poniedziałek, 26 października 2015

[TOM 2] Rozdział 13 - "Aura i Nate Auvrey"

Dzisiejszy rozdział został wstawiony na bloga tylko z tego powodu, że wyjątkowo nie poszłam dziś na zajęcia. Pewnie gdybym poszła, pojawiłby się dopiero w przyszłym tygodniu, a co za tym idzie: obawiam się, że będę musiała zmienić daty wstawiania rozdziałów. Możliwe, że z tygodnia zrobią się dwa, możliwe, że na jakiś czas przestanę nawet pisać. 
Rozdział nijaki, choć jest. Bliźniaki już blisko. Pojawia się też Ethan. Cieszmy się.

POPRAWIONE [16.08.2020]
***
„Jak się czujesz?”, „blado dziś wyglądasz!”, „może odpocznij?”, „martwię się o ciebie!”.
Miliony pytań i stwierdzeń wierciło w mojej głowie dziurę, przyprawiając mnie o mdłości. Może nie najlepiej znosiłam ciążę, ale przecież nie umierałam. Okres moich niespodziewanych omdleń minął, na razie czułam się więc dobrze.
Powoli zbliżałam się do szóstego miesiąca męczarni i jedyne, co na razie mnie niepokoiło, to to, że nie byłam w stanie wyczuć ruchów swoich dzieci, co powinno już nastąpić w piątym miesiącu. Jedyną ich większą aktywnością (i oznaką na to, że żyły) było pożeranie mojej ludzkiej energii.
Lekarz podczas ostatniej wizyty stwierdził, że zostanę matką dwójki niesfornych dzieciaków, z których jedno będzie chłopcem, a drugie dziewczynką. Potwierdził tym samym teorię tajemniczej wiedźmy Isabelle. Ten fakt wcale mnie nie cieszył. W końcu przewidziała też wojnę pomiędzy demonami, łowcami, la bonne fée i wiedźmami.
Szukanie nowych członków Nox szło nam niezbyt dobrze. Nathiel prędzej odstraszał rekrutów, a Sorathiel był zajęty pracą w domu, nie miał więc czasu wychodzić na podobne misje. Andi wciąż uchodziła za młodą osobę, a co za tym idzie – nie chcieliśmy powierzać jej tak trudnego zadania jak werbowanie nowych członków. Na pewno w pierwszej kolejności wzięłaby do Nox swoich znajomych ze szkoły, którzy mogliby się zdziwić po pierwsze jej pochodzeniem, po drugie przestraszyć i uznać ją za wariatkę.
Szukanie nowych ludzi nie było łatwe. Rekrut musiał być przede wszystkim zaufany i silny nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Dodatkowo najlepiej, aby taka osoba miała już styczność z demonami – wiedza, z czym się mierzymy, to w zasadzie kwestia nadrzędna. Trzeba przy okazji podkreślić to, że żaden z nowych nabytków Nox nie zostawał natychmiastowo łowcą. Nawet ja przechodziłam przez długi proces przygotowawczy, mający sprawdzić moje możliwości, siłę i wytrwałość. Tak było za czasów panowania Hugh. Jak to będzie wyglądało w przypadku Sorathiela, będącego obecnym szefem organizacji? Domyślałam się, że podobnie.
Podczas gdy prowadziłam w swojej głowie poważne rozważania, poczułam zapach spalenizny. To wrażenie węchowe trochę mnie zdziwiło. Jak długo musiałam stać przy oknie i wpatrywać się w śnieżnobiałą okolicę? Przecież niedawno przewracałam kotlety na drugą stronę.
Jęknęłam bezradnie. W końcu to nie pierwszy raz, kiedy spalałam obiad.
Podeszłam do starej patelni, na której nie było już ani odrobiny tłuszczu. Za to znajdowały się zwęglone kawałki czegoś, co nie przypominało mięsa. Czułam, że hormony rozwalają mnie od środka. Nim jednak łzy potoczyły się po moich policzkach, w kuchni pojawił się Nathiel.
– Znowu spaliłaś obiad? – spytał, przewracając oczami.
To pytanie ugodziło nieco moją dumę.
– Nie – skłamałam, zaciskając usta.
Auvrey widząc zbliżającą się falę rozpaczy, wyłączył gaz i wrzucił brutalnie patelnię z całą jej zawartością do zlewu.
– Dziś po prostu znów zamówimy pizzę – powiedział beztrosko, wzruszając ramionami.
Spojrzałam z wyrzutem w kierunku patelni. Nawet nie wiem kiedy, a łzy popłynęły wodospadem wzdłuż mojej twarzy. Nie pomogło odwrócenie głowy w drugą stronę.
– Nie poznaję cię – mruknął niepocieszony Nathiel, natychmiastowo do mnie podchodząc. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, położył dłoń na moich plecach, drugą wkładając pod moje kolana. Tym o to sposobem, szybciej niż sądziłam, znalazłam się w jego ramionach. Wisiałam w powietrzu, co wcale mnie nie cieszyło, a sprawiło jeszcze większą przykrość. Przykrość? Czasem nie rozumiałam tego, co bliźniaki ze mną robiły. Nie dość, że za dnia byłam rozkojarzona, to jeszcze całe otoczenie padało ofiarą mojej nieuwagi. Tak samo jak Nathiel – nie poznawałam siebie. Gdzie ta dawna chłodna i opanowana Laura? Co się z nią stało? Modliłam się w duchu, żeby to było tylko chwilowe. Przecież nie chciałam być klonem Amy, która płakała na każdym kroku nawet wtedy, gdy rozlała przypadkiem herbatę, brudząc ulubiony dywan.
Chcąc nie chcąc, objęłam szyję Nathiela i spojrzałam bezradnie prosto w jego szmaragdowe oczy. Szukałam w nich ratunku.
– Nie płacz – powiedział z westchnięciem. – Świat nie kończy się z powodu spalonych kotletów. No, chyba że w niedalekiej przyszłości te kotlety miały zbawić świat, a zwęglając je, przesądziłaś o losach ludzkości. Teraz wszyscy zginiemy, bo...
Zatkałam dłonią jego usta. Wiedziałam, że gdy zacznie wyobrażać sobie niestworzone rzeczy, nie skończy tak łatwo. 
– Starczy.
Nachmurzony chłopak zabrał rękę ze swoich ust.
– Już milczę – mruknął od niechcenia, przewracając teatralnie oczami. – Ale ty też musisz się wyciszyć. 
– Spróbuję.
Oparłam głowę na ramieniu Nathiela. Mój jedyny, demoniczny ratunek przed szaleństwem, postanowił zrobić mi wycieczkę po domu. Nie do końca rozumiałam, gdzie mnie niesie i jaki ma w tym cel, ale mógł mnie tak nosić cały dzień. W jego objęciach czułam się jak małe dziecko. Brakowało tylko wierzgania nogami w powietrzu i nucenia dziecięcych piosenek. To na szczęście, pomimo hormonów, wciąż było poniżej mojej godności.
– Muszę ci się pochwalić swoją robotą.
Przeniosłam wzrok na Nathiela. Uśmiechał się jak mały łobuz, który zostawił swojej matce prezent w postaci ścian wymalowanych kredkami. Moim oczom już po chwili ukazało się jednak coś zupełnie innego. Coś, co znowu uwolniło tamę i sprawiło, że łzy spłynęły po policzkach jak wodospad.
– Nathiel – jęknęłam z wyrzutem.
– Co znowu? – spytał zdezorientowany chłopak. – Starałem się przecież. Brzydko? Możesz coś poprawić, nie obrażę się – dodał z powagą w głosie.
Zaśmiałam się, pociągając nosem.
