niedziela, 11 grudnia 2016

[TOM 3] Rozdział 3 - "Nigdy o tobie nie zapomniałem"

Lubię ten rozdział. Zawiera kilka wprowadzających w przyszłą fabułę wątków. Mamy detektywa Claya i Marthę, kombinującą coś chorą Madlene,  rozszalałą Aurę, czarującą Laurę i... Sorcię po latach!
Clay (klej, huehue) Herendson zawdzięcza swoje istnienie Cleo, dlatego dedykuję jej z uśmiechem pierwszy fragment tego rozdziału!
***

– To jak, widzimy się wieczorem? – Błękitne oczy błysnęły w świetle sztucznej lampy, która oświetlała połowę chaotycznie rozrzuconych po biurku papierów i białą koszulę z krzywo zawiązanym krawatem. 
Zanim Martha odpowiedziała na to pytanie, pochyliła się z powagą ku mężczyźnie i naprawiła to, co tak bardzo irytowało ją detektywie Clayu Herendsonie.  Po pierwsze: krzywy krawat, po drugie: chaos na biurku. Przywracanie życia porządkowi zakończyła na ugłaskaniu jego czarnych włosów, które akurat dzisiejszego dnia rozchodziły się na wszystkie strony świata. Doskonale wiedziała, że Clay dużo pracuje i nie ma czasu na takie drobnostki. O zmęczeniu świadczyły wielkie cienie pod jego oczami i leniwy uśmiech, który w jej mniemaniu był naprawdę seksowny. Podziwiała go za to, że pod koniec dnia miał jeszcze siłę, aby zjeść z nią kolację w jakiejś porządnej restauracji.
– Widzimy – potwierdziła, odwzajemniając uśmiech.
Martha nigdy nie sądziła, że praca la bonne fee pozwoli jej poznać kogoś, kto zawróci jej w głowie. Nie sądziła też, że znajdzie swój mały – co prawda lekko niedopracowany, ale jednak – ideał. 
Początek znajomości z Clayem nie wyglądał tak, jakby tego chciała. Akurat miała do wykończenia kilka demonów wraz z dziewczynami – postanowiły, że w tym roku pomogą trochę Nox z ich niekończącymi się misjami. To miała być pewna forma rozrywki. La bonne fee założyły się między sobą o to, która pierwsza wymięknie i użyje swojej mocy w walce z demonami. Każda czarodziejka miała swoją osobistą karę na przegraną: Madlene miała zjeść kilogram pomidorów, Patricia marchewek, Martha miała mieć tydzień herbacianego odwyku, a zadaniem Alex było bycie miłą przez całe siedem dni. Stawka była wysoka, a misja bardzo ciężka. Sorathiel wysłał je do dziecięcego szpitala opętanego przez dziesiątki demonów. Był przeświadczony o tym, że dziewczęta dysponujące potężną magią na pewno sobie poradzą. Nie przewidział jednak tego, że wymyślą zakład. Sytuacja była skomplikowana i ostatecznie każda z la bonne fee była zmuszona użyć swoich mocy – dziewczęta mimo kłótni nie mogły wyróżnić osoby, która zrobiła to jako pierwsza, choć Martha była pewna, że tą osobą była Patricia. 
W trakcie ich dosyć hucznej akcji, szpital został otoczony przez kilka radiowozów. Każda z nich miała uciec inną drogą i nie dać się złapać. Martha nie miała tyle szczęścia. Natrafiła na Claya, który przyparł ją do szpitalnej ściany i kazał wyjaśnić co takiego wyprawia w dziecięcym szpitalu ze swoimi współpracownicami. Nie było czasu na wyjaśnienia. Demony były dzikie i podążały śladami la bonne fee. Kilka natrafiło na ślad Marthy i Claya. To wszystko działo się za szybko. Detektyw Herendsen stał się uczestnikiem walki z cienistymi pokrakami, choć nie do końca wiedział jak należy się ich pozbyć, gdy naboje z pistoletu nie dawały im rady. Na szczęście Martha miała przy sobie exitialis, które dokończyło za nich robotę. Clay był w szoku. Pierwszy raz widział coś tak nieprawdopodobnego. Martha powiedziała, że jeżeli odwoła swoich kolegów i powie im, że wszystkie czarodziejki uciekły, a szpital jest bezpieczny, zaprosi go na herbatę i dokładnie o wszystkim opowie. Tak właśnie zaczęła się ich znajomość. Martha początkowo nie oczekiwała żadnych miłosnych relacji, chciała tylko zrealizować plan, który ułożył się w jej głowie już podczas walki z demonami w szpitalu: zrobienie z policjantów sojuszników Nox. Udało się, a miłość, jak widać – rozkwitła. Niczego nie żałowała, łącznie ze wszystkimi ranami odniesionymi podczas ich pierwszej, wspólnej misji.
– Dzięki za papiery – odezwała się herbaciana czarodziejka i zeskoczyła z biurka, na którym siedziała. – Dostarczę je Sorathielowi jeszcze dziś.
Clay splótł dłonie i wsparł na nich podbródek. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
– Bardziej zależy mi na tym, żebyś dostarczyła siebie na dzisiejszą kolację do La majesté – powiedział i puścił jej oczko.
– Najpierw praca, potem przyjemności – powiedziała z udawaną powagą dziewczyna.
– Odpowiedzialna jak zawsze.
– Ktoś musi. Padło na mnie.
Martha pochyliła się nad przystojnym detektywem i obdarowała go krótkim pocałunkiem w policzek. Miał być motywacją do pracy, a także zachętą na większą porcję miłości, którą dostanie, gdy się z nią spotka wieczorem.
Clay westchnął z zawodem i spojrzał za odchodzącą dziewczyną. Odpowiednio dawkowała mu uczucia. Czasem miał wrażenie, że ma nad nim władzę. I niech mu ktoś powie, że kobiety nie były straszne!
Martha pomachała detektywowi i wyszła za drzwi. Odgrywanie tych zdawkowych scen sprawiało jej poniekąd przyjemność. Poza tym lubiła być oficjalna, gdy znajdowała się w instytucjach państwowych. Praca to jednak praca. Nie można odbyć jej w stanie rozanielonym. Ona też miała do wykonania swoją robotę. 
Zawsze działała według harmonogramu. O godzinie szesnastej miała zjawić się w organizacji Nox i dostarczyć papiery Sorathielowi, przy okazji chciała się również dowiedzieć czegoś nowego o pół demonie Nicku, o godzinie siedemnastej miała zjawić się w domu chorej przyjaciółki, o godzinie dziewiętnastej była umówiona z Clayem w restauracji. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby ten idealny plan miał się zepsuć. Nie lubiła się spóźniać. 
Na szczęście wszystko szło tak, jak sobie tego życzyła: papiery zostały doręczone, o Nicku wciąż niewiele było wiadomo, a w domu u Madlene zjawiła się nawet przed czasem. Nie musiała pukać do domu śpiewającej czarodziejki. Weszła do niego przez sklep, który prowadziła jej matka – przywitała się z nią, wymieniła uprzejmości i bez wahania została przepuszczona przez ladę. Drzwi prowadziły wprost do salonu, gdzie zazwyczaj przebywały z resztą czarodziejek. Dzisiaj był o dziwo pusty. Widocznie Alex i Pat nie zdążyły się wyrobić ze swoim przedziałem prac. Madlene zapewne nie podejrzewała, że ktoś zjawi się u niej pół godziny przed ustalonym czasem. Nie leżała na sofie, owinięta kocem i z książką, jak to zazwyczaj robiła gdy chorowała. Najprawdopodobniej zamknęła się w swoim pokoju i pogrążyła w niedźwiedzim śnie.
Martha westchnęła, gdy dostrzegła porozrzucane po podłodze i stole zgniecione chusteczki. Nie zamierzała ich dotykać, dlatego machnęła ręką w górze i przeniosła je z pomocą lewitacji do śmietnika, znajdującego się w kącie pokoju, pięć pustych kubków po herbacie powędrowało zaś do kuchni.
Czarodziejka usiadła na sofie. Nie chciała jeszcze budzić przyjaciółki. Domyślała się, że ustawiła budzik na równą godzinę siedemnastą. W końcu nie miała daleko z pokoju do salonu, gdzie odbywało się codzienne spotkanie la bonne fee. Dobrze, teraz już nie do końca codzienne. W przeciągu trzech lat nazbierało się im trochę prac, na dodatek każda z nich chciała mieć również trochę własnego, prywatnego życia. Nie były już dzieciakami, które potrafiły spędzić dwadzieścia cztery godziny na dobę w jednym pomieszczeniu, tylko i wyłącznie się bawiąc. Były zmuszone zaakceptować dorosłość i przyjąć ją w progi swego domu. 
Kolejna strefa nieporządku zwróciła na siebie uwagę Marthy. Tym razem był to stosik dziesięciu książek ułożonych na podłodze, za sofą. To tam zazwyczaj Madlene przesiadywała i odrabiała dawniej lekcje. Martha wychyliła się zza oparcia i spojrzała w dół. Większość z otwartych książek było fantastycznymi lekturami, tylko jedna z nich zwróciła jej szczególną uwagę. Pochyliła się i wzięła w ręce drobną, oprawioną bordowym zamszem książkę. To była jedna z magicznych lektur Barrelów. Na różowo zakreślona była definicja „pieśni ostateczności”. Martha nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszała. Indeks znajdujący się u góry strony informował o znajdowaniu się tego zaklęcia w przedziale czarów śpiewu starożytnego.
„Najpotężniejsze zaklęcie z zakresu pieśni starożytnych, nazywane również zaklęciem ostateczności lub oddania. Umieszczana w powyżej kategorii nie z powodu języka, jakim jest śpiewana, a z powodu skutków jakie przynosi. Zaklęcie to pozwala na zrealizowania każdego, dowolnego pragnienia w czasie trwania kilku minut. Nikt tak naprawdę nie wie jaka pieśń jest potrzebna do jego odśpiewania. Legendy głoszą, że każda z zaklinających la bonne fee odśpiewuje ją tak, jak wewnętrznie ją czuje, co wiąże się z własną, dowolną interpretacją wybranej lub wymyślonej przez czarodziejkę piosenki. Jest to najpotężniejsze zaklęcie z zasobów zaklinających la bonne fee. Ceną za jego użycie jest śmierć”.
Marthę przeszyły dreszcze. Dlaczego Madlene to zaznaczyła? Chyba nie była aż tak chora, żeby myśleć o samobójstwie?
– Co czytasz? – spytał ochrypły głos za plecami dziewczyny.
Herbaciana czarodziejka bez słowa zamknęła książkę i przekazała ją przyjaciółce. Tak jak się spodziewała, zaspana la bonne fee nawet nie zorientowała się jakie zaklęcie podkreśliła. Przetarła tylko oczy i rzuciła ją w tył na stos innych lektur.
Martha nie chciała pytać Madlene o ten czar. Wiedziała, że jeżeli ma coś przed nią do ukrycia, to będzie zawzięcie bronić tego sekretu. O wiele bezpieczniejsze było poprowadzenie osobistego, małego dochodzenia w tej sprawie. Przepyta kogo trzeba we właściwym czasie.
– Jak się czujesz? – rzuciła herbaciana czarodziejka, spoglądając w tył na dziewczynę. Wiedziała, że to pytanie jest głupie. Już sam wygląd Madlene świadczył o tym, że nie czuje się najlepiej.
– Znakomicie – odpowiedziała ochrypłym, mało entuzjastycznym głosem dziewczyna.
– Widzę. Co tym razem cię zaatakowało?
– Grypa żołądkowa. – Mad położyła dłoń na brzuchu i skrzywiła się. – Od rana rzygam jak kot i mam gorączkę. Żyć, nie umierać.
– Oby nie umierać – mruknęła do siebie Martha, wciąż mając w myślach „zaklęcie ostateczności”.
Do pokoju weszła Alex wraz z Patricią. Najwyraźniej im również udało się dzisiaj skończyć swoją misję wcześniej niż się na to zapowiadało. Świetnie. Kiedy wróci już do domu, będzie miała sporo czasu na porządne uszykowanie się do kolacji. Przy okazji sprzątnie dom i zrobi kolacje rodzinie.
– Jak tam? – spytała zmęczonym głosem Alex i rzuciła się na fotel.
– Po staremu – odpowiedziała uśmiechnięta Madlene. Usiadła w odpowiednim oddaleniu od dziewcząt i wydmuchała nos w chusteczkę. Nie chciała nikogo zarazić.
– Kurde, Mad, brzmisz jak karabin maszynowy – zachichotała płomienna wiedźma.
– Wy to się chyba jakoś zgadujecie z Arenem. Mówił mi ostatnio to samo – powiedziała z wyrzutem Mad.
– Mój ognisty charakterek plus jego chłodny spokój? Nie, uwierz mi, to nie byłoby możliwe.
– A ja myślę, że przydałby ci się taki facet, co by spokojny był. Wtedy mógłby cię trochę przygasić – zachichotała Madlene, prawie natychmiastowo wybuchając charczącym kaszlem.
– Po co mi facet? – prychnęła Alex, kładąc ostentacyjnie nogi na stole. – Wolę już hodować wiewiórki i jeże! Ich przynajmniej dużo pod moim domem.
– Faceta sobie wyhoduj, a nie! – pisnęła oburzona, śpiewająca czarodziejka.
Martha przewróciła oczami. Codziennie te same kłótnie. Madlene chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że Alex ostatnio wymyka się do biblioteki, gdzie ogląda się za przystojnym bibliotekarzem. Ponoć nawiązali kontakt, jednak niewiele na ten temat mówiła.
Kiedy kłótnia dziewcząt dobiegła końca, la bonne fee rozpoczęły rozmowę na temat nadchodzących misji,  sojuszy i współpracy z Nox. To zadziwiające, że w tak krótkim czasie ich wesołe, towarzyskie konwersacje zaczęły przeradzać się w  bardziej oficjalne rozmowy na temat misji. To już nie były te same beztroskie czasy. Zbliżało się coś naprawdę wielkiego. Każda z nich musiała być czujna. Przyjemności zostawią na czas, kiedy demonów już nie będzie.  
Od początku spotkania Martha uważnie przyglądała się Madlene. Śpiewająca czarodziejka zdążyła to zauważyć i poczuła się co najmniej nieswojo. Bała się, że dziewczyny mogły coś zauważyć. Miała ochotę uciec od tego przeszywającego spojrzenia. Tak, Martha na pewno coś podejrzewa. Już zdążyła zauważyć, że coś się dzieje i o czymś nie chce im powiedzieć. Czy naprawdę nie potrafiła zacierać śladów tak, żeby nikt się nie zorientował co próbuje ukryć?
Kiedy Madlene nie mogła już usiedzieć w miejscu, z pomocą przyszło jej złe samopoczucie. Wystarczył jeden gwałtowny ruch, kiedy wstawała. Zachwiała się i w ostatniej chwili chwyciła oparcia.
– W porządku? – spytała zmartwiona Patricia.
– Tak – odpowiedziała Madlene, siadając z powrotem na oparcie sofy. – Po prostu muszę odpocząć – stwierdziła, patrząc niewinnie w stronę swoich przyjaciółek. Chciała im tym samym łagodnie przekazać, że wybiera się do łóżka, bo jest wykończona. Dziewczyny zrozumiały.
– Czas na nas – powiedziała Alex, wzruszając ramionami. – Widzimy się jutro, a ty – tu wskazała palcem na Madlene – Ty masz się leczyć, bo czwarta osoba do misji jest nam potrzebna, zrozumiano? – zapytała groźnie.
Śpiewająca czarodziejka uśmiechnęła się delikatnie i zasalutowała Alex.
– Tak jest! – odpowiedziała na tyle żywym głosem, ile była w stanie.
Kiedy Martha i Alexandra zebrały się do wyjścia, Patricia odprowadziła Madlene do jej pokoju. Tak dobiegł koniec krótkiej wizyty w domu Barrelów. Czarodziejki długo szły w milczeniu. Każda z nich zauważyła co innego, ale myśli miały podobne: coś się nie zgadzało. Martha wciąż miała w głowie formułę pieśni ostateczności. Sama myśl o nim, wywoływała u niej dreszcze. Czy ktoś mógłby być na tyle głupi, aby użyć takiego zaklęcia? To przecież czyste samobójstwo. Po co ktoś miałby poświęcać swoje życie dla jakiegokolwiek pragnienia, skoro po śmierci nie mógłby zobaczyć jego efektów? Martha miała nadzieję, że Madlene posiadała na tyle oleju w głowie, aby nie myśleć o jego użyciu. Przecież wszystkie sobie radziły. To samo z Nox. Z Arenem też nie szło jej najgorzej. Co takiego mogło dziać się w jej życiu, żeby posunęła się do takiego czynu? A może po prostu była ciekawa tego zaklęcia? Albo to nie ona je oznaczyła? Nie, to musiała być ona. Użyła różowego mazaka.
– O czym myślicie? – wyrzuciła z siebie jako pierwsza Patricia. Spojrzała lekko zaniepokojonym wzrokiem na towarzyszki swojej podróży. Nie mogła już dłużej milczeć.
– Ostatnio wszędzie widuję te same, dziwne znaki – mruknęła zamyślona Alex. Wgapiała się uparcie w ziemię, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. – Nie są zbyt duże i skomplikowane, to zaledwie kilka kresek na krzyż, ale ich widok zaczyna mnie irytować. Są w domu u Mad, w organizacji Nox, a nawet w moim domu i to naprawdę w bardzo dziwnych miejscach. Podejrzewam, że u was też się pojawiły, może po prostu tego nie zauważyłyście – westchnęła.
Martha zmarszczyła czoło. Była dobrą obserwatorką, ale nie widziała żadnych znaków u siebie w domu. Być może były naprawdę dobrze ukryte.
– I wiecie co jest w tym najlepsze? – spytała Alex, podnosząc głowę do góry. Spojrzała z uniesioną brwią na swoje przyjaciółki. – Musiała je narysować Mad. Ostatnio u mnie była i bardzo dziwnie się zachowywała. Można powiedzieć, że prawie przyłapałam ją na gorącym uczynku z pędzlem w dłoni – skrzywiła się. – Wtedy jeszcze nie wiedziałam o co chodzi, bąknęła coś o jakimś malowaniu ścian, po czym wyszła. Dopiero potem zauważyłam pierwszy znak za firanką – mówiąc to, wyjęła telefon z kieszeni i pokazała dziewczynom jak owy symbol wygląda. – Próbowałam coś znaleźć na temat tych znaków, ale moje książki niewiele mi mówiły.
– To bardzo dziwne – szepnęła Patricia. – Ja też ostatnio widziałam taki znak u siebie na ścianie i… Mad też się dziwnie zachowywała, gdy do mnie przyszła. To nie wszystko. Wydaje mi się, że ostatnio dziwnie nas unika. Bardzo szybko zakańcza wszystkie wizyty i wygląda, jakby się bała, że o czymś się dowiemy. Wiem, że nie kłamie z tym złym samopoczuciem, ale… to dziwne.
Martha pokiwała głową.
– Dokładnie to samo zauważyłam – stwierdziła. Po chwili milczenia, postanowiła, że powie dziewczynom o tym, co dzisiaj zobaczyła. Zarówno Alex jak i Patricia były zszokowane. Wszystkie zaczęły się zastanawiać, po co była Madlene wiedza na temat pieśni ostateczności. Sama znajomość zagadnienia nie była dziwna, raczej to, że ten czar został zaznaczony i włożony w stos innych, otwartych książek magicznych. To wyglądało tak, jakby ich przyjaciółka rozpaczliwie czegoś szukała. Jakiegoś rozwiązania.
– Co powinnyśmy z tym zrobić? – spytała załamana Pat.
– Przycisnąć ją i wydusić informacje – westchnęła Alex. – Szybko się ugnie.
– A ja myślę, że najpierw powinnyśmy dowiedzieć się czegoś na temat tych tajemniczych symboli – stwierdziła Martha.
Piorunująca wiedźma stanęła w miejscu i włożyła ręce do czarnego płaszcza. Na jej twarz wstąpił łobuzerski uśmiech.
– Znam kogoś, kto jest dobry w te magiczne klocki. Bez problemu powinien odnaleźć wiadomości na temat tych symboli.
– W takim razie zajmiemy się tym jutro – odpowiedziała Martha i przystanęła w miejscu. Obróciła pękiem kluczy w dłoni, dając znać o tym, że musi się zbierać. To ona mieszkała najbliżej, więc jej podróż dobiegła końca.
– Dobra, to przyjdźcie do mnie wieczorem. – Alex ziewnęła leniwie. – Na razie.
– Trzymajcie się.
***
Od dwóch godzin panował w naszym domu ogromny chaos.
Jeszcze niedawno pochwaliłam naszą najstarszą córkę za dobre sprawowanie w przedszkolu – jedna z młodszych opiekunek stwierdziła, że była dzisiaj grzeczna, co bardzo mnie zdziwiło, a jednocześnie przeraziło. Przecież Nathiel obiecał jej za dobre sprawowanie wyprawę do Disneylandu. Aura oczywiście nie omieszkała mi o tym wspomnieć. Kiedy powiedziałam jej, że żadnego Disneylandu nie będzie, wpadła w szał, tym samym uwalniając ze swojego maleńkiego wnętrza prawdziwego diabła. Rzucała miśkami, wazonami, kubkami i wszystkim co miała pod ręką, darła się wniebogłosy, wyzywała nas,  skakała po sofach, obrażała Calanthię tak, że do jej wyzwisk dołączył z czasem głośny płacz młodszej córki, a gdy staraliśmy się ją uchwycić, gryzła nas, kopała i biła. Ręka wciąż mi krwawiła po ataku Aury, która zachowywała się jak dziki gryzoń. Nie mogliśmy jej powstrzymać i nie pomagała żadna groźba. Gdy znudzony Nathiel chciał w końcu wyrzucić z siebie, że zabierze Aurę do Disneylandu, spojrzałam na niego karcąco. Nie. Pięciolatka nie może mieć nad nami władzy. Nathiel na za dużo jej pozwalał. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że była przeklęta przez wiedźmy. Od maleńkiego powinniśmy uczyć ją posłuszeństwa, może wtedy nie byłaby taka straszna? Już wyobrażałam sobie nastoletnią Aurę, która będzie uciekać z domu, palić, pić i ćpać tylko po to, aby się buntować. Od tych myśli dostawałam zawrotów głowy.
Byłam znana ze swojej anielskiej cierpliwości i spokoju, ale po dwóch godzinach prób uspokojenia małego dzikusa latającego po całym domu, powoli zaczynałam wątpić w to, że uda mi się wytrzymać.
Przed chwilą byli u nas sąsiedzi. Mówili, że krzyki Aury słychać aż na końcu ulicy. Jeżeli się nie uspokoi, będą zmuszeni zadzwonić na policję. Oczywiście córka nie dała mi nawet dojść do słowa i zaraz wyskoczyła przede mnie, wyzywając sąsiadów od głupków. Nie pomogło to, że Nathiel chwycił ją wpół i zatkał jej usta. Wtedy zaczęła się drzeć jeszcze głośniej, a ja byłam dosłownie zmuszona zamknąć drzwi przed nosem mieszkańców osiedla. Byłam wściekła i czułam, że za chwilę stracę cierpliwość.
– Aura, chcesz, żeby przyjechała policja i zabrała cię do więzienia? – spytałam chłodno. Może nie powinnam mówić dzieciom takich rzeczy, ale skoro najprostsze upomnienia nie działały na Aurę, to może w końcu to pomoże?
– Dupa, a nie! – krzyknęła córka. Właśnie wyrwała się Nathielowi, uprzednio zostawiając ślad swoich zębów na ojcowskich palcach. Auvrey patrzył teraz na mnie ze skrzywioną miną i czekał na mój ruch. – Policja zamyka złych ludzi! A ja jestem ¾ demona! To mnie nie zamkną!
– To wezwą taką policję od demonów – odezwał się Nathiel z prychnięciem. Przytulił do siebie swoją poszkodowaną rękę, jakby chciał jej powiedzieć: „wszystko będzie w porządku, za chwilę przestanie boleć”.
– Nie ma takiej! Głupi jesteś! – wykrzyknęła oburzona dziewczynka. Chwyciła za kolejny wazon i rzuciła nim w Nathiela. Mój mąż chwycił go w ostatniej chwili.
– Aura, przestań się tak wyrażać – syknęłam. Nie wyglądałam już jak cierpliwa matka. Każdy miał swoje granice, nikt nie posiadał niekończących się pokładów spokoju, a już szczególnie nie osoby, które wychowywały małego demona uraczonego klątwą.
Nie przejmowałam się tym, co mówią o nas ludzie, choć słyszałam wszystkie niemiłe komentarze kierowane w nasze plecy. Wiedziałam za jakich rodziców mają mnie i Nathiela. Uważali, że nie wychowujemy swoich dzieci tak jak powinniśmy. Nigdy nie patrzyli na to jak zachowuje się Calanthia, zawsze przed oczami mieli rozszalałą Aurę. Dziwili się jak dziecko może być tak rozbestwione. Tylko my wiedzieliśmy, że to nie kwestia wychowania. To wszystko wina klątwy, z którą nie mogliśmy niczego zrobić. La bonne fee wciąż szukały rozwiązania, ale jak dotąd go nie znalazły. Byliśmy więc skazani na proste metody wychowawcze, które nie zawsze przynosiły skutki.
– Nie lubię was! Debile! – krzyczała mała demonica, skacząc po sofie. Calanthia stanęła obok swojego taty i pociągnęła go za nogawkę. Płakała już trochę ciszej, ale jak to dwulatka, oczekiwała, że zostanie pocieszona. Auvrey westchnął i wziął na ręce swoją córkę. Ta od razu przylgnęła do jego szyi i wtuliła się w nią jak w mięciutkiego misia.
– Aura, masz w tej chwili przestać – warknął Nathiel. – Nie zachowuj się jak rozpuszczony bachor.
Pięciolatka nadmuchała rumiane poliki i natychmiastowo zalała się łzami. Była zazdrosna o Nathiela. Chciała, żeby ojciec był tylko i wyłącznie jej własnością. Dlaczego musiała go dzielić z kimś jeszcze? Zapewne gdyby mogła, pozbyłaby się Calanthii – ta myśl sprawiła, że przeszyły mnie dreszcze. Kiedy Aura podrośnie, naprawdę może zacząć o tym myśleć. Klątwa, która w niej była miała wzrastać i skłaniać ją do coraz bardziej złych czynów.
– Nie! – wrzasnęła dziewczynka, powtarzając swoje ulubione, przeczące słowo jeszcze setki razy, nie zachowując przy tym odstępów. Darła się i rzucała w nas pluszakami. Jednym z nich dostałam w oko. To sprawiło, że coś we mnie pękło.
– Aura – powiedziałam przeszywająco chłodnym głosem, który kompletnie do mnie nie pasował. Dostałam kolejnym misiem, tylko z tego powodu, że użyłam imienia swojej córki nie w tej tonacji, w której powinnam się wyrażać.
Poczułam jak uwalniają się we mnie ogromne pokłady złości. To sprawiło, że wszystkie porozrzucane po podłodze rzeczy zaczęły wirować, jakby zostały uwięzione w małym tornadzie. Tak samo szalały firanki i wszystko, co było uszyte z lekkiego materiału. Z czasem z blatów w kuchni zaczęły spadać szklanki, które tłukły się z głośnym trzaskiem. Nie, to nie był pierwszy raz, kiedy moja moc chaosu odziedziczona po Aidenie zaczęła się uwalniać. Od czasu wielkiej, nieudanej misji w Reverentii, zdarzyło mi się to już kilka razy. Ostatnio nawet częściej niż zwykle.
– Laura, uspokój się. – Nathiel zabrzmiał jak prawdziwy dyplomata lub psycholog, próbujący uspokoić kryminalistę. Wyciągnął przed siebie dłoń i spojrzał na mnie z powagą.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Wyciszanie mojej mocy trwało kilka dobrych minut, na szczęście w tym czasie nikt nie starał się do mnie niczego mówić. Nawet Aura się uspokoiła. Gdy otworzyłam oczy, cała rodzina patrzyła na mnie z wyczekiwaniem. W domu zapanował nieziemski spokój, na który czekałam już od kilku godzin.
– I tak was nie lubię – szepnęła Aura, patrząc na nas spode łba. Widocznie mój atak złości zdołał ją przestraszyć, ale nie na tyle, żeby zaprzestać z głupimi docinkami.
Westchnęłam bezradnie i przeczesałam dłonią włosy, wprowadzając je w nieład. Nie obchodziło mnie teraz to, że cały dom wraz z jego mieszkańcami był w rozsypce. Przyjdzie czas na porządki, teraz musiałam usiąść i wziąć kilka głębszych oddechów.
Nathiel wygonił Calanthię do swojego pokoju i nakazał zrobić małe, herbaciane posiedzenie z misiem Tedem i lalką Mią – obiecał jej, że potem wpadnie i razem napiją się z tych małych, różowych kubeczków. Calanthia kiwnęła głową i posłusznie uciekła do pokoju. Z Aurą było gorzej. Wciąż się opierała i próbowała wyrwać się z uścisku Nathiela, mrucząc na niego jakieś groźne przekleństwa, ale tym razem się nie dał. Wrzucił pięciolatkę za rękę do pokoju i kazał się po prostu zamknąć i zająć sobą. Obrażona Aura zalała się łzami i uciekła do łóżka, chowając się pod kołdrą. Nie zamierzaliśmy jej teraz pocieszać. Wiedziała, że zrobiła źle i powinna przemyśleć swoje zachowanie.
– Dzieci mnie wykończą – burknął Auvrey. Wziął głęboki wdech i stanął przede mną w salonie. Zdążyłam już nalać sobie szklankę wody i usiąść na sofie.
– Pomyśl sobie co by było, gdyby był tu jeszcze Nate – westchnęłam.
Demoniczny łowca rzucił się na sofę, tuż obok mnie.
– Ale go nie ma – mruknął z niezadowoleniem.
Byłam zdolna tylko do mimowolnego kiwnięcia głową. Każde wspomnienie naszego syna przywoływało teraz z biegu wszystkie koszmary, które ostatnio wyśniłam. Od razu wrócił do mnie ten przytłaczający duszę ciężar, połączony ze zmęczeniem. Zagłębiłam się w poduszki, jakbym została czymś przygnieciona.
– Cały czas ci się śni? – spytał Nathiel, unosząc brew.
– Tak. To wygląda, jakby próbował dać o sobie znać, jakby miał nam za złe, że go jeszcze nie odnaleźliśmy – szepnęłam, wgapiając się tępo w okno.
– Laura, on prawdopodobnie nawet nie wie, że istniejemy, nie ma czego mieć nam za złe.
Spojrzałam na Nathiela z lekkim niepokojem.
– A co, jeśli ktoś go wychowuje w nienawiści do nas? I kiedy już podrośnie, sam się tutaj zjawi po to, aby nas zabić?
Auvrey spojrzał na mnie pobłażliwie. Wiedział, że gadam głupoty z powodu zmęczenia. Był mi to w stanie wybaczyć. Tak naprawdę wszystko był mi w stanie wybaczyć, cokolwiek by się nie działo.
– Nie powinnaś o tym myśleć – westchnął. – Odnajdziemy kiedyś Nate’a, obiecałem ci to, prawda?
Nie odpowiedziałam. Nie lubiłam obietnic, bo wiedziałam, że nikt nie ma stuprocentowej pewności, że spełni obiecaną rzecz. Zawsze coś mogło przeszkodzić w realizacji pragnień. Głównym problemem była śmierć. Oczywiście nie sądzę przy tym, że któremuś z nas coś się stanie. Byliśmy czujni.
Tym razem zapatrzyłam się na szklankę przez co nie zdążyłam zauważyć, kiedy Nathiel zdjął z siebie koszulkę i przyłożył moją głowę do swojej ciepłej piersi. Zamrugałam kilka razy oczyma, wcale nie udając zdziwienia – było autentyczne. Nathiel miał nieraz głupie pomysły i zdążyłam się już do nich przyzwyczaić, ale czasem po prostu się ich nie spodziewałam.
– Przytul się do mojego kaloryfera. Takich gorących żeberek nie kupisz w żadnym mięsnym – zachichotał.
Spojrzałam na chłopaka ze ściśniętym policzkiem i przewróciłam oczami. Mimo wszystko dałam się namówić na ten akt czułości. Czasem w tym ciągłym zabieganiu i chaosie, zapominałam jakie to cudowne uczucie móc się przytulić do osoby, którą się kocha. To bardzo uspokajało.
Czułam jak powoli odpływają ze mnie wszystkie negatywne uczucia, zupełnie, jakby przelały się na nagą pierś Nathiela, która przerobiła je na energię zasilającą jego elektrownię cieplną. Ręka demona zaczęła mnie ostrożnie gładzić po włosach. Znów poczułam się senna. Chciałam odespać nieprzespane noce, ale nie mogłam. Ktoś musiał posprzątać ten nieporządek. 
– Nie sądzisz, że powinnaś zacząć ćwiczyć swoją moc? – spytał łagodnym głosem Nathiel, zupełnie jakby się bał, że zacznę na niego krzyczeć a moja chaotyczna moc wróci we władanie.
– Nie umiem jej kontrolować. Potrzebowałabym jakiegoś nauczyciela – westchnęłam.
– Od czego są la bonne fee, jak nie od wykorzystywania ich? – zironizował chłopak. – Spytaj czy mają jakieś sposoby na opanowanie mocy. – Auvrey wzruszył obojętnie ramionami. – A jak nie, to może znają kogoś, kto by ci pomógł?
Uniosłam ociężałe powieki i spojrzałam na męża.
– Masz racje. A z dziewczynami porozmawiam w najbliższym czasie.
Z Nathielem było tak, że nieraz rzucał całkiem dobrymi pomysłami, ale okraszał je niestety beznadziejnie brzmiącymi stwierdzeniami. Nie, nie chciałam wykorzystywać la bonne fee po raz kolejny. I tak wiele już dla nas zrobiły, z drugiej strony… Może jednak warto było je o to spytać? Nie chciałam pewnego dnia zmieść z powierzchni Ziemi wszystkich ludzi. Denerwowałam się tak naprawdę tylko z powodu mocy. To ona sprawiała, że momentalnie stawałam się inną osobą. Czy Aiden też tak miał? To po nim odziedziczyłam chłodne nastawienie do życia. Może on również uwalniał największe pokłady mocy, kiedy się denerwował? Nie. Aiden potrafił opanować swoją moc. Nie był pół demonem jak ja.
– Ej! – usłyszeliśmy krzyk naszej starszej córki. Bardzo nas zdziwił. Rzadko tak szybko przechodziła jej złość. Stała teraz przed nami ze świecącymi oczami i uśmiechniętą buzią, trzymając w ręku małą, niezgrabną, czarną masę.
– Co to? – spytał niepewnie Nathiel. – Grudy kurzu zebrane spod twojego łóżka czy węgiel ulepiony z plasteliny?
Uśmiech zszedł z twarzy małej demonicy. Prychnęła, a potem czarna masa zniknęła z jej rąk. 
Wstrzymałam dech.
– Zrób to jeszcze raz – powiedział Auvrey. Pochylił się gwałtownie do przodu i spojrzał na swoją córkę podejrzliwie. Nachmurzona Aura jeszcze raz ułożyła z czarnego dymu małą, niezgrabną kulkę. Spojrzeliśmy z Nathielem na siebie sobie.
Wychodzi na to, że nie tylko ja będę potrzebowała ćwiczeń w opanowywaniu magii.
***
Co za piękna noc! Już dawno nie miał okazji wyrwać się z sideł Reverentii i po prostu iść przed siebie z tanią, rosyjską wódką w dłoni. Spytałby kto: dlaczego akurat najtańsza wódka, skoro z taką mocą, która przekonuje ludzi do wykonywania jego rozkazów, mógłby kupić najdroższy alkohol świata, ale odpowiedź była jedna: chciał się jak najszybciej wprowadzić w stan nietrzeźwości, żeby o wszystkim zapomnieć, a co tak kopało jak nie tani, rosyjski alkohol?
Soriel nie był alkoholikiem, ale lubił czasem o wszystkim tak po prostu zapomnieć. O tym, że był sam, że cały czas udaje, że kiedyś było lepiej, a teraz już sam nie wie co robi i do czego dąży. Lubił też wyżalić się przypadkowemu człowiekowi ze swojego marnego życia. Zazwyczaj stosował to na przydrożnych żulach, które nie rozumiały co ma do powiedzenia. Po prostu obok nich siadał i wyznawał, że to posrane być demonem. Oczywiście jego monolog trwał ponad godzinę, w końcu musiał opowiedzieć o śmierci matki, siostry, o swoim zmartwychwstaniu, o Nathielu, który przeżył i o którego był zazdrosny – w końcu to nie jego ojciec wybrał – potem mówił o Reverentii, gdzie został zamknięty, a na końcu dochodził do momentu, w którym przez najbliższe kilkadziesiąt minut mówił o pewnej la bonne fee, której wiecznie zalewał łazienkę. Już po pewnym czasie zdał sobie sprawę z tego, że Patricia zajmowała większość jego historii. Jak to się działo?
Auvrey potknął się o kamień, mało nie wywracając się na trawę, ale to tylko wzbudziło u niego nową falę śmiechu. Było mu wesoło i nie zamierzał tego kryć. Już dawno się tak nie uwalił. Planował iść jeszcze do klubu z panienkami – pewnie wiele za nim tęskniło, w końcu to już trzy lata odkąd ostatnim razem imprezował – ale zamiast tego, znalazł się pod domem czarodziejki. Stał chwilę przed drzwiami z nachmurzoną miną i starał się utrzymać swoje ciało w pionowej, niechwiejnej pozycji. Co on tu do cholery robił? Nie widzieli się tyle lat, ostatnim razem w Reverentii. Zranił ją. Bardzo. Fizycznie i psychicznie. Powiedział wiele złego i nigdy nie przyznał się do tego, że zrobił jej krzywdę wbrew własnej woli, którą kierowały wtedy wiedźmy. Dlaczego jej o tym nie powiedział? Powód był prosty. Nie chciał, żeby demony coś jej zrobiły. Departament nie potrafił patrzeć w duszę, dlatego spokojnie mógł ukryć to, co czuł do swojej małej przyjaciółki. 
Te trzy lata nie były dla niego radosne. Cały czas czuł, że czegoś mu brakuje. Doskonale wiedział, że gdyby teraz się nie napił, nigdy by się tu nie zjawił.
Soriel owiał swoimi zwężonymi, szmaragdowymi oczami dom dziewczyny. Mieszkała w dużym, jednorodzinnym domu sama. Nigdy nie spytał jej dlaczego. Może czekała, aż ten duży blok zapełni się nową rodziną?
Uśmiechnięty demon postanowił zrobić czarodziejce niespodziankę. Boczną ścianę zdobiła wielka pergola, po której wspinał się stary jak świat bluszcz. Postanowił, że się tam wdrapie i wejdzie do niej przez okno, które było zresztą otwarte. Dziwne. Ludzie chyba nie powinni otwierać w środku zimy okien, łatwo łapali przeziębienia. Za to demony mogły chodzić bez kurtek nawet wtedy, kiedy śnieg panował nad okolicą. Zresztą Soriel nie posiadał ani kurtki, ani szalika, ani czapki. Bez tego było mu gorąco.
Kiedy demon zawisnął na niestabilnej pergoli, zdjął z siebie koszulkę i pomachał nią w górze, śmiejąc się jak szaleniec. Chwilę potem uznał, że zabawi się w Batmana i zawiązał ją wokół swojej szyi, tworząc pelerynę superbohatera. Brakowało mu tylko maski!
Auvrey wdrapał się po ścianie budynku i usiadł na parapecie prawie bezgłośnie. W sypialni Patricii panował jak zawsze porządek. Powinien trochę tutaj naśmiecić. Za czasów jego krótkiego mieszkania tutaj, było o wiele ładniej. Chaos wprowadzał do mieszkań wiele uroku.
Soriel stanął na podłodze i zamknął okno. Kiedy się przeciągał, ogarnęło go miłe i przyjemne uczucie ciepła domowego. Dobrze znajomy zapach kwiatów i czystości uderzył w jego nozdrza. Pierwszy raz od kilku lat poczuł, że jest uspokojony. Zdołał się nawet uśmiechnąć.
Pokój był pusty, dlatego istniała możliwość, że Patricii nie było w domu. To nic. Poczeka.
Demon otworzył po cichu drzwi i zaczął schodzić na paluszkach po schodach. Dom nie był pusty. Z dołu dochodził oddźwięk grającego telewizora. To sprawiło, że Soriel zaczął uśmiechać się jak dzieciak. Jego wspomnienia przywołały obraz tych spokojnych wieczorów, kiedy leżeli razem z Zajączkiem na sofie, zajadali się popcornem i tulili. Cholernie za tym tęsknił. Wiele by dał, żeby teraz do tego powrócić, ale czy to było jeszcze możliwe? Zawiódł Patricię już dwa razy. Tylko naiwna osoba byłaby w stanie znowu mu zaufać. Nie był kimś godnym zaufania i był tego świadom. Poza tym nie należało wierzyć własnym wrogom. Przynajmniej takim jak on.
W telewizorze odzywał się jakiś przystojny gość, który miał być niby diabłem. Soriel prychnął cicho. To tylko głupi aktor, oszust. On był prawdziwym demonem i przewyższał tego fałszywego diabła pod każdym względem. Niech on jej tylko pokaże, kto tu jest królem zła!
Auvrey zawisnął bezgłośnie na oparciu sofy i opuścił ręce w dół. Przerażona Patricia zerwała się do góry z piskiem. Zaplątała się w koc i wywróciła na stół, skąd strąciła ogromną miskę popcornu. Soriel nie mógł powstrzymać się od wybuchu śmiechu. To w pewnym sensie uspokoiło la bonne fee. Przynajmniej już wiedziała, że to nie wrogowie, którzy chcą ją zabić. Nie, zaraz. Soriel chciał ją zabić. Już miała wytworzyć w ręku lodową kartę, gdy nagle zobaczyła uśmiechniętą twarz byłego przyjaciela.
Nie widziała go trzy lata. Po prostu zniknął, zostawiając ją ze złamanym sercem. Obiecała sobie, że nie będzie o nim myśleć, że go znienawidzi i przez ten czas naprawdę się tego trzymała. Do chwili, kiedy nie zobaczyła jak się śmieje. Nie wyglądał wrogo. Wyglądał szczerze i… Nie. Nie mogła mu ufać. Mimo wszystko.
Patricia zacisnęła usta po to, aby się nie rozpłakać. Miliony uczuć zaatakowało teraz jej głowę, tworząc w niej chaos. Drżącą dłonią próbowała wyczarować lodową kartę w dłoni, ale cały ten lód, który miał być jej mocą roztapiał się w ręce i tworzył kałużę, ściekającą pomiędzy jej palcami. To naprawdę bardzo rzadko jej się zdarzało. Dlaczego jej moc nie chciała współpracować, kiedy tego chciała? Czy naprawdę nie miała zamiaru skrzywdzić Soriela?
– Stęskniłem się za tobą, zajączku – usłyszała głos demona. 
Zesztywniała. Tak właśnie wyglądał pijany Auvrey. Do bólu szczery i uśmiechnięty. Tyle razy widziała go w tym stanie. Wiedziała, że pije, kiedy ma zły humor i chce o czymś zapomnieć. Zawsze mu powtarzała, że to nie jest dobry sposób, ale i tak jej nie słuchał.
– Nie powinno cię tu być – powiedziała drżącym głosem Patricia. – Nie masz czego tutaj szukać.
– Ach, tak? – spytał rozbawiony Soriel, podnosząc się z oparcia sofy.
– Soriel, ja nie żartuję, jesteśmy wrogami i nie zawaham się ciebie zranić. – Patricia starała się brzmieć w miarę przekonująco. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie przynosi to odpowiednich skutków. To Soriel był dobrym aktorem, nie ona.
– Serio? – roześmiał się Auvrey. Brzmiał jak dziecko, które rozbawiła tak głupia rzecz, że nie jest w stanie przestać się śmiać. Brakowało jeszcze, żeby zaczął się rumienić z wysiłku, ale czy demony w ogóle potrafiły się rumienić? – Twoja moc chyba nie współpracuje – zauważył rozchichotany demon, pokazując palcem na mokre dłonie dziewczyny. – Czyżby twoja miłość była tak gorąca, że roztapia lód?
– Przestań – syknęła dziewczyna. Nie poczuła się zawstydzona. Była na to za bardzo zrozpaczona i zirytowana. Nie chciała, żeby demon kiedykolwiek tu przychodził. Zranił ją i to bardzo mocno. Nie sądziła, że zdoła to naprawić.  – Wyjdź stąd, proszę cię. Nie chcę mieć z tobą już nic wspólnego.
Soriel milczał przez chwilę patrząc na dziewczynę z góry. Jego uśmiech stopniowo zaczął przeradzać się w pijacki grymas niezadowolenia.
– Skoczę z okna – burknął i ruszył po schodach do pokoju. 
Patricia kompletnie go nie zrozumiała. Skoczy z okna? Po co? To miało być jakieś nawiązanie do tego, że popełni samobójstwo?
Odrobinę zaniepokojona podążała więc za nim. Zapewne sobie żartował, w końcu to Soriel. Jego życie składało się z żartów i kłamstw. Pewnie jak zwykle dała się nabrać na głupią gadkę.
Weszła do swojego pokoju akurat w momencie, kiedy pijany Soriel wdrapywał się na parapet. Spojrzała na niego niepewnie.
– Co ty robisz?
– Będę skakał. Polecę jak Batman! – Roześmiany Auvrey wystawił przed siebie zaciśniętą pięść i skoczył z okna. Patricia wydała z siebie okrzyk zaskoczenia. Nie sądziła, że naprawdę to zrobi! O nie! Nie chciała, żeby Soriel się zabijał, robiąc z siebie idiotę! Na dodatek pijanego idiotę!
La bonne fee podbiegła do okna i spojrzała w dół. Soriel uwiesił się na starej pergoli i pomachał jej ręką. Chwilę potem zaczął koncert dziwnych piosenek. Najpierw śpiewał coś o zwisającym z lianie Tarzanie, potem o stu sposobach na to jak umrzeć, a na końcu zaczął jęczeć jakąś kołysankę dla dzieci, która w jego ustach brzmiała jak charczące, pijane radio. Sąsiadki Patricii zaczęły wychylać się z okien i wyrażać swoje niezadowolenie.
– Drzwi są od wchodzenia! To nie Romeo i Julia!
– Jakiś psychol uwiesił się na ścianie, zadzwonić na policję!
– Skończ jęczeć, nagi młokosie!
– Głupie babska! Zazdrościcie mi klaty! Każda z was chciałaby jej dotknąć! – odkrzyknął Soriel, zanosząc się szatańskim śmiechem.
Patricia jęknęła załamana. Nie zostało jej nic innego jak zejść na dół, ściągnąć Auvreya z pergoli i zamknąć go w swoim domu, póki nie wytrzeźwieje. Trudno, przeboleje kilka godzin w towarzystwie wroga.
– Soriel, zejdź stamtąd! – krzyknęła, gdy znalazła się już na dworze. Zdążyła tylko owinąć się szalikiem i założyć na głowę czapkę. Miała nadzieję, że ten krótki wypad na mroźny dwór nie sprawi, że zachoruje. Miała teraz naprawdę dużo na głowie.
– Patrz, zajączku, jest tak zimno, że sutki mi zamarzają! – roześmiał się Auvrey, dotykając palcem wskazującym swoją klatkę piersiową, gdzie znajdowały się dwa, ciemniejsze punkciki. – A tobie?
La bonne fee miała ochotę walnąć głową w otwarte drzwi od domu. Dlaczego musiał taki być? Przecież słyszały to wszystkie jej sąsiadki! Później będą plotkować za jej plecami, że przyjmuje do domu dziwnych kochanków!
– Soriel, proszę – jęknęła dziewczyna. – Dam ci coś do jedzenia.
– Serio? – spytał zdziwiony chłopak. To go przekonało. Tyle, że zanim zdążył zeskoczyć z bluszczowej pergoli, ona sama pękła i posłała go w krzaki rosnące pod domem. Przestraszona czarodziejka podbiegła do swojego nieoczekiwanego gościa i pochyliła się nad nim ze zmartwieniem.
– W porządku? – spytała z przyzwyczajenia.
Auvrey wyszczerzył do niej swoje białe zęby.
– Gdy cię widzę, zawsze.
– Skończ, Soriel, proszę cię. Mówiłam już, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Zapraszam cię do domu tylko po to, abyś otrzeźwiał, zjadł coś i potem po prostu wyszedł, nigdy więcej nie wracając.
Demon zmarszczył czoło.
– Myślałem, że zapraszasz mnie na bara-bara.
– To nie jest burdel, debilu! – pisnęła ze złością. – Albo wchodzisz do domu, albo wyjazd do Reverentii! TERAZ! – Po tych słowach sama wycofała się do swojego mieszkania. Stała na korytarzu, trzymając drzwi i tupiąc ze zniecierpliwieniem nogą. Czekała aż szanowny demon wtoczy się krętym krokiem do jej domu. Na szczęście obyło się bez większych problemów.
Pierwszym celem Auvreya okazała się być lodówka. Otworzył ją, jak gdyby mieszkał tu całe życie i zaczął wyjmować co mu się podoba. Patricia nawet nie protestowała. Jak przystało na żywot la bonne fee, postanowiła być miła, nastawiła więc wodę na herbatę i wsadziła do dwóch kubków saszetki z zimową mieszanką. Widok dwóch szklanek  zdobionych króliczkami, poruszył jej serce. To właśnie w nich zawsze robiła herbatę sobie i Sorielowi. Żadna z osobna nie mogła ze sobą egzystować, zawsze były razem, we dwie. Kiedyś to miało dla niej wielkie znaczenie, później, gdy Soriel zniknął, zdołała o nich zapomnieć. Teraz wyjęła je podświadomie, machinalnie. Musiała zacisnąć usta, żeby się nie rozpłakać. Obecność Auvreya wcale jej nie pomagała. Chociaż chciała go nienawidzić, po prostu nie potrafiła. To już nie była miłość, nie, zdołała zapomnieć o tym uczuciu, wciąż jednak pamiętała o tym, że byli kiedyś przyjaciółmi.
– Zapomniałem gdzie przychodzić, żeby się najeść – zachichotał chłopak, zapychając sobie buzię bułką z serem i keczupem, jego ulubioną przekąską.
– Zapomniałeś o mnie – mruknęła Patricia. – A skoro zapomniałeś, to nie powinieneś tu przychodzić. Nie ma tu burdelu ani darmowej jadłodajni. Robię to po to, abyś bez robienia mi obciachu opuścił ten dom.
– Nigdy o tobie nie zapomniałem. – Głos Soriela zabrzmiał zadziwiająco trzeźwo. Patricię przeszły ciarki. Nie chciała się teraz obracać i patrzeć w jego twarz. Bała się, że naprawdę zobaczy w niej tęsknotę. Nie. Soriel był dobrym aktorem, nie mogła o tym zapominać. Trzeci raz nie wejdzie do tej samej rzeki.
– Nie wierzysz mi – usłyszała tuż nad uchem. Powstrzymała się od podskoczenia do góry, choć musiała przyznać, że nieźle się wystraszyła. Auvrey zjawił się obok niej chyba z pomocą teleportacji. Tym razem musiała się obrócić w jego stronę. Bała się, że coś jej zrobi, gdy będzie stała tyłem do niego.
– Nie wierzę – odpowiedziała cicho, patrząc się w jego klatkę piersiową. – Okłamałeś mnie już dwa razy. Zraniłeś nie tylko mnie, ale i moje przyjaciółki. Jak miałabym wierzyć komuś takiemu? Jak miałabym wierzyć komuś, kto jest zły? – mówiąc to, spojrzała w twarz Soriela. Cały obraz zadowolonego i pijanego chłopca gdzieś zniknął. Teraz demon wyglądał na poważnego. Patrzył na dziewczynę z góry błyszczącymi oczami. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale szybko się poddał. Zamiast tego pochylił się nad dziewczyną, jakby chciał ją pocałować. Spanikowana Patricia uderzyła go w twarz.
– Nie – syknęła. – Nie. Powiedziałam, że ci nie wierzę i… i nigdy więcej nie uwierzę. Wiesz jak to bolało, Soriel? – spytała łamiącym się głosem. Czuła, że łzy cisnące się jej do powiek, za chwilę staranują tamę.
– Wiem – odpowiedział niewzruszony uderzeniem chłopak. – Ale nie chciałem tego robić. To nie byłem ja.
– Przecież to byłeś ty! Naprawdę próbujesz mnie teraz okłamać?!
Soriel wyjął z kieszeni kamień i włożył go do rąk dziewczyny. La bonne fee kompletnie nie wiedziała o co mu chodzi.
– Kamień wspomnień – burknął. – Jeśli mi nie wierzysz to spójrz.
Patricia nie chciała uciekać w żadne wspomnienia. Miała ochotę cisnąć tym kamieniem w kąt kuchni, ale zanim to zrobiła, obrazy same wdarły się jej do głowy. Znów przeżywała tę bolesną scenę na nowo. Soriel, nóż, jej przerażona mina, jej poranione przyjaciółki i demony. Tym razem usłyszała jednak ciche słowo: „uciekaj”. Uciekaj? Czuła się zdezorientowana. Soriel nie mówił czegoś takiego.
Scena się rozmyła, ukazując na nowo demona, który kulił się w ciemnym kącie, uderzając pięścią w kolano. Wyglądał, jakby cierpiał. Wyglądał jak nie Soriel. Ostatnią sceną była ta, w której Auvrey wchodzi do siedziby wiedźm i zaczyna na nie krzyczeć z tego powodu, że przejęły nad nim kontrolę, w końcu inaczej się umawiali.
Patricia nie chciała już tego słuchać. Wyrzuciła kamień z rąk i spojrzała przestraszona na Soriela. Miała mu wierzyć? Przecież sam mógł tak zaprogramować kamień, żeby… Nie. Posiadał kamień wspomnień. Nie można w nim było umieszczać sfałszowanych myśli. To wszystko było prawdziwe.
– Naprawdę nie chciałem tego zrobić – syknął przez zaciśnięte zęby.
– To dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – spytała zdenerwowana Patricia. Nie wstrzymywała już łez. Ciekły jej po policzkach jak wodospad.
– Bo demony się tobą zainteresowały! Bo wiedźmy chciały cię zabić! Ukartowali ten plan po to, żebym cię zabił, zanim się przypadkiem w tobie zakocham! Nie chcieli, żebym przeszkodził w ich planie, przechodząc na waszą pieprzoną, dobrą stronę! – wykrzyknął wściekły Auvrey, uderzając pięścią w blat.
Patricia napięła mięśnie ramion. Nagły wybuch Soriela trochę ją zaniepokoił. Już sama nie wiedziała czy serce bije jej tak szybko z tego powodu, że Auvrey chciał ją obronić, czy po prostu się bała.
– Przepraszam – wyrzucił z siebie demon. Czarodziejka była lekko zdezorientowana. Zazwyczaj Soriel nie używał takich słów. Na dodatek zabrzmiał bardzo szczerze, a przy okazji smutno. Czy to alkohol tak na niego działał? Tak. Tylko pijany Soriel mówił to, co naprawdę czuł. – Naprawdę przepraszam. – Chłopak przytulił znienacka dziewczynę do piersi, a ona zesztywniała. Ciepło ciała, którego jej brakowało, sprawiło, że wstrzymała dech. Jeszcze chwila i popłacze się jak stęsknione dziecko. Nie, nie mogła. To wciąż Soriel Auvrey. Dobry aktor, demon, który chce zawrócić jej w głowie, ten, który jest jej wrogiem.
Dziewczyna z bólem odepchnęła od siebie chłopaka. Patrząc w jego oczy, sama miała chęć powiedzieć mu „przepraszam”, ale słowa uwięzły jej w gardle. Za bardzo mieszał jej w głowie. Znowu.
– Pójdę już – burknął Soriel. Wyglądał na lekko zawiedzionego. Miał zmarszczone czoło i krzywy uśmiech na twarzy. Patricia nie do końca wiedziała jak to interpretować.
Zanim cokolwiek zdołała powiedzieć, Auvrey z gołą piersią i zarzuconą na plecy koszulką szedł już w stronę drzwi. Miała wrażenie, że jeżeli teraz się nie odezwie, już nigdy nie zamienią ze sobą słowa. Dlaczego tak bardzo się tego bała? Dlaczego nie chciała, by po prostu zniknął?
Gdy Auvrey chwycił za klamkę, la bonne fee wyrzuciła z siebie:
– Załóż koszulkę, żebyś się nie przeziębił! – A jej słowa brzmiały tak rozpaczliwie, jakby bała się, że Soriel naprawdę zniknie w tym momencie z jej życia.
– Demony nie chorują. – To było ostatnie co wyrzucił z siebie chłopak, nim trzasnął drzwiami wyjściowymi.
Patricia osunęła się po ścianie kuchni i ukryła twarz w dłoniach. Wiedziała, że czeka ją smutny i samotny wieczór spędzony przed telewizorem.

2 komentarze:

  1. Proszę, proszę, herbaciana czarodziejka ma swojego bruneta o niebieskich oczach. Ojej, ojej, ojej.
    Pomysły Mad mnie niepokoją, ale nieco inaczej na to patrzę niż dziewczyny. Podejrzewam, że chce wykorzystać tę pieśń dla nich, dla Nox. Oczywiście konsekwencje mi się nie podobają, ale mogę nieco przewidzieć, skoro wiem, jak myśli.
    Powiem Ci szczerze, że dziwię się, że Laura i nathiel jeszcze się nie tłumaczą przed jakąś opieką społeczną w sprawie "wychowania" Aury. Z tego będą kłopoty. I jeszcze ta moc małej.
    Nathiel jak zwykle rozbrajający. Scena taka dość poważna, a on wyskoczył z tym kaloryferem. Matko, on się nigdy nie zmieni.
    Sorcia za to przeraźliwie smutna. Nie lubię Soriela, nie podoba mi się to, co robi i bardziej niż jemu współczuję Pat. Nie tak łatwo jest uwolnić się od uczuć i gdyby Soriel przyszedł zrobić jej krzywdę, bałabym się o nią. Cóż, skoro Nick przyszedł po drugą szansę, może Soriel też zmądrzeje. Choć w to wątpię.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za dedykację przy fragmencie, który - dobrze wiesz - bardzo mi się podoba! Lubię Claya i tego się trzymajmy w tym tomie :D Jakbyś miała z nim nowe sceny, daj mi znać.
    Martwię się o Madlene. Wiem, co dla niej szykujesz, ale i tak się martwię przez opisy, które nam serwujesz. Niech śpiewająca czarodziejka choć na chwilę wróci do pełni sił, proszę o to.
    Aura to diabeł i to taki prawdziwy diabełek w skórze 3/4 demona, co stanowi mieszankę iście wybuchową. Jest nieznośna, nie dziwię się, że sąsiedzi reagują. Czy Auvreyowie zdają sobie sprawę z tego, że ci mogą interweniować - jak wyżej pisze Laurie - u jakieś pomocy społecznej? Jeśli nie zapanuje się nad zachowaniem Aury i nie nauczy "oswajać" jej mocy, może być źle. A do tego rozzłoszczona Laura także może przynieść jakieś kłopoty. Mam nadzieję, że rozwiązanie pojawi się jak najszybciej.
    Soriel. Powrót po trzech latach zniknięcia bez wieści nie może być witany fanfarami. Nie dziwię się, że Pat wywaliła go na początku z domu - potwornie ją skrzywdził, wręcz wykorzystał, teraz wraca. Fakt, po pijaku, ale się zjawił. Myślałam, że udławi się tą kanapkę, ale nie. Dobrze, że Patricia nie pozwoliła sobie na żadne czułości oraz ma jasno wyrażone zdanie, że nie zaufa już starszemu z braci Auvrey. Jestem ciekawa, jak to się potoczy dalej.
    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń