niedziela, 29 listopada 2015

[TOM 2] Rozdział 18 - "Spokój ponad wszystko"

Rozdział mocno szczątkowy. Pisałam go przez cały tydzień, dokończyłam o 2 w nocy. Poprawiłam go tylko pobieżnie, nie zwracając większej uwagi na błędy, a to tylko dlatego, że się spieszę. Chyba nie jest taki zły! Czasami sama się nawet uśmiechałam.
Mamy tu Laurę, Amy, Nathiela, dwie czarodziejki i Soriela. Dosyć dużo postaci jak na jeden rozdział WCN! *taa, a później będzie jeszcze więcej*. Nic nie zapowiada, że przełożę wstawianie rozdziałów na co dwa tygodnie. Na razie jakoś daję sobie radę, choć studia w pewnym sensie mnie ograniczają. Teraz równocześnie z pisaniem rozdziałów WCN, muszę jeszcze zacząć świątecznego shota. Miałam wrażenie, że coś tu się jeszcze miało znaleźć, no... ale trudno! Miłego czytania.
PS. Myślę, że następny rozdział będzie miał dosyć... wielki wpływ na fabułę *diabelski chichot*.
***

     - Jak się pani czuje?
     Miła pielęgniarka o jasnych włosach, podeszła do mnie i sprawdziła poziom kroplówki. Ze względu na moje ostatnie, zbyt częste omdlenia w drodze do toalety lub stołówki, a także obniżony poziom cukru we krwi, musiałam przyjmować glukozę dożylnie. To miało wzmocnić nie tylko mnie, ale też i moje dzieci.
      - Nie najgorzej - stwierdziłam, uśmiechając się krzywo na boku, bo tak naprawdę, czułam się źle odkąd tylko otworzyłam oczy. Przez moment miałam wrażenie, że cofnęłam się do trzeciego miesiąca swoich męczarni ciążowych, gdyż miałam ochotę zwrócić pustą zawartość żołądka na kołdrę. Lekarze nie musieli jednak o tym wiedzieć. Miałam już dosyć tych kroplówek, chłodzących moje ledwo widoczne żyły
      Szpital zaczął przyprawiać mnie o ciarki i miałam wrażenie, że jeszcze dzień leżenia tutaj, a po prostu oszaleję. Będą mnie stąd wynosić w białym kaftanie, nieważne, czy jestem w zaawansowanej ciąży czy nie. W myślach, podczas każdej nocy spędzanej tutaj, błagałam o to, aby bliźniaki zabrały się nareszcie do rzeczy i wyszły na świat. Miałam dosyć ciągnącego się za mną złego samopoczucia, dosyć bliźniaków, które siedziały w cieplutkim brzuchu i wysysały ze mnie energię. Wiedziałam, że jeżeli dalej tak pójdzie, po prostu...
      Nie, nie chciałam tego mówić, nie chciałam o tym myśleć. Musiałam być przy Nathielu, przy swoich dzieciach, doskonale wiedziałam, że beze mnie sobie nie poradzą. Oczami wyobraźni widziałam demonicznego ojca dzieci, który zakłada im na niemowlęce pupy swoje własne bokserki, bo nie potrafi sobie poradzić z założeniem pieluchy, widziałam, jak trzyma je za nogi i macza w wanience z gorącą wodą, bojąc się nawet ich dotknąć, jak karmi ich karmą dla szczeniaków albo małych kotów, bo nie wie jak poradzić sobie z mlekiem... te absurdalne myśli wstrząsnęły mną i to nie dlatego, że były godne miana umysłu Nathiela, a dlatego, że miałam świadomość, iż Nathiel naprawdę jest zdolny do takich czynów. Może i sama nie byłam jeszcze odpowiednio przeszkolona w byciu matką, w końcu niewiele niemowlaków trzymałam w swoich dłoniach kiedykolwiek, ale wiedziałam, że szybko nabiorę wprawy. Miałam też świadomość, że Nathiel może się nigdy tego nie nauczyć. Owszem, zdążył trochę dorosnąć, ale bałam się, że opieka nad dziećmi mogła go zgubić. Przecież dzieci to już nie zabawki, to nie noże, którymi można zabijać demony.
      - Jeśli coś by się działo, proszę wołać albo wcisnąć przycisk - mówiąc to, pielęgniarka skinęła głową na małą rzecz z guzikiem, znajdująca się przy łóżku - Jesteśmy tuż obok, przybiegniemy.
      Młoda kobieta posłała mi uspokajający uśmiech i chwilę potem zniknęła za drzwiami. Znów zostałam sama na sam ze swoimi myślami.
      Opieka szpitalna nie była tu taka zła. Pielęgniarki w większości młode, choć zdarzały się i starsze, które wcale nie zachowywały się gburowato. Wszystkie uśmiechały się miło, choć zapewne była to już wyrobiona przez lata, pusta mimika. Miały wyuczone, stałe formułki. Codziennym: „jak się pani dziś czuje?”, chciało mi się rzygać. Czy one myślały, że kiedykolwiek moja odpowiedź będzie inna niż „nie najgorzej”? Przecież jeżeli będzie ze mną źle, zgłoszę się do nich (albo zdechnę, nim zdołam to zrobić).
      Z lekarzami była podobna sytuacja. Mili, wcale nie burkliwi, wyćwiczeni i doświadczeni w stałych formułkach szpitalnych. Przysięgam, czasem miałam wrażenie, że rozmawiam z robotami i że gdy zadam im pytanie, którego się nie spodziewają, np. „jak jest dzisiaj na dworze? ciepło czy może zimno?”, to płyta im się zwiesi i nie będą wiedzieli co odpowiedzieć.
      Jeżeli chodziło o wizyty osób z zewnątrz, musiałam przyznać, że bardzo mi pomagały. Codziennie o określonych godzinach, gościłam u siebie Amy z Sorathielem oraz Nathiela. Sporadycznie po szkole, wpadała też do mnie Andi, która w tajemnicy przekazywała mi słodycze. Co mnie wcale nie dziwiło - ani razu nie dostąpiłam zaszczytu spowodowanej wizytą Ethana, tak samo jak Nox, wciąż nie widziało go w swoich progach. Zaczęłam się niepokoić własną, nieudaną misją. A jeżeli moja gadka rzeczywiście nie przyniosła upragnionego efektu? Jeżeli nigdy nie zjawi się w organizacji? Byłaby to wtedy moja osobista, przygniatająca porażka, w końcu bardzo się starałam przemówić mu do rozsądku.
      Myślę, że do powstania, Nox potrzebuje tylko małej iskierki w postaci pierwszej, świeżej krwi. Ethan mógłby rozpocząć dobrą passę i pomóc nam w ożywieniu. W końcu znał młodą Calanthe, która zwerbowała najwięcej członków Nox kiedykolwiek. Wiem, że byłby nam przydatny.
      Spojrzałam na zegarek. Było już po 14-nastej. Pora odwiedzin Amy. Co ją zatrzymało tym razem? Kolejne zakupy?
      Uśmiechnęłam się. Amy nigdy nie była punktualna, ale nigdy też nie zapominała o tym, że miała gdzieś pójść, coś zrobić. Była sumienna i może dlatego przez te wszystkie szkolne lata, zawsze pełniła rolę przewodniczącej. Organizatorką była świetną, dlatego też widziałam ją w Noxie jako osobę, która organizuje wszelakie zebrania.
     - Przepraszam! - usłyszałam zdyszany okrzyk Amy, która właśnie wpadła do mojej szpitalnej celi z jakąś różową torbą w niebieskie kropki i wstążki.
     - W porządku - odpowiedziałam z uśmiechem  i uklepałam swoją kołdrę - I tak nie mam nic lepszego do roboty jak po prostu czekać aż ktoś tu przyjdzie.
     Amy uśmiechnęła się na boku i przysiadła na krześle obok mojego łóżka.
     - Wiem, piekielnie się tutaj nudzisz. Siedzenie w szpitalu jest straszne - powiedziała, udając, że przechodzą ją ciarki. Najprawdopodobniej wspomniała swój ostatni pobyt w szpitalu, gdy dowiedziała się o istnieniu demonów. Długi czas leżała wtedy w śpiączce z powodu Gabrielle, która wkradła się w jej cień i skutecznie wyżarła większość jej cennej energii potencjalnej.
      - Blado dziś wyglądasz - stwierdziła już po chwili zmartwionym głosem, mierząc mnie od góry do dołu - Wiesz, byłam u lekarza i mówił, że...
      - Tak, tak - przerwałam jej i przewróciłam oczami - Tyle razy przerabiałam już ten temat. Proszę, przestańcie się nareszcie martwić, niedługo urodzę, będzie wszystko w porządku.
      - Oby - westchnęła. Jedną z zaleta (a może i wad?) Amy było to, że potrafiła zmieniać temat i nastrój w mgnieniu oka. Zaraz smutny i zmartwiony ton głosu zmieniła na radosny - Mam dla ciebie prezent! - wykrzyknęła, wręczając mi różową torbę.
      - Czy może raczej dla bliźniaków? - spytałam z uśmiechem.
      - Och, no, niech będzie.
      I zaśmiała się subtelnie.
      Sięgnęłam dłonią do torebki i wymacałam coś miękkiego. Plusz? Obserwując radosną Amy, która wręcz nie mogła usiedzieć na miejscu, wyjęłam z torby dwie, miękkie i kształtne poduszeczki. Spojrzałam na nie i od razu się uśmiechnęłam. Puchatymi poduszkami w rzeczywistości były dwa, urocze pluszaki o szmaragdowych oczach i czarnych włosach. Chłopak i dziewczynka. Nate i Aura. Własnie ich imiona były obszyte na brzuszkach misiów. Praca nie wyglądała na profesjonalną, a wręcz amatorską, dlatego podejrzewałam, że autorką prezentów dla bliźniaków była Amy. Od podstawówki przejawiała chęć artystycznego tworzenia. Nie była dobra w sportach, ale była dobra we wszystkich ręcznych robótkach i dekorowaniu. Zawsze uważałam, że powinna się tym zająć zawodowo.
      Dwie, małe maskotki w zielonych koszulkach i czarnych spodenkach, przytuliłam do piersi. W wyobraźni widziałam bliźniaki, które będą się do nich tulić, gdy już usną. Dzieciakom ta wizja najwyraźniej się nie spodobała, gdyż brzuch zakuł mnie gwałtownie. Starałam się ukryć skrzywienie, które uczepiło się mojej twarzy.
      - Coś nie tak? - spytała zaniepokojona Amy - Nie podoba się?
      - Są ślicznie - przyznałam szczerze.
      - Źle się czujesz?
      - Nie, wszystko dobrze, to jednorazowe.
      - Co jest jednorazowe?
      Pomasowałam brzuch.
      - Skurcze - mruknęłam.
      Moja przyjaciółka zbladła.
      - Laura! - wykrzyknęła, zrywając się z krzesła - Przecież skurcze mogą oznaczać poród!
      - Ale dopiero się zaczęły - odpowiedziałam spokojnie. Na ten moment byłam już bowiem przygotowana od dłuższego czasu. Przeczytałam mnóstwo poradników jak się zachować, gdy poród się zacznie. W jednym nawet polecali wypiekanie ciasta, gdy skurcze się zaczną. Niestety, nie byłam w domu, a raczej wątpię, żeby szpitalne kucharki udostępniły mi piekarnik, żebym coś upiekła. Poza tym - byłam w tym beznadziejna.
      Widząc niepewną twarz przyjaciółki, odpowiedziałam spokojnie:
      - Pierwsze skurcze trwają 30-40 sekund i zdarzają się co 15-20 minut. Zaleca się zgłoszenie do szpitala, gdy skurcze następują co 5 minut i są dłuższe.
      Znów się skrzywiłam, kładąc dłoń na brzuch.
      - Laura, nie chcę nic mówić, ale... ten skurcz nastąpił chyba po 2 minutach - zaczęła niepewnie Amy.
      - Cóż, to z pewnością oznaka, że mój poród właśnie zaczął się na dobre - odpowiedziałam spokojnie - Niesamowite, że nastąpił tak szybko. Ominęłam tą przedziwną, ciągnącą się serię skurczów. Może przy porodzie demonów wszystko wygląda inaczej? - zamyśliłam się, spoglądając w sufit.
       Moja przyjaciółka chwyciła się za głowę i zaczęła kręcić w tą i z powrotem, jakby nie do końca wiedziała co zrobić.
      - Jezu! - wykrzyknęła - Jak ty możesz być taka spokojna?! Co ja mam robić, Laura?! Wody ci odeszły? Już... już czujesz, że twoje dzieci chcą wyjść na świat?! - pytała spanikowana.
      - Wiesz co robi się, gdy ktoś zaczyna rodzić? - spytałam.
      - Nie mam pojęcia!
      - Ucieka.
      Amy zamrugała nierozumnie oczami, a ja nimi przewróciłam. Nigdy nie była zbyt domyślna.
      - Woła się lekarza, pielęgniarkę, kogokolwiek - westchnęłam.
      Moja przyjaciółka dłużej nie czekała. Wywracając krzesło, pobiegła w stronę drzwi, ślizgając się na kafelkach. Była spanikowana.
