Dzisiejszy rozdział został wstawiony na bloga tylko z tego powodu, że wyjątkowo nie poszłam dziś na zajęcia. Pewnie gdybym poszła, pojawiłby się dopiero w przyszłym tygodniu, a co za tym idzie: obawiam się, że będę musiała zmienić daty wstawiania rozdziałów. Możliwe, że z tygodnia zrobią się dwa, możliwe, że na jakiś czas przestanę nawet pisać.
Rozdział nijaki, choć jest. Bliźniaki już blisko. Pojawia się też Ethan. Cieszmy się.
POPRAWIONE [16.08.2020]
***
„Jak się czujesz?”, „blado dziś wyglądasz!”,
„może odpocznij?”, „martwię się o ciebie!”.
Miliony pytań i stwierdzeń wierciło w
mojej głowie dziurę, przyprawiając mnie o mdłości. Może nie najlepiej znosiłam
ciążę, ale przecież nie umierałam. Okres moich niespodziewanych omdleń minął,
na razie czułam się więc dobrze.
Powoli zbliżałam się do szóstego miesiąca
męczarni i jedyne, co na razie mnie niepokoiło, to to, że nie byłam w stanie
wyczuć ruchów swoich dzieci, co powinno już nastąpić w piątym miesiącu. Jedyną ich
większą aktywnością (i oznaką na to, że żyły) było pożeranie mojej ludzkiej
energii.
Lekarz podczas ostatniej wizyty stwierdził,
że zostanę matką dwójki niesfornych dzieciaków, z których jedno będzie
chłopcem, a drugie dziewczynką. Potwierdził tym samym teorię tajemniczej
wiedźmy Isabelle. Ten fakt wcale mnie nie cieszył. W końcu przewidziała też
wojnę pomiędzy demonami, łowcami, la bonne fée i wiedźmami.
Szukanie nowych członków Nox szło nam niezbyt
dobrze. Nathiel prędzej odstraszał rekrutów, a Sorathiel był zajęty pracą w
domu, nie miał więc czasu wychodzić na podobne misje. Andi wciąż uchodziła za
młodą osobę, a co za tym idzie – nie chcieliśmy powierzać jej tak trudnego
zadania jak werbowanie nowych członków. Na pewno w pierwszej kolejności
wzięłaby do Nox swoich znajomych ze szkoły, którzy mogliby się zdziwić po
pierwsze jej pochodzeniem, po drugie przestraszyć i uznać ją za wariatkę.
Szukanie nowych ludzi nie było łatwe.
Rekrut musiał być przede wszystkim zaufany i silny nie tylko fizycznie, ale
również psychicznie. Dodatkowo najlepiej, aby taka osoba miała już styczność z
demonami – wiedza, z czym się mierzymy, to w zasadzie kwestia nadrzędna. Trzeba
przy okazji podkreślić to, że żaden z nowych nabytków Nox nie zostawał
natychmiastowo łowcą. Nawet ja przechodziłam przez długi proces przygotowawczy,
mający sprawdzić moje możliwości, siłę i wytrwałość. Tak było za czasów
panowania Hugh. Jak to będzie wyglądało w przypadku Sorathiela, będącego
obecnym szefem organizacji? Domyślałam się, że podobnie.
Podczas gdy prowadziłam w swojej głowie
poważne rozważania, poczułam zapach spalenizny. To wrażenie węchowe trochę mnie
zdziwiło. Jak długo musiałam stać przy oknie i wpatrywać się w śnieżnobiałą
okolicę? Przecież niedawno przewracałam kotlety na drugą stronę.
Jęknęłam bezradnie. W końcu to nie
pierwszy raz, kiedy spalałam obiad.
Podeszłam do starej patelni, na której nie
było już ani odrobiny tłuszczu. Za to znajdowały się zwęglone kawałki czegoś,
co nie przypominało mięsa. Czułam, że hormony rozwalają mnie od środka. Nim jednak
łzy potoczyły się po moich policzkach, w kuchni pojawił się Nathiel.
– Znowu spaliłaś obiad? – spytał,
przewracając oczami.
To pytanie ugodziło nieco moją dumę.
– Nie – skłamałam, zaciskając usta.
Auvrey widząc zbliżającą się falę
rozpaczy, wyłączył gaz i wrzucił brutalnie patelnię z całą jej zawartością do
zlewu.
– Dziś po prostu znów zamówimy pizzę –
powiedział beztrosko, wzruszając ramionami.
Spojrzałam z wyrzutem w kierunku patelni.
Nawet nie wiem kiedy, a łzy popłynęły wodospadem wzdłuż mojej twarzy. Nie
pomogło odwrócenie głowy w drugą stronę.
– Nie poznaję cię – mruknął niepocieszony Nathiel,
natychmiastowo do mnie podchodząc. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, położył dłoń
na moich plecach, drugą wkładając pod moje kolana. Tym o to sposobem, szybciej
niż sądziłam, znalazłam się w jego ramionach. Wisiałam w powietrzu, co wcale
mnie nie cieszyło, a sprawiło jeszcze większą przykrość. Przykrość? Czasem nie
rozumiałam tego, co bliźniaki ze mną robiły. Nie dość, że za dnia byłam
rozkojarzona, to jeszcze całe otoczenie padało ofiarą mojej nieuwagi. Tak samo
jak Nathiel – nie poznawałam siebie. Gdzie ta dawna chłodna i opanowana Laura?
Co się z nią stało? Modliłam się w duchu, żeby to było tylko chwilowe. Przecież
nie chciałam być klonem Amy, która płakała na każdym kroku nawet wtedy, gdy
rozlała przypadkiem herbatę, brudząc ulubiony dywan.
Chcąc nie chcąc, objęłam szyję Nathiela i
spojrzałam bezradnie prosto w jego szmaragdowe oczy. Szukałam w nich ratunku.
– Nie płacz – powiedział z westchnięciem. –
Świat nie kończy się z powodu spalonych kotletów. No, chyba że w niedalekiej
przyszłości te kotlety miały zbawić świat, a zwęglając je, przesądziłaś o
losach ludzkości. Teraz wszyscy zginiemy, bo...
Zatkałam dłonią jego usta. Wiedziałam, że
gdy zacznie wyobrażać sobie niestworzone rzeczy, nie skończy tak łatwo.
– Starczy.
Nachmurzony chłopak zabrał rękę ze swoich
ust.
– Już milczę – mruknął od niechcenia, przewracając
teatralnie oczami. – Ale ty też musisz się wyciszyć.
– Spróbuję.
Oparłam głowę na ramieniu Nathiela. Mój
jedyny, demoniczny ratunek przed szaleństwem, postanowił zrobić mi wycieczkę po
domu. Nie do końca rozumiałam, gdzie mnie niesie i jaki ma w tym cel, ale mógł
mnie tak nosić cały dzień. W jego objęciach czułam się jak małe dziecko.
Brakowało tylko wierzgania nogami w powietrzu i nucenia dziecięcych piosenek.
To na szczęście, pomimo hormonów, wciąż było poniżej mojej godności.
– Muszę ci się pochwalić swoją robotą.
Przeniosłam wzrok na Nathiela. Uśmiechał
się jak mały łobuz, który zostawił swojej matce prezent w postaci ścian wymalowanych
kredkami. Moim oczom już po chwili ukazało się jednak coś zupełnie innego. Coś,
co znowu uwolniło tamę i sprawiło, że łzy spłynęły po policzkach jak wodospad.
– Nathiel – jęknęłam z wyrzutem.
– Co znowu? – spytał zdezorientowany
chłopak. – Starałem się przecież. Brzydko? Możesz coś poprawić, nie obrażę się –
dodał z powagą w głosie.
Zaśmiałam się, pociągając nosem.
Od jakiegoś czasu Auvrey zamykał się w
byłym pokoju mojej matki i nie pozwalał mi tam wchodzić. Podejrzewałam wówczas,
że przygotowuje coś spektakularnego, co będzie miało związek z dziecięcym
pokojem. Nie spodziewałam się jednak nie wiadomo jakich efektów. Nie
podejrzewałam tego demonicznego łowcy o wygórowany gust dekoracyjny, a raczej o
to, że stworzy coś, co mnie załamie swoją innowacyjnością. Znając pomysły
Nathiela, na ścianach pojawiłyby się wzory zielonych ufoludków, łóżeczko i
wszystkie szafki byłyby czarne, a dywan różowy i na dodatek zdobiony trupimi
czachami – na środku tego wszystkiego stałaby gablota z dwoma nożami exiaitlis,
które byłby podarunkiem dla nowonarodzonych maluchów – tak zapobiegawczo, żeby
uczyły się walki z demonami już od dnia narodzin. Na szczęście moje obawy nie
zyskały urzeczywistnienia. Pokój co prawda był minimalistycznie urządzony, ale
bardzo do mnie przemawiał.
Ściany pomalowane zostały na delikatny,
brzoskwiniowy kolor, dziecięce meble tonęły w bieli, puchaty dywan leżący na
środku dopasowywał się do ścian swoją pomarańczową barwą. Tuż nad łóżeczkiem znajdowały
się malowane ręcznie gwiazdy, który pięły się ku górze krętym szlakiem. Każda
gwiazdka miała inną minę. Już samo to potwierdziło moją teorię, że dziecięcy
pokój nie był wyłącznie autorstwa Nathiela. Czułam, że maczała w tym palce Amy.
Na fotelu z pomarańczową narzutą leżał
duży, brązowy miś, na półkach poustawiane były zabawki, wystrój komód i innych
rzeczy nie był jednak pełen. Wiadomą rzeczą było, że szafki zapełnią się wtedy,
kiedy bliźniaki będą już na świecie. Liczne pampersy i inne niemowlęce
przyrządy będą nieodłączną częścią naszego życia już za cztery miesiące.
– Jest cudownie – przyznałam, uśmiechając
się szeroko i ocierając łzę z policzka.
– Ha, wiedziałem – stwierdził dumnie
chłopak. – Niech wszyscy klękają przed moim geniuszem. Powinienem stroić pokoje
zawodowo.
– Bądźmy szczerzy. Amy i Sorathiel ci
pomogli.
– Nieprawda!
Auvrey nachmurzył się jak małe dziecko.
Błyski w jego szmaragdowych oczach zdradzały jednak kłamstwo. Potrząsnęłam
tylko głową i złożyłam szybki pocałunek na poliku oburzonego demona. Od razu
się rozpromienił.
– Wiesz, czego jeszcze brakuje? – spytał z
powagą w głosie. – Imion. A ja mam nawet propozycję – mówiąc to, wyszedł z
pokoju.
Rzeczywiście, nie zastanawialiśmy się
dotąd nad imionami dla bliźniaków. Zdziwiłam się, że ani razu moje myśli nie zaprzątała
tak trywialna, a zarazem podstawowa sprawa. Chyba naprawdę żyłam w innym
świecie, skoro chciałam pozostawić bliźniaków bez imion. Nathiel i Laura Auvrey
oraz mali, bezimienni Auvreyowie.
– Jaka jest twoja propozycja? – spytałam,
unosząc brew. Wiedziałam, że jego odpowiedź nie będzie zaskakująca.
– Chłopiec może być Nathielem juniorem – odpowiedział
z chichotem.
Przewróciłam oczami.
– Nie zgadzam się na to. Wyobraź sobie, że
będę wołać Nathiela, żeby dać mu kieszonkowe. Przybiegną obaj i będą się kłócić
o pięć dolarów. Walka zapewne zakończy się na nożach.
– Fajna perspektywa – powiedział z
rozmarzeniem Auvrey.
– Zdecydowanie nie.
Zostałam przeniesiona przez próg sypialni,
już po chwili trafiając w objęcia ciepłej kołdry, która sprawiła, że
momentalnie zachciało mi się spać. Spróbowałam zwalczyć w sobie to senne uczucie.
Nathiel rzucił się na miejsce obok mnie,
przez co podskoczyłam na materacu. Spojrzałam na niego z wyrzutem, gdy ten
układał wygodnie poduszkę pod głową.
– Słucham w takim razie twoich pomysłów –
powiedział, zerkając na mnie z wyzywającym uśmieszkiem.
– Nie jestem dobra w wymyślaniu imion.
Ale… – przerwałam i zamyśliłam się – fajnie byłoby nazwać bliźniaków imionami
podobnymi do naszych. Jest takich od groma.
– Błagam, byle nie Nathaniel – burknął
Nathiel, marszcząc z niezadowoleniem czoło. – Ile natłumaczyłem się w życiu
ludziom, że moje imię to nie Nathaniel, a Nathiel. Przecież one nawet nie są do
siebie podobne… – powiedział, głośno prychając.
– Trochę są –
stwierdziłam z rozbawieniem, przez co dostałam poduszką w twarz. Posłałam
Nathielowi groźne spojrzenie i oddałam mu cios. Niestety, tylko go rozbawił.
– Więc jak? Nath, Nathan, Nethanian, Nate…
– wymieniał chłopak.
Ja już jednak wiedziałam, jak będzie nazywał
się nasz syn.
– Nate – odpowiedziałam. – Nate Auvrey.
– Brzmi nieźle – przyznał z uśmiechem
czarnowłosy demon. – Twoja kolej.
Przewróciłam oczami.
– Lauren, Laurie, Laurel, Aura...
– Aura Auvrey – stwierdził natychmiastowo
Nathiel.
Uśmiechnęłam się. Nie sądziłam, że pójdzie
nam to tak szybko. I pomyśleć, że wystarczyło tylko skojarzyć podobne imiona do
naszych.
– Aura i Nate Auvrey – powiedziałam,
patrząc w zamyśleniu w sufit.
– Laura i Nathiel Auvrey – dodał
rozmarzonym głosem demoniczny łowca.
Szturchnęłam go ramieniem. Przecież
oficjalnie mi się nie oświadczył. Nie powinien jeszcze myśleć o czymś takim jak
małżeństwo. Nie dorósł do tego.
– Brzmi dobrze – odpowiedziałam naprzeciw
własnym myślom.
Szmaragdowooki zaśmiał się dźwięcznie i
przytulił moją rękę do swojego gorącego polika. Zazdrościłam mu ciepła, którym
emanował. Mimo tego, że był demonem i nie posiadał ludzkiej krwi, był gorący
jak rozgrzany piec. Ani razu nie poczułam od niego chłodu – i nie chodzi mi tu
o charakter, bo to zdarzyło się niestety wielokrotnie. Nathiel był moim osobistym
grzejnikiem.
Przysunęłam się do niego i, mimo
przeszkadzającego mi w życiu codziennym wielkiego brzucha, przytuliłam do jego
klatki piersiowej.
Znowu zrobiłam się senna. Dłoń Nathiela,
która gładziła delikatnie moje włosy, nie pomagała. Ale pomogło coś innego.
Solidne, gwałtowne i nader zaskakujące kopnięcie.
Drgnęłam niespokojnie.
– Co? – spytał nierozumnie Nathiel.
Już
miałam odpowiadać, gdy znowu poczułam silne uderzenie. Tym razem podskoczyłam.
– Co jest?
– powtórzył już zniecierpliwiony Auvrey.
– To – odpowiedziałam i przyłożyłam jego
dłoń do swojego brzucha.
Przez chwilę nie wiedział, o co może
chodzić. Patrzył się na mnie z miną mówiącą: „naćpałaś się czegoś?”. Chciał
zabrać swoją dłoń, ale przytrzymałam ją na brzuchu. Już po krótkiej chwili
bliźniaki odezwały się ze zdwojoną siłą.
Jęknęłam cicho, mimo wszystko próbując się
uśmiechnąć.
– Niestrawność? – spytał głupio Nathiel.
– Podwójna – mruknęłam.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że to
nie mój brzuch szaleje, a jego dzieci. Oczy dziwnie mu zaświeciły, a usta
ułożyły się prawie w kształt litery c. Brakowało mu jeszcze dziecięcych
rumieńców ukazujących szczęście.
Zerwał się, mało nie przyprawiając mnie o zawał,
i przytkał ucho do brzucha. Z radością wymalowaną na twarzy nasłuchiwał
lżejszych już znaków obecności swoich dzieci.
– Walą, jakby demony kopały! Moja krew! –
powiedział radośnie, zanosząc się zabójczym śmiechem, który nijak pasował do
wizerunku przyszłego ojca. – Cześć, to ja, wasz tatuś. Będziemy razem zabijać
demony? – spytał uroczym, niepasującym do niego głosem, tykając brzuch palcem
wskazującym.
Przewróciłam oczami.
– Daj im się najpierw urodzić.
– Niech już się przygotują do ciężkiego
treningu. Będę ich uczył trzymać nóż, gdy tylko się narodzą – odpowiedział z
przedziwną powagą, która zaczęła mnie niepokoić. – Zobaczysz, będą ciachać
demony przez sen.
– Albo pozabijają się nawzajem, leżąc w
dziecięcym łóżeczku – burknęłam z niezadowoleniem. – Starczy tych fantazji,
Nathiel. Najpierw niech się urodzą, potem dorosną i same zdecydują, co będą
chciały robić.
– Oczywiście, że to, co tatuś –
zaszczebiotał chłopak, tuląc się do brzucha, jakby był kotem, szukającym
ciepłego kąta.
Tym razem nie mogłam powstrzymać się od
delikatnego uśmiechu. Gdzieś w jego głupocie, głęboko, naprawdę głęboko, kryła
się doza słodyczy. Na co dzień starał się być bardziej uwodzicielski (czasami
średnio mu to wychodziło), a sam nazywał siebie seksownym (polemizowałabym), ale
trzeba przyznać, że ze wszystkich określeń najdalej było mu do słodkiego (chyba
że chodzi tutaj o odległość od domu do sklepu, gdzie codziennie kupuje
czekoladę i żelki w kształcie węży, bo przecież są takie urocze).
– Tata Nathiel będzie was kochał –
zaszczebiotał raz jeszcze, łaskocząc mnie palcem wskazującym po brzuchu.
Nie wiedziałam w tym momencie, czy mam się
śmiać, czy płakać. Śmiać – z powodu łaskotek, a płakać – z powodu tego, co
powiedział Auvrey. Przyznaję, wzruszyłam się. Nasze dzieci będą może miały
lekko nierozgarniętego tatę, ale mimo swoich licznych, niezbyt mądrych pomysłów
będzie o nie dbał i kochał je jak prawdziwy człowiek, a nie demon. Bliźniaki nie
będą żyły tak jak ja lub Nathiel, choć nie twierdzę przy tym, że będą miały
łatwe życie – w końcu ich rodzice to łowcy, którzy na co dzień walczą z
demonami. Mogą też nie być do końca bezpieczne, w końcu narodzą się w czasie,
kiedy Reverentia podnosi się z popiołów, postaramy się jednak o to, aby żyło im
się jak najlepiej.
Uśmiechnęłam się pod nosem, zamykając
oczy. Z jednego oka zdążyła uciec mi łza. Nie była jednak wywołana smutkiem, a
radością. Bo już niebawem nasz dom miał zapełnić się szczebiotem małych dzieci.
Naszych dzieci. Aury i Nate'a Auvreyów.
***
Dzisiejszy grudniowy dzień uchodził za
jeden z przyjemniejszych, nawet jeżeli spacerowało się po mroźnej okolicy i
chroniło twarz przed płatkami śniegu przecinającymi drogę do celu. Dookoła
panował gwar spowodowany zaciętym poszukiwaniem prezentów. Tłumy ludzi zapychały
każdy wolny sklep, a także kawiarnie. Wszystkim udzielił się świąteczny klimat.
Tylko nie mi. Bo choć dzień był jednym z milszych podczas tej piekielnie
mroźnej zimy, sam w sobie pozostawiał dużo do życzenia.
Z ironicznym uśmiechem spoglądałam na
radosnych ludzi, ubranych po uszy w szaliki i czapki. Większość z nich
dzierżyła kolorowe torby w bałwanki i renifery. Dlaczego tylko ja miałam
problem z wyborem prezentów? I dlaczego ktoś wykupił wszystkie zestawy noży w
sklepie z kuchennymi przyborami?
Mój kręgosłup po dwugodzinnej przeprawie
przez miasto krzyczał z bólu, żądając odpoczynku. Świąteczne, kolorowe lampki
pozawieszane na choinkach raziły moje oczy, bombki iskrzyły się światłem
wieczornych lamp, świąteczna muzyka wdzierała się do moich uszu, a ja błagałam
w duchu, żeby wszyscy się zamknęli. Głosy ludzi aż nadto mnie denerwowały. Tak
samo jak biegające pomiędzy nogami dzieci, które rzucały się śnieżkami.
Zdecydowanie nie przepadałam za zakupami, a już szczególnie za tymi, które
dotyczyły poszukiwania prezentów. Może z Amy, Sorathielem i Andi nie miałam
problemu, ale Nathiel stanowił dla mnie prawdziwe wyzwanie.
Początkowo myślałam o nożach, których w
sklepach jakimś cudem zabrakło (czyżby masowe morderstwa przed świętami?), później
pomyślałam o mangach, ale ostatecznie stwierdziłam, że przecież Auvrey nienawidzi
czytać. Wpadł mi również do głowy pomysł na kupno jakiejś koszulki z dziwacznym
napisem, ale ją trudno było akurat zdobyć. Naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie
Nathiel je kupował. Coś mi podpowiadało, że w jakimś sklepie internetowym,
którego właściciel był na takim samym poziomie umysłowym, co on.
Westchnęłam ciężko i zakryłam twarz
szalikiem. Śnieżna zawierucha przybrała na sile, ale ludzie zdawali się tym nie
przejmować. Dalej prowadzili ożywione rozmowy dotyczące trywialnych,
świątecznych tematów. Zdecydowałam, że ze względu na przepełnione kawiarnie,
odpuszczę sobie dzisiaj gorącą czekoladę i przyrządzę ją w domu. Poradzę sobie,
będąc na nogach jeszcze przez jakiś czas. Kręgosłup przecież mi nie odpadnie.
– Uwaga! – usłyszałam donośny, dziecięcy
krzyk, którym się nie przejęłam. Skąd miałam wiedzieć, że ktoś kierował te
słowa akurat do mnie? Na chodniku znajdowało się mnóstwo ludzi.
Już po chwili dostałam ciężką, twardą
śnieżką prosto w twarz. Powiedzmy, że miałam pecha, stąpając akurat po niezbyt
stabilnym podłożu. Rzut śnieżką był na tyle silny, że wystarczył, abym
ślizgnęła się po zlodowaciałej powierzchni. Z mocno bijącym z przerażenia
sercem wylądowałam na ziemi. Po upadku natychmiastowo położyłam dłoń na
brzuchu. Bałam się, że bliźniakom mogła stać się krzywda.
Przestraszeni młodzi winowajcy zniknęli
między tłumami, a ja wciąż siedziałam na chodniku, próbując opanować uczucie
słabości, które z nagła mnie dotknęło. Żaden z przechodniów się mną nie
zainteresował. Nie oczekiwałam, że ktokolwiek mi teraz pomoże, przecież
wiedziałam, jacy byli ludzie. A jednak. Tajemnicza, męska dłoń wysunęła się niespodziewanie
w moim kierunku.
– Pomogę – usłyszałam ochrypły, niski
głos. Jego właściciel po prostu chwycił mnie za łokieć i przeniósł gwałtownie
do pionu.
Spojrzałam na niego, modląc się w duchu,
aby nie utracić przytomności na środku miasta, budząc tym ogólne zaskoczenie i
po raz kolejny lądując w szpitalu, gdzie Nathiel będzie na mnie krzyczał i powtarzał:
„a mówiłem, żebyś nie szła nigdzie sama”. Na szczęście już po chwili odzyskałam
świadomość tego, co się dzieje. Tajemniczy przybysz wciąż trzymał mnie za
łokieć, jakby domyślał się, że zaraz padnę na twarz.
– Calanthe? – spytał nagle.
Zamrugałam zdziwiona oczami, dopiero teraz
zwracając uwagę na wygląd mężczyzny.
Włosy
miał kruczoczarne, roztrzepane i nieco przetłuszczone – przeplatały je pasma siwizny,
co już podpowiedziało mi, że mógł mieć od czterdziestu do pięćdziesięciu lat.
Oczy ciemne, nieco skośne, choć z pewnością nie był Azjatą – co jedynie mógł
mieć azjatyckie korzenie. Gęste brwi ściągnięte do środka, podbródek pokryty niechlujną
brodą, szalik niedbale zarzucony na szyję... Jego wygląd raczej odpychał, niż
zachęcał. Podobnie jak podarty, czarny płaszcz, dziurawe buty i poranione,
brudne dłonie. Czuć było od niego mocną woń alkoholu, a jego nieobecny wzrok
tylko potwierdzał moją teorię, że mam do czynienia z człowiekiem, który uciekł
w ramiona nałogu. Początkowo nie zdawałam sobie sprawy z tego, z kim mam do
czynienia, ale kiedy usłyszałam imię swojej matki, szybko zrozumiałam, kto to
był.
– Nie – odpowiedziałam po chwili, nie
spuszczając z niego wzroku.
Mężczyzna ciężko westchnął.
– Przecież to oczywiście – mruknął jakby
do siebie, choć wyraźnie go słyszałam. – Miała inne oczy – dodał, spoglądając
tępo w dal.
– To moja matka – oznajmiłam, wciąż nie
spuszczając z niego wzroku.
Mężczyzna skrzywił się z obrzydzeniem. Z
kieszeni kurtki wyjął coś, co przypominało bukłak na wodę. Doskonale jednak
wiedziałam, że łyk pociągniętego przez niego napoju to jakiś mocny trunek.
– Ty też urodzisz dziecko demonowi? –
spytał z prychnięciem, spoglądając w stronę mojego brzucha.
Uśmiechnęłam się ironicznie pod nosem.
Ciekawe jak się tego domyślił? Zapomniał tylko o jednym: ja też byłam demonem.
Przynajmniej w połowie. Musiał się tego domyślać, w końcu znał zarówno moją
matkę, jak i ojca.
Mężczyzna odwrócił się na pięcie,
wkładając dłonie do kieszeni. Zgrabił się, jakby przytłoczyło go to spotkanie,
a potem ruszył przed siebie. To oczywiste, że nie zamierzałam dać mu odejść.
Nie bez powodu los postawił go na mojej drodze.
– Ethan Parthenai, prawda? – rzuciłam w
kierunku jego pleców.
Na chwilę się zatrzymał.
– Skąd znasz moje imię? – spytał zmęczonym
głosem, nawet nie odwracając się w moim kierunku.
– Stare kroniki Nox – przyznałam. – A co
najważniejsze: słyszałam o tobie od mojej matki.
Ethan prychnął z pogardą, znowu ruszając
do przodu.
– Szukała cię – powiedziałam na tyle głośno,
żeby mnie usłyszał.
– Niepotrzebnie – odpowiedział, śmiejąc
się niczym szaleniec.
– Chciała, żebyś wrócił do Nox – dodałam pewniej.
To najwyraźniej wzburzyło byłego łowcę.
Odwrócił się gwałtownie w moją stronę i posłał mi złowrogie spojrzenie. Jego
oczy iskrzyły się gniewem.
– Nigdy nie wrócę do Nox – syknął przez
zęby, zaciskając pięści. – Nie obchodzi mnie wasz los, nie obchodzą mnie
demony, nie obchodzi mnie Calanthe – mówił coraz bardziej podniesionym głosem.
Ja jednak pozostałam spokojna i chłodna.
–
Nie chcesz tam wrócić z mojego powodu? – spytałam, unosząc znacząco brew. –Dlatego,
że jestem córką Calanthe i Aidena?
Ethan milczał, spoglądając na mnie z dziwnymi
iskrami w oczach. Wyglądał jak szaleniec, który mógł się na mnie lada moment
rzucić.
– Nie chcę tam wracać z powodu Calanthe. Nie
chcę tam wracać, bo nie ma tam już moich przyjaciół. To nie to samo Nox.
Upadliście – powiedział kpiąco, rozszerzając swoje usta w nieprzyjemnym,
gburowatym uśmieszku.
Jego słowa tylko potwierdziły trafną myśl
mojej matki. Ethan wciąż interesował się organizacją Nox. Inaczej nie wiedziałby,
jak wygląda nasza sytuacja. Myślę, że jedynym problemem była jego własna duma.
Na dodatek wciąż sądził, że Calanthe żyje. Nie, nie chciałam mu mówić, co się z
nią stało. Nie teraz. I nie tutaj.
– Nie zawracaj mi głowy, diable – warknął,
najwyraźniej próbując podkreślić fakt, że jestem demonem. – Wracaj tam, gdzie
twoje miejsce – zakończył i odwrócił się gwałtownie na pięcie, wprawiając w
ruch swój podarty, stary płaszcz.
Postanowiłam, że nie będę go dłużej zatrzymywać.
Moim celem było wyłącznie wzbudzić w nim niepewność, a także zmusić do
rozmyślania o Nox. To tylko kwestia czasu, nim zdecyduje się na powrót. Sercem
wciąż był przecież łowcą, tylko trochę się pogubił. Dokładnie to samo
stwierdziła moja matka. Nie miała mu za złe, że odszedł. Wiele przeżył. Jednego
dnia zobaczył na własne oczy, jak jego przyjaciele umierają, a potem dowiedział
się, że osoba, w której był zakochany, w wieku szesnastu lat zaciążyła i to z
demonem, którego nienawidził. Musiał być załamany. To go jednak nie
usprawiedliwiało. Prawda była taka, że stchórzył. I to przed życiem. Opuścił
tych, którzy najbardziej go wtedy potrzebowali. Przestraszył się przyszłości,
bo nie chciał patrzeć, jak dziecko jego ukochanej dorasta w tym samym miejscu,
w którym żył.
Smutne, a zarazem ciekawe jest to, że
przeszłość prędzej czy później do nas wraca. W tym przypadku nie uciekła nawet
od Ethana.