy zwiewać – dodała spokojnie, oglądając się do tyłu, gdzie w ich stronę pędziły sprzedawczynie.
Martha rzuciła filiżankę za siebie – porcelana potoczyła się gdzieś pod nogi przechodniów,  nawet nie pękając. Herbaciana czarodziejka podwinęła zaś suknię i zaczęła uciekać w przeciwną stronę. Patricia z miną profesjonalisty stanęła przed nami i ukłoniła się gustownie, zdejmując przy tym kapelusz.
– Miło było was poznać, o śliczne panie, rączki całuję – powiedziała niskim, śmiesznym głosem, po czym podciągnęła spodnie do góry i zaczęła uciekać zaraz za Marthą.
Spojrzałam ukradkowo na Nathiela, który stał jak gdyby nigdy nic i wpatrywał się w uciekinierki, mrugając nierozumnie oczami. Chyba jeszcze to do niego nie dotarło, ale powinien je gonić. To samo starały się mu oznajmić dwie zdenerwowane sprzedawczynie, które przekrzykiwały siebie nawzajem.
– Czego te baby ode mnie chcą? – szepnął, pochylając się ku mnie.
– Jesteś ochroniarzem, Nathiel – powiedziałam z westchnięciem.
Chłopak zmarszczył czoło. Wiedziałam, że myślenie idzie mu czasem opornie.
– A. No tak – mruknął do siebie, gładząc podbródek. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że powinien je gonić, inaczej straci pracę. Machając mi na pożegnanie, pognał przed siebie, by złapać niepowtarzalną parę młodą z wystawy. Z boku słyszałam cichy, dźwięczny śmiech Madlene, której ta sytuacja najwyraźniej nie wzruszyła. Cóż, wnioskowałam, że la bonne fée miały oryginalne pomysły na co dzień, nie było to więc dla niej coś dziwnego.
– Nathiel nie pasuje do tej pracy – powiedziałam do siebie.
– Nathiel pasuje do zabijania demonów – zaśmiała się Madlene.
– Gdyby bycie łowcą było opłacalne, zapewne byłby w siódmym niebie.
Sylwetka Auvreya zniknęła gdzieś za rogiem. Położyłam dłoń na brzuchu, myśląc o tym, jakim to kretynem był ojciec bliźniaków. Nie dość, że spłodził je z głupoty, to jeszcze nie potrafi zadbać o siebie w pracy. I pomyśleć, że go kochałam. Musiałam być tak naprawdę ekscentryczną masochistką.
– Tu się chyba rozstaniemy – zaczęła po krótkiej chwili milczenia Madlene. Posłała w moją stronę wyjątkowo naturalny uśmiech. Zdążyła się już do mnie przyzwyczaić. Sztuczność na jej twarzy zaczęła być coraz mniej widoczna. Już nie przypominała mi mechanicznej lalki.
– A ja poczekam tutaj na Nathiela, bo prędzej czy później wróci do swojej ulubionej wystawy –odpowiedziałam, posyłając znaczące spojrzenie nożom znajdującym się w sklepie z przyborami kuchennymi.
Madlene cicho się zaśmiała. Widziałam, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale z nagła umilkła, jakby jej system wewnętrzny został przegrzany, a ciało ktoś wyłączył. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak nagle się zawiesiła.
– Coś nie tak? – spytałam, unosząc brew.
Milczała. Błękitne, rozszerzające się w coraz większym przerażeniu oczy utkwiła w punkcie znajdującym się za moimi plecami.
Świat nagle stanął w miejscu. Szarość, która opanowała okolice, a także ludzie idący w przerażająco wolnym tempie, zaczęli przypominać mi o szarej strefie, w której się kiedyś znalazłam podczas walki Nathiela z demonami. To jednak nie było to samo. Inaczej nie byłoby tu piekielnie przerażonej Madlene, która szeptała ciche „nie” z nienaganną częstotliwością. Poczułam silną chęć odwrócenia się w tył. Coś mi to jednak uniemożliwiło. Zastygłam w bezruchu tak samo jak i czarodziejka.
Do moich uszu zaczęło dochodzić ospałe nucenie. Słuchając go, poczułam się jak podczas pokazu mocy Madlene. Czy osoba, która zaznaczała swoją obecność wyraźnymi stuknięciami obcasów o podłoże, używała tej samej magii?
W przerażonych oczach czarodziejki pojawiły się łzy. Jej usta drżały, jakby chciały coś wypowiedzieć, a jednak nie ułożyły się w żadne słowa.
Stukot obcasów ustał. Przed oczami mignęły mi długie, falowane, czarne włosy. Moje nozdrza zaatakował ostry korzenny zapach przypominający nadmierne użycie ziołowego szamponu. A może nie bez powodu go czułam? Kojarzył mi się z ostrzejszą wersją zapachu unoszącego się w sklepie mamy Mad. Był wręcz drażniący.
– Witaj, kochanie – usłyszałam cichy, lecz wyraźny głos kobiety. Za zasłoną z czarnych włosów dostrzegłam, że stojąca przed Madlene kobieta unosi jej podbródek palcem wskazującym. – Minęło trochę czasu. Urosłaś – mówiąc to, obca postać dźwięcznie się zaśmiała. – Co słychać u mojej drogiej kuzynki?
Spojrzałam niepewnie na Madlene, która zacisnęła usta, aby się nie rozpłakać.
Droga kuzynka? Miała tym samym na myśli Mad czy kogoś, kogo ona znała? Niczego nie rozumiałam. Użycie magii śpiewu musiało jednak świadczyć o tym, że niewątpliwie były ze sobą w jakiś sposób spokrewnione. W końcu moc la bonne fée była dziedziczona genetycznie.
– Wciąż nie potrafisz się bronić – powiedziała z westchnięciem kobieta. – Przykro mi, że nie przynosisz chwały własnej rodzinie. Czy ty w ogóle potrafisz czarować, kochanie? – zaśmiała się. Mimo niemiłych słów brzmiała przeraźliwie słodko, nie ironicznie.
Madlene znowu poruszyła ustami, nic jednak nie wypowiadając. Kobieta zanuciła coś od niechcenia wprost do jej ucha, przez co ta jęknęła boleśnie i upadła na kolana, chwytając się za głowę. Ja sama wyraźnie się skrzywiłam. Ten oddźwięk poraził moje uszy, a przecież był zaledwie głośniejszy od szeptu.
Kobieta odwróciła się w moją stronę i posłała mi dziwny uśmiech. Oczy miała w wypłowiałym, niebieskim kolorze, włosy czarne, poskręcane i w chaosie. Usta wąskie i blade. Brwi wyraźnie zarysowane. Spotykając ją na ulicy, zapewne nie zwróciłabym na nią uwagi. Ewentualnie mogłabym spojrzeć uważniej na jej dosyć staroświecki ubiór. Biała koszula z żabotem zakończonym wstążką, długie, luźne rękawy i czarna, długa spódnica ciągnąca się niemal po podłodze. Na to wszystko zarzucony miała długi, czarny płaszcz. Połączenie godne prawdziwej wiedźmy. Czy właśnie nią była?
– Laura Collins – zaczęła głębokim, dźwięcznym głosem czarnowłosa kobieta. Postawiła w moją stronę krok i dotknęła mój brzuch. Zebrała się we mnie naraz panika i gniew. Chciałam odtrącić obcą dłoń, jednak nie mogłam się ruszyć. Czyżby to była jej sprawka?
– Chłopiec i dziewczynka. Mają przed sobą ciężką przyszłość, ale w przeciwieństwie do ciebie w ogóle jakąkolwiek mają – powiedziała ze śmiechem, zupełnie jakby cieszyła się ze swojego wybornego żartu.
– Nie mów tak – odezwała się cichym, bolesnym głosem Madlene. Brzmiała, jakby miała pojęcie, o czym ta tajemnicza kobieta mówi.
– Zbliża się wielka wojna – zaczęła na nowo nieznajoma, całkowicie ignorując dziewczynę. Wyprostowała się i spojrzała na mnie z góry. Była ode mnie wyższa o kilkanaście centymetrów. – Demony, wiedźmy, la bonne fée i łowcy – wymieniała spokojnie. – To będzie wielki spektakl, którego wręcz nie mogę się doczekać – mówiąc to, rozłożyła ręce na bok w fałszywym geście otwartości. Przez moment widziałam przed sobą ojca Nathiela, który przecież używał podobnego gestu.         
– Do zobaczenia w lepszym świecie, Lauro – szepnęła, a potem mnie wyminęła.
Miarowy stukot obcasów zaczął się oddalać, ciche nucenie stawało się coraz cichsze. Szarość na około powoli znikała, ludzie wrócili do dawnego stanu, a ja odzyskałam w dłoniach czucie. Jak na zawołanie poczułam jednak ostre kłucie w brzuchu. Czy to wina tajemniczej kobiety? Odruchowo położyłam na nim dłonie.
– Kto to był? – spytałam cicho, obserwując Madlene, która właśnie podnosiła się z podłogi.
– Wiedźma – jęknęła dziewczyna. Widziałam, że jej twarz wyraźnie zbladła, a usta wykrzywiły się w bólu. Najwyraźniej ta kobieta musiała jej coś zrobić. – Pierwszorzędna wiedźma, Isabelle Evans.
– To ktoś z twojej rodziny?
Mad kiwnęła niechętnie głową.
– Kuzynka mojej mamy – odpowiedziała ledwo słyszalnie. – Moja ciotka. I znowu nie dałam jej rady – jęknęła, kładąc dłonie na twarzy. Być może dlatego gdy opowiadała o wiedźmach, skrzywiła się przy jej imieniu i nazwisku, nie dokańczając, jaką posiada magię. W końcu ta sama moc należała również do niej.
– Szykują wojnę – szepnęłam do siebie, wpatrując się w jakiś pusty punkt znajdujący się daleko przede sobą.
I nagle wszystko stało się jasne. Demony zawarły pakt z wiedźmami, a departament prawdopodobnie został odbudowany. Również widok Gabrielle nie był moim przywidzeniem. To wszystko działo się naprawdę.
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem, czując, jak cała krew odpływa z mojej głowy. Gdyby nie Madlene, która w ostatniej chwili chwyciła mnie za ramiona, zapewne moje dzieci ucierpiałyby przy zderzeniu z zimną posadzką.
– Hej, Laura, obudź się – szeptał głos za mgłą. Dziewczyna poklepywała mnie delikatnie po twarzy, cały czas coś mówiąc. Zanotowałam jednak tylko ostatnie jej słowa, po których zemdlałam: – Nie pozwól sobie umrzeć! Przeznaczenie da się zmienić!

2 komentarze:

  1. La bonne fee zaskakują mnie na każdym kroku. Moc Madlene jest piękną mocną, z której powinna być dumna. Więcej wiary w siebie, Mad. Wiem, że potrafisz.
    Stalkowanie Nathiela w iście królewskim stylu. Po prostu poezja. I to jego zachowanie potem. Zamiast je ścigać, stoi i patrzy - cały Nathiel.
    Mam nadzieję, że teraz la bonne fee mają wystarczający dowód, żeby zawrzeć sojusz z łowcami.
    Pozdrawiam ciepło
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)

    Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! Sto lat! :*

    Ludzko-demoniczne ziemniaki? Serio? Glebłam xD
    "Łowca galeryjnych złodziei znów powraca!" - brzmi jak tytuł filmu klasy B :D Nathiel byłby jego największą gwiazdą.
    O rany. Moc Madlene jest świetna! Wow.
    "Skoro niebawem święta, może powinnam pomyśleć o zestawie wesołego nożownika w prezencie dla niego?" - na pewno byś go uszczęśliwiła ;)
    "Żył we własnym świecie wyobraźni, gdzie noże opalały się na wyspie wolnej od demonów i sączyły krwiste drinki z okularami przeciwsłonecznymi na rączkach." - <3
    " Hej, maleńkie - usłyszałam tuż nad uchem uwodzicielski głos, od czego aż miałam ochotę przewrócić oczami - Jesteście śliczne, ale niestety jestem zajęty i niedługo zostanę tatą - mówiąc to, zaśmiał się głośno i poklepał mnie po brzuchu." - <3 <3 <3
    " Tuż obok niej, stała Martha. Również miała włosy upięte w koka, był on jednak bardziej elegancki. Po bokach spływały falowane, wolno puszczone kosmyki włosów. Miała na głowie koronę z ciągnącym się ku dołowi welonem. Rzęsy wyraźnie zaznaczone tuszem. Suknia, którą na sobie miała nijak pasowała jednak do jej czytelniczego, mrocznego imidżu. Ubrana w strój księżniczki, wyglądała po prostu jak nie ona. Długie falbany po samą ziemię. ciągnęły się za nią, gorset najwyraźniej został za mocno związany. Białe, długie po łokcie rękawiczki okalały jej dłonie. Nie zgadzały się tylko trampki pod suknią." - JEEEEEEEEEEJ ^________________^
    "- Wiedziałem, że ktoś mi patrzy na tyłek! - odezwał się oburzony Nathiel, posyłając dziewczynom piorunujące spojrzenie.
    - Jak już to na klatę i twarz, nie tyłek, kretynie - mruknęła Martha, odwzajemniając mrok spojrzenia. Patricia stojąca obok, kręciła wąsem z iście lordowską miną. Grała swoją postać do końca niczym prawdziwy aktor.
    Martha ściągnęła welon i rzuciła nim o podłogę, wyraźnie się chmurząc.
    - Cały plan szlag wziął - burknęła.
    - A-ale że co? - spytała zdezorientowana Madlene - Stalkowałyście Nathiela?
    - Tak - przyznała bez oporów Martha, wzruszając ramionami. Standardowo znikąd, wyjęła filiżankę herbaty i upiła z niej płynu - A teraz najwyraźniej musimy zwiewać - dodała spokojnie, oglądając się do tyłu, gdzie w ich stronę pędziły już sprzedawczynie.
    Martha rzuciła filiżanką za plecy, a ona potoczyła się gdzieś pod nogi randomowych przechodniów - o dziwo, nawet nie pękła. Następnie podwinęła do góry suknię i zaczęła uciekać w przeciwną stronę." - WIELBIĘ! <3
    O cholera. Isabelle i Mad są spokrewnione? :o Szlag.
    Ja też wierzę w to, że przeznaczenie - cień tego, co nas czeka - można zmienić!
    Laura, trzymaj się!

    Czekam na nn ^^
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń