niedziela, 1 listopada 2015

[TOM 2] Rozdział 14 - "Życie na krawędzi"

Długo nie mogłam zabrać się za rozdział 14. Wielki trud sprawiło mi początkowe przedarcie się przez nie do końca zaplanowane opisy. A potem szło już z górki *niczym bohater rozdziału 14*. Noc i słodycze mieszane z herbatą nie sprzyjają mojemu umysłowi. Banany? Ogórki? Niebieskie marmoladki? Serio, Naff? Przestań ćpać to, co ćpasz. 
Przebrnęłam i zatarłam rączki przy następnym znaczącym w WCN2 momencie. Pojawia się nowa postać. Postać, która nieźle zamiesza. Postać, której koncepcja powstała już jakiś rok temu, a której imię i nazwisko pojawiło się przelotem w pierwszym tomie. I dlatego rozdział dedykuję Królikowi, bo to dzięki niej egzystuje.
Powoli akcja się rozwija. Teraz zaczną się jedne z ciekawszych wątków. Nowa postać, Ethan, poród, dramaty i zaskakujące dzieje. Będzie o czym czytać. CHYBA.

POPRAWIONE [16.08.2020]
***
Byłam zmęczona. Zmęczona i zniechęcona dzisiejszym dniem. Nawet zatrzymanie się na moment w siedzibie organizacji niewiele pomogło. Co prawda rozgrzałam zziębnięte ciało kubkiem gorącej czekolady, ale to tylko rozespało mój organizm. Myślałam, że spotkam na miejscu Nathiela, który miał dziś do załatwienia jakąś ważną, demoniczną misję, ale zamiast tego siedział tam Sorathiel zakopany po uszy książkami. Dostałam informację, że młody Auvrey wyszedł pół godziny przede mną, a jego „ważna misja” polegała na stworzeniu wraz z Andi strasznej historii, którą potem demonica miała przedstawić w ramach zadania domowego przed swoimi rówieśnikami. Bałam się spytać, co dokładnie znajdowało się w ich dziele sztuki. Sorathiel twierdził, że dogadywali się tak, jak nigdy, a z ich ust padały co najmniej podejrzane słowa. „Gluty”, „mohery”, „siekiera”, „sok bananowy” czy „kochanek babci Stefanii”. W mojej wyobraźni zaczęły pojawiać się szalone wizje, powstałe z połączenia wszystkich tych słów…
Bałam się, że znowu ktoś z nas zostanie wezwany do szkoły. Kiedyś wychowawczyni podsunęła mi pomysł, żeby zabrać Andi do psychologa, ponieważ opowiada wszystkim o demonach, a z tyłu zeszytów pisze o tym, kogo zabije. Zapewniłam ją wtedy, że tak zrobię, ale to oczywiste, że tego nie uczyniłam. Po prostu porozmawiałam z Andi na temat bycia zwyczajnym człowiekiem. Wszystko, co związane z łowcami i demonami powinno być jej cichą tajemnicą, inaczej wzbudzi podejrzenia postronnych ludzi. Całe szczęście – posłuchała mnie. Z bólem musiałam jednak przyznać, że w dalszym ciągu miała coś wspólnego z Nathielem, a mianowicie: głupie pomysły.
Będąc w organizacji, zamieniłam kilka słów z Sorathielem na temat Ethana, którego ostatnio spotkałam. Nie był zdziwiony jego reakcją. Stwierdził, że nasz tragiczny bohater prędzej czy później zmierzy się z przeszłością. Gdyby nie potrafił żyć, już dawno popełniłby samobójstwo, a przecież wciąż trwał na tym świecie. Jego obecność świadczy o tym, że gdzieś w środku pragnie uciec od nędzy i zacząć od nowa. Ktoś po prostu musi go poprowadzić. 
Młody szef Nox podrzucił mi dokumenty, w których znajdował się obecny adres zamieszkania Ethana Parthenai. Nie był tak przerażająco troskliwy i przewrażliwiony jak Nathiel. Wiedział, komu może powierzyć to zadanie i wcale nie robił z ciąży choroby. Byłam mu za to wdzięczna. To tak naprawdę jedyna osoba z mojego otoczenia, która nie zadawała non stop pytań odnośnie tego, jak się czuję. Nie twierdzę przy tym, że było mu to całkowicie obojętne. Widziałam, że nieraz bacznie mnie obserwuje. Wykazywał się troską, ale bardzo skrytą. Byliśmy podobni, a więc doskonale wiedział, czego mi potrzeba – świadomości, że nie jestem beznadziejna i mogę zrobić cokolwiek dla Nox nawet w stanie, w którym obecnie byłam.
Stwierdziłam, że dam Ethanowi tydzień na zastanowienie się. Potem, wykorzystując brak Nathiela w domu, osobiście go odwiedzę. Teraz musiałam zająć swoje myśli czymś bardziej przyziemnym, a mianowicie tym, co ugotować na obiad. Ewentualnie zamówię trzecią pizzę w tym tygodniu. Cóż, nie zamierzaliśmy jeść po raz kolejny węgla…
Ostatecznie wróciłam do domu. Nie spodziewałam się jednak, że będziemy mieć gości. W przedpokoju znajdowało się pięć par damskich butów, co świadczyło o tym, że to la bonne fée złożyły nam niezapowiedzianą wizytę. Zdążyłam zauważyć, że lubią zaskakiwać. W głowie miałam wspomnienie ich małej wojny na czarodziejskie moce, opowieści Mad o wszystkich ich wymysłach w dzieciństwie, a także uciekającą pannę młodą Marthę oraz jej osobistego amanta Patricię (chociaż może w wersji męskiej powinna nazywać się Patrick). Nie spodziewałam się tym razem żadnych ekstremalnych sytuacji. Buty były poukładane w równym rządku, jakby dobrał się do nich jakiś perfekcjonista, a nie porozrzucane, jakby la bonne fée miały zrobić napad na nasz dom. 
W pełni uspokojona przeszłam przez salon i weszłam do kuchni.
Cóż, najwyraźniej kobieca intuicja czasem zawodzi.
Momentalnie zbladłam. 
Nathiel siedział na środku pomieszczenia przywiązany do krzesła. Był bez koszulki i na dodatek w samych bokserkach. Włosy miał zmierzwione oraz mokre, a oczy przepełnione iskrami złości. Wyglądał tak, jakby miał zabić wszystkie la bonne fée samym spojrzeniem. I chyba to chciał właśnie uczynić, sądząc po tym, że nie mógł się ruszyć. To jego jedyna broń, poza słowami oczywiście. Swoją drogą, zdziwiło mnie, że czarodziejki jeszcze nie zakneblowały mu ust. Zapewne zdążył je zwyzywać za wszystkie czasy.
Spojrzałam na niewinnie uśmiechające się la bonne fée. Najwyraźniej nie spodziewały się tak szybkiego powrotu marnej gospodyni domowej. Martha, która trzymała w ręku bicz, schowała go natychmiastowo za plecy. 
– Co tu się dzieje? – wyrzuciłam w końcu z siebie.
– Bo... – zaczęła niewinnym, wręcz zrozpaczonym głosem Patricia – bo on powiedział, że Mikołaj nie istnieje! – wykrzyknęła piskliwie, wskazując palcem na Nathiela.
Miałam wrażenie, że lada moment się popłacze. To znaczy Patricia, nie Nathiel. Młody Auvrey raczej wyglądał, jakby chciał odgryźć jej palec wskazujący.
– I nazwał nas wiedźmami – dodała warkliwie Alex. 
– To żaden powód! – wykrzyknął na swoją obronę chłopak.
– A dlaczego jesteś półnagi? – spytałam spokojnie, unosząc brew.
– Te przeklęte wiedźmy wkradły się do naszego domu akurat wtedy, gdy brałem prysznic – powiedział zdenerwowany, głośno prychając. – Zdążyłem tylko założyć na siebie bokserki...
– Gatki w urocze banany – dodała Martha pod nosem, uśmiechając się w iście diabelski sposób, przez co Nathiel posłał jej pełne nienawiści spojrzenie.
– ...I wyjść z łazienki – kontynuował. – Patrzę, a te głupie wiedźmy zjadają mi ostatnią paczkę żelek! No, to je zwyzywałem! Potem ona – tu skinął głową na blondynkę – powiedziała, że Mikołaj na pewno da mi żelki pod choinkę, to ją uświadomiłem, że prezenty zawsze dają rodzice, a Mikołaj nie istnieje – zakończył mrocznie.
Patricia wydała z siebie piskliwy dźwięk, zatykając dłońmi uszy.
– Nie kłam!
– Dzieciak! – odkrzyknął Nathiel.
Martha smagnęła groźnie biczem o podłogę, a Alex podwinęła rękawy do góry, jakby zaraz miała mu spuścić lanie. 
Przeczesałam dłonią włosy i ciężko westchnęłam.
– Koniec zabawy.
Po mojej małej ingerencji w sytuację Nathiel został rozwiązany, a także ubrany w koszulkę i spodnie. Widziałam, jak Martha przygląda się jego klatce piersiowej. Zaczynałam się bać, czy przypadkiem w dniu własnego ślubu nie zostanę zakneblowana i wrzucona do składziku na miotły. Nathiel byłby zaskoczony, że wyszedł nie za tą osobę, za którą chciał. Kto wie do czego zdolne były la bonne fée?
Wszystkie czarodziejki usiadły grzecznie w salonie z kubkami herbaty w dłoniach. Dopiero wtedy mogłyśmy zacząć rozmowę.
– Nie chcę być niemiła – zaczęłam obojętnym tonem głosu – ale chciałabym się dowiedzieć, co was tu sprowadza.
– Prezenty! – wykrzyknęła radośnie Madlene, wyrzucając ręce w górę.
– Niech zgadnę, miksturki na popęd – powiedział zirytowany Nathiel, siedzący grzecznie obok mnie.
– Tobie nie potrzeba miksturek na popęd – przyuważyła skrzywiona Alex. – Zapewne i bez nich będziesz płodził dzieci jak króliki.
– Hej – oburzyła się Patricia – króliczki są słodkie.
– Króliki się je – dodał mrocznie Auvrey, mrużąc groźnie oczy. 
Dziewczyna przytuliła się do siedzącej najbliżej niej Madlene, spoglądając z wyrzutem na demona. 
– Nasze prezenty w większości nie mają nic wspólnego z magią. Są najzwyklejszymi w świecie świątecznymi prezentami dla Nate'a i Aury – stwierdziła śpiewająca czarodziejka, uśmiechając się niewinnie pod nosem. Przy okazji pogłaskała swoją towarzyszkę po włosach. Wyglądało to tak, jakby była jej zwierzątkiem domowym.  
Uznałam, że sprawę z prezentami dla bliźniaków załatwimy szybko. Nawet nie dopytywałam, skąd znały ich imiona, po prostu zaczęłam rozpakowywać małe pakunki. Nathiel przyglądał się ruchom moich dłoni z nachmurzoną miną. Wiedziałam, że nie podobają mu się odwiedziny la bonne fée. Najchętniej wywaliłby je za drzwi. Powstrzymywał go jedynie mój ciążowy gniew, który mógłby go dotknąć, gdyby rzeczywiście wygonił naszych gości. Może i nie byłam najlepszą gospodynią domową świata, ale Joanne nauczyła mnie, że każdy, kto wchodzi w progi naszego domu, powinien być właściwie ugoszczony. Zupełnie inaczej reagowała na gości Calanthe…
Zaczęłam od prezentu Marthy, która zerkała na moje dłonie z obojętnością. Zastanawiało mnie, czy zawsze jest taka chłodna i opanowana.
Martha postanowiła podarować bliźniakom gumowe noże. Cóż, świetna zabawka dla niemowlaków, którym będą wyrastać ząbki. Nawet Nathiel był zadowolony, w końcu sam chciał nauczyć dzieciaki machać nożem. Dzięki Marthcie najwyraźniej znaleźliśmy nić porozumienia. 
Uśmiechnęłam się pod nosem i skinęłam dziękująco głową.
Następny prezent był od Patricii, która siedziała i machała nogami, jakby nie mogła się doczekać mojej reakcji. Po jej błyszczących z zadowolenia oczach i szerokim uśmiechu na twarzy mogłam wywnioskować, że przygotowała coś oryginalnego. I tak w rzeczywistości było. Aura i Nate dostali prezent godny swojego ojca. Małe, czarne koszulki z napisem: „Jestem seksownym demonem”. Nathiel nie próbował ukryć uśmiechu, doskonale wiedziałam, że mu się podobają (a ja w duchu cieszyłam się, że niemowlaki nie potrafiły jeszcze czytać).
Następny prezent był od nachmurzonej Alex, której mina podpowiadała, że wcale nie chciała go nam podarować. Zupełnie jakby to reszta jej przyjaciółek zmusiła ją do akcji pod tytułem: „jak wszystkie, to ty też”. 
W dzisiejszych czasach popularne było ubieranie własnych dzieci w puchate ubranka z uszkami i ogonkami zwierząt. Nie spodziewałam się jednak zobaczyć lateksowych mini kombinezonów z kocimi uszami oraz ogonami. Cóż, skoro bliźniaki mają już koszulki oznajmiające, że kipią seksem, mogą też kipieć nim w lateksowym ubraniu. Mam nadzieję, że moja córka nie będzie chodzić w takich, gdy już podrośnie…
Silvia uśmiechała się ze spokojem, gdy otwierałam jej prezent. Nie spodziewałam się niczego zaskakującego i dobitnego jak po Alexandrze. Różowy i niebieski śliniaczek z napisem „kochaj demony” prawie wzruszył moje chłodne serce.
Prawie.
Ostatnim pakunkiem był ten od Madlene. I w tej sytuacji spodziewałam się czegoś niezwykłego, ale najwyraźniej się przeliczyłam. W pudełku po butach, obklejonym niedbale papierem prezentowym, leżały dwa, szmaragdowookie, urocze misie.
Odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że to mogą być jakieś magiczne amulety.
– To magiczne amulety – stwierdziła radośnie Madlene, na co przybrałam pokerową minę. – Mają w sobie magię ochronną. Będą chroniły bliźniaki przed nieczystymi siłami.
I w tym przypadku kiwnęłam dziękująco głową. Na koniec wypowiedziałam oczywiście jakąś miłą formułkę, z którą zwróciłam się do wszystkich gości. Nie byłam dobra w takich przemówieniach, ale najwyraźniej usatysfakcjonowało ono czarodziejki. Na zakończenie szturchnęłam Nathiela, który z cichym prychnięciem burknął krótkie: dzięki.
Przez następną godzinę rozmawialiśmy o dosyć przyziemnych rzeczach, takich jak na przykład święta. Dziewczęta z zamiłowaniem opowiadały o specjalnych przysmakach i wszystkich prezentach, które dostaną pod choinkę. Wcale nie zdziwił mnie fakt, że będą je spędzać razem. Piątka la bonne fée zdawała się być nierozłączna.
– Ach, prawie bym zapomniała! – wykrzyknęła Madlene, przerywając tym samym rozmowę. – Ostatnio miałyśmy zbiorowe spotkanie la bonne fée. Pomijając to, że nieźle mi się dostało za wygadanie wam wszystkiego – mówiąc to, spojrzała w bok i zaśmiała się niewinnie – nasza babcia...
– Ta od ogórków wyskokowych? – mruknął od niechcenia Nathiel.
– Sprezentujemy ci takie pod choinkę, żeby banan ci się więcej nie prostował – warknęła Alex, posyłając mu mordercze spojrzenie.
– Widząc twoją twarz, zaczynam sądzić, że to ty masz banana – dodał mrocznym głosem Auvrey.
– Oczywiście! – oburzyła się Madlene. – Alex ma nawet kilka bananów. Generalnie to je hoduje.
– Aż kilka? Musi być naprawdę męska – powiedział z prychnięciem chłopak.
– Ja wiem, czy banany są męskie? – spytała w zamyśleniu Patricia, przykładając palec wskazujący do ust. – Mimo wszystko mają żółte, obcisłe kombinezony. Chyba żaden chłopak by takiego nie ubrał.
Westchnęłam, spoglądając w sufit z miną a'la: błagam, skończcie. Sytuacja, w której wyobraźnia la bonne fée i Nathiela stykały się ze sobą, nie mogła zakończyć się dobrze…
– A co, jeśli banany nosiłyby meloniki na głowie? Może wtedy byłyby bardziej męskie? – spytała w zamyśleniu Madlene.
– I jeszcze takie czarne muszki na szyi! – dodała uśmiechnięta od ucha do ucha Patricia.
– I profesorskie szkiełko!
– Błagam, przestańcie – mruknęłam z niezadowoleniem. Przez te wizje w mojej głowie zaczął pojawiać się obraz żółtego, dorodnego banana, który podchodzi do mnie i zdejmuje swój melonik, kłaniając się z gracją i witając słowami: „dzień dobry, panienko”. To złe. Bardzo złe.
– Ach, gdybym miała takiego profesora banana jako wykładowcę… – rozmarzyła się Madlene.
– Może specjalnie dla ciebie zdjąłby swój kombinezonik – zachichotała Silvia.
– Wtedy zrobiłabyś mu sesję nago – mruknęła od niechcenia Martha, popijając herbatę.
– Ciekawe czy banany mają duże banany? – zapytała Alex, delikatnie gładząc swój podbródek.
– Alex! – jęknęła zarumieniona Madlene.
Położyłam głowę na kolanach, nie mogąc dłużej przysłuchiwać się ich rozmowom. 
– Babcia – przywołałam je do porządku karcącym głosem.
Madlene najpierw się nachmurzyła, a potem uśmiechnęła. Najwyraźniej przypomniała sobie do czego zmierzał temat. Tym razem przybrała poważny wyraz twarzy. Rozmowę przerwała głośnym, znaczącym chrząknięciem:
– Babcia – zaczęła, chwilę potem zawieszając się we własnym świecie. – Babcia robi naprawdę dobre ogórki kiszone – stwierdziła w zamyśleniu. – Zjadłabym je teraz.
– No – kontynuowała za nią rozmarzona Silvia. – A wyobrażacie sobie ogórka w różowej spódniczce?
– Błagam cię! Ogórek to mężczyzna z krwi i kości! – zagrzmiała Alex.
– Ogórki nie mają krwi i kości, co najwyżej zielony miąższ – podsumowała Martha.
Jęknęłam cicho.
– Babcia! – zagrzmiałam.
– Przepraszam! – pisnęła Madlene, która podskoczyła przestraszona na sofie. – Już mówię! – dodała z powagą. – Pomijając ogórki kiszone babci, to... – Znowu się zamyśliła. – Robi jeszcze przecudowne marmoladki na poprawę humoru. Czasem nawet niebieskie. Trochę przypominają kolorem te małe, niebieskie tabletki.
– Że viagrę? – spytała Alex, unosząc brew.
Na twarzy jej przyjaciółki znowu wykwitł soczysty rumieniec. Zaczęła machać rękami, jakby odganiała rój rozszalałych owadów.
– Nie! Te... noo! Przeciwbólowe! Katanole, kotanole...
– Ketonal – uratowała ją z sytuacji Martha.
Tym razem się wkurzyłam.
– Albo mówicie o co chodzi, albo wszystkie stąd wychodzicie – powiedziałam groźnie, co najwyraźniej zdziwiło resztę czarodziejek.
Nathiel zachichotał na boku, ledwie powstrzymując się od jakiegoś uszczypliwego komentarza na temat min dziewcząt. Myślę, że powstrzymał się od niego tylko dlatego, że posłałam mu pełne zgrozy spojrzenie. Doskonale wiedział, że mogłam obrazić się na niego na kolejny tydzień i że cztery na dziesięć dobrych, niespalonych obiadów zamieniłoby się na dziesięć pizz z pobliskiej restauracji.
– Przepraszam – powiedziała skruszona Mad. – Chciałam po prostu powiedzieć, tak poza ogórkami i marmoladkami... – zanim się rozkręciła, posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie – że babcia zdecydowała się na sojusz z łowcami i w najbliższym czasie zamierza odwiedzić waszą organizacje.
Ta odpowiedź mnie usatysfakcjonowała. Chociaż jedna rzecz zdołała mnie zadowolić. Demony wróciły, Nox było ubogie w członków, na dodatek pojawili się nowi wrogowie w postaci wiedźm, ale poza tymi wszystkimi złymi rzeczami nie byliśmy już sami. Niedługo współpracę z nami powinny zacząć dobre czarodziejki. Uważałam to za właściwe rozwiązanie. Innego zdania był Nathiel, który podniósł się oburzony z sofy i zaczął wymieniać swoje argumenty przeciwko sojuszowi. Oczywiście były bezsensowne.
Pociągnęłam go za dłoń i przywróciłam do poprzedniej pozycji. Doskonale wiedział, że nie ma nic do gadania. Każda pomoc się przyda i byłam pewna, że Sorathiel nie odrzuci mądrego rozwiązania, jakim będzie współpraca z magicznie uzdolnionymi la bonne fée. Sama nie wierzę, że to mówię, ale... to będzie ciekawe doświadczenie.
***
Głośna, dudniąca muzyka, neonowe kolory uderzające po oczach, obracająca się kula dyskotekowa w stylu lat osiemdziesiątych, nagie, męskie torsy, obcisłe sukienki i spocone, rozszalałe ciała obracające się na parkiecie. Uśmiechy od ucha do ucha, głośne rozmowy, kolorowe drinki, dym z papierosów i zapełnione ludźmi toalety. Nikt się tutaj nie nudził, a jeśli nudził, po prostu wychodził z klubu i nigdy więcej tu nie wracał. 
Intensywny zapach perfum oraz potu nie przeszkadzał nikomu, kto znajdował się na parkiecie i pląsał radośnie, nieraz obijając się o losowe osoby. Alkoholowa euforia uderzała do głowy uczestnikom dyskotekowej orgii, czyniąc z nich prędzej zwierzęta bez zahamowani niż ludzi. Brakowało tu tylko jednej osoby. Króla całej imprezy. Doskonale wiedział, kiedy wejść, żeby olśnić wszystkich blaskiem swojej chwały.
Muzyka ucichła, a drzwi jak na zwołanie rozwarły się, uderzając z trzaskiem w ścianę. Dym z parkietu zaczął uciekać na chłodne powietrze. Nie było w pobliżu osoby, która nie zwróciłaby uwagi na nowo przybyłego chłopaka. Dziewczyny zaczęły chichotać między sobą niczym małe trzpiotki, mężczyźni spoglądali w jego kierunku, wyraźnie się krzywiąc. Wszyscy stali bywalcy wiedzieli, kto pojawił się właśnie na sali, a jeśli ktoś nie wiedział, po prostu pytał o to najbliższej osoby.
Chłopak o intensywnie zielonych oczach przyłożył dłoń do czoła niczym żołnierz i machnął nią z gracją na powitanie. Diabelski uśmiech rozszerzył jego demoniczne oblicze kipiące pewnością siebie. Jedynie urocze dołeczki, które pojawiły się na polikach, sprawiały wrażenie, że miało się do czynienia z małym, pragnącym zabawy chłopcem. I rzeczywiście. Chłopak pragnął zabawy, ale z pewnością nie tej dla dzieci. 
Czujnym wzrokiem prześledził parkiet. Kto tym razem padnie ofiarą jego uroku? Kto tym razem spędzi z nim noc? Najpierw sofa, drinki, rozmowy, a na końcu zabawa. Tak właśnie wyglądało jego życie. I nie zamierzał niczego w nim zmieniać przez najbliższe lata.
Gdy chłopak krokiem pełnym kociej gracji ruszył w stronę zarezerwowanego dla siebie stolika, ponownie rozbrzmiała muzyka. Większość ludzi kontynuowała dzikie pląsy, inni woleli obserwować przystojnego, wręcz niebezpiecznie wyglądającego typa, który szedł powolnie, trzymając ręce w kieszeniach. Diabelski uśmiech w dalszym ciągu nie schodził z jego twarzy. 
Luzacko, choć jednocześnie z gracją, rzucił się na sofę. Ramiona zarzucił na oparcie, a nogi skrzyżował. Nie minęła nawet minuta, a sofa i krzesła wokół niego zaczęły zapełniać się ciekawskimi kobietami. Niektóre znał, niektóre widział po raz pierwszy. Dla niego to tylko materiał na jedną noc –tyle był w stanie o nich powiedzieć.
Zamknął na chwilę swoje szmaragdowe oczy i oparł głowę na oparciu sofy. Diabelski uśmiech wciąż nie znikał z pociągłej twarzy. Czarne, rozwichrzone włosy plątały się na karku, błagając o podcięcie. Biała, lekko wymiętolona koszulka z napisem: „Jestem Bogiem” idealnie leżała na jego piersi, a czarne, luźno wiszące na biodrach spodnie tylko dopełniały wizerunku luzackiego, mającego wszystko gdzieś chłopaka.  
Życie składające się z jędrnych pośladków, alkoholu, dzikiej rozpusty i niezobowiązującego seksu było piękne. Nigdy nie wychodził z klubu trzeźwy i to na dodatek bez kobiety – zawsze budził się u którejś z nich w domu, a potem niepostrzeżenie się wymykał. Oczywiście nieraz wiązało się to z niemiłymi konsekwencjami, szczególnie gdy okazywało się, że poderwał jakąś dziewczynę zajętą przez rosłego mięśniaka, ale obojętnie jaka byłaby sytuacja – zawsze dawał sobie rady i nigdy nie przegrywał. Bo ludzie byli tylko ludźmi, a demony – demonami.
Chłopak otworzył oczy i spojrzał przed siebie. Coś niepokoiło jego zmysły, a może raczej ktoś. Wysoka, smukła dziewczyna o czarnych włosach i dzikim spojrzeniu. Twarda sztuka. Może nawet za twarda. Osobiście nie znosił obcować z demonicami. Z tego też powodu wyraźnie się skrzywił i odsunął od dziewcząt, które go obejmowały. Podnosząc do góry niebieskiego drinka, pochylił się do przodu, aby zetknąć się z nieznajomym spojrzeniem.
– Słucham – powiedział głębokim głosem.
Dziewczyna uniosła nogę i uderzyła mocno obcasem w stół. Głowę pochyliła do przodu, by spojrzeć prosto w szmaragdowe oczy chłopaka, zupełnie jakby chciała się przekonać, że ma do czynienia z właściwą osobą.
Wypowiedziała jego imię i nazwisko na głos, pragnąc upewnić się, że dobrze trafiła. Demon najwyraźniej był zaskoczony. Uniósł wysoko brew, nie spuszczając czujnych oczu z nieznajomej. Cóż, podejrzewał, że kiedyś go odnajdą… 
– Myślałem, że ten moment nie nadejdzie – skłamał zgrabnie, oddalając się od groźnie wyglądającej kobiety. Ponownie oparł się o sofę. Z kieszeni spodni wyjął papierosa, którego natychmiastowo zapalił. Nie spuszczał wzroku z nowo przybyłej. Wciąż przyglądał się jej z pewnym chłodem, ale i ostrożnością.
Obłok papierosowego dymu ogarnął pomieszczenie. Nie odezwał się, dopóki nie wypalił połowy fajki, a trzeba było przyznać, że zupełnie mu się nie spieszyło.
– Czego chcesz? – spytał w końcu.
Demonica wytrąciła mu z rąk papierosa. Jeżeli była jakąś zagorzałą przeciwniczką palenia, to nie wytrzyma… Przecież demony nie chorowały. Mogły ewentualnie umierać, i to najgorszą śmiercią. Tego zresztą życzył większości z nich.
Czarnowłosa całkowicie znikąd wyjęła czarne wstęgi, którymi smagnęła stół, tłukąc i rozlewając po stole cały alkohol, który się tam znajdował. Uratowany został tylko błękitny drink demona, którego uchwycił w ostatniej chwili. Wszystkie przestraszone kobiety uciekły mu sprzed nosa. Teraz to dopiero był zły...
Dziewczyna znów powtórzyła jego imię oraz nazwisko, oczekując potwierdzenia tożsamości. On jednak nie zamierzał niczego potwierdzać. Przechylił kieliszek do ust i wypił całą jego zawartość. Alkohol szumiał mu już trochę głowie, ponieważ zanim zjawił się w tym klubie, zwiedził kilka innych, ale wciąż trzeźwo myślał. Jak zawsze zresztą. Czy demony w ogóle były w stanie się upić? Raczej nie.
– Chyba znajdę sobie inny lokal – stwierdził z przymilnym uśmiechem, przenosząc się do pionu.
Nim demonica cokolwiek zdążyła dopowiedzieć, chłopak rozstawił swoje ramiona na bok.
Jak na zawołanie klub nocny opanował mglisty mrok.
Kobieta przeklęła pod nosem, jednak nie zamierzała się poddać. Wyrzuciła swoje wstęgi w górę, odganiając cały dym, który ogarnął pomieszczenie. Jej cel zdążył uciec, zanosząc się pijackim chichotem, ale to nie oznaczało, że go nie złapie. W końcu to tylko skretyniały, pijany gówniarz, który myśli, że ucieknie, używając marnej sztuczki z dymem. Nawet nie miała zamiaru się spieszyć.
– Cycki, cycki, cyckiii – śpiewał radośnie chłopak, obijając się o drzewa. Do jednego z nich nawet się przytulił. Zgrabnymi, wprawionymi palcami zaczął obmacywać korę drzewną i tulić się do niej policzkiem jak spragniony pieszczot kot.
Dziewczyna stanęła tuż za nim, przewracając oczami. W tej sytuacji nawet nie próbowała być groźna. Po prostu oplotła go wstęgami i oderwała od drzewa.
– Czego do cholery ode mnie chcesz? – powiedział z ciężkim westchnięciem chłopak, nawet nie próbując się uwolnić.
– Przybywam z wiadomością od twojego ojca.
– A więc ten skurwysyn wie, że żyję i mam się dobrze – stwierdził, wyraźnie się krzywiąc.
– Oczywiście. Liczył na to, że będziesz żył i wcale się nie przeliczył. – Kobieta prychnęła.
– Dawaj tę wiadomość i spieprzaj, gdzie zioło rośnie. Dzień bez dziwki, dzień stracony, a z demonami nie zamierzam obcować – burknął niezadowolony.
– Wróć do Reverentii i dołącz do Departamentu Kontroli Demonów.
Czarnowłosy milczał przez dłuższą chwilę, mrugając nierozumnie oczami. W końcu jednak wybuchnął gromkim śmiechem, od którego w oczach pojawiły się łzy. Rozbawiony do bólu, niemal tarzał się po ziemi.
Demonicy wcale to nie bawiło. Zirytowana strzeliła w niego wstęgą.
– Hej! – oburzył się chłopak. – Mój tyłek jest mój! Wiem, że chciałabyś go zmacać, ale się nie zgodzę, bo... bo dalej jest mój – dodał, chichocząc się wrednie.
Dziewczyna spojrzała w niebo, ciężko wzdychając.
Dlaczego to jej przypadają zawsze te beznadziejne negocjacje? Najpierw wiedźmy, teraz ten skretyniały imprezowicz upity w cztery flaszki... Co jest nie tak z tym światem?
– Nie zamierzam z tobą dyskutować – burknęła, jeszcze raz uderzając go wstęgą, tym razem po brzuchu. Oczywiście nie użyła do tego ciosu nawet połowy siły. – Idziesz ze mną do Reverentii.
– Chyba cię pogrzało.
Chłopak znowu wybuchnął gromkim śmiechem, chwytając przy okazji za wstęgę. Dla niej wyglądał jak upity gówniarz, którego wystarczyło pchnąć w przepaść, żeby osiągnąć swój cel. Tak też zamierzała zresztą zrobić. 
Ponownie owinęła go wstęgami i zaczęła ciągnąć za sobą po ziemi. Nie zważała na śmiechy pijanego towarzysza, który komentował jej tyłek, brutalność i przy okazji kamienie, o które się obijał, a które jego zdaniem były bardziej seksowne i ciepłe niż ona. W końcu jednak umilkł, jakby zdawał sobie sprawę ze zbliżającego się niebezpieczeństwa.
– Nie będę zły, wiesz? – spytał pijackim głosem. – Dobry też nie będę.
– Więc jaki będziesz? – spytała od niechcenia demonica.
– Neutralny. Boski. Seksowny. Kipiący uwodzicielską energią. Taki jak zawsze. Nie jestem demonem.
– Jesteś demonem i będziesz demonem. Zgodnie ze swoim przeznaczeniem, będziesz czynił zło, a nie walał się po klubach. Jak można zmarnować dwadzieścia sześć lat swojego życia na czymś tak bezsensownym jak picie alkoholu i obmacywanie kobiet?
– Też byś chciała, żebym cię zmacał – napomknął uwodzicielskim głosem czarnowłosy.
– Po moim trupie. 
– No, na pewno nie moim.
Demonica poczuła nagły luz we wstęgach. Nie, wcale nie przejmowała się tym, że ten idiota w stanie nietrzeźwym się urwał. I tak był pijany, więc nie mógł daleko uciec.
Spokojnie odwróciła się do tyłu. Ku jej zaskoczeniu, tuż za nią stał piekielnie poważny uwodziciel, który chwycił ją za włosy i brutalnie pociągnął na ziemię. Na jej twarzy pojawił się diabelski uśmieszek. A jednak udawanie pijanego to tylko strategia. Chwyt godny ojca. 
Nim demonica upadła, podparła się dłońmi o podłoże i odepchnęła silnym ruchem, uderzając z zaskoku swojego przeciwnika obcasami prosto w brzuch. Chłopak powędrował jakiś metr dalej, ryjąc plecami trawę. Przeklął pod nosem, natychmiastowo podnosząc się z ziemi. Nie czekał, zamachnął się pięścią na zbliżającą się demonicę, która natychmiastowo sparowała jego cios.
– Kobiet się nie bije – stwierdziła z wrednym uśmiechem.
– Demon to nie kobieta – powiedział chłodnym głosem chłopak.
Czarnowłosa uderzyła go z zaskoczenia w twarz. 
Doskonale wiedział, że sobie z nią nie poradzi. Demony żyjące w Reverentii miały zdecydowanie więcej siły i magii niż demony żyjące na ziemi. On tak naprawdę nigdy nie przebywał w krainie tych cienistych kretynów, chyba że wtedy, kiedy był dzieckiem, ale prawdę powiedziawszy – nic z tych czasów nie pamiętał. Wychował się tu, wśród ludzi. Nie wyżerał energii innym istotom – zachowywał się jak zwyczajny człowiek, umiejętnie wtapiając się w tłum. Może tylko czasem używał swojej mocy, ale to tylko w niewinnie wyglądających sytuacjach – miał tutaj oczywiście na myśli kradzieże dóbr materialnych, za które musiał jakoś przeżyć, w końcu nigdy nie pracował i nie zamierzał tego robić.
Przyjmując na siebie kolejne silne ciosy, do których z czasem dołączył nóż, czyli główna broń łowców, próbował wymyślić, jak uciec. Uciec, nie walczyć, bo przecież nie widział żadnej innej drogi rozwiązania. Od małego był to jego główny sposób na przeżycie. 
Do głowy wpadła mu szalona myśl i czuł, że tylko ona mogła go teraz ocalić. 
Dym parował z wielu ran na jego ciele. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że demonica chce go osłabić i jak kłodę zabrać ze sobą do Reverentii, ale to wciąż za mało. Póki miał resztki sił, był w stanie zwyciężyć.
Dobrowolnie cofając się w stronę przepaści, próbował udawać, że broni się przed ciosami. Poddał się właśnie ryzykownej grze. Przepaść była od niego już o krok. Obrzydliwie szeroki, szatański uśmiech na twarzy demonicy świadczył o tym że jeszcze trochę i osiągnie swój cel. Nawet nie wiedziała, jak bardzo wówczas się myli…
Chłopak, stając na krańcu przepaści, chwycił gwałtownie za jedną ze wstęg i pociągnął ją gwałtownie do przodu. Zaskoczona dziewczyna potknęła się o kamień i zaczęła spadać w dół. Zapewne gdyby wiatr tak nie szumiał, usłyszałby przekleństwa, które padały z jej ust.
– Idź suko, gdzie miejsce twoje – warknął czarnowłosy, spoglądając w przepaść. 
Nie przewidział jednak jednego: że sam nie będzie miał wystarczająco dużo sił, by odsunąć się od krawędzi. Był mocno poturbowany i poraniony, na dodatek nieco pijany. Nim zdołał przetoczyć się po trawie z dala od przepaści, jego ciało przechyliło się w tył i boleśnie zaczęło toczyć się po górce. Twardo zaciskał usta, próbując nie jęczeć jak baba, której wyrywa się brwi, jednak z jego ust wyrywało się niekiedy głośniejsze syknięcie bólu.
Podróż w dół zdawała się nie kończyć. Leciał i leciał, bezwładny niczym kłoda, a w duchu śmiał się ze swojej własnej głupoty. Przecież tak samo jak demonica wpadnie w cień, który przeniesie go do Reverentii. Na nic zdała się jego pomysłowość...
Jego ciało ostatni raz odbiło się od stromej góry i wyrzuciło go prosto w las. Demon jęknął boleśnie, lądując wśród krzaków.
Zaraz. Krzaków? 
Nim całkowicie utracił świadomość, zaśmiał się triumfalnie słabym głosem. Demonica wróciła do Reverentii, a on minął się z cieniem o jakieś dwadzieścia centymetrów.
Niech żyją lasy.

2 komentarze:

  1. Cześć :)

    "jego ważna misja polegała na tworzeniu wraz z Andi strasznej historii, którą potem demonica miała przedstawić w ramach zadania domowego przed swoimi rówieśnikami." - aż się boję pomyśleć, o co tak naprawdę chodziło... Nathiel i straszna historia? Opowieść o tym, że spóźniła się do szkoły, bo jakiś debil zaczął ją gonić z nożem? To raczej nie przejdzie.
    "W mojej wyobraźni zaczęły pojawiać się szalone wizje, powstałe z połączenia wszystkich słów. Spotkanie moherów, pijących sok bananowy. Nagle wyskakuje kochanek babci Stefanii z siekierą w dłoni, bo chciał zemścić się na innych moherach, że zabierały mu z piwnicy ostatnie litry soku bananowego, a także za samą babcię Stefanię, która gorliwie i żarliwie modliła się do sufitu. Pytanie tylko skąd tam gluty. Nie, nie będę w to wnikać. " - czy to tylko moje wrażenie, czy Laura przejęła odrobinę głupich, nathielowych wizji? Bo tak to wygląda.
    " Przywiązany do krzesła na samym środku pomieszczenia, siedział Nathiel. Był bez koszulki i na dodatek w samych bokserkach w uśmiechnięte banany. Włosy miał zmierzwione, mokre, a oczy przepełnione iskrami złości. Wyglądał tak, jakby miał zabić wszystkie la bonne fee samym spojrzeniem. " - glebłam xD Jaram się takim widokiem Nathiela! <3 Taa :D
    Poszło o św. Mikołaja? To się nazywa bohaterskie bronienie swoich racji, ot co!
    "- Gatki w urocze banany - dodała Martha pod nosem, uśmiechając się w iście diabelski sposób, przez co Nathiel posłał jej pełne nienawiści spojrzenie." - aż się boję przyznać, że jestem pierwowzorem tej postaci. Samo stalkowanie już nie bardzo do mnie pasuje, a takie teksty? To nie ja! Settler, opanuj swoje chore żądze na temat nathielowej klaty i jego gaci!
    "Widziałam jak Martha przygląda się jego klatce piersiowej. Chyba rzeczywiście jej się spodobał. Zaczynam się bać czy przypadkiem w dniu ślubu nie zostanę zakneblowana i wsadzona do składzika na miotły." - ej no. Taka zła to nie jestem. Zamiast składzika na miotły zrzuciłabym Laurę ze schodów wprost do piwniy! Och... Okay, Martha może ma coś ze mnie.
    "Ciekawe czy jakbym zaprosiła je na obiad, wybierałyby z talerza to, co im odpowiada. " - nie, kazałybyśmy ugotować pięć różnych obiadów. Logiczne, prawda?
    Gumowe noże będą pierwszą bronią dzieciaków, a co!
    "Bałam się, ze to mogą być jakieś amulety.
    - To amulety -" - czarnowidzenie? o.O Laura, skąd masz taką moc?
    Te banany! Dobrze, że dostałam z tego spam, bo chyba bym wykitowała ze śmiechu podczas czytania! Epickie, choć tak cholernie głupie! <3
    La bonne fee i łowcy razem. Ciekawe, co wyjdzie z tego sojuszu. Trupy raczej już nie chodzą.

    Aż sobie strzelę osobny akapit, kto mi zabroni.
    Nie mogę z części drugiej. Dziwki, koks, marmolada do tej pory znana była z zachowania Nathiela, ale teraz to ja leżę! So... Chwila. Powinnam zdradzać w komentarzu, o kim piszesz? Bo wiesz, to może być odebrane jako spoiler. Chociaż z drugiej strony - wiadomo, że to Gabrielle i ma wiadomośc od Vaila Auvrey'a, więc chyba nikogo nie zaskoczę, pisząc: Serwus, Soriel! Jak tam u Ciebie? Poza tym, że jesteś pijany w ... (dobra, nie przeklinamy, huehue).
    Bardzo dobre opisy, naprawdę mi się podobają :)
    " - Cycki, cycki, cyckiii - śpiewał radośnie chłopak, obijając się o drzewa. Do jednego się nawet przytulił. Zgrabnymi, wprawionymi palcami zaczął obmacywać korę drzewną i tulić się do niej polikiem, niczym milusi kotek." - wiadomo już, od kogo Nathiel się uczył. Taa.
    Lat dwadzieścia sześć. Trzy lata starszy od Nathiela. A jeszcze głupszy *ponoć pierworodne dzieci są najmądrzejsze; po tej rodzince tego nie widać*
    Całe życie uciekać i dokąd to prowadzi? Do bycia tchórzem, ot co.
    Krzaki zbawienia normalnie! Huehuehue :D

    Co mam dodać? Ze względu na Soriela, jego pijaństwo i głupotę, rozmowę o bananach i związanego Nathiela rozdział cholernie mi się podobał. Jedna część jest statyczna, więcej się mówi niż robi, za to kolejna ma w sobie dynamizm i dozę brutalności, co przypadło mi ogromnie do gustu :)

    Czekam na nn ^^
    Ściskam mocno! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział! ^^

    Najlepszy prezent od Madlene :)

    OdpowiedzUsuń