niedziela, 25 grudnia 2016

[TOM 3] Rozdział 5 - "Braterska nienawiść"

Rozdział nie jest długi, jak większość z WCSa. Dotyczy głównie bitwy Soriela i Nathiela. Wyjdzie kilka ciekawych rzeczy! Generalnie lubię to, jak Soriel i Nathiel się żrą. Można powiedzieć, że wczułam się w ich złość. A tak poza tym to... wesołych świąt! 
***
Czułam się jak we śnie. Nie wiedziałam czy chcę się obudzić, czy dalej śnić. Wszystko zależało od końca, którego nie byłam w stanie przewidzieć.
Nathiel zamierzał walczyć na śmierć i życie z bratem, a przecież wielokrotnie przegrał już w starciu z nim. Soriel nie zawaha się użyć magii. Byliśmy w Reverentii, wśród demonów, które nie stosowały się do żadnych zasad walki. Bałam się, że wynik tej bitwy może być przesądzony. Co, jeśli Nathiel naprawdę przegra? Cała nasza rodzina przestanie istnieć, a Nox będzie skazane tylko i wyłącznie na siebie? Może nie byłam mocnym ogniwem naszej organizacji, ale młody Auvrey z pewnością był jednym z lepszych łowców, nasza organizacja niewątpliwie by osłabła. Nie chciałam, żeby tak to się skończyło. Przecież ledwo co odnaleźliśmy Nate’a.
Spojrzałam na bliźniaki, które siedziały obok mnie. Zdawały się nie przejmować otoczeniem. Bawiły się misiami i przemawiały do siebie piskliwymi, śmiesznymi głosami, próbując wcielić się w odgrywane, niedźwiedzie postacie. Gdybyśmy siedzieli teraz w ciepłym i bezpiecznym domu, pewnie zaczęłabym się uśmiechać, a może i płakać ze szczęścia, zbliżająca się walka Nathiela i Soriela odbierała mi jednak całą radość z odnalezienia syna. To prawie tak, jakby Nate w ogóle się tu nie pojawił. Przecież równie dobrze mógł za chwilę zniknąć. Nie zdążyłam z nim nawet zamienić słowa. Nie czułam się na siłach. Mogłam tylko obserwować jak jego drobne ustka rozszerzają się w uśmiechu, a zielone oczka błyszczą radością z tego powodu, że znalazł kogoś do zabawy. Co mu powiem, jeśli będziemy musieli stąd uciekać? „Nate, jestem twoją mamą, zabieramy cię do świata ludzi”? Nie zrozumie tego. Cokolwiek bym powiedziała, Nate tego nie zrozumie. Za długo był trzymany w świecie demonów. Mimo swojego niewinnego zachowania, nie mógł zachowywać się całkowicie po ludzku. Ile czasu zajmie, nim całkowicie oswoi się z nową sytuacją? Czy w ogóle uda nam się go do siebie przyzwyczaić? Miał pięć lat. Dzieci w tym wieku dużo już pamiętały. Kiedy zabierzemy go z Revrentii nagle i bez żadnego ostrzeżenia, może poczuć się zagrożony, co odbije się na jego przyszłym życiu. Chciałam, żeby czuł się bezpiecznie, ale nie wiedziałam jak mu to zapewnić.
Aura zorientowała się, że na nią patrzę. Podniosła wzrok do góry i posłała mi szeroki uśmiech. Odwzajemniłam go na tyle, ile byłam w stanie. Ona również była szczęśliwa, gdy bawiła się z Natem. Do tej pory większość dzieci omijała ją szerokim łukiem. Może właśnie to było powodem jej dzikiego zachowania? Aura chciała być po prostu lubiana.
Kiedy moja córka powróciła do dalszej zabawy, ja zaczęłam się ostrożnie rozglądać. Nie mogłam spokojnie usiedzieć na miejscu, chociaż się starałam.
Sytuacja była naprawdę dziwna. Siedzieliśmy na jakichś przedziwnych trybunach – otaczały sporych rozmiarów arenę, która przywodziła na myśl walki gladiatorów w starożytności. Dookoła nie było piachu, była za to szmaragdowa trawa. Na samym środku stał Nathiel a naprzeciwko niego Soriel. Do tej pory dostrzegałam pomiędzy nimi różnice, teraz z trudem przychodziło mi ich odróżnienie. Nathiel uśmiechał się zawsze z nutką kpiny i sarkazmu, Soriel dumnie z chłodną wyższością. Teraz żaden z nich się nie uśmiechał. Obydwoje patrzyli sobie prosto w oczy z nienawiścią. Byli gotowi na ostateczne starcie. Byli gotowi, żeby wykończyć swojego przeciwnika. Byli… Auvreyami. Między nimi a ich ojcem nie było teraz różnicy. Ten widok przerażał.
Przeszyły mnie dreszcze. Potarłam ramiona i przeniosłam spojrzenie na trybuny. Można powiedzieć, że uczestniczyliśmy w walce kameralnej. Kilka obcych demonów siedziało za mną z tyłu i rozmawiało zawzięcie o zbliżającym się starciu. Na moje nieszczęście, obok mnie siedział cały departament. Najbliżej znajdował się Vail Auvrey. Jeszcze nigdy nie przebywałam tyle czasu obok niego. Bałam się nawet spojrzeć w jego kierunku. Cały czas zaciskałam rękę na nożu, który znajdował się w kieszeni. Departament doskonale wiedział, że jestem uzbrojona, ale żaden z członków nie przejmował się moimi marnymi zdolnościami. W ogóle nie zwracali na mnie uwagi. Nie było mi przykro z tego powodu. Kiedy się kogoś nie docenia, łatwo można się zaskoczyć. Zdążyłam polepszyć swoje umiejętności przez ostatnie lata.
Spojrzałam ukradkiem na najstarszego z rodu Auvreyów. Uśmiechał się kpiąco bokiem ust. Miał zmrużone oczy, przez co przypominały teraz szparki niebezpiecznego węża. Ręce miał złożone na piersi, głowę uniesioną z dumą. Był z siebie zadowolony. Piekielnie zadowolony. Co go tak cieszyło? To, że zamierzał posłać jednego ze swoich synów na drugą stronę? Nie zachowywał się jak ojciec i nigdy nim nie był. Jedyne co Nathiel i Soriel mogli mu zawdzięczać to swoje istnienie, ale za to nawet nie musieli dziękować. To ich matka przejęła cały trud wychowywania i kochania. Vail nie zrobił kompletnie nic. Wprowadzał tylko chaos.
Nigdy nie popierałam rodzinnej wojny Auvreyów. Wielokrotnie próbowałam przemówić Nathielowi do rozsądku i odciągnąć go od celu, jakim było zabicie jego ojca. To prawda, że odkąd mamy dzieci przestał maniakalnie o tym myśleć, ale to wciąż było jego wielkie marzenie, do którego uparcie dążył. Nie lubiłam, kiedy Nathiel nienawidził, a potrafił to robić jak każdy demon czy człowiek. Mimo swojego optymistycznego nastawienia do życia, miał w sobie wiele goryczy. Nie potrafił już żyć bez zabijania demonów. Co, jeśli wygramy i demony znikną? Czy będzie potrafił powrócić do normalnego życia? Poświęci się rodzinie, czy zamknie się w sobie? Nie chciałam, żeby przestawał być sobą, a przecież to gonitwa za demonami czyniła go takim, jakim jest. To jego nieustanne podążanie za złem, ryzyko, którego się dopuszczał i waleczność, która nim kierowała… to wszystko stworzyła nienawiść, którą przekazał mu jego własny ojciec. Ta nienawiść sprawiła, że chciał zabić nawet swojego brata, a przecież tak dobrze go wspominał. Soriel był w młodości jego wzorem do naśladowania. Nauczył go dużo na temat demonów i Reverentii. Bronił go przed starszymi i silniejszymi od niego chuliganami. Bawił się z nim. To prawda, że przeszedł na złą stronę, ale czy Nathiel nie zdołał jeszcze dostrzec tego, że Soriel jest po prostu zagubiony? Na pewno nie dołączył do departamentu bez żadnego konkretnego powodu. Tak samo nienawidził swojego ojca jak Nathiel – i było to widać już przy pierwszym rzucie oka. 
Dlaczego bracia Auvrey  byli tak uparci i nigdy nie starali się ze sobą normalnie rozmawiać? Dlaczego wszystko chcieli załatwiać krwią, bólem, cierpieniem i… śmiercią? Wciąż byli braćmi, wciąż łączyło ich to, że Vail zabił ich siostrę i matkę, więc dlaczego nie mogli dojść do porozumienia?
Zacisnęłam usta, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Nie spodziewałam się, że w tym momencie odezwie się do mnie sam szef departamentu:
– Jeżeli myślicie, że wyjdziecie stąd żywo, mylicie się. – Głos Vaila Auvreya był wyraźny, niski i przerażający. Po raz pierwszy miałam okazję spojrzeć mu prosto w oczy, po raz pierwszy zwrócił na mnie uwagę. Do tej pory uważał mnie za kogoś gorszego od robaka. Czym sobie zasłużyłam na uwagę wielkiego Vaila Auvreya?
Odwróciłam od niego wzrok i wzięłam cicho głęboki wdech i wydech. Od początku domyślałam się, że walka braci jest tylko wymówką. Nawet, jeśli Nathiel wygra, demony nie wypuszczą nas tak łatwo. 
Nie poradzimy sobie sami z departamentem. Nie, kiedy mamy przy sobie nasze bezbronne dzieci, które mogą stać się zakładnikami. Nie, one już nimi były. Siedziały po mojej prawej stronie. Pilnowała ich Sapphire razem z Raidenem – otaczali ich tak, że nawet gdyby chcieli uciec, nie byliby w stanie. Mogłam próbować walczyć, ale wiedziałam, że przegram na miejscu. Mogłam tylko czekać na to, jak zakończy się bitwa pomiędzy Nathielem a Sorielem i obserwować departament. Musiałam być czujna.
Vail Auvrey powstał i rozłożył ramiona w bok. Jego czarna peleryna zasłoniła mi połowę widoku na arenę. Miałam ochotę ją chwycić i podrzeć, ale zdusiłam w sobie to uczucie.
– Nie będziemy dłużej czekać – powiedział władczo-prześmiewczym głosem. – Wszystkie chwyty dozwolone. Chcę widzieć wasz spryt i umiejętności.
– A ja chcę, żebyś zdechł – powiedział kpiąco Nathiel. Rzucił jednym z noży w stronę ojca. Vail bez problemu złapał go w rękę. Nie spodziewałam się, że w tym momencie pociągnie mnie za włosy i szarpnie do góry. Skrzywiłam się, ale nie odezwałam. Ojciec braci przyłożył do mojej szyi nóż. Pierwszy raz mnie dotykał. Był tak blisko, że mogłam poczuć jego zapach. Nie miał w sobie nic ze słodyczy Soriela i świeżości Nathiela. Pachniał krwią.
– Podzielam twój entuzjazm, tyle że mi marzy się śmierć całej twojej sztucznie wykreowanej rodziny – powiedział z pogardą, przyciskając exitialis do mojej szyi. Poczułam ból. Jeszcze trochę i podetnie mi gardło. – Bądź posłuszny albo twoja pół demonica i bachory zginą jeszcze przed końcem walki – dodał chłodno.
Nathiel zacisnął dłoń na nożu. Widziałam, że drżą mu ręce. Nie wiedziałam tylko czy ze złości, czy ze strachu, że mógł nas stracić. Musiał czuć się naprawdę bezradny. Chcąc nie chcąc, posłałam mu krzepiący uśmiech. To go podniosło na duchu. Widziałam jak sam unosi kąciki ust do góry, a jego dłoń się rozluźnia. 
Wierzyłam w niego. Wierzyłam, że nie da się tak łatwo zabić. Równocześnie miałam nadzieję na to, że oszczędzi Soriela i w końcu przejrzy na oczy – przecież wciąż byli braćmi.
Vail zabrał nóż i rzucił mnie z powrotem na siedzenie. Nie zaszczycił mnie więcej ani swoim dotykiem, ani spojrzeniem. Po prostu uśmiechnął się krzywo i usiadł z powrotem na swoim miejscu.
– Zaczynajcie – powiedział już od niechcenia. Najwyraźniej Nathiel musiał go w jakiś sposób wyprowadzić z równowagi. Auvreyów łatwo było zdenerwować.
– Załatwmy to szybko, braciszku – zakpił Soriel. Dopiero wtedy przeniosłam wzrok na arenę. Bracia ustawili się w pozycji gotowej do walki. Czekali na to, kto rozpocznie. Mogłam się spodziewać, że Nathiel będzie pierwszy. To on wykazywał się większą niecierpliwością. Soriel wiedział jak walczyć. Nie kierował nim teraz gniew. Był po prostu pewny siebie i piekielnie spokojny, jakby podejrzewał, że wygra. W głowie powtarzałam, żeby Nathiel się uspokoił. Kiedy stawał się agresywny i nie panował nad sobą, starał się tylko atakować, nie bronić tak, jak powinien to robić. Przez to już po kilkudziesięciu sekundach walki został zraniony. Na szczęście nie była to poważna rana.
Soriel zaśmiał się triumfalnie. 
Bracia zaprzestali chwilowo walki. Zaczęli krążyć wokół areny, nie spuszczając z siebie wzroku. Dopiero teraz Nathiel oprzytomniał. Wiedział, że musi się uspokoić, inaczej marnie skończy w tej bitwie.
– Nie rozumiem dlaczego po prostu nie dasz mi się zabić – powiedział starszy z braci Auvrey, wzruszając ostentacyjnie ramionami. – Wiesz, że mogę używać magii i wcale nie będę miał wyrzutów sumienia, kiedy cię nią wykończę.
– Jeśli jej użyjesz, tylko udowodnisz innym, że nie potrafisz się bić – prychnął Nathiel. – A przecież jesteś starszy ode mnie, nie? Ponoć zawsze wygrywałeś. Boisz się teraz? Boisz się tak, że grozisz mi użyciem magii? Tchórz. – Waleczny duch Nathiela powrócił. Zaczął kpić tak samo, jak i jego brat, który po tych słowach straszliwie się wściekł. Tym razem to on rzucił się na młodszego w rodzinie z nożem. Drugie ich starcie na arenie, było już groźniejsze i ostrzejsze. Powoli się rozkręcali i z trudem mogłam dostrzec ich ruchy.
– Mam gdzieś to, jak ciebie wykończę – syknął Soriel. Uciekł przed ciosem Nathiela w ostatniej chwili, pochylił się ku dołowi, dzięki czemu nóż przeciął tylko jego włosy. Soriel nie czekając, podciął nogi brata. Nathiel na pewno się tego nie spodziewał, ale w porę odbił się od podłoża rękoma i odskoczył w tył, tym samym unikając silnego ciosu w żebra. Soriel nie dał mu szansy na spoczynek – zanim na dobre zdołał złapać równowagę, rzucił się do ataku.
– Mam gdzieś to, jak chcesz mnie wykończyć – powiedział chłodno Nathiel. – Poradzę sobie ze wszystkim co będziesz chciał zrobić. A wiesz dlaczego? Bo w przeciwieństwie do ciebie mam cel! – wykrzyknął i w porę wykonał unik, który pozwolił mu na natarcie i wbicie noża w odsłonięte ramię Soriela. Cios był mocny, starszy Auvrey skrzywił się z bólu i odrzucił rękę brata.
– Co ty wiesz o celach, gnojku?! – zawtórował mu głośno Soriel. Nie czekając na ruch przeciwnika machnął ręką. Cienisty dym wzbił się w górę i uderzył w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Nathiel. On również nie próżnował przez trzy lata. Ćwiczył, żeby być jeszcze lepszym.
– Wiem o nich dużo, bo mam rodzinę, do cholery – syknął Nathiel, przecinając nożem strugę dymu. – A ty? Ty nie masz nikogo. Jesteś sam!
Soriel wynurzył się zza cienistej powłoki i znów natarł nożem na brata. Magia chwilowo poszła w odstawkę, miała być tylko chwilowym przerywnikiem, który pozwoliłby mu odzyskać równowagę.
– Jestem sam, to prawda – prychnął Soriel. – Dlatego chcę to zmienić!
– Zmienić? Chodząc po klubach i dupcząc się z jakimiś pierwszymi, lepszymi dziwkami?! A może już spłodziłeś kolejnego kretyna do kolekcji?! – wrzasnął zbulwersowany Nathiel. Gniew znów zaczął przejmować nad nim kontrolę. Posyłał w stronę Soriela szybkie i ostre ciosy. Tym razem to jego brat to wykorzystał i zranił jego odsłonięty bok. Nathiel się skrzywił, ale w inny sposób nie zamierzał reagować na ból. Adrenalina zapewne była tak silna, że nie czuł wszystkiego, co mógłby poczuć, gdyby siedział spokojnie w fotelu.
– Nie dla mnie niańczenie bachorów pokroju mojego braciszka, przeżywałem to już i więcej nie chcę przeżywać – odpowiedział rozbawiony, starszy brat.
– Więc zdradź mi swój boski cel, powiedz mi, dlaczego przeszedłeś na stronę tego, który zniszczył nasze spokojne życie! Który zabił naszą matkę i siostrę! Powiedz, dlaczego masz to w dupie?! Zapomniałeś już o tym, jak kiedyś było?! Zapomniałeś o tym, że ten kretyn ciebie też chciał zabić, a to, że żyjesz jest przypadkiem?! – Nathiel krzyczał coraz głośniej i głośniej. Nienawiść wylewała się z jego słów i gestów. Bałam się, że to Reverentia tak na niego działała.
– O niczym nie zapomniałem, tyle, że nie ogłaszam całemu światu swojego bólu, tak jak ty – powiedział chłodno i spokojnie Soriel. – Ja nie cierpię. Ja świetnie się bawię patrząc, jak ty i twoja drużyna przegrywacie w tej wojnie.
– A co ja ci zrobiłem?! Co oni ci zrobili?! Gdybyś tylko dołączył do nas, moglibyśmy razem wykończyć to skretyniałe zgromadzenie!
Zdziwiłam się słowami Nathiela. Chciał przeciągnąć Soriela na naszą stronę. Czyżby przejrzał na oczy? A może to była jego nowa taktyka?
Starszy Auvrey zaśmiał się jak psychopata i wbił z zaskoczenia nóż prosto w brzuch brata. Tym razem Nathiel zgiął się wpół. Cienisty dym z prędkością światła zaczął uciekać ku górze. Wstrzymałam dech. Soriel naprawdę poważnie go zranił. Teraz będzie miał problem z poruszaniem się. Będzie zdecydowanie wolniejszy niż on.
Kiedy starszy z rodzeństwa wyciągał z triumfem nóż z brzucha brata, Nathiel niespodziewanie się wyprostował, jakby w ogóle nie został zraniony i odwdzięczył się tym samym ciosem. Tym razem to Soriel kulił się z bólu, a młody Auvrey nie zamierzał się poddawać. Wbijał exitialis coraz głębiej i głębiej. Jego brat z trudem utrzymywał się już na nogach, ale wciąż walczył. Z pomocą ponownie przyszedł mu cienisty dym, który zaatakował Nathiela od tyłu.
– Nie chcę do nikogo dołączać, nie chcę nikomu podlegać, nie chcę z nikim działać – syknął Soriel, z trudem się prostując. Lewą dłoń położył na głębokiej ranie. To nic nie dało, cienisty dym i tak uciekał mu pomiędzy palcami.
Nathiel, który właśnie rozprawił się z magią brata, zaśmiał się kpiąco.
– A więc teraz nikomu nie podlegasz? Chyba mamy na ten temat zupełnie odmienne zdanie! – zironizował. – Jesteś psem departamentu. Psem własnego ojca, który trzyma cię tu tylko po to, żebyś był na mnie przynętą! Jak się z tym czujesz, Soriel? Jak się czujesz z tym, że jesteś wykorzystywany? Jak się czujesz z tym, że to nie ty miałeś przeżyć, a twoje życie to tylko pieprzony przypadek, bo tatuś nie pozbył się ciebie tak, jak powinien? – Tym razem to Nathiel sprowokował brata. Soriel nie miał już oporów. Rana przestała mu przeszkadzać. Teraz atakował zarówno nożem – choć słabiej niż wcześniej – jak i magią. Nathielowi się to nie spodobało. Widziałam jak się krzywi. Nie mógł teraz atakować, skupił się na obronie.
– Jestem w stanie przeżyć każde poniżenie tylko po to, aby ją odzyskać! – wykrzyknął wściekle Soriel.
– Ją? – zaśmiał się Nathiel. – Mówisz o jakiejś zaginionej kochance, czy co? Bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że kogokolwiek możesz kochać – zakończył chłodno.
– Jest jedna osoba, która wiele dla mnie znaczyła i sprawię, że ona wróci.
Nathiel chciał otworzyć usta, aby odparować, ale nagle zdał sobie z czegoś sprawę. 
Soriel przestał atakować. Obydwoje stali teraz kilka metrów od siebie i dyszeli niespokojnie zmęczeni walką. Cały czas patrzyli sobie prosto w oczy.
– Tak, dobrze myślisz, braciszku – odezwał się z ironią Soriel. Nagle wyprostował się z dumą i zadarł wysoko głowę. Teraz to on zachowywał się jak Vail. Patrzył na swojego brata z góry, jak na zwykłego, ohydnego robala. – Zamierzam wskrzesić matkę.
Wstrzymałam dech. Wydawało mi się, że Nathiel również to zrobił. Dopiero teraz Nate i Aura, którzy tak bardzo byli zajęci zabawą, spojrzeli na arenę.
A więc to był jego cel. Soriel dołączył do departamentu tylko po to, aby wskrzesić ich matkę. On tak naprawdę nigdy by się tutaj nie znalazł, gdyby nie ona. Zgodnie z tym co mówiła Patricia – całe życie się ukrywał, żeby nikt nie dowiedział się o jego istnieniu. Wtedy jeszcze nie miał celu, teraz trzymał się departamentu, aby ostatecznie go wypełnić.
– Pogrzało cię?! – wydarł się Nathiel. – Trupów się nie ożywia! A nawet jeśli, to sądzisz, że będzie jak dawniej? Że znowu zasiądziemy wszyscy przy stole i będziemy jeść na śniadanie płatki z mlekiem, niczym się nie przejmując?! Nie jesteś już gówniarzem, Soriel! Odejdź od tego pieprzonego nocnika, przy którym wciąż stoi nasza matka! Pogódź się z jej stratą!
–  Och, nie – zaśmiał się starszy Auvrey. – Ja wcale nie sądzę, że będzie jak dawniej. Przecież nie będzie przy nas ani Anne, ani… – tu Soriel przerwał i uśmiechnął się diabelsko – Ani ciebie.
Bracia znów się na siebie rzucili. Ich ruchy były spowolnione, przez co widziałam prawie każdy ich cios. Byłam gotowa pomóc Nathielowi w tej bitwie. Jeżeli coś zauważę, nie będę siedzieć cicho. W końcu wszystkie chwyty były w tej walce dozwolone, prawda?
– Za tobą! – krzyknęłam, kiedy Soriel wykorzystał nieuwagę Nathiela i posłał w trawę swoją moc. Gdyby nie to, że go ostrzegłam, mógłby skończyć z jednym, cienistym kolcem w głowie, bo zaatakowałby go od tyłu. Na szczęście w porę odskoczył. Moja pomoc najwyraźniej podniosła go na duchu. Znów uśmiechał się kpiąco i napierał na wroga z energią.
– Soriel, skończ tę gównianą grę – powiedział mocnym głosem Nathiel, raniąc brata w nogę. – Jesteś już dorosły. Pogódź się ze stratą i znajdź kogoś, kto zastąpi ci matkę, jesteś chyba dużym chłopcem, co? – Niby miało zabrzmieć to pokrzepiająco, a jednak Nathiel nie mógł pozbyć się nutki sarkazmu, co rozwścieczyło dodatkowo jego brata.
– Gówno wiesz! – wykrzyknął Soriel. Tym razem to on wbił nóż w ramię Nathiela, a potem wykorzystując jego nieuwagę, wbił go w bok. – Nawet nie domyślasz się co przeżywałem, kiedy ty grzałeś dupę w tej swojej pieprzonej organizacji i bawiłeś się w przyjaźń!
– A ty nie wiesz, co czułem ja, kiedy myślałem, że straciłem całą swoją rodzinę! – Młody Auvrey zrobił zwód i przekradł się bokiem za plecy przeciwnika. Bezlitośnie wbił mu nóż w plecy. Soriel mimo bólu, nie pozostał dłużny. Wykorzystał to, że wróg stoi do niego tyłem. Cienisty dym obwiązał nogi Nathiela i posłał go prosto w trawę. Znów wstrzymałam dech.
Starszy brat pochylił się nad młodszym i chwycił go za koszulkę. Patrzył prosto w oczy Nathiela z psychopatycznie rozszerzonymi źrenicami. Uśmiech miał szeroki i triumfalny. Wiedziałam, że go nie oszczędzi. Osoby, które tak wyglądają, nie miały litości.
– Pożegnaj się z rodziną – syknął Soriel i zamachnął się nożem.
Zdołałam tylko podnieść się z siedzenia i wydać z siebie zduszony okrzyk. Wtedy wszystko nagle się zatrzymało. Dosłownie. Ręka Soriela zastygła w bezruchu, jakby ktoś wstrzymał płynący czas. Ja również nie mogłam się poruszać. Nikt nie mógł. Wokół nas fruwały drobinki niebieskiego pyłu – szybował powolnie w górze, rażąc nas swoją świetlistością. Te dziwne kłębki wyglądały jak śnieg. Nie byłam w stanie zrozumieć co właśnie się działo. Wciąż patrzyłam na braci zastygłych w bezruchu. Nie. To Soriel nie mógł się poruszyć. Nathiel chwycił go bez problemu za szyję i wyrwał mu z rąk nóż.
Kiedy wszystkie drobinki zniknęły, czas powrócił we władanie losu, a ja opadłam bezwładnie na siedzenie. Nie tylko ja byłam zdziwiona tym nagłym przedstawieniem. Vail Auvrey również unosił brew do góry. Jego oczy błyszczały gniewnie, jakby właśnie z czegoś zdał sobie sprawę.
Nathiel przygwoździł zaskoczonego Soriela do podłoża. Nie wyglądał jednak na zadowolonego. Patrzył prosto w twarz brata i zaciskał na jego szyi ręce. Dusił go, bo tak samo jak on był pozbawiony broni. Starszy brat miał taką minę, jakby zobaczył ducha. Wydawało mi się, że zbladł.
– Zdziwiony? – spytał chłodno Nathiel. – Myślałeś, że tylko ty ćwiczyłeś swoją moc przez te wszystkie lata? Nie. Ja też zdołałem ją minimalnie opanować, ale przysiągłem sobie, że nigdy jej nie użyję – syknął młody Auvrey. Spojrzałam na niego zszokowana. A więc to chwilowe zatrzymanie czasu, te niebieskie drobinki fruwające w górze to… to Nathiel? Nigdy nie wspominał mi o tym, że próbował nauczyć się panować nad magią. Nigdy nie wspominał mi, że jakąkolwiek posiada. Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam jak na to zareagować.
– Co masz taką zdziwioną gębę? – prychnął Nathiel, zaciskając ręce jeszcze mocniej na szyi brata. Ten powoli zaczynał się dusić. – Ach, no tak. Zobaczyłeś moc naszej własnej matki, prawda? To smutne, że tylko ja ją odziedziczyłem, nie ty, prawda? – prychnął.
Wyraz zaskoczenia na twarzy Soriela zaczął słabnąć. Chłopak wyglądał tak, jakby za chwilę miał zamknąć oczy i umrzeć. Poczułam, że sama panikuję. Przecież nie mógł zabić swojego brata. Nie mógł!
Spróbowałam otworzyć usta i krzyknąć coś w stronę męża, ale nie byłam w stanie. Wciąż byłam w ogromnym szoku. Głos ugrzązł mi w gardle.
– Przegrałeś, Soriel – syknął Nathiel, patrząc prosto w szmaragdowe, spokojne już teraz oczy brata. – Przegrałeś.
Nie spodziewałam się, że demon nagle odpuści. Rozluźnił swój uścisk i odchylił się do tyłu. Soriel wciąż był przytomny i co najważniejsze – żywy. Zaczął kaszleć. Po raz pierwszy wyglądał jak bezradny dzieciak, którego można było dobić zwyczajnym kopnięciem w żebra. Nathiel pomimo przewagi, nie zrobił tego jednak. Z trudem podniósł się z trawy i spojrzał z góry na Soriela. Wyglądał piekielnie poważnie.
– Masz czas, żeby się ogarnąć i do nas dołączyć – powiedział głośno i wyraźnie. Chciał, żeby jego ojciec i cały departament również to usłyszeli. Nikt nie zamierzał na to odpowiedzieć. Soriel patrzył spode łba na brata, wciąż trzymając się za szyję i charcząc. Jego wykrzywione usta nie ułożyły się w żadne słowa. Był przegrany, a przegrani nie mieli głosu.
Koło moich uszu rozległo się miarowe i głośne klaskanie. Na jego dźwięk wyprostowałam się jak struna. Teraz już nie przejmowałam się tym, że wszyscy widzą, co robię. Wyjęłam z kieszeni exitialis i zacisnęłam je w dłoni. Nie, nie ośmieliłam się wbić noża w bok Vaila Auvreya, który stał teraz obok mnie i klaskał. Wiedziałam, że to by się źle skończyło. Wszyscy czekaliśmy na to, co powie. Wiedziałam, że Nathiel nie zniesie więcej walki. Już teraz stał ledwo na nogach.
– Tak jak podejrzewałem, mój młodszy syn okazał się być silniejszy – odezwał się w końcu rozbawiony Vail. – Zostawienie cię przy życiu było dobrym wyborem, szkoda tylko, że nie jesteś po tej stronie, po której powinieneś być. – Ojciec Auvreyów uśmiechnął się leniwie i zmrużył oczy. – Zgodnie z obietnicą powinienem was wypuścić wolno, ale… – tu przerwał i spojrzał na mnie oraz na nasze dzieci – niestety, nie dotrzymałeś obietnicy, Nathielu – dodał udawanym, smutnym głosem. – To miała być walka na śmierć i życie. Soriel wciąż żyje, a skoro przeżył to oznacza, że twoja rodzina musi zginąć – zakończył chłodno.
Nim spostrzegłam co się dzieje, Vail Auvrey zwrócił się ku mnie i uniósł swoje ręce w górę. Zewsząd zaczęły wylewać się cienie. Otoczyły mnie, Aurę i Nate’a. Starałam się bronić, odpychając je exitialis, ale to nic nie dawało. One wciąż do nas podchodziły.
Moja córka zaczęła płakać, wtórowały jej piski przerażonego Nate’a, który bliski był obłędu. Obydwoje starali wyrwać się z objęć przerażających, bezkształtnych cieni, ale to nic nie dawało. Rzuciłam się w ich stronę z nożem i odgoniłam demony. 
Nie. Nie mogłam tak walczyć. Moja walka oznaczała to, że dzieci będą odkryte.
Ze łzami w oczach przytuliłam je do swojej piersi. Starałam się wymachiwać na oślep nożem, ale niewiele to dawało. Wiedziałam już, że jestem w krytycznej sytuacji i nic już nie zależało ode mnie.
Vail Auvrey osiągnął swój cel. 

niedziela, 18 grudnia 2016

[TOM 3] Rozdział 4 - "Ocal lub zgiń"

Mam wrażenie, że ten rozdział jest trochę "obcięty" i akcja dosyć szybko leci, ale chyba nie jest tak źle. Nareszcie będziemy mieli Nate'a! Juhu! A tak poza tym to nie wiem co napisać. Jest 2 w nocy, ledwo widzę na oczy, cydr towarzyszy mi w moich mękach (właśnie skończyłam pisać 7 rozdział WCS!). Miłego czytania! 
***
– Mamo, mamo!
Z trudem otworzyłam oczy i spojrzałam  na córkę. Właśnie szarpała mnie za piżamę oczekując, że zwrócę na nią uwagę. Nie wyglądała, jakby się czegoś wystraszyła, wręcz przeciwnie. Coś, co wydarzyło się w środku nocy, sprawiło, że była pełna energii i szczęścia. Domyślałam się, że miała jakiś wesoły sen, którym koniecznie musiała się pochwalić akurat teraz.
– Babcia mi się śniła – szepnęła dziewczynka. Położyła się na mnie i spojrzała mi prosto w oczy. Dwie gołe nóżki zaczęły bujać się w górze. 
– I co ci powiedziała? – spytałam ochrypłym głosem. Oczy same mi się zamykały. Nie wszystkie słowa córki do mnie docierały.
– Babcia stanęła przede mną i poklepała mnie po głowie, a potem powiedziała, że jestem małą jędzą – prychnęła dziewczynka.
Zdobyłam się na uśmiech. Tak, to na pewno była Calanthe. Tylko ona była w stanie powiedzieć małemu dziecku taką rzecz. Była surowa. Gdyby żyła, na pewno szkoliłaby swoją wnuczkę w odpowiedni sposób. Zapewne jej nauka przyniosłaby lepsze rezultaty niż moje i Nathiela bezowocne starania. 
– I wiesz co jeszcze powiedziała? – spytała podniecona Aura.  Że mnie pilnuje! Tak samo jak mojego brata, ale jej powiedziałam, że nie mam brata, bo nie mam, prawda?
Słyszałam coś o jakimś bracie, ale nie do końca rozumiałam o co chodzi. Powoli zapadałam w sen. Nie miałam sił, żeby słuchać o tej godzinie wesołych opowieści Aury. Przecież może mi o wszystkim opowiedzieć rano. Wydaje mi się, że jej to powiedziałam, ale córka kompletnie mnie zignorowała. Jeszcze przez długi czas leżała na mnie, machając nogami w górze i opowiadając o Calanthe. Potem przeszła chyba do tematów przedszkola. Miałam głupie wrażenie, że mówi coś o Natcie, ale szybko odciągnęłam od siebie te myśli. Nate’a tu nie było. Nate zaginął. Poza tym skąd miała wiedzieć o jego istnieniu? Calanthe jej powiedziała? Nie, na pewno nie. 
Po jakimś czasie Aura ucichła. Wciąż czułam na sobie jej niewielki ciężar. Zapewne zmęczona swoimi długimi opowiadaniami w końcu usnęła. Miałam wrażenie, że Nathiel ściągnął ją w pewnym momencie ze mnie i wsadził pod kołdrę. Zawsze się budził, gdy jego dzieci przychodziły do pokoju. Czasem tylko udawał, że śpi. 
Burknęłam coś niezrozumiałego i wtuliłam nos w poduszkę. 
Dziś pierwszy raz od miesięcy nie śniłam o Natcie, zupełnie, jakby chłopiec wyjątkowo tego dnia nie cierpiał. Wykorzystałam chwilę nocnego spokoju na sen. Musiałam być wypoczęta. Rano czekała na nas ważna misja.
***
Nawet nie wiem kiedy minęła ósma godzina mojego snu. Myślałam, że wstanę wypoczęta, ale zamiast tego byłam piekielnie zmęczona i rozespana. Nie wiedziałam dlaczego. Przecież nie miałam koszmarów i pierwszy raz spałam tak spokojnie. Istniała możliwość, że drzemałam po prostu za długo. Do tej pory przesypiałam może dwie lub trzy godziny dziennie – zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Kiedy przespałam dwukrotnie więcej czasu, organizm stwierdził, że to za dużo, bo przecież byłam przyzwyczajona do innego przedziału godzin. To pewna forma buntu mojego własnego ciała.
 Gdy wyłączyłam już wyjący budzik w kształcie czarnego kota, który stał na szafce nocnej, przetarłam oczy i spojrzałam w bok. Nathiel wciąż spał jak zabity. Miał otwartą buzię i wywinięte pod dziwnym kątem kończyny. Wyglądał trochę jak połamany, z trudem powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem. Pomiędzy nami, w podobnej pozycji leżała Aura – przytuliła się do boku ojca, śliniąc jego rękę. Niestety, musiałam przerwać tą wczesno-poranną sielankę i obudzić Nathiela. Mieliśmy godzinę na uszykowanie się i posłanie dzieciaków do organizacji Nox. Dzisiaj miała się nimi zająć Amy. Raczej nie planowaliśmy zabierać ze sobą Aury i Calanthii do Reverentii.
Kilka dni temu, ponownie zjawił się u nas Nick. Tym razem mieliśmy już dla niego przygotowaną odpowiedź. Debaty na temat tego, czy powinniśmy mu zaufać i pozwolić na sojusz mogły trwać w nieskończoność, na szczęście w końcu doszliśmy do porozumienia. Zgodziliśmy się na współpracę z pół demonami w Reverentii, ale pod warunkiem, że ich szef jako pierwszy złoży przysięgę pół krwi. Bez wahania to zrobił. Stawka była wysoka, bo jeśli planował nas zdradzić, z chwilą tego czynu po prostu umrze. Niestety, nie udało nam się namówić reszty pół demonów na pojawienie się w świecie ludzi. Jak wspominał Nick – bali się wynurzyć nosa spoza swojej krainy (która zresztą była mniej bezpieczna niż Ziemia). Zaakceptowaliśmy to i uznaliśmy, że osobiście zjawimy się w Reverentii, żeby dokończyć przysięgę pół krwi – mieliśmy zamiar zawrzeć ją z każdym członkiem wąskiego stowarzyszenia podróżujących pół demonów. Nawet, jeśli Nick próbowałby kogoś z nich przed nami ukryć, nikogo nie uratuje. Osoby, z którymi mieliśmy przeprowadzić rytuał obietnic brały odpowiedzialność za wszystkich swoich współpracowników, nawet tych, którzy nie zawrą paktu. Wystarczyło, że zdradzi nas jeden z nich, a wszyscy z miejsca zginą.
Odpowiednio wcześniej upewniliśmy się, że akurat w dniu dzisiejszym departament nam nie przeszkodzi. Całe szczęście, nie przejmowali się jakoś szczególnie zabezpieczeniem przejścia do ich krainy. Raczej nie było szans, aby ktokolwiek z nich dowiedział się o naszej wyprawie. Zresztą nie podejrzewali, że będziemy na tyle zuchwali i głupi, aby ponownie zjawić się w Reverentii. Tak, departament sądził, że ludzie byli słabi i bojaźliwi, ale to nieprawda. Chociaż podróż do krainy demonów lekko nas niepokoiła – w końcu już raz ponieśliśmy ogromną porażkę – to jednak nie zamierzaliśmy się poddawać. Im więcej mieliśmy sojuszników – szczególnie tych, którzy potrafili używać magii – tym większą mieliśmy szansę na wygraną z demonami, które zazwyczaj żadnych sojuszów nie zawierały – pomijając oczywiście wiedźmy, o których ostatnio również było zadziwiająco cicho.
Przed podróżą do Reverentii umówiliśmy się na krótkie, poranne spotkanie w Nox. Mieliśmy dokładnie przedyskutować naszą strategię, w razie, gdyby coś się działo. Tym razem byliśmy uzbrojeni w race, które mogliśmy podpalić, gdyby działo się coś złego. Taki znak miał nam wszystkim nakazać wracać do świata ludzi, nieważne, kto z nas go użyje. 
Na szczęście nie braliśmy ze sobą zbyt wielu ludzi – im było nas mniej, tym mniej podejrzana wydawała się nasza misja. W podróż miał się wybrać tylko stały i doświadczony skład łowców, który będzie wiedział jak sobie radzić w tym niebezpiecznym świecie – w końcu nie wszyscy z Nox byli już w Reverentii.
– Nathiel – odezwałam się ochrypłym i zaspanym głosem. Szturchnęłam delikatnie swojego męża, który wyjątkowo wstrzymał dech i zerwał się do góry. Usiadł na łóżku tak gwałtownie, że sama Aura wyrwała się ze snu przestraszona.
– Co się dzieje? – spytała, robiąc wielkie oczy. Rozglądała się na boki, jakby oczekiwała, że za chwilę dostrzeże gdzieś niebezpiecznego demona.
Auvrey przejechał ręką po swojej czarnej czuprynie i spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Chcesz, żebym zawału dostał? – spytał z prychnięciem.
– Myślę, że demonowi akurat to nie grozi – odpowiedziałam z uśmieszkiem. Zignorowałam leniwie przeciągającego się męża, który próbował zwrócić na siebie moją uwagę poprzez napinanie mięśni klatki piersiowej. Wciąż myślał, że jego półnagie ciało zrobi na mnie wrażenie.
Wykopałam się spod kołdry i bez słowa ruszyłam do kuchni. Nie spodziewałam się, że pobiegnie za mną Aura. Nie sądziłam też, że zaproponuje mi pomoc przy robieniu śniadania. Czyżby nastąpiła w niej jakaś zmiana? A może po prostu chciała zastąpić Calanthię, robiąc jej tym samym na złość? Nie wiem jaki jest tego powód, ale jedno było pewne: Aura coś kombinowała.
– Mamuś, a co to będzie za misja, co na nią z tatą idziecie? – spytała przymilnie córka, stając obok moich nóg. Złożyła niewinnie ręce za plecami. Tak, ona naprawdę coś kombinowała. Rzadko mówiła do mnie „mamuś”. Zazwyczaj byłam po prostu mamą.
– Idziemy zawrzeć sojusz – odpowiedziałam, skupiając się na tym, aby nie powiedzieć zbyt dużo. Najwyraźniej Aura chciała coś ze mnie wyciągnąć.
– A co to sojusz?
– To taka umowa pomiędzy określonymi grupami czy osobami, która ma do czegoś prowadzić.
– A do czego?
– To zależy – mruknęłam. 
Dzisiaj nie pytałam co moja rodzina życzy sobie na śniadanie. Od razu zabrałam się za robienie warzywno-mięsnego omleta. Nie patrzyłam na Aurę, raczej skupiałam się na swojej robocie.
– A gdzie ten sojusz pójdziecie zrobić? – spytała tak samo przymilnym głosem pięciolatka, szturchając mnie w nogę.
– Mówi się „zawrzeć sojusz”, nie „zrobić go” – mruknęłam od niechcenia.
– To powiedz, gdzie idziecie go zewrzeć!
– Zawrzeć, Aura.
– To zawrzeć! – oburzyła się dziewczynka. Bardzo nie lubiła, gdy ktoś ją poprawiał.
– Do Reverentii – rzuciłam. Po moich słowach spojrzałam niepewnie na córkę. Zielone oczka świeciły jej jak małemu, podnieconemu demonowi. Miałam dziwne wrażenie, że właśnie takiej odpowiedzi oczekiwała. Nie, to głupie, przecież Aura nie mogła wiedzieć czym dokładnie jest Reverentia, chyba, że podsłuchała kiedyś jakąś rozmowę między członkami Nox. Zresztą… czy to zła wiedza? Nawet, jeśli miałaby zacząć mówić w przedszkolu, że jej rodzice poszli do Reverentii, to nikt by nie zrozumiał o co jej chodzi. Nie powiedziałam jej niczego złego.
– Szybko wrócicie? – spytała pięciolatka.
– Tak, postaramy się wrócić w ciągu kilku godzin. Nie będzie wam się nudzić.
– No, w sumie to ciocia Amy zawsze daje nam dużo ciasteczek, dlatego ją lubię – powiedziała wesoło córka. Uśmiechnęłam się i potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Była materialistką tak samo jak i jej ojciec.
– To ja pójdę obudzić moją kochaną siostrzyczkę, dobrze? – zapytała słodkim głosem córka.
Tym razem spojrzałam na nią z uniesioną brwią. Zanim jednak cokolwiek odpowiedziałam, Aura pędziła już do pokoju siostry. Miałam nadzieję, że nie planowała nic strasznego względem mojej młodszej córki. Może była taka słodka i niewinna dlatego, że chciała jej coś zrobić?
Spojrzałam w tył. W drzwiach stanął Nathiel. Poruszył ustami, układając z nich słowa: „pójdę to sprawdzić” i wskazał palcem za czarnowłosą demonicą, która w podskokach ruszyła do Calanthii.
Zostało mi westchnąć i powrócić do robienia śniadania.
***
Nasza misja nie była skomplikowana. Cała strategia była tak perfekcyjnie ułożona, że nawet, jeśli istniała możliwość, iż demony nas zaatakują, mieliśmy szansę na ucieczkę. Sorathiel bardzo się postarał i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby spędził na układaniu tego rozległego planu całą noc. 
Nasz szef nie wyglądał dzisiaj dobrze. Był lekko blady i miał podkrążone oczy, ale na szczęście wciąż był żywy i świadomy swoich czynów. Czułam, że bardzo stresował się misją. Wciąż miał w pamięci nieudany sojusz. Od czasu spotkania z całym „uduchowionym” składem wcześniejszej generacji łowców, ani razu nie wspomniał  o tamtym incydencie i nareszcie przestał użalać się nad sobą. Wiedziałam jednak, że ta porażka wciąż  trzymała się jego pamięci i obciążała serce. Przez całe trzy lata Nox nie przeżyło żadnej uwłaczającej czy przygniatającej porażki, ale taki dzień mógł nadejść i każdy z nas doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Czy byliśmy na to gotowi?
Nasze dzieci zostały przekupione przez świeżo upieczone, pomarańczowe ciastka Amy i kubek gorącego kakao, dzięki czemu straciły całe zainteresowanie mną i Nathielem – mogliśmy wyjść z organizacji Nox niespostrzeżenie, a potem równie niepostrzeżenie wrócić z planowanej misji.
To dziwne, ale nieszczególnie bałam się podróży do Reverentii. Miałam dobre przeczucia i nie czułam żadnych niepokojących oznak. Nie myliłam się. Kiedy już wskoczyliśmy w cień wielkiego wzgórza, kraina demonów przywitała nas niesamowitą pustką. Dopiero po kilku minutach na miejscu zjawił się Nick, który zabrał nas do reszty demonów. Wszyscy łowcy byli niepewni i czujnie rozglądali się na boki. Departament lubił robić wielkie wejścia, dlatego nawet na chwilę nie straciliśmy czujności. 
Podróż nie była daleka, a zawieranie sojuszu z pół demonami nie było trudne i długie. Nie mieliśmy przy sobie zegarków, ale gdybym miała strzelić w to, ile czasu zajęła nam nasza misja, powiedziałabym, że to zaledwie pół ludzkiej godziny. Wszystko szło aż nadto zadowalająco. Nawet, kiedy znaleźliśmy się już w punkcie, z którego mieliśmy możliwość powrotu do świata ludzi, nie zdarzyło się zupełnie nic, co mogłoby nam zagrozić. Milczeliśmy, ale patrzyliśmy w tym momencie na siebie z pewnym zdziwieniem. Czy możliwością było przekroczenie granic Reverentii bez uszczerbku na zdrowiu? Najwyraźniej, jak widać – tak.
Ustawiliśmy się w odpowiedniej kolejności i odczekiwaliśmy po minucie – jedna osoba musiała zdążyć uciec z kręgu rażenia, żeby przypadkiem się nie połamała, kiedy ktoś inny będzie na nią spadał. Lata praktyk nauczyły nas, żeby układać sobie ściółkę czy coś wygodnego w miejscu docelowym – nasze powroty do rzeczywistości nie zawsze przecież musiały być miękkie i udane. 
Ostatni w kolejce był Nathiel – był odpowiedzialny za chronienie naszych tyłów, gdyby coś się zaczęło dziać.
– Nie wierzę, że to tak szybko poszło – odezwał się nachmurzony Auvrey. Do końca kolejki zostało pięć osób. Widziałam u męża pewien wyraz niezadowolenia. Wcale mnie tym nie zdziwił. Nathiel zawsze i wszędzie szukał adrenaliny. Nie lubił nudnych misji, które nie kończyły się żadnymi zwrotami akcji.
– Jeszcze wiele może się zdarzyć – powiedziałam nieco prześmiewczo, ale w pewnym momencie zaczęłam żałować, że wyrzuciłam z siebie takie słowa. Przecież naprawdę wiele mogło się jeszcze wydarzyć. Kto miał najbardziej na pieńku z departamentem, jak nie Nathiel, który miał stąd wyjść ostatni? A jeżeli coś mu się stanie? 
– Nathiel – mruknęłam i spojrzałam na niego ukradkiem. – Może chcesz wrócić razem ze mną?
– Chcesz się ze mną przelecieć w cieniu? – zapytał uwodzicielsko Auvrey, puszczając mi oczko.
Spojrzałam na niego krytycznie.
– Nawet, kiedy będziesz już stary, nie przestaniesz z tymi szczenięcymi tekstami, prawda? – spytałam z westchnięciem i potrząsnęłam głową.
– Ale ja nie mówię o żadnych szczeniakach – odpowiedział nachmurzony chłopak. 
Przewróciłam tylko oczami i spojrzałam na Sorathiela. Została nas już tylko trójka. Szef organizacji Nox spojrzał na nas i uśmiechnął się uspokojony. Cieszył się, że misja wypaliła, podobnie jak my wszyscy (z wyjątkiem Nathiela, któremu brakowało adrenaliny).
– Zobaczymy się na miejscu.
Kiwnęłam głową i odesłałam go wzrokiem. Zostaliśmy tylko we dwoje z Nathielem. Mimo tego, że mój mąż się wygłupiał, po cichu zrozumiał o co mi chodzi. Chwycił mnie za rękę gotowy na wspólny powrót. To mnie uspokoiło. Odetchnęłam z ulgą, odliczając w głowie dokładną minutę. Ten czas spędziliśmy w kompletnej ciszy. Żaden dźwięk przerażającej Reverentii nie zdołała nam przerwać milczenia. Spokój tej krainy mnie przerażał, mógł się kojarzyć tylko z ciszą przed burzą.
– Idziemy – powiedziałam szeptem, jakbym bała się, że zbudzę reverentyjskie licho.
Nathiel kiwnął głową. Postawiliśmy krok wprzód, gotowi na powrót w domu. Nie spodziewaliśmy się, że powodem naszego zatrzymania będzie coś zupełnie innego niż demony. Coś zdecydowanie mniejszego.
– Bu!
Zesztywniałam. Nie byłam nawet w stanie obrócić się w tył. Jako pierwszy zrobił to Nathiel.
– Aura, do cholery – syknął. – Co ty tutaj robisz?
I nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Nie bez powodu córka pytała mnie dzisiaj tak skrupulatnie o to, gdzie się wybieramy. Nie na darmo starała się być miła i kochana nie tylko dla nas, ale także dla siostry. Ona naprawdę coś kombinowała. Teraz już wiedziałam co. Prawdopodobnie od początku chciała wybrać się z nami do Reverentii. 
Tym razem i ja zdołałam się obrócić w stronę córki. Nie byłam zła, raczej załamana i bezradna. To Nathiel wykazywał się większą złością niż ja. Miałam wrażenie, że lada moment chwyci Aurę za sukienkę, przyciągnie ją do siebie, przełoży przez kolano i zacznie prać po tyłku. Wyglądał jak jeden z tych groźnych ojców z zamierzchłych czasów, który karał swoje dzieci klapsami. Brakowało mu tylko czarnych, gęstych wąsów, podstarzałej twarzy i czarnego paska od spodni.
– Chciałam wam zrobić niespodziankę – odpowiedziała radośnie pięciolatka. – Poza tym mam tutaj kolegę. Ostatnio zaprosił mnie do Reverentii.
Zbladłam. 
Kolega? Niby gdzie Aura mogła poznać demona, który by tu mieszkał? W przedszkolu? Tylko tam przebywała sama, bez naszej opieki. Może chodziła na zajęcia z jakimś demonem, a my tego nie zauważyliśmy? Może spotkała go gdzieś na podwórku, kiedy lepiła bałwana z innymi dziećmi? To wyznanie naprawdę mnie zaniepokoiło.
– Aura – zaczęłam drżącym głosem. – Co to za kolega?
Córka prychnęła i założyła ręce na piersi. Wyglądała na obrażoną.
– Przecież ci opowiadałam w nocy! Nie moja wina, że zasnęłaś!
– Aura, mów kto to był – syknął przez zaciśnięte zęby Nathiel. Wiedziałam, że jeszcze chwila i wybuchnie gniewem. Przebywanie w Reverentii bynajmniej nam nie sprzyjało.
– No, dobra – odpowiedziała córka, przewracając ostentacyjnie oczami. – Ten chłopiec wyglądał tak samo jak ja i mówił, że nazywa się Nate.
Oniemiałam, podobnie jak mój mąż, z którym wymieniliśmy zdziwione spojrzenia.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę! Aura rozmawiała z Natem! Z naszym Natem! To nie mógł być kto inny, przecież sama stwierdziła, że wyglądał jak ona! Aura i Nate byli bliźniakami!
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Nathiel zareagował zdecydowanie szybciej niż ja. Uklęknął przy córce i chwycił ją za ramiona.
– Gdzie go spotkałaś, co ci powiedział i jak się zachowywał? – spytał chłodno. Tym razem pięciolatka wyglądała na dosyć niepewną. Rzadko widywała ojca w takim stanie.
– Nooo, spotkałam go w przedszkolu. Bawiłam się w łowcę i demona w tym takim małym lasku i… Nate pojawił się tak nagle. Trochę mnie przestraszył, ale udałam twardą – powiedziała dumnie Aura. – No i Nate też był taki trochę przestraszony. Myślał, że chcę go zabić. On nawet nie wiedział co to znaczy pranie! – prychnęła z oburzeniem dziewczynka. – I nie miał kurtki! Ani szalika i czapki! Dlatego wam skłamałam, że zgubiłam szalik! Tak naprawdę sama mu go dałam, chyba nie jesteście źli, nie?  spytała z uroczym uśmiechem. – Nate chodził w takich dużych i poszarpanych ciuchach. No i zaprosił mnie do Reverentii, bo stwierdził, że nikt się z nim tu nie chce bawić. Powiedziałam mu, ze wezmę ze sobą misia – powiedziała radośnie Aura, wyjmując z plecaka swojego ulubionego pluszaka. Uśmiechnęła się do swojego ojca z taką wesołością, że żadne z nas nie było w stanie skarcić ją za to, że tu za nami poszła. Wiedziała, że w Reverentii mieszkają demony, ale miała tylko pięć lat i nie potrafiła dostrzec niebezpieczeństwa, jakie się tu czaiło. Kiedy nasz syn poprosił ją o spotkanie, zapewne uznała, że to miejsce wcale nie jest takie złe. Na pewno wcale nie gorsze od przedszkola, którego przecież nie lubiła.
– Aura, nie powinnaś tutaj przychodzić sama, to bardzo niebezpieczne. – Starałam się mówić spokojnie, ale mój głos drżał.
Już wielokrotnie zastanawialiśmy się nad tym, czy Nate nie jest przetrzymywany przez naszych wrogów w Reverentii, ale dotąd nikt nie mógł tego potwierdzić. Wszystko zawdzięczaliśmy tak naprawdę Aurze.
– Ale Nate chciał się pobawić i mu obiecałam, że przyjdę – odpowiedziała smutnym głosem Aura, opuszczając swojego misia w dół. Teraz jedną nogą jeździł po reverentyjskiej trawie. – Mama, on mnie chyba lubił, bo nie był taki niemiły jak inne dzieci w przedszkolu. – W oczach córki pojawiły się drobne łzy. Teraz nie wyglądała, jakby udawała. To był szczery smutek. Przez moment zrobiło mi się jej szkoda. Nate był jej bratem bliźniakiem i nawet, jeśli się wcześniej nie znali i zupełnie nie wiedzieli, że są ze sobą spokrewnieni, więź między nimi była oczywista. Obydwoje mieli cechy moje i Nathiela. Musieli się umieć dogadać choć w najmniejszym stopniu.
Z trudem powstrzymywałam łzy. Nie wiedziałam co robić. Opis Nate’a trochę mnie zadziwił i jednocześnie zszokował. Domyślałam się, że w Reverentii nie traktują naszego syna zbyt dobrze. Zapewne mało wiedział o naszym świecie, bo trzymali go całe życie w zamku. Jeżeli teraz się nad tym zastanowię... Tak, rzeczywiście w moich snach Nate znajdował się w murach chłodnego, reveryntyjskiego zamku. Miałam tylko nadzieję, że całe cierpienie przez jakie przechodził w koszmarach, nie przekładało się na rzeczywistość.
– Idę tam – odezwał się Nathiel. Spojrzałam na niego lekko zdezorientowana. Starałam się myśleć racjonalnie, bo wiedziałam, że jestem w tej rodzinie jedyną osobą, która tak robi.
– Nathiel, nie. Powinniśmy wrócić się po wsparcie, nie poradzisz sobie sam, a przecież nie pójdziemy tam razem z Aurą, prawda? – spytałam.
Auvrey mnie nie słuchał. Wpadł w jakąś przedziwną furię. Wyjął nóż z kieszeni i zaczął biec w stronę zamku, jakby sam diabeł deptał mu po piętach.
– Nathiel! – krzyknęłam za nim, ale i to nie pomogło.
– Co ten tata? – spytała nachmurzona Aura, obserwując ojca.
Spojrzałam na nią bezradnie. Nie poślę jej przecież samej w drogę powrotną. Nathiela też nie mogę zostawić samego – bałam się, że coś mu się stanie. Co miałam zrobić? Jakąkolwiek podejmę decyzję, żadna nie okaże się bynajmniej racjonalna. Dwójka z nas i jedna, mała pięciolatka, która na wiele się nie przyda, nie była w stanie poradzić sobie z całą zgrają departamentu. Jeśli wrócę do świata ludzi z córką i opowiem o wszystkim członkom Nox, nie zdążymy zebrać całego wsparcia, którym byłyby między innymi la bonne fee i inni łowcy – w tym czasie Nathielowi mogłaby się stać krzywda. Co miałam robić?
Przejechałam dłonią po roztrzepanych włosach. Naprawdę nie potrafiłam podjąć decyzji, a czas uciekał. Powinnam zadbać o dobro swojego męża czy o dobro dziecka? Co się stanie, kiedy podejmę jedną albo drugą decyzję? Uratuję wszystkich czy nikogo?
– Mama – zaczęła Aura. Pociągnęła mnie za koszulkę i spojrzała prosto w moje oczy. – Chodźmy po tatę. Chyba robi coś głupiego, prawda? W końcu to tata. – Dziewczynka wzruszyła obojętnie ramionami.
Sama nie wierzyłam w to, że słowa Aury pomogły mi podjąć decyzję, ale rzeczywiście – miała racje. Znając Nathiela, zaraz wplącze się w jakieś kłopoty. Musieliśmy za nim biec.
Westchnęłam i schyliłam się po to, aby wziąć swoją córkę na ręce. Myślę, że tak szybciej sobie poradzimy i dotrzemy na miejsce, chociaż szczerze wątpiłam w to, że uda mi się dogonić rozszalałego Nathiela. Był wściekły, a gdy był wściekły, nie myślał racjonalnie.
– Czyli idziemy do Nate’a? – spytała podejrzliwie pięciolatka.
– Najpierw uratujemy tatę, potem będziemy myśleć co z Natem – westchnęłam.
Aura kiwnęła posłusznie głową.
***
Udało nam się dogonić Nathiela, choć sama w to do końca nie wierzyłam. Miałam wrażenie, że Auvrey po prostu zgubił się w tym ogromnym zamku i nie wiedział gdzie pójść. Nie dziwiło mnie to. Byłam tu zaledwie raz i sama do końca nie wiedziałam gdzie co się znajduje.
Wpadliśmy na siebie na jednym z korytarzy. Nathiel mało nie rzucił się na nas z nożem, na szczęście kiedy usłyszał przestraszony pisk Aury, który zamienił się chwilę później w przejmujący płacz, zdołał się zorientować z kim ma do czynienia. Spojrzał na nas zaskoczony po to, aby chwilę później zmierzyć mnie groźnym wzrokiem. Wiedziałam, że nie będzie zadowolony.
– Przyszłyśmy tu po ciebie – powiedziałam szeptem. Zatkałam ukradkiem usta córce. Domyślałam się, że za chwilę zacznie gryźć mnie w rękę.
– Ja się stąd nie ruszam, Laura – syknął Nathiel, ściskając nóż w dłoni. – Przetrzymują tutaj naszego syna! Już od cholernych pięciu lat!
– Wiem, ale nie poradzimy sobie sami. Skoro Nate przeżył te pięć lat w zamku Reverentii, przeżyje jeszcze jeden dzień dłużej, wtedy zdążymy zorganizować… – Nie zdążyłam nawet skończyć. Auvrey odwrócił się ode mnie i zaczął szybkim krokiem iść przed siebie. Miałam ochotę go czymś rzucić, zanim się jednak porządnie zdenerwowałam i uwolniłam pokłady mojej mocy chaosu, wzięłam głęboki wdech.
Aura zdążyła się wyrwać i zeskoczyć na posadzkę. Ze łzami w oczach pobiegła za swoim ojcem. Uchwyciła się jego nóg jak rzep, dopiero wtedy Auvrey przystanął i lekko się uspokoił.
– Nie zostawiaj nas, tata – chlipnęła Aura.
Nathiel przewrócił oczami. Tak jak się spodziewałam – od razu zmiękł.
– Dobra, chodźcie ze mną, ale macie być cicho i…
– Wiem, Nathiel, jak zachować się w Reverentii – przerwałam mu i spojrzałam na niego znacząco. – Boję się raczej o to, czy ty nie rzucisz się do walki.
Auvrey zmarszczył czoło. Nie podobało mu się to, że powiedziałam prawdę.
– Pamiętaj o tym, że jest z nami Aura i nie rób głupot, proszę – powiedziałam cicho. Demon nie skomentował tego. Podał córce rękę i z cichym prychnięciem ruszył przed siebie.
Nasza rodzinna podróż po zamku Reverentii była długa i żmudna. Aura już po jakimś czasie zaczęła strasznie zrzędzić. Wciąż próbowałam namówić Nathiela do powrotu. Przecież Nox musiało się już zorientować, że coś się stało, w końcu jako jedyni nie dotarliśmy na miejsce. Znając życie, Sorathiel właśnie w tym momencie organizuje grupę poszukiwawczą. Wciąż liczyłam na to, że się cofniemy i żaden członek departamentu nas nie zauważy. Byłam bardzo naiwna. Przecież doskonale wiedziałam, że pech depcze nam po piętach od najmłodszych lat. Nasi wrogowie wcale nie musieli nas znajdywać, to my ich wywęszyliśmy. Właśnie mieli posiedzenie na drugim piętrze zamku, gdzieś na szarym końcu korytarza. Próbowałam powstrzymać Nathiela przed podejściem tam, ale nie byłam w stanie. Gdybym się tylko odezwała, departament od razu zorientowałby się, że ktoś tutaj jest. Zresztą… Zarówno Sapphire jak i Raiden posiadają moce mentalne. Mogłam się założyć, że niedługo sami nas wyczują. 
Zrezygnowana poszłam za Nathielem pod uchylone drzwi kamiennej komnaty. Auvrey trzymał przy sobie mocno córkę i zasłaniał jej usta dłonią. Małe zielone oczka świeciły nienawistnie w cieniu. Aura nie lubiła, gdy ktoś ją tak traktował. Bałam się, że za chwilę zacznie krzyczeć lub płakać, a wtedy z miejsca zostaniemy przyłapani na podsłuchiwaniu. Gorzej być nie mogło.
Chwyciłam za bluzę Nathiela i pociągnęłam za nią. Spojrzałam w ciemnościach prosto w jego oczy, starając się przekazać samym spojrzeniem, jak bardzo głupim pomysłem jest przebywanie w tym miejscu razem z naszą córką. Przecież nie był tak wielkim kretynem, żeby nie zorientować się, w jak wielkim niebezpieczeństwie byliśmy. Gdyby nie jego brak rozwagi, już dawno bylibyśmy w drodze po Nate’a z odsieczą!
Powstrzymałam się od westchnięcia, gdy zauważyłam, że mój gest nie pomógł. Nathiel wciąż stał przy drzwiach i przysłuchiwał się z uwagą rozmowie departamentu.
– Trochę tu ostatnio nudno, nie sądzicie? – Jako pierwszy głos zabrał Raiden.
– Właśnie dlatego mam fajną propozycję – zachichotała Sapphire. To zadziwiające, ale wcale nie potrzebowałam widzieć tych demonów, aby domyślić się, kto z nich w danym momencie się odzywa. 
– Pójdziemy do cyrku i nakarmimy słonie? – spytał ironicznie Soriel.
– Nie nabijaj się z cyrku, idioto. – Mentalna demonica uderzyła pięścią w stół. 
– Tak, wiem, że jako małpa spędziłaś tam całe dzieciństwo. – Starszy z braci Auvrey wybuchnął śmiechem.
– Ależ z ciebie żartowniś, Soriel – syknęła niezadowolona dziewczyna. – Znowu się schlałeś w jakimś barze na Ziemi i teraz udajesz zabawnego?
– Nie muszę udawać. Ja jestem zabawny – prychnął chłopak.
– Zamknąć mordy – odezwała się tym razem Gabrielle. Jej głos jak zawsze wywołał u mnie gęsią skórkę.
Zanim pozostała dwójka zdołała coś odparować, przez tylne drzwi do środka weszła nowa osoba. Słysząc potężny trzask drzwiami, domyśliłam się, kto to mógł być. 
Blade światło świec oświetliło mocno zaciśniętą pięść Nathiela. Bałam się, że jeszcze chwila i wskoczy do środka, wymachując nożem na wszystkie strony, a to nie skończy się dobrze.
– Zaczynamy posiedzenie – odezwał się chłodno Vail Auvrey.
– No, więc szefciu, sprawa jest taka, że nam się wszystkim cholernie nudzi i mamy już dosyć czekania – zaczęła swoją gadkę nastoletnia Sapphire. – Może byśmy narobili trochę chaosu w świecie ludzi, co? Tak, żeby łowcy zaczęli się nas znowu bać i…
– Nie obchodzi mnie to, że wam się nudzi. Mamy teraz inną misję do wykonania. – Głos ojca Nathiela był tak szorstki i ostry, że mnie samą przeszyły dreszcze.
– No, ale ile można czekać na te przeklęte wiedźmy? – odezwał się znudzonym głosem Raiden. – Nie potrafią przełamać najprostszego zaklęcia.
Nie miałam pojęcia o co chodzi z tym „najprostszym zaklęciem”, ale miałam wrażenie, że ma to jakiś związek właśnie z nami – łowcami i la bonne fee. 
Postawiłam krok do przodu i przysunęłam się do Nathiela. Chciałam wszystko dokładnie słyszeć. Być może podsłuchiwanie demonów pod drzwiami nie było złym pomysłem? Przynajmniej mogliśmy się dowiedzieć co takiego knują.
– Zamknijcie się w końcu, gówniarze i słuchajcie co Vail ma do powiedzenia – syknęła Gabrielle. Zanim jednak mój demoniczny teść się odezwał, tylne drzwi ponownie skrzypnęły. Tym razem zrobiły to jednak cicho i niepewnie.
– Ja… – zaczął cichy, chłopięcy głosik. W tym momencie napięłam się jak struna. To nie mógł być nikt inny jak Nate. W moich koszmarach miał taki sam głos. – Jestem głodny – wyrzucił w końcu z siebie chłopiec. Zanim ktokolwiek z departamentu odpowiedział mu na smutne wezwanie do nakarmienia, przednie drzwi zdążyły zaskrzypieć z mocą.
Wstrzymałam dech.
– Nate! – wykrzyknęła Aura, wchodząc jak gdyby nigdy nic na salę.
– A-aura – powiedział cichutko i niepewnie nasz syn.
Zanim zorientowałam się, co ma właśnie miejsce, Nathiel zdołał już wskoczyć z nożem w sam środek posiedzenia. Nie miałam wyboru, jak podążyć za nim. Weszłam do środka i pierwsze co zrobiłam to chwyciłam Aurę za rękę i pociągnęłam ją za swoje plecy. Nie mogłam pozwolić na to, aby coś jej się stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. 
Nie atakowałam jak Nathiel, ale wyjęłam z kieszeni exitialis i skierowałam je obronnie w stronę demonów.
Członkowie departamentu zdawali się być zaskoczeni naszą nagłą wizytą. Kiedy Nathiel wskoczył na kamienny stół i zamachnął się nożem na ojca, nawet sam Vail zdawał się być tym zdziwiony. Niestety, zdołał zrobić unik i to całkiem skuteczny. Zdenerwowany Nathiel wylądował na kamiennej posadzce i został do niej przygnieciony butem. Na szczęście to wciąż było za mało, by go powstrzymać. Mój mąż zdołał się wyrwać i znów zaatakował. Jego ojciec bronił się tylko i wyłącznie cienistą mocą, a jego poddani stali z boku i przypatrywali się tej walce, jak gdyby było to coś normalnego. Gdzieś z tyłu, poza tą całą bitwą, stał Nate – mały, przygarbiony chłopiec z poszarpaną koszulką. Rzeczywiście wyglądał tak samo jak Aura, miał po prostu krótsze włosy i był bardzo zaniedbany. W ręku trzymał misia bez jednego oka. Nie wiedział co się dzieje, był przestraszony i nie miał pojęcia co robić. Zalała mnie nagła fala współczucia. Chciałam do niego podbiec, chwycić go w ramiona i przytulić do piersi. Tak długo czekałam na ten moment! Nie mogłam jednak zostawić Aury samej.
Nathiel wpadł w furię. Atakował już nie tylko ojca – starał się też dosięgnąć członków departamentu, którzy stali najbliżej niego, w tym i swojego brata, który wydawał się być tą sytuacją znudzony. Powoli wycofywałam się w stronę wyjścia.
– Gdzie się wybierasz? – spytała rozbawiona Sapphire, stając tuż obok mnie. Wystarczyło, że machnęła ręką i kamienne wrota uniemożliwiły mi wyjście z pomieszczenia. Byliśmy w pułapce.
W tym samym momencie usłyszałam głośny trzask i jęknięcie Nathiela. Ojciec zdołał go uchwycić i przyprzeć do ściany. Nachylał się tuż nad jego twarzą i patrzył na syna z pogardą.
– Wiedziałem, że mój najmłodszy syn nie grzeszy rozumem, ale żeby ciągnąć ze sobą córkę i kobietę w samo siedlisko wrogów? – prychnął. – Masz odwagę i muszę przyznać, że choć raz mnie zaskoczyłeś. Udało ci się mnie nawet drasnąć. – Vail Auvrey uniósł do góry dłoń. Miał zaledwie niewielką ranę na przegubie dłoni.
– Ty pieprzony gnojku! – wydarł się Nathiel. Próbował się wyrwać, ale ojciec skutecznie uniemożliwił mu ruch. – To ty porwałeś mojego syna!
– Gratuluję niesamowitego odkrycia po pięciu latach życia twojego marnego potomka – powiedział z ironią w głosie Vail. Uśmiechnął się w ten bezczelnie chłodny i sarkastyczny sposób, tak charakterystyczny dla Auvreyów. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że Aura przypomina nie tylko swojego ojca, ale również i dziadka, który z pewnością nie był wzorem do naśladowania dla dzieci.
– Zabiję cię! Zabiję cię i to twoje gówniane zbiorowisko kretynów! Zginiesz, słyszysz?! – wydzierał się wściekle Nathiel. Jego oczy błyszczały niebezpiecznie w świetle świec. Już dawno nie widziałam, żeby był tak bardzo zdenerwowany.
Przytuliłam zadziwiająco milczącą Aurę do swoich nóg, pragnąc ją obronić. Wszyscy bez wyjątku przysłuchiwali się tej rozmowie i tylko bliźniaki Auvrey nie rozumiały o co chodzi, a przecież rozmowa toczyła się właśnie wokół nich.
Vail długo wysłuchiwał obelg syna. Cały czas miał ten sam kpiący wyraz twarzy. Gdy nadmiar słów Nathiela zaczął go już irytować, uderzył go pięścią w twarz – dodatkowo rozjuszył tym mojego demonicznego męża, który zaczął się rzucać, próbując uwolnić spod władzy ojca.
– Zabiję was, pieprzone skurwysyny! – wykrzyknął demoniczny łowca, rzucając się na wszystkie strony. Cienista moc ojca skutecznie trzymała go jednak w ryzach.
Vail Auvrey odsunął się od syna i przyłożył dłoń do podbródka. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał, jednak robił to w dosyć ostentacyjny sposób. Teraz młodego Auvreya przytrzymywała tylko cienista moc.
– Chcesz odzyskać syna? – spytał niespodziewanie Vail. Dopiero wtedy Nathiel zastygł w bezruchu i umilkł. – Jeśli tak, mam jeden warunek.
Spojrzałam niepewnie na szefa departamentu i ścisnęłam drobną rączkę córki.
– A jeśli go nie spełnię? – warknął Nathiel.
– To chyba oczywiste, że wtedy zabiję twoją rodzinę – odpowiedział chłodno Vail.
– Pieprz się – syknął czarnowłosy.
Szef departamentu machnął dłonią. Raiden pochwycił przestraszonego Nate’a i przyłożył mu nóż do szyi, to samo stało się ze mną i Aurą – przy mnie stanęła Sapphire, przy mojej córce Riel. Spojrzałam na Nathiela. Chciałam mu tym samym przekazać, żeby przestał się denerwować i posłuchał ojca. Oni naprawdę nie żartowali. Byli w stanie nas zabić.
– Wysłuchasz mnie w spokoju? – spytał Vail, unosząc brew do góry. Uśmiechnął się triumfalnie, patrząc prosto w szmaragdowe oczy syna. Nathiel nie spuszczał z niego wzroku, ale nic nie odpowiedział. Zamiast tego, prychnął głośno i skrzywił usta z obrzydzeniem. – Uznam to za zgodę.
Szef departamentu oderwał się od młodszego z braci i rozłożył ramiona w bok.
– Skoro sprawa toczy się wokół rodzinnych spraw, może w końcu rozstrzygniemy odwieczny spór pomiędzy braćmi Auvrey? – spytał głośno i prześmiewczo Vail. – Ty i Soriel na arenie, ostateczna walka na śmierć i życie – zaśmiał się. – Jeśli wygrasz, puszczę cię wolno wraz z twoją rodziną w pełnym jej składzie. Kusząca propozycja, nieprawdaż? – spytał z piekielnym uśmieszkiem. – Pamiętaj jednak, że jeśli sam polegniesz, żona i dzieci nie doczekają nawet twojego pogrzebu – zakończył mrocznie.
Wstrzymałam dech. Zarówno Soriel jak i Nathiel zdawali się być zaskoczeni decyzją ojca, jednak to młodszy z nich otrząsnął się jako pierwszy. Nic dziwnego, to on miał najwięcej do stracenia.
– Przyjmuję to wyzwanie – syknął, patrząc prosto w oczy swojego starszego brata.
Soriel uśmiechnął się kącikiem ust i włożył ręce do kieszeni.
– Tylko nie licz na fory, braciszku – odpowiedział chłodno.