Od jakiegoś czasu Auvrey zamykał się w byłym pokoju mojej matki i nie pozwalał mi tam wchodzić. Podejrzewałam wówczas, że przygotowuje coś spektakularnego, co będzie miało związek z dziecięcym pokojem. Nie spodziewałam się jednak nie wiadomo jakich efektów. Nie podejrzewałam tego demonicznego łowcy o wygórowany gust dekoracyjny, a raczej o to, że stworzy coś, co mnie załamie swoją innowacyjnością. Znając pomysły Nathiela, na ścianach pojawiłyby się wzory zielonych ufoludków, łóżeczko i wszystkie szafki byłyby czarne, a dywan różowy i na dodatek zdobiony trupimi czachami – na środku tego wszystkiego stałaby gablota z dwoma nożami exiaitlis, które byłby podarunkiem dla nowonarodzonych maluchów – tak zapobiegawczo, żeby uczyły się walki z demonami już od dnia narodzin. Na szczęście moje obawy nie zyskały urzeczywistnienia. Pokój co prawda był minimalistycznie urządzony, ale bardzo do mnie przemawiał.
Ściany pomalowane zostały na delikatny, brzoskwiniowy kolor, dziecięce meble tonęły w bieli, puchaty dywan leżący na środku dopasowywał się do ścian swoją pomarańczową barwą. Tuż nad łóżeczkiem znajdowały się malowane ręcznie gwiazdy, który pięły się ku górze krętym szlakiem. Każda gwiazdka miała inną minę. Już samo to potwierdziło moją teorię, że dziecięcy pokój nie był wyłącznie autorstwa Nathiela. Czułam, że maczała w tym palce Amy.
Na fotelu z pomarańczową narzutą leżał duży, brązowy miś, na półkach poustawiane były zabawki, wystrój komód i innych rzeczy nie był jednak pełen. Wiadomą rzeczą było, że szafki zapełnią się wtedy, kiedy bliźniaki będą już na świecie. Liczne pampersy i inne niemowlęce przyrządy będą nieodłączną częścią naszego życia już za cztery miesiące.
– Jest cudownie – przyznałam, uśmiechając się szeroko i ocierając łzę z policzka.
– Ha, wiedziałem – stwierdził dumnie chłopak. – Niech wszyscy klękają przed moim geniuszem. Powinienem stroić pokoje zawodowo.
– Bądźmy szczerzy. Amy i Sorathiel ci pomogli.
– Nieprawda!
Auvrey nachmurzył się jak małe dziecko. Błyski w jego szmaragdowych oczach zdradzały jednak kłamstwo. Potrząsnęłam tylko głową i złożyłam szybki pocałunek na poliku oburzonego demona. Od razu się rozpromienił.
– Wiesz, czego jeszcze brakuje? – spytał z powagą w głosie. – Imion. A ja mam nawet propozycję – mówiąc to, wyszedł z pokoju.
Rzeczywiście, nie zastanawialiśmy się dotąd nad imionami dla bliźniaków. Zdziwiłam się, że ani razu moje myśli nie zaprzątała tak trywialna, a zarazem podstawowa sprawa. Chyba naprawdę żyłam w innym świecie, skoro chciałam pozostawić bliźniaków bez imion. Nathiel i Laura Auvrey oraz mali, bezimienni Auvreyowie.
– Jaka jest twoja propozycja? – spytałam, unosząc brew. Wiedziałam, że jego odpowiedź nie będzie zaskakująca.
– Chłopiec może być Nathielem juniorem – odpowiedział z chichotem.
Przewróciłam oczami.
– Nie zgadzam się na to. Wyobraź sobie, że będę wołać Nathiela, żeby dać mu kieszonkowe. Przybiegną obaj i będą się kłócić o pięć dolarów. Walka zapewne zakończy się na nożach.
– Fajna perspektywa – powiedział z rozmarzeniem Auvrey.
– Zdecydowanie nie.
Zostałam przeniesiona przez próg sypialni, już po chwili trafiając w objęcia ciepłej kołdry, która sprawiła, że momentalnie zachciało mi się spać. Spróbowałam zwalczyć w sobie to senne uczucie.
Nathiel rzucił się na miejsce obok mnie, przez co podskoczyłam na materacu. Spojrzałam na niego z wyrzutem, gdy ten układał wygodnie poduszkę pod głową. 
– Słucham w takim razie twoich pomysłów – powiedział, zerkając na mnie z wyzywającym uśmieszkiem.
– Nie jestem dobra w wymyślaniu imion. Ale… – przerwałam i zamyśliłam się – fajnie byłoby nazwać bliźniaków imionami podobnymi do naszych. Jest takich od groma.
– Błagam, byle nie Nathaniel – burknął Nathiel, marszcząc z niezadowoleniem czoło. – Ile natłumaczyłem się w życiu ludziom, że moje imię to nie Nathaniel, a Nathiel. Przecież one nawet nie są do siebie podobne… – powiedział, głośno prychając.
– Trochę są – stwierdziłam z rozbawieniem, przez co dostałam poduszką w twarz. Posłałam Nathielowi groźne spojrzenie i oddałam mu cios. Niestety, tylko go rozbawił.
– Więc jak? Nath, Nathan, Nethanian, Nate… – wymieniał chłopak.
Ja już jednak wiedziałam, jak będzie nazywał się nasz syn.
– Nate – odpowiedziałam. – Nate Auvrey.
– Brzmi nieźle – przyznał z uśmiechem czarnowłosy demon. – Twoja kolej.
Przewróciłam oczami.
– Lauren, Laurie, Laurel, Aura...
– Aura Auvrey – stwierdził natychmiastowo Nathiel.
Uśmiechnęłam się. Nie sądziłam, że pójdzie nam to tak szybko. I pomyśleć, że wystarczyło tylko skojarzyć podobne imiona do naszych.
– Aura i Nate Auvrey – powiedziałam, patrząc w zamyśleniu w sufit.  
– Laura i Nathiel Auvrey – dodał rozmarzonym głosem demoniczny łowca.
Szturchnęłam go ramieniem. Przecież oficjalnie mi się nie oświadczył. Nie powinien jeszcze myśleć o czymś takim jak małżeństwo. Nie dorósł do tego. 
– Brzmi dobrze – odpowiedziałam naprzeciw własnym myślom.
Szmaragdowooki zaśmiał się dźwięcznie i przytulił moją rękę do swojego gorącego polika. Zazdrościłam mu ciepła, którym emanował. Mimo tego, że był demonem i nie posiadał ludzkiej krwi, był gorący jak rozgrzany piec. Ani razu nie poczułam od niego chłodu – i nie chodzi mi tu o charakter, bo to zdarzyło się niestety wielokrotnie. Nathiel był moim osobistym grzejnikiem. 
Przysunęłam się do niego i, mimo przeszkadzającego mi w życiu codziennym wielkiego brzucha, przytuliłam do jego klatki piersiowej.
Znowu zrobiłam się senna. Dłoń Nathiela, która gładziła delikatnie moje włosy, nie pomagała. Ale pomogło coś innego. Solidne, gwałtowne i nader zaskakujące kopnięcie.
Drgnęłam niespokojnie.
– Co? – spytał nierozumnie Nathiel.
Już miałam odpowiadać, gdy znowu poczułam silne uderzenie. Tym razem podskoczyłam.
– Co jest? – powtórzył już zniecierpliwiony Auvrey.
– To – odpowiedziałam i przyłożyłam jego dłoń do swojego brzucha.
Przez chwilę nie wiedział, o co może chodzić. Patrzył się na mnie z miną mówiącą: „naćpałaś się czegoś?”. Chciał zabrać swoją dłoń, ale przytrzymałam ją na brzuchu. Już po krótkiej chwili bliźniaki odezwały się ze zdwojoną siłą. 
Jęknęłam cicho, mimo wszystko próbując się uśmiechnąć.
– Niestrawność? – spytał głupio Nathiel.
– Podwójna – mruknęłam.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że to nie mój brzuch szaleje, a jego dzieci. Oczy dziwnie mu zaświeciły, a usta ułożyły się prawie w kształt litery c. Brakowało mu jeszcze dziecięcych rumieńców ukazujących szczęście.
Zerwał się, mało nie przyprawiając mnie o zawał, i przytkał ucho do brzucha. Z radością wymalowaną na twarzy nasłuchiwał lżejszych już znaków obecności swoich dzieci.
– Walą, jakby demony kopały! Moja krew! – powiedział radośnie, zanosząc się zabójczym śmiechem, który nijak pasował do wizerunku przyszłego ojca. – Cześć, to ja, wasz tatuś. Będziemy razem zabijać demony? – spytał uroczym, niepasującym do niego głosem, tykając brzuch palcem wskazującym.
Przewróciłam oczami.
– Daj im się najpierw urodzić.
– Niech już się przygotują do ciężkiego treningu. Będę ich uczył trzymać nóż, gdy tylko się narodzą – odpowiedział z przedziwną powagą, która zaczęła mnie niepokoić. – Zobaczysz, będą ciachać demony przez sen.
– Albo pozabijają się nawzajem, leżąc w dziecięcym łóżeczku – burknęłam z niezadowoleniem. – Starczy tych fantazji, Nathiel. Najpierw niech się urodzą, potem dorosną i same zdecydują, co będą chciały robić.
– Oczywiście, że to, co tatuś – zaszczebiotał chłopak, tuląc się do brzucha, jakby był kotem, szukającym ciepłego kąta.
Tym razem nie mogłam powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Gdzieś w jego głupocie, głęboko, naprawdę głęboko, kryła się doza słodyczy. Na co dzień starał się być bardziej uwodzicielski (czasami średnio mu to wychodziło), a sam nazywał siebie seksownym (polemizowałabym), ale trzeba przyznać, że ze wszystkich określeń najdalej było mu do słodkiego (chyba że chodzi tutaj o odległość od domu do sklepu, gdzie codziennie kupuje czekoladę i żelki w kształcie węży, bo przecież są takie urocze).
– Tata Nathiel będzie was kochał – zaszczebiotał raz jeszcze, łaskocząc mnie palcem wskazującym po brzuchu.
Nie wiedziałam w tym momencie, czy mam się śmiać, czy płakać. Śmiać – z powodu łaskotek, a płakać – z powodu tego, co powiedział Auvrey. Przyznaję, wzruszyłam się. Nasze dzieci będą może miały lekko nierozgarniętego tatę, ale mimo swoich licznych, niezbyt mądrych pomysłów będzie o nie dbał i kochał je jak prawdziwy człowiek, a nie demon. Bliźniaki nie będą żyły tak jak ja lub Nathiel, choć nie twierdzę przy tym, że będą miały łatwe życie – w końcu ich rodzice to łowcy, którzy na co dzień walczą z demonami. Mogą też nie być do końca bezpieczne, w końcu narodzą się w czasie, kiedy Reverentia podnosi się z popiołów, postaramy się jednak o to, aby żyło im się jak najlepiej.
Uśmiechnęłam się pod nosem, zamykając oczy. Z jednego oka zdążyła uciec mi łza. Nie była jednak wywołana smutkiem, a radością. Bo już niebawem nasz dom miał zapełnić się szczebiotem małych dzieci. Naszych dzieci. Aury i Nate'a Auvreyów.
***
Dzisiejszy grudniowy dzień uchodził za jeden z przyjemniejszych, nawet jeżeli spacerowało się po mroźnej okolicy i chroniło twarz przed płatkami śniegu przecinającymi drogę do celu. Dookoła panował gwar spowodowany zaciętym poszukiwaniem prezentów. Tłumy ludzi zapychały każdy wolny sklep, a także kawiarnie. Wszystkim udzielił się świąteczny klimat. Tylko nie mi. Bo choć dzień był jednym z milszych podczas tej piekielnie mroźnej zimy, sam w sobie pozostawiał dużo do życzenia.
Z ironicznym uśmiechem spoglądałam na radosnych ludzi, ubranych po uszy w szaliki i czapki. Większość z nich dzierżyła kolorowe torby w bałwanki i renifery. Dlaczego tylko ja miałam problem z wyborem prezentów? I dlaczego ktoś wykupił wszystkie zestawy noży w sklepie z kuchennymi przyborami?
Mój kręgosłup po dwugodzinnej przeprawie przez miasto krzyczał z bólu, żądając odpoczynku. Świąteczne, kolorowe lampki pozawieszane na choinkach raziły moje oczy, bombki iskrzyły się światłem wieczornych lamp, świąteczna muzyka wdzierała się do moich uszu, a ja błagałam w duchu, żeby wszyscy się zamknęli. Głosy ludzi aż nadto mnie denerwowały. Tak samo jak biegające pomiędzy nogami dzieci, które rzucały się śnieżkami. Zdecydowanie nie przepadałam za zakupami, a już szczególnie za tymi, które dotyczyły poszukiwania prezentów. Może z Amy, Sorathielem i Andi nie miałam problemu, ale Nathiel stanowił dla mnie prawdziwe wyzwanie.
Początkowo myślałam o nożach, których w sklepach jakimś cudem zabrakło (czyżby masowe morderstwa przed świętami?), później pomyślałam o mangach, ale ostatecznie stwierdziłam, że przecież Auvrey nienawidzi czytać. Wpadł mi również do głowy pomysł na kupno jakiejś koszulki z dziwacznym napisem, ale ją trudno było akurat zdobyć. Naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie Nathiel je kupował. Coś mi podpowiadało, że w jakimś sklepie internetowym, którego właściciel był na takim samym poziomie umysłowym, co on.
Westchnęłam ciężko i zakryłam twarz szalikiem. Śnieżna zawierucha przybrała na sile, ale ludzie zdawali się tym nie przejmować. Dalej prowadzili ożywione rozmowy dotyczące trywialnych, świątecznych tematów. Zdecydowałam, że ze względu na przepełnione kawiarnie, odpuszczę sobie dzisiaj gorącą czekoladę i przyrządzę ją w domu. Poradzę sobie, będąc na nogach jeszcze przez jakiś czas. Kręgosłup przecież mi nie odpadnie.
– Uwaga! – usłyszałam donośny, dziecięcy krzyk, którym się nie przejęłam. Skąd miałam wiedzieć, że ktoś kierował te słowa akurat do mnie? Na chodniku znajdowało się mnóstwo ludzi.
Już po chwili dostałam ciężką, twardą śnieżką prosto w twarz. Powiedzmy, że miałam pecha, stąpając akurat po niezbyt stabilnym podłożu. Rzut śnieżką był na tyle silny, że wystarczył, abym ślizgnęła się po zlodowaciałej powierzchni. Z mocno bijącym z przerażenia sercem wylądowałam na ziemi. Po upadku natychmiastowo położyłam dłoń na brzuchu. Bałam się, że bliźniakom mogła stać się krzywda.
Przestraszeni młodzi winowajcy zniknęli między tłumami, a ja wciąż siedziałam na chodniku, próbując opanować uczucie słabości, które z nagła mnie dotknęło. Żaden z przechodniów się mną nie zainteresował. Nie oczekiwałam, że ktokolwiek mi teraz pomoże, przecież wiedziałam, jacy byli ludzie. A jednak. Tajemnicza, męska dłoń wysunęła się niespodziewanie w moim kierunku.
– Pomogę – usłyszałam ochrypły, niski głos. Jego właściciel po prostu chwycił mnie za łokieć i przeniósł gwałtownie do pionu.
Spojrzałam na niego, modląc się w duchu, aby nie utracić przytomności na środku miasta, budząc tym ogólne zaskoczenie i po raz kolejny lądując w szpitalu, gdzie Nathiel będzie na mnie krzyczał i powtarzał: „a mówiłem, żebyś nie szła nigdzie sama”. Na szczęście już po chwili odzyskałam świadomość tego, co się dzieje. Tajemniczy przybysz wciąż trzymał mnie za łokieć, jakby domyślał się, że zaraz padnę na twarz.
– Calanthe? – spytał nagle.
Zamrugałam zdziwiona oczami, dopiero teraz zwracając uwagę na wygląd mężczyzny. 
Włosy miał kruczoczarne, roztrzepane i nieco przetłuszczone – przeplatały je pasma siwizny, co już podpowiedziało mi, że mógł mieć od czterdziestu do pięćdziesięciu lat. Oczy ciemne, nieco skośne, choć z pewnością nie był Azjatą – co jedynie mógł mieć azjatyckie korzenie. Gęste brwi ściągnięte do środka, podbródek pokryty niechlujną brodą, szalik niedbale zarzucony na szyję... Jego wygląd raczej odpychał, niż zachęcał. Podobnie jak podarty, czarny płaszcz, dziurawe buty i poranione, brudne dłonie. Czuć było od niego mocną woń alkoholu, a jego nieobecny wzrok tylko potwierdzał moją teorię, że mam do czynienia z człowiekiem, który uciekł w ramiona nałogu. Początkowo nie zdawałam sobie sprawy z tego, z kim mam do czynienia, ale kiedy usłyszałam imię swojej matki, szybko zrozumiałam, kto to był.
– Nie – odpowiedziałam po chwili, nie spuszczając z niego wzroku.
Mężczyzna ciężko westchnął.
– Przecież to oczywiście – mruknął jakby do siebie, choć wyraźnie go słyszałam. – Miała inne oczy – dodał, spoglądając tępo w dal.
– To moja matka – oznajmiłam, wciąż nie spuszczając z niego wzroku.
Mężczyzna skrzywił się z obrzydzeniem. Z kieszeni kurtki wyjął coś, co przypominało bukłak na wodę. Doskonale jednak wiedziałam, że łyk pociągniętego przez niego napoju to jakiś mocny trunek.
– Ty też urodzisz dziecko demonowi? – spytał z prychnięciem, spoglądając w stronę mojego brzucha.
Uśmiechnęłam się ironicznie pod nosem. Ciekawe jak się tego domyślił? Zapomniał tylko o jednym: ja też byłam demonem. Przynajmniej w połowie. Musiał się tego domyślać, w końcu znał zarówno moją matkę, jak i ojca.
Mężczyzna odwrócił się na pięcie, wkładając dłonie do kieszeni. Zgrabił się, jakby przytłoczyło go to spotkanie, a potem ruszył przed siebie. To oczywiste, że nie zamierzałam dać mu odejść. Nie bez powodu los postawił go na mojej drodze.
– Ethan Parthenai, prawda? – rzuciłam w kierunku jego pleców. 
Na chwilę się zatrzymał.
– Skąd znasz moje imię? – spytał zmęczonym głosem, nawet nie odwracając się w moim kierunku.
– Stare kroniki Nox – przyznałam. – A co najważniejsze: słyszałam o tobie od mojej matki.
Ethan prychnął z pogardą, znowu ruszając do przodu.
– Szukała cię – powiedziałam na tyle głośno, żeby mnie usłyszał.
– Niepotrzebnie – odpowiedział, śmiejąc się niczym szaleniec.
– Chciała, żebyś wrócił do Nox – dodałam pewniej.
To najwyraźniej wzburzyło byłego łowcę. Odwrócił się gwałtownie w moją stronę i posłał mi złowrogie spojrzenie. Jego oczy iskrzyły się gniewem.
– Nigdy nie wrócę do Nox – syknął przez zęby, zaciskając pięści. – Nie obchodzi mnie wasz los, nie obchodzą mnie demony, nie obchodzi mnie Calanthe – mówił coraz bardziej podniesionym głosem. Ja jednak pozostałam spokojna i chłodna.
– Nie chcesz tam wrócić z mojego powodu? – spytałam, unosząc znacząco brew. –Dlatego, że jestem córką Calanthe i Aidena?
Ethan milczał, spoglądając na mnie z dziwnymi iskrami w oczach. Wyglądał jak szaleniec, który mógł się na mnie lada moment rzucić.
– Nie chcę tam wracać z powodu Calanthe. Nie chcę tam wracać, bo nie ma tam już moich przyjaciół. To nie to samo Nox. Upadliście – powiedział kpiąco, rozszerzając swoje usta w nieprzyjemnym, gburowatym uśmieszku.
Jego słowa tylko potwierdziły trafną myśl mojej matki. Ethan wciąż interesował się organizacją Nox. Inaczej nie wiedziałby, jak wygląda nasza sytuacja. Myślę, że jedynym problemem była jego własna duma. Na dodatek wciąż sądził, że Calanthe żyje. Nie, nie chciałam mu mówić, co się z nią stało. Nie teraz. I nie tutaj.
– Nie zawracaj mi głowy, diable – warknął, najwyraźniej próbując podkreślić fakt, że jestem demonem. – Wracaj tam, gdzie twoje miejsce – zakończył i odwrócił się gwałtownie na pięcie, wprawiając w ruch swój podarty, stary płaszcz.
Postanowiłam, że nie będę go dłużej zatrzymywać. Moim celem było wyłącznie wzbudzić w nim niepewność, a także zmusić do rozmyślania o Nox. To tylko kwestia czasu, nim zdecyduje się na powrót. Sercem wciąż był przecież łowcą, tylko trochę się pogubił. Dokładnie to samo stwierdziła moja matka. Nie miała mu za złe, że odszedł. Wiele przeżył. Jednego dnia zobaczył na własne oczy, jak jego przyjaciele umierają, a potem dowiedział się, że osoba, w której był zakochany, w wieku szesnastu lat zaciążyła i to z demonem, którego nienawidził. Musiał być załamany. To go jednak nie usprawiedliwiało. Prawda była taka, że stchórzył. I to przed życiem. Opuścił tych, którzy najbardziej go wtedy potrzebowali. Przestraszył się przyszłości, bo nie chciał patrzeć, jak dziecko jego ukochanej dorasta w tym samym miejscu, w którym żył.
Smutne, a zarazem ciekawe jest to, że przeszłość prędzej czy później do nas wraca. W tym przypadku nie uciekła nawet od Ethana.

1 komentarz:

  1. Cześć :)

    Zobaczyłam tytuł rozdziału i musiałam się uśmiechnąć :) W końcu ta wyczekiwana dwójka bohaterów oficjalnie została nazwana!

    W dalszym ciągu podoba mi się ta troska Nathiela. Ale koniec z pisaniem o jego przejawach dorosłości, bo to się już nudne robi.
    Jestem dumna z demona, że dla swoich dzieci stworzył przyjemny pokoik (z pomocą przyjaciół, ale pewnie inicjatywa wyszła od niego). Podoba mi się jego opis - jasne barwy dobrze będą sprzyjały dzieciom (pytanie: jak długo?), ale także Laura nie będzie się czuła przytłoczona.
    Rozmowa pary strasznie mnie urzekła, a wybieranie imion dla dzieci wzruszyło. Taki obraz prawdziwej rodziny, w której dzieci zaznają ciepła i miłości. Słodko ^__^
    Ethan. Miło wreszcie pana poznać, panie Mam-Gdzieś-Całą-Organizację-A-Najbardziej-Calanthe. Wydaje się być osobą na siłę odrzucającą ludzi i otoczenie, strasznie samotną i pozbawioną celu oraz chęci życia. Jakby coś w nim umarło dawno temu, jakaś radość. Jestem pewna, że jednak i tak powróci do Nox, bo nie będzie miał innego wyjścia.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń