niedziela, 25 grudnia 2016

[TOM 3] Rozdział 5 - "Braterska nienawiść"

Rozdział nie jest długi, jak większość z WCSa. Dotyczy głównie bitwy Soriela i Nathiela. Wyjdzie kilka ciekawych rzeczy! Generalnie lubię to, jak Soriel i Nathiel się żrą. Można powiedzieć, że wczułam się w ich złość. A tak poza tym to... wesołych świąt! 
***
Czułam się jak we śnie. Nie wiedziałam czy chcę się obudzić, czy dalej śnić. Wszystko zależało od końca, którego nie byłam w stanie przewidzieć.
Nathiel zamierzał walczyć na śmierć i życie z bratem, a przecież wielokrotnie przegrał już w starciu z nim. Soriel nie zawaha się użyć magii. Byliśmy w Reverentii, wśród demonów, które nie stosowały się do żadnych zasad walki. Bałam się, że wynik tej bitwy może być przesądzony. Co, jeśli Nathiel naprawdę przegra? Cała nasza rodzina przestanie istnieć, a Nox będzie skazane tylko i wyłącznie na siebie? Może nie byłam mocnym ogniwem naszej organizacji, ale młody Auvrey z pewnością był jednym z lepszych łowców, nasza organizacja niewątpliwie by osłabła. Nie chciałam, żeby tak to się skończyło. Przecież ledwo co odnaleźliśmy Nate’a.
Spojrzałam na bliźniaki, które siedziały obok mnie. Zdawały się nie przejmować otoczeniem. Bawiły się misiami i przemawiały do siebie piskliwymi, śmiesznymi głosami, próbując wcielić się w odgrywane, niedźwiedzie postacie. Gdybyśmy siedzieli teraz w ciepłym i bezpiecznym domu, pewnie zaczęłabym się uśmiechać, a może i płakać ze szczęścia, zbliżająca się walka Nathiela i Soriela odbierała mi jednak całą radość z odnalezienia syna. To prawie tak, jakby Nate w ogóle się tu nie pojawił. Przecież równie dobrze mógł za chwilę zniknąć. Nie zdążyłam z nim nawet zamienić słowa. Nie czułam się na siłach. Mogłam tylko obserwować jak jego drobne ustka rozszerzają się w uśmiechu, a zielone oczka błyszczą radością z tego powodu, że znalazł kogoś do zabawy. Co mu powiem, jeśli będziemy musieli stąd uciekać? „Nate, jestem twoją mamą, zabieramy cię do świata ludzi”? Nie zrozumie tego. Cokolwiek bym powiedziała, Nate tego nie zrozumie. Za długo był trzymany w świecie demonów. Mimo swojego niewinnego zachowania, nie mógł zachowywać się całkowicie po ludzku. Ile czasu zajmie, nim całkowicie oswoi się z nową sytuacją? Czy w ogóle uda nam się go do siebie przyzwyczaić? Miał pięć lat. Dzieci w tym wieku dużo już pamiętały. Kiedy zabierzemy go z Revrentii nagle i bez żadnego ostrzeżenia, może poczuć się zagrożony, co odbije się na jego przyszłym życiu. Chciałam, żeby czuł się bezpiecznie, ale nie wiedziałam jak mu to zapewnić.
Aura zorientowała się, że na nią patrzę. Podniosła wzrok do góry i posłała mi szeroki uśmiech. Odwzajemniłam go na tyle, ile byłam w stanie. Ona również była szczęśliwa, gdy bawiła się z Natem. Do tej pory większość dzieci omijała ją szerokim łukiem. Może właśnie to było powodem jej dzikiego zachowania? Aura chciała być po prostu lubiana.
Kiedy moja córka powróciła do dalszej zabawy, ja zaczęłam się ostrożnie rozglądać. Nie mogłam spokojnie usiedzieć na miejscu, chociaż się starałam.
Sytuacja była naprawdę dziwna. Siedzieliśmy na jakichś przedziwnych trybunach – otaczały sporych rozmiarów arenę, która przywodziła na myśl walki gladiatorów w starożytności. Dookoła nie było piachu, była za to szmaragdowa trawa. Na samym środku stał Nathiel a naprzeciwko niego Soriel. Do tej pory dostrzegałam pomiędzy nimi różnice, teraz z trudem przychodziło mi ich odróżnienie. Nathiel uśmiechał się zawsze z nutką kpiny i sarkazmu, Soriel dumnie z chłodną wyższością. Teraz żaden z nich się nie uśmiechał. Obydwoje patrzyli sobie prosto w oczy z nienawiścią. Byli gotowi na ostateczne starcie. Byli gotowi, żeby wykończyć swojego przeciwnika. Byli… Auvreyami. Między nimi a ich ojcem nie było teraz różnicy. Ten widok przerażał.
Przeszyły mnie dreszcze. Potarłam ramiona i przeniosłam spojrzenie na trybuny. Można powiedzieć, że uczestniczyliśmy w walce kameralnej. Kilka obcych demonów siedziało za mną z tyłu i rozmawiało zawzięcie o zbliżającym się starciu. Na moje nieszczęście, obok mnie siedział cały departament. Najbliżej znajdował się Vail Auvrey. Jeszcze nigdy nie przebywałam tyle czasu obok niego. Bałam się nawet spojrzeć w jego kierunku. Cały czas zaciskałam rękę na nożu, który znajdował się w kieszeni. Departament doskonale wiedział, że jestem uzbrojona, ale żaden z członków nie przejmował się moimi marnymi zdolnościami. W ogóle nie zwracali na mnie uwagi. Nie było mi przykro z tego powodu. Kiedy się kogoś nie docenia, łatwo można się zaskoczyć. Zdążyłam polepszyć swoje umiejętności przez ostatnie lata.
Spojrzałam ukradkiem na najstarszego z rodu Auvreyów. Uśmiechał się kpiąco bokiem ust. Miał zmrużone oczy, przez co przypominały teraz szparki niebezpiecznego węża. Ręce miał złożone na piersi, głowę uniesioną z dumą. Był z siebie zadowolony. Piekielnie zadowolony. Co go tak cieszyło? To, że zamierzał posłać jednego ze swoich synów na drugą stronę? Nie zachowywał się jak ojciec i nigdy nim nie był. Jedyne co Nathiel i Soriel mogli mu zawdzięczać to swoje istnienie, ale za to nawet nie musieli dziękować. To ich matka przejęła cały trud wychowywania i kochania. Vail nie zrobił kompletnie nic. Wprowadzał tylko chaos.
Nigdy nie popierałam rodzinnej wojny Auvreyów. Wielokrotnie próbowałam przemówić Nathielowi do rozsądku i odciągnąć go od celu, jakim było zabicie jego ojca. To prawda, że odkąd mamy dzieci przestał maniakalnie o tym myśleć, ale to wciąż było jego wielkie marzenie, do którego uparcie dążył. Nie lubiłam, kiedy Nathiel nienawidził, a potrafił to robić jak każdy demon czy człowiek. Mimo swojego optymistycznego nastawienia do życia, miał w sobie wiele goryczy. Nie potrafił już żyć bez zabijania demonów. Co, jeśli wygramy i demony znikną? Czy będzie potrafił powrócić do normalnego życia? Poświęci się rodzinie, czy zamknie się w sobie? Nie chciałam, żeby przestawał być sobą, a przecież to gonitwa za demonami czyniła go takim, jakim jest. To jego nieustanne podążanie za złem, ryzyko, którego się dopuszczał i waleczność, która nim kierowała… to wszystko stworzyła nienawiść, którą przekazał mu jego własny ojciec. Ta nienawiść sprawiła, że chciał zabić nawet swojego brata, a przecież tak dobrze go wspominał. Soriel był w młodości jego wzorem do naśladowania. Nauczył go dużo na temat demonów i Reverentii. Bronił go przed starszymi i silniejszymi od niego chuliganami. Bawił się z nim. To prawda, że przeszedł na złą stronę, ale czy Nathiel nie zdołał jeszcze dostrzec tego, że Soriel jest po prostu zagubiony? Na pewno nie dołączył do departamentu bez żadnego konkretnego powodu. Tak samo nienawidził swojego ojca jak Nathiel – i było to widać już przy pierwszym rzucie oka. 
Dlaczego bracia Auvrey  byli tak uparci i nigdy nie starali się ze sobą normalnie rozmawiać? Dlaczego wszystko chcieli załatwiać krwią, bólem, cierpieniem i… śmiercią? Wciąż byli braćmi, wciąż łączyło ich to, że Vail zabił ich siostrę i matkę, więc dlaczego nie mogli dojść do porozumienia?
Zacisnęłam usta, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Nie spodziewałam się, że w tym momencie odezwie się do mnie sam szef departamentu:
– Jeżeli myślicie, że wyjdziecie stąd żywo, mylicie się. – Głos Vaila Auvreya był wyraźny, niski i przerażający. Po raz pierwszy miałam okazję spojrzeć mu prosto w oczy, po raz pierwszy zwrócił na mnie uwagę. Do tej pory uważał mnie za kogoś gorszego od robaka. Czym sobie zasłużyłam na uwagę wielkiego Vaila Auvreya?
Odwróciłam od niego wzrok i wzięłam cicho głęboki wdech i wydech. Od początku domyślałam się, że walka braci jest tylko wymówką. Nawet, jeśli Nathiel wygra, demony nie wypuszczą nas tak łatwo. 
Nie poradzimy sobie sami z departamentem. Nie, kiedy mamy przy sobie nasze bezbronne dzieci, które mogą stać się zakładnikami. Nie, one już nimi były. Siedziały po mojej prawej stronie. Pilnowała ich Sapphire razem z Raidenem – otaczali ich tak, że nawet gdyby chcieli uciec, nie byliby w stanie. Mogłam próbować walczyć, ale wiedziałam, że przegram na miejscu. Mogłam tylko czekać na to, jak zakończy się bitwa pomiędzy Nathielem a Sorielem i obserwować departament. Musiałam być czujna.
Vail Auvrey powstał i rozłożył ramiona w bok. Jego czarna peleryna zasłoniła mi połowę widoku na arenę. Miałam ochotę ją chwycić i podrzeć, ale zdusiłam w sobie to uczucie.
– Nie będziemy dłużej czekać – powiedział władczo-prześmiewczym głosem. – Wszystkie chwyty dozwolone. Chcę widzieć wasz spryt i umiejętności.
– A ja chcę, żebyś zdechł – powiedział kpiąco Nathiel. Rzucił jednym z noży w stronę ojca. Vail bez problemu złapał go w rękę. Nie spodziewałam się, że w tym momencie pociągnie mnie za włosy i szarpnie do góry. Skrzywiłam się, ale nie odezwałam. Ojciec braci przyłożył do mojej szyi nóż. Pierwszy raz mnie dotykał. Był tak blisko, że mogłam poczuć jego zapach. Nie miał w sobie nic ze słodyczy Soriela i świeżości Nathiela. Pachniał krwią.
– Podzielam twój entuzjazm, tyle że mi marzy się śmierć całej twojej sztucznie wykreowanej rodziny – powiedział z pogardą, przyciskając exitialis do mojej szyi. Poczułam ból. Jeszcze trochę i podetnie mi gardło. – Bądź posłuszny albo twoja pół demonica i bachory zginą jeszcze przed końcem walki – dodał chłodno.
Nathiel zacisnął dłoń na nożu. Widziałam, że drżą mu ręce. Nie wiedziałam tylko czy ze złości, czy ze strachu, że mógł nas stracić. Musiał czuć się naprawdę bezradny. Chcąc nie chcąc, posłałam mu krzepiący uśmiech. To go podniosło na duchu. Widziałam jak sam unosi kąciki ust do góry, a jego dłoń się rozluźnia. 
Wierzyłam w niego. Wierzyłam, że nie da się tak łatwo zabić. Równocześnie miałam nadzieję na to, że oszczędzi Soriela i w końcu przejrzy na oczy – przecież wciąż byli braćmi.
Vail zabrał nóż i rzucił mnie z powrotem na siedzenie. Nie zaszczycił mnie więcej ani swoim dotykiem, ani spojrzeniem. Po prostu uśmiechnął się krzywo i usiadł z powrotem na swoim miejscu.
– Zaczynajcie – powiedział już od niechcenia. Najwyraźniej Nathiel musiał go w jakiś sposób wyprowadzić z równowagi. Auvreyów łatwo było zdenerwować.
– Załatwmy to szybko, braciszku – zakpił Soriel. Dopiero wtedy przeniosłam wzrok na arenę. Bracia ustawili się w pozycji gotowej do walki. Czekali na to, kto rozpocznie. Mogłam się spodziewać, że Nathiel będzie pierwszy. To on wykazywał się większą niecierpliwością. Soriel wiedział jak walczyć. Nie kierował nim teraz gniew. Był po prostu pewny siebie i piekielnie spokojny, jakby podejrzewał, że wygra. W głowie powtarzałam, żeby Nathiel się uspokoił. Kiedy stawał się agresywny i nie panował nad sobą, starał się tylko atakować, nie bronić tak, jak powinien to robić. Przez to już po kilkudziesięciu sekundach walki został zraniony. Na szczęście nie była to poważna rana.
Soriel zaśmiał się triumfalnie. 
Bracia zaprzestali chwilowo walki. Zaczęli krążyć wokół areny, nie spuszczając z siebie wzroku. Dopiero teraz Nathiel oprzytomniał. Wiedział, że musi się uspokoić, inaczej marnie skończy w tej bitwie.
– Nie rozumiem dlaczego po prostu nie dasz mi się zabić – powiedział starszy z braci Auvrey, wzruszając ostentacyjnie ramionami. – Wiesz, że mogę używać magii i wcale nie będę miał wyrzutów sumienia, kiedy cię nią wykończę.
– Jeśli jej użyjesz, tylko udowodnisz innym, że nie potrafisz się bić – prychnął Nathiel. – A przecież jesteś starszy ode mnie, nie? Ponoć zawsze wygrywałeś. Boisz się teraz? Boisz się tak, że grozisz mi użyciem magii? Tchórz. – Waleczny duch Nathiela powrócił. Zaczął kpić tak samo, jak i jego brat, który po tych słowach straszliwie się wściekł. Tym razem to on rzucił się na młodszego w rodzinie z nożem. Drugie ich starcie na arenie, było już groźniejsze i ostrzejsze. Powoli się rozkręcali i z trudem mogłam dostrzec ich ruchy.
– Mam gdzieś to, jak ciebie wykończę – syknął Soriel. Uciekł przed ciosem Nathiela w ostatniej chwili, pochylił się ku dołowi, dzięki czemu nóż przeciął tylko jego włosy. Soriel nie czekając, podciął nogi brata. Nathiel na pewno się tego nie spodziewał, ale w porę odbił się od podłoża rękoma i odskoczył w tył, tym samym unikając silnego ciosu w żebra. Soriel nie dał mu szansy na spoczynek – zanim na dobre zdołał złapać równowagę, rzucił się do ataku.
– Mam gdzieś to, jak chcesz mnie wykończyć – powiedział chłodno Nathiel. – Poradzę sobie ze wszystkim co będziesz chciał zrobić. A wiesz dlaczego? Bo w przeciwieństwie do ciebie mam cel! – wykrzyknął i w porę wykonał unik, który pozwolił mu na natarcie i wbicie noża w odsłonięte ramię Soriela. Cios był mocny, starszy Auvrey skrzywił się z bólu i odrzucił rękę brata.
– Co ty wiesz o celach, gnojku?! – zawtórował mu głośno Soriel. Nie czekając na ruch przeciwnika machnął ręką. Cienisty dym wzbił się w górę i uderzył w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Nathiel. On również nie próżnował przez trzy lata. Ćwiczył, żeby być jeszcze lepszym.
– Wiem o nich dużo, bo mam rodzinę, do cholery – syknął Nathiel, przecinając nożem strugę dymu. – A ty? Ty nie masz nikogo. Jesteś sam!
Soriel wynurzył się zza cienistej powłoki i znów natarł nożem na brata. Magia chwilowo poszła w odstawkę, miała być tylko chwilowym przerywnikiem, który pozwoliłby mu odzyskać równowagę.
– Jestem sam, to prawda – prychnął Soriel. – Dlatego chcę to zmienić!
– Zmienić? Chodząc po klubach i dupcząc się z jakimiś pierwszymi, lepszymi dziwkami?! A może już spłodziłeś kolejnego kretyna do kolekcji?! – wrzasnął zbulwersowany Nathiel. Gniew znów zaczął przejmować nad nim kontrolę. Posyłał w stronę Soriela szybkie i ostre ciosy. Tym razem to jego brat to wykorzystał i zranił jego odsłonięty bok. Nathiel się skrzywił, ale w inny sposób nie zamierzał reagować na ból. Adrenalina zapewne była tak silna, że nie czuł wszystkiego, co mógłby poczuć, gdyby siedział spokojnie w fotelu.
– Nie dla mnie niańczenie bachorów pokroju mojego braciszka, przeżywałem to już i więcej nie chcę przeżywać – odpowiedział rozbawiony, starszy brat.
– Więc zdradź mi swój boski cel, powiedz mi, dlaczego przeszedłeś na stronę tego, który zniszczył nasze spokojne życie! Który zabił naszą matkę i siostrę! Powiedz, dlaczego masz to w dupie?! Zapomniałeś już o tym, jak kiedyś było?! Zapomniałeś o tym, że ten kretyn ciebie też chciał zabić, a to, że żyjesz jest przypadkiem?! – Nathiel krzyczał coraz głośniej i głośniej. Nienawiść wylewała się z jego słów i gestów. Bałam się, że to Reverentia tak na niego działała.
– O niczym nie zapomniałem, tyle, że nie ogłaszam całemu światu swojego bólu, tak jak ty – powiedział chłodno i spokojnie Soriel. – Ja nie cierpię. Ja świetnie się bawię patrząc, jak ty i twoja drużyna przegrywacie w tej wojnie.
– A co ja ci zrobiłem?! Co oni ci zrobili?! Gdybyś tylko dołączył do nas, moglibyśmy razem wykończyć to skretyniałe zgromadzenie!
Zdziwiłam się słowami Nathiela. Chciał przeciągnąć Soriela na naszą stronę. Czyżby przejrzał na oczy? A może to była jego nowa taktyka?
Starszy Auvrey zaśmiał się jak psychopata i wbił z zaskoczenia nóż prosto w brzuch brata. Tym razem Nathiel zgiął się wpół. Cienisty dym z prędkością światła zaczął uciekać ku górze. Wstrzymałam dech. Soriel naprawdę poważnie go zranił. Teraz będzie miał problem z poruszaniem się. Będzie zdecydowanie wolniejszy niż on.
Kiedy starszy z rodzeństwa wyciągał z triumfem nóż z brzucha brata, Nathiel niespodziewanie się wyprostował, jakby w ogóle nie został zraniony i odwdzięczył się tym samym ciosem. Tym razem to Soriel kulił się z bólu, a młody Auvrey nie zamierzał się poddawać. Wbijał exitialis coraz głębiej i głębiej. Jego brat z trudem utrzymywał się już na nogach, ale wciąż walczył. Z pomocą ponownie przyszedł mu cienisty dym, który zaatakował Nathiela od tyłu.
– Nie chcę do nikogo dołączać, nie chcę nikomu podlegać, nie chcę z nikim działać – syknął Soriel, z trudem się prostując. Lewą dłoń położył na głębokiej ranie. To nic nie dało, cienisty dym i tak uciekał mu pomiędzy palcami.
Nathiel, który właśnie rozprawił się z magią brata, zaśmiał się kpiąco.
– A więc teraz nikomu nie podlegasz? Chyba mamy na ten temat zupełnie odmienne zdanie! – zironizował. – Jesteś psem departamentu. Psem własnego ojca, który trzyma cię tu tylko po to, żebyś był na mnie przynętą! Jak się z tym czujesz, Soriel? Jak się czujesz z tym, że jesteś wykorzystywany? Jak się czujesz z tym, że to nie ty miałeś przeżyć, a twoje życie to tylko pieprzony przypadek, bo tatuś nie pozbył się ciebie tak, jak powinien? – Tym razem to Nathiel sprowokował brata. Soriel nie miał już oporów. Rana przestała mu przeszkadzać. Teraz atakował zarówno nożem – choć słabiej niż wcześniej – jak i magią. Nathielowi się to nie spodobało. Widziałam jak się krzywi. Nie mógł teraz atakować, skupił się na obronie.
– Jestem w stanie przeżyć każde poniżenie tylko po to, aby ją odzyskać! – wykrzyknął wściekle Soriel.
– Ją? – zaśmiał się Nathiel. – Mówisz o jakiejś zaginionej kochance, czy co? Bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że kogokolwiek możesz kochać – zakończył chłodno.
– Jest jedna osoba, która wiele dla mnie znaczyła i sprawię, że ona wróci.
Nathiel chciał otworzyć usta, aby odparować, ale nagle zdał sobie z czegoś sprawę. 
Soriel przestał atakować. Obydwoje stali teraz kilka metrów od siebie i dyszeli niespokojnie zmęczeni walką. Cały czas patrzyli sobie prosto w oczy.
– Tak, dobrze myślisz, braciszku – odezwał się z ironią Soriel. Nagle wyprostował się z dumą i zadarł wysoko głowę. Teraz to on zachowywał się jak Vail. Patrzył na swojego brata z góry, jak na zwykłego, ohydnego robala. – Zamierzam wskrzesić matkę.
Wstrzymałam dech. Wydawało mi się, że Nathiel również to zrobił. Dopiero teraz Nate i Aura, którzy tak bardzo byli zajęci zabawą, spojrzeli na arenę.
A więc to był jego cel. Soriel dołączył do departamentu tylko po to, aby wskrzesić ich matkę. On tak naprawdę nigdy by się tutaj nie znalazł, gdyby nie ona. Zgodnie z tym co mówiła Patricia – całe życie się ukrywał, żeby nikt nie dowiedział się o jego istnieniu. Wtedy jeszcze nie miał celu, teraz trzymał się departamentu, aby ostatecznie go wypełnić.
– Pogrzało cię?! – wydarł się Nathiel. – Trupów się nie ożywia! A nawet jeśli, to sądzisz, że będzie jak dawniej? Że znowu zasiądziemy wszyscy przy stole i będziemy jeść na śniadanie płatki z mlekiem, niczym się nie przejmując?! Nie jesteś już gówniarzem, Soriel! Odejdź od tego pieprzonego nocnika, przy którym wciąż stoi nasza matka! Pogódź się z jej stratą!
–  Och, nie – zaśmiał się starszy Auvrey. – Ja wcale nie sądzę, że będzie jak dawniej. Przecież nie będzie przy nas ani Anne, ani… – tu Soriel przerwał i uśmiechnął się diabelsko – Ani ciebie.
Bracia znów się na siebie rzucili. Ich ruchy były spowolnione, przez co widziałam prawie każdy ich cios. Byłam gotowa pomóc Nathielowi w tej bitwie. Jeżeli coś zauważę, nie będę siedzieć cicho. W końcu wszystkie chwyty były w tej walce dozwolone, prawda?
– Za tobą! – krzyknęłam, kiedy Soriel wykorzystał nieuwagę Nathiela i posłał w trawę swoją moc. Gdyby nie to, że go ostrzegłam, mógłby skończyć z jednym, cienistym kolcem w głowie, bo zaatakowałby go od tyłu. Na szczęście w porę odskoczył. Moja pomoc najwyraźniej podniosła go na duchu. Znów uśmiechał się kpiąco i napierał na wroga z energią.
– Soriel, skończ tę gównianą grę – powiedział mocnym głosem Nathiel, raniąc brata w nogę. – Jesteś już dorosły. Pogódź się ze stratą i znajdź kogoś, kto zastąpi ci matkę, jesteś chyba dużym chłopcem, co? – Niby miało zabrzmieć to pokrzepiająco, a jednak Nathiel nie mógł pozbyć się nutki sarkazmu, co rozwścieczyło dodatkowo jego brata.
– Gówno wiesz! – wykrzyknął Soriel. Tym razem to on wbił nóż w ramię Nathiela, a potem wykorzystując jego nieuwagę, wbił go w bok. – Nawet nie domyślasz się co przeżywałem, kiedy ty grzałeś dupę w tej swojej pieprzonej organizacji i bawiłeś się w przyjaźń!
– A ty nie wiesz, co czułem ja, kiedy myślałem, że straciłem całą swoją rodzinę! – Młody Auvrey zrobił zwód i przekradł się bokiem za plecy przeciwnika. Bezlitośnie wbił mu nóż w plecy. Soriel mimo bólu, nie pozostał dłużny. Wykorzystał to, że wróg stoi do niego tyłem. Cienisty dym obwiązał nogi Nathiela i posłał go prosto w trawę. Znów wstrzymałam dech.
Starszy brat pochylił się nad młodszym i chwycił go za koszulkę. Patrzył prosto w oczy Nathiela z psychopatycznie rozszerzonymi źrenicami. Uśmiech miał szeroki i triumfalny. Wiedziałam, że go nie oszczędzi. Osoby, które tak wyglądają, nie miały litości.
– Pożegnaj się z rodziną – syknął Soriel i zamachnął się nożem.
Zdołałam tylko podnieść się z siedzenia i wydać z siebie zduszony okrzyk. Wtedy wszystko nagle się zatrzymało. Dosłownie. Ręka Soriela zastygła w bezruchu, jakby ktoś wstrzymał płynący czas. Ja również nie mogłam się poruszać. Nikt nie mógł. Wokół nas fruwały drobinki niebieskiego pyłu – szybował powolnie w górze, rażąc nas swoją świetlistością. Te dziwne kłębki wyglądały jak śnieg. Nie byłam w stanie zrozumieć co właśnie się działo. Wciąż patrzyłam na braci zastygłych w bezruchu. Nie. To Soriel nie mógł się poruszyć. