Rozdział jeden z krótszych jakie udało mi się napisać, nie wiem czy nie jeden z bardziej beznadziejnych. Brak zapału do pisania innych opowiadań, a co dopiero do WCN, które ma już prawie 5 lat w moim umyśle. Czasem już piszę na taki odpiernicz, że aż mi szkoda tego opowiadania. Później porównuję sobie to co napisałam w shocie, a to co w 3/4. Jakby nie pisała tego ta sama osoba. Ale wytrwam. Spokojnie. Nie zostawię WCN. Znaczy nie zamierzam. Jakbym nagle zniknęła to nikt by go raczej za mnie nie dokończył. Liczyłam, ze do końca 2 tomu jeszcze jakieś 11 rozdziałów. W 3 tomie (bez tytułu, bo przecież nie napiszę: W cieniu KOŃCA) postaram się już polecieć szybciej.
***
Szłam ze swoją córkę, ściskając
mocno jej rękę. Dziwiłam się, że nawet nie jęknęła z bólu lub nie zaczęła mi
się wyrywać. Zamiast tego szła grzecznie i rozglądała się na wszystkie strony,
jakby była na zwyczajnym spacerze. Ale nie była. Przecież za naszymi plecami
szedł jeden z członków departamentu, brat Nathiela. Jeszcze nie wiedziałam co
chce nam zrobić, ale domyślałam się, że rzuci nas w cień przepaści, gdzie zostaniemy
przeniesione do Reverentii. Samo wspomnienie tej krainy mroziło krew w moich
żyłach. Świat demonów to jednocześnie piękne i mroczne miejsce. Tamtejsza flora
i fauna była magicznie kolorowa, ale chyba żaden człowiek nie mógł czuć się tam
bezpiecznie. Prędzej czy później jakiś pierwszy lepszy demon wyssałby z niego
energię. Nie chciałam iść tam sama, a co dopiero z moją małą córkę przy boku,
która ma w sobie ¾ demona. Po kilkudniowym pobycie tam, zapewne stałaby się nie
do zniesienia.
– Szybciej – mruknął znudzony
Soriel, bezlitośnie dźgając mnie końcówką exitialis
w plecy. Krzywiłam się, choć wiedziałam, że poza małym, krwistym śladem nie
zostawia większych uszkodzeń. Nie mogłam zapominać o tym, że moja połówka demona
bardzo cierpi z powodu ciosów zadawanych nożem członków Nox. To pozornie małe ukłucie wywoływało u mnie dwukrotnie większy ból.
Powoli docieraliśmy nad bardzo
dobrze mi znane wzgórze. To tutaj po raz pierwszy przeniosłam się do
Reverentii, to tutaj po raz pierwszy z własnej, nieprzymuszonej woli
pocałowałam Nathiela. W naszym mieście wiele było wzgórz, czy Soriel nie wybrał
akurat tego celowo? A może nie miał pojęcia jak wiele ważnych sytuacji w moim
życiu łączyło się właśnie z tym miejscem?
Stanęłam jeszcze przed
przepaścią, nie reagując na coraz
mocniej wbijający się w moje plecy nóż. Nie mogę pozwolić na to, aby znów odbyć
podróż do Reverentii. Nie z Aurą.
– Na co czekasz? – spytał
chłodno Soriel.
– Nie skoczę – odpowiedziałam
takim samym tonem głosu, zupełnie, jakbyśmy byli ze sobą spokrewnieni. Na
szczęście nasze nazwisko to tylko wynik małżeństwa z jego bratem.
– Skacz. Już.
Potrząsnęłam głową.
Aura spojrzała na mnie do góry
nierozumnymi, zielonymi oczkami. To dziwne, że nie bała się przepaści,
przecież byłyśmy całkiem niedaleko niej. Na ogół była bardzo strachliwą
dziewczynką.
– Cio to? – spytała ambitnie,
wychylając głowę i patrząc w dół.
– Przepaść – odpowiedział za
mnie Soriel. – Musisz tam skoczyć razem z matką. Wtedy przeniesiecie się do
różowego świata pełnego kochanych misiów i fruwających motylków – zaironizował.
To bardzo źle, że swoimi docinkami przypominał Nathiela. Nie chcę się obudzić
pewnego dnia z małą amnezją i zacząć sądzić, że to on jest moim mężem.
Aura, której oczy zabłyszczały z
radości nie znała jeszcze czegoś takiego jak sarkazm. Doskonale wiedziałam, że
gdy będzie większa, perfekcyjnie opanuje sztukę ironii, na razie jednak była dzieckiem, które dopiero starało się zrozumieć otaczający ją świat.
– Miś Fledi? – spytała.
Miś Freddie to jej ulubiona bajka przy której zasiada rano z miską płatków śniadaniowych, którą Nathiel niezgrabnie ją karmi.
Miś Freddie to jej ulubiona bajka przy której zasiada rano z miską płatków śniadaniowych, którą Nathiel niezgrabnie ją karmi.
– I motylek Kunegunda –
powiedział Soriel. Zapewne przewrócił oczami jak to zazwyczaj robił jego brat. Nie widziałam tego, bo stałam do niego tyłem.
Zdziwiła mnie znajomość bajek
Auvreya. Może to było jego ukryte hobby? Kiedy nie chodził do klubów na
panienki, po prostu siedział w cichym kącie i oglądał bajki?
Aura poczuła, że coś jest nie
tak.
– Kłamća – powiedziała obrażona
i zwróciła się ku mnie. – Mama, wujek źły?
– Zły – odpowiedziałam szeptem,
dosyć ostrożnie, żeby nie narazić się Sorielowi.
Moja córka zdjęła z pleców swój
misiowy plecak i usiadła na trawie. Kompletnie nie rozumiałam co ma zamiar
teraz zrobić. Soriel też. Dlatego obydwoje na nią patrzyliśmy. W skupieniu
szukała czegoś drobnymi rączkami.
– Kurwa – usłyszeliśmy za
plecami. Jakiś ciężki głaz spadł mi z serca. Wiedziałam, że to Nathiel przybył
nam na ratunek. Zawsze w odpowiedniej chwili. Spojrzałam na niego z nieskrywaną
radością, która z nagła została przytłumiona. Zmarszczyłam czoło, gdy
zobaczyłam, że w ręku trzyma zielony pistolet na wodę, którym bawiła się
ostatnio Aura. Czyżby spodziewał się innego pistoletu?
Młodszy Auvrey skrzywił się
znacząco, a jego brat zaśmiał głośno.
– Nieźle uzbrojony. Widocznie
Nox nie ma zbyt wielu środków na dobrą broń. To samo z ochroną przed włamaniem – zaironizował Soriel.
Nathiel wyrzucił w tył zabawkę wypełnioną wodą i
spojrzał ze zmrużonymi groźnie oczami na naszą córkę. Czyżby podejrzewał ją o
podmianę broni? Ale co miałaby robić Aura z prawdziwym pistoletem?
Spojrzałam na nią i zbladłam. Grunt mało nie
osunął mi się spod nóg. Moja dwuletnia córka stała z rozkraczonymi nogami,
jakby próbowała złapać równowagę, minę miała iście waleczną, niepodobną do
dziecka w wieku 2 lat, w rękach trzymała… pistolet Nathiela. Ledwo mogła go
utrzymać. Zdawało się, że broń zrzuci ją zaraz na prawą stronę.
– Lęce do góly! – wykrzyknęła walecznie.
Początkowo dziwiłam się takiemu słownictwu Aury, ale później przypomniało mi się,
że przecież często siedziała z ojcem i miską popcornu, oglądając z
zainteresowaniem kryminały. „Ręce do góry” to stałe powiedzenie policjantów.
Niech mi tylko nie mówi, że w przyszłości chce zostać policjantką.
Kiedy Nathiel był zły, ja przerażona, a Aura
pełna zapału, Soriel śmiał się jak szalony. Wiedział, że takie dziecko nie jest
w stanie w niego strzelić pistoletem, poza tym żaden idiota nie zostawiał
naładowanej broni na stole, gdziekolwiek. 2-latka nie potrafiłaby jej
przeładować. To dla niej tylko i wyłącznie głupia zabawka.
– Nie żartuj sobie, mała – odpowiedział
rozbawiony groźbą Aury. Podniósł ją do góry za płaszczyk przeciwdeszczowy. Zaczęła machać nogami jak szalona i krzyczeć jak
opętana jakieś niezrozumiałe dla nas słowa. Zastygłam w bezruchu. Co, jeśli
zrobi jej krzywdę? Miałam rzucić się jej na pomoc, czy stać w miejscu w obawie,
że ukaże dziecko za moje nieposłuszeństwo?
Pistolet wystrzelił. Nikt z nas nie wiedział
jakim cudem. Aura wydawała się być zdziwiona tym, że trafiła akurat w ramię
Soriela – on najwyraźniej też. Opuścił 2-latkę na dół i chwycił się za ranę
postrzałową. Jego oczy zapłonęły nienawiścią. Chciałam chwycić moją córkę w
objęcia, ale on mimo rany był szybszy. Wiedziałam, że to nie skończy się
dobrze, ale nie mogłam już stać i patrzeć na to wszystko z boku. Tak samo jak
ja, tak i Nathiel rzucił się Aurze na pomoc. Tyle, że ja byłam bliżej.
– Głupia, mała szmata – warknął Soriel,
przymierzając się do zranienia naszej córki. W porę zdołałam odciągnąć jego
ramię i krzyknąć krótkie: „Nie!”. Początkowo próbował mnie odepchnąć, ale
ostatecznie użył mocy noża. Nie spodziewałam się, że wbije mi go z taką
łatwością i to pod żebra. Mimowolnie zgięłam się wpół. Dłoń, którą przyłożyłam
do rany, zalała się szkarłatem mojej krwi. Prawie natychmiastowo upadłam na
kolana i poczułam ciepło, które zapowiadało omdlenie. Tylko silna wola
sprawiła, że wciąż byłam trzeźwa. Patrzyłam na swoją rwącą się i płaczącą
córkę, której pistolet upadł gdzieś w trawę. Najwyraźniej sama była przerażona
swoim czynem. Nie wiedziała co się dzieje i co złego zrobiła.
– Skurwysyn! – wykrzyknął zbulwersowany Nathiel,
rzucając się w stronę starszego Auvreya z nożem. Soriel, który był już na
granicy wytrzymałości nerwowej, zrzucił naszą Aurę niczym nieważną kukłę prosto w
przepaść. Do moich uszu dotarł przerażony pisk dziecka. Zapłakałam bezradnie i
wyciągnęłam rękę w stronę przepaści. Zawisła jednak nad nią bez celu. Nie byłam
w stanie nawet się ruszyć. Padłam jak długa na ziemię z wyciągniętą przed
siebie ręką.
Nathiel nawet nie zdążył drasnąć swojego brata. Soriel, ostro klnąc pod nosem, rzucił się ze wzgórza. Obydwoje, córka razem z wujkiem, zniknęli w cieniu
gór.
Myślałam, że mój mąż rzuci się za nią, że będzie
chciał ją za wszelką cenę odzyskać, przecież zawsze tak robił. Nie myślał, po
prostu działał. Nie sądziłam, że pochyli się nade mną i chwyci mnie w swoje
ramiona. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona, walcząc ostatkami sił ze
słabością, która mnie ogarniała. Nie spodziewałam się usłyszeć:
– Najpierw ty, potem nasza córka.
***
Sytuacja była krytyczna. W ciągu
dwóch dni Nox zdecydowanie osłabło. Sorathiel wciąż leżał w stanie krytycznym w
szpitalu i nie budził się, nieprzytomna Laura z raną w żebrach przebywała w
jednym z pokojów w Nox, Amy, która była w ciąży oraz bezradna 2-letnia córka
Auvreyów zostały porwane. Większość członków Nox wciąż była ranna i osłabiona.
Wielu z nich towarzyszyło Sorathielowi w szpitalu, inni podobnie jak Laura nie
mogli ruszyć się z łóżka, dużo z nich po prostu zginęło podczas bitwy w
galerii. Ktoś musiał wyruszyć po Amy i Aurę, a Nathiel wiedział do kogo się z
tym zgłosić. Zanim jeszcze dotarł do organizacji ze zranioną Laurą, zadzwonił
do jednej z la bonne fee. Cała czwórka zjawiła się u nich w organizacji, zaledwie 2 minuty po przybyciu Auvreya. Oczywiście pomogły wstrzymać krwotok
omdlałej dziewczyny i doprowadzić ją do porządku. Nathiel gdzieś w środku był
zirytowany faktem, że gdy już nic nie mogli zrobić to la bonne fee przychodziły
im z pomocą. Miał u nich wiele długów. Bał się, że gdy umrze, będzie musiał
spłacać je w piekle. Czy mógł je prosić o kolejną rzecz? A może sam miał
ryzykować życiem? Zawsze reagował na złe sytuacje życiowe spontanicznie. Zawsze
był pewien siebie, ale tym razem… nie chodziło tylko o wybicie demonów. Musiał
uratować swoją córkę i Amy – przyszłą żonę swojego przyjaciela, która jest w
błogosławionym stanie. To nie przypadek, że zostały porwane. Departament nigdy
nie śpi i nie daje chwili na sen Nox. Albo chcą ich wykończyć już teraz, albo
maksymalnie osłabić i zaatakować znów za jakiś czas. Bezlitosne dupki. Gdyby
mógł, wybiłby ich własnymi pięściami, ale wiedział, że to niemożliwe. Był za
słaby. Pierwszy raz czuł się tak cholernie słaby…
Zanim Nathiel cokolwiek
powiedział, uderzył pięścią w stół. To spowodowało, że dwie z czterech
dziewczyn podskoczyły do góry. Madlene pospieszyła z pomocą, choć minę miała
niepewną. Zupełnie jakby się bała, że ta gniewna pięść uderzy w końcu w nią.
– S-spokojnie, pomożemy ci –
powiedziała cicho.
– Jak ładnie poprosisz – dodała
Alexandra, posyłając mu znaczące spojrzenie.
Auvrey przymknął oczy i wziął
głęboki wdech. Nie chciał wybuchnąć, a był od tego bliski. Nie miał zamiaru
wszystkiego spieprzyć tylko i wyłącznie swoim krzykiem. To nie wina la bonne
fee, że Laura jest ranna, a Aura została porwana przez jego ukochanego
braciszka.
– Proszę – syknął przez
zaciśnięte zęby.
– Pierwszy raz słyszę z twoich
ust tak ładne słowo. Chyba jesteśmy zobowiązani ci pomóc.
Nathiel otworzył oczy i spojrzał
na płomiennowłosą czarodziejkę z uniesioną brwią. Uśmiechała się. Dziwnie
łagodnie, niepodobnie do siebie. Czyżby też potrafiła być miła? Istniała
jeszcze możliwość, że ktoś ją podmienił. Cudem powstrzymał się od zapytania czy
to aby na pewno ona. Ponoć złe wiedźmy potrafiły omamić człowieka (i demony).
Może podszyły się pod la bonne fee?
Najpierw spojrzał na Marthę,
która siedziała najbliżej niego.
– Powód dla którego goniłaś mnie
w galerii handlowej – mruknął.
Herbaciana wiedźma uniosła ze
spokojem filiżankę do ust. Nawet nie obdarzyła demona spojrzeniem.
– Jestem twoją fanką.
Uprzedzając dalsze pytania: byłam wtedy ubrana w białą suknię ślubną i
obserwowałam cię z wystawy wraz z moim przystojnym amantem, Patricią –
zaironizowała.
Nathiel kiwnął głową. Spojrzenie
przeniósł na kolejną la bonne fee.
– Ile mój pedał-brat ma lat?
Najmłodsza z czarodziejek
nachmurzyła się.
– Prawie trzydziestkę –
stwierdziła, choć z lekkim rumieńcem.
– Kochamy się? – pytanie
wypowiedziane przesłodzonym głosem, tym razem padło w stronę Alexandry.
– Nienawidzimy. – Na jej twarzy
pojawił się piekielny uśmieszek.
– Kim dla ciebie jest Aren?
– Moim chłopakiem –
odpowiedziała dumnie na sam koniec Madlene.
– Zdałyście.
Auvrey oparł się o sofę i
spojrzał w sufit. Gdyby nie przejmował się teraz swoją rodziną i Amy, która
siedzi w Reverentii, zapewne zająłby się układaniem długiej listy tego, co
zrobi dla la bonne fee, gdy po raz kolejny mu pomogą. Zostawi to na później.
Chyba niedługo wszyscy będą potrzebowali jakiegoś porządnego urlopu. Z drugiej
strony wątpił w to, aby demony dały im spokój.
– Pewnie wam się to nie spodoba
– zaczął zmęczonym głosem – Ale chciałbym wyruszyć już teraz.
– Byłyśmy na to przygotowane –
stwierdziła spokojnie Martha. – Jesteśmy gotowe.
Auvrey kiwnął głową i podniósł
się z sofy. Gniew i chęć zemsty zapłonęły w jego demonicznych oczach.
***
Reverentia była specyficznym
miejscem. Dorośli dostrzegali w niej piękno łamane przez brzydotę, przerażenie
i równoczesny zachwyt, niepokój i radość związany z magicznymi widokami na
kolorowe lasy, otoczone przez niebo pogrążone w wiecznych ciemnościach. Dla
dzieci nie było tu piękna. To kraina, która śniła im się po nocach. Miejsce,
gdzie drzewa kołyszące się bez powiewu wiatru, przypominały potwory, próbujące
sięgnąć po nie mackami. Wszystko co przekradało się w trawie to krwiożercze
jeże, które mogą odgryźć im nogi w każdej chwili.
Nathiel nigdy się nie dowiedział, że mała Aura
przychodziła w nocy do salonu i siadała w kącie poza zasięgiem jego wzroku.
Laura już spała, a jej ojciec oglądał horrory. Zawsze się dziwiła, że wybuchał
śmiechem w najmniej nieoczekiwanej chwili. Ona zazwyczaj zaciskała ustka w
strachu. Nie powinna oglądać takich filmów. Rodzie byliby źli, gdyby się
dowiedzieli, ale nie mogła poradzić nic na to, że były ciekawe. To przez to
pojawiły się jej koszmary, a jeden z nich właśnie się spełnił. Ta dziwna kraina
śniła jej się nieraz. Chłopczyk, który był do niej podobny oprowadzał ją po
niej i pokazywał dziwne stwory, a na koniec ktoś go porywał, a ona zostawała
sama. Dzisiaj wcale nie spotkała chłopca, a sen stał się rzeczywistością.
Gdy siedziała na obolałej pupie, łzy cisnęły się
jej do oczu. Głupi wujek wrzucił ją w jakąś przepaść i wylądowała w tej
strasznej krainie bez mamy i taty! I co teraz ma zrobić?
Aura pociągała małym, zadartym noskiem i rozglądała się dookoła w poszukiwaniu
żywej duszy. Niedobry wujek gdzieś zniknął. Ma tu zostać i czekać aż rodzice po
nią przyjdą? Tata zawsze po nią przychodził. Tata ją kochał. Tylko dlaczego to
tak długo trwa?
2-latka rozpłakała się na całe gardło. Zielone
oczka wodziły w poszukiwaniu ukochanego taty, który nie chciał jej uratować.
Dlaczego? Nie kochał jej już? A może się zgubił? A może coś mu się stało? A
może to jest tylko brzydki sen, który zaraz się skończy? Musi przyjść tu ten
chłopiec co zawsze! On ją zaprowadzi do wyjścia! Nie może tu zostać sama!
Małe ¾ demona podniosło się z dziwnej,
kolorowej trawy. Jej płacz zamienił się w ciche i bezradne kwilenie. Drobne łezki
skapywały na jej przeciwdeszczowy płaszcz, który w żaden sposób nie przydawał jej
się w tej przedziwnej krainie. Tu nie padało. Nie świeciło też słońce, ani nie
wiało. Były tylko kołyszące się w rytm niesłyszalnej muzyki drzewa, dziwne
żyjątka poruszające się w trawie i feeria ciemnych barw zlewających się ze sobą
w krajobrazie.
– Tata – jęknęła dziewczynka z całą dziecięcą
żałością w głosie. – Mama – dodała i pociągnęła mocno nosem. Jakiś przedziwny
robaczek w kształcie serca przebiegł jej pod nogami. Zaczęła piszczeć i podskakiwać
jak szalona. Łzy ściekały jej po pucołowatych policzkach, w zderzeniu z płaszczykiem
zastępując ziemski deszcz. Aura nie mogła tu dłużej zostać. Strach wpędził ją w
sam środek groźnego i obcego lasu. Biegła tak szybko, że jej krótkie nóżki
ledwo dotykały podłoża. Zdawało jej się, że lata jak motylki z bajek, które kazał
jej rano oglądać tata. Te bajki były nudne. Wolała oglądać filmy z tymi
strasznymi panami, którzy biegają z nożami wysmarowanymi dżemem i śmieją się w
taki śmieszny sposób. Nathiel nie miał pojęcia, że Aura ich naśladuje. Ostatnio
goniła kota sąsiadów z nożem wysmarowanym marmoladą i śmiała się tak jak ci
panowie.
– Auraaaa – usłyszała swoje imię i stanęła jak wryta.
W jej zielonych oczach pojawiła się nadzieja. Czyżby to był tata? – Potrzebuję twojej
głowy dla tatusia, nie uciekaj! – Wśród drzew rozległ się obcy śmiech.
To nie był tata. To był wujek. Wujek był zły. Tatuś zawsze kazał jej uciekać,
gdy go spotka, bo może zrobić jej krzywdę.
Zapłakana i bezradna 2-latka zerwała się do
biegu. Jej niezgrabnie stawiane kroki sprawiły, że co chwila się potykała. Nie
chciała bawić się z wujkiem w chowanego. To taki straszny pan. Wyglądał jak
tatuś, ale nim nie był i wcale nie lubił mamusi. Czy panowie wujkowi są tacy
źli? Jeśli tak to ona nie chce mieć panów wujków!
Kolejny nawołujący krzyk Soriela poniósł się po
demonicznym lesie. Aura słyszała, że był już blisko. Bladą rączką otarła smarki,
które uciekały jej z nosa. Kiedy oglądała się do tyłu nie spostrzegła, że jest
blisko ogromnej górki. Stoczyła się po niej z głośnym piskiem zaskoczenia, a
gdy wylądowała już w liściach na samym dole, poczuła, że uderza w coś kolanem.
Zapłakała głośno z bólu. Gdy usiadła, dostrzegła krwawiącą ranę z której unosił
się lekki dymek. Rodzice mówili, że to całkiem normalne. Aura nigdy nie
rozumiała dlaczego jej tata i mama mają inną krew niż ona. Tatuś miał tylko
dym, mama czerwony dżem, a ona te obydwie rzeczy. Tata twierdził, że dzięki
temu jest niepowtarzalna. Aura nie wiedziała co to znaczy. Ból w krwawiącym
kolanie uniemożliwiał jej myślenie.
Kiedy coś delikatnie przejechało po jej plecach, podskoczyła do góry z piskiem. Nie przejmowała się już zranionym kolanem.
Przetoczyła się w stertę liści i przerażona spojrzała na to, co znajdowało się
za jej plecami. Co za dziwny stwór! Cały fioletowy, siny. Przypominał kształtem
małego krzaczka. Miał długie, fioletowe macki falujące w górze i wielkie, wyłupiaste
oczy patrzące na nią uważnie z trawy. Potworek nie miał złych intencji. Może
chciał ją przytulić?
Aura umilkła i otarła łezki zwiniętą piąstką.
Fioletowy stwór uznał to za zachętę. Podskoczył kilka razy i znalazł się obok
niej w stercie kolorowych liści. Patrzył jej w zielone oczy i mrugał swoimi
ślepiami, jakby chciał zrozumieć co tu robi. Jedną z macek dotknął nosa
dziewczynki. Aura zaśmiała się cicho i odsunęła jego łapkę w bok.
– Dzifny – stwierdziła sepleniącym głosem. Cały strach
przed niedobrym wujkiem, cały smutek i rozpacz spowodowane brakiem rodziców
nagle gdzieś odeszły. Nie była sama. Był jeszcze ten dziwny krzaczek. Chciał ją
pocieszyć!
Wyciągnęła w jego stronę ręce i zrobiła z ust
smutną podkowę. Tak właśnie przekonywała swojego ojca do czegoś, czego nie
chciał dla niej zrobić.
Krzaczek owinął wokół niej swoje macki, a Aura przytuliła
go do siebie. Nie wiedziała, że krzaczki są takie mięciutkie. Od razu poczuła
się lepiej. Zupełnie, jakby tuliła swojego ulubionego misia.
– Bęcieś pan Mściśław! – powiedziała radośnie,
gdy już się od niego oderwała. Macki zafalowały radośnie w górze, jakby Mścisław
zaakceptował swoje imię.
– Mścisław? – rozległ się dorosły głos za jej
plecami. Aura spojrzała ze łzami w oczach na swojego niedobrego wujka, który
stał nad nią z założonymi rękoma. Przysunęła się do swojego nowego przyjaciela,
jakby oczekiwała, że ją obroni. Z ramienia niedobrego wujka parował dym.
Wcześniej strzeliła do niego z tego pistoletu podobnego do jej broni na wodę.
Bolało go?
Soriel podniósł Aurę za sukienkę do góry.
Dziewczynka zamachała nogami w górze i zachlipała bezradnie.
– Myślałaś, że mi uciekniesz? – spytał starszy
Auvrey, unosząc brew. – Widać, że córka przygłupiego brata. Moje dzieci byłyby
lepsze – prychnął. – Gdybym je miał.
– Puć, wujek! Puć! – płakała Aura. Nie rozumiała
co ten pan do niej mówił. Chciała po prostu uciec do rodziców.
Mścisław przyszedł jej na pomoc. Uderzył macką w
tylny aspekt osobowości Soriela. Demon spojrzał na niego lekko zdziwiony.
– Wiem, że mam seksowny tyłek, ale żeby mnie aż
krzaki macały? – spytał z pogardą, odpychając butem fioletowego kompana Aury. –
Idziemy.
I tak oto cała trójka ruszyła w stronę zamku.
Aura wisiała tuż nad ziemią jak niesiona za sukienkę kukła, Soriel szedł z ręką
w kieszeni, a Mścisław toczył się gdzieś za nimi.
Zapowiadała się ciekawa podróż.