Byłam o krok od rzucenia WCN, ale przypomniałam coś sobie. Taką obietnicę. Za bardzo zapędziłam się wczoraj z usuwanie i porzucaniem wszystkiego po kolei. Jakoś pociągnę 3/4 i mam nadzieję, że do końca starczy mi sił. Ewentualnie zgodnie z pomysłem Cleo - zacznę wstawiać rzadziej rozdziały.
Jak tak poprawiam ten rozdział to po prostu jestem załamana. Nic mi tu nie pasuje, a przecież tak dobrze się go pisało. Mam wrażenie, że to wszystko jest takie skrótowe i niezrozumiale, że układanie zdań jakoś nieszczególnie mi wychodziło. Ale nie mi to oceniać!
– Jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym zobaczyć. Odejdź, trupie.
Jak tak poprawiam ten rozdział to po prostu jestem załamana. Nic mi tu nie pasuje, a przecież tak dobrze się go pisało. Mam wrażenie, że to wszystko jest takie skrótowe i niezrozumiale, że układanie zdań jakoś nieszczególnie mi wychodziło. Ale nie mi to oceniać!
***
– Jesteś ostatnią osobą, którą chciałbym zobaczyć. Odejdź, trupie.
–
Przestań grymasić jak pięciolatek nad zupą i ciesz się, że ktokolwiek chce
patrzeć na twoją demoniczną gębę.
Rozmówcy
wymienili znaczące, ironiczne uśmiechy za którymi kryła się jednak nutka
radości. Owszem, nigdy za sobą nie przepadali i bardzo często się kłócili, ale
była między nimi cienka nić porozumienia. W końcu obydwoje byli łowcami. Rozumieli się. Gdyby mieli możliwość wspólnej
walki, zapewne świetnie by się dogadywali.
Gdy
Calanthe opierała się o pniak, Nathiel postanowił nie być gorszy. Między nimi
zaczęła się kolejna, mała wojna z serii: kto będzie wyglądał bardziej cool. Calanthe
zapaliła papierosa, a Auvrey oparł się o pobliskie drzewo, krzyżując zarówno
ręce jak i nogi. Z kpiącym uśmiechem spoglądał na matkę Laury.
–
Nie mam zbyt wiele czasu. Nie powinno mnie tutaj być.
–
A więc można powiedzieć, że na siłę wrypałaś się do mojego umysłu? – Demon
uniósł do góry brew.
–
Nie bez powodu – odpowiedziała z westchnięciem kobieta i wypuściła z ust dymek.
Auvrey
był zdziwiony tym, że duchy mogą palić papierosy, a inni czuć ich zapach. Czy
to by nie oznaczało, że papieros jest realny, a Calanthe nie? A może ta wiedźma
wcale nie umarła? Raczej wątpił w teorię, że papieros też był duchem. Duchowy
papieros? Brzmi interesująco.
– Nie jest to dla mnie radosne spotkanie –
kontynuowała łowczyni – Ale byłam zmuszona urwać się z tego nudnego świata. –
Kolejny dymek z papierosa powędrował bezwolnie ku górze.
– To
gdzie teraz mieszkasz? W Fajkolandii? – zironizował chłopak.
Calanthe
uśmiechnęła się pod nosem i rzuciła peta pod jego nogi.
– Na
pewno nie poszłam do nieba. Do piekła też mnie nie wpuścili, chyba się mnie
bali. Nie jestem również potępioną duszą, krążącą po świecie. Ta teoria może się
okazać zbyt skomplikowana dla twojego małego, demonicznego móżdżka, ale moje
pośmiertne życie polega na śnieniu.
–
Śnieniu? – Nathiel uniósł brew do góry.
– Nie
musisz wiedzieć więcej. – Kobieta skrzyżowała ramiona jak jej rozmówca. – Może
tyle, że was obserwuję. Mała rada dla ciebie: sprzątnij brudne gacie spod
łóżka, umarli się w grobie przewracają na ten zapach, a podkreślam, że ich
ciała w rozkładzie w większości nie posiadają już nosów.
– Cholera
– burknął nachmurzony chłopak. – Wiedziałem, że ktoś mnie stalkuje pod
prysznicem.
– Uwierz,
wolałam oszczędzić sobie niektórych widoków.
– Też bym
nie chciał na ciebie patrzeć.
–
Patrzysz na moją córkę, a ponoć jest do mnie bardzo podobna.
Dwójka
łowców wymieniła groźne spojrzenia. Ktoś krążył nad ich cienką nicią
porozumienia z nożyczkami, gotowy bezczelnie ją przeciąć. Ledwo widoczna
tęsknota przerodziła się na nowo w nienawiść. Gdyby Calanthe była żywa, zapewne
to spotkanie nie skończyłoby się pozytywnie.
–
Przejdźmy do sedna sprawy.
Kobieta w
czarnym płaszczu zapaliła kolejnego już papierosa. Duszący dym rozniósł się po
okolicy. Nathiel nie znosił tego zapachu, ale był gotów go znieść.
– Laura.
– Zanim demon otworzył usta, żeby rzucić sarkastyczną uwagę, jego rozmówczyni
skutecznie przerwała jego atak. Doskonale wiedziała, że na dźwięk imienia jej
córki będzie w stanie się zamknąć i słuchać. – Próbuję do niej dotrzeć, jednak
blokada „snu za życie” uniemożliwia mi całkowicie zbliżenie się do niej. Słyszy
mnie, słyszy także ciebie i wszystkie osoby w otoczeniu, które przychodzą do
niej w odwiedziny. To wzbudza w niej niepewność i bardzo dobrze. W końcu musi
do niej dotrzeć, że żyje w zakłamanym świecie.
– A więc
jednak rwie innego Nathiela? – Demon nachmurzył się i zacisnął usta jak
obrażone dziecko.
– To
raczej inny, bardziej przykładny Nathiel rwie ją – prychnęła Calanthe. – Jej
świat jest zbliżony do perfekcji. Im bardziej jest niepewna, tym bardziej jej
świat ulega zmianie, sprawiając wrażenie normalnego. Wiele faktów się nie
zgadza, jednak wszyscy wkoło starają się jej udowodnić, że jest inaczej niż
sądzi. „Sen za życie” to zdradliwy lek, ale dzięki niemu Laura ma szansę wrócić
do rzeczywistości. Nie jest głupia, wiem, że w końcu wydostanie się z sideł
snu, ale musisz mi pomóc. Mów do niej. Możesz nawet krzyczeć. To pomaga. Resztę
zostaw mi.
Auvrey
słuchał jej w całkowitym skupieniu. Nie był zaskoczony, że Laura znajduje się w
innym świecie. „Sen za życie” niósł ze sobą trzy rozwiązania – pustkę,
błądzenie i życie w sfałszowanym świecie z którego najłatwiej było uciec. Laura
nie była na straconej pozycji, wiedział, iż jest na tyle mądra, że w końcu się
uwolni i do nich wróci. Calanthe w pewnym sensie dodała mu otuchy. Otuchy? To
dziwne stwierdzenie dla demona wiecznie walczącego z palącą, starą wiedźmą,
ale… tak, podbudowała go.
–
Zrozumiałem – mruknął od niechcenia Nathiel. Mimo wszystko czuł się zażenowany.
Nie chciał czuć wdzięczności wobec takiej osoby.
Calanthe
uśmiechnęła się lekko i rzuciła kolejnym petem w trawę. Jej postać zaczęła
otaczać coraz mocniejsza, rażąca poświata. Czy to miało oznaczać, że niedługo
zniknie? La bonne fee wspominały, że spotkania ze zmarłymi nie są zbyt długie,
ale starczają na krótką rozmowę i wyjaśnienie sobie kilku rzeczy.
Łowczyni
oderwała się od pieńka i przeciągnęła, jakby chciała rozruszać martwe kości.
– Jest z
tobą, prawda? – spytał znienacka Auvrey.
Calanthe
uniosła brew do góry.
– Kto?
– On.
Na jej
twarzy pojawił się drobny uśmiech, za którym kryła się tajemnica. Nie
odpowiedziała na to pytanie, pozostawiła tą kwestię do osobistych rozważań.
Postanowiła w bezpieczny sposób zmienić temat. Wiedziała, że nie będzie ją o to
dopytywał.
– Nie
martw się o swoją córkę – zaczęła – Sprawuję pieczę nad jej snami. Można
powiedzieć, że jestem jej głosem rozsądku. Mam nadzieję, że w przyszłości na
coś się jej przydam.
Nathiel
uśmiechnął się pod nosem i kiwnął głową.
– W takim
razie kto sprawuje pieczę nad Natem? – spytał ze znaczącą miną.
Calanthe
zamknęła oczy i westchnęła ciężko. Jednak wciąż istniały rzeczy, które były w stanie ją zaskoczyć.
– Niby
taki tępy, a jednak wielu rzeczy potrafi się domyśleć – powiedziała do siebie.
– Nate również ma swojego opiekuna – mówiąc to, odwróciła się do swojego
rozmówcy tyłem i wystawiła w górę rękę, jakby chciała się pożegnać. Jej powolne
kroki skierowały się w las. – Nic mu nie grozi, w końcu do was wróci.
Ostatnie
słowa rozpłynęły się echem wśród drzew. Oślepiający blask zanikającej postury
sprawił, że Nathiel był zmuszony zacisnąć powieki.
Co za
przeklęte babsko. Nie dość, że nie powiedziała słowa pożegnania to jeszcze go
specjalnie oślepiła. Były jednak pozytywne strony. Przynajmniej wiedział już co
działo się z Laurą i był o wiele bardziej spokojny. Od dziś zamierzał do niej
mówić głośniej, wyraźniej i jeszcze więcej niż zazwyczaj. W końcu musi się
obudzić. O Nate’a również mniej się martwił. To, że żył było dobrym znakiem.
Ufał słowom Calanthe i wierzył w to, że w końcu do nich wróci.
„Dzięki,
stara wiedźmo” – powiedział w myślach. Był pewien, że go usłyszała nim
całkowicie zniknęła. Gdzieś w głębi słyszał jeszcze jej kpiący śmiech i
niedopowiedziane słowa pożegnania.
Rażący
blask zniknął, a on w końcu mógł otworzyć oczy. Był w tym samym miejscu i przy
tych samych osobach co kilka minut temu. Las nie był już rozświetlony, na nowo pogrążył się w
ciemnościach. Dopiero teraz Nathiel poczuł, że opanował go chłód. Blask, który
przyniosła ze sobą Calanthe roznosił wokół siebie ciepło. Atmosfera, którą wokół siebie
tworzyła była miła, w przeciwieństwie do świata realnego. Najwyraźniej to samo
odczuwała reszta zgromadzenia. Większość z nich wyglądała na zawiedzionych,
kilku otuliło się własnymi ramionami, próbując poradzić sobie z ogarniającym
ich chłodem. Z całego zgromadzenia najbardziej zwyczajnie wyglądały la bonne
fee, co w żaden sposób go nie dziwiło, w końcu to nie pierwszy raz, kiedy
spotykają się z duchami w Halloween, reszta była najwyraźniej poruszona – Ethan
wyraźnie zbladł, drżącą dłonią odgarniał włosy z czoła. Na jego twarzy
widniało tak wiele emocji, że Nathiel nie był w stanie określić jak naprawdę
się czuje. Z kim się spotkał? Z Calanthe? To spotkanie nie było możliwe, skoro matka Laury była razem z nim, a może jednak? Miał też innych przyjaciół ze starego Nox,
może to o nich chodzi?
Aileen miała w oczach łzy, jej usta drżały, jakby właśnie zobaczyła ducha. Tak, to było dosyć rozsądne stwierdzenie. Darell również miał niecodzienną i niepodobną do siebie minę – jego zazwyczaj chłodna postawa zmieniła się na lekko zirytowaną, a może nawet i niepewną. Czyżby spotkał kogoś, kto wzbudził u niego silne emocje? Zdecydowanie najbardziej normalnie wyglądał Aren, który poza ciężkim westchnięciem nie wykazał oznak świadczących o spotkaniu z kimkolwiek. Może tak naprawdę nie miał nikogo zmarłego w świecie ludzi? Andi mimo chłodu wyglądała na zirytowaną, Nathiel domyślał się, że raczej nie miała nikogo, kogo mogłaby spotkać w świecie ludzi i była niezadowolona z tego powodu, że musiała zostać tutaj sama. Ostatnią osobą na którą spojrzał był jego przyjaciel, który stał tuż obok. Zaskoczył się tym, co zobaczył.
Aileen miała w oczach łzy, jej usta drżały, jakby właśnie zobaczyła ducha. Tak, to było dosyć rozsądne stwierdzenie. Darell również miał niecodzienną i niepodobną do siebie minę – jego zazwyczaj chłodna postawa zmieniła się na lekko zirytowaną, a może nawet i niepewną. Czyżby spotkał kogoś, kto wzbudził u niego silne emocje? Zdecydowanie najbardziej normalnie wyglądał Aren, który poza ciężkim westchnięciem nie wykazał oznak świadczących o spotkaniu z kimkolwiek. Może tak naprawdę nie miał nikogo zmarłego w świecie ludzi? Andi mimo chłodu wyglądała na zirytowaną, Nathiel domyślał się, że raczej nie miała nikogo, kogo mogłaby spotkać w świecie ludzi i była niezadowolona z tego powodu, że musiała zostać tutaj sama. Ostatnią osobą na którą spojrzał był jego przyjaciel, który stał tuż obok. Zaskoczył się tym, co zobaczył.
– Miałeś
jakieś ciekawe spotkanie? – spytał spokojnie Sorathiel. Najwyraźniej chciał
ukryć to, co naprawdę odczuwał.
Auvrey
kiwnął głową.
– Bardzo
ciekawe – stwierdził pokrótce. – Spotkałem kogoś, kto przekazał mi trochę
nadziei – przerwał. Był za bardzo ciekawy i zaskoczony. Nie mógł zostawić
swoich natrętnych myśli tylko dla siebie. – Płakałeś, Sorath? – spytał, unosząc
brew do góry.
Blythe
nie wyglądał na zażenowanego. Uśmiechnął się spokojnie i spojrzał przed siebie.
Jedyną wskazówką na chwilę wrażliwości szefa organizacji Nox były szklane oczy.
– Stary,
ostatnim razem widziałem gdy płaczesz jak – Auvrey przerwał. Tak, zdołał się
tego domyślić. Ten fakt wywołał na jego twarzy uśmiech. – Spotkałeś Elisabeth i
Arthura.
Blondyn
kiwnął głową. Drobny uśmiech nie znikał z jego twarzy.
– I chyba
wiem o co chodzi z tą nadzieją – szepnął, jakby do siebie.
Nathiel
postanowił, że zakończy rozmowę. Nie musiał o nic dopytywać.
Nie chciał wchodzić zbyt głęboko w to spotkanie. Sorathiel na pewno opowie o
nim Amy, pomiędzy nimi może zostać zwyczajna, przyjacielska nić zrozumienia.
Zdążył poznać rodziców swojego przyjaciela i wiedział, że wystarczająco
podnieśli swojego syna na duchu. Właśnie tego było mu trzeba.
Jego
spojrzenie powędrowało w stronę czarodziejek, które tuliły się ze sobą
radośnie, jakby nie widziały się przez długi, długi czas. Madlene płakała, a
reszta la bonne fee śmiała się radośnie, klepiąc ją po plecach. Na pierwszy
rzut oka wyglądało to dziwnie, ale można było się domyślić, że jedna z nich
płacze ze szczęścia, a reszta cieszy się z jej sukcesu. Najwyraźniej otwarcie
portalu przywołującego dusze było czymś ciężkim dla każdej z nich.
Radość
stopniowo opanowywała każdego, kto znajdował się w lesie. Wszyscy zgodnie
stwierdzili, że noc dusz była idealnym podsumowaniem pracowitego dnia. Teraz
mogli rozejść się do domów i pójść spać z myślą, że wszystko było takie jak
powinno być. Naładowani nadzieją, motywacją do działania, a przy okazji i
zmęczeniem. Nathiel myślał teraz tylko o jednej rzeczy – chciał wrócić do córki
i powiedzieć jej, że czuje się świetnie. Chciał przekazać Aurze swoją radość i
wesołą wiadomość o tym, że jej mama niedługo powróci, muszą się tylko bardziej
postarać. Uśmiech widniał na jego żywej twarzy, pozbawionej teraz zmęczenia.
Wydawało się, że nic nie jest w stanie zniszczyć jego radości, a jednak
istniało w lesie coś, co mogło sprowadzić go i resztę jego kompanów do
rzeczywistości.
Wśród
drzew rozległy się głośne, przerażające śmiechy. Niewątpliwie należały do
zgromadzenia kobiet. Dopóki Auvrey nie spojrzał na la bonne fee, nie domyślał
się, kto może czaić się oprócz nich w lesie. Na czyj widok dobre czarodziejki
mogły się przerazić? Odpowiedź była tylko jedna.
– O nie –
szepnęła Madlene. – Portal dusz nie do końca się zamknął.
Nikt
oprócz la bonne fee nie wiedział co to oznacza. Tylko one zdawały sobie sprawę
z tego jak może się zakończyć niezamknięcie portalu. Dwie pełne godziny jeszcze
nie minęły, dusze choć niewidoczne dla zwyczajnych ludzi i demonów, wciąż
wędrowały wśród drzew.
Atmosfera
stała się ciężka. Nikt nie wiedział o co chodzi. Jedna z czarodziejek
wykrzyknęła w pewnym momencie, aby uciekali, ale nikt z nich nie mógł się
poruszyć – wszyscy zastygli w bezruchu, dziwiąc się swoim własnym odrętwieniem.
Z oddali rozległ się mocny, kobiecy śpiew. Jego brzmienie było przerażające i u
większości zgromadzonych wywołało gęsią skórkę. Nathiel czuł w głowie coraz
większy ból, domyślił się jednak, że nie tkwi w tym sam – Aileen będąca pół
demonem krzyknęła z bólu, Aren i Darell skrzywili się w podobny sposób. Tylko
ludzie pozostali wyłącznie pod wpływem bezruchu.
Przerażający
śpiew narastał, podobnie jak ból w skroniach demonów. Ten atak
był skierowany właśnie w ich stronę. Miał na celu zniechęcenie nowicjuszy Nox?
Nathiel dostrzegł, że Aileen upada i traci przytomność, niewiele
lepiej wyglądała pozostała dwójka. On sam miał wrażenie, że lada chwila
wyzionie ducha. Co za przeklęte babsko darło tak mordę?
– Mad! –
usłyszał dziewczęcy pisk. Głos należał do Patricii. – Śpiewaj!
Madlene
potrząsnęła głową jak w transie. Usta i oczy miała szeroko rozwarte, jakby
zobaczyła właśnie ducha. Jej zarumienione wcześniej poliki momentalne przybrały
biały odcień, w oczach pojawiły się łzy.
–
Śpiewaj, inaczej zginiemy! – syknęła Alex, spoglądając na nią gniewnie.
Niebieskooka
la bonne fee wciąż jednak trzęsła głową, jakby była w dziwnym transie.
Zza drzew
wyłoniła się czwórka dziwnie ubranych kobiet. I choć większość członków Nox widziała
je po raz pierwszy, każdy zdążył się domyślić kim są. Już sam specyficzny ubiór
przywoływał na myśl wiedźmy, poza tym la bonne fee uraczyły ich bardzo
szczegółowym opisem wszystkich ich mocy i wyglądu.
Adelais
Strayer – to zapewne ta białowłosa kobieta w nieskazitelnie czystych i
wyprasowanych ciuchach. Była znakomitą chemiczką, potrafiła wykorzystać
otoczenie w taki sposób, aby stało się niebezpieczne dla każdego, kto się w nim
znajdzie, lubiła wielkie wejścia i pożegnania – zawsze wysadzała miejsca, z
których odchodziła i nigdy się przy tym nie brudziła. Cecile Faires – blada
dziewczyna o ledwo widocznych złotych oczach, które były przysłonięte rudą
grzywką. W ręku trzymała starą księgę. Jej moc dotyczyła właśnie nich. Znała
kilka doskonałych zaklęć wiążących się ze słowami, a z pomocą swojej księgi
potrafiła przywołać niemałe dziwy. Celestine Lewellen – ponoć najstarsza,
wiekowa wiedźma, która wygląda wciąż pięknie i młodo tylko dzięki swoim
zdolnościom regeneracyjnym. Jej moc związana jest z potężnymi klątwami, których
nie mogła używać jednak zbyt często – ponoć ją postarzały. Ostatnią z wiedźm
była ich przywódczyni – Isabelle Evans. Ciotka Madlene, która posiadała tą samą
moc co ona. Była jednak zdecydowanie silniejsza.
– Przemiłe
spotkanie – odezwała się jako pierwsza. – Przesłodkie, bezradne, dobre wróżki i
łowcy, których w końcu mamy okazje zobaczyć na żywo. – Isabelle zaklaskała w
dłonie i zaśmiała się dźwięcznie. – Mam nadzieję, że koncert się podobał.
Niestety, będziecie musieli zostać jeszcze na swoich miejscach, bo występ nie
dobiegł końca. – Na jej ustach pojawił się niebezpieczny uśmiech. Gdy reszta
wiedźm stała milcząco za jej plecami, ona obeszła każdego z wrogów, jakby
chciała ich dogłębnie poznać. Nie wyrzuciła z siebie żadnego słowa,
za to uraczyła wszystkich bolesną kołysanką, która raniła w nieokreślony sposób
ich dusze. Nie było w tym momencie osoby, która by się nie skrzywiła.
Isabelle
zakończyła swoją podróż na Madlene, co było dosyć uzasadnionym wyborem.
Chwyciła ją w mocnym uścisku za podbródek i wbija paznokcie w skórę twarzy.
Dziewczyna nie wyglądała, jakby coś ją bolało. Była sparaliżowana i przerażona,
jakby dotknął ją sam diabeł.
– Mad,
kochanie – zaczęła słodkim, zwodzącym głosem czarnowłosa wiedźma. – Jak zwykle
nie możesz wydusić z siebie żadnego słowa, gdy mnie widzisz. Twoje przyjaciółki
muszą czuć się zawiedzione. Przecież doskonale wiedzą, że tylko ty jesteś w
stanie zniszczyć barierę mojego zaklęcia, ale… boisz się. Boisz się mnie, boisz
się przeszłości.
Niebieskooka
zacisnęła usta, patrząc w bok.
– Jest mi
przykro, że moc w naszej rodzinie była dziedziczona w taki sposób. Chyba nie
jest ci potrzebna. – Isabelle zaśmiała się dźwięcznie i wyprostowała z gracją. –
Gratuluje otwarcia portalu dusz. – Zaklaskała głośno w dłonie. – Nie zrobiłaś
tego od kiedy skoczyłaś siedem lat. Twoja matka może być dumna, że nareszcie
zrobiłaś to we właściwy sposób.
– Mad,
nie daj się jej – powiedziała spokojnym głosem Martha, patrząc na przyjaciółkę
z powagą. Ta jednak nie zareagowała na jej słowa. Po polikach Madlene potoczyły
się łzy.
– Tak –
kontynuowała Isabelle – To, że zostałam wiedźmą to twoja wina i doskonale
zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
La bonne
fee wciąż milczała.
– O czym
ona pieprzy? – burknął nachmurzony Nathiel. Nikt jednak nie był w stanie na to
odpowiedzieć.
Czarnowłosa
wiedźma, zaczęła krążyć wokół bezradnych czarodziejek. Patrzyła przy tym w górę
i wymachiwała teatralnie dłońmi.
– 31
październik, 14 lat temu – zaczęła opowiadać. – Byliśmy wtedy na tym samym
cmentarzu. Młode, niedoświadczone wówczas cztery la bonne fee, moja droga
kuzynka i ja. Radosna i pełna nadziei dziewczynka doskonale radząca sobie
wówczas z mocą starożytnego śpiewu, stoi na tym o to pieńku – mówiąc to,
wskazała na stary pień drzewa za sobą – Zaczyna swój koncert, który ma
przywołać po raz pierwszy dusze. Coś jednak poszło nie tak. Była zbyt pewna
siebie. Myślała o niebieskich migdałach, dlatego zamiast otworzyć portal
czystych dusz, otworzyła ten najgorszy z duszami przepełnionymi złem.
Madlene
spuściła głowę w dół. Słone łzy zaczęły skapywać z jej twarzy i niknąć w
trawie.
–
Ależ wtedy powstało zamieszanie! – Isabelle zaśmiała się głośno w irytujący
sposób. – Dusze atakowały miasto, zginęło wielu ludzi! Dziewczynka sprawiła
nawet, że jedna z jej przyjaciółek przepadła! Ale obok była jedna la bonne fee,
która skutecznie zamknęła zły portal. – Kobieta znów stanęła naprzeciwko Mad i
uniosła jej podbródek do góry. Na twarzy dziewczyny malował się nieopisany ból.
– Rada nie wezwała do siebie dziewczynki z zamiarem usunięcia jej pamięci i
mocy. Nie. Wyczuli wówczas silniejszą moc o którą oskarżyli jej ciotkę. Nie
chciała wydać swojej przerażonej, maleńkiej dziewczynki, która była dla niej
równoczesnym pocieszeniem życia i zazdrością z powodu tego, że nie mogła mieć
na własność żadnego dziecka – tu wiedźma się skrzywiła – W zamian za to,
musiała zabić czarodziejską radę i zniknąć raz na zawsze ze świata la bonne
fee, żeby stać się potępioną. Tak, tak nas zwą. Wiedźmami, potępionymi. Nie
zasługujemy bowiem na miano dobrych czarodziejek. Stoczyłyśmy się po to, by
stać się potężniejsze niż one. I dobrze się stało.
–
Nie słuchaj jej, chce cię pogrążyć – syknęła Alex, przerywając długą opowieść
przewodniej wiedźmy. – To nie jest twoja wina. Byłaś dzieckiem, a ona wcale nie
musiała ratować ci tyłka. Rada popatrzyłaby na ciebie przychylniej, gdyby
wiedziała, że masz dopiero siedem lat i to twoje pierwsze przywołanie. Nie
straciłabyś wtedy mocy, pamięci, ani nas.
–
Alex ma racje, Mad – odezwała się cichym, przestraszonym głosem Patricia. –
Jesteś jedyną osobą, która może jej teraz zagrozić i dlatego chce cię uciszyć.
Pamiętaj, że żadna z nas nie ma ci tego za złe. Wiem, nie było mnie tego dnia z
wami, ale wiem, że nie zrobiłaś tego specjalnie.
–
Nie możesz wiecznie uciekać – skwitowała Martha. – Każdy popełnia błędy. To, że
dziś otworzyłaś właściwie portal oznacza, że jesteś gotowa, aby walczyć z
własnymi słabościami.
Madlene
otworzyła drżące usta, jednak Isabelle szybko wróciła do kontrataku. Zaczęła
śpiewać, przez co la bonne fee umilkły. Skutecznie zamknęła im buzie.
Wiedźma wyprostowała się dumnie, z wyższością. Wyraz triumfu odmalowywał się na jej twarzy. Machnęła dłonią do swoich
towarzyszek.
–
Jedna z głównych zasad potęgi potępionych – zaczęła – Robienie tego, czego nie
wolno la bonne fee: pożeranie zmarłych dusz.
Nikt
nie wiedział co się wkoło dzieje. Zdawało się, że tylko la bonne fee mogły
widzieć dusze. Ich przerażone miny świadczyły o tym, że wiedźmy robią coś
naprawdę strasznego. Dla zwyczajnych członków Nox wyglądało to jak łapanie
czegoś niewidzialnego w górze.
Nathiel
miał już dosyć tej paplaniny i tchórzostwa wiedźm. Fakt, mogły im zagrozić, ale
co z tego? Oni też byli silni. Jego najlepszą bronią od lat była jedna cecha:
bezczelność.
–
Co za puste krowy? – spytał głośno, kpiącym tonem głosu. Jego twarz wyrażała
teraz wielkie niezadowolenie. Usta wykrzywiały się, jakby zobaczyły coś
naprawdę ohydnego. To najwyraźniej ugodziło kobiecą dumę wiedźm. Wszystkie
spojrzały w jego kierunku groźnie.
–
Masz odwagę, Nathielu.
Isabelle
zaczęła kierować kroki w jego stronę. Sama nie wyglądała teraz na zadowoloną.
Wiedźmy pragnęły bezwzględnej potęgi, władzy i strachu, miały wysokie mniemanie
o sobie. Nikt nie mógł się im sprzeciwić nawet jednym słowem.
Gdy
stanęła naprzeciw demonicznego łowcy, obdarzyła go niemiłym, krzywym uśmiechem.
–
Słabe to wasze zaklęcia – prychnął chłopak, patrząc prosto w jej chłodne oczy.
– Jestem po prostu mniej ruchliwy. W sumie można was uznać za tchórzy. Lepiej
pójść na łatwiznę i nas wszystkich unieruchomić niż się pomęczyć, pewnie – mówił
z sarkazmem.
Isabelle
nie miała zadowolonej miny, próbowała jednak grać twardą.
–
Uroczy i równie pyskaty demon – syknęła, dotykając go chłodną dłonią w polik.
–
I niestety zajęty – odpowiedział Auvrey. Po tym zrobił coś, czego nikt się nie
spodziewał. Wyrwał się z sideł zaklęcia i uderzył z całej siły pięścią prosto w
twarz wiedźmy, która aż zatoczyła się po ziemi. Wszyscy byli zaskoczeni. Dzięki
niemu zaklęcie osłabło i reszta mogła się poruszyć. La bonne fee dłużej nie
czekały. Alexandra natychmiastowo zajęła się zamykaniem portalu, a Patricia
stworzyła lodową ścianę odgradzającą wiedźmy od nich. Wszystkie czarodziejki
wiedziały, że nie poradzą sobie z tak potężnym wrogiem w tak lichym składzie,
jednak mogły próbować się od nich odgrodzić i zdobyć trochę czasu na ucieczkę.
Isabelle
przetarła zakrwawione usta rękawem sukienki i otworzyła buzię. Nathiel
skutecznie przygniótł ją jednak do ziemi i przyłożył nóż do gardła.
–
Gadaj co się dzieje z departamentem – syknął do niej.
Wiedźma
wyglądała na rozbawioną, nie chciała odpowiadać na to pytanie. Zanim Auvrey na
dobre się wkurzył, lodowa ściana oddzielająca ich od reszty wiedźm pękła z
głośnym trzaskiem. Kilka wykrzywionych potworów przypominających zombie, zaczęło
sunąć w ich stronę – najwyraźniej przywołała je jedna z wiedźm. Druga znalazła
się tuż obok demona i z chłodnym uśmiechem rozlała przed nim fiolkę tajemniczej
mikstury. Auvrey odskoczył w ostatniej chwili, tak więc wybuch niewiele mu
zrobił.
Uwolniona
Isabelle natychmiastowo zabrała śpiewający głos. Na przekór niej wyszedł jednak
inny, bardziej delikatny. Zdziwieni łowcy patrzyli na zaczerwienioną od płaczu
Madlene, która z twardą miną stąpała teraz w stronę swojej ciotki. La bonne fee
wyglądały na zadowolone, nie siedziały jednak w miejscu. Zaczęły atakować
pozostałe wiedźmy. Sorathiel w tym czasie zdążył wydać rozkazy. Darell miał
wynieść stąd nieprzytomną Aileen, Aren w raz z Ethanem i Andi pomóc w walce la
bonne fee.
Po lesie niosły się dwa głosy, mieszające się ze sobą w obcych pieśniach. Zirytowana Isabelle śpiewała coraz głośniej i nerwowo, Madlene wciąż miała ten sam, spokojny głos. Wokół nich zaczęły dziać się różne, dziwne rzeczy. Ostre kolce zaczęły wyrastać spod ziemi, pragnąc dopaść walczące czarodziejki i łowców, a potem zamieniały się w długie ramiona bluszczy, oplatające podłożę. Dookoła nich rozpaliła się zapora ogniowa, uniemożliwiająca ucieczkę i raniąca uciekającego Darella, a potem nagle została ugaszona przez ulewę, która trwała jeszcze przez długi czas i moczyła walczących. Isabelle była coraz bardziej zirytowana zniweczonymi planami. Zadawała sobie pytanie, gdzie popełniła błąd, gdy starała się ją zniechęcić?
Po lesie niosły się dwa głosy, mieszające się ze sobą w obcych pieśniach. Zirytowana Isabelle śpiewała coraz głośniej i nerwowo, Madlene wciąż miała ten sam, spokojny głos. Wokół nich zaczęły dziać się różne, dziwne rzeczy. Ostre kolce zaczęły wyrastać spod ziemi, pragnąc dopaść walczące czarodziejki i łowców, a potem zamieniały się w długie ramiona bluszczy, oplatające podłożę. Dookoła nich rozpaliła się zapora ogniowa, uniemożliwiająca ucieczkę i raniąca uciekającego Darella, a potem nagle została ugaszona przez ulewę, która trwała jeszcze przez długi czas i moczyła walczących. Isabelle była coraz bardziej zirytowana zniweczonymi planami. Zadawała sobie pytanie, gdzie popełniła błąd, gdy starała się ją zniechęcić?
Reszta
wiedźm miała się zdecydowanie lepiej. Łowcy i czarodziejki nie stanowiły dla
nich wielkiego zagrożenia. Choć czasem udało im się je drasnąć, to jednak wciąż
miały nad nimi przewagę. Pioruny i ogień mieszały się ze sobą w górze, coraz to
nowsze i bardziej wymyślne potwory nacierały na łowców. W pewnym momencie
stworów było zdecydowanie za dużo i ochrona tyłów czarodziejek niewiele dawała.
Zombie podobne potwory zaczęły atakować nawet je. Jeden z nich wgryzł się w
łydkę Patricii, wyłączając ją z walki. Próbowała jej pomóc Alex. Martha
niewiele mogła zdziałać wobec trzem wiedźmom, szybko została przez nie rzucona
w daleki kąt lasu, gdzie z wielką siłą uderzyła w drzewo. Nathielowi jako
jedynemu udało się dobiec do jednej z wrogich kobiet. Ze złością wbił exitialis
w plecy Celestine, która była odpowiedzialna za krzywdę Marthy. Ta wrzasnęła z
bólu. Kolejne starcia nie były jednak owocne jak to, bo choć wyłączył z gry
jedną wiedźmę, reszta wciąż dawała sobie radę. Cecile przywołująca demony
skierowała dłoń ku niebu, skąd wielki podmuch wiatru strącił ich wszystkich we
wschodnie skrzydło lasu. Nikt z nich nie miał łagodnego upadku. Wykorzystując
chwilę niestabilności wrogów, Cecile wyjęła ze swojej magicznej księgi
niewidzialną broń. Bez słowa przekazała ją Adelais, która powolnym krokiem
podeszła do Madlene. Dziewczyna była tak skupiona walką, że nie
zauważyła, kiedy wroga wiedźma wbiła jej w plecy niewidzialny
miecz. Jej śpiew urwał się i przerodził w głośny krzyk bólu, a Isabelle
zatriumfowała. Ognista zapora powróciła we władanie lasem. Drzewa wkoło zaczęły
płonąć, zrobiło się niebezpiecznie gorąco.
–
Znikamy. – Adelais spojrzała znacząco na Isabelle, która strzepała resztki
brudu ze swojej długiej spódnicy. Kiwnęła do swojej towarzyszki głową i w raz
ze zranioną Celestine pod ramieniem, rozpłynęły się w dymie.
–
Co tu się do cholery dzieje? – warknął Nathiel, ocierając polik z którego
powoli ulatniał się ciemny, demoniczny dymek, świadczący o zranieniu. Mimo
wszystko miał szczęście. Ucierpiał w mniejszym stopniu niż większość jego
towarzyszy.
–
Musimy stąd uciekać – odezwał się Sorathiel. Miał zakrwawioną koszulkę i twarz.
Wciąż jednak trzymał się na nogach. Zdołał nawet podnieść Ethana, który również
nie wyglądał najlepiej.
–
Dookoła jest zapora ogniowa. Jest za wysoka, żeby się przez nią przedostać –
odezwała się Alex.
–
Spokojnie. – Głos rozsądku o imieniu Aren zaczął iść kulejącym krokiem w stronę
zapory. Już po chwili rozłożył na bok ręce i sprawił, że woda rozlała się
znikąd, częściowo gasząc pożar. Gdy jednak przestał używać mocy pół demona
wody, ogień znowu wrócił.
–
To ogień, który wywołała magia – odezwała się zbolałym głosem Martha. – Nie
zniknie nawet, jeśli go ugasimy. Możemy się tylko przekraść pomiędzy falami
wody Arena.
–
Ale co w takim razie z lasem? – spytał Ethan.
–
Zaklęcie Isabelle będzie trwało jeszcze przez kilka minut, a potem zniknie
samo, ponieważ go nie kontroluje. Nie możemy tu jednak zostać dłużej, ogień
powoli zaczyna docierać do nas. – Alex westchnęła ciężko, zakładając ramię
zranionej Patrycji na swoje barki.
–
Aren może umożliwić nam ucieczkę, a gdy będziemy już na zewnątrz, spróbuję z
lodem – tym razem Patricia zabrała głos w tej sprawie.
Blondyn
kiwnął głową.
–
Ruszajcie – na tym zakończył rozmowę. Już po chwili pierwsza partia łowców
zaczęła przekradać się przez wodospad wody na zewnątrz. Została tylko jeszcze
jedna kwestia.
Nathiel
podszedł do leżącej na ziemi Madlene i szturchnął ją butem. Miał dziwne
wrażenie, że wydała z siebie ostatnie tchnienie i nawet nie wiedział dlaczego.
Co takiego się stało? Nie patrzył, gdy walczyła ze swoją ciotką. Z wierzchu nie
miała żadnych ran, po prostu leżała jak długa na ziemi i nie ruszała się. Czy w
ogóle oddychała?
–
Jest wewnętrznie zraniona – oświeciła go Martha, która stanęła obok niego. Krew
ściekała jej z czoła, zalewając prawe oko, które najwyraźniej również nie było
w dobrym stanie. – Wiedźmy użyły niewidzialnej broni, żeby ją uciszyć. Żyje.
Auvrey
nie zadawał pytań. Po prostu zarzucił omdlałą czarodziejkę na plecy i wraz z
resztą opuścił w strugach wody zaporę ogniową. Aren również wydostał się na
zewnątrz – topniejąca ściana lodu wytworzona przez Patricię umożliwiła mu
ucieczkę. Nie była to długa chwila, ale udało mu się uniknąć uszkodzeń spowodowanych przez ogień – ucierpiała tylko jego koszulka, którą szybko jednak ugasił wodą.
Wszyscy
zgromadzeni stali lub leżeli na chodniku przyglądając się niknącej gdzieś w
oddali barierze ognia. Zaklęcie Isabelle zaczęło słabnąć i tracić na sile, aż w
końcu zniknęło. W tym czasie zupełnie nikt się nie odzywał.
Przegrani
czy wygrani? Sądząc po szkodach jakie odniosły wiedźmy, a nie odniosły prawie
żadnych – pomijając Celestine, która została zraniona przez Nathiela, mogli
poczuć się raczej przegranymi. Było ich dwa razy więcej, a jednak nikt nie
wyszedł z tej akcji bez szwanku. Nikt nie potrafili wyrzucić z siebie żadnego słowa. Teraz bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej poczuli jak bardzo są bezradni wobec złych mocy. A to przecież tylko
czwórka wiedźm. Co będzie, jeżeli departament również wychyli głowę z
Reverentii? Mogą sobie nie poradzić.
Gdy
ogień wydał ostatnie tchnienie, młody szef organizacji podniósł się z klęczek.
Wciąż patrzył się przed siebie, jakby gdzieś tam, daleko widział niegasnący
ogień. Zwęglone drzewa i trawy połyskiwały czernią wśród blasku ulicznych lamp.
Las wyglądał mroczniej niż kiedykolwiek wcześniej.
Miażdżąca
porażka sprawiła, że nikt nie był w stanie otworzyć ust. Każdy czekał na słowa
Sorathiela. Nikt się ich jednak nie doczekał. Blondyn spojrzał w ich stronę z
malującą się na twarzy bezradnością, tak niepodobną do jego osoby. Najwyraźniej
nie potrafił wyrazić swoich uczuć. Nie musiał. Wiedział, że wszyscy czują to
samo co on. Zawód, przerażenie, rozpacz, bezradność. I jeszcze dużo czasu
upłynie, nim wraz z ich ranami znikną te dołujące emocje.
–
Wracajmy.
Zgromadzenie
łowców i czarodziejek bez słowa skierowało powolne kroki ku organizacji.
Nadzieja, która jeszcze niedawno kwitła w ich sercach, teraz zaczynała więdnąć, rzucając swoje płatki w czarne zgliszcza lasu.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńSpotkanie Nathiela i Calanthe - uwielbiam! Słowne pojedynki tej dwójki były tym, co uwielbiałam w tomie pierwszym, miło czytać o tym jeszcze raz, nawet w takich okolicznościach.
Cal i wiecznie fajki. Zawsze <3
Ta wzbudzona nadzieja ujęła mnie za serce.
Złe wiedźmy. Nie mogą wróżyć niczego dobrego. Dobrze ujęłaś przeszłość Mad, w opowieści Isabelle ta zła kreuje się na ofiarę, ale jak to zauważyła Alex - nie musiała chronić dziewczynki, mogła pozwolić na jej osądzenie, a cała teraźniejszość okazałaby się zupełnie inna.
Nathiel, dzięki za ratunek ~Martha
Porażk.a Sromotna porażka ukazująca bezradność łowców i la bonne fee. Mam nadzieję, że nie stracą ducha, że Nox znajdzie siły do kolejnej walki, a Mad i Patricia się wyliżą z odniesionych ran.
Tylko dlaczego Nath się wyrwał spod wpływu zaklęcia? Strasznie mnie to interesuje.
Czekam na nn ^^
Ściskam mocno! :* <3
Kiedy kolejny rozdział? Kocham twoje opowiadanie :* Pozdrawiam Ruda :*
OdpowiedzUsuń