      - Za chwilę będę! - pisnęła - Powiadomię Nathiela! - i zatrzymała się, trzymając klamkę - Z-znaczy najpierw powiadomię lekarzy!
      - Nie panikuj, Amy - mruknęłam, krzywiąc się raz jeszcze z powodu silnego skurczu.
      Dziewczyna z głośnym piskiem przerażenia, wybiegła z pomieszczenia. Na korytarzu słyszałam już tylko głośno tupiące buty i oburzenie ludzi na których wpadała.
      Zaśmiałam się nerwowo. Może i przy Amy byłam spokojna, ale to tylko z tego powodu, że nie dotarł jeszcze do mnie fakt, co właśnie nastąpiło. To zaczęło się za szybko. Zdecydowanie za szybko.
Minęła następna minuta, a ja kuliłam się już z bólu, nie mogąc złapać oddechu. Czy tak wygląda poród? Miałam wrażenie, że to moje dzieci zaczęły potajemną bitwę w moim brzuchu.
      Jęknęłam, przewracając się na bok łóżka. Robiło mi się słabo. Cały pokój wirował w dziwny sposób. Czułam się tak, jakbym cierpiała na ostrą niestrawność żołądka. Na dodatek energia, którą w sobie miałam, ulatywała z każdą sekundą.
      Nie wiem ile trwał mój stan boleści, w końcu jednak ktoś pojawił się na sali. Jakieś pielęgniarki. Pytały chyba jak się czuję, na co odpowiedziałam zbolałym jękiem. Zostałam przeniesiona na jakiś wózek, chyba inwalidzki, w trakcie zrobiło mi się niedobrze, jednak powstrzymałam się od ubarwienia podłogi swoją szpitalną zawartością żołądka.
      Jadąc po oświetlonym słabo korytarzu, modliłam się, żeby przeżyć to, co właśnie się zaczęło, a wiedziałam już, że nie będzie łatwo. Powoli zaczynałam żałować, że nie pozwoliłam Nathielowi być przy mnie, gdy zacznę rodzić. Teraz mogłam sobie tylko wyobrażać, że trzyma mnie za dłoń, resztę musiałam przeżyć sama.
***
      - Jesteś żonaty?
      - Niee, gdzie tam.
      - A kogoś masz?
      - Ja? Nie, wiecznie wolny.
      Wśród hałasu rozległy się gromkie, dziewczęce chichoty. Grupa dziewcząt w wieku studenckim, najwyraźniej była zainteresowana czarnowłosym demonem, stojącym za ladą baru. Właśnie on, poruszał się teraz jak seksowny kot, zwracając uwagę na każdy swój ruch i gest. Nawet szklanka, którą czyścił, wyglądała tak, jakby miała zacząć jęczeć z powodu powolnego i przepełnionego namiętnością zetknięcia ze ścierką. Demon uśmiechał się seksownie, chodził seksownie, wyglądał seksownie. I to nie wina tego, że przed chwilą pod barem wypił połowę butelki whisky, próbując zabić swój stres, związany z oczekiwaniem na narodziny bliźniaków. Gdzieżby znowu. Po prostu zapoznawał się z nowymi koleżankami. Czy on je podrywał? Na pewno nie, to raczej one rwały jego, a mu się to podobało. Oczywiście nie zamierzał zdradzać Laury. Była jedyną osobą, którą kochał w tym pustym i złym świecie, ale byłoby lepiej, gdyby przemilczał kwestię obecnych dziejów. Tak naprawdę codziennie siadała przy nim zgraja chichoczących się dziewcząt z wielkimi dekoltami i uwodzicielskimi spojrzeniami. Nie mógł się na nie napatrzeć. Brunetki, blondynki, rude. Od koloru do wyboru. Ale oczywiście w porównaniu z jego bladą dupą albinosa, ginęły.
      - Może się z nami napijesz?
      - Jestem na służbie.
      Duma w jego głosie zabrzmiała tak zabawnie, że dziewczęta wybuchnęły gromkim śmiechem.
      - Służbie? - spytała jedna z nich.
      Nathiel nachmurzył się. No, przecież nie powie, że czatuje na narodziny bliźniaków. Przed chwilą rzekł, że nie jest żonaty, nie ma dziewczyny i tym bardziej nie zostanie ojcem (no, dobra, tego nie zdradził).
      - Pracuję - odburknął, próbując wymusić uśmiech. Czyszczona szklanka pod wpływem jego nacisku, zaczęła powoli pękać. Odłożyć ją nareszcie na bok, by zająć się znów maltretowaniem innych. Gdyby szklanki miały głos, z pewnością zaczęłyby krzyczeć na jego widok. Nathiel Auvrey, masażysta szklanek do usług.
      - Wiesz, wyglądasz tak nietypowo i przystojnie - zagadała do niego inna, jakaś ruda dziewczyna.
      - Wiem to - odpowiedział z prychnięciem, ale i z uśmiechem Nathiel. W końcu miło jest, gdy ktoś potwierdzi jego osobiste zdanie.
      Znów rozległy się damskie, trochę już spite chichoty. Kolejne studentki, poprosiły o dolewkę whisky, wódki i wina. Zgrabnym i przeszkolonym ruchem dłoni, uczynił ich wolę. Niech je szlag. Mają lepsze głowy do picia niż ktokolwiek w tym barze. Była dopiero północ, a one wciąż siedziały na krzesłach i wcale się nie wywracały. Mógłby się od nich uczyć mocnej głowy.
      - Mogę zostać twoją dziewczyną?
      - Weź idź! Ja chcę zostać jego dziewczyną!
      - Piernicz się, lafiryndo.
      Nathiel westchnął teatralnie i oparł się z gracją o blat. Wyglądał teraz tak szarmancko jak przystało na demona. Jego usta uniosły się w uwodzicielskim uśmiechu, a szmaragdowe oczy zmrużyły seksownie, niemal zwalając na podłogę większość kobiecego zgromadzenia.
      - Dla wszystkich mnie starczy, maleńkie - odparł niskim, męskim głosem.
      Tym razem zamiast śmiechów, studentki opanowały dzikie piski i podskoki na krzesłach. Nathiel stwierdził, że to najwyższa pora sprawdzić, co takiego dzieje się na zapleczu.
      Chichocząc się jak mała dziewczynka, wpadł do kuchni, gdzie stał zaspany kucharz w wieku średnim. Miał na imię John i to co ich łączyło to to, że obydwoje czekali na narodziny swoich dzieci.
      - Twój telefon doprowadza mnie już do szału - burknął niezadowolony mężczyzna, wskazując na komórkę, która leżała na jednej z półek, przykryta jakimś papierem. Nathiel razem z kucharzem byli w zmowie. W pracy nie można było bowiem używać telefonów. Obydwoje łamali ten przepis ze względu na swoje kobiety w stanie błogosławionym. Przecież informacja mogła pojawić się w każdej chwili.
      Młody Auvrey zastygł w bezruchu, gdy chwycił już w dłonie telefon. Dwadzieścia SMS-ów od Amy i trzydzieści połączeń, również od niej. Obok jakieś dwa połączenia ze szpitala i jedno od Sorathiela.
      Przełykając ślinę, postanowił odczytać pierwszą z wiadomości. I to wystarczyło, żeby telefon wypadł mu z dłoni. „Laura rodzi!!! Bliźniaki nadchodzą!!” - głosił SMS. Dłużej nie czekając, rzucił szmatą na podłogę, rozpiął barmańską kamizelkę i wybiegł z kuchni, odprowadzony przez krzyki Johna, wołającego za nim: „powodzenia!”.
      Gdy pojawił się na sali, studentki znów zaczęły głośno chichotać. W tym momencie miał je jednak daleko w poważaniu. Ważniejsza była Laura i jego dzieciaki.
      Wywołując tym ogólne poruszenie, przeskoczył zgrabnie przez bar, tłukąc przy okazji kilka szklanek i zaczął biec w stronę wyjścia. Gdzieś po prawej stronie, wyłonił się szef, który zaczął gniewnie na niego krzyczeć:
      - Wracaj tu, kretynie! Co ty wyrabiasz?!
      - Walę tą pracę! - wydarł się Nathiel - Bliźniaki mi się rodzą! - i zaśmiał się niczym szaleniec.
      Odprowadzony przez niespotykaną w barach ciszę, wybiegł na dwór. Dopiero po dłuższej chwili, odezwała się jedna ze studentek, która była tak samo zaskoczona jak i reszta:
      - A nie mówił, że jest wolny?
***
      To nie do pomyślenia. Nie do pomyślenia, aby dobra czarodziejka trzymała w swoim domu demona! Madlene była zdruzgotana tym, co widzi. Ten przeklęty demon uśmiechał się wrednie, leżał w luzackiej pozie na łóżku i chichotał się pod nosem, przypatrując uważnie dwóm la bonne fee. Nie mógł być chory, wszystko było z nim w porządku. Po prostu czerpał przyjemność z tego, że mógł leżeć w łóżku u jakiejś dziewczyny! Co za kretyn! Co za barana! Debil, matoł, menda... demon!
      Madlene tupała nerwowo nogą o posadzkę, z założonymi na piersi rękoma. Była zła, a trzeba przyznać, że rzadko się złościła. Z zaciśniętymi ustami, przysłuchiwała się tłumaczeniom swojej przyjaciółki.
      - Bo... bo on leżał w lesie taki biedny, skatowany. Kobieta jakaś go pobiła. No, po prostu nie mogłam go zostawić, zrozum to, Mad!
     - Naprawdę? - spytała dziewczyna nerwowym głosem - Serio? Zobaczyłaś go, stwierdziłaś, że jest demonem, po czym się uśmiechnęłaś i stwierdziłaś, że: hej, to tylko demon, i tak go wezmę do domu, nic się nie stanie, będzie fajnie! Będziemy kąpać się razem w wannie! Juhu! Ja taka dobra i miła! Ja taka kochana!
      Blondynka skuliła się. Nerwowo zaczęła bawić się dłońmi, poliki miała delikatnie zarumienione. Nie wiedziała czemu, ale czuła się winna. Naprawdę zrobiła coś złego? Przecież chciała pomóc, a pomoc należy się każdemu, nieważne kim jest dana osoba!
      - A jak jest zły? A jak zrobił to specjalnie? Może chciał cię zgwałcić, a potem zabić, może... chciał zabić nas wszystkich! - burzyła się dalej Madlene.
      - Mad - jęknęła jej rozmówczyni. Wiedziała, że jak jej przyjaciółka się rozkręci, to będzie gadała, gadała i gadała.
      Demon leżący w łóżku, chrząknął głośno, chcąc dać o sobie znać. Obydwie czarodziejki spojrzały na niego. Pewnie wyglądałby całkiem poważnie, gdyby nie trzymał na nogach gazety i kanapki z serem z ręku.
      - Przez ostatnie cztery lata nikogo nie zabiłem - powiedział spokojnie, zagryzając słowa kanapką. Okruszki chleba wylądowały na gazecie i kołdrze. Było mu tak dobrze. Ciepłe łóżko, nieśmiała, troskliwa dziewczyna, która udostępniała mu łazienkę i lodówkę oraz ta cudowna nietykalność.
      - Co znaczy przez cztery lata?! - wrzasnęła Madlene.
      - No, cztery lata temu zabiłem po pijaku kota - zastanowił się demon - Ale tak poza tym to jestem grzeczny. Od dziecka mieszkam w świecie ludzi i żyję jak normalny człowiek - mówiąc to, wzruszył ramionami - Po co miałbym kogokolwiek zabijać albo kłaść się w lesie ranny?
      Zaśmiał się kpiąco pod nosem, spoglądając krytycznie w stronę Madlene. Ta, nadmuchała wściekle poliki.
      Soriel postanowił wykorzystać chwilę ciszy na skonsumowanie reszty kanapki.
      - Dlaczego jesz w łóżku? - warknęła starsza la bonne fee.
      - Bo jestem ranny - odparł wybiedzonym głosem demon, robiąc z ust podkówkę. Patricia, która stała obok, przybrała smutny wyraz twarzy. Naprawdę musiało go boleć. Dopóki nie wyzdrowieje, będzie pozwalała mu na wszystko. Oczywiście z wyjątkiem wrzucania jej do wanny i podrywania jej.
      - Nie wyglądasz na rannego, to po pierwsze, po drugie: nie je się w łóżku, panie kulturalny demonie, który mieszka w świecie ludzi od dziecka - burknęła niezadowolona Madlene.
      Załamana Patricia, usiadła na skraju łóżka i spojrzała błagalnie na przyjaciółkę. Zdążyła zauważyć, że nie polubiła Soriela. Osoby o rozpustniczym usposobieniu, nie miały zbyt dobrego życia przy jej boku. Gdyby mogła, stanęłaby nad nimi z batem i uczyła jak być kulturalnym i grzecznym człowiekiem (ewentualnie demonem).
      - Milcz, kobieto - syknął złośliwie Soriel, mrużąc groźnie oczy.
      - Słyszysz to?! - pisnęła oburzona Madlene - Patrz jak się zachowuje! Jak odwdzięcza ci się za pomoc! Zalewa łazienkę, żre w łóżku, podrywa cię i drze się na mnie! Nawet żadnego dziękuje!
      Soriel zachichotał się cicho i już po chwili, mimo bólu, przybliżył się do swojej wybawicielki. Zrobił to bezszelestnie, dlatego też, gdy pocałował ją w blady polik, aż podskoczyła przestraszona na łóżku. Momentalnie spłonęła rumieńcem.
      - Nie daj mu się zwieść! - wybuchnęła Madlene, która wyglądała, jakby za chwilę miała podbiec do łóżka i sprać demona na kwaśne jabłko. Soriela ta sytuacja tylko bawiła. Co za dziwne dziewczyny. Zaśmiał się głośno.
      - Jesteście takie zabawne - zaczął dosyć miło brzmiącym głosem. Już po chwili zamienił się on jednak w ostre i mroczne brzmienie. Jego mina z uśmiechu, natychmiastowo przeszła w niezadowolony grymas - Dobra - zaczął, układając się wygodniej na poduszkach - A teraz gadać mi kim jesteście i skąd wiecie o istnieniu demonów.
      La bonne fee wymieniły znaczące spojrzenia. Żadna nie chciała odpowiadać na to pytanie.
      - Chyba nie łowcami?
      Demon uniósł znacząco brew.
      - Nie, ale jeżeli będziesz nieposłuszny, zabierzemy cię do nich - powiedziała mrocznie brązowowłosa czarodziejka.
      Soriel zaśmiał się po dziecięcemu i włożył ręce pod głowę. W żadnym stopniu nie czuł się zastraszony. Łowcy mogli mu tylko podskoczyć.
      - Nie boję się ich, nikogo się nie boję - odpowiedział zadziornie, niczym mały chłopiec.
     Mad skrzywiła się nieznacznie i pochyliła do przodu.
     - Ile ty masz lat, co?
     - 26. Wciąż piękny, seksowny i w sam raz do łóżka - rzekł uwodzicielsko, puszczając oczko siedzącej obok Patricii. Tylko czekał, aż na jej twarzy pojawią się czerwone, urocze plamy. Tak łatwo było ją zawstydzić.
      - Umysłowo trochę jak 6-latek - burknęła Madlene, zerkając w bok z nachmurzeniem.
      - Wolę to niż mentalność baby po 50-tce, która tylko narzekałaby na okruchy na podłodze. Jak ci tak to przeszkadza, kury tu przynieś, wiedźmo.
      Niebieskooka wydała z siebie głośny, bliżej nieokreślony oddźwięk. Brzmiało to jak okrzyk godowy zwierzęcia, które rzuca się do walki. Ona też się rzuciła. I tylko Patricia powstrzymała ją mocnym chwytem przed atakiem na demona. Ostre paznokcie były tylko kilka centymetrów od jego twarzy, czym chłopak nawet się nie wzruszył. Wciąż patrzył na nie rozbawiony.
      - M-Mad, spokojnie! - pisnęła blondynka, próbując odciągnąć ją od swojego pacjenta - On... on tu tylko chwilę poleży, a potem gdy wyzdrowieje, pójdzie sobie stąd! Będę go pilnować, przysięgam, niczego nie zrobi!
      Madlene po szarpaninie, nareszcie się uspokoiła. Była cała czerwona ze złości. Wciąż miała ochotę wydrapać temu przeklętemu demonowi oczy, a może nawet nie oczy, a ten przeklęty, kpiący uśmieszek, podpowiadający, że triumfuje i jest ponad nią. Tak ją to irytowało!
      Prychnęła cicho, spoglądając na niego z góry. Nie czuła nad nim wyższości, nawet mimo pozycji stojącej. Co za przeklęte uczucie. Mieć świadomość, że się z kimś przegrało! Ale szala zwycięstwa mogła jeszcze przechylić się w jej stronę.
      - Wiesz co, Pat? - spytała nagle, głosem przepełnionym równoczesną wyższością i niepewnością - Będę pilnować go razem z tobą.
      Nastała cisza.

4 komentarze:

  1. Cześć :)

    Mocno szczątkowy rozdział? Wątpię, pewnie coś się wydarzy. Duży kubek earl grey'a obok mnie, mogę pisać komentarz :3

    Bliźniaki pobierają energię. To przywiodło mi na myśl, że rosną w siłę, by tuż po urodzeniu przejąć władzę nad światem! Taki scenariusz chybaby się Nathielowi spodobał.
    Te wątpliwości Laury są dość zrozumiałe. Powoli jej stan działa jej na nerwy i sprawia, że jest większą pesymistką, niż była jako nastolatka. Ale ja wierzę, że da sobie radę ze wszystkim. Przynajmniej do czas...
    Te pielęgniarki to aż takie nierzeczywiste. Zgadzam się ze stwierdzeniem Laury, że przypominają roboty. Czyżby nic ich już nie denerwowało, nie odczuwały zmęczenia? Brr.
    Ojej, te maskotki! Wyobraziłam je sobie i aż sie uśmiechnęłam. To słodkie! ^_^
    Skurcze? Ale od razu tak szybko? Czyżby na tym końcowym etapie demoniczna ciąża zamieniała się w najszybszy? Ciarki mnie przeszły. Biedna Laura, strasznie musi ją boleć.
    Część druga. Nathiel. Mam ochotę rzucić w nim czymś za to jego zachowanie casanovy. Rozumiem, że to taki sposób na zyskiwanie klientów wśród studentek i naciąganie ich na kolejne drinki, no ale przecież on ma dzieci w drodze i dziewczynę w szpitalu! Takie gierki nie powinny być w jego głowie! Grr.
    "- Wracaj tu, kretynie! Co ty wyrabiasz?!
    - Walę tą pracę! - wydarł się Nathiel - Bliźniaki mi się rodzą!" - szkoda, że mózg nie zdążył ci się urodzić, panie Auvrey.
    Wkurzona Madlene bardzo przypadła mi do gustu! Więc jest w stanie podnieść głos i kogoś opieprzyć, I like it!
    Soriel świetnie się bawi tą sytuacją, huehuehue. :D
    "- Ile ty masz lat, co?
    - 26. Wciąż piękny, seksowny i w sam raz do łóżka - rzekł uwodzicielsko, puszczając oczko siedzącej obok Patricii. Tylko czekał, aż na jej twarzy pojawią się czerwone, urocze plamy. Tak łatwo było ją zawstydzić.
    - Umysłowo trochę jak 6-latek - burknęła Madlene, zerkając w bok z nachmurzeniem.
    - Wolę to niż mentalność baby po 50-tce, która tylko narzekałaby na okruchy na podłodze. Jak ci tak to przeszkadza, kury tu przynieś, wiedźmo." - huehuehue, lubię to! :D
    "- Będę pilnować go razem z tobą." - to brzmi tak cholernie złowieszczo! <3

    Okay, jakieś takie podsumowanie.
    Część pierwsza - jaram się początkiem porodu, serio!
    Część trzecia - Soriel w starciu z Mad jest świetny! A ukazanie Madlene jako kogoś gotowego rzucić się z pazurami - inny obraz, ale jakże do niej pasujący!
    Część trzecia - ...
    Brak mi słów na Nathiela. Jak Soriel zdobył sobie u mnie sympatię, tak mój ukochany demon ma u mnie ogromniastego minusa. Kręciłam nad nim głową z politowaniem i zastanawiałam się, jak można być tak głupim.
    Idę się utopić w earl grey'u.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam mocno! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bliźniaki przejmujące władze nad światem, ahahah XD. Not bad.
      Matko, Cleo, tak bardzo oburzyłaś się Nathielem i stwierdziłaś, że lubisz Soriela, kiedy on w tej samej sytuacji co Nathiel, usiadłby obok tych dziewczyn, objął je, zagadał, a potem którąś zaciągnął do łóżka XD! Nathiel przecież kocha Laurę, a to, że wciąż w nim jest domieszka podrywacza to... no, cóż XD NATHIEL.
      Wkurzona Madlene taka... taka moja. LOL. Ja też na ogół jestem spokojna, ale potrafię się zdenerwować. Chociaż i tak uważam, że Madlene to słaba imitacja mnie XD.
      Nie top się w earl greyu! To jeszcze nie czas :o!

      Usuń
    2. Zdenerwowałam się, bo od Nathiela w obecnej sytuacji żądam pozbycia się tej zdolności płytkiego podrywu. Chcę w nim widzieć ojca, a nie tylko nieudolną niańkę. Może wymagam dużo, ale robię to z miłości!
      Za wcześnie na topienie się w earl grey'u? Muszę robić zapasy na gorsze czasy!

      Usuń
    3. No, właśnie o to chodzi, żeby człowiek widział w postaciach wady, a nie same zalety >D! Nathiel to Nathiel, nigdy się nie zmieni, podrywać może, ale i tak najbardziej kocha Laurę <3 huhu.
      Nigdy się nie top! Bo będzie smutno ;___;

      Usuń