niedziela, 6 marca 2016

[TOM 2] Rozdział 28 - "Nigdy nie ufaj demonom"

No i mamy ostatnią Sorcię w tym przedziale rozdziałów. Można powiedzieć, że większość tekstu jest im poświęcona. Po 31 będzie taki mały skok czasowy, więc niektóre rzeczy trzeba zamknąć. Na pewno trochę się będzie działo *w końcu*. Ostatnio przejrzałam sobie rozpiskę po skoku i stwierdziłam, że zdecydowanie więcej będzie la bonne fee i jeszcze więcej Sorci, ale potem te wątki zostaną przytłumione innymi. Nareszcie ujawni się departament *juhu*. 
Stwierdziłam, że po 3/4 będzie jeszcze trzeci tom, ponieważ rozpiska obejmuje za dużą ilość rozdziałów. No, ale jeszcze nie wiem jak się będzie nazywać. Wiem tylko co się będzie działo. No i kiedyś muszę w końcu dokończyć tą rozpiskę...
Będąc w domu uświadomiłam sobie, że słusznie moja mama pojawia się tu jako la bonne fee. Kiedy otworzyłam szafkę z mikserem i spadły mi na głowę trzy worki jakiś ziół, stwierdziłam, że się nie myliłam. Poza tym nasza rodzina od lat ma jakieś dziwne zapędy do białej magii i tarota. 
***
            Końcówka drugiego, jesiennego miesiąca była jednym z najbardziej pracowitych okresów w roku dla la bonne fee. Do dnia 31 października przygotowywały się już dwa tygodnie wcześniej. Czasem pracowały w pocie czoła do późnej nocy, żeby tylko doprowadzić wszystko do porządku. Tworzenie nowych, skuteczniejszych mikstur ochronnych nie było łatwą rzeczą. Wszystko zależało od rodzajów demonów i duchów. Co roku musiały przeprowadzać badania mające na celu sprawdzenie, gdzie najwięcej pojawia się złych stworów i jakiego rodzaju są. Od lat nic się nie zmieniło. Zawsze władzę przejmowały cieniste demony, urządzające sobie halloweenową kolację z dzieci oraz bezpostaciowe, złe duchy, których nie można było zobaczyć gołym okiem.
            Halloween to wesołe święto dla dzieci – tak samo jak one, cieszyły się jednak wszystkie złe stwory. Zdecydowanie mniejszą radość sprawiało ono dobrym czarodziejkom, które naprawdę musiały się natrudzić, aby ochronić wszystkie niewinne dzieciaki. Nikt nie wiedział jak groźne było wychodzenie z domu tego dnia. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że nazwa: święto duchów jest właściwa. Raz do roku o tej samej porze, wieczorną godziną, wszystkie złe moce wychodziły na polowanie, by świętować i pożerać niewinne dusze młodych. Korzystały z tego jak mogły, w końcu w Halloween były potężniejsze. La bonne fee co roku rozdawały dzieciom ochronne cukierki, nigdy jednak nie udało im się zwalczyć cieniste demony. Na szczęście sojusz działał w obydwie strony. Łowcy wesprą je w tym trudnym dniu.
            Jedna z czarodziejek, otulona grubym, białym szalikiem, szła nachmurzona w stronę marketu. W ręku dzierżyła listę zakupów po samą ziemię. Zastanawiała się jak to wszystko udźwignie, przecież nie ma czterech rąk. Jednak od pracy w kuchni wolała zakupy. Jej przyjaciółki w tym roku wpadły na to, aby utworzyć mały sklep, gdzie będą sprzedawać przeróżne babeczki do których dodane będą mikstury. Jedne przykładowo, miały zwać się muffinkami szczęścia, inne muffinkami zauroczenia, a oprócz poszczególnych, magicznych roztworów, miały przede wszystkim chronić osoby, które je zjedzą. Już od miesiąca roznosiły i wieszały ulotki, ludzie powoli mieli je dosyć, ale czego nie robi się dla dobra świata? Oczywiście sklepik nie będzie darmowy, jednak pieniądze z ich słodkiej twórczości przeznaczą na dobre cele. Może dla jakiegoś poważnie chorego dziecka albo kogoś potrzebującego?
            Praca co roku była tak samo ciężka, ale dawała wielką satysfakcję, o czym pamiętały wszystkie la bonne fee. Bo nie ma nic bardziej budującego niż dobre uczynki.
            Patricia nareszcie przekroczyła próg sklepu. Nie miała pojęcia za co wziąć się najpierw. To już trzeci dzień zakupów, a ona wciąż nie wie od czego zaczynać. Jeszcze trochę i znienawidzi wszystkie markety w których przyszło jej ostatnio być.
            Spoglądając na długą listę stwierdziła, że zacznie od końca, czyli od cukru. Bo ważna jest taktyka. Koszyk w przeciągu dziesięciu minut zapełnił się ogromem składników na babeczki. Ze strachem malującym się w oczach, spoglądała w jego dno i układała plan zabrania tego wszystkiego do domu. Nie, nie było to możliwe w pojedynkę. Może po prostu zadzwoni po którąś z czarodziejek? Tak, powinna tak zrobić.
            Z nową motywacją i lekkim uśmiechem na twarzy, stanęła na palcach, by sięgnąć po laskę wanilii. Dlaczego ktoś umieścił ją na najwyższej półce? Nawet jak starała się skakać, efekt nie był zbyt dobry. Powywracała wszystkie rzeczy z niższych półek, bo zahaczała o nie szalikiem. Chyba nikt nie będzie miał jej za złe, że po nią nie sięgnęła?
            Dziewczyna ostatni raz zebrała w nogach całą swoją siłę i skoczyła do góry. Jak wielkie było jej zdziwienie, gdy uniosła się dwukrotnie wyżej. Gdy poczuła na swojej talii czyjeś dłonie i usłyszała głośny, znajomy śmiech, przestała się jednak dziwić. Jej serce poruszyło się niespokojnie, a usta mimowolnie rozszerzyły w uśmiechu. I chociaż starała się być zła, naprawdę jej to nie wychodziło.
            Laska wanilii wylądowała w dłoni, tak samo jak ona na podłodze. W głowie powtarzała kwestię, którą wypowie znajomy chłopak, gdy obróci się do tyłu. I wcale się nie pomyliła, przecież zawsze witał się z nią tak samo:
            – Hej, maleńka.
            Soriel Auvrey uśmiechnął się seksownie i puścił oczko swojej małej przyjaciółce. Pat musiała przyznać, że wyglądał dziś naprawdę dobrze. Rozwiane włosy, świecące radością, szmaragdowe oczy, szalik zarzucony niedbale na szyję i rozpięta, cienka kurtka. Doskonale wiedziała, że demony nie odczuwały w taki sposób jak ludzie zimna, a Soriel nie musiał nosić żadnych ciuchów, które by go ocieplały. Robił to zapewne dlatego, że dobrze wyglądał i niezbyt wyróżniał się z tłumu.
            – Dziękuję za pomoc – powiedziała dziewczyna, z trudem powstrzymując się od uśmiechu. Chciała grać obrażoną. Po części była obrażona. Przecież ten głupi demon wyniósł się bez słowa i nie odzywał się do niej przez tyle czasu! To, że go tu spotkała to przypadek!
            – Obrażona? – spytał rozbawiony Soriel, unosząc brew do góry.
            Patricia nie odpowiedziała. Znowu odwróciła się tyłem i udała, że przygląda się regałom z artykułami spożywczymi.
            – Łał, w domu rzadko się obrażałaś. Najczęściej lałaś mnie jakąś poduszką.
            Nie trzeba było jej powtarzać. Z koszyka który miała przed sobą, wyjęła pierwszą lepszą rzecz – w tym przypadku rulon papieru do pieczenia – i uderzyła nim w głowę demona.
            – Sam się o to prosiłeś! – wykrzyknęła, ale tym razem nie powstrzymała się od głośnego śmiechu. Tak, była na niego zła, ale równocześnie się za nim stęskniła, nie mogła się dłużej gniewać.
            – Prawie zabolało – powiedział rozchichotany Soriel, masując teatralnie swoją głowę.
            Obydwoje, niczym starzy i dobrzy przyjaciele, zaczęli iść obok siebie. Nie milczeli zbyt długo. Za chwilę zaczęli rozmawiać o tym co się wydarzyło. Patricia zdradziła swojemu ciekawskiemu demonowi jakie ma plany na Halloween i po co jej tyle zakupów, a Soriel przynajmniej częściowo wytłumaczył swoje nagłe zniknięcie. Nawet nie zauważyli kiedy, ale w końcu zaczęli krążyć po sklepie bez celu.
            – Dawno cię nie widziałam.
            – Och, czyżbyś się stęskniła?
            – Może trochę. – Patricia udała obojętną. W skupieniu zaczęła przyglądać się ozdobą do ciast, znajdującym się na jednym z regałów. – Chociaż bardziej za tym dźganiem mnie widelcem w żebra, gdy byłeś głodny i czekałeś na obiad.
            – A więc jesteś masochistką.
            Patricia rzuciła go paczką rodzynek, którą miała akurat pod ręką.
            – To ty upominasz się o moje bicie i zawsze się cieszysz, gdy cię uderzę. Kto tu niby jest masochistą? – prychnęła.
            – Bo jak mnie bijesz to wyglądasz tak zabawnie. Na dodatek to wcale nie boli, wiesz? – zachichotał chłopak. – Nie masz siły, Zajączku.
            – A ty to niby masz?
            Patricia wiedziała, że może się spodziewać po tym okropnym demonie wszystkiego, jednak nie sądziła, że jest ją w stanie zaskoczyć, zawstydzić i jednocześnie oburzyć, stojąc na środku marketu. Nie, żeby widok jego klatki piersiowej ją onieśmielał, ale… kto normalny podnosi do góry koszulkę i pokazuje brzuch oraz klatę całemu światu?!
            – Nie widać, że jestem silny? – spytał seksownym głosem.
            Kobiety, które przechodziły obok zaczęły coś między sobą szeptać i cicho chichotać. Czarodziejka spojrzała na nie tylko przelotnie. Przecież to nie był widok przeznaczony dla nich, to co się tak cieszą? Sorielowi to jednak nie przeszkadzało. Puścił im na do widzenia uwodzicielskie oczko.
            Zarumieniona i oburzona blondynka, opuściła jego koszulkę w dół i pociągnęła koszyk za sobą.
            – Też się cieszę, że cię widzę – burknęła na odchodnym.
            – Wow, jeszcze żadna kobieta ode mnie nie uciekła, kiedy pokazałem jej swoją klatę.
            Patricia wiedziała, że Soriel nie odpuści i będzie szedł tuż za nią. Był jak przylepa, która musiała się przyczepić do człowieka przynajmniej na godzinę. Domyśliła się, że spędzi z nim trochę czasu. Z jednej strony ją to cieszyło, z drugiej strony wciąż była na niego zła. Wiedziała jednak, że szybko jej przejdzie.
            – Podwieźć cię?
            – A masz auto? – zdziwiła się dziewczyna.
            – Mam.
            – Kradzione?
            Soriel zrobił maślane oczka i spojrzał na Pat.
            – Lubię patrzeć w twoje oczy. – Jego głos zabrzmiał namiętnie, jak wyrwany z kiepskiego romansu. Pomimo lekkiego zawstydzenia, dziewczyna nie dała się wytrącić z właściwej ścieżki rozmowy.
            – Zmieniasz temat!
            – Od razu zmieniam. Chodź i nie krępuj się, miejsca z tyłu starczy dla nas oboje.
            Demon uśmiechnął się znacząco.
            – Nie wiem czy ci ufać. – Pat spojrzała z zażenowaniem w bok. Nawet nie zauważyła kiedy kasjerka zabrała się za kasowanie jej zakupów.
            – A co, boisz się, że cię w ciemny las wywiozę?
            – Boję się, że więcej nie wrócę.
            – Wrócisz, zaufaj mi. – Soriel zakończył swoją wypowiedź krótkim, podejrzliwie brzmiącym śmiechem. La bonne fee domyślała się, że ta podróż może zakończyć się źle, w końcu demony bywają nieobliczalne, ale z drugiej strony byłoby to dla niej o wiele wygodniejsze niż dźwiganie tych ciężkich siatek. Po pierwsze Soriel jej pomoże, po drugie skróci jej drogę. Przyjęła milcząco tą propozycję i zapłaciła za swoje zakupy. Ciężkie siatki wylądowały w dłoniach demona, który uśmiechał się, jakby uknuł naprawdę zły plan. Patricię zaczynało to przerażać, nie sądziła jednak, że świadomie zrobi jej krzywdę. Gdy z nią mieszkał miał ku temu wiele okazji, a mimo tego nawet jej nie tknął. Soriel to po prostu głupi, demon-podrywacz.
            Auto nie stało daleko, bo prawie przy samym wejściu. Pat to nie zdziwiło, jej przyjacielski demon był w końcu bardzo leniwy.
            Ciężkie siatki zostały wpakowane na tylne siedzenie czerwonego auta o nieznanej jej marce. Było średniej wielkości i całkiem porządne, na pewno z tych nowszych. Była pewna, że Soriel je komuś ukradł albo kupił za ukradzione pieniądze. Przecież swoją moc przekonywania mógł stosować kiedy i jak chciał.
            Siedzenia w środku były miękkie, a samochód pachniał nowością, mieszającą się z charakterystycznym zapachem Soriela. Jego zapach przywodził na myśl czekoladę. Gorącą, rozpływającą się po cieście czekoladę. Była pewna, że używa jakiegoś specjalistycznego szamponu.
            – Gotowa na przejażdżkę życia?  
            Patricia spojrzała na niego niepewnie. Już miała otworzyć buzię i powiedzieć, że musi jeszcze zapiąć pasy oraz przypomnieć mu o bezpiecznej jeździe, gdy nagle, całkiem niespodziewanie auto ruszyło do przodu. Jej głowa walnęła w kokpit samochodu.
            – Co ty robisz?! – pisnęła. – Nawet pasów nie zapięłam!
            – Tylko kutasy zapinają pasy! – Soriel zaśmiał się morderczo i rozpędził auto do niedopuszczalnej na terenie zabudowanym prędkości. Dziewczyna od razu zbladła. Teraz nie przejmowała się już tym, że nie miała zapiętych pasów. Raczej niepokoił ją sposób w jaki Auvrey prowadził auto. Już z pięć kierowców na niego trąbiło, o jeden samochód prawie zahaczył, gdy driftował na zakręcie jakiegoś osiedla, w między czasie zdążył jeszcze puścić kierownicę i założyć okulary przeciwsłoneczne. Nieważne, że było zimno i była jesień! Choć Patricia nie miała pojęcia o jeździe, chwyciła za kierownicę i starała się ją trzymać w miarę prosto. Soriel w ogóle się tym nie przejął. Otworzył okno, oparł się na nim łokciem i wyszczerzył się do przejeżdżających obok kobiet.
            – Czerwone! – pisnęła Pat.
            – Jakie czerwone? – Chłopak udał zdziwienie. – To pomarańczowe było!
            – Ty daltonisto!
            Nie minęło nawet pięć minut jazdy, a już rozległy się syreny policyjne. Pobladła Patricia zagłębiła się w siedzenie i zaczęła rozważać ile przyjdzie zapłacić za jego wybryki. Na dodatek nie miała zapiętych pasów. Jej towarzysz najwyraźniej się tym nie przejął. Spojrzał obojętnie w boczne lusterko i rzucił:
            – O, policja. – A zabrzmiał w taki sposób, jakby właśnie znalazł pod łóżkiem skarpetki, których szukał od miesiąca.
            – I ty to mówisz z taką lekkością?! – oburzyła się dziewczyna, posyłając mu piorunujące spojrzenie. – Masz w ogóle jakiś dowód rejestracyjny? Dowód osobisty? Jakiekolwiek papiery?!
            – Nie – odpowiedział spokojnie. – Wystarczy mi świadomość, że… – tu przerwał w iście artystyczny sposób i opuścił w dół okulary. Szmaragdowe oczy skierowały się na twarz pasażerki, na ustach pojawił się seksowny uśmiech. Nieważne, że wciąż prowadził i nie patrzył się teraz na drogę. Podryw był ważniejszy. – Nazywam się Soriel Auvrey. – Znowu założył na nos okulary i spojrzał przelotnie na drogę. – Ewentualnie, że urodziłem się 18 sierpnia.
            – I że to auto jest kradzione!
            – Nie panikuj, maleńka i zapnij pasy!
            Demon śmiał się jak opętany. Z drugiej strony czy demon mógł być opętany?
            – I tak cię ukarzą! – piszczała dalej przerażona do granic możliwości Patricia. Jeszcze trochę i jej twarz byłaby bielsza od najczystszej bieli.
            – Jazda! – wykrzyknął Soriel i pomachał policji na do widzenia. Chwilę potem, wcisnął gaz do dechy i z głośnym warkotem ruszył do przodu. Sytuacja z uderzeniem głową w kokpit dziewczyny powtórzyła się. Teraz miała ochotę udusić go własnymi rękami. Oczywiście chłopak wciąż uśmiechał się niewinnie.
            – Mówiłem, żebyś zapięła pasy. Bezpieczeństwo ponad wszystko, Zajączku – stwierdził uroczym, chłopięcym głosem.
            Dziewczyna nie odpowiedziała. Ze złością zapięła pasy i zagłębiła się w siedzeniu, oczekując na pozornie bezpieczne dotarcie do domu. Nawet nie chciała w tym momencie patrzeć w lusterko, żeby dostrzec policyjne wozy ścigające się z jej osobistym, demonicznym kierowcą. Ważne, że przez złowieszcze burczenie silnika, przebijały się ich syreny.
            Złapią ich, jak nic złapią.
            Soriel wjechał między drzewa do jakiegoś lasu i skręcił ostro w prawo. Dzięki temu znaleźli się na otwartym polu, pełnym niezebranych jeszcze ziemniaków. Auvrey zrobił z nich ziemniaczaną papkę. Mijany rolnik, który wyskoczył z ciągnika nie był zbytnio zadowolony. Groził im pięścią i rzucał w auto kamieniami. Chłopak w dalszym ciągu nie był wzruszony. Uśmiechał się jak ostatni kretyn na Ziemi. Patricia opadała na dół coraz bardziej. Było jej wstyd i to nie za siebie, a za niego.
            – Chcę stąd zniknąć – burknęła do siebie.
            Pięć minut później odważyła się spojrzeć w boczne lusterko. O dziwo, policja poddała się w poszukiwaniach. A może demon był na tyle sprytny, że ich zgubił? Jego auto (kradzione auto) wyglądało na jedne z nowszych, miało potężne przyspieszenie. Pewnie gdyby spojrzała na licznik, przeraziłaby się nie na żarty.
            – Już wolałam iść pieszo, wiesz? – spytała bezradnie.
            – Trzeba było poprosić mnie ładnie o odprowadzenie. – Chłopak uśmiechnął się uroczo w jej stronę.
            Nareszcie przejechali pole i znaleźli się na leśnej szosie. Stamtąd była już niedługa droga do normalnej ulicy. O dziwo, szalony kierowca zwolnił. Po krętych drogach jechał już jak przykładny chłopiec, który dopiero zdał prawo jazdy. Patricia zaczynała powoli wierzyć w to, że jednak je posiadał. No, chyba, że sam nauczył się jeździć, tworząc na drodze miliony wypadków i karamboli. To byłoby do niego podobne.
            Jechali przez nieznane drogi, wsłuchując się w spokojne ballady płynące z radia. Od czasu do czasu Pat patrzyła na chłopaka, aby upewnić się, że znów nie wygląda jak psychol, który będzie się ścigał z innymi autami na krętych ulicach. Wyglądał całkiem normalnie – jak na demona oczywiście. Na jego twarzy widniał tylko drobny, chłopięco-łobuzerski uśmiech. Do domu dotarła w jednym kawałku, choć ze skróconym o kilka lat życiem. Szalone jazdy z pewnością nie wpływały dobrze na jej serce, gwałtowny wzrost adrenaliny to nie coś, co ją cieszy i czego na co dzień szuka. Wolała spokojniejszy tryb życia.
            Chwiejnym krokiem wysiadła z auta. Drżące dłonie chwyciły za siatki na tylnych siedzeniach. Patrząc w twarz Soriela, nie wiedziała co mogłaby powiedzieć. Jedyne co przychodziło jej na myśl, to:
            – Jesteś psychopatą, Soriel. Powinieneś założyć firmę: „jak szybko dostać zawału i umrzeć”
            Auvrey oparł się luzacko o swoje auto i wyszczerzył białe zęby.
            – A więc nie chcesz dziś gościć takiego psychopaty u siebie w domu? – spytał udawanym, zawiedzionym głosem.
            – Chcesz… do mnie wejść? – spytała niepewnie Patricia. Nie chciała dać się ponieść emocjom, ale ta propozycja naprawdę ją ucieszyła. Odkąd nie było go z nią w domu, czuła się naprawdę samotna. Miło by było choć na chwilę odświeżyć pamięć z rdzewiejących powoli wspomnień.
            Demon wyjął z tylnej kieszeni nowy telefon i spojrzał przez okulary na jego wyświetlacz.
            – Za dwie godziny mam wolny czas – stwierdził z uśmiechem.
            Szaleńcza przejażdżka przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Przerażenie i złość ustąpiły miejsca radości. Pat nie miała pojęcia dlaczego tak bardzo się cieszy. Owszem, zdążyła polubić Soriela, ale jedno, krótkie spotkanie chyba nie było powodem do momentalnego przebaczenia szalonemu demonowi?
            Uśmiech sam wszedł na jej usta.
            – Będę czekać – stwierdziła. – I… mimo wszystko dziękuję za podwiezienie. – Dziewczyna westchnęła niechętnie na boku.
            – Nie ma sprawy. – Soriel poklepał ją radośnie po głowie. Potraktował ją jak małe dziecko, przez co się nachmurzyła.
            – Mógłbyś przynajmniej ściągnąć okulary? – spytała niechętnie. – Nie wiem czy patrzysz na mnie, czy na moją sąsiadkę, która kosi trawę.
            – Wydało się. – Demon zachichotał cicho i spełnił prośbę dziewczyny. – W takim razie do zobaczenia, Zajączku. – Na pożegnanie puścił jej oczko i wsiadł do auta, by za dwie godziny znów pojawić się w progach jej domu. A nuż uda jej się namówić go do tego, aby został na dłużej?
***
            – Wiesz, co? Aura ma już sześć miesięcy.
            Szmaragdowooki ojciec trzymał na kolanach swoją najukochańszą córkę, która szczebiotała wesoło i z uporem próbowała wepchnąć sobie do buzi całego, bananowego gryzaka. Jej głowa była obrośnięta czarnym puszkiem, który rósł jak chwasty po deszczu. Nathiel był pewien, że niedługo będzie mógł zacząć robić jej śmieszne fryzury. Podpatrzył kilka u innych dzieci. Nie, żeby chodził za nimi jak ten pedofil, ukryty za krzakami…
            Przez te kilka miesięcy jego dziecko uspokoiło się z płaczem w niewielkim stopniu. Wciąż musiał zarywać na rzecz Aury cenne nocki. Był jednak wytrwały i nie narzekał. Wiedział, że czas niemowlęcy w końcu minie, a wtedy może być nawet gorzej. Jego matka zawsze narzekała na wychowywanie demonów. Aura niewątpliwie musiała nim być, choć i tutaj miał inną teorię.
            – Bądź ze mnie dumna, świetnie sobie radzę. Umiem zmieniać pieluchy jedną ręką i nie przypalam już mleka dla Aury – opowiadał z dumą chłopak, spoglądając na swoją śpiącą dziewczynę. – Nasza córka to straszliwa beksa, wiesz? Potrafi ryczeć bez powodu całą noc. Coś czuję, że wyrośnie na nieznośną nastolatkę, a to co jest teraz to dopiero początek. – Westchnął. – Poza tym jest ładna jak jej tatuś. Idę o zakład, że będą się o nią bili w szkole i nawet laski na nią polecą. Ale ja jej tak łatwo nie oddam. – Na zakończenie swojej długiej wypowiedzi prychnął. Jego córce najwyraźniej się to nie spodobało. Zaczęła wykrzykiwać coś w swoim niemowlęcym języku i wymachiwać zabawką w górze, jakby chciała nią uderzyć swojego tatę.
            – I widzisz? – spytał Nathiel. – Już się buntuje. Mała menda.
            Tym razem Auvrey dostał zabawką w pierś. Aura spoglądała na niego z dobrze mu znaną, nieszczęśliwą podkową i wyrzutem. Rozwiązania były dwa. Albo była głodna, albo chciała położyć się obok matki. Butelka, którą wyjął z kieszeni nie zadziałała, stwierdził więc, że druga opcja jest bardziej prawdopodobna.
            Aura wylądowała obok Laury. Swoje sprytne łapki zarzuciła na klatkę piersiową swojej mamy i przytuliła do niej głowę. Już po chwili oczy zaczęły jej się zamykać.
Nathiel potrząsnął głową z niedowierzaniem. Ta scena wyglądała, jakby jego mały demon wiedział co robi. Z pewnością nie była głupia, a rozum odziedziczyła po tatusiu. No, dobra. Niech będzie, że po matce, w końcu coś musi po niej odziedziczyć. Z wyglądu i zachowania była trochę jak on. Ponoć gdy był mały, zachowywał się w tak samo irytujący sposób i zawsze najważniejszą osobą w jego życiu była jego matka. Pamiętał, że jako kilkuletni malec nie opuszczał jej na krok.
Chłopak oparł polik na poduszce Laury i zaczął uporczywie wpatrywać się w jej twarz. Tym razem mówił szeptem, żeby nie obudzić Aury.
– Ostatnio rozmawiałem z Sorathem – zaczął. – Wiem, nic szczególnego, robię to na co dzień, ale to była rozmowa na temat naszej córki. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem bliźniaki, zdziwiłem się, że żadne z nich nie ma oczu ani po tobie, ani po mnie. Gdybym miał ten kolor jakoś nazwać, a nie jestem w tym dobry, pewnie nazwałbym go jasnym szmaragdem. Nie takim jak mają cieniste demony. To coś między kolorem twoich oczu, a moich. Oprócz tego Aura ma ludzką krew, a nie zapominajmy, że razem z Natem kradli twoją energię potencjalną. Na początku myślałem, że są demonami, ale nie zgadza się krew i oczy. Nie są też pół demonami jak ty. Wiesz jaki z tego wniosek? – chłopak spojrzał na Laurę z uśmiechem. – Bliźniaki Auvrey to ¾ demona. Wiem, pewnie sobie teraz myślisz: „łał, Nathiel, wyższa matematyka, jak ty to ogarnąłeś?”, ale wspominałem ci kiedyś, że wolę liczby od pisania i czytania. – Demon uśmiechnął się na boku.
Aura nareszcie zasnęła. Nathiel miał świadomość, że spędzi tu następną godzinę. Nie przeszkadzało mu to. Polubił zrzędzenie do śpiącej Laury. Oczywiście o wiele lepiej rozmawiałoby mu się, gdyby nie była w śpiączce, ale na razie nic nie mógł na to poradzić. Mógł mieć jedynie nadzieję, że gdzieś w odległym świecie usłyszy jego głos i powróci do miejsca, gdzie potrzebuje jej najbardziej.
***
            Cały czas słyszałam swoje imię. Wiedziałam kto mnie woła. To był Nathiel. W snach często go spotykałam. Z jego wypowiedzi wyłapywałam jednak tylko kilka, nic nieznaczących słów. Czułam, jakby ktoś specjalnie nałożył cenzurę na moje sny, żebym tylko nie słyszała co mówią do mnie najbliżsi. A przecież poza Nathielem słyszałam też Calanthe, Amy, Andi i płacz dziecka. Ostatnio zaczęłam również słyszeć ciche szepty nawołujące mnie poza snami. Teraz, gdy siedziałam na krześle w obcym miejscu, szeptał do mnie Nathiel. Mówił coś o ¾ demona, o Aurze, chyba kazał mi wracać. Nic z tego nie rozumiałam.
            Nachmurzyłam się i wytężyłam w miarę możliwości słuch. Głosy przestały jednak do mnie docierać. Zamiast tego, zaczął wzywać mnie świat rzeczywisty.
            – Słucha mnie pani?
            Obcy mężczyzna pomachał mi dłonią przed oczami, przez co mało nie podskoczyłam na krześle. Przez chwilę czułam się, jakbym zniknęła w innym świecie. To chyba niezbyt dobry pokaz przed psychologiem, który widzi mnie pierwszy raz. Raczej nie chciałabym stąd wyjść w białym kaftanie.
            – Tak, przepraszam – odpowiedziałam spokojnie. – Jestem trochę zmęczona, nie spałam najlepiej.
            – A więc czujesz się, jakbyś nie była w tym świecie w którym powinnaś być? – Starszy pan uniósł brew do góry i spojrzał na mnie badawczo zza czarnych oprawek. W tym momencie przeklęłam Nathiela. Dlaczego mu o tym powiedział? Teraz na pewno ma mnie za wariatkę.
            – Można tak powiedzieć – mruknęłam od niechcenia. – Pomyliły mi się wspomnienia. Ponoć długo chorowałam, gdy urodziłam dzieci. Nie wiedziałam co się dzieje przez ten czas.
            Mężczyzna pokiwał głową i zapisał coś w swoim notesie. Pewnie notował co ma dziś kupić w markecie, bo po co miałby pisać o tym, co mówię?
            Nie odezwał się od razu. Zarysował jakiś dziwny szlaczek na marginesie i dopiero, jakby obudził się ze snu, zaczął mówić:
            – Poród często wywołuje u matek silne emocje – stwierdził odkrywczo. – Nie miałaś ochoty skrzywdzić swoich dzieci? Nie martwiłaś się przesadnie o ich zdrowie? A może wręcz przeciwnie, poczułaś spadek więzi między wami?
            Nie. Nie pomyślałam o tym nawet przez moment. Z drugiej strony moje więzi z bliźniakami rzeczywiście nie były zbyt silne. Czasami czułam, jakby nie były moimi dziećmi.
            – Tak – odpowiedziałam krótko. – Chciałam zrobić im krzywdę, nie czuję między nami żadnej więzi.
            Stwierdziłam, że wygodniej będzie skłamać. W najlepszym przypadku po prostu stwierdzi u mnie szok poporodowy. Zapewne przepisze mi jakieś tabletki, których wcale nie będę musiała spożywać, a ja będę miała spokój i nikt nie uzna mnie za świra, którego trzeba zamknąć w psychiatryku. W końcu kto normalny wmawia sobie, że jest w innym świecie? Nie chciałam być uznana za schizofreniczkę.
            – Szok poporodowy – stwierdził znudzony i wcale niezaskoczony psycholog, kreśląc w notatniku jakieś podejrzane iksy. – Załatwimy to w kilka wizyt. – Posłał mi uspokajający uśmiech. – Nie masz czym się stresować. Jest przy tobie twój mąż i matka.
            – Mąż? – spytałam samej siebie, marszcząc czoło.
            – Tak. Ma pani na nazwisko Laura Auvrey, tak jak pani mąż.
            Psycholog spojrzał na mnie podejrzliwie, a ja westchnęłam cicho. Naprawdę już nic mnie nie zaskoczy. Moje życie i wspomnienia to jakieś nieporozumienie. Ciekawe jest to, że nie pamiętam żadnej sceny ze swojego domniemanego ślubu. Chyba, że Nathiel ściągnął do nas księdza, gdy leżałam nieprzytomna w łóżku po porodzie. To by było w jego stylu. Z drugiej strony: chyba by mi o tym powiedział.
            – Dobrze. – Lekarz spojrzał na zegarek. – Nasze spotkanie dobiegło końca. Widzimy się w przyszłym tygodniu.
            Kiwnęłam głową i pożegnałam się jak przykładna, całkiem normalna pacjentka. Swoje kroki skierowałam ku drzwiom.
            Co za okropny niefart trafić na kogoś takiego, kto swoją pracę traktuje jak niemiły obowiązek. Z drugiej strony – to jakieś odejście od mojego perfekcyjnego życia, spędzanego na okrągło w domu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułam, jakby ten świat był prawdziwy. Chyba naprawdę muszę częściej wychodzić na zewnątrz…
            „Masz wracać”.
            Głos Nathiela znów drążył dziurę w mojej głowie. Skrzywiłam się i położyłam dłoń na czole. Miałam nadzieję, że chłodny wiatr obudzi mnie z otępienia, nic jednak nie pomógł. Głosy zaczęły się mnożyć. Teraz przemawiał do mnie nie tylko Nathiel. Znów słyszałam płacz dziecka, śmiech Amy, obelgi Andi i oburzenie Auvreya. W pewnym momencie natłok głosów był tak wielki, że musiałam chwycić się za głowę.
            – Starczy – syknęłam głośno.
            Głosy momentalnie ucichły, a ludzie znajdujący się wkoło mnie patrzyli, jakby zobaczyli wariatkę.
Jeszcze trochę i naprawdę zacznę sądzić, że jestem psychicznie chora. Tylko nienormalni ludzie słyszą w głowie ludzkie brzmienie. Tylko nienormalni ludzie myślą, że znaleźli się w innym świecie. Tak, z pewnością było ze mną coś nie tak.
Westchnęłam ciężko i spojrzałam w niebo. Powoli zaczynało kropić. Kolejna nieperfekcyjna rzecz tego dnia. Miałam się cieszyć? Powinnam. Może wkrótce wszystko się ułoży i mgła, która się przede mną rysuje, zostanie zdmuchnięta? Byłoby cudownie.  Miałam już dosyć udawania psychopatki, a może nawet bycia nią.
Wzięłam głęboki wdech i przystanęłam na środku chodnika.
Od dziś przestaję myśleć o głupotach. To mój świat. Mój idealny świat, którego nie chcę opuszczać. Mam przy sobie ukochanego męża, wesołe dzieci, przyszywaną matkę. Wszyscy się o mnie troszczą i martwią. Powinnam to docenić i przestać ich odpychać. To nie było w porządku.
Koniec ze snami, tajemniczymi głosami w głowie, niepewnością. Wewnątrz, zacznę swoją własną walkę.
Zostaję w tym świecie, w którym przyszło mi żyć.
***
            Która babeczki były najbardziej perfekcyjne? Te z cukrowymi serduszkami w różowym kremie, czy posypane kolorową posypką, oblegane przez zabarwioną na zielono bitą śmietanę? Wszystkie wyglądały cudownie, ale czy te drugie nie byłyby lepsze jako prezent dla demona? Na widok serduszek mógłby zacząć się śmiać. Mógłby też przypadkiem pomyśleć, że jest w nim zakochana. Tak więc przegłosowane. Czekoladowe babeczki z zielonym kremem i posypką.
            Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie i zaczęła pakować słodkie nabytki do pudełka.
            – A co to, dla jakiegoś kochanka? – Alex parsknęła śmiechem, nachylając się nad przyjaciółką.
            – Żadnego kochanka – odpowiedziała nachmurzona Patricia, zamykając szczelnie pudełko. – Przychodzi do mnie znajoma.
            – Znajoma, jasne. A nie wyrosło jej coś przypadkiem z przodu?
            – Alex!
            Pat spojrzała w jej kierunku karcąco. Nie zdołała powstrzymać wschodzących na poliki rumieńców. Aby ich nie zauważyła, chwyciła pudełko w ręce i odwróciła się tyłem.
            – Spieszę się trochę – dodała szybko.
            – Dziwnie się zachowujesz – odezwała się Martha, która pojawiła się przed nią całkowicie znienacka. Na szczęście zdążyła się do tego przyzwyczaić. Zawsze stąpała cicho i lubiła przyprawiać innych o zawał. Twierdziła przy tym, że w łagodny sposób może przyczynić się do oczyszczenia świata z kretynów.
            – S-serio?
            Blondynka spojrzała w bok. Tym razem napotkała spojrzenie Madlene. Uśmiechała się w dziwnie znaczący sposób. Tak, na pewno się domyślała dla kogo niesie te babeczki. Przecież ona jedyna wiedziała kogo gościła w swoim domu ostatnimi czasy.
            Powoli zaczynało się robić gorąco. Wiedziała, że jej przyjaciółki wycisną z niej ostatnią, ważną informację, tak więc pora się zbierać.
            W biegu założyła na siebie szalik i kurtkę. Cztery głowy wychylały się w tym samym czasie na przedpokój i spoglądały na nią podejrzliwie, oczekując odpowiedzi bez pytań. Nie. Nie zamierzała mówić, że umówiła się na herbatkę z demonem. Jeszcze nie oszalała. Przecież nie spodobałoby się to dziewczynom. Na tą wiadomość zapewne zamknęłyby ją w składziku z miotłami i poszły do jej domu zaatakować Soriela. Ale… Soriel nie był przecież taki zły. Aż taki zły. Dobrze, był trochę zły, ale nie tak jak te wszystkie demony. Przecież mógł się w każdej chwili wkraść w jej cień. Nie zrobił tego. Poza tym dużo jej zawdzięczał.
            – Wpadnę wieczorem.
             Pat uśmiechnęła się uroczo w stronę zgromadzenia czarodziejek i nie czekając na ich odpowiedź, wybiegła z domu Madlene.
            Co za ulga. Nie umiała trzymać języka za zębami, jeżeli chodziło o dziewczyny. Potrafiły z niej wyciągnąć dosłownie wszystko. Historii o Sorielu nie mogły z niej wyciągnąć, wystarczy, że Mad ją zna.
            Patricia pędziła przed siebie jak na skrzydłach. Wcale nie musiała biec, ale czuła tak wielką radość, że musiała ją rozładować. Uśmiech nie zszedł jej z twarzy aż do samego domu. Powoli zaczynały boleć ją z tej wesołości usta.
            To dziwne. Cieszyła się jak ktoś, kto jest zakochany, a wcale nie była zakochana. Serce nie biło jej szybciej, gdy na niego spoglądała, wcale nie myślała o nim na okrągło – miała przecież inne sprawy na głowie. Wcale nie wyobrażała sobie ich wspólnej przyszłości, romantycznie spędzonych chwil we dwoje, ani nawet pocałunku. Nie ufała Sorielowi, ale po części zaczęła traktować go jak przyjaciela. Jego obecność wcale jej nie przeszkadzała, choć może czasem odrobinę irytowała. Miło będzie znowu gościć go w swoich progach – byleby nie zajmował wanny i nie wyjadł jej połowy lodówki.
            Uradowana Patricia wpadła do kuchni i zrzuciła z siebie szalik, który wylądował zgrabnie na oparciu krzesła. Zostało jeszcze kilkanaście minut do odwiedzin jej ulubionego, choć wrednego demona. Mogła już zacząć przyrządzać herbatę. Może zrobi ją w dzbanku, żeby było jej więcej? Tym samym przytrzyma tu Soriela, dopóki jej nie wypije w całości.
            Dziewczyna zachichotała cicho.
            Najpierw przełożyła babeczki na różowy talerzyk, a potem nastawiła wodę na herbatę. W między czasie wysprzątała połowę kuchni. Zazwyczaj nie szło jej to tak szybko. Czy to radość ją napędzała? Gdyby ktoś na nią spojrzał, rzeczywiście mógłby stwierdzić, że jej euforia wygląda jak zakochanie.
            Woda była gotowa. Przyrządzenie herbaty w dzbanku było tylko kwestią kilku minut. Pamiętała, że Soriel pił napoje z dużą ilością cukru, a do herbaty uwielbiał dodawać prawie pół cytryny. Sądził, że kwaśność i słodycz to najlepsze smaki świata. Ona piła herbatę zupełnie inaczej, ale dzisiaj mogła się dla niego poświęcić.
            Wszystko było gotowe. Herbata i dwa kubki leżały na stole w towarzystwie babeczek. Brakowało już tylko Soriela.
            Na tą okazję ubrała swoją ulubioną, limonkową sukienkę. I nie, wcale nie chciała wyglądać ładnie dla niego. Po prostu chciała czuć się dobrze, prawda? Upięte zgrabnie włosy i podkreślone różową pomadką usta też o niczym nie świadczyły. Każda kobieta chciała czuć się ładna i pewna siebie.
            Co powie Soriel, gdy ją zobaczy? Zagwiżdże jak to zazwyczaj robił, gdy coś mu się spodobało, zmierzy ją wzrokiem kilka razy, a może uśmiechnie się w ten charakterystycznie uwodzicielski sposób?
            Patricia zaczęła tupać stopami w podłogę. Była zniecierpliwiona i zestresowana, tym bardziej, że wybiła godzina spotkania. Cóż, szło się domyślić, że Soriel się spóźni, liczyła jednak na to, że o niej nie zapomni, w końcu sam się wprosił na herbatę.
            Mijały kolejne minuty. Herbata zaczynała powoli stygnąć, krem z babeczek spływał powoli na talerz pod wpływem ciepła, a uśmiech stopniowo zaczął znikać z twarzy dziewczyny.
            Coś się stało? Coś go zatrzymało? A może jednak o niej zapomniał? Podrywał inną dziewczynę? A może poszedł do kogoś innego na herbatę? Może wcale jej nie lubił, a tylko udawał i robił jej zbędną nadzieję?
            Teraz jej radość powoli zamieniała się w smutek.
            Dziesięć minut, piętnaście minut, dwadzieścia minut – a demona wciąż nie było. Krem zdążył zamienić się w zieloną ciapę, herbata była już letnia, a jej zapał stłumiony. Nogi nie wystukiwały już wesołego rytmu o podłogę, teraz krążyły bezwolnie w górze. Wcześniej zadane pytania, nagle przemieniły się w stwierdzenia.
            Soriel miał ją gdzieś, wrobił ją, nie lubił jej, wykorzystał, zdradził. A może jednak się pojawi? Może jeszcze nie wszystko stracone? Przecież obiecał, prawda?
            Minęło pół godziny, a potem cała godzina. Herbata była już zimna, babeczki przedstawiały sobą obraz nędzy, a jej oczy powoli zapełniały się łzami. Nie. Nie może się tak łatwo poddawać. Na pewno chce jej zrobić niespodziankę. Przecież Soriel taki był. Zawsze jak go o coś prosiła, to…
            Jedna łza spłynęła po poliku
            …To wtedy tego nie robił.
            Patricia spędziła kolejne minuty w kuchni, wyrzucając babeczki, wylewając herbatę i myjąc naczynia. Przy tej czynności towarzyszyły jej rzewnie wylewane łzy. Nie przejmowała się, że ktoś może ją usłyszeć, przecież była tutaj całkowicie sama.
            Jak mogła być tak głupia? Demonom nie można ufać, Mad jej o tym mówiła. Mówił o tym każdy w organizacji Nox, każda z jej przyjaciółek, a ona im nie wierzyła.
            Różowy talerzyk wypadł jej z dłoni i stłukł się na podłodze, dopełniając swoim brzmieniem płacz dziewczyny. Pozostało jej tylko uklęknąć i oprzeć się głowę o szafkę. Nie była w stanie zrobić niczego więcej.
            – Obiecałeś mi, że przyjdziesz.
            Jedna łza spłynęła samotnie na podłogę i przytuliła się do różowych odłamków talerza.
            Teraz była już całkowicie pewna. Soriel się nią bawił.

1 komentarz:

  1. Cześć :)

    Tom III? Uśmiecham się na samą myśl o tym. :3
    Ciekawie przedstawione Halloween z ich perspektywy - inni się bawią, la bonne fee chronią ludzkość. Brzmi epicko.
    " – Hej, maleńka." - typowa odzywka młodych Auvrey'ów wpisuje się już w kanon, zawsze będzie mi się takie przywitanie kojarzyło z tym opowiadaniem.
    "Patricia wiedziała, że może się spodziewać po tym okropnym demonie wszystkiego, jednak nie sądziła, że jest ją w stanie zaskoczyć, zawstydzić i jednocześnie oburzyć, stojąc na środku marketu. Nie, żeby widok jego klatki piersiowej ją onieśmielał, ale… kto normalny podnosi do góry koszulkę i pokazuje brzuch oraz klatę całemu światu?!
    – Nie widać, że jestem silny? – spytał seksownym głosem.
    Kobiety, które przechodziły obok zaczęły coś między sobą szeptać i cicho chichotać. Czarodziejka spojrzała na nie tylko przelotnie. Przecież to nie był widok przeznaczony dla nich, to co się tak cieszą?" - zaczęłam się śmiać xD Lubię ten parring, choć jestem w teamie Lauriel. Ale Pat i Soriel mają też swój własny urok.
    O Boże. Może zabrzmi to cholernie dziwnie, ale się popłakałam przy Nathielu opowiadającym Laurze o ich córce. Nie wiem, skąd to się wzięło (może to ta cebula, co ją tarłam godzinę temu?), ale z moich oczu popłynęły łzy. Chyba dopiero teraz w pełni uświadomiłam sobie, jak chłopakowi musi być ciężko, a jednocześnie jak świetnie sobie radzi. To już nie jest ten sam Nathiel, co w "W cieniu nocy". Ja też chcę takiego Nathiela! Buu.
    Nie, Laura! Posłuchaj tego głosu w głowie, to on jest tym prawdziwym! Wracaj do nas! masz wrócić!
    "– Dziwnie się zachowujesz – odezwała się Martha, która pojawiła się przed nią całkowicie znienacka. Na szczęście zdążyła się do tego przyzwyczaić. Zawsze stąpała cicho i lubiła przyprawiać innych o zawał. Twierdziła przy tym, że w łagodny sposób może przyczynić się do oczyszczenia świata z kretynów." - glebłam xD Martha like a ninja!
    Biedna Pat. Zapowiadało się takie miłe, odrobinę romantyczne spotkanie, a tu nic z tego. Jestem ciekawa, czy Soriel wystawił ją z premedytacją, czy może coś się stało.
    Rozdział przypadł mi do gustu. Tylko ja chcę przebudzenia Laury
    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń