niedziela, 13 marca 2016

[TOM 2] Rozdział 29 - "Noc dusz"

Ostatnio dosyć kiepsko idzie mi na studiach. Za to zdążyłam już napisać 5 rozdziałów 3/4 wprzód. Miłe uczucie. Ostatnim razem miałam ich tyle, gdy byłam na innych studiach, rok temu. To był przedział 30-któregoś rozdziału "W cieniu nocy". No, proszę. Teraz piszę "3/4 demona" i znowu jestem na 30 rozdziale. Przypadek? Nie sądzę. 
29 jest dosyć ciekawym rozdziałem. Podoba mi się wątek z nocą dusz. Trochę zaczerpnięty z mojego i mojego A. (Arena! ohoho) opowiadania o tytule "Łowcy dusz" - może ktoś zdążył przeczytać kilka rozdziałów, nim je usunęłam z blogosfery. Tym samym mamy tu pierwszą scenę z serii: Madren (Mad+Aren!). Nie będzie ich wiele, częściej będą pojawiać się w trzecim tomie, ale są. Lubię ich.  Mamy też kłótnię Alex i Nathiela - ci to się zawsze żrą. No i tajemniczy gość specjalny z końca rozdziału.  
***

               Szef organizacji Nox stał przy oknie i wpatrywał się w biegające po dworze dzieci. Halloween to dla nich dzień cukierków i radości z przebieranek. Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z tego jak w wielkim niebezpieczeństwie są. Wieczorną porą po dworze chodziły nie tylko one, ale także skryte w różnych zakamarkach duchy, mające tego dnia więcej możliwości. Ich uczta co roku była udana, przecież nikt nie był w stanie obronić tylu młodych istnień na raz, jednak to dzięki staraniom la bonne fee, liczba opętanych w ostatnich latach zmalała. W tym roku, w ramach sojuszu, poprosiły o pomoc łowców. To bardzo ważne, aby nawet drobne, mało znaczące misje były robione wspólnie. I łowcy i czarodziejki nabierali zaufania i uczyli się jak sobie pomagać. Te umiejętności przydadzą się na pewno w chwili, gdy przyjdzie im walczyć ze złymi wiedźmami i departamentem.
                Halloween to nie tylko dzień walki o niewinne dusze dzieci. To także pierwsza, wspólna misja z nowymi członkami Nox. Nie było ich wielu, ale na tym przecież nie zakończą rekrutacji. Obecnie po swojej stronie mieli trzy pół demony. Najbardziej z nich wszystkich Sorathiel dogadywał się z Arenem. Mieli podobne myślenie i podobne charaktery. Szybko zobaczył w nim doskonałego obserwatora i informatora. Już pierwszego dnia swojego członkostwa zwerbował jednego pół demona, którego do tej pory nie znał. Była nią Aileen Clay – niska, uśmiechnięta i trochę roztrzepana dziewczyna w nastoletnim wieku. Mieszkała wraz ze swoimi rodzicami w samym centrum miasta. Była pół demonem wody i ognia. Nie trzeba było jej długo przekonywać. Rodzice dziewczyny od lat prowadzili skrytą wojnę z departamentem kontroli demonów, nie chciała pozostać w tyle, o swoim dołączeniu do Nox wolała jednak nie mówić nikomu. Trzecim członkiem, który poszerzył ich łowieckie szeregi był Darell – dosyć zamknięty w sobie i poważny chłopak. Nie chciał zdradzać swojego nazwiska i wieku (choć wyglądał na dwudziestokilkulatka). Sorathiel domyślał się, że minie sporo czasu zanim się przed nimi otworzy. Był naprawdę ostrożny, jeżeli chodziło o jakąkolwiek współpracę. Departamentowi uciekł już trzy razy i to z całkiem niezłym skutkiem, jednak bardzo często siedzieli mu na ogonie. Darell był pół demonem cienia i wiatru, natura w przeciwieństwie do innych pół demonów, obdarzyła go jednak dosyć silną mocą cienistą. Był cichy, co przekładało się też na jego działanie. Potrafił niepostrzeżenie zniknąć z posiedzenia. Dziwak, który może się im przydać. Na nim lista nowych członków Nox się zamykała. Oczywiście z werbowaniem pół demonów wciąż się nie poddawali, tak samo jak wciąż nie zrezygnowali z ludźmi, którzy mogli zostać łowcami.
                Sorathiel oderwał się od okna. Na sofie siedziała już czwórka czarodziejek – przeżywały swój osobisty kryzys, gdyż jedna z nich musiała wyprowadzić się z miasta. Wciąż utrzymywały ze sobą kontakt, ale nie tworzyły już pięcioosobowej drużyny. To trochę osłabiało ich działanie, w końcu nie miały Silvii, która potrafiła uśpić wroga jednym ruchem dłoni. Żadna z nich nie pokazywała smutku i przygnębienia, może z wyjątkiem Patricii, która przez ostatnie spotkania nie uśmiechnęła się ani razu. Sorathiel to zauważył, ale przecież nie mógł znać i może nawet wolał nie znać prawdziwego powodu jej zachowania.
                Z czasem do czarodziejek zaczęli dołączać inni członkowie Nox. Ethan, który stał się jego prawą ręką siedział jak zwykle w bezpiecznej odległości od wszystkich. Może i odrzucił do tyłu wszystkie swoje wspomnienia i przeszłość, ale nigdy się do końca nie otworzył.  Był jednym z najstarszych ludzi w szeregach Nox i najbardziej doświadczonym, był też świetnym strategiem. Niedaleko niego zasiedli nowi członkowie – zestresowana pierwszą misją Aileen, Aren, który wyglądał jakby przebywał tutaj na co dzień od kilku lat i chłodny Darell, który bacznie wszystkich obserwował. Andi również zajęła już swoje miejsce na fotelu. Brakowało tylko niepoprawnego, wiecznie spóźnionego ojca-demona. Sorath był mu w stanie wybaczyć – zresztą jak zawsze. Tym razem miał jednak lepsze wytłumaczenie, w końcu musiał zajmować się córką. 
               Nathiel jak zawsze cieszył się z każdej misji. Zazwyczaj zostawiał w takich przypadkach Aurę Amy, tym razem jednak nie chciał tego robić. Twardo twierdził, że skoro nie jest to misja niebezpieczna, a mająca na celu „pogłębienie” więzi między la bonne fee, zabierze swoją córkę na spacer. Sorathiel zdołał mu tylko wybić z głowy wózek. Operowanie exitialis i wózkiem naraz musiało być ciężkie. Nathiel zgodził się jedynie na nosidełko, w którym umieści Aurę. Nie będzie jej jednak trzymał z przodu, a z tyłu, bo jak to stwierdził ojciec – musi uczyć się samodzielności. A tak poza tym spacer pomoże jej w przygotowaniu się do roli łowcy. Sorathiel był pewien, że gdyby Laura nie była w śpiączce, szybko wyrzuciłaby mu z głowy pomysł ze spacerem, jak i zrobienia z córki łowcę. Może młody Auvrey trochę spoważniał, jednak do dorosłości było mu jeszcze daleko.
                – Sory za spóźnienie!
                Mała Aura zapłakała głośno, machając rękoma z nosidełka. Nathiel wyglądał, jakby miał na sobie policyjne szelki, brakowało mu tylko broni. Ją na szczęście miał w kieszeni. Kiedyś przyznał się swojemu przyjacielowi, że nawet gdy śpi nago w łóżku, trzyma exitialis pod poduszką. W końcu nie wiadomo w jakim momencie życia zaskoczy go wróg.
                – Skoro już wszyscy jesteśmy – zaczął oficjalnie Sorathiel, obracając się do zgromadzonych. – Z piętnastominutowym opóźnieniem – tu spojrzał znacząco w stronę uśmiechniętego Nathiela – Możemy zaczynać naszą misję. Dla przypomnienia: naszym zadaniem jest obserwacja otoczenia i działanie w razie opętania. Kontaktujemy się z la bonne fee, które będą sprzedawały wypieki, ich budka będzie naszym punktem orientacyjnym. Mam nadzieję, że jest to dla wszystkich zrozumiałe.
                Członkowie zgromadzenia pokiwali znacząco głowami.
                – W takim razie ruszamy.
***
                Sprzedawanie słodkich wypieków było niezłą frajdą. Dzieciaki zadziałały jak poczta pantoflowa. Widując na ulicach swoich przebranych kolegów, wspominały o budce, gdzie sprzedają takie miłe panie. Na dodatek jak się do nich ładnie uśmiechnie, dają babeczki za darmo.
                Alex nie raz karciła Madlene, która poruszona widokiem uśmiechniętych dzieci z pustymi koszykami, wrzucała im ukradkiem kilka magicznych cukierków. Była wniebowzięta przez małe, słodkie mordki. Dziewczęta wielokrotnie musiały ją od nich odciągać i zmuszać do dalszej pracy.
                – Wiesz, Mad, jak tak lubisz dzieci to zrób sobie własne – prychnęła Alexandra, stojąc nad nią z założonymi rękoma. Już po raz dziesiąty podarowała jakimś przebranym za mumie malcom potężną garść cukierków o smaku „radosnych truskawek”.
                – A żebym miała z kim – powiedziała w zamyśleniu dziewczyna, spoglądając w niebo. – Nie, żeby coś! – Gdy obudziła się ze swoich marzeń, zaczęła się nerwowo śmiać.
                – Wracaj do pracy.
                Mad westchnęła ciężko.
                Mimo, że sprzedawanie słodkich wypieków było frajdą, nikt nie mógł zaprzeczyć, że trochę męczyło. Ostatniego wieczoru dziewczyny urządziły pożegnalną imprezę dla Silvii. Nie trwała ona zbyt długo, gdyż miała wyruszać z samego rana, a przecież same miały jeszcze dużo pracy przy wypiekach. Siedziały nad nimi do siódmej rano. Najwytrwalsza okazała się być Martha, która dzięki swojej wysoko energetycznej herbacie, była w stanie wyjąć ostatnią partię babeczek na blat. Najwcześniej zasnęła Patricia, która nie miała zbyt dobrego humoru. Reszta nie wymagała od niej zbyt wiele. Po prostu otuliły ją kocem, gdy zasnęła przy stole i zabrały się do dalszej roboty. Efekt był taki, że nie spały prawie w ogóle, a rano i w południe musiały dokończyć strojenie wypieków. Teraz był wieczór i choć trochę się obudziły, nie można było powiedzieć, że nie widać po nich zmęczenia.     
                – Sukienka ci się podwinęła, Pat – odezwała się znienacka Martha, która z nieodłączonym towarzyszem herbatą, stała i podawała rozchichotanym z tego powodu dzieciakom, babeczki na „dobry dzień”. – Widać twoje różowe majtki.
                Zamyślona i nieobecna Patricia poprawiła szybko sukienkę.
                – Dziękuję – szepnęła.
                Madlene od dłuższego czasu przyglądała się jej uważnie. Wiedziała, że od kilku dni coś jest nie tak. Chodziła zamyślona,  czasem uśmiechała się smutno, wydawało jej się nawet, że chwilami ma szklane oczy. Miała dziwne wrażenie, że chodzi o pewnego demona. Do tej pory spytała ją tylko "czy coś jest nie tak" z jakieś dziesięć razy, teraz postanowiła rzucić prostym stwierdzeniem:
                – To przez Soriela, prawda?
                Zdezorientowana Pat spojrzała w bok.
                – A-ale co?
                – Nie udawaj, widzę, że coś jest nie tak. Ten dupek coś ci zrobił?
                Blondynka zacisnęła usta. Odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili:
                – Nie przyszedł.
                – Nie przyszedł do ciebie na herbatę? – zdziwiła się Madlene. W głębi duszy cieszyła się, że to nic poważnego, w końcu mógł jej zrobić coś gorszego, przykładowo: dziecko lub inną, straszną rzecz, ale jeżeli po prostu nie zjawił się na spotkaniu, wszystko było w porządku. No, dobrze, nie do końca w porządku, ponieważ musiała to przeżyć. Tak, zdążyła zauważyć, że Pat lubi Soriela, czego nie popierała, ale jak miała przemówić jej do rozsądku? Nie pomagało nawet stwierdzenie, że karty tarota w jego temacie posyłają same ostrzeżenia. Pat wciąż mu wierzyła. Chociaż może teraz przestanie.
                – Zabiję gnojka – mruknęła Mad na boku. – Mówiłam, że nie można mu ufać. – Swoją wypowiedź zakończyła głośnym prychnięciem.
                – Teraz już to wiem.
                Dziewczyna spuściła głowę w dół. Jej przyjaciółka domyśliła się, że niepotrzebnie poruszała ten temat. W zadośćuczynieniu objęła ją ramieniem i podsunęła pod nos cukierka.
                – Na dobry dzień – powiedziała i uśmiechnęła się do niej lekko.
                Patricia przyjęła cukierka, kiwając głową dziękująco.
                – Uśmiechnij się. Demon to demon, jeszcze będzie cię błagał o łaskę.
                Dziewczyna wymusiła blady uśmiech.
                – Dzięki, Mad – odpowiedziała. – Ale chyba czas wracać do pracy. Masz klienta. – Uśmiechnęła się znacząco w jej stronę.
                Niebieskooka nie podejrzewała o co może chodzić. Z tym samym, radosnym uśmiechem co zawsze spojrzała w stronę stojącego przed budką chłopaka. Gdy zobaczyła kto tam stoi, od razu zalała się czerwienią jak dorodny pomidor.
                – Może… ty to zrobisz? – spytała szeptem.
                – Odmawiam. – Patricia pchnęła przyjaciółkę do lady. – Miłości trzeba pomóc.
                – Jakiej znowu miłości?
                Mad zaśmiała się nerwowo. Jednak nie miała wyboru jak po prostu przyjąć zamówienie. Klient to klient, nieważne kim jest.
                W tym momencie pożałowała, że miała na sobie sukienkę i ten słodki fartuszek w świąteczne ciastki z czerwonymi kropkami. Wyglądała trochę jak halloweenowy świr. Dobrze, że ściągnęła wcześniej kapelusz czarownicy, będący elementem wystroju.
                – D-dobry wieczór – przywitała się sztywno. – W czym mogę pomóc?
                Blondyn, który stał przed budką uśmiechnął się delikatnie.
                – W ramach przerwy przyszedłem skosztować waszych wypieków – odpowiedział gładko.
                – To w takim razie polecam te. – Dziewczyna wskazała na oślep muffiny z różowym kremem. Zaraz. Coś jej nie pasowało.
                – A więc "na zauroczenie"? – chłopak zaśmiał się spoglądając na drukowaną kartkę z napisem: „babeczki na zauroczenie”.
                Madlene przeklęła siebie w duchu za swoją nieuwagę.
                – Mogę kupić, ale podaruję ją tobie – dodał blondyn, zanim otworzyła jeszcze buzię i cokolwiek powiedziała. Po tym stwierdzeniu zacisnęła usta i zaczerwieniła się do granic niemożliwości. Czuła, że cała płonie ze wstydu.
                Aren. Co za dziwna osoba. Do tej pory znała go tylko ze szkolnej ławki. Choć już wtedy wzbudzał w niej nieśmiałość, nie sądziła, że potrafi być tak bezpośredni. Nie wyobrażała sobie tego, że ktoś taki jak on mógł być nią zainteresowany. Wtedy na takiego nie wyglądał. Po prostu byli znajomymi ze szkoły. A może skutecznie to ukrywał?
                Przy pierwszej wizycie w jego domu, gdy rzucił warunek polegający na dogadaniu się z nią na osobności, czuła się bardzo dziwnie. Ich rozmowa z początku wyglądała na normalną. Opowiadała mu o wiedźmach, o la bonne fee, o mocach, które posiadały, nie spodziewała się jednak, że zostanie tam przez najbliższe dwie godziny i będzie musiała odwołać Nathiela i Patricię do domu. Patrzyli na nią wtedy tak, jakby co najmniej miała oddać Arenowi pod ich nieobecność duszę. Nie, niczego nie chciała nikomu oddawać, przecież tylko rozmawiali.
                Dalsza rozmowa przebiegła u nich w sposób całkiem zwyczajny. Pół demon opowiedział jej trochę o sobie, razem powspominali czasy szkolne. Madlene nie zdawała sobie wówczas sprawy z tego, że wciąż czeka na nią „warunek”. Początkowo myślała, że to po prostu rozmowa w celu zdobycia kilku informacji na temat czarodziejek, ale najwyraźniej się pomyliła. Aren odprowadził ją pod sam dom, a na końcu z nieśmiałym uśmiechem stwierdził, że chciałby się z nią umówić. Mad mało nie dostała zawału. W całym jej życiu nikt nie zadał jej tak bezpośredniego pytania. Ludzie raczej uważali ją za dziwaka i trzymali się od niej z daleka, a tu nagle znalazł się taki dziwnie spokojny pół demon, który chciał ją zabrać na randkę. Nie wiedziała co wtedy odpowiedzieć. Ostatecznie, nie chcąc urazić Arena odpowiedziała twierdząco, będąc zaś w domu, wmówiła sobie, że chodziło przecież tylko o zaciągnięcie go do Nox. To w końcu jego warunek, prawda?
                Data ich spotkania była ustalona na dzień jutrzejszy i kompletnie nie miała pojęcia jak może się zachować. Przecież się nią interesował. Chyba. A czy ona nim? Był uroczy, to prawda, był też jej kompletną przeciwnością – zrównoważony, odpowiedzialny, spokojny i miły dla wszystkich wkoło. Przy nim czuła się jak do bólu nieperfekcyjna dziewczyna. O takich osobach jak Aren można było tylko śnić, nie je zdobywać.
                – C-chodziło mi w sumie o tą obok – wydusiła wreszcie z siebie, pokazując palcem na babeczki z niebieskim kremem. Jej wybór znów był losowy.
                – A więc babeczki na fantazję. – Chłopak znowu się zaśmiał. Jego śmiech miał przedziwnie hipnotyzujące brzmienie.
                – N-nie – jęknęła dziewczyna i położyła dłoń na twarzy. – Nie słuchaj mnie. Nie pamiętam, które były jakie, wybierz jaką chcesz.
                – Dobrze.
                Aren rozglądnął się po słodyczach. Jego wybór był szybki, najwyraźniej nie lubił się długo zastanawiać.
                – Żółta – stwierdził. – Na odwagę.
                Madlene spojrzała na niego niepewnie.
                – Wydawało mi się, że jesteś dosyć odważny.
                – Nawet takie osoby jak ja mają z tym problem.
                Aren posłał jej uśmiech. Szybko, żeby na niego nie patrzeć, chwyciła za babeczkę i zapakowała ją w mały kartonik. Doskonale wiedziała, że dziewczyny przyglądają się jej zawstydzonej i nerwowej postawie. Modliła się tylko o to, aby żadna nie zwróciła na to uwagi na głos.
                – Proszę. I nie musisz za to płacić – powiedziała cicho, przekazując chłopakowi kartonik.
                – Dziękuję, odwdzięczę się za to.
                Blondyn odebrał pudełko, niby przypadkowo dotykając jej dłoni. Madlene od tego drobnego dotyku przeszły ciarki. Miała ochotę zwiać stąd jak najprędzej, a przecież najgorsze czeka ją dopiero jutro.
                – Masz chłodne dłonie – odezwał się Aren.
                – A… ty ciepłe – odpowiedziała zgodnie z prawdą Mad, choć pewnie gdyby nie była tak zestresowana jego obecnością, nie powiedziałaby tak oczywistej i głupiej rzeczy.
                – Służę pomocą.
                – A-ale że w czym?
                – Ogrzewaniu.
                La bonne fee miała wrażenie, że zaraz zemdleje ze wstydu. Był przedziwnie otwarty, przez co miała ochotę uciec na najdalszy kraniec miasta.
                Och, kogo starała się oszukać? Z jakiegoś powodu musiała się go wstydzić.
                – Ja… – zaczęła niepewnie dziewczyna – Muszę wracać już do pracy. Może… może potem skorzystam. – Po tych słowach Madlene miała ochotę zakopać się pod ziemię. Dlaczego nigdy nie potrafiła przemyśleć dokładnie tego o czym mówi?! Nie chciała żadnego ogrzewania dłoni, to brzmi za odważnie!
                Nie patrząc w twarz Arena, dziewczyna odwróciła się do niego tyłem. Za sobą usłyszała tylko cichy i dźwięczny śmiech oraz pożegnanie:
                – Do zobaczenia później.
                Gdy już odszedł, spojrzała bezradnie na swoje przyjaciółki. Wszystkie miały takie same uśmiechy.
                – Nic nie mówcie – powiedziała załamana i powróciła do roboty przy układaniu muffinek. Zgodnie z jej prośbą, czarodziejki milczały, choć nie mogły powstrzymać się od cichych chichotów i znaczących spojrzeń. Madlene miała ochotę zniknąć. Co za przedziwna sytuacja! Sama nie wiedziała co może myśleć o Arenie. Nie wyobrażała sobie tego, że może z kimkolwiek być. Jest dziwna, jest czarodziejką, nie może normalnie śpiewać, bo jej śpiew wiąże się z użyciem mocy, ucieka jak ostatni kosmita na Ziemi, gdy ktoś ją zaczepi i… Aren był jednak uroczy.
                Mad jęknęła i uderzyła głową w blat.
                – A tej co? – odezwał się znajomy głos.
                Dziewczyna podniosła oczy do góry i zobaczyła Nathiela, który zajadał się babeczkami. Czasami na zbyt dużo sobie pozwalał, ale już wszyscy zdążyli się do tego przyzwyczaić. No, dobrze, prawie wszyscy. Alexandra nie czekała dłużej. Z furią uderzyła piorunem prosto w babeczkę, która wybuchła przed twarzą Nathiela jak wulkan podczas erupcji. Cała pozostała trójka czarodziejek, westchnęła zgodnie. Wiedziały już jaki jest stosunek tej dwójki. Nikt nie ważył się nigdy mówić, że mają podobne charaktery, dlatego mówiono, że mieli jedną, wspólną cechę – nigdy nie odpuszczali drugiej stronie i walczyli o swoje do upadłego. Takie starcia nie kończyły się zazwyczaj dobrze. Co lub kto ucierpi tym razem?
                Wszyscy myśleli, że Auvrey wyjmie exitialis i rzuci się z nim na swoją winowajczynie, zamiast tego zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał. Chwycił za babeczkę i rzucił nią prosto w twarz Alex. Była to muffinka na dobry humor. Sądząc po rosnącej wściekłości płomiennowłosej la bonne fee, która zaciskała coraz mocniej pięści, nie zapowiadała jednak dobrego nastroju. Nathiel wyprostował się dumnie i patrzył z wyższością jak kolorowy krem spływa po jej poliku. Aura zaczęła się głośno śmiać i klaskać w dłonie.
                – Tak się załatwia wiedźmy, Aura – powiedział ojciec, chichocząc się diabelsko.
                – Jak ja cię zaraz…
                Z całego zgromadzenia zimną krew zachowała tylko Martha. Wybuchy złości były dla niej codziennością, wiedziała jak na nie reagować. Wiedziała też jak reagować na Nathiela.
                – Aport, demon – powiedziała głośno, wskazując palcem przed siebie. – Tam ucieka cienista pokraka.
                – Gdzie?! – wykrzyknął chłopak, rozglądając się na wszystkie strony.
                – Tam! – Madlene wskazała gdzieś palcem, natychmiastowo podchwytując pomysł Marthy.
                Auvrey bez chwili zastanowienia zerwał się do biegu. W dłoni natychmiastowo pojawiło się exitialis, twarz rozjaśniła zabójcza mina łowcy. Nieodłączny element halloweenowej podróży ojca, darł się wesoło i machał rękami w górze – wcale nie przeszkadzały jej dzikie skoki piersi rodzica. W siodełku było jej całkiem wygodnie.
                Alexandra nie dała za wygraną. Przeskoczyła jak prawdziwy agent przez ladę i zaczęła gonić winowajcę.
                – Stój, gnojku! Za tę zniewagę w ryj piorunem dostaniesz!
                Reszta czarodziejek westchnęła. W duchu modliły się o to, aby demon i płomiennowłosa dziewczyna nie pozabijali się w lesie.
***
                Halloweenowa misja została zakończona powodzeniem. La bonne fee zebrały całkiem pokaźną sumę na cele dobroczynne, łowcy w raz z nowymi członkami dorwali kilka cienistych demonów, podkradających się do dzieci, a babeczki zrobiły wielki szał wśród okolicznych dzieciaków. Dzięki nim wszystkie były dosyć trudnym łupem dla złych mocy – w tym roku czarodziejki postarały się o wzmocnioną dawkę ochronną i lepszą recepturę.
                Dzień, mimo dużego nakładu pracy i zmęczenia był pozytywny. Wszystkich cieszyła umiejętna współpraca sojuszników, a nowi członkowie Nox byli zadowoleni z pierwszej misji – od razu zdeklarowali się do tego, że będą trwać przy swoich początkowych założeniach i zostaną łowcami. Sorathiel nie chciał ich okłamywać, mówił, że bycie łowcą oznacza, iż można umrzeć w każdej chwili i że nie każda misja będzie taka przyjemna i prosta jak ta. Pół demony trzymały się jednak przy swoim. Wszystko przebiegało w jak najlepszym porządku.
                Młody szef organizacji przyglądał się z uśmiechem pogrążonym w rozmowie osobom. Nie było konkretnych podziałów. Pół demony rozmawiały ze zwyczajnymi ludźmi, czarodziejkami, a także demonami. Nathiel chwalił się swoją córką Aileen, która z wielkimi rumieńcami kołysała nią w ramionach, Darell najwyraźniej znalazł wspólny język z Marthą, co było dosyć zaskakujące, Aren próbować zagadać do czerwonej i zawstydzonej Madlene, Andi dzieliła się chrupkami z Ethanem, nawet Amy siedziała między nimi i zagadywała ożywionym głosem Alex oraz Pat. Obrazek jak z bajki. Nareszcie miał nadzieję na to, że coś jeszcze mogą zrobić. Nigdy nie był optymistą, to Nathiel go dopełniał, on mocno trzymał się świata realnego. Czy można mu się dziwić? Nie chciał zakładać kolorowych scenariuszy dla Nox, był przecież szefem, a to ważna funkcja. Czasami bał się, że nie podoła tej trudnej misji. Chciał godnie zastąpić samego Hugha. Miał nadzieję, że nikogo nie zawiedzie. Równocześnie był przygotowany na porażki – w końcu będą walczyć z cienistymi demonami, a kto wie jak będzie wyglądał obecny departament? Na razie mają pojęcie tylko o sojuszu z wiedźmami, a wiedźmy są niestety potężniejsze od la bonne fee.
                Dobro zawsze zwalcza zło – tak mówią bajki. Jednak czy bajki muszą mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości? Ile razy mówiło się o morderstwach, gwałtach i innych groźnych przewinieniach, które nie zostawały pokonywane i w odpowiedni sposób karane? Nie jest powiedziane, że sobie poradzą, ale właśnie na to liczył. Oby departament nie ujawnił się za szybko.
                – Mam pomysł. – Głos Marthy zdołał się przebić przez tłumy śmiechów i rozmów. Miała w swoim brzmieniu nutkę władzy, która mimo zdawkowej siły uciszyła zgromadzenie. Wszyscy spojrzeli na nią zaciekawieni. – Halloween jest dniem, kiedy wszyscy zmarli wychodzą na świat ludzi. Jeżeli przywoła się ich w określony sposób, można porozmawiać z bliskimi zmarłymi. Niestety, tylko zmarli, którzy byli ludźmi mogą zostać przywołani do tego świata. Mówi się, że dusze la bonne fee po śmierci stają się żywiołami, zaś demony i pół demony nie są częścią tego świata.
                Patricia kiwnęła twierdząco głową i objęła mocniej kubek.
                – Ale nie zapominaj, że ten rytuał można odbyć tylko na starym, przerażającym cmentarzu, który już dawno jest opuszczony przez ludzi – powiedziała cicho.
                – Bez paniki.
                Reszta wymieniła niepewne lub znaczące spojrzenia.
                – Jeżeli się nie boicie, możecie iść z nami – kontynuowała Alex z zniechęcającym innych, przerażającym uśmiechem. – Ale nie odpowiadamy za skutki uboczne. Być może jakaś zjawa porwie was do świata zmarłych dusz. – Dziewczyna zachichotała mrocznie.
                W salonie dało się teraz słyszeć tylko radosny śmiech klaskającej w dłonie Aury i pisk przerażenia Aileen, która ją trzymała.
                – Żartowałam. – Alexandra przewróciła oczami. – My i tak musimy tam iść. Drugą z misji la bonne fee w dniu Halloween jest sprawowanie pieczy nad duszami, które wychodzą tego dnia na świat. Są łatwym łupem dla wszystkich złych mocy.
                – A więc będziecie rozdawać przeźroczystym duszyczkom cukierki? – zaironizował Nathiel. Aura znowu poparła swojego ojca radosnym szczebiotem i oklaskami. Chłopak był dumny, że przynajmniej ona była w niego bezgranicznie wpatrzona. Z tego powodu wyprostował się dumnie i uśmiechnął.
                – Ciebie to bym najchętniej napchała tymi zatrutymi – syknęła płomiennowłosa.
                Ich kłótnie przerwała niczego nieświadoma, nastoletnia pół demonica.
                – Co pan o tym sądzi? – Aileen spojrzała ze świecącymi oczami na Sorathiela. Szef organizacji uśmiechnął się na boku. Była jeszcze taka młoda, wesoła i niewinna. Na dodatek nie mogła przyzwyczaić się do tego, by nazywać go po imieniu. Czy wyglądał na takiego starucha? Miał dopiero 24 lata.
                – Jeżeli ktoś z was chce zobaczyć się ze swoim ludzkim przodkiem lub bliskim, nikomu tego nie zabronię. To może być bardzo ciekawe doświadczenie.
                Czarodziejki podniosły się jako pierwsze.
                – W takim razie musimy już ruszać. Noc dusz rozpocznie się za pół godziny.
***
                Noc dusz była związana ze specjalnym rytuałem, którym la bonne fee przywoływały zmarłych. Istotom magicznym, takim jak one, służyły nie tylko spotkaniom z osobami, których nie było już na świecie. Chodziło tu przede wszystkim o ich ochronę. Świat ludzi 31 października stawał się swoistym tunelem, który dusze musiały przejść, aby kontynuować swoją podróż po świecie – tak przynajmniej głosiły czarodziejskie księgi. Teorii na ogół było wiele. Madlene lubiła ta, która mówiła o wyprowadzaniu dusz na spacer jak psów – i choć nie brzmiało to miło, miało to sens. Dusze miały swoje wspomnienia. W dniu Halloween chętnie powracały na Ziemię, by przyjrzeć się wszystkiemu, co niegdyś przeżyły. Odwiedzały swoje rodziny, znajome kąty, a potem powracali do świata, gdzie przyszło żyć im po śmierci. Była jeszcze trzecia teoria mówiąca o tym, że w dniu Halloween wszystkie dusze zostają wypuszczone na wolność i mogą decydować o swoim losie. Czy chcą iść dalej, wrócić do świata w którym znajdowały się za życia, czy wrócić z powrotem do miejsca, w którym znajdują się teraz. Teorii było wiele, la bonne fee mogło obchodzić jednak tylko samo wypełnienie misji. O tych samych godzinach, od 22 do północy, na całym świecie zbierały się w różnych miejscach czarodziejki i otwierały przejścia z jednego świata do drugiego. Sposobów na przywoływanie było równie dużo, co teorii na temat przybyłych dusz. W tym roku była jednak kolej śpiewającej czarodziejki.
                Gdy wszyscy stali już na cmentarzu i przyglądali się jej z wyczekiwaniem, ona stąpała z nogi na nogę i zaciskała usta.
                – No, przestań – westchnęła Alex. – Znowu zaczynasz? „Nie będę śpiewać, bo ludzie na mnie patrzą, będę fałszować, nie uda mi się!” bla bla – cytowała piskliwym głosem, bardzo bliskim panicznemu tonowi dziewczyny.
                Mad podrapała się w tył głowy i uśmiechnęła niewinnie.
                – Ale to naprawdę stresujące, kiedy wszyscy się na ciebie patrzą i czekają, aż będziesz śpiewać – szepnęła. – Może… może się obrócicie?
                – Skoro ma ci to pomóc – mruknęła Martha. Machnęła do wszystkich dłonią i jako pierwsza odwróciła się plecami do śpiewaczki. Za jej śladami poszła reszta zgromadzenia.
                Cóż, na pewno pomogło, choć nie w tak wielkim stopniu jak chciała. Wciąż stała jak kołek ze łzami w oczach i patrzyła się na plecy swoich przyjaciółek, jakby oczekiwała wsparcia.
                – Mad, musisz zapomnieć o tym, co się działo, o tym co się dzieje i skupić się na tym cholernym śpiewie – warknęła zniecierpliwiona Alex. – Co roku jest ta sama sytuacja. – Tym razem spojrzała na nią w tył. – „Śpiewaj, Mad, śpiewaj!”, „Ale ja nie chcęęę, bo to się źle skończyyy! Niech zrobi to kto inny, ja zrobię to za rok!”. I tak już od kilku lat. Nie będziemy za ciebie robić tego każdego roku.
                Niebieskooka zacisnęła usta i jęknęła bezradnie. Miała swoje powody i nie chodziło tu tylko o zawstydzenie. Jej przyjaciółki chciały po prostu pomóc i przekazać jej wiadomość, że nie powinna uciekać od odpowiedzialności, bo… nie powinna. Ciężko było przezwyciężyć tchórzostwo. Jej ostatnie przywoływanie nie zakończyło się zbyt pozytywnie, nie chciałaby znowu tego przeżyć.
                – Czekamy – powiedziała dźwięcznym, lekko ironicznym głosem Martha.
                – Dasz radę! – wsparła ją Pat.
                Dziewczyna nie miała wyboru. Wiedziała już, że w tym roku nikt tego za nią nie zrobi.
                Z zaciśniętymi pięściami i przymkniętymi oczami, odwróciła się w stronę grobów. Jej żywiołem był wiatr, a żywioły były mocno związane z czarodziejkami. Aby wczuć się i skupić na tym, co ma zrobić, musi częściowo związać się ze swoim żywiołem. Wiatr ją uspokoi i doda jej sił.             
                Czarodziejka wzięła głęboki wdech i wydech. Stopniowo zaczęła się rozluźniać. Jej ciało było już prawie bezwładne, a na skórze czuła mroźny powiew jesiennego wiatru. Tak, to już ten stan. I choć serce wciąż waliło jej jak młotem, wiedziała, że nie może przerwać rytuału.
                Rok temu dusze przywoływała Patricia. Portal otworzyła dzięki swojej lodowej mocy. Wywołała wtedy niezłą śnieżycę, ale próba zakończyła się powodzeniem. Co prawda przez następny tydzień wszystkie la bonne fee leżały w łóżku z katarem, ale to nic, mogło się przecież stać coś o wiele gorszego. Przywoływanie dusz nie było łatwe. Wymagało wielkiego skupienia. Łatwo było je zepsuć, a skutki nie były zbyt przyjemne. Madlene nie chciała jednak o tym myśleć. Nie teraz, kiedy sama może popełnić błąd.
                Wiatr okrążył ją dwa razy i wzniósł się w górę. To był znak, że pora zaczynać.
                Czarodziejka wzięła głęboki wdech i niepewnym głosem, zaczęła swoją cichą melodię przywołania. Magia śpiewu miała dwa nurty: śpiew ze złożonych przez użytkownika zdań, które miały zdecydowanie mniejszą moc i śpiew z użyciem starożytnych, znanych tylko sercu la bonne fee słów – to właśnie ta sztuka była najtrudniejsza i zarazem najpotężniejsza. Musiała jej użyć, by przywołać dusze. Kiedy ostatnim razem go używała? Na pewno podczas nocy dusz, którą otwierała, gdy skończyła siedem lat.
                – Gdy dusze wyjdą na świat, nie będziecie widzieć ani nas, ani ich – zaczęła spokojnym głosem Martha. – Musicie wyobrazić sobie osobę, którą chcecie zobaczyć. Jeżeli ktoś z was nie wyobrazi sobie takiej osoby, zostanie z resztą takich ludzi na pustym cmentarzu. Można powiedzieć, że noc dusz odbywa się w innych wymiarach, a spotkania polegają na zasadzie zamkniętego pokoju.
                Wszyscy zgodnie kiwnęli głowami.
                – Najlepiej jest zamknąć oczy i pozwolić działać wyobraźni – dodała Patricia.
                Delikatny, nieśmiały śpiew w nieznanym języku niósł się na wietrze, otulając ich jak kołdrą. Głos przywołującej był drżący i bliski załamania. Nathiel, którego nie interesowało spotkanie z żadną osobą uważnie spoglądał w niepewne twarze czarodziejek. Wyglądały tak, jakby się bały, że coś nie wyjdzie. Dziwnie się do siebie przybliżyły i chwyciły za ręce. Wiatr, który wszystkich otaczał stawał się raz silniejszy, raz łagodniejszy, zupełnie, jakby dwie nieznane moce walczyły ze sobą w górze. Czy coś mogło nie pójść?
                Śpiew nagle ucichł. Nathiel spoglądał do góry i obserwował coraz wolniej kołyszące się liście. Bardzo się zaskoczył, bo gdy spojrzał w dół, nikogo wokół niego nie było. Wzbudziło to w nim niemały gniew. Czyżby wszyscy chcieli się z kimś spotkać i został tutaj sam? Niech to szlag. Mógł sobie chociaż wyobrazić ducha zmarłego Michaela Jacksona.
                Auvrey prychnął z oburzeniem i kopnął w pobliskie drzewo.
                – A ono czemu jest winne?
                Chłopak zastygł w bezruchu. Można powiedzieć, że równocześnie był zaskoczony i nie był. Po pierwsze nie wyobrażał sobie osoby, która znajdowała się za nim, po drugie nie chciał jej widzieć. Żałował w tym momencie, że nie ma przy sobie własnej córki. Mógłby się przecież nią pochwalić.
                – Kogo ja słyszę – odezwał się głosem wyższości i rozłożył ramiona w bok. Przez chwilę wyglądał i brzmiał jak kopia swojego ojca. – Bo oczy lepiej, żeby nie widziały, mogą przypadkowo spłonąć.
                – Cieszyłabym się, gdybyś spłonął już dawno w całości. I to zanim spłodziłeś te małe demony Laurze.
                Nathiel zaśmiał się głośno. Równocześnie był zły i równocześnie poczuł dziwną, nieuzasadnioną radość  – to ona zmusiła go do tego, by odwrócił się przodem do rozmówczyni.
                Kobieta o blond włosach siedziała z elegancją na pniaku drzewa. Jej zamazana, lekko zjaśniała postura świadczyła o tym, że jest zmarłą. Niby wyglądała tak samo jak zawsze, a jednak błękit jej oczu wydawał się być bardziej wyraźny niż zwykle. Kpiący uśmiech nie schodził jej z ust.
                Nathiel prychnął głośno i schował ręce do kieszeni. Nigdy nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek ją spotka.
                – Witam w świecie żywych, stara babciu Calanthe. 

2 komentarze:

  1. Rozdział całkiem przyjemny. Przykro patrzy się na Pat, ale mam nadzieję, że niedługo się podniesie i wróci do siebie. Mad i Aren są tak uroczą parą, że to aż słodkie. Im życzę jak najlepiej. I ta końcówka, gdy pojawiła się Calanthe...
    Nox zaczyna odżywać, ale zastanawiam się, czy Sorathiel da sobie radę. Niby zna wszystkie strony swego stanowiska, jest odpowiedzialny i rozważny, ale wciąż młody. Takie brzemię może któregoś dnia stać się zbyt wielkie. Zaczynam się martwić.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)

    Dasz radę przyzwyczaić się do drugiego semestru, zobaczysz ;)
    Anniece (?) i Felix! Pamiętam ich.
    Nox zdobywa kolejnych członków, to pokrzepiające, choć z drugiej strony nie do końca wiadomo, czego spodziewać się po pół demonach, które raczej czynnie do tej pory nie walczyły.
    Sylvia opuszcza grono la bone fee, co może w przyszłości mieć złe skutki, no ale mus to mus. Będziemy tęsknić!
    Nathiel spóźniony z Aurą w nosidełku - glebłam xD Uwielbiam! <3
    Alexandra jest świetna w tym rozdziale! :D Świetnie ją ukazałaś jako tę najmroczniejszą z dobrych czarodziejek. Lubię to!
    Wysokoenergetyczna herbata! <3 *dygresja: mam na nadgarstku bransoletkę z Nathielem podczas czytania. Przypadek?*
    Biedna Pat. Pewien demon ją wystawił, a ona teraz cierpi. To niesprawiedliwe. Najchętniej to bym ją teraz przytuliła.
    Madlene i Aren! Boscy są! :D Fajnie, że stworzyłaś kogoś dla Mad.
    Darell i Martha się dogadują? Spoko.
    Ciekawa idea z tym rytuałem.
    Calanthe! Bosz, jak ja się stęskniłam! I Nathiel też, choć tego głośno nie powie. Cal, chcesz papierosa?
    Na razie organizacja jakoś sobie radzi, ale podzielam odczucia Laurie - nie mamy pewności, że Sorathiel poradzi sobie na tak odpowiedzialnym stanowisku.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń