niedziela, 15 listopada 2015

[TOM 2] Rozdział 16 - "Pomocna dłoń"

16 rozdział jest bardzo krótki, chyba jeden z krótszych w 3/4 demona, ale to taka rekompensata za poprzednie długie rozdziały. Jest trochę Lauriela, trochę la bonne fée, które od teraz będą częściej gościły w opowiadaniu, no i Patricia rozpoczyna też całkiem nowy wątek. Sorcia is coming, Królik is happy >D. Mam nadzieję, że uda mi się jakoś nadążyć z pisaniem nowych rozdziałów. Święta niosą ze sobą trzy nowe shoty. Dwa prezentowe, drugim będzie "Moje życie to żart 2" (tytuł roboczy), prawdopodobnie związany z antologią.

POPRAWIONE [09.11.2020]
***

Początkowo nie wiedziałam, gdzie jestem. Miałam zawroty głowy i mdłości. Kręciły się przy mnie jakieś pielęgniarki, które próbowały przywrócić mnie do porządku. Wtedy dopiero dotarło do mnie, że znajduję się w szpitalu. Sama myśl o tym wykrzywiła moje usta w grymasie. Jak tym razem się tu znalazłam?
        Powoli zaczęłam sobie przypominać cały dzisiejszy dzień. Poczynając od Nathiela, który wrócił nad ranem i rzucił się na łóżko, mało nie przyprawiając mnie o zawał, cztery mocne kopnięcia bliźniaków, sprzątanie domu i ostatecznie kończąc na spotkaniu z Ethanem, przyjacielem mojej matki. Niestety, z całej tej historii pamiętałam tylko urywki naszej rozmowy i to, że nagle zrobiło mi się słabo. Nie mam pojęcia, jak się tu znalazłam. Spytałam o to pielęgniarki.
        – Przyniósł tu panią jakiś napity pan. Twierdził, że wywróciła się pani na ulicy i prosił o pomoc – stwierdziła.
     Zdziwiłam się. Naprawdę mnie tu przyniósł? Szpital znajdował się daleko stąd. Musiał przejść naprawdę spory kawał. Przez myśl mi przeszło, że mógł przecież zadzwonić, ale Ethan poza piersiówką schowaną w bluzie nie posiadał niczego, co mogłoby przynajmniej przypominać telefon.
    Westchnęłam bezradnie i potrząsnęłam głową. Calanthe miała rację. Nie zrobiłby mi krzywdy. Zamiast tego mi pomógł. Czy miałam to wziąć za dobry znak? Nie chciałam o niczym przesądzać. Tylko od Ethana zależy, czy pojawi się w progach Nox. Zostało nam po prostu czekać.
      Pielęgniarka pokręciła się jeszcze chwilę obok mnie, po czym wyszła, oznajmiając uprzednio, że powinnam tu już zostać do końca ciąży. Lekarz stwierdził, że mogę urodzić lada dzień. Zdziwiło mnie to. Ten czas tak szybko zleciał. A jeszcze niedawno klękałam przed porcelanowym tronem, zwracając resztki lichego śniadania i zerkając złowrogo na Nathiela, który pilnował mnie, jakby był psem policyjnym, powtarzając: „dalej, maleńka, jeszcze ten kawałek bekonu z dzisiaj!”.
    Z jednej strony się cieszyłam, w końcu bliźniaki przyjdą na świat, z drugiej strony dołowałam. Nienawidziłam szpitali. Muszę się uzbroić w miliony książek i cierpliwość.
      Ledwo wyszła pielęgniarka, a do pokoju wpadł zdyszany i roztrzepany demon. Chciałam przywitać go radośnie, z uśmiechem na twarzy, ale jego ostrzegawcza mina zabrała mi cały optymizm sytuacyjny. Był zły i doskonale wiedziałam dlaczego. Wykorzystałam jego nieobecność, żeby uczestniczyć w misji, która mogła zakończyć się tragicznie, a on musiał urwać się z nocnej zmiany, żeby zobaczyć czy wszystko ze mną w porządku. Nagrabiłam sobie i doskonale wiedziałam, że czeka mnie długa, nieprzyjemna rozmowa.
    Gdy młody Auvrey usiadł na krześle, posłał mi mordercze spojrzenie. Jego oczy błyszczały diabelsko w sztucznym świetle.
       – Chcesz, żebym dostał zawału? – spytał chłodno.
   – O ile mi wiadomo, demony nie chorują, a zawał to niewątpliwie ludzka dolegliwość – odpowiedziałam, posyłając mu tak samo lodowate spojrzenie.
     – Dlaczego znowu chodzisz gdzieś na własną rękę? I to po nocach! – zagrzmiał, co trochę mnie przestraszyło. – To się w głowie nie mieści! Zaraz będziesz rodzić, a w ogóle o siebie nie dbasz!
      – Nathiel. – Westchnęłam bezradnie. – Nie jestem niczyją niewolnicą.
      – Nie widzisz, co się z tobą dzieje?! – wykrzyknął, bo najwyraźniej wytrąciło go to z równowagi.
     Chcę, żebyś dożyła tego cholernego porodu! Chcę, żebyś wychowała ze mną dzieci! Nie chcę być sam, rozumiesz to?!
    W przeciwieństwie do temperamentnego Nathiela, który nie potrafił trzymać swoich nerwów na wodzy, umiałam się powstrzymać. Naprawdę bardzo rzadko wybuchałam, nawet jeżeli byłam w ciąży.
     – Dlaczego miałabym zginąć? – spytałam spokojnie, unosząc brew. – Wszystko ze mną w porządku. Po prostu utraciłam przytomność, a to chyba nic nowego.
     – Nic nowego, no właśnie. – Prychnął i założył ręce na piersi. – Czy ty naprawdę nie widzisz, co się z tobą dzieje?
     – Wszystko jest pod kontrolą.
  – Laura! Nic nie jest pod kontrolą! Chodzisz i czujesz się dobrze tylko dlatego, że la bonne fée faszerują cię tymi swoimi dziwnymi miksturkami! Gdybyś odstawiła je choć na moment...
    – Nie drąż tematu, Nathiel. Wszystko idzie tak, jak powinno iść. Jestem w szpitalu, nic mi tu nie grozi. Niedługo urodzę. Przestań się zamartwiać bez celu, to robi się naprawdę irytujące.
    Uważnie obserwowałam Auvreya. Wiedziałam, że jeszcze moment i wybuchnie, dlatego po prostu dodałam:
    – Skończmy temat.
    Chłopak ciężko westchnął. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
    – Laura, nie mogę sobie wyobrazić, że zostawiasz mnie z dwójką dzieci. Boję się o ciebie – szepnął, sięgając dłonią do moich włosów. Zaczął je delikatnie gładzić.
    Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Zirytowanie powoli zaczęło ustępować. Wystarczył jeden magiczny dotyk.
    – Będzie dobrze. Obiecuję, że będzie dobrze. Czuję się świetnie – powtarzałam te słowa jak mantrę, przy okazji się zastanawiając, czy nie okłamuję samej siebie. Każdy stan przypominający złe samopoczucie zrzucałam na ciążę, a może to nie było normalne? Może gdybym przestała brać mikstury la bonne fée, naprawdę nie dożyłabym narodzin własnych dzieci?
    – Jesteś drobna i niska. Chuda i słaba fizycznie. Bliźniaki zabierają ci energię. Bledniesz i chudniesz, nie masz siły robić zwyczajnych, codziennych rzeczy. Nic nie jest dobrze – szepnął Nathiel.
    Zdziwiłam się. Cały czas miałam wrażenie, że nabierałam kolorów i tyłam. Że od szóstego miesiąca ciąży czułam się sto razy lepiej. Czy ludzie wokół mnie naprawdę dostrzegali coś zupełnie innego? A może to ja starałam sobie wmówić, że jest dobrze?
     – Będzie dobrze – powtórzyłam. – Nie ruszam się ze szpitala przez następne dni.
    Wymawiając te słowa, sama już nie wierzyłam w ich prawdziwość. W głowie pojawiło się to ciche pytanie, które przez ostatnie dni bałam się zadawać: a co, jeśli coś poszłoby nie tak?

***

Niedobrze, niedobrze, niedobrze!
         Spanikowana dziewczyna przekopywała w panice stertę papierów. Już zbyt długo zwlekała, mając nadzieję na zmiany. Przeznaczenie było nieuchronne. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie wszystkie mikstury są w stanie pomóc, w dużej mierze zależy to też od osobistych predyspozycji człowieka, ale nikt nie broni jej przecież próbować. Już nie raz igrała z losem i z nim wygrywała. Jeżeli ktoś miałby jej wmówić, że Bóg istnieje i mieszka sobie w niebie, obserwując wszystkich ludzi – wyśmiałaby go. Dla niej to los był Bogiem. Chytrym, nieznośnym, kapryśnym i wrednym Bogiem, który był wszędzie. W legendach o la bonne fée często wspomina się, że po śmierci wszystkie czarodziejki stają się pyłem i znikają w nicości z powodu walki z losem, której dopuszczają się przez całe życie. Los zabiera po śmierci tylko tych, którzy mu się nie sprzeciwiali i żyli zgodnie z jego wolą. La bonne fée były dobre, ale gdzieś w legendach zawierała się prawda o tym, że mają swą złą stronę. Czarodziejki były buntowniczkami walczącymi z życiem.
        – Co robisz, Mad? – dosłyszała za swoimi plecami.
      Podskoczyła, nie spodziewając się czyjejś cichej obecności. Odetchnęła z ulgą, gdy dostrzegła obok siebie Patricię. Trzymała różowego Chupa Chupsa w buzi i przyglądała się chaosowi, który opanował drewniane panele. Natychmiastowo przybrała podejrzliwą minę.
      Madlene cieszyła się, że to nie Martha lub Alexandra pojawiły się w salonie. Zapewne domyśliłyby się, co knuje i surowo jej tego zabroniły. Pomimo, że Patricia była od niej młodsza, dogadywały się idealnie. Jeżeli jedna coś kombinowała, druga jej w tym bez sprzeciwów pomagała. Trzeba było przyznać, że obydwie były często mało rozważne podczas swoich szalonych misji, dlatego Martha i Alex zawsze musiały robić w ich zespole za głosy rozsądku.
       – Pomożesz mi? – spytała Madlene, posyłając przyjaciółce niepewny uśmiech.
       – Ale w czym? – zdziwiła się tamta.
       W tym samym momencie Mad wydała z siebie okrzyk zachwytu. Ze sterty papierów wygrzebała tę jedną, najstarszą recepturę. Bardzo trudną do sporządzenia. Doskonale wiedziała, że samej ciężko będzie jej działać.
       Patricia widząc minę przyjaciółki, która z nagła umilkła i nie odpowiedziała na pytanie, pochyliła się nad nią i spojrzała w kartkę. Natychmiastowo wydała z siebie oddźwięk zaskoczenia. Lizak, którego trzymała w buzi, upadł na podłogę. 
        – Nie! – pisnęła. – Nie chcesz tego zrobić!
       – Chcę – odpowiedziała stanowczo Madlene, podnosząc się z ziemi. Czujnym wzrokiem śledziła każde słowo w tekście.
        – Mad, p-po co ci to?
     – Zaufasz mi? – spytała z powagą śpiewająca czarodziejka. – Zaufasz i pomożesz, cokolwiek miałabym zrobić?
        Złotowłosa nie wahała się nawet przez chwilę.
      – Jesteśmy przyjaciółkami. Jeżeli chcesz kogoś zabić, zrobię to z tobą. Jeżeli chcesz zakopać zwłoki, pomogę ci. Jeśli chcesz zapobiec rozwijaniu się pomidorom na świecie, to...
        Madlene zaśmiała się radośnie, kładąc dłonie na jej ramionach.
        – Spokojnie, to nie jest aż na taką skalę światową. Po prostu po raz kolejny pobawimy się z losem.
        – Uwielbiam bawić się z losem.
     Obydwie spojrzały na siebie z uśmiechami godnymi najgorszych kryminalistów. W takich sytuacjach rozumiały się prawie bez słów.
           – Pomogę, cokolwiek chcesz zrobić.

***

Grzyby. Świecące w ciemnościach, cholerne grzyby znajdujące się na skraju lasu. I nie, nie chodzi tu o borowiki, maślaki, muchomorki czy inne halucynki. Grzyb, po którego miała pójść, świeci na niebiesko tylko o drugiej w nocy i to przez całe dwie minuty. Ważnym momentem jest zerwanie go w chwili, gdy jeszcze błyszczy, wtedy jego magiczna moc zostaje zachowana. Gdy gaśnie, po prostu staje się zwykłą purchawką. Zabawne jest to świecenie na niebiesko. Wtedy grzyb wygląda, jakby odbywał dziką, taneczną orgię ze swoimi przyjaciółmi. Brakowało tylko hawajskich kwiatów, banjo i okularów przeciwsłonecznych.
        Patricia ziewnęła głośno, nawet nie przejmując się tym, żeby zasłonić usta. W końcu i tak była tutaj sama, a przynajmniej taką miała nadzieję. Czuła się w tej sytuacji jak czerwony kapturek, ale w wersji dla dorosłych, bo w przeciwieństwie do niego nie miała zawieszonej na plecach czerwonej pelerynki, a zwykłą, granatową bluzę. Zgadzał się tu tylko wiklinowy koszyczek. Madlene stwierdziła, że grzyby są spokojne, gdy leżą w koszyku. Patricię trochę to przerażało, bo brzmiało, jakby nagle miały zacząć uciekać, a przecież nie chciała zarywać kolejnej nocki w ich poszukiwaniu. Chodzenie spać nad ranem nieszczególnie jej się służyło.
         Krążąc między drzewami, zaczęła nucić jakąś piosenkę. To dziwne, że Mad nie chciała z nią pójść do lasu. Rzeczywiście, bała się ciemności, ale przecież byłyby razem. Zresztą od czego mają magię? Służyła nie tylko pomocy innym, ale też i własnej obronie. Jej lodowe karty zawsze przy niej są. Gdyby teraz pojawił się tu jakiś wilk, zapewne skończyłby z jedną z nich w tyłku. O dziwo nie było tu jednak nawet śladu po zwierzętach. Jakby się pochowały. Cisza przed burzą? Chyba że całe stado wilków na czele z jeleniami obserwowało ją gdzieś z tych krzaków i tylko czyhało na jej zły ruch. Ponoć wiele zwierząt wędrowało na skraj lasu w poszukiwaniu świecących grzybów. Ich zjedzenie dodawało energii i potrafiło postawić na nogi nawet najbardziej styraną istotę. Ponoć miały też właściwości afrodyzjaków. Alex przyznała kiedyś z chichotem, że po nich wszystkie banany stają. Ale Patricia nigdy nie widziała stojących bananów. Wydawało jej się, że one zawsze są postawione na baczność.
     Z prawej kieszeni wyjęła telefon z niebieskim pokrowcem pingwina i spojrzała na godzinę. Pierwsza pięćdziesiąt siedem. Miała jeszcze chwilę, a była już prawie na miejscu. Idealnie.
    W tym samym momencie nadepnęła na coś ukrytego w krzakach. Pewnie nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby owa rzecz nie wydała z siebie bolesnego oddźwięku. To sprawiło, że z głośnym piskiem przerażenia odskoczyła, mało nie potykając się o korzeń drzewa.
       – K-kto tu jest?! – spytała przestraszona, próbując dostrzec kogokolwiek w trawie.
    Niestety, nikt jej nie odpowiedział. Przez dłuższą chwilę bała się podejść do miejsca, w którym napotkała przeszkodę. Do jej wyobraźni zaczęły trafiać przerażające obrazy. Jakiś mężczyzna, ewentualnie zombie, łapie ją za nogę, ciągnie w dół i... no, właśnie. Tu już szerokie pole do popisu osobnika płci męskiej. Mógł ją na przykład zaprosić na mroczną herbatkę, ewentualnie spytać czy lubi prostować banany.
    Patricia potrząsnęła gwałtownie głową, próbując pozbyć się tych dziwnych myśli. Może leżał tam ktoś, kto potrzebował pomocy? Postawiła krok w jego stronę i spojrzała w górę. Mógł na przykład spaść z tej wielkiej góry. Ale w takim razie to dziwne, że wciąż żyje i wydaje jakieś dźwięki. Albo miał wyjątkowe szczęście, albo był kimś szczególnym.
    Nagle nabrała pewności siebie. La bonne fée miały obowiązek pomagać ludziom, nieważne kim byli.
   Postawiła jeszcze kilka ostrożnych kroków, aż w końcu uklęknęła i odgarnęła liście krzewów. Nie pomyliła się. Ze zmartwieniem zaczęła przyglądać się ciału jakiegoś obcego chłopaka. Najpierw chciała się rozeznać w tym, co mu dolega. Zdziwiło ją, kiedy nie dostrzegła żadnych zadrapań ani śladów krwi. Może ten człowiek po prostu zemdlał na leśnym spacerku? Ta opcja była całkiem możliwa.
    Patricia chwyciła za kij znajdujący się w pobliżu i zaczęła nim szturchać policzek nieznajomego. Widziała tylko kawałek jego twarzy. Resztę zasłaniały czarne, splątane włosy i trawa. Chłopak nawet nie zareagował na dotyk. Uznała więc, że jest bezpieczna i może podejść bliżej. Pierwsze co zrobiła, to sprawdziła jego tętno. Było w normie. Nawet jego ciało było dziwnie ciepłe.
     Co mu więc dolegało?
    Chmurząc się, chwyciła nieznajomego za rękę i z trudem przewróciła go na plecy. Z jego ust znów wyrwał się cichy jęk. Obejrzała go z każdej strony. Dalej nie dostrzegała żadnych ran. Dopiero potem skierowała oczy na męską twarz. Chłopak, który tu leżał, był naprawdę uroczy. Ostre rysy wyraźnie zaznaczały jego piękno. W jej oczach uchodził za przystojnego diabła. Nie powstrzymała się od odgarnięcia czarnej grzywki z jego czoła. Była nim zafascynowana.
     – Zabiję – jęknął nieznajomy, co prędzej rozbawiło, niż przestraszyło Patricię.
     – Wszystko w porządku? – spytała, nachylając się tuż nad jego twarzą.
    Długo czekała na odpowiedź, w końcu ją jednak dostała. Nie potrzebowała słów, wystarczyło jej to, co zobaczyła.
   Oczy chłopaka otworzyły się na chwilę. Wgapiały się w dziewczynę, mrugając nierozumnie w ciemnościach. Nieznajomy wyglądał tak, jakby nie do końca wiedział, co się dzieje.
    Patricia zbladła i zesztywniała. Tak, to prawda, że la bonne fée pomagają ludziom, ale... nie było mowy o demonach!
      Z głośnym piskiem odskoczyła od niego jak oparzona, przypadkiem kopiąc go stopą w głowę.
      Szmaragdowooka bestia na nowo zamknęła oczy, nie wydając z siebie już żadnego dźwięku.
      – D-demon! – wykrzyknęła przerażona dziewczyna. – Co tu robi demon?!
      Z niepokojem zaczęła rozglądać się po okolicy.
   A jeżeli to pułapka i za chwilę zza drzew wyjdą jego poplecznicy? Nie. To niemożliwe. Ten zielonooki potwór zdawał się być naturalnie w stanie... nie do życia. Co miała zrobić? Przecież la bonne fée zawarły pakt z łowcami, obiecując im, że będą walczyć z demonami. Nie mogła mu pomóc! A może musiała mu pomóc?
      Patricia jeszcze raz spojrzała niepewnie w stronę chłopaka. Był taki piękny, a w jego oczach wcale nie czaiło się zło, raczej bezradność. Dlaczego miała mu nie pomagać? Nie mógł być wrogiem. Wystarczy tutaj trochę logiki. Co nagle miałby robić w lesie jej wróg? Spać? Bez przesady.
     Decyzja była ciężka do podjęcia. Zacisnęła usta, marszcząc czoło. Rozważała za i przeciw. W końcu jednak dobroć przeważyła. Nieważne czy to demon, czy człowiek. Każdemu należała się bezinteresowna pomoc.
    Biorąc głęboki wdech, podniosła się z ziemi i jeszcze raz nachyliła się nad nieprzytomnym chłopakiem. Dopiero teraz dostrzegła, że z jego ciała gdzieniegdzie ulatniał się cienisty dym. Musiał być ranny, ale na swój własny demoniczny sposób. Pozostawało pytanie: jak go przeniesie?     
       W tym zamyśleniu mało nie przegapiła momentu, kiedy magiczne grzyby zaczęły tańczyć i świecić na niebiesko. W ostatniej chwili, przed upływem drugiej minuty grzybowej imprezy, zerwała jednego z nich i wsadziła do koszyka. Chwilę patrzyła na niego, zastanawiając się, czy nie ucieknie, ale najwyraźniej nie zamierzał. Tak samo jak ten szmaragdowooki demon.
        Patricia przybrała twardą minę i podciągnęła rękawy. Droga była długa, możliwości niewielkie, ale przecież jakoś musiała go zaciągnąć do swojego domu. Tylko tam będzie się w stanie nim zająć.
        Szaleństwo, czyste szaleństwo. Jeżeli któraś z la bonne fée się o tym dowie, zginie na miejscu.

1 komentarz:

  1. Cześć :)

    Gdy dowiedziałam się, że będzie kłótnia Lauriel, jarałam się. Tak samo było przy czytaniu. Nathiel brzmi odrobinę egoistycznie, ale to pokazuje, jak bardzo kocha Laurę, skoro nie chce żyć i wychowywać dzieci w pojedynkę. Czyżby 'przepowiednia' Isabelle jakoś do niego dotarła (btw. Twoja Isabelle zawsze przypomina mi moją, bo ciemne włosy i niebieskie oczy)?
    W szpitalu do końca ciąży? Przeczuwam bliźniaki - już takie żywe i płaczące - w następnym rozdziale, huehuehue.
    Madlene, o czym ty myślisz? Rozumiem chęć pomocy, ale czy przy tym trzeba możliwie postąpić źle? Jestem ciekawa.
    Specjalne grzyby? Serio? Brzmi jak z jakieś narkodelicznej krainy.
    Soriel! Oddychaj! Albo Patricia zrobi usta-usta, co może jej się spodobać.
    La bonne fee i demon. Bo nie ma to jak zapowiedziana para wśród śmiertelnych wrogów.

    Rozdział może i krótki, ale mnie się podoba ;) Bo troskliwy Nathiel, odrpbinę przerażająca Mad i Sorcia. Mnie wiele do radości nie trzeba.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam mocno! :*

    OdpowiedzUsuń