poniedziałek, 7 września 2015

[TOM 2] Rozdział 6 - "Sen czy rzeczywistość?"

Z okazji przeprowadzki, kiepskiego samopoczucia i braku czasu, nie byłam w stanie wstawić rozdziału 6-stego w niedzielę, ale to się w sumie dobrze składa, bo dziś... są urodziny Cleo <3. Tak więc kochana, po raz trzeci (tak, Naff życzenia złoży na każdym portalu społecznościowym) życzę ci wszystkiego najlepszego! Rozdział dedykuję oczywiście Cleo, bo... bliźniaki! >D A Cleo też ma bliźniaka! 

POPRAWIONE [24.11.2019]
***

Słodka nieświadomość sprawowała pieczę nad moim umysłem, czyniąc go lekko ospałym. To dlatego, kiedy otworzyłam oczy, kompletnie nie wiedziałam, co się dzieje. Za to musiałam przyznać, że nigdy nie czułam się po przebudzeniu tak dobrze, jak teraz. Byłam wypoczęta, zadowolona i odprężona, zupełnie jakby ktoś użył na mnie jakiejś niesamowitej magii. Sytuacyjna świetność szybko jednak minęła. Słodki narkotyk przestał działać, a problemy wróciły we władanie codzienności. Ciąża, pożerające energię dziecko, będące demonem, omdlenia i… Gabrielle?
Zerwałam się z łóżka, krzycząc. Gdyby nie znajome, ciepłe dłonie trzymające mnie mocno za ramiona, zapewne zaczęłabym panikować. Obłędnym wzrokiem spojrzałam na Nathiela, który zaczął mnie uspokajać.
– Jestem tutaj, nie bój się.
Moje serce biło jak oszalałe, oczy były rozszerzone z przerażenia, a oddech stał się przyspieszony oraz nierówny. Długo zajęło, zanim się uspokoiłam i zorientowałam, gdzie obecnie przebywam. Znów byłam w szpitalu. To już drugi raz w ciągu kilku miesięcy. Zazwyczaj mi się to nie zdarzało. Nie to jednak było w tym momencie ważne. Departament ma zostać odbudowany, i to na czele z Gabrielle oraz ojcem Nathiela. Wcale nie zginęli pod gruzami zamku. A co za tym idzie, wojna wcale się nie zakończyła. Czyżby śmierć Calanthe poszła na marne?
– Gabrielle – powiedziałam cicho, spanikowanym, ochrypłym głosem, patrząc w oczy Nathielowi. Sądząc po jego zmarszczonym czole, nie zrozumiał, co mam na myśli. – Gabrielle żyje, twój ojciec też – dodałam szybko.
– Laura, to tylko koszmar – odpowiedział z westchnięciem, próbując przenieść mnie ostrożnie do pozycji leżącej. Długo się opierałam, ale w tym stanie byłam zdecydowanie słabsza od niego, dlatego bez problemu osiągnął swój cel.
– To nie koszmar! – wykrzyknęłam z oburzeniem. – Nathiel, ja naprawdę ją spotkałam! Powiedziała mi, że departament zostanie odbudowany, a twój ojciec żyje! Potem zemdlałam i... – przerwałam, uświadamiając sobie, że ledwo pamiętałam, co działo się później. Zmarszczyłam czoło.
– I co potem? – spytał obojętnie Auvrey, zakładając ręce na piersi. Najwyraźniej uznał moje tłumaczenia za konieczne do odsłuchania. Zupełnie jakby podejrzewał, że zrobię mu krzywdę albo nieźle się zdenerwuję, jeżeli mnie nie posłucha. Chyba miał trochę racji.
– Potem – zaczęłam już bardziej uspokojona – obudziłam się w pokoju z różowymi ścianami. Wisiały tam jakieś zdjęcia. Zdjęcia dziewczyn, które spotkałam, gdy wyszłam z pokoju.
– I co te dziewczyny zrobiły? – mruknął od niechcenia, opierając podbródek na dłoni.
– Kłóciły się o coś. Ponoć jedna z nich mnie tam przyniosła, gdy zemdlałam. – Zastanowiłam się chwilę. – Kiedy spytałam, kim jest ta dziewczyna, dostałam odpowiedź „czarodziejką”. I wtedy wszystkie spanikowały, a ja... usnęłam. Zupełnie jakby ktoś użył na mnie jakiejś dziwnej magii.
Nastąpiła długa cisza. Nathiel wpatrywał się we mnie z wyraźnym znudzeniem. Wiedziałam, że mi nie wierzy, i że z jakiegoś powodu był bardzo zły.
– Fascynujący sen – odpowiedział w końcu, prostując się na krześle. – Muszę cię jednak zasmucić, nie jest prawdziwy – dodał z ironią w głosie, wzruszając ramionami. Uśmiechnął się wrednie, co było wyrazem jego złości.
Lekko się zirytowałam. Doskonale wiedziałam, dlaczego był zły i traktował mnie z pobłażaniem. Odradzał mi samotną podróż na uniwersytet. Cały czas powtarzał, że spotka mnie coś złego, że znowu stracę przytomność. Proponował, że pójdzie ze mną, ale ja oczywiście odrzuciłam jego propozycję. Za wszelką cenę chciałam załatwić to na własną rękę. Jak widać, nie wyszło mi to na dobre. Nie dość, że spotkałam Gabrielle, to jeszcze zemdlałam na środku ulicy i trafiłam do domu jakichś wariatek, reagujących na słowo „czarodziejka”, jak ojciec na wieść nieletniego syna, że zostanie dziadkiem.
– Nathiel, to nie był sen – warknęłam przez zaciśnięte zęby, z trudem powstrzymując się od wybuchu.
– Nie bezpodstawnie sądzę, że to był sen – stwierdził obojętnie. – Rzeczywiście, według lekarzy zemdlałaś na ulicy, ale to jakaś kobieta w podeszłym wieku się tobą zajęła i zadzwoniła po karetkę – mówiąc to, spojrzał na mnie znacząco.
Na chwilę straciłam pewność siebie. A co, jeżeli to naprawdę był sen? Spójrzmy prawdzie w oczy, cała ta scena przypominała jeden wielki sen. Najpierw pojawiła się tajemnicza babcia ze swoją przepowiednią, potem Gabrielle oraz jej traumatyczna wiadomość, później sceneria zmieniła się na różowy pokój, pojawiła się piątka obcych dziewczyn i… taśma się urwała. Miałam zaufać sobie czy może podejść do tej kwestii trochę bardziej pobłażliwie? Wszystkie myśli nagle zaczęły mnie przytłaczać, sprawiając, że w moich oczach pojawiły się łzy. Z trudem powstrzymywałam się od płaczliwego wybuchu.
Postawa Nathiela uległa zmianie. Już nie był chłodny i ironiczny. Najwyraźniej dostrzegł, że tym zachowaniem wcale nie pomagał mi zrozumieć, czy to, co się wydarzyło, było prawdziwe.
– Przepraszam – mruknął niechętnie, siadając obok mnie na łóżku. Bez chwili zastanowienia, chwycił za moją głowę i przytulił ją do swojej piersi.
Słone łzy pociekły z oczu, prawie natychmiastowo zalewając koszulkę Nathiela, który z cichym westchnięciem zaczął gładzić mnie po włosach.
– Laura, nie zachowuj się jak kobieta w ciąży – powiedział cicho.
– Ja jestem w ciąży, kretynie – warknęłam, pociągając nosem.
Nasza rozmowa ucichła. Od tej pory słyszałam wyłącznie uspokajające słowa kołyszącego mnie jak dziecko Nathiela. Może to wcale nie był taki zły sposób? Dzięki temu się uspokoiłam.
Powinnam przestać myśleć o tym, co miało miejsce (jeżeli w ogóle miało). Całkowicie zapomnieć o staruszce, dziwnych dziewczynach i Gabrielle. Oczywiście nie tracić przy tym czujności, bo przecież i one, i demony mogą być dla nas zagrożeniem.
Po kilkunastu minutach ciążącej nad nami ciszy, rozległo się pukanie. Byłam pewna, że to Amy lub Sorathiel. Trochę się pomyliłam. Widok ubranego na biało mężczyzny sprawił, że choć tego nie chciałam, wyraźnie się skrzywiłam. Jakie tym razem wiadomości ze sobą niósł? Kolejna dawka przemęczenia?
– Jak się pani czuje? – spytał lekarz, przymilnie się uśmiechając. Widocznie miał już wytrenowany sposób obchodzenia się z pacjentami. W ręku dzierżył błękitny skoroszyt, najprawdopodobniej z wynikami kolejnych badań.
– Dobrze – przyznałam szczerze, bo jak już wspominałam, nigdy po przebudzeniu nie czułam się tak świetnie, oczywiście w sensie fizycznym. Mentalnie niemal oszalałam.
Następne słowa lekarza były już tylko zbędnymi formalnościami. Opowiadał o wynikach, które nie były zresztą złe, o kolejnej dawce przemęczeń i o tym, że powinnam na siebie uważać. Było coś jeszcze. Coś, co zarówno mnie, jak i Nathiela, wbiło w siedzenie. Coś, o czym już słyszałam, a czego nie dopuszczałam do swoich myśli.
– To będą bliźniaki.
Spojrzeliśmy na siebie z Nathielem. On był zszokowany, a ja przerażona, bo przecież już słyszałam podobne słowa, brzmiały tylko trochę bardziej wzniośle i tragicznie.
Podwójne szczęście. Podwójne szczęście w rozpaczy.
***
Gotuj, gotuj w kotle się, przepełnionym do cna złem, dziś dopełnię wolę piekła, tafla dobra właśnie pękła.
Monotonny, niski głos niósł się po kamiennym wnętrzu, przypominającym średniowieczną budowlę. Samo miejsce mogło kojarzyć się zwykłemu człowiekowi z czymś, co stało na pograniczu sali tortur a siedzibą okrutnych wiedźm, zajmujących się niestosownymi czarami. Kobiety znajdujące się w pobliżu niewątpliwie je przypominały, choć nie nosiły wysokich tiar ani długich, czarnych szat po samą ziemię. Nie wyglądały też ohydnie – wręcz przeciwnie, każda miała w sobie coś, co przyciągało ludzki wzrok. Jedna z nich była posiadaczką długich, skręcających się przy końcówkach rudych włosów. Przydługa grzywka opadała na czoło, praktycznie przysłaniając zmęczone oczy o złotawym odcieniu. Leniwy uśmiech nie schodził z pucołowatej buzi, zupełnie jakby ktoś przykleił go tam klejem. Cienie pod oczami świadczyły o braku snu. Chaotyczny ubiór złożony z niepasujących do siebie, czarnych, pogniecionych ciuchów, świadczył o tym, że niezbyt o siebie dbała. Zupełnie jakby jej jedynym celem życiowym było czytanie. W ręku dzierżyła bardzo stary egzemplarz, którego przeglądanie najwyraźniej sprawiało jej radość. Kiwając się wprzód i w tył na starym, skórzanym fotelu, wpatrywała się w księgę jak w ósmy cud świata.
Nieopodal niej, przy hebanowej półce wypełnionej specyfikami zamkniętymi w słoikach, stała nachmurzona kobieta o białych, długich włosach upiętych w kucyk. Oczy miała w niezwykle chłodnym, szarym kolorze, a skórę bardzo bladą. Wyglądała jakby sporadycznie wychodziła na światło dzienne. Na rękach miała rękawiczki w odcieniu swoich włosów. Trzymała w nich probówki z różnymi kolorowymi substancjami, które najwyraźniej ze sobą porównywała. Nerwowo przygryzała wargę, jakby coś nie do końca jej pasowało. Reszta ubioru stanowiła biała, przesadnie wyprasowana koszula, czarny jak noc kitel, a także opinające jej zgrabne nogi czarne spodnie. Wyglądała jak mroczniejsza wersja pani pracującej w laboratorium.
Na końcu kamiennej sali stała czerwonowłosa kobieta o kocich, zielonych oczach. Przyglądała się w skupieniu swojemu odbiciu w lustrze o zardzewiałej, pozłacanej ramie, w tym samym czasie wiążąc ciasny gorset, którego brązowe wstążki znajdowały się z przodu kreacji. Czarna spódnica opinała jej pośladki, które najwyraźniej chciały kogoś skusić. Miała podejrzliwie idealną figurę, zupełnie jakby jej ciało przeszło już kilka operacji plastycznych.
Ostatnią osobą w pomieszczeniu była około trzydziestoletnia, wysoka kobieta o kruczoczarnych, falujących, długich włosach. Oczy miała w kolorze ciemnego, zachmurzonego nieba. Trzeba było przyznać, że ze wszystkich podejrzanie wyglądających członkiń tego zgromadzenia, to ona wyglądała najbardziej ludzko. Co prawda jej ubiór był już trochę staroświecki – składał się z czarnej spódnicy z wysokim stanem, wiązanej u przodu wstążką, oraz białej, luźnej, przewiewnej bluzki – ale oprócz tego nie było w niej nic niepokojącego, chyba że wliczyć w to fakt, iż stała przy ogromnym kotle wypełnionym zielonym, bulgoczącym płynem, przywodzącym na myśl kwas. Kobieta z bezwyrazową miną szeptała magiczne rymowanki. Szerokie mieszadło, które dzierżyła w dłoni, przypominało wiosło. Próbowała nim rozmieszać substancję, do której co chwila dodawała coś nowego. Do tej pory była niezwykle skupiona, teraz jednak uśmiechnęła się triumfalnie, jakby wreszcie osiągnęła zamierzony cel.
– Gotowe – powiedziała donośnie, na co reszta kobiet natychmiastowo zareagowała, pozostawiając wszystkie swoje dotychczasowe zajęcia. Cała czwórka zebrała się wokół kotła i z minami znawców, przyjrzała się zawartości.
– Nie wiem, jak wy, ale ja widzę tu siebie i nowe zmarszczki na czole – mruknęła zawiedziona, czerwonowłosa wiedźma, wyraźnie się chmurząc. Dłoń położyła na czole, o którym przed chwilą wspominała. – Chyba powinnam zwiększyć dawkę kremu upiększającego.
– Ja widzę brud, który zalega za szafką, pająka w skrzyni z pergaminami i Cecile, która zalewa stół winem – powiedziała z prychnięciem białowłosa, spoglądając ze skrzywieniem na swoją rudą, zaniedbaną towarzyszkę, która nie wyglądała na wzruszoną.
– Głupoty – powiedziała głębokim, powolnym głosem Cecile. – Widzę jakiegoś kretyna, który wpada na moje regały i niszczy moją ulubioną książkę – mówiąc to, natychmiastowo podeszła do półki i ściągnęła z niej egzemplarz zatytułowany: „Gotuj z wiedźmami”. Chciała go uratować przed nadchodzącymi zdarzeniami.
Czarnowłosa spojrzała po każdej z nich i westchnęła ciężko, kierując wzrok ku sufitowi. Wyglądała na zniecierpliwioną, a jednocześnie załamaną.
– Idiotki – mruknęła pod nosem. – Spójrzcie w przyszłość, która niekoniecznie musi dotyczyć was samych. Spójrzcie w ogół.
Cztery głowy ponownie skierowały się w stronę bulgoczącego kotła.
– A czy ogółem będzie demonica, która właśnie staje przed drzwiami naszej ciemnicy i zaczyna w nie pukać jak oszalała? – spytała białowłosa, unosząc znacząco brew.
Zanim którakolwiek zdołała otworzyć usta, stało się to, co przewidziała ich towarzyszka. W pomieszczeniu rozległo się głośne pukanie.
Czarnowłosa kobieta, całkowicie niezrażona obecną sytuacją, ponownie wbiła wzrok w kocioł.
– Chodzi o łowców. Łowców i la bonne fée.
Reszta zgromadzenia spojrzała na nią pytająco. Nie zdążyły jednak zadać jakiegokolwiek pytania. Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem, uderzając o ścianę. Do sali, niezrażona czynem, weszła wysoka, smukła demonica o szmaragdowych oczach. Wszystkie doskonale wiedziały, kim była. Może i nie miały nigdy bezpośredniego kontaktu z dziewczyną, ale z ciekawości spoglądały nieraz w historię dziejów demonów, które splatały swoje losy z łowcami.
– Czego chcesz, diabli pomiocie? – spytała agresywnie czerwonowłosa, krzywiąc się na jej widok.
Nim nowoprzybyła cokolwiek odpowiedziała, zeszła ze schodów i skierowała swoje powolne kroki w stronę całego zgromadzenia. Kobiety instynktownie się wycofały. W miejscu stała tylko czarnowłosa przedstawicielka zespołu, nieprzejęta obecną sytuacją. Najwyraźniej wiedziała już, jak potoczy się rozmowa i czego będzie ona dotyczyć. Założyła ręce na piersi, spoglądając z uniesioną brwią na demonicę.
– Powinnyście wiedzieć, po co tutaj przychodzę – odezwała się z prychnięciem nowoprzybyła, opierając się z gracją o kocioł. Na jej twarzy pojawił diabelski, choć krzywy uśmiech.
– Nie sprzedajemy już viagry – powiedziała obojętnym tonem głosu białowłosa.
– Ani nie robimy LSD na zamówienie – dodała Cecile, gładząc swoją uratowaną od zagłady księgę.
Demonica przewróciła oczami.
– Chcecie zrobić ze mnie idiotkę – odpowiedziała, wyraźnie się krzywiąc. Aby wzbudzić postrach, smagnęła swoimi czarnymi wstęgami, które wydały głośny trzask, gdy zderzyły się z podłogą. Wyglądała na zniecierpliwioną, choć dopiero tutaj przyszła.
Isabelle dobrze wiedziała, czego od nich oczekuje, i nie musiała wcale spoglądać w przyszłość, aby na to wpaść. Ich los był nierozerwalnie związany z demonami, to dlatego kiedyś musiało dojść do ich ponownego spotkania.
– Już tłumaczę – zaczęła fałszywie uroczym głosem demonica. – Wy macie konflikt z la bonne fée, my mamy konflikt z łowcami. – Na chwilę przerwała, patrząc każdej prosto w oczy. – O ile mi wiadomo, z łowcami też nie miałyście zbyt dobrych relacji.
– Taa – zaczęła z niezadowoleniem czerwonowłosa. – Była kiedyś taka mała, pyskata blondynka z niebieskimi oczami, należąca do Nox, co nam niemowlaka do rytuału ukradła. Zrobiła tu taki burdel, że przez tydzień nie mogłyśmy się pozbierać. – Westchnęła i wzruszyła ramionami.
– Godne zemsty – szepnęła demonica, uśmiechając się szeroko. Nie było w tym uśmiechu jednak niczego miłego ani tym bardziej ludzkiego. – Wystarczy, że połączymy siły, czyż nie?
Kobiety spojrzały po sobie znacząco. Pakt z demonami? To bardzo niebezpieczna opcja, której tylko szalone wiedźmy by się dopuściły. Te cieniste pokraki to przebiegłe bestie. Mogły je przechytrzyć, w końcu nie miały żadnych oporów, jeżeli chodziło o zdrady, z drugiej strony one też miały swoje tajne bronie. W przeciwieństwie do nich przodowały w dziedzinie magii, co czyniło je niezwykle potężnymi sojusznikami, ale i wrogami.
– Nie tak szybko – zaczęła powolnie czarnowłosa Isabelle, unosząc dłoń, jakby chciała ją pohamować. – Najpierw porozmawiajmy, Gabrielle.
Usta demonicy rozszerzyły się w diabelskim uśmiechu.
Cóż, na wiedźmach nigdy się nie zawiodła.
***
Bliźniaki. Podwójne szczęście, podwójny kłopot. Ledwo przyzwyczaiłam się do myśli, że zostanę matką jednego dziecka, a teraz musiałam się przyzwyczaić, że będzie ich więcej. Poczułam się tak, jakbym wpadła po raz drugi w to samo bagno. Nathiel może mnie w przyszłości błagać na kolanach, ale ja nie zamierzałam urodzić więcej dzieci. Dwójka wystarczy. Stanowczo i nieodwołalnie.
Udało mi się przekonać lekarzy, że wszystko ze mną w porządku, a więc na własną odpowiedzialność wypuścili mnie ze szpitala jeszcze tego samego dnia. Nie miałam zamiaru męczyć się wśród białych, pustych ścian, leżąc bezczynnie i czekając, aż ktoś mnie odwiedzi. Po pierwsze nic mi nie dolegało – z wyjątkiem dwójki dzieci pożerających moją energię potencjalną, co przecież nie jest żadnym objawem ciążowym u normalnych ludzi; po drugie moje siedzenie tam było bezsensu. Ciąża w ludzkiej sferze przebiegła pomyślnie.
Spojrzeliśmy na siebie z Nathielem w tym samym momencie. Oboje siedzieliśmy na sofie w salonie, milcząc. On pił kawę, ja herbatę. Oczywiście nasze myśli zajmowały zupełnie skrajne kwestie. To oczywiste, że nie powiedziałam Nathielowi o dziwnej przepowiedni staruszki. Znając jego przewrażliwienie, zamknąłby mnie na klucz w domu i nie pozwalał wychodzić, dopóki nie zacznę rodzić, a tego bynajmniej nie chciałam. Nie zamieniliśmy nawet słowa o bliźniakach. Odkąd wyszliśmy ze szpitala, byliśmy pogrążeni we własnych myślach, którymi na razie nie chcieliśmy się dzielić.
– Jesteś głodny? – spytałam z westchnięciem. Zazwyczaj to Auvrey przerywał milczenie, ponieważ lubił sobie pogadać, nawet jeżeli konwersacja opierała się na monologu, jednak tym razem to ja nie wytrzymałam ciszy.
– Laura, nie przeszkadza mi, że to będą bliźniaki – powiedział natychmiastowo Nathiel, przyglądając mi się z powagą. Najwyraźniej pragnął rozszyfrować, co o tym wszystkim sądzę, wyłącznie patrząc w moją twarz.
– Nie o to pytałam – odpowiedziałam chłodno.
Chłopak przewrócił oczami.
– Wiem, ale domyślam się, że cały czas o tym myślisz. – W takim razie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo skomplikowane były moje myśli… Jego ograniczały się wyłącznie do faktu istnienia bliźniaków, moje do wielu innych kwestii, choćby tych ostatnich, niewyjaśnianych spotkań. – Nawet mi się podoba myśl, że małych Auvreyów będzie więcej – mówiąc to, uśmiechnął się uroczo jak dziecko. Nie raczyłam na to odpowiedzieć. Umilkłam, zapadając się we własnych rozważaniach.
Nie, nie przeszkadzała mi podwójna liczba dzieci w moim brzuchu. Byłam po prostu lekko zaskoczona, gdyż spodziewałam się po prostu chłopca lub dziewczynki. Teraz opcji mieliśmy więcej. Do tego oczywiście dochodziła niepokojąca przepowiednia starszej pani, która – podkreślam – mogła być częścią snu. Moja wyobraźnia nakazywała mi jednak nie lekceważyć tej przestrogi.
Bez słowa, odprowadzona przez podejrzliwy wzrok Nathiela, ruszyłam w stronę kuchni. To, że on nie miał ochoty na żaden posiłek, nie znaczyło, że ja nie miałam.
Kuchnia przywitała mnie standardowo stosem nieumytych naczyń po Nathielu. Przysięgam, jeszcze raz je tak zostawi, a zacznę straszyć go gąbkami do mycia po nocach.
Podeszłam do szafki, stanęłam na palcach i wyciągnęłam z niej pomarańczową herbatę. Torebkę przepełnioną chemią wrzuciłam do ulubionego, czerwonego kubka, a czajnik z wodą postawiłam na gaz. Wystarczyło tylko poczekać.
Usiadłam przy stole. Dopiero teraz poczułam zmęczenie spowodowane dzisiejszym zaskakująco dziwnym dniem. Nigdy tego nie robiłam, ale myślę, że czas wypróbować coś takiego jak popołudniowa drzemka.
Oparłam się łokciami o stół i spojrzałam w kierunku Nathiela, który właśnie pojawił się w wejściu do kuchni.
– Co tam masz? – spytał, wskazując palcem na coś nieokreślonego, co według niego leżało na stole. Patrząc we wskazanym kierunku, nie mogłam ukryć zdziwienia. Przecież jeszcze przed chwilą niczego tutaj nie było. A może to tylko moje zwidy? Istniała możliwość, że zamyśliłam się tak bardzo, iż nie dostrzegłam małego, okrągłego słoika, spoczywającego obok mojej ręki. Jego złota pokrywka obwiązana była różową wstążką. W środku znajdowała się zaś przeźroczysta ciecz. Natychmiastowo chwyciłam go w dłonie i obejrzałam z każdej możliwej strony. Z tyłu znajdował się certyfikat zgodności, podane miejsce wyprodukowania, zalecana dawka i krótki opis, czemu służył ten specyfik, a mianowicie miał zapobiec ciążowym dolegliwościom. Przez myśl mi przeszło, że to Nathiel udaje przede mną idiotę i to on kupił to lekarstwo, ale sądząc po jego nachmurzonej minie, gdy siadał naprzeciwko mnie, nie była to jego zdobycz. Jeszcze bardziej w tym przekonaniu utwierdziła mnie mała karteczka przyczepiona do słoika. Napis na niej głosił: „Niech ci dobrze służy. Mad”. Przez chwilę nie miałam pojęcia, o co może chodzić, ale w końcu uświadomiłam sobie, że już gdzieś słyszałam ten imienny skrót. Ta osoba nawet mi się przedstawiła. Madlene Barielle. Dziewczyna, która przyprowadziła mnie do swojego domu.
Moje serce stanęło w miejscu. I nie, nie byłam zszokowana tym, że jakaś kompletnie obca dziewczyna podarowała mi lek. Byłam raczej zaskoczona tym, że to jednak nie był sen.

1 komentarz:

  1. A ja po raz trzeci gorąco dziękuję! <3
    Ja mam bliźniaka, w rozdziale znane mi już ze spoilerów bliżniaki, to nie może być przypadek! :D
    Będzie dobrze, dostaniesz L4 *zaklina, by tak się stało*!
    A Twoje rozdziały nie mogą być złe!
    Wiedźmy!
    No to czytam :3

    "Byłam wypoczęta, zadowolona i odprężona, zupełnie, jakby ktoś użył na mnie jakiejś niesamowitej magii." - huehuehue, Sylvia :D
    Garbielle to zło wcielone! Na stos z nią!
    Nathiel. Dlaczego moje serce się rozpłynęło na jego pojawienie w treści? Głupie ono.
    " - Fascynujący sen - odpowiedział w końcu, prostując się na krześle - Muszę cię zasmucić, nie jest prawdziwy - dodał ironicznie, wzruszając ramionami." - to się, kurde, zdziwisz *diss na Nathiela?*
    Pesymizm Auvreya jasnowidzeniem? Wow :o
    Przeprosił, wow! x2
    "- Laura, nie zachowuj się jak kobieta w ciąży - powiedział cicho.
    - Ja jestem w ciąży, skretyniały baranie - warknęłam, pociągając nosem." - czekałam na przejaw jego głupoty! You made my birthday!
    Wiesz, Naff, co jest najdziwniejsze w dzisiejszym dniu? Że właściwie słucham jednej piosenki. I jest nią "If I die young". Nie bez powodu została piosenką ostatniego roku w moim rankingu. Źle chyba ze mną. Nevermind.
    " - To będą bliźniaki." - no co ty :D Nawet znam imiona, yeah! *podjara z bycia odbieraczem spoilerów <3*
    "- Gotuj, gotuj, w kotle się, przepełniony do cna złem, dziś dopełnię wolę piekła, tafla dobra właśnie pękła." - podoba mi się! Gotujmy!
    "Kiwając się w przód i w tył (...)" - choroba sieroca? :D
    Ten opis wiedźm - wielbię! A kruczoczarną już lubię *bo czarne włosy i niebieskie oczy, taki fetysz* I akurat ma na imię Isabelle?! Naff, widzisz to co ja? Ciemnowłosa, niebieskooka Isabelle?!
    " - Nie sprzedajemy już viagry - powiedziała obojętnym tonem głosu białowłosa.
    - Ani nie robimy LSD na zamówienie - dodała Cecile, gładząc swoją uratowaną od zagłady księgę." - glebłam xD!
    "Była kiedyś taka mała, pyskata blondynka z niebieskimi oczami, co nam niemowlaka do rytuału ukradła" - czyżby Calanthe? :o Jeej!
    "Auvrey może mnie w przyszłości błagać, ale ja nie zamierzam urodzić mu więcej dzieci. Dwójka mi wystarczy. Stanowczo, nieodwołalnie." - czas pokaże :D A nie, dobra, nie było tematu.
    "- Laura, nie przeszkadza mi, że to będą bliźniaki - powiedział natychmiastowo Nathiel, przyglądając mi się z powagą.
    Podniosłam się do góry i spojrzałam na niego z lekko uniesioną brwią.
    - Nie o to pytałam - odpowiedziałam chłodno.
    Chłopak przewrócił oczami.
    - Wiem, ale domyślam się, że cały czas o tym myślisz - dodał - Mi się nawet podoba myśl, że małych Auvreyów będzie więcej " - bo będą łowcy do trenowania, jeej!
    "Przysięgam, jeszcze raz je tak zostawi, a zacznę straszyć go gąbkami do mycia po nocach." - :D
    Madlene! <3 Jeej! *za dużo tych jeejów, wina żelków*
    " Moje serce stanęło w miejscu. I nie, nie byłam zszokowana tym, że jakaś kompletnie obca dziewczyna podarowała mi lek. Byłam raczej zaskoczona tym, że to jednak nie był sen." - epic zakończenie :D

    Diss na Natha był, zainteresowanie wiedźmami również, złość na Gabrielle jest zawsze tam, gdzie ona, stan Laury już mi znany.
    Ach, miło było sobie tak poczytać o moich kochanych bohaterach. Przyznam Ci, że coraz bardziej intryguje mnie 3/4 demona :D

    Dużo weny!

    Czekam na nn ^^
    Ściskam mocno! :*

    OdpowiedzUsuń