I mamy kolejny rozdział. Ten w jakiś sposób mi się podoba. Malinki <3.
Na razie nie mam kiedy pisać, na dodatek straszliwie namieszałam w całej rozpisce. Czasami sama nie mogę się połapać, co ma być dalej. Zastanawiam się, jak mam z tego wyjść i czy w ogóle połowy z tego nie wywalić. Mam takie głupie wrażenie, że to już nie to WCN co kiedyś. A może to wcale nie jest złe? Trzeba iść do przodu.
POPRAWIONE [13.11.2019]
***
Krople
wody ściekały po świeżo umytych włosach, tworząc kałużę pod moimi stopami. W
górze wciąż unosił się zapach różanego żelu pod prysznic. Zdecydowanie jednym z
najlepszych momentów w życiu człowieka (lub półdemona) była ciepła kąpiel. To
pozwalało odciążyć chociaż na moment kręgosłup, który pod wpływem noszenia
niewielkiego jeszcze ciężaru w brzuchu, czuł się jak połamany kij od miotły.
Czasami kręcąc się w nocy po łóżku, miałam ochotę wyrwać go siłą z pleców i
wyrzucić przez okno. Potrzeba utrzymywania ciała w pionie skutecznie mi to
jednak uniemożliwiała.
To
był już czwarty miesiąc ciąży. Z dumą mogłam stawać przed lustrem i prezentować
swój wielki, odstający brzuch. Wszyscy wkoło byli zdziwieni tym, jak obecnie
wyglądałam. Mój stan spokojnie mógł wskazywać na to, że byłam już na ostatniej
prostej. Kto wie, może to wina mojej drobnej postury? Albo tego, że byłam
niska. Wciąż nie wiedziałam, jakiej płci będzie bezimienny, mały Auvrey.
Badanie USG wypadało w następnym miesiącu. Nathiel trzymał kciuki za
dziewczynkę. Był przeświadczony o tym, że będzie córeczką tatusia. Nawet na
moment w to nie zwątpiłam. Wiedziałam, że będzie ją rozpieszczał na wszelakie
możliwe sposoby. Oby tylko nie nauczył jej władać nożem, zanim nauczy się
chodzić.
Uśmiechnęłam
się niemrawo do swojego odbicia w lustrze. Całe szczęście, nie wyglądałam już
tak przerażająco, jak dwa miesiące temu, kiedy wszystkie objawy ciążowe rozegrały
wspólnie tragiczne przedstawienie. Nie zdarzało mi się też mdleć. Wszystko, co
złe, zdawało się bezpowrotnie minąć.
Poklepałam
delikatnie brzuch i wyszłam z łazienki w celu odnalezienia swojej zawieruszonej
gdzieś sukienki. Byłam pewna, że Nathiel siłą ją stąd wyrwał, ażeby tylko
zobaczyć mnie paradującą w samym, kusząco krótkim ręczniku. Nie myliłam się.
Stał oparty o framugę sypialni w seksownej pozie, wpatrując się we mnie
uwodzicielsko
–
Tego szukasz? – spytał podejrzanym, namiętnym szeptem, unosząc do góry biały
materiał.
Przewróciłam
oczami, podchodząc do niego i wyrywając mu go siłą.
–
Z tobą zawsze pod górkę – mruknęłam niepocieszona.
–
Oj tam. Przyznaj się, że lubisz ze mną mieszkać.
Westchnęłam,
spoglądając milcząco w bok.
Odkąd
zamieszkałam z Nathielem, minęły już dwa miesiące. I to o dwa miesiące za dużo.
Trudno było nam chwilami dojść do porozumienia. Często się kłóciliśmy i nie
odpowiadały nam nasze wyuczone przez lata nawyki. Gdy mieliśmy zrobić coś
wspólnie, również nie było to dla nas łatwe. Przyzwyczailiśmy się już do
indywidualnego trybu życia. Miałam nadzieję, że nie będzie tak do końca. Inaczej
rozwód gwarantowany.
–
Moja odpowiedź brzmi: nie – odpowiedziałam, wynosząc się z powrotem do
łazienki, którą zamknęłam, ażeby tylko Nathiel się do niej nie dostał.
Oczywiście jak podejrzewałam, usiadł pod drzwiami. Ostatnio bardzo często to
robił, zupełnie jakby się bał, że mogę niespodziewanie utracić przytomność.
–
Wiem, że jesteś w ciąży, ale czasami już nie mogę wytrzymać z twoimi humorami –
powiedział lekko obrażonym tonem głosu.
–
Poczuj mój ból. Ja z twoimi musiałam wytrzymywać, odkąd cię poznałam.
–
To nie to samo! – oburzył się chłopak. Po jego słowach nastąpiło głośne
uderzenie w drzwi. Domyśliłam się, że to Nathiel bezradnie uderzył w nie głową.
–
Masz rację. Zachowujesz się nawet gorzej niż kobieta w ciąży.
–
Nie mam głupich zachcianek żywieniowych jak ty! Cały czas jem i piję to samo!
–
Rzeczywiście. Żywienie się tostami i picie kawy przez cały dzień jest bardzo odżywcze.
Chyba przerzucę się na twoją dietę. Nasze dziecko z pewnością będzie
szczęśliwe.
–
Hej, oprócz tostów jem też słodycze. No i krakersy.
–
Co nie zmienia faktu, że żywisz się śmieciami.
Założyłam na siebie sukienkę i jeszcze raz
spojrzałam w lustro. Może nie przepadałam za tym, jak wyglądałam, ale musiałam
przyznać, że większy brzuch nie wyglądał u mnie tak źle. Nieskromnie mogłam przyznać,
że dodawał mi uroku. To sprawiło, że uśmiechnęłam się delikatnie do własnego
odbicia.
– Laura, wyjdź – usłyszałam dziecięcy jęk
spod drzwi.
Uśmiech od razu zszedł z mojej twarzy. Miałam
dosyć marudzenia Nathiela. Cieszyłabym się, gdyby zamilkł choć na cenne pół
godziny. Wiem, byłoby to dla niego nie lada wyzwanie, ale niech przynajmniej
spróbuje, a będę mu wdzięczna nawet za kilka minut życia w ciszy i spokoju.
– Wyjdę, jak kupisz mi maliny – mruknęłam od
niechcenia. – I czekoladę. Najlepiej z bakaliami.
Nastąpiła długa cisza.
–
Dobrze, jeszcze serek topiony z kawałkami szynki. Mam ochotę na kanapki –
dodałam. – Do tego rzodkiewki i szczypiorek. – Postanowiłam kontynuować listę
swoich ciążowych życzeń. Na szczęście Nathiel w porę mi przerwał. Doskonale
wiedział, że mogę tak w nieskończoność. Nie chciał poszerzać listy zakupów i
powiększać dziury w swoim portfelu.
–
Dobra, dobra, więcej zamówień nie przyjmuję, i tak nie mam pojęcia, gdzie
znajdę ci o tej porze roku maliny – powiedział, głośno prychając.
–
Jak mnie kochasz, to znajdziesz je choćby na końcu świata – odpowiedziałam bezdusznie,
otwierając gwałtownie drzwi od łazienki.
Auvrey
wylądował pod moimi stopami. Chyba nie było to zbyt dobre zagranie z mojej
strony. Przekonał mnie o tym zabójczy uśmiech, który rozświetlił jego twarz
kilka sekund później. Nadepnęłam, czy może raczej przykryłam, gołą stopą jego
twarz w miejscu, gdzie miał oczy. Nie musiał widzieć od dołu więcej niż ja.
–
W cholerę, szalenie mocno cię kocham i zrobię dla ciebie wszystko –
zaszczebiotał, szczerząc zęby. Wcale nie przeszkadzała mu stopa, która
zasłaniała cały jego widok na świat.
–
Bo zobaczyłeś moje majtki? – spytałam, unosząc znacząco brew.
–
Nie byle jakie majtki. W żółte, słodkie kaczuszki.
Zakłopotałam
się nieco, całkowicie nieświadomie przydeptując jego twarz jeszcze mocniej niż
wcześniej. Auvreyowi to jednak nie przeszkadzało. Zaniósł się zabójczym
śmiechem, samoczynnie pozbywając się bladej stopy z oczu. Szybko przeniósł się
do pionu, nie chcąc już narażać się na mój gniew. Z trudem zaciskałam usta. Nie
chciałam przypadkiem warknąć czegoś niemiłego. Nathiel miał trochę racji.
Podczas ciąży byłam nieznośna. W jednej chwili zalewałam się łzami, pragnąc od
niego czułości, a potem zaczynałam go obrażać, znajdując sobie byle jaki powód
do kłótni. A jeśli nasza niezgoda domowa była głównie moją winą?
Cudem
stłumiłam w sobie nadchodzącą falę rozpaczy, spowodowaną kolejnym głupim
powodem. Nadmiar hormonów zdecydowanie przeszkadzał mi w życiu codziennym...
–
Idę – zaczął z cichym, bezradnym westchnięciem Nathiel, otrzepując teatralnie
swoją koszulkę z napisem: „Hot Daddy”. – Nie kombinuj – usłyszałam surowe
brzmienie jego głosu, do którego dołączył grożący palec wskazujący i poważna
mina.
–
Maliny, Nathiel – powiedziałam znacząco, na co chłopak przewrócił oczami.
–
Życz mi miłego skakania po krzakach.
–
Życzę ci miłego skakania po krzakach. Nie daj się zabić.
–
Masz rację. Maliny to mali mordercy. Wezmę ze sobą nóż.
–
I tak go zawsze przy sobie nosisz.
Spojrzałam
na niego znacząco i delikatnie się uśmiechnęłam. W zamian za to ciepła dłoń
poczochrała moje mokre włosy na pożegnanie. Łowca malin wyszedł z domu, a ja
zostałam sama z własnymi myślami. Świetnie. Chwila spokoju, za którą tak
tęskniłam. Może nareszcie spojrzę do materiałów na studia, nie słysząc narzekań,
że nie powinnam przeciążać swojego mózgu.
Zgodnie
z własną zachcianką, zgarnęłam z sypialni podręcznik i zeszłam na dół do
kuchni, bo nauka bez kubka różanego Earl Greya to nie nauka. Gdy czajnik został
już postawiony na gazie, ja usiadłam przy stole i otworzyłam książkę na
stronie, na której ostatnio skończyłam czytanie. Na małe, czarne literki padały
teraz promienie zachodzącego słońca. Wyjątkowo raziły mnie w oczy, nieważne ile
razy mrugałam, próbując przyzwyczaić swój wzrok do nowych warunków. Z
przykrością musiałam też stwierdzić, że czytany tekst nijak wchodził mi do
głowy. Zupełnie, jakby mój umysł został przyćmiony jakąś niewidzialną gołym
okiem chmurę. Miałam nadzieję, że nie dotknął mnie syndrom ubożenia umysłu,
związany z mieszkaniem z Nathielem.
Podejmując
jeszcze kilka nieudanych prób czytania, nareszcie się poddałam. Moja nauka nie
miała w tym momencie sensu. Ostatnio bardzo często nie potrafiłam się skupić
nad treścią, co przed ciążą rzadko mi się zdarzało. A może tylko to sobie
wmawiałam, próbując przy okazji tłumaczyć własne rozleniwienie?
Odłożyłam
książkę na bok. Znowu miałam ochotę płakać. Z bezsilności, głupiego uczucia
samotności, które przed chwilą mi nie przeszkadzało, i nieuzasadnionego chaosu,
który miałam w umyśle. Jęcząc cicho z bezradności, położyłam głowę na stole.
Mokre włosy rozlały się po hebanowym stole, starając się skutecznie wchłonąć
promienie słoneczne. Choć niebo było dziś radosne i starało się zarażać swoim nastrojem,
ja nie miałam chęci ani ochoty na radowanie się razem z nim. Moje myśli
zajmowało tysiąc innych spraw, i to takich, które nie były zbytnio
pocieszające.
Sorathiel
poważnie zaczął się zastanawiać nad przygarnięciem kilku nowych członków do organizacji
Nox. Może sytuacja w świecie ludzi wciąż wyglądała tak samo – spokój, cisza,
tylko kilka zbłąkanych demonów, nie mających pojęcia, z kim zadzierają – ale to,
co działo się ostatnio w Reverentii, wyraźnie wskazywało na to, że nie było dobrze.
Bo czy demony zbudowałyby na nowo fortecę bez wyraźnego powodu? Sam Andariel,
przekazujący informacje swojej młodszej siostrze Andi, zauważył, że cieniste
demony znowu wyszły na prowadzenie i królują nad innymi frakcjami w Reverentii.
To nie był dobry znak. Na pewno coś szykowali. To tylko kwestia czasu, zanim
znowu zaczną urządzać liczne eskapady do świata ludzi. A może się myliłam? Ponoć
moje myśli charakteryzował pesymizm.
Podłożyłam
ręce pod brodą i zaczęłam bez celu przyglądać się lodówce, na której wisiała stara
kartka z napisem: „Umyj wreszcie naczynia!”. Oczywiście była mojego autorstwa,
i jak się idzie domyślić, nagląca prośba, mająca w sobie skromną nutkę nakazu, nie
została wypełniona. Nie wyobrażałam sobie Nathiela, który zostałby sam w domu,
i to na dodatek z dzieckiem. Oczami wyobraźni widziałam stosy śmieci zalegające
w kątach kuchni, karaluchy spacerujące koło zlewu, stosy nieumytych talerzy na
każdej wolnej powierzchni blatu, miliony dziecięcych, zużytych pieluch i
płaczące, umorusane czekoladą dziecko, które leżałoby na stole, wymachując na
wszystkie strony rączkami. Ta wizja wywołała na mojej skórze nieprzyjemne
dreszcze. Przecież Nathiel nie poradziłby sobie beze mnie. To oczywiste.
Kątem
oka spojrzałam na nieumytą patelnię, która wywołała moje westchnięcie. Wstałam
i zabrałam się do południowego sprzątania, starając się skierować swoje myśli
na inny, przyjemniejszy tor.
Dwa
dni temu Nathiel wpadł do domu z impetem, zupełnie jakby wydarzyło się coś
nieprzewidzianego. I rzeczywiście, stało się, bo przybiegł do mnie z wielką
torbą dziecięcych ciuszków. Dziewczęcych ciuszków. Gdy ja patrzyłam na niego
jak na idiotę, on pokazywał mi kolejne ubranka, ciesząc się jak mała
dziewczynka. Jego ulubionym zestawem były śpioszki z napisem: „I love my daddy”.
Szczebiotał tak z dobre pół godziny, aż w końcu uświadomiłam go, że to
niekoniecznie musi być dziewczynka. Wcale się tym nie przejął, stwierdził, że
na robienie dzieci mamy całe życie. Postanowiłam tego nie komentować. Tak dla
własnego bezpieczeństwa.
Cieszyło
mnie, że Nathiel tak bardzo angażował się w przyszłą rolę – swoją drogą, niezwykle
szybko się z nią oswoił – ale nie popierałam jego entuzjazmu. Chociażbym
chciała, nie potrafiłam się tym cieszyć w takim stopniu, jak on. Ciąża stała
się dla mnie akceptowalną codziennością. Czekałam, aż oczekiwanie dobiegnie końca
i zmieni się w kolejne życiowe wyzwanie. Nie twierdziłam przy tym, że
kompletnie nie obchodziła mnie istota, którą w sobie nosiłam. Póki co, traktowałam
ją po prostu jako coś oczywistego, co nie miało jeszcze formy człowieka. Być
może problem tkwił w postrzeganiu dziecka jako biologicznego zjawiska – w końcu
uczęszczałam na zajęcia z biologii eksperymentalnej.
Uśmiechnęłam się, gdy usłyszałam otwierające
się z rozmachem drzwi. Tak więc „pan domu” nareszcie wrócił. Musiałam przyznać,
że poszło mu to niezwykle szybko. Głośne stąpanie nerwowych kroków świadczyło
jednak o tym, że stało się coś nieoczekiwanego.
Uniosłam brew i odwróciłam się w stronę
wejścia do kuchnia. Stał w nich nachmurzony, niepocieszony Nathiel z gustowną,
roztrzepaną fryzurą, którą zdobiły liście. Próbowałam nie wybuchnąć śmiechem,
rozbawienie na mojej twarzy było jednak widoczne.
–
To nie jest śmieszne – warknął chłopak.
–
Szukałeś malin w krzakach, głupku? – spytałam, podchodząc do niego i wyjmując
mu troskliwie liście z roztrzepanych włosów.
–
Nie, w sklepie – mruknął niepocieszony.
–
Dzikie krzaki malin zaatakowały cię w supermarkecie? – spytałam, udając
zdziwienie.
–
Nie, to jakiś demoniczny pies rzucił się na mnie w drodze powrotnej, bo wyczuł,
że mam kiełbasę. A potem to już szło z górki. Czy może raczej leciało. Dosłownie.
Potrząsnęłam
głową z niedowierzaniem. Widząc nachmurzoną, lekko zirytowaną minę Nathiela,
nie mogłam powstrzymać się od podarowania mu drobnego pocałunku w policzek. To
od razu rozpromieniło jego twarz.
–
Widzisz, ile dla mnie znaczysz? – spytał, patrząc mi z uśmiechem prosto w oczy.
–
Widzę – odpowiedziałam, odbierając z jego rąk pudełko malin. Uśmiechnęłam się
wrednie pod nosem i nim Auvrey rzucił się na mnie z ustami, pragnąc gorących
podziękowań, oddaliłam się od niego na bezpieczną odległość. Za plecami
usłyszałam ciche prychnięcie ukazujące niezadowolenie. Teraz ważniejsze były dla
mnie maliny. Już na stojąco zaczęłam je pałaszować, jakbym się bała, że Nathiel
mi je zabierze, a było to całkiem prawdopodobne.
–
Hej, maliny ci nie uciekną – zaśmiał się chłopak. Chwilę później zaszedł mnie
od tyłu i objął dłońmi tak, że trzymał je na brzuchu. Początkowo nie widziałam
w tym celu, ale twarz, która nagle nachyliła się nad pudełkiem z owocami,
potwierdziła moje obawy. Chciał tylko, żebym straciła czujność. Jego usta chwyciły
zgrabnie jedną z malin.
–
Nie zawsze muszę używać rąk – powiedział, puszczając mi oczko.
–
Nie zawsze używasz mózgu.
–
To tylko jedna malina, Laura.
–
Ale MOJA malina.
Auvrey
wzruszył obojętnie ramionami, nareszcie się ode mnie odsuwając. Zaśmiał się,
klepiąc mnie po głowie jak małą, grzeczną dziewczynkę. Lekko się tym
zirytowałam. Chciałam odtrącić jego dłoń, ale nagle zastygłam w bezruchu.
Zupełnie jakby ktoś przejął władzę nad moim ciałem, wyłączając tymczasowo
system sterowania. Ta sama moc nakazała mi wypuścić koszyk malin na podłogę.
Obserwowałam, jak kilka dorodnych, różowych owoców rozsypuje się po podłodze,
tworząc na niej krwawą rzeź. Zdziwiona spojrzałam na swoje ręce. Drżały.
–
Laura?
Demoniczny
łowca zareagował natychmiastowo. Chwycił mnie za ramiona, obrócił ostrożnie w swoją
stronę i spojrzał badawczo w moją twarz. Wyglądał na poważnego.
–
Wszystko dobrze?
Nie
kiwnęłam głową, choć gdybym mogła, pewnie bym to zrobiła.
Już
wiedziałam, co się działo. Ciążowy syndrom sprzed miesiąca powrócił ze zdwojoną
siłą. Moje osłabienie uderzyło mnie jak wybuch bomby na polu bitwy. Wszystkie
dolegliwości zlały się w jedno. Najpierw straciłam równowagę, później poczułam nagłą,
zalewającą mnie od góry falę gorąca. Naraz zabrakło mi powietrza i dotknęły
mnie zawroty głowy, mieszane z mdłościami. Do tego wszystkiego znajome
ciemnienie przed oczami oraz otępienie. Nagle wszystkie siły życiowe mnie
opuściły. Czułam się, jakbym lada moment miała umrzeć, choć może była to
kwestia paniki.
–
Co się dzieje? – spytał zaniepokojony Auvrey, który zdążył mnie chwycić w
ramiona, nim wylądowałam na podłodze. Może nie bardzo wiedziałam, co się działo,
ale domyślałam się, że niósł mnie do sypialni. – Znowu to samo?
Wydawało
mi się, że skoro moje ciało odmówiło posłuszeństwa, nie będę w stanie choćby
wyrzucić z siebie jednego słowa, a jednak, mój atak przynajmniej pozwolił mi na
otwarcie ust.
–
Energia – szepnęłam słabo. – Znika.
–
Czujesz się tak, jakby pożerał ją demon? – spytał Auvrey, starając się zachować
zimną krew.
–
Tak – dodałam cicho, czując, że to limit moich marnych słów.
Usłyszałam
głośne przekleństwa płynące z ust demona. Brzmiały zupełnie tak, jakby chłopak
wiedział, co się dzieje. Wiedział? Niby skąd?
Próbowałam
wymówić jego imię, ale bezskutecznie. Nawet nie wiedziałam, czy drgnęły mi
usta. Znów słabość zaprowadziła mnie do ciemnego kąta nieświadomości. I zniknęłam.
Na długi czas.
***
–
Jest tak, jak podejrzewałem.
Rozmówca
stojący po drugiej stronie telefonu, westchnął ciężko, przeczesując swoje
czarne, roztrzepane włosy. Cały czas próbował sobie wmówić, że wszystko jest w
porządku, ale doskonale wiedział, że tak nie było. Po pięciu latach życia we
względnym spokoju, w końcu ich świat musiał przewrócić się do góry nogami.
Laura ciągnęła za sobą pecha, zupełnie jakby ktoś ją przeklął, i to jakąś ostrą
klątwą. Nawet przy niej jego niezwykłe szczęście niewiele dawało, a co dopiero
optymizm, który z reguły pomagał w takich krytycznych sytuacjach…
Chłopak
odgarnął kosmyk mokrych włosów z czoła swojej ukochanej. Z gorączkowymi
rumieńcami i przymkniętymi powiekami, obleganymi przez delikatne, jasne rzęsy,
wyglądała jak mała, chora dziewczynka, która potrzebowała dużo troski, żeby
wyzdrowieć.
–
A więc idąc zgodnie z twoją teorią – zaczął po krótkiej chwili ciszy Nathiel –
Laura nosi w sobie demona.
–
Tak sądzę – odezwał się spokojny głos w telefonie.
–
I ten demon – kontynuował – nieświadomie pożera energię potencjalną, znajdującą
się w jej ludzkiej połówce.
–
Dokładnie.
Auvrey
zmarszczył czoło. Od godziny niemal nie odrywał oczu od leżącej na łóżku
dziewczyny. Bał się, że jeżeli to zrobi, ominie go coś ważnego. Na przykład
moment jej przebudzenia czy gwałtowne pogorszenie się stanu. A tego by sobie
nie wybaczył.
–
Ale jak w przypadku Andi, nie może wyżreć jej do końca. W końcu Laura jest nie
tylko człowiekiem. Demon nie może zabrać energii demonowi, prawda?
–
Nathiel, nie mam ochoty na potwierdzanie wszystkich twoich pytań. Zadajesz mi
je po raz setny. – Jego przyjaciel ciężko westchnął. – Nie powinno jej grozić
nic poważnego.
–
Ale ona naprawdę się męczy, Sorath. A skoro jest w dużej mierze człowiekiem,
może się w końcu wykończyć. Ludzie nie mają takiej odporności, jak demony.
–
Wymyślimy coś.
Na
tym rozmowa się zakończyła. Bezradny Nathiel rzucił telefonem na fotel. Chciał
zrobić coś, dzięki czemu Laura poczuje się lepiej, dzięki czemu będzie
bezpieczna, ale nie potrafił. Przecież nie zapuka do brzucha i nie powie
własnemu dziecku, żeby opanowało swoją żądze pożerania energii. Zabijanie go
również nie wchodziło do gry, w życiu nie zabiłby kogoś, kogo sam powołał do
życia, przecież nie był Vailem Auvreyem. Jedyne, co mógł w tym momencie zrobić,
to zająć się Laurą w chwili, gdy czuła się naprawdę źle.
Policzki
dziewczyny wciąż były rumiane. Niespokojnie oddychała, mrużąc oczy, marszcząc
czoło i kręcąc głową na wszystkie strony, jakby coś ją opętało. Od czasu do
czasu z jej ust wyrywał się cichy, nieokreślony jęk, który z powodzeniem mógł
wyrażać ból. Zdawała się walczyć. Tak
jak wtedy, kiedy Andi zawładnęła jej cieniem. Ale to była zdecydowanie cięższa
walka. Nie mogła tak po prostu wyrzucić z siebie intruza. A przynajmniej nie na
tym etapie ciąży.
Ściągając
okład z jej czoła, zamoczył go w misce z zimną wodą. Za każdym razem, gdy na
nowo go układał, Laura odprężała się i na chwilę przestawała się rzucać.
Zmieniał go więc co kilka minut, zanim całkowicie przejmował ciepło gorączki. Obiecał
sobie, że jeżeli stan Laury się pogorszy, zabierze ją do szpitala. Na razie
mógł jednak tylko czekać. Raczej wątpił w to, że gdyby wszedł w jej cień (jak
wtedy, kiedy ratował ją przed małą demonicą), spotkałby swoje dziecko. Poza tym
gdyby tak się stało, miałby koszmary do końca swoich dni, bo przecież to małe
coś wciąż nie mogło przypominać do końca człowieka.
Na
samą myśl o płodzie leżącym w cieniu, i to takim pokazywanym w książkach o
rodzicielstwie, przeszyły go dreszcze. Powinien przestać zgłębiać ciążową
wiedzę. Zdecydowanie.
Pragnąc
odsunąć od siebie dzikie myśli, które mogły być powodem późniejszych koszmarów,
przyłożył dłoń do policzka Laury. Może mu się zdawało, może nie, ale gorączka
chyba lekko spadła. Dziewczyna też się nieco uspokoiła. Zupełnie jakby zmęczona
długą walką, w końcu zapadła w długi, regenerujący sen.
Nathiel zaczął ją delikatnie gładzić po poliku.
Była cholernie krucha. W przeciwieństwie do niego. Raczej nie było rzeczy,
która by go złamała. Każdy cios wymierzony w twarz przyjmował jako ekscytujące
wyzwanie, któremu musiał podołać skutecznym kontratakiem. Nigdy się nie
poddawał. Laura miała w sobie wiele zwątpienie. To dlatego starał się przy niej
zawsze być.
–
Śpij, mój albinosie – szepnął Nathiel, uśmiechając się do niczego nieświadomej
Laury, którą pogładził czule po głowie.
***
Czułam
zapach mięty. Czyżby był to kolejny poranek z serii: nieświadomie wtulam się w
pachnące kojącymi ziołami, czarne, roztrzepane włosy?
Mimowolnie
się uśmiechnęłam. Uwielbiałam takie poranki. Na pewno o wiele bardziej niż te,
kiedy budziłam się przygnieciona ramieniem Nathiela albo z jego dłońmi na
swojej klatce piersiowej. Wtedy miałam ochotę przywalić mu z pięści w twarz. Na
szczęście dziś nie było to potrzebne.
Otworzyłam
w końcu oczy. Powoli świtało. To dziwne, że budziłam się wyspana o tak wczesnej
porze. Co prawda byłam odrobinę zmęczona, ale gdybym spróbowała teraz pogrążyć
się na nowo we śnie, z pewnością miałabym problem z zaśnięciem. Już lepsze było
w tym momencie leżenie przy wtulonym we mnie Nathielu, który miarowo oddychał,
wyglądając niczym aniołek, którym w rzeczywistości nie był. Jego usta drgały
niespokojnie, jakby wymawiały jakieś słowa. Miałam głupie wrażenie, że mówi coś
o płodzie, ale to zapewne moje ciążowe spaczenie. Pogłaskałam go po włosach,
dzięki czemu wyraźna zmarszczka na czole zniknęła, a usta przestały wymawiać
głuche słowa. Uspokoił się, i to dzięki dotykowi moich chłodnych dłoni.
Spojrzałam
przed siebie tępym wzrokiem. Co się wcześniej działo? Pamiętałam tylko
rozsypujące się po podłodze maliny, i to, że znowu zrobiło mi się słabo.
Zapewne musiałam usnąć na długi czas, a Nathiel przy mnie czuwał. Na szafce nocnej
znajdowała się miska z wodą i szmatką dryfującą po powierzchni. Najwyraźniej
miałam gorączkę. To urocze, że się mną zajął. Byłam mu za to wdzięczna.
–
Laura – usłyszałam ciche chrypnięcie zmęczonego głosu.
–
Słucham? – szepnęłam, odgarniając mu włosy z czoła.
–
Płody w cieniu – mruknął ledwo słyszalnie.
–
Co? – zdziwiłam się.
–
Płody. Śmieją się ze mnie. Takie dwa. I w cieniu siedzą. Energię żrą. Jak te
sępy.
Spojrzałam
na niego lekko zdezorientowana. O czym on mówił? Czyżby to był jeden z jego
absurdalnie głupich snów? Kiedy się przebudzi, nawet nie chciałam o nim słyszeć...
Doskonale
znałam szaloną wyobraźnię Nathiela, w końcu raz nawet w niej byłam. Mogłam się
po niej spodziewać dosłownie wszystkiego. Lamy ubraną w raperską czapkę i
okulary przeciwsłoneczne, zarządzającej mafią rozbieganych, zbuntowanych malin,
które żądają lepszego nawozu na farmie tęczowych baranów, którymi zaś zarządza
człowiek-kot, lubujący się w paleniu marihuany podczas zachodów słońca. Różowa
chmurka, która czuła się samotna i zawędrowała na Ziemię, gdzie kąpała się w shake'u
czekoladowym z McDonald’s wraz z nagimi, złocistymi frytkami z KFC, które
lubiły się chwalić, który z nich jest dłuższy i bardziej zadowala podniebienie,
a obok fioletowych krzaków krył się przyczajony morderca o poczciwej nazwie
Dimetyloaminoazobenzenosulfonian, bo tak naprawdę był oranżem metylowym,
zamkniętym w pudełku, na dodatek cierpiącym na heksakosjoiheksekontaheksafobię.
Szatańskich mrówek, które zawładnęły Reverentią, robiąc z zamku burdel, gdzie
prostytutkami były nagie drzewa, rumieniące się na sam widok boskiej klaty
Nathiela Auvreya, który był kretynem wszystkich kretynów. Taka właśnie była jego
wyobraźnia. Nie do przejścia dla zwykłego człowieka.
Pragnąc
uniknąć sennych jęków Auvreya, chwyciłam go za polik i delikatnie uszczypnęłam.
Chłopak natychmiastowo zmrużył oczy i boleśnie jęknął. Jego ręka powędrowała w
stronę twarzy, którą zaczął rozmasowywać. Najpierw otworzył jedno szmaragdowe
oko, a później drugie.
–
Już nie śpisz? – spytał ospale.
–
Już dawno.
–
Ale miałem głupi sen.
Gdy
miał otworzyć usta, aby kontynuować swoją wypowiedź, natychmiastowo zatkałam mu
je dłonią.
–
Słyszałam, gdy spałeś, nie musisz mi tego opowiadać – powiedziałam szybko.
Chłopak
uśmiechnął się lekko, odrywając moją dłoń z twarzy. Wyglądało, jakby od razu
zapomniał o swoim koszmarze. Najwyraźniej zdołał się już rozbudzić.
–
Dobrze się już czujesz? – spytał troskliwie.
–
Lepiej. Coś się działo, gdy odleciałam?
–
Cały czas rzucałaś się po łóżku, miałaś wysoką gorączkę, jęczałaś i generalnie
to nie było z tobą zbyt dobrze. – Nathiel ciężko westchnął. Potem podciągnął
się na łokciach i oparł się o poduszkę. Wyglądał na niezwykle zamyślonego. Moje
myśli również zajmowały nie byle jakie rozważania. Istniała jedna rzecz, która
męczyła mnie od dłuższego czasu. Tylko tym razem nie zamierzałam jej w sobie
trzymać.
–
A co, jeśli nasze dziecko to demon? – spytałam, spoglądając przed siebie.
–
Tak, to demon.
Zdziwiłam
się.
–
Skąd to wiesz?
–
Bo usłyszałem bardzo prawdopodobną teorię na ten temat.
Następne
kilka minut minęło mi na dokładnym przysłuchiwaniu się historii Nathiela, która
była spowita dosyć ciekawą teorią Sorathiela na temat mojego słabnięcia. Według
niej, nasze dziecko było demonem pożerającym nieświadomie energię potencjalną. I
to wszystko dlatego, że byłam półdemonem, a więc miałam w sobie cząstkę
człowieka. Po logicznym przemyśleniu tej tezy, uznałam, że mogła być prawdziwa.
Właśnie tak się czułam, gdy mdlałam – jakby ktoś pożerał moją energię z cienia.
To prawdopodobnie syndrom, który mógł dopaść tylko półdemona rozmnażającego się
z demonem, a że byliśmy z Nathielem wyjątkową parą, padło akurat na mnie, czyli
najbardziej pechową dziewczynę wszech czasów.
–
Nathiel – zaczęłam bezradnie, pragnąc uwolnić się od najczarniejszych myśli,
które kołatały się teraz po mojej głowie. – A co, jeśli...
–
Nie chcę tego słyszeć, Laura – powiedział chłodnym głosem, od którego aż przeszyły
mnie dreszcze. – Nic się nie stanie, rozumiesz? – spytał już odrobinę łagodniej.
– Przysięgam na swoje życie, że jeżeli ten mały potwór będzie chciał cię zabić,
ja zabiję go pierwszy.
Byłam
zszokowana słowami Nathiela. Przez chwilę go nie poznawałam. Ani wyraz jego
twarzy, ani jego słowa nie były do niego podobne. Wyglądał zdecydowanie zbyt
poważnie.
–
To twoje dziecko – warknęłam, zaciskając na kołdrze pięści. – Nie waż się nic
robić, nawet jeśli będę umierać.
Nathiel
spoglądał beznamiętnie w moją twarz przez dłuższą chwilę, aż wreszcie westchnął
i odpowiedział:
–
Nie chcę cię stracić tylko dlatego, że spłodziłem nie to dziecko, co
powinienem.
Wszystkie
negatywne emocje nagle we mnie wybuchły.
–
Skąd wiesz, jakie ono będzie?! – wykrzyknęłam z oburzeniem. – Czy to jego wina,
że jest demonem? Prosił się o to? Ty też nie chciałeś nim być, ale nie mogłeś
tego zmienić! Ono jest zdane tylko na nas, na nikogo więcej! Spróbuj je tylko
tknąć! Spróbuj, a...
Chłopak
przyłożył palec wskazujący do moich ust, próbując mnie tym samym uciszyć.
Zapłakane oczy skierowałam na jego twarz. Teraz nie wyglądał na obojętnego. Był
wyraźnie poruszony, może nawet nieco smutny, starał się to jednak ukrywać. Gdy
lekko się uspokoiłam, chwycił mnie w swoje ramiona, mocno do siebie tuląc.
Milczał przez długi czas. Nie mogłam powstrzymać się od wyrzucenia z siebie
jeszcze kilku słów na obronę dziecka. Chciałam mieć pewność, że nie zrobi niczego
głupiego.
–
To tylko omdlenia, Nathiel. Może nie czuję się z nimi dobrze, ale żyję. I będę
żyła, bo to nic poważnego. Nie umieram – powiedziałam spokojnym głosem.
Zdradzało mnie jednak drżenie całego ciała. – Nie musimy wychodzić tak daleko w
przyszłość, a tym samym dramatyzować. Świat się nie kończy na tej chwili.
Chłopak
wciąż milczał, gładząc mnie po plecach i czekając, aż się uspokoję. Już nie
zamieniliśmy słowa na ten temat. Może to i dobrze? Nie chciałabym się
dowiedzieć, jak niebezpieczne myśli chodziły teraz po jego głowie. Nie chciałabym
wiedzieć, co by zrobił, gdybym naprawdę była na skraju wytrzymałości. Będę żyć.
Będę żyć, bo Nathiel nie poradzi sobie sam. Nie możemy popadać w paranoję. Na
pewno wszystko będzie dobrze. Bo co złego, wkrótce musi minąć.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńCo to TAGu - wybacz, że się przyczepię, ale według zasad wykonawca nie może się powtarzać. A Nickelback jest dwa razy.
To chyba powinno być trochę inne wCN, w końcu to powiązana, lecz inna historia. Tylko by ta rozpiska w końcu nie wylądowała w koszu z powodu zagmatwania.
A teraz czytam, słuchając "One in a million". Bo tak.
Laura chyba bardzo, bardzo lubi zapach róż. Herbata różana, żel pod prysznic. Co jeszcze?
"Na niewiele zdawały się codziennie masaże Nathiela, przy których usypiałam jak dziecko. Nie byłam tylko pewna, czy usypiam z powodu kojącego dotyku ciepłych dłoni czy też z nudów, gdy przez godzinę musiałam wysłuchiwać jego urojeń mózgowych. Nieważne. " - <3
Przeczytałam całość, teraz się pobawię w kopiowanie treści. Bo kto mi zabroni? A później się przebiorę, schowam kopertę do torby i pójdę na pocztę, list nie powinien czekać już dłużej.
Zacznę od szczegółów rozdziału, później podsumuję całość.
Nathiel zabierający sukienkę, by zobaczyć Laurę w samym ręczniku - do przewidzenia, więc bez dissów.
" - Wiem, że jesteś w ciąży i w ogóle, ale czasami już nie mogę wytrzymać z twoimi humorami - zaczął lekko obrażonym głosem.
- Poczuj mój ból - westchnęłam - Ja z twoimi musiałam wytrzymywać, odkąd cię poznałam.
- To nie to samo! - oburzył się chłopak." - a ja uważam, że to to samo. WW tym przypadku, oczywiście.
Jak tak czytałam, co Nathiel je, miałam ochotę przygotować koszyk z owocami i warzywami dla Laury, bo przy chłopaku to ona się raczej odpowiednio nie zdoła odżywiać. Ale potem pojawiły się maliny, więc odetchnęłam z małą ulgą.
" - Dobra, dobra, więcej zamówień nie przyjmuje i tak nie mam pojęcia gdzie znajdę ci o tej porze roku maliny - prychnął.
- Jak mnie kochasz to znajdziesz (...)" - aww *__* mały szantaż, ale słodki ^_^
" Auvrey wylądował pod moimi stopami. Chyba nie było to zbyt dobre zagranie z mojej strony. Przekonał mnie o tym zabójczy uśmiech, który rozświetlił jego twarz kilka sekund później.
Nadepnęłam, czy może raczej przykryłam gołą stopą jego twarz w miejscu, gdzie miał oczy. Nie musi widzieć więcej niż ja. Chyba następnym razem wstrzymam się od szalonych zmian, które polegają na noszeniu przeze mnie sukienki. Nigdy ich nie nosiłam.
- W cholerę szalenie mocno cię kocham, zrobię dla ciebie wszystko - zaszczebiotał, szczerząc swoje białe zęby. Wcale nie przeszkadzała mu stopa, która zasłaniała cały jego widok na świat.
- Bo zobaczyłeś moje majtki? - spytałam, prychając.
- Nie byle jakie. W żółte, słodkie kaczuszki - zaśmiał się." - glebłam xd! Po pierwszym rozdziale myślałam, że może coś się zmieniło, że wydoroślał z idiotycznych pomysłów, ale nie. Jara go zaglądanie pod spódnicę (bądź sukienkę w tym przypadku) swojej dziewczyny. Co za dzieciak, brak mi słów.
" - Nie daj się zabić.
- Masz racje. Maliny to mali mordercy. Wezmę nóż." - nigdy nie wiesz, co cię może w krzakach spotkać, ostrożności nigdy za wiele.
Nauka nauką, ale teraz to ciąża króluje w mózgu, nic innego.
Ja chcę powrót demonów, ale taki wielki!
Nathiel i sprzątanie - nigdy im nie po drodze. A zielonooki sam w domu z dzieckiem... Tego domu po godzinie by nie było.
"Dwa dni temu Nathiel wpadł do domu, zupełnie, jakby coś się stało. I rzeczywiście, stało się, bo przybiegł do mnie z wielką torbą dziecięcych ciuszków. Dziewczęcych ciuszków." - Może Auvrey ma jakiś radar? W końcu A... Ekhem, nieważne.
Zostawić majątek Nathielowi? :o Przecież to się równa największej głupocie świata! Hugh, przyznaj się podczas seansu spirutystycznego, że Auvrey cię zmusił do zapisu w testamencie. Normalny, zdrowy na umyśle człowiek nie zrobiłby czegoś takiego.
Już rozmawiałyśmy na temat tego, co dzieje się z Laurą. Udało mi się trafnie stwierdzić, co jej dolega. Może moje skojarzenie z pewną serią będzie się pojawiać, ale tutaj pewnie nie będzie to wyglądało aż tak dramatycznie. Będzie gorzej, bo w końcu ta ciąża to... Dobra, stop, nie mogę spoilerować, nie wypada. Dalej.
Podoba mi się ta troska i opiekuńczość Nathiela, chyba w takich momentach lubię go w tym tomie najbardziej. Gdy pokazuje swoją dorosłość, jest strasznie uroczy ;) <3
UsuńŚwiat Nathiela - mimo że go kocham, nigdy, przenigdy nie chciałabym tam trafić. A jeśli już bym musiała, to z naładowaną bronią, by strzelić sobie w głowę, widząc pierwszą różową chmurę.
Ja chcę miętowe świeczki! To wina Królika, że się tak na nie napaliłam.
"- Płody. Śmieją się ze mnie. Takie dwa. I w cieniu siedzą. Energię żrą. Jak te sępy." - uśmiechnęłam się jak psychopatka przy tym zdaniu. Dlaczego? Bo SPOILERÓW NIE BĘDZIE! Wiem, co będzie i się jaram, huehuehue <3
Nathiel jest skłonny pozbawić życia dziecko, by tylko Laura przeżyła. Nie jestem w stanie krytykować jego decyzji, jak i nie jestem do niej przekonana. Któreś musiało by umrzeć. To jak wybieranie między mniejszym a większym złem. Najwyżej on będzie miał kogoś na sumieniu, nie ja.
Masz rację. To trochę inne opowiadanie. Poruszające dojrzalsze kwestie, ale wciąż mające swój urok z WC Nathiela i demoniczną głupotę chłopaka. Wciąż czyta mi się to tak samo dobrze, jak poprzednie 74 rozdziały. Więc się niczym nie martw ;)
Czekam na nn ^^
Ściskam mocno! :*
Ostatnio nie komentowałam, bo uznałam, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia, teraz najwyżej załapią się oba rozdziały.
OdpowiedzUsuńMieszkanie z Nathielem - naprawdę współczuję Laurze, bo przecież Nathiel tak naprawdę nie jest przyzwyczajony, żeby robić cokolwiek wokół siebie. Wcześniej miał przecież "Perfekcyjną Panią Domu" Soratha. Nic dziwnego, że ciągle się kłócą i popadają w konflikty o głupoty. Może jednak się chłopak weźmie za siebie.
Podejrzewałam, że to dziecko odpowiada za te osłabnięcia Laury. Podpowiada to logika, choć ciężko powiedzieć, co z tego wyniknie. Fakt, tu mogłaby się przydać jakaś wiedza o ciąży Calante, choć niekoniecznie coś by to dało. Niemniej trzymam za nią kciuki, żeby przetrwała ten ciężki okres czasu.
Ostatnia scena rusza. Żadnego z nich nie można całkowicie ganić za słowa, które padły. Nathiel prawdopodobnie nie widzi już życia bez Laury, nic dziwnego, że chce ją bronić nawet w radykalny sposób, nie bacząc na jej uczucia, bo dla niej taka groźba była przecież niczym uderzenie. Może nie okazuje przesadnie uczuć wobec dziecka, które nosi, ale w tym momencie wykazała się matczyną miłością w pełnym tego słowa znaczeniu. Mam nadzieję, że uda jej się dotrzymać postanowienia o przeżyciu.
Pozdrawiam
Laurie
Hej, nominowałam Cię do tagu ;)
OdpowiedzUsuńWięcej tutaj --> http://nefilim22.blogspot.com/2015/08/tag.html
A co do rozdziału, to jak zwykle świetny <3