niedziela, 30 sierpnia 2015

[TOM 2] Rozdział 5 - "Umrzesz, nim ujrzysz"

5 rozdział. Nowe bohaterki, które zamieszają nieźle w fabule <3. Z dedykacją dla Królika, który właśnie zbiera pranie!

POPRAWIONE [17.11.2019]
*** 

Drażniący nozdrza zapach niósł się po ulicy, przypominając mi o wadach życia w mieście. Nie znosiłam spalin samochodowych, szczególnie w ciąży. Nie znosiłam tłumu ludzi, szczególnie w ciąży. Irytowały mnie bzdurne rozmowy społeczeństwa, ich krzyki, ich śmiechy, ich głośność, szczególnie w ciąży. Miałam dosyć wszystkiego, co przytrafiało mi się podczas ciąży. Jedyną zaletą dzisiejszego poranka było niewątpliwie to, że nareszcie mogłam wyjść na powietrze, i to sama ze sobą, a nie z żadną demoniczną niańką przy boku.
Przez ostatni tydzień Nathiel twardo trzymał mnie w łóżku, spełniając wszystkie moje najdrobniejsze, a nawet te najgorsze zachcianki, bez słowa narzekania. Był troskliwy, grzeczny i wyjątkowo kochany. Zupełnie jakby się o mnie martwił. Przesadnie martwił. To było wygodne do czasu. Po trzech dniach miałam już dosyć i chciałam się uwolnić. Dziś nareszcie mi się to udało. A wszystko za sprawą Sorathiela, który podczas odwiedzin przemówił do rozsądku Nathielowi. Potrzebowałam ruchu, aby czuć się lepiej. Leżenie w łóżku tylko dołowało i na dodatek w niczym nie pomagało. Jeżeli dziecko znów mnie zaatakuje, to przecież mogę robić w tym czasie cokolwiek innego. Siedzieć w toalecie, myć naczynia, leżeć w łóżku, spacerować po ulicy czy jeść obiad. Nikt nie wiedział kiedy, i czy w ogóle dostanę ataku, prawda? Przesadna czujność nie była mile widziana.
Nathiel zgodził się na moją podróż niechętnie. Nawet gdy oznajmiłam mu, że idę tylko na uniwersytet, załatwić sprawę papierkową, związaną z moim długoterminowym wolnym, zbytnio go to nie ucieszyło. Owszem, popierał to, że chciałam postarać się o rok przerwy w studiowaniu, która nawet moim zdaniem była konieczna – w końcu nie chciałam przypadkiem zemdleć na wykładzie, wywołując tym ogólne zamieszanie, po którym znajdę się znowu w szpitalu i usłyszę tę samą diagnozę: przemęczenie – problem tkwił w tym, że chciał iść tam ze mną. Jęczał i zawodził przez kilka godzin, ale ja twardo trzymałam się swego postanowienia. Godzina przerwy od Nathiela dobrze mi zrobi. Mu też. Może w końcu zacznie patrzeć na tę sytuację pod innym, bardziej pozytywnym kątem. Zaraz. Czy to nie dziwne? Król wszystkich optymistów pokładał we mnie pesymistyczne antynadzieje? Ten świat zaczynał przewracać się do góry nogami. A może to ciąża wszystko zmieniła?
Idąc powolnym krokiem przez zatłoczony chodnik, zastanawiałam się, skąd tu tylu ludzi. Był przecież listopad – jesienny, chłodny, zwyczajny dzień w środku tygodnia. Nie żadna zima, która mogła ich skłonić do gorączkowych poszukiwań prezentów, ani żaden przedświąteczny weekend. Teraz wszyscy powinni siedzieć w domach, popijać ciepłą herbatę i leczyć nadchodzącą grypę, która wkrótce opanuje osiemdziesiąt procent naszego miejskiego społeczeństwa. Nikt mi nie wmówi, że akurat dziś wszyscy mają coś ważnego do załatwienia, albo że na rynku wylądował meteoryt, którego chcą zobaczyć.
Uśmiechnęłam się do siebie krzywo i owinęłam dokładniej bordowym szalikiem. Mimo że temperatura nie była taka niska, czułam, że jest mi niewiarygodnie zimno. Miałam ochotę wrócić już do domu, zakopać się pod kołdrą z kubkiem różanego Earl Greya, zakładając uprzednio na nogi ciepłe, wełniane skarpety. Zaczytać się w jakiejś lekturze, po prostu złapać oddech zarówno od tłoku, jak i od Nathiela. Nie spoglądać na szary, dołujący krajobraz, składający się z łysych drzew i brudnych, porozjeżdżanych przez auta, martwych już liści. Kobiety w ciąży tak szybko zmieniały zdanie. A jeszcze niedawno cieszyłam się wyjściem na świeże powietrze. No, dobrze. Zważając na samochodowe spaliny – nie do końca świeże.
Ktoś w tłumie zdzielił mnie łokciem w ramię, przez co wpadłam na jakąś starszą panią. Miałam ochotę szczerze go przekląć. Nienawidziłam chamstwa wywołanego spieszeniem się na jakieś ważne wydarzenie. Śpieszmy się powoli, bo inaczej stracimy życie.
– Przepraszam – powiedziałam cicho, spoglądając na staruszkę ukrytą za szerokim, czarnym kapeluszem, opuszczającym na jej twarz delikatną woalkę. Spod kapelusza wystawało przenikliwe oko. Kobieta wyglądała, jakby chciała przejrzeć moją duszę na wskroś. Lub jakby była zła, że ją staranowałam. Gdy ludzie przepychali się pomiędzy nami, narzekając, że po środku stoją jakieś dwie niewydarzone kobiety, staruszka okryta czernią wciąż stała w miejscu i patrzyła mi prosto w oczy. Nie rozumiałam, o co jej chodzi. Chciałam spytać, czy wszystko z nią w porządku, ewentualnie powtórzyć przeprosiny, bo przecież była panią w podeszłym wieku i mogła ich nie usłyszeć, ale kobieta nareszcie do mnie przemówiła:
– Podwójne szczęście w rozpaczy.
Jej ochrypły, cichy głos zdawał się wyrastać ponad szumami miasta. Czułam się naprawdę dziwnie. Zupełnie, jakby świat się zatrzymał, a jedyną osobą, którą widziałam, była teraz tylko ta dziwna staruszka. Zastanawiałam się, co miała na myśli przez „podwójne szczęście” i
„rozpacz”. Może to jakieś starodawne powiedzenie odnoszące się do zderzania ze starszymi paniami na ulicy? A może jakieś przekleństwo? Aż taką krzywdę jej wyrządziłam, że rzuciła na mnie klątwę?
Uśmiechnęłam się ironicznie do swoich myśli, uśmiech jednak szybko zniknął z mojej twarzy, gdy usłyszałam kolejne słowa, od których włos zjeżył mi się na głowie:
– Umrzesz, nim ujrzysz.
Czarny płaszcz zafalował mi przed oczami. Tajemnicza babcia zniknęła w tłumie, jakby była tylko elementem wytworzonym przez moją wyobraźnię. Wciąż stałam oszołomiona na środku chodnika, nie mogąc zrozumieć, co właśnie miało miejsce. Wszystko wokół mnie nagle stało się takie ciche, zupełnie jakby ta kobieta sprawiła, że świat pogrążył się w milczeniu, dając mi chwilę na zastanowienie się. Tkwiłam tak do czasu, kiedy ktoś ponownie nie szturchnął mnie w ramię, mrucząc tym razem ciche słowa przeprosin.
Wystarczyło zamrugać kilka razy oczami, a świadomość wróciła we władanie mojego umysłu. Przez chwilę myślałam, że zemdleję, ale to było wyłącznie moje osobiste uprzedzenie co do podobnego stanu, jaki dotykał mnie przed skontaminowanymi dolegliwościami, wynikającymi z demonicznej ciąży. Dlaczego tak bardzo przejęłam się słowami obcej kobiety? Przecież równie dobrze mogła mówić jakieś bzdury, ponieważ nie była do końca zdrowa na umyśle. Niekoniecznie musiała być wiedźmą przewidującą przyszłość. To oczywiście nie powstrzymało mnie przed próbą interpretacji słów, jakie padły z jej ust. Przezorny zawsze był ubezpieczony, nawet jeżeli chodziło o zdania wypowiadane na ulicy przez sfiksowanych ludzi.
„Podwójne szczęście” z jakiegoś powodu kojarzyło mi się z moim stanem błogosławionym. Już dawno zauważyłam, że mój brzuch był zdecydowanie zbyt duży jak na czwarty miesiąc ciąży, a o kim, jak nie o bliźniakach, mówiło się „podwójne szczęście”? Czym była jednak wspomniana „rozpacz” w podwójnym szczęściu? Moją śmiercią, którą prawdopodobnie zawierała sentencja: „Umrzesz, nim ujrzysz”? A jeśli ta kobieta miała na celu wmówienie mi, że rozpaczą okaże się moja śmierć? Cóż, mogłam się przynajmniej pocieszyć tym, że moje dziecko (lub dzieci) prawdopodobnie przeżyją.
Skrzywiłam się znacząco na boku. Dlaczego myślałam o takich głupotach? To musiał być czysty przypadek, że akurat usłyszałam takie słowa. To na pewno była jakaś ześwirowana babcia, która mieszkała z milionem kotów i czytała im książki na dobranoc. Zdecydowanie. Nie powinnam popadać w paranoiczne stany, kiedy tak naprawdę nic mi nie groziło.
Potrząsnęłam głową i skierowałam kroki ku pasom zarysowanym na ulicy. Były tylko kilka kroków ode mnie. Po ich drugiej stronie znajdował się park, który prowadził do mojego uniwersytetu. Jaka szkoda, że w ciągu roku nie odwiedzę mojej ulubionej, ogromnej, przeszklonej biblioteki, przypominającej cmentarz zapomnianych książek. Cóż, będę musiała się pocieszyć własną domową biblioteczką. Ewentualnie pożyczę coś od Sorathiela, aby przypadkiem nie umrzeć z nudów.
Gdy już miałam stawiać stopę na białym pasie zebry ulicznej, ktoś chwycił mnie za ramię. Modliłam się w duchu, aby nie była to ta sama ześwirowana babcia, co wcześniej. Dla własnego bezpieczeństwa starałam się nie patrzeć w tył. Najprawdopodobniej przyjęłam do swojego umysłu kilka wizji z chorej wyobraźni Nathiela. Przez to wmówiłam sobie, że gdy spojrzę za siebie, dostrzegę kościotrupa, a nie staruszkę, a takiego horroru życia codziennego wolałabym uniknąć.
– Całkiem miła babcia, co? – usłyszałam ironiczny, kobiecy głos. Musiałam przyznać, że nuta kpiny, która w nim pobrzmiewała, o czymś mi przypominała. Dopiero kiedy irytujący śmiech wyrwał się z ust tajemniczej postaci, zaczęłam mimowolnie sięgać do najdalszych zakątków wspomnień. Uświadomienie sobie, z kim miałam do czynienia, sprawiło, że zabrakło mi w płucach powietrza.
– Och, czyżbyś była zaskoczona, Lauro? – usłyszałam powolny, diabelski szept. Jego właścicielka przybliżyła się do mojego ucha, przez co mogłam na nim poczuć ciepły oddech zimnej jak lód kobiety.
Nie byłam w stanie się ruszyć. Stałam jak wryta, wpatrując się w migające, zielone światło, ostrzegające mnie przed tym, że możliwość mojego przejścia na drugą stronę powoli się kończy. Ludzie przepychali się obok mnie, próbując jak najszybciej przebiec przez pasy. Niedługo ulica całkowicie opustoszała. Zostałam tu tylko ja. Ja i kobieta, której nie spodziewałam się więcej ujrzeć.
– Żyję – usłyszałam cichy, chłodny szept tuż przy uchu. – Żyję, a Departament Kontroli Demonów powoli się odradza. – Ta wypowiedź wprowadziła mnie w stan takiego szoku, że nie byłam w stanie zrobić niczego, poza bezwolnym otwarciem ust. – Przekaż pozdrowienia od tatusia dla swojego demonicznego chłoptasia. On również żyje.
Z ust kobiety wydobył się diabelski chichot, który miarowo zaczął się ode mnie oddalać, podobnie jak postać, która puściła moje ramię. Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem, spoglądając tępo przed siebie. W oczach mignęło mi czerwone światło sygnalizacji świetlnej. Po swojej lewej stronie słyszałam głośne trąbienie, ja jednak nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Szok był tak wielki, że wkrótce upadłam na kolana, witając swoją twarzą zebrową nawierzchnię. Było mi słabo, choć nie z powodu ataku dziecka. Byłam przerażona. Przerażona tak, że zasłabłam, całkowicie tracąc świadomość tego, co się wokół mnie dzieje. Tylko to jedno imię odbijało się bezwolnie od ścian mojego umysłu.
Gabrielle. To była Gabrielle.
***
Głośne, nerwowe stąpanie bosych stóp niosło się po całym mieszkaniu, irytując swoim brzmieniem nawet najbardziej cierpliwego człowieka. Nie było możliwości, aby ktoś nie zwrócił uwagi na zdenerwowanego chłopaka, który krążył w tą i z powrotem, dzierżąc w dłoni telefon. Wykonywał już dwudzieste z rzędu połączenie. Słyszał go dosłownie każdy. Nawet umarli, którzy przewracali się pod podłogą w swoim królestwie.
– Jeżeli nie wróci w ciągu godziny, zacznę jej szukać.
Demoniczny łowca przeczesał swoje włosy, jak miał to w zwyczaju, gdy czymś się denerwował. Drugą dłonią wciskał po raz kolejny zieloną słuchawkę na telefonie. Obojętny na cierpienie przyjaciela blondyn, spoglądał na niego z uniesioną brwią. Przez pierwsze dziesięć minut w ogóle się nie odzywał, bo po co, skoro jego towarzysz nie wyrażał głośno swojego zdania? Ciche przeklinanie to jeszcze nie powód do przerwania czytania ciekawej lektury.
– Najpierw sprawdzę uniwersytet. A potem szpital. Gdzieś w końcu musi być – kontynuował chłopak, wykonując kolejne bezskuteczne połączenie.
Sorathiel westchnął z umęczeniem, zamykając z cichym puknięciem swoją książkę. Odłożył ją na stół i spojrzał na przyjaciela kątem oka.
– Od kiedy stałeś się takim pesymistą? – spytał.
– Od kiedy Laura jest w ciąży.
Nathiel zaśmiał się nerwowo. Wyglądał, jakby był bliski obłędu z powodu nieodbierającej telefonu dziewczyny. Przecież miała wrócić za godzinę! Minęły już dwie. Może rzeczywiście był za bardzo zatroskany, ale czy nieodbieranie telefonu było normalną rzeczą u Laury? Co prawda często trzymała go w kieszeni wyciszonego, ale bez przesady. Za setnym razem zorientowałaby się, że ktoś do niej dzwoni, prawda?
– Usiądź i się uspokój – powiedział blondyn, ściągając z nosa bordowe oprawki, które odłożył na stół. Gdy zobaczył, że jego przyjaciel wciąż krąży zaniepokojony po pokoju, powtórzył to zdanie głośniej i wyraźniej, jakby kierował wypowiedź do nieusłuchanego dziecka. Nathiel jęknął bezradnie, poddając się woli Sorathiela. Usiadł obok niego, chowając telefon do kieszeni. Jego prawa noga zaczęła wystukiwać nerwowy rytm o podłogę.
– Dobra, przesadzam trochę – stwierdził odkrywczo, rzucając się na oparcie sofy. – Mam pomysł, Sorath – dodał szybko, spoglądając ukradkowo na swojego przyjaciela. – Znajdź jakiś temat do rozmowy. Może uda mi się choć na chwilę zapomnieć o tym, że Laura wyszła z domu.
Blondyn bez zastanowienia rozpoczął nowy temat:
– Dobrze. Tak więc jak ci idzie szukanie pracy?
Nathiel skrzywił się znacząco na boku. Nigdy nie chciał pracować. Był przeświadczony o tym, że do końca życia będzie go utrzymywać Hugh, a jak nie on, to ktoś inny, i wcale nie będzie musiał zajmować się ludzką, nędzną pracą. Jego priorytetem była zawsze walka z demonami. Dlaczego akurat z tego nie mógł czerpać zysków? „Dziesięć dolców za każdego demona! Kto zabije więcej?!”. To oczywiste, że byłby najlepszy w swoim fachu.
– Kiepsko – przyznał, bo rzeczywiście, mimo wewnętrznych oporów, starał się cokolwiek znaleźć. Jak do tej pory nie osiągnął jednak swojego celu. – Byłem w jakiejś firmie, nawet nie pamiętam, o co w niej chodziło. Kierowniczka patrzyła na mnie jak na obiekt do zgwałcenia. Mało nie zaśliniła przy tym biurka. Serio. Złożyła mi nawet potajemną propozycje seksualną. – Skrzywił się.
Na ustach jego przyjaciela pojawił się uśmieszek, który z powodzeniem mógł przypominać rozbawienie.
– Gdzie ja z takim wielorybem! Wystarczy mi jedna, blada dupa albinosa!
Chłopak zrobił chwilę przerwy na wypicie szklanki wody, po czym kontynuował:
– Później byłem na jakiejś budowie. Wiesz, co mi powiedzieli? – prychnął oburzony. – Że wyglądam jak chuchro! Jak patyczek, który złamie się na wietrze! Niech ich szlag weźmie! Zabijam demony i rzucam nimi o ściany jak prawdziwy strongman, a oni mi będą wmawiać, ze słaby jestem! Nie jestem, prawda, Sorath?! – oburzył się.
– Nie jesteś – odpowiedział rozbawiony Sorathiel, chwytając w dłonie filiżankę gorącej herbaty.
– Życie jest do dupy. Wolałem dalej być nastolatkiem i pozostać pod okiem Hugh. Brakuje mi tego starego dziada, wiesz? Tak jak większości ludzi z naszej organizacji. Bez nich jest tu cicho – mruknął, pochylając się do przodu. Teatralnie owiał pomieszczenie wzrokiem na podkreślenie tego, że w starej siedzibie panowały obecnie pustki.
– Dobrze wiesz, że nie byli pierwszej młodości. – Sorathiel posłał mu bezwyrazowe spojrzenie. – Teraz będziemy szukać młodych rekrutów. Nigdy nie wiadomo, kiedy Reverentia znów wyda na świat swoich sprzymierzeńców – powiedział cicho. – Póki co, jesteśmy tylko my. I kilka nielicznych demonów, które się nas boją,
– Nie wiem, czy to dobrze, czy źle – burknął niepocieszony Nathiel, zakładając ręce na piersi. – Czuję się jak bezrobotny – dodał, już po chwili milknąc. Zmarszczył czoło, jakby właśnie zdał sobie z czegoś sprawę. – Czekaj. Ja jestem bezrobotny. I dlatego życie jest do dupy.
Zakańczając swoją wypowiedź, chłopak raz jeszcze sięgnął po telefon. Najwyraźniej wyczuł moment, bo akurat ktoś próbował się do niego dodzwonić. Niestety, nie była to Laura, a obcy numer. Bez zastanowienia odebrał połączenie.
***
Otworzyłam gwałtownie oczy. Dlaczego? Bo przypomniało mi się, że zemdlałam na pasach. Na szczęście nie znajdowałam się aktualnie na środku ulicy. Byłam w jakimś dziwnym, całkowicie mi obcym, choć jednocześnie przytulnym pokoju.
Zaniepokojona usiadłam na łóżku. Gdzie ja byłam i jakim cudem się tu znalazłam? Przez myśl mi przeszło, że to Gabrielle mogła mnie porwać, ale wystrój pokoju zdecydowanie odbiegał od demonicznych norm, które zamykały się w kamiennych, zimnych komnatach rodem ze średniowiecza. Byłam wciąż w świecie ludzi, w jakimś dziecięcym pokoju. Kołdra, pod którą leżałam, miała żółtą poszewkę w wielkie, pomarańczowe kropki, podobnie jak miękka, ogromna poduszka. Ściany były tu jasnoróżowe, blade. Dwie białe firanki w kwiaty, które przecinały się ze sobą na samym środku, związane były wielkimi, białymi kokardami. Na parapecie stało mnóstwo różnokolorowych doniczek z kwiatami. Turkusowo-brązowe szafki oblegane były przez liczne naklejki przestarzałych gwiazd królujących w latach dziewięćdziesiątych, jak i bajek, których kompletnie nie znałam. Na biurku leżał czarny laptop, masa pozgniatanych papierów, bazgrołów, kredek, a także kilka pustych kubków z uroczymi wzorami. Po podłodze walały się jakieś ciuchy, na pewno nienależące do dziecka. I ta tablica korkowa zawieszona tuż nad łóżkiem, która szczególnie zwróciła moją uwagę.
Odkryłam kołdrę i na kolanach przeniosłam się pod ścianę. Najpierw w oczy rzucał się rysunek znajdujący się na środku tablicy. Dookoła niego była złocista ramka przypominająca tą, którą dzieci robią w przedszkolu z makaronu. Na mangowym szkicu znajdowała się piątka dziewczyn. Każda wyglądała inaczej. Jedna z nich, najwyższa, najwyraźniej coś śpiewała, druga, złotowłosa, dzierżyła w ręce dziwne, niebieskie karty, trzecia, wyglądająca naprawdę groźnie i temperamentnie, rzucała błyskawicami, czwarta stała z kubkiem herbaty, a nad jej głową widniały dziwne obrazy, jakby wizje, piąta wystawiała przed siebie dłonie, które rozsypywały wkoło srebrny pył. Ktoś musiał mieć niezłą wyobraźnię. Wychodziło na to, że miałam przed sobą iście magiczną wizję jakiejś nieokreślonej historii.
Przeniosłam wzrok niżej. Było tam kilka zdjęć. To one uświadomiły mnie o tym, że postacie z rysunku były prawdziwe. Płomiennowłosa dziewczyna, krzycząca coś w stronę aparatu, była ubrana w różowy fartuch z napisem „Mistrz kuchni”. Trzymała w ręku patelnię, na której podrzucała naleśnika. U dołu zdjęcia znajdowały się dwie niewyraźne plamy, przedstawiające roześmiane oczy w kolorze jasnej zieleni i błękitu. Inne zdjęcie ukazywało siedzącą na podłodze dziewczynę o splątanych, ciemnych blond włosach. W ręku, podobnie jak na rysunku, trzymała kubek herbaty. Dookoła niej, na podłodze, piętrzyły się stosy książek. Wyglądała tak, jakby nie zwracała uwagi na otoczenie. W tle, gdzie znajdowała się sofa, dwie, prawdopodobnie te same dziewczyny, co na wcześniejszym zdjęciu, wychylały swoje ręce ponad jej głową i uśmiechały się wesoło do aparatu. Trzecia fotka przedstawiała zapłakaną, brązowooką dziewczynę, która krzyczała coś z wyrzutem w stronę obiektywu, trzymając rannego kota w ramionach. Nachylała nad nim dłoń, jakby chciała go ochronić, czy też… jakimś magicznym sposobem uleczyć. Z tyłu pochylała się nad nią obojętna, płomiennowłosa dziewczyna, która patrzyła w stronę aparatu, jakby chciała go zniszczyć samym spojrzeniem. Było tu jeszcze coś dziwnego. W tle widniały dziwnie zamazane... błyskawice. Albo to flesz, albo jakaś wyjątkowo dobra przeróbka. Na ostatnim zdjęciu znajdowała się już cała grupa, którą ledwo uchwycił aparat. Pół twarzy bladej, błękitnookiej osoby, która najwyraźniej robiła zdjęcie i pragnęła objąć wszystkie koleżanki, skryta za nią, złotowłosa dziewczynka w okularach, zbulwersowana płomiennowłosa, która z nienawiścią patrzyła w aparat z rogu samego zdjęcia, brązowe oczy i uniesione ręce jednej z dziewczyn, która znajdowała się gdzieś po środku, ledwo wynurzając się ponad tłumem, oraz osoba dzierżąca kubek w dłoni – najwyraźniej też nie była zbytnio zadowolona, gdyż unosiła brew. Mimo wszystko, widok tych zdjęć wywołał na mojej twarzy uśmiech. Nie mogłam być w miejscu, gdzie czekało mnie coś złego. Osoby, które zdążyłam poznać na zdjęciach, wyglądały, jakby przyjaźniły się ze sobą długi czas. Pytanie tylko: co ja tu, do cholery, robiłam?
Dopiero teraz usłyszałam jakieś szepty dobiegające zza drzwi. Wytężyłam słuch.
– No, weźcie no! Przecież nas nie zadźga tępym nożem, nie?!
– Chyba cię pogrzało, ruda pało! Mieliśmy się nie wtrącać w ich świat!
– A-ale...
– Najlepiej od razu ją zabić!
Przez moment, słysząc agresywny głos, który pasował mi do właścicielki płomiennych włosów, przeszły mnie dreszcze. Może jednak nie byłam tu do końca bezpieczna?
Bez zastanowienia chwyciłam za nóż łowców, który trzymałam w szerokiej kieszeni bluzy. Ostrożnie i powoli przeturlałam się z łóżka na podłogę. Kiedy przeniosłam się już do pionu, skierowałam ciche kroki ku drzwiom. Miałam szczęście, gdyż panele nie wydawały z siebie żadnych oddźwięków. Byłam praktycznie bezgłośna.
– No, weź tak nie mów! Przecież to nie nasz wróg! Dlaczego zawsze jesteś taka agresywna?
– Przestańcie się kłócić… To do niczego nie prowadzi.
Głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, jednak na wszelki wypadek wolałam trzymać w dłoni nóż.
– Nie przestanę! Dlaczego ona jak zwykle traktuje swoją pracę tak nieostrożnie?! Jakby mogła, to by całemu światu zdradziła, kim, do cholery, jesteśmy!
– Bo dlaczego świat ma tego nie wiedzieć, skoro mu pomagamy?!
– Trzymajcie mnie, za chwilę ją strzelę w ten pusty łeb błyskawicą! Jak przeżyje, to może zmądrzeje! A jeśli nie, to już jej problem! Nawet na pogrzeb nie przyjdę! Pierniczę to!
Gdy chwytałam za klamkę, na korytarzu odbywała się właśnie szarpanina. Wyzwiska i płacz jednej z kłócących się dziewczyn zlewały się w jedno, tworząc taki hałas, że nie mogłam się nie skrzywić. Postanowiłam wykorzystać moment ich nieuwagi. Otworzyłam drzwi z rozmachem, a w stronę zgromadzonych dziewczyn wystawiłam exitialis. Cała piątka ze zdjęć spojrzała na mnie odrobinę zdezorientowana. Ja w sumie też nie wiedziałam, jak zareagować na to zaskakujące spotkanie z ludźmi, których po raz pierwszy widziałam na oczy. Chciałam wyglądać groźnie, ale w obecnej chwili czułam się co najmniej nieswojo.
Pierwsza zareagowała wysoka dziewczyna o błękitnych, zaszklonych oczach. Jej nagła radość kolidowała odrobinę z czerwonym nosem i zarumienionymi od płaczu policzkami.
– Obudziłaś się wreszcie! – wykrzyknęła radośnie, przez co aż podskoczyłam. Nie spodziewałam się takiego entuzjazmu ze strony osoby, która jeszcze niedawno szarpała się z przyjaciółką. – Dobrze się czujesz? – spytała, przekręcając głowę w bok.
Zamrugałam oczami, nie wiedząc, jak odpowiedzieć na to pytanie. Straciłam czujność, ale tylko na chwilę. Zaraz ścisnęłam mocniej nóż i skierowałam go w stronę lekko zdziwionej dziewczyny, która wystawiła przed siebie ręce w obronnym geście.
– Co tu robię? – spytałam ochrypłym głosem.
– To ja cię tu przyprowadziłam – odpowiedziała brązowowłosa dziewczyna. Na jej twarzy pojawił się niepewny uśmiech. Zupełnie jakby zaczynała się bać, że mogę dźgnąć ją w końcu ostrzem.
Patrzyłam na nią uparcie, próbując zrozumieć, jakim cudem mnie tu przyprowadziła, kiedy byłam nieprzytomna. Użyła do tego lewitacji? Czy może ciągała moje ciało po ziemi, i dlatego czułam się jak połamany kij od miotły?
– No, nie patrz tak na mnie. – Nachmurzyła się, zakładając ręce na biodra. – Jestem silna – mówiąc to, napięła mięsień ramienia, robiąc przy tym zabawny dzióbek z ust. – A ty taka drobniutka i bezbronna, że naprawdę nie miałam problemu z przeniesieniem cię tutaj. Poza tym ulica, na której zemdlałaś, znajduje się niedaleko mojego domu.
Jeszcze raz zamrugałam oczami, próbując zrozumieć, co ta obca, ześwirowana dziewczyna do mnie mówi. W tym czasie wszystkie nieznajome przyglądały mi się podejrzliwie. Oczywiście z wyjątkiem ich dziwnej przedstawicielki, której radość nie opuściła nawet na krótki moment. Przez nią czułam się jak celebrytka, która spotkała się ze swoją psychofanką. A takie spotkanie nie mogło skończyć się dobrze.
– Madlene Barielle! – przedstawiła się wesoło, wystawiając w moją stronę dłoń.
– Kim jesteś? – spytałam ostrożnie, bo coś mi podpowiadało, że za tym imieniem kryła się ważniejsza wiadomość. Spojrzałam przy tym obojętnie na jej bladą, smukłą dłoń, nie opuszczając noża. Nawet jeżeli starała się wyglądać przyjaźnie, nie mogłam do końca ufać komuś, kogo widziałam po raz pierwszy na oczy, i to w takich dziwnych okolicznościach. Poza tym jej koleżanka chwilę temu zaproponowała, aby się mnie pozbyć.
– Czarodziejką! – wykrzyknęła w odpowiedzi dziewczyna.
Na korytarzu rozpętał się prawdziwy chaos. Grupa dziewczyn stojąca za niejaką Madlene, rzuciła się w jej kierunku. Płomiennowłosa zatkała koleżance usta na spółkę z osobą lubującą się w herbacie, i pociągnęła ją do tyłu; złotowłosa dziewczyna zaśmiała się nerwowo, posyłając mi niepewne spojrzenie, a nastolatka, która na zdjęciu próbowała uleczyć kota, rzuciła się w moją stronę i machnęła mi dłonią tuż przed oczami. Być może to jakieś omamy wzrokowe, które wywołał mój rozespany umysł, ale wydawało się, że widzę srebrzysty pył. Dziwne było tylko to, że w momencie, kiedy musnął moją twarz, nagle ciało ogarnęło przedziwne uczucie senności, które w przeciągu kilku sekund zwaliło mnie z nóg. W tle usłyszałam tylko głośne wyzwiska, które z trudem docierały już do mojej świadomości.
Usnęłam.

2 komentarze:

  1. Gabrielle i starszy Averey powracają. Aż się nóż w kieszeni otwiera. Niech se siedzą w otchłani czy gdzie ich tam chcieli, a nie kombinują jak tu dokuczyć łowcom. Nudzi im się czy co?
    Babcia-jasnowidzka. Czy to to nie wie, że kobiet w ciąży się nie straszy? Laurze wystarczy Nathiel, który lada chwila pewnie będzie biegał po mieście, szukając swojej połowicy. Pytanie tylko, kto w tym związku teraz będzie optymistą, skoro Nathiel zaczął szerzyć czarne wizje.
    Banda wiedźm? Ciekawy pomysł, choć jeszcze nie wiadomo, co z tego wyniknie. Na razie wyglądają na sympatyczną, roztrzepaną trochę bandę. Ciekawe.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)

    Przybywam i tutaj. A jeszcze tyle przede mną!

    Laura może wreszcie opuścić dom i cieszy się z tej odrobiny wolności. Nathiel jako istny strażnik swojej dziewczyny podbił mnie swoją troską, ale zmartwił przejawami nadopiekuńczości. Okay, rozumiem, być może to wina dziecka, że Collins mdleje, dostaje gorączki i całej reszty, ale chowając ją pod kloszem, chyba zbytnio na to nie wpłynie.
    Pani przerażająca babcia - jaram się! :3 A jej "przepowiednia" - niby wiem ze spoilerów, co to będzie, a i tak się wystraszyłam, bo to brzmi tak cholernie smutno ;_;
    Gabrielle. Największa suka tego opowiadania właśnie powróciła. I nawet wzmianka o Vailu nie wzbudziła we mnie złości większej niż to, że demonica znowu jest tak blisko Laury. Umrzyj, pokrako jedna z piekła rodem!
    Nathiel-pesymista? Piekło musiało zamarznąć. Poważnie. To do niego nie pasuje. Gdzie podział się ten kochany idiota? Rozumiem jednak zachowanie chłopaka, powód jego zmartwienia. To kochane, że chce chronić miłość swojego życia przed całym złem.
    A ja wiem, co to za dziewczyny! :D Jaram się :3 Aż mi się list przypomniał z tymi rysunkami <3 Mam nadzieję, że naprawdę ostro namieszany w "3/4 demona". Ale mam nadzieję, że zmienisz jednej z wiedźm jej rolę.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    P.S. Komentarz ten jest jednym z najkrótszych, ale rozumiesz - nadrabiam!

    OdpowiedzUsuń