niedziela, 18 grudnia 2016

[TOM 3] Rozdział 4 - "Ocal lub zgiń"

Mam wrażenie, że ten rozdział jest trochę "obcięty" i akcja dosyć szybko leci, ale chyba nie jest tak źle. Nareszcie będziemy mieli Nate'a! Juhu! A tak poza tym to nie wiem co napisać. Jest 2 w nocy, ledwo widzę na oczy, cydr towarzyszy mi w moich mękach (właśnie skończyłam pisać 7 rozdział WCS!). Miłego czytania! 
***
– Mamo, mamo!
Z trudem otworzyłam oczy i spojrzałam  na córkę. Właśnie szarpała mnie za piżamę oczekując, że zwrócę na nią uwagę. Nie wyglądała, jakby się czegoś wystraszyła, wręcz przeciwnie. Coś, co wydarzyło się w środku nocy, sprawiło, że była pełna energii i szczęścia. Domyślałam się, że miała jakiś wesoły sen, którym koniecznie musiała się pochwalić akurat teraz.
– Babcia mi się śniła – szepnęła dziewczynka. Położyła się na mnie i spojrzała mi prosto w oczy. Dwie gołe nóżki zaczęły bujać się w górze. 
– I co ci powiedziała? – spytałam ochrypłym głosem. Oczy same mi się zamykały. Nie wszystkie słowa córki do mnie docierały.
– Babcia stanęła przede mną i poklepała mnie po głowie, a potem powiedziała, że jestem małą jędzą – prychnęła dziewczynka.
Zdobyłam się na uśmiech. Tak, to na pewno była Calanthe. Tylko ona była w stanie powiedzieć małemu dziecku taką rzecz. Była surowa. Gdyby żyła, na pewno szkoliłaby swoją wnuczkę w odpowiedni sposób. Zapewne jej nauka przyniosłaby lepsze rezultaty niż moje i Nathiela bezowocne starania. 
– I wiesz co jeszcze powiedziała? – spytała podniecona Aura.  Że mnie pilnuje! Tak samo jak mojego brata, ale jej powiedziałam, że nie mam brata, bo nie mam, prawda?
Słyszałam coś o jakimś bracie, ale nie do końca rozumiałam o co chodzi. Powoli zapadałam w sen. Nie miałam sił, żeby słuchać o tej godzinie wesołych opowieści Aury. Przecież może mi o wszystkim opowiedzieć rano. Wydaje mi się, że jej to powiedziałam, ale córka kompletnie mnie zignorowała. Jeszcze przez długi czas leżała na mnie, machając nogami w górze i opowiadając o Calanthe. Potem przeszła chyba do tematów przedszkola. Miałam głupie wrażenie, że mówi coś o Natcie, ale szybko odciągnęłam od siebie te myśli. Nate’a tu nie było. Nate zaginął. Poza tym skąd miała wiedzieć o jego istnieniu? Calanthe jej powiedziała? Nie, na pewno nie. 
Po jakimś czasie Aura ucichła. Wciąż czułam na sobie jej niewielki ciężar. Zapewne zmęczona swoimi długimi opowiadaniami w końcu usnęła. Miałam wrażenie, że Nathiel ściągnął ją w pewnym momencie ze mnie i wsadził pod kołdrę. Zawsze się budził, gdy jego dzieci przychodziły do pokoju. Czasem tylko udawał, że śpi. 
Burknęłam coś niezrozumiałego i wtuliłam nos w poduszkę. 
Dziś pierwszy raz od miesięcy nie śniłam o Natcie, zupełnie, jakby chłopiec wyjątkowo tego dnia nie cierpiał. Wykorzystałam chwilę nocnego spokoju na sen. Musiałam być wypoczęta. Rano czekała na nas ważna misja.
***
Nawet nie wiem kiedy minęła ósma godzina mojego snu. Myślałam, że wstanę wypoczęta, ale zamiast tego byłam piekielnie zmęczona i rozespana. Nie wiedziałam dlaczego. Przecież nie miałam koszmarów i pierwszy raz spałam tak spokojnie. Istniała możliwość, że drzemałam po prostu za długo. Do tej pory przesypiałam może dwie lub trzy godziny dziennie – zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Kiedy przespałam dwukrotnie więcej czasu, organizm stwierdził, że to za dużo, bo przecież byłam przyzwyczajona do innego przedziału godzin. To pewna forma buntu mojego własnego ciała.
 Gdy wyłączyłam już wyjący budzik w kształcie czarnego kota, który stał na szafce nocnej, przetarłam oczy i spojrzałam w bok. Nathiel wciąż spał jak zabity. Miał otwartą buzię i wywinięte pod dziwnym kątem kończyny. Wyglądał trochę jak połamany, z trudem powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem. Pomiędzy nami, w podobnej pozycji leżała Aura – przytuliła się do boku ojca, śliniąc jego rękę. Niestety, musiałam przerwać tą wczesno-poranną sielankę i obudzić Nathiela. Mieliśmy godzinę na uszykowanie się i posłanie dzieciaków do organizacji Nox. Dzisiaj miała się nimi zająć Amy. Raczej nie planowaliśmy zabierać ze sobą Aury i Calanthii do Reverentii.
Kilka dni temu, ponownie zjawił się u nas Nick. Tym razem mieliśmy już dla niego przygotowaną odpowiedź. Debaty na temat tego, czy powinniśmy mu zaufać i pozwolić na sojusz mogły trwać w nieskończoność, na szczęście w końcu doszliśmy do porozumienia. Zgodziliśmy się na współpracę z pół demonami w Reverentii, ale pod warunkiem, że ich szef jako pierwszy złoży przysięgę pół krwi. Bez wahania to zrobił. Stawka była wysoka, bo jeśli planował nas zdradzić, z chwilą tego czynu po prostu umrze. Niestety, nie udało nam się namówić reszty pół demonów na pojawienie się w świecie ludzi. Jak wspominał Nick – bali się wynurzyć nosa spoza swojej krainy (która zresztą była mniej bezpieczna niż Ziemia). Zaakceptowaliśmy to i uznaliśmy, że osobiście zjawimy się w Reverentii, żeby dokończyć przysięgę pół krwi – mieliśmy zamiar zawrzeć ją z każdym członkiem wąskiego stowarzyszenia podróżujących pół demonów. Nawet, jeśli Nick próbowałby kogoś z nich przed nami ukryć, nikogo nie uratuje. Osoby, z którymi mieliśmy przeprowadzić rytuał obietnic brały odpowiedzialność za wszystkich swoich współpracowników, nawet tych, którzy nie zawrą paktu. Wystarczyło, że zdradzi nas jeden z nich, a wszyscy z miejsca zginą.
Odpowiednio wcześniej upewniliśmy się, że akurat w dniu dzisiejszym departament nam nie przeszkodzi. Całe szczęście, nie przejmowali się jakoś szczególnie zabezpieczeniem przejścia do ich krainy. Raczej nie było szans, aby ktokolwiek z nich dowiedział się o naszej wyprawie. Zresztą nie podejrzewali, że będziemy na tyle zuchwali i głupi, aby ponownie zjawić się w Reverentii. Tak, departament sądził, że ludzie byli słabi i bojaźliwi, ale to nieprawda. Chociaż podróż do krainy demonów lekko nas niepokoiła – w końcu już raz ponieśliśmy ogromną porażkę – to jednak nie zamierzaliśmy się poddawać. Im więcej mieliśmy sojuszników – szczególnie tych, którzy potrafili używać magii – tym większą mieliśmy szansę na wygraną z demonami, które zazwyczaj żadnych sojuszów nie zawierały – pomijając oczywiście wiedźmy, o których ostatnio również było zadziwiająco cicho.
Przed podróżą do Reverentii umówiliśmy się na krótkie, poranne spotkanie w Nox. Mieliśmy dokładnie przedyskutować naszą strategię, w razie, gdyby coś się działo. Tym razem byliśmy uzbrojeni w race, które mogliśmy podpalić, gdyby działo się coś złego. Taki znak miał nam wszystkim nakazać wracać do świata ludzi, nieważne, kto z nas go użyje. 
Na szczęście nie braliśmy ze sobą zbyt wielu ludzi – im było nas mniej, tym mniej podejrzana wydawała się nasza misja. W podróż miał się wybrać tylko stały i doświadczony skład łowców, który będzie wiedział jak sobie radzić w tym niebezpiecznym świecie – w końcu nie wszyscy z Nox byli już w Reverentii.
– Nathiel – odezwałam się ochrypłym i zaspanym głosem. Szturchnęłam delikatnie swojego męża, który wyjątkowo wstrzymał dech i zerwał się do góry. Usiadł na łóżku tak gwałtownie, że sama Aura wyrwała się ze snu przestraszona.
– Co się dzieje? – spytała, robiąc wielkie oczy. Rozglądała się na boki, jakby oczekiwała, że za chwilę dostrzeże gdzieś niebezpiecznego demona.
Auvrey przejechał ręką po swojej czarnej czuprynie i spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Chcesz, żebym zawału dostał? – spytał z prychnięciem.
– Myślę, że demonowi akurat to nie grozi – odpowiedziałam z uśmieszkiem. Zignorowałam leniwie przeciągającego się męża, który próbował zwrócić na siebie moją uwagę poprzez napinanie mięśni klatki piersiowej. Wciąż myślał, że jego półnagie ciało zrobi na mnie wrażenie.
Wykopałam się spod kołdry i bez słowa ruszyłam do kuchni. Nie spodziewałam się, że pobiegnie za mną Aura. Nie sądziłam też, że zaproponuje mi pomoc przy robieniu śniadania. Czyżby nastąpiła w niej jakaś zmiana? A może po prostu chciała zastąpić Calanthię, robiąc jej tym samym na złość? Nie wiem jaki jest tego powód, ale jedno było pewne: Aura coś kombinowała.
– Mamuś, a co to będzie za misja, co na nią z tatą idziecie? – spytała przymilnie córka, stając obok moich nóg. Złożyła niewinnie ręce za plecami. Tak, ona naprawdę coś kombinowała. Rzadko mówiła do mnie „mamuś”. Zazwyczaj byłam po prostu mamą.
– Idziemy zawrzeć sojusz – odpowiedziałam, skupiając się na tym, aby nie powiedzieć zbyt dużo. Najwyraźniej Aura chciała coś ze mnie wyciągnąć.
– A co to sojusz?
– To taka umowa pomiędzy określonymi grupami czy osobami, która ma do czegoś prowadzić.
– A do czego?
– To zależy – mruknęłam. 
Dzisiaj nie pytałam co moja rodzina życzy sobie na śniadanie. Od razu zabrałam się za robienie warzywno-mięsnego omleta. Nie patrzyłam na Aurę, raczej skupiałam się na swojej robocie.
– A gdzie ten sojusz pójdziecie zrobić? – spytała tak samo przymilnym głosem pięciolatka, szturchając mnie w nogę.
– Mówi się „zawrzeć sojusz”, nie „zrobić go” – mruknęłam od niechcenia.
– To powiedz, gdzie idziecie go zewrzeć!
– Zawrzeć, Aura.
– To zawrzeć! – oburzyła się dziewczynka. Bardzo nie lubiła, gdy ktoś ją poprawiał.
– Do Reverentii – rzuciłam. Po moich słowach spojrzałam niepewnie na córkę. Zielone oczka świeciły jej jak małemu, podnieconemu demonowi. Miałam dziwne wrażenie, że właśnie takiej odpowiedzi oczekiwała. Nie, to głupie, przecież Aura nie mogła wiedzieć czym dokładnie jest Reverentia, chyba, że podsłuchała kiedyś jakąś rozmowę między członkami Nox. Zresztą… czy to zła wiedza? Nawet, jeśli miałaby zacząć mówić w przedszkolu, że jej rodzice poszli do Reverentii, to nikt by nie zrozumiał o co jej chodzi. Nie powiedziałam jej niczego złego.
– Szybko wrócicie? – spytała pięciolatka.
– Tak, postaramy się wrócić w ciągu kilku godzin. Nie będzie wam się nudzić.
– No, w sumie to ciocia Amy zawsze daje nam dużo ciasteczek, dlatego ją lubię – powiedziała wesoło córka. Uśmiechnęłam się i potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Była materialistką tak samo jak i jej ojciec.
– To ja pójdę obudzić moją kochaną siostrzyczkę, dobrze? – zapytała słodkim głosem córka.
Tym razem spojrzałam na nią z uniesioną brwią. Zanim jednak cokolwiek odpowiedziałam, Aura pędziła już do pokoju siostry. Miałam nadzieję, że nie planowała nic strasznego względem mojej młodszej córki. Może była taka słodka i niewinna dlatego, że chciała jej coś zrobić?
Spojrzałam w tył. W drzwiach stanął Nathiel. Poruszył ustami, układając z nich słowa: „pójdę to sprawdzić” i wskazał palcem za czarnowłosą demonicą, która w podskokach ruszyła do Calanthii.
Zostało mi westchnąć i powrócić do robienia śniadania.
***
Nasza misja nie była skomplikowana. Cała strategia była tak perfekcyjnie ułożona, że nawet, jeśli istniała możliwość, iż demony nas zaatakują, mieliśmy szansę na ucieczkę. Sorathiel bardzo się postarał i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby spędził na układaniu tego rozległego planu całą noc. 
Nasz szef nie wyglądał dzisiaj dobrze. Był lekko blady i miał podkrążone oczy, ale na szczęście wciąż był żywy i świadomy swoich czynów. Czułam, że bardzo stresował się misją. Wciąż miał w pamięci nieudany sojusz. Od czasu spotkania z całym „uduchowionym” składem wcześniejszej generacji łowców, ani razu nie wspomniał  o tamtym incydencie i nareszcie przestał użalać się nad sobą. Wiedziałam jednak, że ta porażka wciąż  trzymała się jego pamięci i obciążała serce. Przez całe trzy lata Nox nie przeżyło żadnej uwłaczającej czy przygniatającej porażki, ale taki dzień mógł nadejść i każdy z nas doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Czy byliśmy na to gotowi?
Nasze dzieci zostały przekupione przez świeżo upieczone, pomarańczowe ciastka Amy i kubek gorącego kakao, dzięki czemu straciły całe zainteresowanie mną i Nathielem – mogliśmy wyjść z organizacji Nox niespostrzeżenie, a potem równie niepostrzeżenie wrócić z planowanej misji.
To dziwne, ale nieszczególnie bałam się podróży do Reverentii. Miałam dobre przeczucia i nie czułam żadnych niepokojących oznak. Nie myliłam się. Kiedy już wskoczyliśmy w cień wielkiego wzgórza, kraina demonów przywitała nas niesamowitą pustką. Dopiero po kilku minutach na miejscu zjawił się Nick, który zabrał nas do reszty demonów. Wszyscy łowcy byli niepewni i czujnie rozglądali się na boki. Departament lubił robić wielkie wejścia, dlatego nawet na chwilę nie straciliśmy czujności. 
Podróż nie była daleka, a zawieranie sojuszu z pół demonami nie było trudne i długie. Nie mieliśmy przy sobie zegarków, ale gdybym miała strzelić w to, ile czasu zajęła nam nasza misja, powiedziałabym, że to zaledwie pół ludzkiej godziny. Wszystko szło aż nadto zadowalająco. Nawet, kiedy znaleźliśmy się już w punkcie, z którego mieliśmy możliwość powrotu do świata ludzi, nie zdarzyło się zupełnie nic, co mogłoby nam zagrozić. Milczeliśmy, ale patrzyliśmy w tym momencie na siebie z pewnym zdziwieniem. Czy możliwością było przekroczenie granic Reverentii bez uszczerbku na zdrowiu? Najwyraźniej, jak widać – tak.
Ustawiliśmy się w odpowiedniej kolejności i odczekiwaliśmy po minucie – jedna osoba musiała zdążyć uciec z kręgu rażenia, żeby przypadkiem się nie połamała, kiedy ktoś inny będzie na nią spadał. Lata praktyk nauczyły nas, żeby układać sobie ściółkę czy coś wygodnego w miejscu docelowym – nasze powroty do rzeczywistości nie zawsze przecież musiały być miękkie i udane. 
Ostatni w kolejce był Nathiel – był odpowiedzialny za chronienie naszych tyłów, gdyby coś się zaczęło dziać.
– Nie wierzę, że to tak szybko poszło – odezwał się nachmurzony Auvrey. Do końca kolejki zostało pięć osób. Widziałam u męża pewien wyraz niezadowolenia. Wcale mnie tym nie zdziwił. Nathiel zawsze i wszędzie szukał adrenaliny. Nie lubił nudnych misji, które nie kończyły się żadnymi zwrotami akcji.
– Jeszcze wiele może się zdarzyć – powiedziałam nieco prześmiewczo, ale w pewnym momencie zaczęłam żałować, że wyrzuciłam z siebie takie słowa. Przecież naprawdę wiele mogło się jeszcze wydarzyć. Kto miał najbardziej na pieńku z departamentem, jak nie Nathiel, który miał stąd wyjść ostatni? A jeżeli coś mu się stanie? 
– Nathiel – mruknęłam i spojrzałam na niego ukradkiem. – Może chcesz wrócić razem ze mną?
– Chcesz się ze mną przelecieć w cieniu? – zapytał uwodzicielsko Auvrey, puszczając mi oczko.
Spojrzałam na niego krytycznie.
– Nawet, kiedy będziesz już stary, nie przestaniesz z tymi szczenięcymi tekstami, prawda? – spytałam z westchnięciem i potrząsnęłam głową.
– Ale ja nie mówię o żadnych szczeniakach – odpowiedział nachmurzony chłopak. 
Przewróciłam tylko oczami i spojrzałam na Sorathiela. Została nas już tylko trójka. Szef organizacji Nox spojrzał na nas i uśmiechnął się uspokojony. Cieszył się, że misja wypaliła, podobnie jak my wszyscy (z wyjątkiem Nathiela, któremu brakowało adrenaliny).
– Zobaczymy się na miejscu.
Kiwnęłam głową i odesłałam go wzrokiem. Zostaliśmy tylko we dwoje z Nathielem. Mimo tego, że mój mąż się wygłupiał, po cichu zrozumiał o co mi chodzi. Chwycił mnie za rękę gotowy na wspólny powrót. To mnie uspokoiło. Odetchnęłam z ulgą, odliczając w głowie dokładną minutę. Ten czas spędziliśmy w kompletnej ciszy. Żaden dźwięk przerażającej Reverentii nie zdołała nam przerwać milczenia. Spokój tej krainy mnie przerażał, mógł się kojarzyć tylko z ciszą przed burzą.
– Idziemy – powiedziałam szeptem, jakbym bała się, że zbudzę reverentyjskie licho.
Nathiel kiwnął głową. Postawiliśmy krok wprzód, gotowi na powrót w domu. Nie spodziewaliśmy się, że powodem naszego zatrzymania będzie coś zupełnie innego niż demony. Coś zdecydowanie mniejszego.
– Bu!
Zesztywniałam. Nie byłam nawet w stanie obrócić się w tył. Jako pierwszy zrobił to Nathiel.
– Aura, do cholery – syknął. – Co ty tutaj robisz?
I nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Nie bez powodu córka pytała mnie dzisiaj tak skrupulatnie o to, gdzie się wybieramy. Nie na darmo starała się być miła i kochana nie tylko dla nas, ale także dla siostry. Ona naprawdę coś kombinowała. Teraz już wiedziałam co. Prawdopodobnie od początku chciała wybrać się z nami do Reverentii. 
Tym razem i ja zdołałam się obrócić w stronę córki. Nie byłam zła, raczej załamana i bezradna. To Nathiel wykazywał się większą złością niż ja. Miałam wrażenie, że lada moment chwyci Aurę za sukienkę, przyciągnie ją do siebie, przełoży przez kolano i zacznie prać po tyłku. Wyglądał jak jeden z tych groźnych ojców z zamierzchłych czasów, który karał swoje dzieci klapsami. Brakowało mu tylko czarnych, gęstych wąsów, podstarzałej twarzy i czarnego paska od spodni.
– Chciałam wam zrobić niespodziankę – odpowiedziała radośnie pięciolatka. – Poza tym mam tutaj kolegę. Ostatnio zaprosił mnie do Reverentii.
Zbladłam. 
Kolega? Niby gdzie Aura mogła poznać demona, który by tu mieszkał? W przedszkolu? Tylko tam przebywała sama, bez naszej opieki. Może chodziła na zajęcia z jakimś demonem, a my tego nie zauważyliśmy? Może spotkała go gdzieś na podwórku, kiedy lepiła bałwana z innymi dziećmi? To wyznanie naprawdę mnie zaniepokoiło.
– Aura – zaczęłam drżącym głosem. – Co to za kolega?
Córka prychnęła i założyła ręce na piersi. Wyglądała na obrażoną.
– Przecież ci opowiadałam w nocy! Nie moja wina, że zasnęłaś!
– Aura, mów kto to był – syknął przez zaciśnięte zęby Nathiel. Wiedziałam, że jeszcze chwila i wybuchnie gniewem. Przebywanie w Reverentii bynajmniej nam nie sprzyjało.
– No, dobra – odpowiedziała córka, przewracając ostentacyjnie oczami. – Ten chłopiec wyglądał tak samo jak ja i mówił, że nazywa się Nate.
Oniemiałam, podobnie jak mój mąż, z którym wymieniliśmy zdziwione spojrzenia.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę! Aura rozmawiała z Natem! Z naszym Natem! To nie mógł być kto inny, przecież sama stwierdziła, że wyglądał jak ona! Aura i Nate byli bliźniakami!
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Nathiel zareagował zdecydowanie szybciej niż ja. Uklęknął przy córce i chwycił ją za ramiona.
– Gdzie go spotkałaś, co ci powiedział i jak się zachowywał? – spytał chłodno. Tym razem pięciolatka wyglądała na dosyć niepewną. Rzadko widywała ojca w takim stanie.
– Nooo, spotkałam go w przedszkolu. Bawiłam się w łowcę i demona w tym takim małym lasku i… Nate pojawił się tak nagle. Trochę mnie przestraszył, ale udałam twardą – powiedziała dumnie Aura. – No i Nate też był taki trochę przestraszony. Myślał, że chcę go zabić. On nawet nie wiedział co to znaczy pranie! – prychnęła z oburzeniem dziewczynka. – I nie miał kurtki! Ani szalika i czapki! Dlatego wam skłamałam, że zgubiłam szalik! Tak naprawdę sama mu go dałam, chyba nie jesteście źli, nie?  spytała z uroczym uśmiechem. – Nate chodził w takich dużych i poszarpanych ciuchach. No i zaprosił mnie do Reverentii, bo stwierdził, że nikt się z nim tu nie chce bawić. Powiedziałam mu, ze wezmę ze sobą misia – powiedziała radośnie Aura, wyjmując z plecaka swojego ulubionego pluszaka. Uśmiechnęła się do swojego ojca z taką wesołością, że żadne z nas nie było w stanie skarcić ją za to, że tu za nami poszła. Wiedziała, że w Reverentii mieszkają demony, ale miała tylko pięć lat i nie potrafiła dostrzec niebezpieczeństwa, jakie się tu czaiło. Kiedy nasz syn poprosił ją o spotkanie, zapewne uznała, że to miejsce wcale nie jest takie złe. Na pewno wcale nie gorsze od przedszkola, którego przecież nie lubiła.
– Aura, nie powinnaś tutaj przychodzić sama, to bardzo niebezpieczne. – Starałam się mówić spokojnie, ale mój głos drżał.
Już wielokrotnie zastanawialiśmy się nad tym, czy Nate nie jest przetrzymywany przez naszych wrogów w Reverentii, ale dotąd nikt nie mógł tego potwierdzić. Wszystko zawdzięczaliśmy tak naprawdę Aurze.
– Ale Nate chciał się pobawić i mu obiecałam, że przyjdę – odpowiedziała smutnym głosem Aura, opuszczając swojego misia w dół. Teraz jedną nogą jeździł po reverentyjskiej trawie. – Mama, on mnie chyba lubił, bo nie był taki niemiły jak inne dzieci w przedszkolu. – W oczach córki pojawiły się drobne łzy. Teraz nie wyglądała, jakby udawała. To był szczery smutek. Przez moment zrobiło mi się jej szkoda. Nate był jej bratem bliźniakiem i nawet, jeśli się wcześniej nie znali i zupełnie nie wiedzieli, że są ze sobą spokrewnieni, więź między nimi była oczywista. Obydwoje mieli cechy moje i Nathiela. Musieli się umieć dogadać choć w najmniejszym stopniu.
Z trudem powstrzymywałam łzy. Nie wiedziałam co robić. Opis Nate’a trochę mnie zadziwił i jednocześnie zszokował. Domyślałam się, że w Reverentii nie traktują naszego syna zbyt dobrze. Zapewne mało wiedział o naszym świecie, bo trzymali go całe życie w zamku. Jeżeli teraz się nad tym zastanowię... Tak, rzeczywiście w moich snach Nate znajdował się w murach chłodnego, reveryntyjskiego zamku. Miałam tylko nadzieję, że całe cierpienie przez jakie przechodził w koszmarach, nie przekładało się na rzeczywistość.
– Idę tam – odezwał się Nathiel. Spojrzałam na niego lekko zdezorientowana. Starałam się myśleć racjonalnie, bo wiedziałam, że jestem w tej rodzinie jedyną osobą, która tak robi.
– Nathiel, nie. Powinniśmy wrócić się po wsparcie, nie poradzisz sobie sam, a przecież nie pójdziemy tam razem z Aurą, prawda? – spytałam.
Auvrey mnie nie słuchał. Wpadł w jakąś przedziwną furię. Wyjął nóż z kieszeni i zaczął biec w stronę zamku, jakby sam diabeł deptał mu po piętach.
– Nathiel! – krzyknęłam za nim, ale i to nie pomogło.
– Co ten tata? – spytała nachmurzona Aura, obserwując ojca.
Spojrzałam na nią bezradnie. Nie poślę jej przecież samej w drogę powrotną. Nathiela też nie mogę zostawić samego – bałam się, że coś mu się stanie. Co miałam zrobić? Jakąkolwiek podejmę decyzję, żadna nie okaże się bynajmniej racjonalna. Dwójka z nas i jedna, mała pięciolatka, która na wiele się nie przyda, nie była w stanie poradzić sobie z całą zgrają departamentu. Jeśli wrócę do świata ludzi z córką i opowiem o wszystkim członkom Nox, nie zdążymy zebrać całego wsparcia, którym byłyby między innymi la bonne fee i inni łowcy – w tym czasie Nathielowi mogłaby się stać krzywda. Co miałam robić?
Przejechałam dłonią po roztrzepanych włosach. Naprawdę nie potrafiłam podjąć decyzji, a czas uciekał. Powinnam zadbać o dobro swojego męża czy o dobro dziecka? Co się stanie, kiedy podejmę jedną albo drugą decyzję? Uratuję wszystkich czy nikogo?
– Mama – zaczęła Aura. Pociągnęła mnie za koszulkę i spojrzała prosto w moje oczy. – Chodźmy po tatę. Chyba robi coś głupiego, prawda? W końcu to tata. – Dziewczynka wzruszyła obojętnie ramionami.
Sama nie wierzyłam w to, że słowa Aury pomogły mi podjąć decyzję, ale rzeczywiście – miała racje. Znając Nathiela, zaraz wplącze się w jakieś kłopoty. Musieliśmy za nim biec.
Westchnęłam i schyliłam się po to, aby wziąć swoją córkę na ręce. Myślę, że tak szybciej sobie poradzimy i dotrzemy na miejsce, chociaż szczerze wątpiłam w to, że uda mi się dogonić rozszalałego Nathiela. Był wściekły, a gdy był wściekły, nie myślał racjonalnie.
– Czyli idziemy do Nate’a? – spytała podejrzliwie pięciolatka.
– Najpierw uratujemy tatę, potem będziemy myśleć co z Natem – westchnęłam.
Aura kiwnęła posłusznie głową.
***
Udało nam się dogonić Nathiela, choć sama w to do końca nie wierzyłam. Miałam wrażenie, że Auvrey po prostu zgubił się w tym ogromnym zamku i nie wiedział gdzie pójść. Nie dziwiło mnie to. Byłam tu zaledwie raz i sama do końca nie wiedziałam gdzie co się znajduje.
Wpadliśmy na siebie na jednym z korytarzy. Nathiel mało nie rzucił się na nas z nożem, na szczęście kiedy usłyszał przestraszony pisk Aury, który zamienił się chwilę później w przejmujący płacz, zdołał się zorientować z kim ma do czynienia. Spojrzał na nas zaskoczony po to, aby chwilę później zmierzyć mnie groźnym wzrokiem. Wiedziałam, że nie będzie zadowolony.
– Przyszłyśmy tu po ciebie – powiedziałam szeptem. Zatkałam ukradkiem usta córce. Domyślałam się, że za chwilę zacznie gryźć mnie w rękę.
– Ja się stąd nie ruszam, Laura – syknął Nathiel, ściskając nóż w dłoni. – Przetrzymują tutaj naszego syna! Już od cholernych pięciu lat!
– Wiem, ale nie poradzimy sobie sami. Skoro Nate przeżył te pięć lat w zamku Reverentii, przeżyje jeszcze jeden dzień dłużej, wtedy zdążymy zorganizować… – Nie zdążyłam nawet skończyć. Auvrey odwrócił się ode mnie i zaczął szybkim krokiem iść przed siebie. Miałam ochotę go czymś rzucić, zanim się jednak porządnie zdenerwowałam i uwolniłam pokłady mojej mocy chaosu, wzięłam głęboki wdech.
Aura zdążyła się wyrwać i zeskoczyć na posadzkę. Ze łzami w oczach pobiegła za swoim ojcem. Uchwyciła się jego nóg jak rzep, dopiero wtedy Auvrey przystanął i lekko się uspokoił.
– Nie zostawiaj nas, tata – chlipnęła Aura.
Nathiel przewrócił oczami. Tak jak się spodziewałam – od razu zmiękł.
– Dobra, chodźcie ze mną, ale macie być cicho i…
– Wiem, Nathiel, jak zachować się w Reverentii – przerwałam mu i spojrzałam na niego znacząco. – Boję się raczej o to, czy ty nie rzucisz się do walki.
Auvrey zmarszczył czoło. Nie podobało mu się to, że powiedziałam prawdę.
– Pamiętaj o tym, że jest z nami Aura i nie rób głupot, proszę – powiedziałam cicho. Demon nie skomentował tego. Podał córce rękę i z cichym prychnięciem ruszył przed siebie.
Nasza rodzinna podróż po zamku Reverentii była długa i żmudna. Aura już po jakimś czasie zaczęła strasznie zrzędzić. Wciąż próbowałam namówić Nathiela do powrotu. Przecież Nox musiało się już zorientować, że coś się stało, w końcu jako jedyni nie dotarliśmy na miejsce. Znając życie, Sorathiel właśnie w tym momencie organizuje grupę poszukiwawczą. Wciąż liczyłam na to, że się cofniemy i żaden członek departamentu nas nie zauważy. Byłam bardzo naiwna. Przecież doskonale wiedziałam, że pech depcze nam po piętach od najmłodszych lat. Nasi wrogowie wcale nie musieli nas znajdywać, to my ich wywęszyliśmy. Właśnie mieli posiedzenie na drugim piętrze zamku, gdzieś na szarym końcu korytarza. Próbowałam powstrzymać Nathiela przed podejściem tam, ale nie byłam w stanie. Gdybym się tylko odezwała, departament od razu zorientowałby się, że ktoś tutaj jest. Zresztą… Zarówno Sapphire jak i Raiden posiadają moce mentalne. Mogłam się założyć, że niedługo sami nas wyczują. 
Zrezygnowana poszłam za Nathielem pod uchylone drzwi kamiennej komnaty. Auvrey trzymał przy sobie mocno córkę i zasłaniał jej usta dłonią. Małe zielone oczka świeciły nienawistnie w cieniu. Aura nie lubiła, gdy ktoś ją tak traktował. Bałam się, że za chwilę zacznie krzyczeć lub płakać, a wtedy z miejsca zostaniemy przyłapani na podsłuchiwaniu. Gorzej być nie mogło.
Chwyciłam za bluzę Nathiela i pociągnęłam za nią. Spojrzałam w ciemnościach prosto w jego oczy, starając się przekazać samym spojrzeniem, jak bardzo głupim pomysłem jest przebywanie w tym miejscu razem z naszą córką. Przecież nie był tak wielkim kretynem, żeby nie zorientować się, w jak wielkim niebezpieczeństwie byliśmy. Gdyby nie jego brak rozwagi, już dawno bylibyśmy w drodze po Nate’a z odsieczą!
Powstrzymałam się od westchnięcia, gdy zauważyłam, że mój gest nie pomógł. Nathiel wciąż stał przy drzwiach i przysłuchiwał się z uwagą rozmowie departamentu.
– Trochę tu ostatnio nudno, nie sądzicie? – Jako pierwszy głos zabrał Raiden.
– Właśnie dlatego mam fajną propozycję – zachichotała Sapphire. To zadziwiające, ale wcale nie potrzebowałam widzieć tych demonów, aby domyślić się, kto z nich w danym momencie się odzywa. 
– Pójdziemy do cyrku i nakarmimy słonie? – spytał ironicznie Soriel.
– Nie nabijaj się z cyrku, idioto. – Mentalna demonica uderzyła pięścią w stół. 
– Tak, wiem, że jako małpa spędziłaś tam całe dzieciństwo. – Starszy z braci Auvrey wybuchnął śmiechem.
– Ależ z ciebie żartowniś, Soriel – syknęła niezadowolona dziewczyna. – Znowu się schlałeś w jakimś barze na Ziemi i teraz udajesz zabawnego?
– Nie muszę udawać. Ja jestem zabawny – prychnął chłopak.
– Zamknąć mordy – odezwała się tym razem Gabrielle. Jej głos jak zawsze wywołał u mnie gęsią skórkę.
Zanim pozostała dwójka zdołała coś odparować, przez tylne drzwi do środka weszła nowa osoba. Słysząc potężny trzask drzwiami, domyśliłam się, kto to mógł być. 
Blade światło świec oświetliło mocno zaciśniętą pięść Nathiela. Bałam się, że jeszcze chwila i wskoczy do środka, wymachując nożem na wszystkie strony, a to nie skończy się dobrze.
– Zaczynamy posiedzenie – odezwał się chłodno Vail Auvrey.
– No, więc szefciu, sprawa jest taka, że nam się wszystkim cholernie nudzi i mamy już dosyć czekania – zaczęła swoją gadkę nastoletnia Sapphire. – Może byśmy narobili trochę chaosu w świecie ludzi, co? Tak, żeby łowcy zaczęli się nas znowu bać i…
– Nie obchodzi mnie to, że wam się nudzi. Mamy teraz inną misję do wykonania. – Głos ojca Nathiela był tak szorstki i ostry, że mnie samą przeszyły dreszcze.
– No, ale ile można czekać na te przeklęte wiedźmy? – odezwał się znudzonym głosem Raiden. – Nie potrafią przełamać najprostszego zaklęcia.
Nie miałam pojęcia o co chodzi z tym „najprostszym zaklęciem”, ale miałam wrażenie, że ma to jakiś związek właśnie z nami – łowcami i la bonne fee. 
Postawiłam krok do przodu i przysunęłam się do Nathiela. Chciałam wszystko dokładnie słyszeć. Być może podsłuchiwanie demonów pod drzwiami nie było złym pomysłem? Przynajmniej mogliśmy się dowiedzieć co takiego knują.
– Zamknijcie się w końcu, gówniarze i słuchajcie co Vail ma do powiedzenia – syknęła Gabrielle. Zanim jednak mój demoniczny teść się odezwał, tylne drzwi ponownie skrzypnęły. Tym razem zrobiły to jednak cicho i niepewnie.
– Ja… – zaczął cichy, chłopięcy głosik. W tym momencie napięłam się jak struna. To nie mógł być nikt inny jak Nate. W moich koszmarach miał taki sam głos. – Jestem głodny – wyrzucił w końcu z siebie chłopiec. Zanim ktokolwiek z departamentu odpowiedział mu na smutne wezwanie do nakarmienia, przednie drzwi zdążyły zaskrzypieć z mocą.
Wstrzymałam dech.
– Nate! – wykrzyknęła Aura, wchodząc jak gdyby nigdy nic na salę.
– A-aura – powiedział cichutko i niepewnie nasz syn.
Zanim zorientowałam się, co ma właśnie miejsce, Nathiel zdołał już wskoczyć z nożem w sam środek posiedzenia. Nie miałam wyboru, jak podążyć za nim. Weszłam do środka i pierwsze co zrobiłam to chwyciłam Aurę za rękę i pociągnęłam ją za swoje plecy. Nie mogłam pozwolić na to, aby coś jej się stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. 
Nie atakowałam jak Nathiel, ale wyjęłam z kieszeni exitialis i skierowałam je obronnie w stronę demonów.
Członkowie departamentu zdawali się być zaskoczeni naszą nagłą wizytą. Kiedy Nathiel wskoczył na kamienny stół i zamachnął się nożem na ojca, nawet sam Vail zdawał się być tym zdziwiony. Niestety, zdołał zrobić unik i to całkiem skuteczny. Zdenerwowany Nathiel wylądował na kamiennej posadzce i został do niej przygnieciony butem. Na szczęście to wciąż było za mało, by go powstrzymać. Mój mąż zdołał się wyrwać i znów zaatakował. Jego ojciec bronił się tylko i wyłącznie cienistą mocą, a jego poddani stali z boku i przypatrywali się tej walce, jak gdyby było to coś normalnego. Gdzieś z tyłu, poza tą całą bitwą, stał Nate – mały, przygarbiony chłopiec z poszarpaną koszulką. Rzeczywiście wyglądał tak samo jak Aura, miał po prostu krótsze włosy i był bardzo zaniedbany. W ręku trzymał misia bez jednego oka. Nie wiedział co się dzieje, był przestraszony i nie miał pojęcia co robić. Zalała mnie nagła fala współczucia. Chciałam do niego podbiec, chwycić go w ramiona i przytulić do piersi. Tak długo czekałam na ten moment! Nie mogłam jednak zostawić Aury samej.
Nathiel wpadł w furię. Atakował już nie tylko ojca – starał się też dosięgnąć członków departamentu, którzy stali najbliżej niego, w tym i swojego brata, który wydawał się być tą sytuacją znudzony. Powoli wycofywałam się w stronę wyjścia.
– Gdzie się wybierasz? – spytała rozbawiona Sapphire, stając tuż obok mnie. Wystarczyło, że machnęła ręką i kamienne wrota uniemożliwiły mi wyjście z pomieszczenia. Byliśmy w pułapce.
W tym samym momencie usłyszałam głośny trzask i jęknięcie Nathiela. Ojciec zdołał go uchwycić i przyprzeć do ściany. Nachylał się tuż nad jego twarzą i patrzył na syna z pogardą.
– Wiedziałem, że mój najmłodszy syn nie grzeszy rozumem, ale żeby ciągnąć ze sobą córkę i kobietę w samo siedlisko wrogów? – prychnął. – Masz odwagę i muszę przyznać, że choć raz mnie zaskoczyłeś. Udało ci się mnie nawet drasnąć. – Vail Auvrey uniósł do góry dłoń. Miał zaledwie niewielką ranę na przegubie dłoni.
– Ty pieprzony gnojku! – wydarł się Nathiel. Próbował się wyrwać, ale ojciec skutecznie uniemożliwił mu ruch. – To ty porwałeś mojego syna!
– Gratuluję niesamowitego odkrycia po pięciu latach życia twojego marnego potomka – powiedział z ironią w głosie Vail. Uśmiechnął się w ten bezczelnie chłodny i sarkastyczny sposób, tak charakterystyczny dla Auvreyów. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że Aura przypomina nie tylko swojego ojca, ale również i dziadka, który z pewnością nie był wzorem do naśladowania dla dzieci.
– Zabiję cię! Zabiję cię i to twoje gówniane zbiorowisko kretynów! Zginiesz, słyszysz?! – wydzierał się wściekle Nathiel. Jego oczy błyszczały niebezpiecznie w świetle świec. Już dawno nie widziałam, żeby był tak bardzo zdenerwowany.
Przytuliłam zadziwiająco milczącą Aurę do swoich nóg, pragnąc ją obronić. Wszyscy bez wyjątku przysłuchiwali się tej rozmowie i tylko bliźniaki Auvrey nie rozumiały o co chodzi, a przecież rozmowa toczyła się właśnie wokół nich.
Vail długo wysłuchiwał obelg syna. Cały czas miał ten sam kpiący wyraz twarzy. Gdy nadmiar słów Nathiela zaczął go już irytować, uderzył go pięścią w twarz – dodatkowo rozjuszył tym mojego demonicznego męża, który zaczął się rzucać, próbując uwolnić spod władzy ojca.
– Zabiję was, pieprzone skurwysyny! – wykrzyknął demoniczny łowca, rzucając się na wszystkie strony. Cienista moc ojca skutecznie trzymała go jednak w ryzach.
Vail Auvrey odsunął się od syna i przyłożył dłoń do podbródka. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał, jednak robił to w dosyć ostentacyjny sposób. Teraz młodego Auvreya przytrzymywała tylko cienista moc.
– Chcesz odzyskać syna? – spytał niespodziewanie Vail. Dopiero wtedy Nathiel zastygł w bezruchu i umilkł. – Jeśli tak, mam jeden warunek.
Spojrzałam niepewnie na szefa departamentu i ścisnęłam drobną rączkę córki.
– A jeśli go nie spełnię? – warknął Nathiel.
– To chyba oczywiste, że wtedy zabiję twoją rodzinę – odpowiedział chłodno Vail.
– Pieprz się – syknął czarnowłosy.
Szef departamentu machnął dłonią. Raiden pochwycił przestraszonego Nate’a i przyłożył mu nóż do szyi, to samo stało się ze mną i Aurą – przy mnie stanęła Sapphire, przy mojej córce Riel. Spojrzałam na Nathiela. Chciałam mu tym samym przekazać, żeby przestał się denerwować i posłuchał ojca. Oni naprawdę nie żartowali. Byli w stanie nas zabić.
– Wysłuchasz mnie w spokoju? – spytał Vail, unosząc brew do góry. Uśmiechnął się triumfalnie, patrząc prosto w szmaragdowe oczy syna. Nathiel nie spuszczał z niego wzroku, ale nic nie odpowiedział. Zamiast tego, prychnął głośno i skrzywił usta z obrzydzeniem. – Uznam to za zgodę.
Szef departamentu oderwał się od młodszego z braci i rozłożył ramiona w bok.
– Skoro sprawa toczy się wokół rodzinnych spraw, może w końcu rozstrzygniemy odwieczny spór pomiędzy braćmi Auvrey? – spytał głośno i prześmiewczo Vail. – Ty i Soriel na arenie, ostateczna walka na śmierć i życie – zaśmiał się. – Jeśli wygrasz, puszczę cię wolno wraz z twoją rodziną w pełnym jej składzie. Kusząca propozycja, nieprawdaż? – spytał z piekielnym uśmieszkiem. – Pamiętaj jednak, że jeśli sam polegniesz, żona i dzieci nie doczekają nawet twojego pogrzebu – zakończył mrocznie.
Wstrzymałam dech. Zarówno Soriel jak i Nathiel zdawali się być zaskoczeni decyzją ojca, jednak to młodszy z nich otrząsnął się jako pierwszy. Nic dziwnego, to on miał najwięcej do stracenia.
– Przyjmuję to wyzwanie – syknął, patrząc prosto w oczy swojego starszego brata.
Soriel uśmiechnął się kącikiem ust i włożył ręce do kieszeni.
– Tylko nie licz na fory, braciszku – odpowiedział chłodno.  

2 komentarze:

  1. Matko, ale mi przyłożyłaś. Początek może nieco mdławy, ale od momentu, gdy Aura pokazała się w Reverentii, nie mogłam oderwać wzroku od tekstu. Wprowadziłaś takie napięcie, że nadal mnie ściska w żołądku.
    Nate, znaleźli go, ale obawiam się tego, co stanie się w następnym rozdziale. Nawet jeśli pojawi się Nox ze wsparciem, czy Nathiel porzuci pojedynek z bratem, by uciec z całą rodziną? Czy to się w ogóle uda? Cholera, jak ja mam wytrzymać ten tydzień? Naff, osiwieję przez Ciebie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój Boże, Nate! <3 Zgadzam się z Laurie, początkowe części bez większej akcji, spokojne i dość nudne, ale w Reverentii pojawia się dynamizm. Oczarowałaś mnie wydarzeniami podczas narady, aż zaczęłam się bać o Nathiela, Laurę i dzieciaki.
    Lecę dalej.
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń