poniedziałek, 24 sierpnia 2015

[TOM 2] Rozdział 4 - "A co złe, musi zniknąć"

I mamy kolejny rozdział. Ten w jakiś sposób mi się podoba. Malinki <3. 
Na razie nie mam kiedy pisać, na dodatek straszliwie namieszałam w całej rozpisce. Czasami sama nie mogę się połapać, co ma być dalej. Zastanawiam się, jak mam z tego wyjść i czy w ogóle połowy z tego nie wywalić. Mam takie głupie wrażenie, że to już nie to WCN co kiedyś. A może to wcale nie jest złe? Trzeba iść do przodu.

POPRAWIONE [13.11.2019]
***
Krople wody ściekały po świeżo umytych włosach, tworząc kałużę pod moimi stopami. W górze wciąż unosił się zapach różanego żelu pod prysznic. Zdecydowanie jednym z najlepszych momentów w życiu człowieka (lub półdemona) była ciepła kąpiel. To pozwalało odciążyć chociaż na moment kręgosłup, który pod wpływem noszenia niewielkiego jeszcze ciężaru w brzuchu, czuł się jak połamany kij od miotły. Czasami kręcąc się w nocy po łóżku, miałam ochotę wyrwać go siłą z pleców i wyrzucić przez okno. Potrzeba utrzymywania ciała w pionie skutecznie mi to jednak uniemożliwiała.
To był już czwarty miesiąc ciąży. Z dumą mogłam stawać przed lustrem i prezentować swój wielki, odstający brzuch. Wszyscy wkoło byli zdziwieni tym, jak obecnie wyglądałam. Mój stan spokojnie mógł wskazywać na to, że byłam już na ostatniej prostej. Kto wie, może to wina mojej drobnej postury? Albo tego, że byłam niska. Wciąż nie wiedziałam, jakiej płci będzie bezimienny, mały Auvrey. Badanie USG wypadało w następnym miesiącu. Nathiel trzymał kciuki za dziewczynkę. Był przeświadczony o tym, że będzie córeczką tatusia. Nawet na moment w to nie zwątpiłam. Wiedziałam, że będzie ją rozpieszczał na wszelakie możliwe sposoby. Oby tylko nie nauczył jej władać nożem, zanim nauczy się chodzić.
Uśmiechnęłam się niemrawo do swojego odbicia w lustrze. Całe szczęście, nie wyglądałam już tak przerażająco, jak dwa miesiące temu, kiedy wszystkie objawy ciążowe rozegrały wspólnie tragiczne przedstawienie. Nie zdarzało mi się też mdleć. Wszystko, co złe, zdawało się bezpowrotnie minąć.
Poklepałam delikatnie brzuch i wyszłam z łazienki w celu odnalezienia swojej zawieruszonej gdzieś sukienki. Byłam pewna, że Nathiel siłą ją stąd wyrwał, ażeby tylko zobaczyć mnie paradującą w samym, kusząco krótkim ręczniku. Nie myliłam się. Stał oparty o framugę sypialni w seksownej pozie, wpatrując się we mnie uwodzicielsko
– Tego szukasz? – spytał podejrzanym, namiętnym szeptem, unosząc do góry biały materiał.
Przewróciłam oczami, podchodząc do niego i wyrywając mu go siłą.
– Z tobą zawsze pod górkę – mruknęłam niepocieszona.
– Oj tam. Przyznaj się, że lubisz ze mną mieszkać.
Westchnęłam, spoglądając milcząco w bok.
Odkąd zamieszkałam z Nathielem, minęły już dwa miesiące. I to o dwa miesiące za dużo. Trudno było nam chwilami dojść do porozumienia. Często się kłóciliśmy i nie odpowiadały nam nasze wyuczone przez lata nawyki. Gdy mieliśmy zrobić coś wspólnie, również nie było to dla nas łatwe. Przyzwyczailiśmy się już do indywidualnego trybu życia. Miałam nadzieję, że nie będzie tak do końca. Inaczej rozwód gwarantowany.
– Moja odpowiedź brzmi: nie – odpowiedziałam, wynosząc się z powrotem do łazienki, którą zamknęłam, ażeby tylko Nathiel się do niej nie dostał. Oczywiście jak podejrzewałam, usiadł pod drzwiami. Ostatnio bardzo często to robił, zupełnie jakby się bał, że mogę niespodziewanie utracić przytomność.
– Wiem, że jesteś w ciąży, ale czasami już nie mogę wytrzymać z twoimi humorami – powiedział lekko obrażonym tonem głosu.
– Poczuj mój ból. Ja z twoimi musiałam wytrzymywać, odkąd cię poznałam.
– To nie to samo! – oburzył się chłopak. Po jego słowach nastąpiło głośne uderzenie w drzwi. Domyśliłam się, że to Nathiel bezradnie uderzył w nie głową.
– Masz rację. Zachowujesz się nawet gorzej niż kobieta w ciąży.
– Nie mam głupich zachcianek żywieniowych jak ty! Cały czas jem i piję to samo!
– Rzeczywiście. Żywienie się tostami i picie kawy przez cały dzień jest bardzo odżywcze. Chyba przerzucę się na twoją dietę. Nasze dziecko z pewnością będzie szczęśliwe.
– Hej, oprócz tostów jem też słodycze. No i krakersy.
– Co nie zmienia faktu, że żywisz się śmieciami.
Założyłam na siebie sukienkę i jeszcze raz spojrzałam w lustro. Może nie przepadałam za tym, jak wyglądałam, ale musiałam przyznać, że większy brzuch nie wyglądał u mnie tak źle. Nieskromnie mogłam przyznać, że dodawał mi uroku. To sprawiło, że uśmiechnęłam się delikatnie do własnego odbicia.
– Laura, wyjdź – usłyszałam dziecięcy jęk spod drzwi.
Uśmiech od razu zszedł z mojej twarzy. Miałam dosyć marudzenia Nathiela. Cieszyłabym się, gdyby zamilkł choć na cenne pół godziny. Wiem, byłoby to dla niego nie lada wyzwanie, ale niech przynajmniej spróbuje, a będę mu wdzięczna nawet za kilka minut życia w ciszy i spokoju.
– Wyjdę, jak kupisz mi maliny – mruknęłam od niechcenia. – I czekoladę. Najlepiej z bakaliami.
Nastąpiła długa cisza.
– Dobrze, jeszcze serek topiony z kawałkami szynki. Mam ochotę na kanapki – dodałam. – Do tego rzodkiewki i szczypiorek. – Postanowiłam kontynuować listę swoich ciążowych życzeń. Na szczęście Nathiel w porę mi przerwał. Doskonale wiedział, że mogę tak w nieskończoność. Nie chciał poszerzać listy zakupów i powiększać dziury w swoim portfelu.
– Dobra, dobra, więcej zamówień nie przyjmuję, i tak nie mam pojęcia, gdzie znajdę ci o tej porze roku maliny – powiedział, głośno prychając.
– Jak mnie kochasz, to znajdziesz je choćby na końcu świata – odpowiedziałam bezdusznie, otwierając gwałtownie drzwi od łazienki.
Auvrey wylądował pod moimi stopami. Chyba nie było to zbyt dobre zagranie z mojej strony. Przekonał mnie o tym zabójczy uśmiech, który rozświetlił jego twarz kilka sekund później. Nadepnęłam, czy może raczej przykryłam, gołą stopą jego twarz w miejscu, gdzie miał oczy. Nie musiał widzieć od dołu więcej niż ja.
– W cholerę, szalenie mocno cię kocham i zrobię dla ciebie wszystko – zaszczebiotał, szczerząc zęby. Wcale nie przeszkadzała mu stopa, która zasłaniała cały jego widok na świat.
– Bo zobaczyłeś moje majtki? – spytałam, unosząc znacząco brew.
– Nie byle jakie majtki. W żółte, słodkie kaczuszki.
Zakłopotałam się nieco, całkowicie nieświadomie przydeptując jego twarz jeszcze mocniej niż wcześniej. Auvreyowi to jednak nie przeszkadzało. Zaniósł się zabójczym śmiechem, samoczynnie pozbywając się bladej stopy z oczu. Szybko przeniósł się do pionu, nie chcąc już narażać się na mój gniew. Z trudem zaciskałam usta. Nie chciałam przypadkiem warknąć czegoś niemiłego. Nathiel miał trochę racji. Podczas ciąży byłam nieznośna. W jednej chwili zalewałam się łzami, pragnąc od niego czułości, a potem zaczynałam go obrażać, znajdując sobie byle jaki powód do kłótni. A jeśli nasza niezgoda domowa była głównie moją winą?
Cudem stłumiłam w sobie nadchodzącą falę rozpaczy, spowodowaną kolejnym głupim powodem. Nadmiar hormonów zdecydowanie przeszkadzał mi w życiu codziennym...
– Idę – zaczął z cichym, bezradnym westchnięciem Nathiel, otrzepując teatralnie swoją koszulkę z napisem: „Hot Daddy”. – Nie kombinuj – usłyszałam surowe brzmienie jego głosu, do którego dołączył grożący palec wskazujący i poważna mina.
– Maliny, Nathiel – powiedziałam znacząco, na co chłopak przewrócił oczami.
– Życz mi miłego skakania po krzakach.
– Życzę ci miłego skakania po krzakach. Nie daj się zabić.
– Masz rację. Maliny to mali mordercy. Wezmę ze sobą nóż.
– I tak go zawsze przy sobie nosisz.
Spojrzałam na niego znacząco i delikatnie się uśmiechnęłam. W zamian za to ciepła dłoń poczochrała moje mokre włosy na pożegnanie. Łowca malin wyszedł z domu, a ja zostałam sama z własnymi myślami. Świetnie. Chwila spokoju, za którą tak tęskniłam. Może nareszcie spojrzę do materiałów na studia, nie słysząc narzekań, że nie powinnam przeciążać swojego mózgu.
Zgodnie z własną zachcianką, zgarnęłam z sypialni podręcznik i zeszłam na dół do kuchni, bo nauka bez kubka różanego Earl Greya to nie nauka. Gdy czajnik został już postawiony na gazie, ja usiadłam przy stole i otworzyłam książkę na stronie, na której ostatnio skończyłam czytanie. Na małe, czarne literki padały teraz promienie zachodzącego słońca. Wyjątkowo raziły mnie w oczy, nieważne ile razy mrugałam, próbując przyzwyczaić swój wzrok do nowych warunków. Z przykrością musiałam też stwierdzić, że czytany tekst nijak wchodził mi do głowy. Zupełnie, jakby mój umysł został przyćmiony jakąś niewidzialną gołym okiem chmurę. Miałam nadzieję, że nie dotknął mnie syndrom ubożenia umysłu, związany z mieszkaniem z Nathielem.
Podejmując jeszcze kilka nieudanych prób czytania, nareszcie się poddałam. Moja nauka nie miała w tym momencie sensu. Ostatnio bardzo często nie potrafiłam się skupić nad treścią, co przed ciążą rzadko mi się zdarzało. A może tylko to sobie wmawiałam, próbując przy okazji tłumaczyć własne rozleniwienie?
Odłożyłam książkę na bok. Znowu miałam ochotę płakać. Z bezsilności, głupiego uczucia samotności, które przed chwilą mi nie przeszkadzało, i nieuzasadnionego chaosu, który miałam w umyśle. Jęcząc cicho z bezradności, położyłam głowę na stole. Mokre włosy rozlały się po hebanowym stole, starając się skutecznie wchłonąć promienie słoneczne. Choć niebo było dziś radosne i starało się zarażać swoim nastrojem, ja nie miałam chęci ani ochoty na radowanie się razem z nim. Moje myśli zajmowało tysiąc innych spraw, i to takich, które nie były zbytnio pocieszające.
Sorathiel poważnie zaczął się zastanawiać nad przygarnięciem kilku nowych członków do organizacji Nox. Może sytuacja w świecie ludzi wciąż wyglądała tak samo – spokój, cisza, tylko kilka zbłąkanych demonów, nie mających pojęcia, z kim zadzierają – ale to, co działo się ostatnio w Reverentii, wyraźnie wskazywało na to, że nie było dobrze. Bo czy demony zbudowałyby na nowo fortecę bez wyraźnego powodu? Sam Andariel, przekazujący informacje swojej młodszej siostrze Andi, zauważył, że cieniste demony znowu wyszły na prowadzenie i królują nad innymi frakcjami w Reverentii. To nie był dobry znak. Na pewno coś szykowali. To tylko kwestia czasu, zanim znowu zaczną urządzać liczne eskapady do świata ludzi. A może się myliłam? Ponoć moje myśli charakteryzował pesymizm.
Podłożyłam ręce pod brodą i zaczęłam bez celu przyglądać się lodówce, na której wisiała stara kartka z napisem: „Umyj wreszcie naczynia!”. Oczywiście była mojego autorstwa, i jak się idzie domyślić, nagląca prośba, mająca w sobie skromną nutkę nakazu, nie została wypełniona. Nie wyobrażałam sobie Nathiela, który zostałby sam w domu, i to na dodatek z dzieckiem. Oczami wyobraźni widziałam stosy śmieci zalegające w kątach kuchni, karaluchy spacerujące koło zlewu, stosy nieumytych talerzy na każdej wolnej powierzchni blatu, miliony dziecięcych, zużytych pieluch i płaczące, umorusane czekoladą dziecko, które leżałoby na stole, wymachując na wszystkie strony rączkami. Ta wizja wywołała na mojej skórze nieprzyjemne dreszcze. Przecież Nathiel nie poradziłby sobie beze mnie. To oczywiste.
Kątem oka spojrzałam na nieumytą patelnię, która wywołała moje westchnięcie. Wstałam i zabrałam się do południowego sprzątania, starając się skierować swoje myśli na inny, przyjemniejszy tor.
Dwa dni temu Nathiel wpadł do domu z impetem, zupełnie jakby wydarzyło się coś nieprzewidzianego. I rzeczywiście, stało się, bo przybiegł do mnie z wielką torbą dziecięcych ciuszków. Dziewczęcych ciuszków. Gdy ja patrzyłam na niego jak na idiotę, on pokazywał mi kolejne ubranka, ciesząc się jak mała dziewczynka. Jego ulubionym zestawem były śpioszki z napisem: „I love my daddy”. Szczebiotał tak z dobre pół godziny, aż w końcu uświadomiłam go, że to niekoniecznie musi być dziewczynka. Wcale się tym nie przejął, stwierdził, że na robienie dzieci mamy całe życie. Postanowiłam tego nie komentować. Tak dla własnego bezpieczeństwa.
Cieszyło mnie, że Nathiel tak bardzo angażował się w przyszłą rolę – swoją drogą, niezwykle szybko się z nią oswoił – ale nie popierałam jego entuzjazmu. Chociażbym chciała, nie potrafiłam się tym cieszyć w takim stopniu, jak on. Ciąża stała się dla mnie akceptowalną codziennością. Czekałam, aż oczekiwanie dobiegnie końca i zmieni się w kolejne życiowe wyzwanie. Nie twierdziłam przy tym, że kompletnie nie obchodziła mnie istota, którą w sobie nosiłam. Póki co, traktowałam ją po prostu jako coś oczywistego, co nie miało jeszcze formy człowieka. Być może problem tkwił w postrzeganiu dziecka jako biologicznego zjawiska – w końcu uczęszczałam na zajęcia z biologii eksperymentalnej.
Uśmiechnęłam się, gdy usłyszałam otwierające się z rozmachem drzwi. Tak więc „pan domu” nareszcie wrócił. Musiałam przyznać, że poszło mu to niezwykle szybko. Głośne stąpanie nerwowych kroków świadczyło jednak o tym, że stało się coś nieoczekiwanego.
Uniosłam brew i odwróciłam się w stronę wejścia do kuchnia. Stał w nich nachmurzony, niepocieszony Nathiel z gustowną, roztrzepaną fryzurą, którą zdobiły liście. Próbowałam nie wybuchnąć śmiechem, rozbawienie na mojej twarzy było jednak widoczne.
– To nie jest śmieszne – warknął chłopak.
– Szukałeś malin w krzakach, głupku? – spytałam, podchodząc do niego i wyjmując mu troskliwie liście z roztrzepanych włosów.
– Nie, w sklepie – mruknął niepocieszony.
– Dzikie krzaki malin zaatakowały cię w supermarkecie? – spytałam, udając zdziwienie.
– Nie, to jakiś demoniczny pies rzucił się na mnie w drodze powrotnej, bo wyczuł, że mam kiełbasę. A potem to już szło z górki. Czy może raczej leciało. Dosłownie.
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Widząc nachmurzoną, lekko zirytowaną minę Nathiela, nie mogłam powstrzymać się od podarowania mu drobnego pocałunku w policzek. To od razu rozpromieniło jego twarz.
– Widzisz, ile dla mnie znaczysz? – spytał, patrząc mi z uśmiechem prosto w oczy.
– Widzę – odpowiedziałam, odbierając z jego rąk pudełko malin. Uśmiechnęłam się wrednie pod nosem i nim Auvrey rzucił się na mnie z ustami, pragnąc gorących podziękowań, oddaliłam się od niego na bezpieczną odległość. Za plecami usłyszałam ciche prychnięcie ukazujące niezadowolenie. Teraz ważniejsze były dla mnie maliny. Już na stojąco zaczęłam je pałaszować, jakbym się bała, że Nathiel mi je zabierze, a było to całkiem prawdopodobne.
– Hej, maliny ci nie uciekną – zaśmiał się chłopak. Chwilę później zaszedł mnie od tyłu i objął dłońmi tak, że trzymał je na brzuchu. Początkowo nie widziałam w tym celu, ale twarz, która nagle nachyliła się nad pudełkiem z owocami, potwierdziła moje obawy. Chciał tylko, żebym straciła czujność. Jego usta chwyciły zgrabnie jedną z malin.
– Nie zawsze muszę używać rąk – powiedział, puszczając mi oczko.
– Nie zawsze używasz mózgu.
– To tylko jedna malina, Laura.
– Ale MOJA malina.
Auvrey wzruszył obojętnie ramionami, nareszcie się ode mnie odsuwając. Zaśmiał się, klepiąc mnie po głowie jak małą, grzeczną dziewczynkę. Lekko się tym zirytowałam. Chciałam odtrącić jego dłoń, ale nagle zastygłam w bezruchu. Zupełnie jakby ktoś przejął władzę nad moim ciałem, wyłączając tymczasowo system sterowania. Ta sama moc nakazała mi wypuścić koszyk malin na podłogę. Obserwowałam, jak kilka dorodnych, różowych owoców rozsypuje się po podłodze, tworząc na niej krwawą rzeź. Zdziwiona spojrzałam na swoje ręce. Drżały.
– Laura?
Demoniczny łowca zareagował natychmiastowo. Chwycił mnie za ramiona, obrócił ostrożnie w swoją stronę i spojrzał badawczo w moją twarz. Wyglądał na poważnego.
– Wszystko dobrze?
Nie kiwnęłam głową, choć gdybym mogła, pewnie bym to zrobiła.
Już wiedziałam, co się działo. Ciążowy syndrom sprzed miesiąca powrócił ze zdwojoną siłą. Moje osłabienie uderzyło mnie jak wybuch bomby na polu bitwy. Wszystkie dolegliwości zlały się w jedno. Najpierw straciłam równowagę, później poczułam nagłą, zalewającą mnie od góry falę gorąca. Naraz zabrakło mi powietrza i dotknęły mnie zawroty głowy, mieszane z mdłościami. Do tego wszystkiego znajome ciemnienie przed oczami oraz otępienie. Nagle wszystkie siły życiowe mnie opuściły. Czułam się, jakbym lada moment miała umrzeć, choć może była to kwestia paniki.
– Co się dzieje? – spytał zaniepokojony Auvrey, który zdążył mnie chwycić w ramiona, nim wylądowałam na podłodze. Może nie bardzo wiedziałam, co się działo, ale domyślałam się, że niósł mnie do sypialni. – Znowu to samo?
Wydawało mi się, że skoro moje ciało odmówiło posłuszeństwa, nie będę w stanie choćby wyrzucić z siebie jednego słowa, a jednak, mój atak przynajmniej pozwolił mi na otwarcie ust.
– Energia – szepnęłam słabo. – Znika.
– Czujesz się tak, jakby pożerał ją demon? – spytał Auvrey, starając się zachować zimną krew.
– Tak – dodałam cicho, czując, że to limit moich marnych słów.
Usłyszałam głośne przekleństwa płynące z ust demona. Brzmiały zupełnie tak, jakby chłopak wiedział, co się dzieje. Wiedział? Niby skąd?
Próbowałam wymówić jego imię, ale bezskutecznie. Nawet nie wiedziałam, czy drgnęły mi usta. Znów słabość zaprowadziła mnie do ciemnego kąta nieświadomości. I zniknęłam. Na długi czas.
***
– Jest tak, jak podejrzewałem.
Rozmówca stojący po drugiej stronie telefonu, westchnął ciężko, przeczesując swoje czarne, roztrzepane włosy. Cały czas próbował sobie wmówić, że wszystko jest w porządku, ale doskonale wiedział, że tak nie było. Po pięciu latach życia we względnym spokoju, w końcu ich świat musiał przewrócić się do góry nogami. Laura ciągnęła za sobą pecha, zupełnie jakby ktoś ją przeklął, i to jakąś ostrą klątwą. Nawet przy niej jego niezwykłe szczęście niewiele dawało, a co dopiero optymizm, który z reguły pomagał w takich krytycznych sytuacjach…
Chłopak odgarnął kosmyk mokrych włosów z czoła swojej ukochanej. Z gorączkowymi rumieńcami i przymkniętymi powiekami, obleganymi przez delikatne, jasne rzęsy, wyglądała jak mała, chora dziewczynka, która potrzebowała dużo troski, żeby wyzdrowieć.
– A więc idąc zgodnie z twoją teorią – zaczął po krótkiej chwili ciszy Nathiel – Laura nosi w sobie demona.
– Tak sądzę – odezwał się spokojny głos w telefonie.
– I ten demon – kontynuował – nieświadomie pożera energię potencjalną, znajdującą się w jej ludzkiej połówce.
– Dokładnie.
Auvrey zmarszczył czoło. Od godziny niemal nie odrywał oczu od leżącej na łóżku dziewczyny. Bał się, że jeżeli to zrobi, ominie go coś ważnego. Na przykład moment jej przebudzenia czy gwałtowne pogorszenie się stanu. A tego by sobie nie wybaczył.
– Ale jak w przypadku Andi, nie może wyżreć jej do końca. W końcu Laura jest nie tylko człowiekiem. Demon nie może zabrać energii demonowi, prawda?
– Nathiel, nie mam ochoty na potwierdzanie wszystkich twoich pytań. Zadajesz mi je po raz setny. – Jego przyjaciel ciężko westchnął. – Nie powinno jej grozić nic poważnego.
– Ale ona naprawdę się męczy, Sorath. A skoro jest w dużej mierze człowiekiem, może się w końcu wykończyć. Ludzie nie mają takiej odporności, jak demony.
– Wymyślimy coś.
Na tym rozmowa się zakończyła. Bezradny Nathiel rzucił telefonem na fotel. Chciał zrobić coś, dzięki czemu Laura poczuje się lepiej, dzięki czemu będzie bezpieczna, ale nie potrafił. Przecież nie zapuka do brzucha i nie powie własnemu dziecku, żeby opanowało swoją żądze pożerania energii. Zabijanie go również nie wchodziło do gry, w życiu nie zabiłby kogoś, kogo sam powołał do życia, przecież nie był Vailem Auvreyem. Jedyne, co mógł w tym momencie zrobić, to zająć się Laurą w chwili, gdy czuła się naprawdę źle.
Policzki dziewczyny wciąż były rumiane. Niespokojnie oddychała, mrużąc oczy, marszcząc czoło i kręcąc głową na wszystkie strony, jakby coś ją opętało. Od czasu do czasu z jej ust wyrywał się cichy, nieokreślony jęk, który z powodzeniem mógł wyrażać ból.  Zdawała się walczyć. Tak jak wtedy, kiedy Andi zawładnęła jej cieniem. Ale to była zdecydowanie cięższa walka. Nie mogła tak po prostu wyrzucić z siebie intruza. A przynajmniej nie na tym etapie ciąży.
Ściągając okład z jej czoła, zamoczył go w misce z zimną wodą. Za każdym razem, gdy na nowo go układał, Laura odprężała się i na chwilę przestawała się rzucać. Zmieniał go więc co kilka minut, zanim całkowicie przejmował ciepło gorączki. Obiecał sobie, że jeżeli stan Laury się pogorszy, zabierze ją do szpitala. Na razie mógł jednak tylko czekać. Raczej wątpił w to, że gdyby wszedł w jej cień (jak wtedy, kiedy ratował ją przed małą demonicą), spotkałby swoje dziecko. Poza tym gdyby tak się stało, miałby koszmary do końca swoich dni, bo przecież to małe coś wciąż nie mogło przypominać do końca człowieka.
Na samą myśl o płodzie leżącym w cieniu, i to takim pokazywanym w książkach o rodzicielstwie, przeszyły go dreszcze. Powinien przestać zgłębiać ciążową wiedzę. Zdecydowanie.
Pragnąc odsunąć od siebie dzikie myśli, które mogły być powodem późniejszych koszmarów, przyłożył dłoń do policzka Laury. Może mu się zdawało, może nie, ale gorączka chyba lekko spadła. Dziewczyna też się nieco uspokoiła. Zupełnie jakby zmęczona długą walką, w końcu zapadła w długi, regenerujący sen.
Nathiel zaczął ją delikatnie gładzić po poliku. Była cholernie krucha. W przeciwieństwie do niego. Raczej nie było rzeczy, która by go złamała. Każdy cios wymierzony w twarz przyjmował jako ekscytujące wyzwanie, któremu musiał podołać skutecznym kontratakiem. Nigdy się nie poddawał. Laura miała w sobie wiele zwątpienie. To dlatego starał się przy niej zawsze być.
– Śpij, mój albinosie – szepnął Nathiel, uśmiechając się do niczego nieświadomej Laury, którą pogładził czule po głowie.
***
Czułam zapach mięty. Czyżby był to kolejny poranek z serii: nieświadomie wtulam się w pachnące kojącymi ziołami, czarne, roztrzepane włosy?
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Uwielbiałam takie poranki. Na pewno o wiele bardziej niż te, kiedy budziłam się przygnieciona ramieniem Nathiela albo z jego dłońmi na swojej klatce piersiowej. Wtedy miałam ochotę przywalić mu z pięści w twarz. Na szczęście dziś nie było to potrzebne.
Otworzyłam w końcu oczy. Powoli świtało. To dziwne, że budziłam się wyspana o tak wczesnej porze. Co prawda byłam odrobinę zmęczona, ale gdybym spróbowała teraz pogrążyć się na nowo we śnie, z pewnością miałabym problem z zaśnięciem. Już lepsze było w tym momencie leżenie przy wtulonym we mnie Nathielu, który miarowo oddychał, wyglądając niczym aniołek, którym w rzeczywistości nie był. Jego usta drgały niespokojnie, jakby wymawiały jakieś słowa. Miałam głupie wrażenie, że mówi coś o płodzie, ale to zapewne moje ciążowe spaczenie. Pogłaskałam go po włosach, dzięki czemu wyraźna zmarszczka na czole zniknęła, a usta przestały wymawiać głuche słowa. Uspokoił się, i to dzięki dotykowi moich chłodnych dłoni.
Spojrzałam przed siebie tępym wzrokiem. Co się wcześniej działo? Pamiętałam tylko rozsypujące się po podłodze maliny, i to, że znowu zrobiło mi się słabo. Zapewne musiałam usnąć na długi czas, a Nathiel przy mnie czuwał. Na szafce nocnej znajdowała się miska z wodą i szmatką dryfującą po powierzchni. Najwyraźniej miałam gorączkę. To urocze, że się mną zajął. Byłam mu za to wdzięczna.
– Laura – usłyszałam ciche chrypnięcie zmęczonego głosu.
– Słucham? – szepnęłam, odgarniając mu włosy z czoła.
– Płody w cieniu – mruknął ledwo słyszalnie.
– Co? – zdziwiłam się.
– Płody. Śmieją się ze mnie. Takie dwa. I w cieniu siedzą. Energię żrą. Jak te sępy.
Spojrzałam na niego lekko zdezorientowana. O czym on mówił? Czyżby to był jeden z jego absurdalnie głupich snów? Kiedy się przebudzi, nawet nie chciałam o nim słyszeć...
Doskonale znałam szaloną wyobraźnię Nathiela, w końcu raz nawet w niej byłam. Mogłam się po niej spodziewać dosłownie wszystkiego. Lamy ubraną w raperską czapkę i okulary przeciwsłoneczne, zarządzającej mafią rozbieganych, zbuntowanych malin, które żądają lepszego nawozu na farmie tęczowych baranów, którymi zaś zarządza człowiek-kot, lubujący się w paleniu marihuany podczas zachodów słońca. Różowa chmurka, która czuła się samotna i zawędrowała na Ziemię, gdzie kąpała się w shake'u czekoladowym z McDonald’s wraz z nagimi, złocistymi frytkami z KFC, które lubiły się chwalić, który z nich jest dłuższy i bardziej zadowala podniebienie, a obok fioletowych krzaków krył się przyczajony morderca o poczciwej nazwie Dimetyloaminoazobenzenosulfonian, bo tak naprawdę był oranżem metylowym, zamkniętym w pudełku, na dodatek cierpiącym na heksakosjoiheksekontaheksafobię. Szatańskich mrówek, które zawładnęły Reverentią, robiąc z zamku burdel, gdzie prostytutkami były nagie drzewa, rumieniące się na sam widok boskiej klaty Nathiela Auvreya, który był kretynem wszystkich kretynów. Taka właśnie była jego wyobraźnia. Nie do przejścia dla zwykłego człowieka.
Pragnąc uniknąć sennych jęków Auvreya, chwyciłam go za polik i delikatnie uszczypnęłam. Chłopak natychmiastowo zmrużył oczy i boleśnie jęknął. Jego ręka powędrowała w stronę twarzy, którą zaczął rozmasowywać. Najpierw otworzył jedno szmaragdowe oko, a później drugie.
– Już nie śpisz? – spytał ospale.
– Już dawno.
– Ale miałem głupi sen.
Gdy miał otworzyć usta, aby kontynuować swoją wypowiedź, natychmiastowo zatkałam mu je dłonią.
– Słyszałam, gdy spałeś, nie musisz mi tego opowiadać – powiedziałam szybko.
Chłopak uśmiechnął się lekko, odrywając moją dłoń z twarzy. Wyglądało, jakby od razu zapomniał o swoim koszmarze. Najwyraźniej zdołał się już rozbudzić.
– Dobrze się już czujesz? – spytał troskliwie.
– Lepiej. Coś się działo, gdy odleciałam?
– Cały czas rzucałaś się po łóżku, miałaś wysoką gorączkę, jęczałaś i generalnie to nie było z tobą zbyt dobrze. – Nathiel ciężko westchnął. Potem podciągnął się na łokciach i oparł się o poduszkę. Wyglądał na niezwykle zamyślonego. Moje myśli również zajmowały nie byle jakie rozważania. Istniała jedna rzecz, która męczyła mnie od dłuższego czasu. Tylko tym razem nie zamierzałam jej w sobie trzymać.
– A co, jeśli nasze dziecko to demon? – spytałam, spoglądając przed siebie.
– Tak, to demon.
Zdziwiłam się.
– Skąd to wiesz?
– Bo usłyszałem bardzo prawdopodobną teorię na ten temat.
Następne kilka minut minęło mi na dokładnym przysłuchiwaniu się historii Nathiela, która była spowita dosyć ciekawą teorią Sorathiela na temat mojego słabnięcia. Według niej, nasze dziecko było demonem pożerającym nieświadomie energię potencjalną. I to wszystko dlatego, że byłam półdemonem, a więc miałam w sobie cząstkę człowieka. Po logicznym przemyśleniu tej tezy, uznałam, że mogła być prawdziwa. Właśnie tak się czułam, gdy mdlałam – jakby ktoś pożerał moją energię z cienia. To prawdopodobnie syndrom, który mógł dopaść tylko półdemona rozmnażającego się z demonem, a że byliśmy z Nathielem wyjątkową parą, padło akurat na mnie, czyli najbardziej pechową dziewczynę wszech czasów.
– Nathiel – zaczęłam bezradnie, pragnąc uwolnić się od najczarniejszych myśli, które kołatały się teraz po mojej głowie. – A co, jeśli...
– Nie chcę tego słyszeć, Laura – powiedział chłodnym głosem, od którego aż przeszyły mnie dreszcze. – Nic się nie stanie, rozumiesz? – spytał już odrobinę łagodniej. – Przysięgam na swoje życie, że jeżeli ten mały potwór będzie chciał cię zabić, ja zabiję go pierwszy.
Byłam zszokowana słowami Nathiela. Przez chwilę go nie poznawałam. Ani wyraz jego twarzy, ani jego słowa nie były do niego podobne. Wyglądał zdecydowanie zbyt poważnie.
– To twoje dziecko – warknęłam, zaciskając na kołdrze pięści. – Nie waż się nic robić, nawet jeśli będę umierać.
Nathiel spoglądał beznamiętnie w moją twarz przez dłuższą chwilę, aż wreszcie westchnął i odpowiedział:
– Nie chcę cię stracić tylko dlatego, że spłodziłem nie to dziecko, co powinienem.
Wszystkie negatywne emocje nagle we mnie wybuchły.
– Skąd wiesz, jakie ono będzie?! – wykrzyknęłam z oburzeniem. – Czy to jego wina, że jest demonem? Prosił się o to? Ty też nie chciałeś nim być, ale nie mogłeś tego zmienić! Ono jest zdane tylko na nas, na nikogo więcej! Spróbuj je tylko tknąć! Spróbuj, a...
Chłopak przyłożył palec wskazujący do moich ust, próbując mnie tym samym uciszyć. Zapłakane oczy skierowałam na jego twarz. Teraz nie wyglądał na obojętnego. Był wyraźnie poruszony, może nawet nieco smutny, starał się to jednak ukrywać. Gdy lekko się uspokoiłam, chwycił mnie w swoje ramiona, mocno do siebie tuląc. Milczał przez długi czas. Nie mogłam powstrzymać się od wyrzucenia z siebie jeszcze kilku słów na obronę dziecka. Chciałam mieć pewność, że nie zrobi niczego głupiego.
– To tylko omdlenia, Nathiel. Może nie czuję się z nimi dobrze, ale żyję. I będę żyła, bo to nic poważnego. Nie umieram – powiedziałam spokojnym głosem. Zdradzało mnie jednak drżenie całego ciała. – Nie musimy wychodzić tak daleko w przyszłość, a tym samym dramatyzować. Świat się nie kończy na tej chwili.
Chłopak wciąż milczał, gładząc mnie po plecach i czekając, aż się uspokoję. Już nie zamieniliśmy słowa na ten temat. Może to i dobrze? Nie chciałabym się dowiedzieć, jak niebezpieczne myśli chodziły teraz po jego głowie. Nie chciałabym wiedzieć, co by zrobił, gdybym naprawdę była na skraju wytrzymałości. Będę żyć. Będę żyć, bo Nathiel nie poradzi sobie sam. Nie możemy popadać w paranoję. Na pewno wszystko będzie dobrze. Bo co złego, wkrótce musi minąć.

4 komentarze:

  1. Cześć :)

    Co to TAGu - wybacz, że się przyczepię, ale według zasad wykonawca nie może się powtarzać. A Nickelback jest dwa razy.

    To chyba powinno być trochę inne wCN, w końcu to powiązana, lecz inna historia. Tylko by ta rozpiska w końcu nie wylądowała w koszu z powodu zagmatwania.
    A teraz czytam, słuchając "One in a million". Bo tak.

    Laura chyba bardzo, bardzo lubi zapach róż. Herbata różana, żel pod prysznic. Co jeszcze?
    "Na niewiele zdawały się codziennie masaże Nathiela, przy których usypiałam jak dziecko. Nie byłam tylko pewna, czy usypiam z powodu kojącego dotyku ciepłych dłoni czy też z nudów, gdy przez godzinę musiałam wysłuchiwać jego urojeń mózgowych. Nieważne. " - <3
    Przeczytałam całość, teraz się pobawię w kopiowanie treści. Bo kto mi zabroni? A później się przebiorę, schowam kopertę do torby i pójdę na pocztę, list nie powinien czekać już dłużej.
    Zacznę od szczegółów rozdziału, później podsumuję całość.
    Nathiel zabierający sukienkę, by zobaczyć Laurę w samym ręczniku - do przewidzenia, więc bez dissów.
    " - Wiem, że jesteś w ciąży i w ogóle, ale czasami już nie mogę wytrzymać z twoimi humorami - zaczął lekko obrażonym głosem.
    - Poczuj mój ból - westchnęłam - Ja z twoimi musiałam wytrzymywać, odkąd cię poznałam.
    - To nie to samo! - oburzył się chłopak." - a ja uważam, że to to samo. WW tym przypadku, oczywiście.
    Jak tak czytałam, co Nathiel je, miałam ochotę przygotować koszyk z owocami i warzywami dla Laury, bo przy chłopaku to ona się raczej odpowiednio nie zdoła odżywiać. Ale potem pojawiły się maliny, więc odetchnęłam z małą ulgą.
    " - Dobra, dobra, więcej zamówień nie przyjmuje i tak nie mam pojęcia gdzie znajdę ci o tej porze roku maliny - prychnął.
    - Jak mnie kochasz to znajdziesz (...)" - aww *__* mały szantaż, ale słodki ^_^
    " Auvrey wylądował pod moimi stopami. Chyba nie było to zbyt dobre zagranie z mojej strony. Przekonał mnie o tym zabójczy uśmiech, który rozświetlił jego twarz kilka sekund później.
    Nadepnęłam, czy może raczej przykryłam gołą stopą jego twarz w miejscu, gdzie miał oczy. Nie musi widzieć więcej niż ja. Chyba następnym razem wstrzymam się od szalonych zmian, które polegają na noszeniu przeze mnie sukienki. Nigdy ich nie nosiłam.
    - W cholerę szalenie mocno cię kocham, zrobię dla ciebie wszystko - zaszczebiotał, szczerząc swoje białe zęby. Wcale nie przeszkadzała mu stopa, która zasłaniała cały jego widok na świat.
    - Bo zobaczyłeś moje majtki? - spytałam, prychając.
    - Nie byle jakie. W żółte, słodkie kaczuszki - zaśmiał się." - glebłam xd! Po pierwszym rozdziale myślałam, że może coś się zmieniło, że wydoroślał z idiotycznych pomysłów, ale nie. Jara go zaglądanie pod spódnicę (bądź sukienkę w tym przypadku) swojej dziewczyny. Co za dzieciak, brak mi słów.
    " - Nie daj się zabić.
    - Masz racje. Maliny to mali mordercy. Wezmę nóż." - nigdy nie wiesz, co cię może w krzakach spotkać, ostrożności nigdy za wiele.
    Nauka nauką, ale teraz to ciąża króluje w mózgu, nic innego.
    Ja chcę powrót demonów, ale taki wielki!
    Nathiel i sprzątanie - nigdy im nie po drodze. A zielonooki sam w domu z dzieckiem... Tego domu po godzinie by nie było.
    "Dwa dni temu Nathiel wpadł do domu, zupełnie, jakby coś się stało. I rzeczywiście, stało się, bo przybiegł do mnie z wielką torbą dziecięcych ciuszków. Dziewczęcych ciuszków." - Może Auvrey ma jakiś radar? W końcu A... Ekhem, nieważne.
    Zostawić majątek Nathielowi? :o Przecież to się równa największej głupocie świata! Hugh, przyznaj się podczas seansu spirutystycznego, że Auvrey cię zmusił do zapisu w testamencie. Normalny, zdrowy na umyśle człowiek nie zrobiłby czegoś takiego.
    Już rozmawiałyśmy na temat tego, co dzieje się z Laurą. Udało mi się trafnie stwierdzić, co jej dolega. Może moje skojarzenie z pewną serią będzie się pojawiać, ale tutaj pewnie nie będzie to wyglądało aż tak dramatycznie. Będzie gorzej, bo w końcu ta ciąża to... Dobra, stop, nie mogę spoilerować, nie wypada. Dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podoba mi się ta troska i opiekuńczość Nathiela, chyba w takich momentach lubię go w tym tomie najbardziej. Gdy pokazuje swoją dorosłość, jest strasznie uroczy ;) <3
      Świat Nathiela - mimo że go kocham, nigdy, przenigdy nie chciałabym tam trafić. A jeśli już bym musiała, to z naładowaną bronią, by strzelić sobie w głowę, widząc pierwszą różową chmurę.
      Ja chcę miętowe świeczki! To wina Królika, że się tak na nie napaliłam.
      "- Płody. Śmieją się ze mnie. Takie dwa. I w cieniu siedzą. Energię żrą. Jak te sępy." - uśmiechnęłam się jak psychopatka przy tym zdaniu. Dlaczego? Bo SPOILERÓW NIE BĘDZIE! Wiem, co będzie i się jaram, huehuehue <3
      Nathiel jest skłonny pozbawić życia dziecko, by tylko Laura przeżyła. Nie jestem w stanie krytykować jego decyzji, jak i nie jestem do niej przekonana. Któreś musiało by umrzeć. To jak wybieranie między mniejszym a większym złem. Najwyżej on będzie miał kogoś na sumieniu, nie ja.

      Masz rację. To trochę inne opowiadanie. Poruszające dojrzalsze kwestie, ale wciąż mające swój urok z WC Nathiela i demoniczną głupotę chłopaka. Wciąż czyta mi się to tak samo dobrze, jak poprzednie 74 rozdziały. Więc się niczym nie martw ;)

      Czekam na nn ^^
      Ściskam mocno! :*

      Usuń
  2. Ostatnio nie komentowałam, bo uznałam, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia, teraz najwyżej załapią się oba rozdziały.
    Mieszkanie z Nathielem - naprawdę współczuję Laurze, bo przecież Nathiel tak naprawdę nie jest przyzwyczajony, żeby robić cokolwiek wokół siebie. Wcześniej miał przecież "Perfekcyjną Panią Domu" Soratha. Nic dziwnego, że ciągle się kłócą i popadają w konflikty o głupoty. Może jednak się chłopak weźmie za siebie.
    Podejrzewałam, że to dziecko odpowiada za te osłabnięcia Laury. Podpowiada to logika, choć ciężko powiedzieć, co z tego wyniknie. Fakt, tu mogłaby się przydać jakaś wiedza o ciąży Calante, choć niekoniecznie coś by to dało. Niemniej trzymam za nią kciuki, żeby przetrwała ten ciężki okres czasu.
    Ostatnia scena rusza. Żadnego z nich nie można całkowicie ganić za słowa, które padły. Nathiel prawdopodobnie nie widzi już życia bez Laury, nic dziwnego, że chce ją bronić nawet w radykalny sposób, nie bacząc na jej uczucia, bo dla niej taka groźba była przecież niczym uderzenie. Może nie okazuje przesadnie uczuć wobec dziecka, które nosi, ale w tym momencie wykazała się matczyną miłością w pełnym tego słowa znaczeniu. Mam nadzieję, że uda jej się dotrzymać postanowienia o przeżyciu.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, nominowałam Cię do tagu ;)
    Więcej tutaj --> http://nefilim22.blogspot.com/2015/08/tag.html

    A co do rozdziału, to jak zwykle świetny <3

    OdpowiedzUsuń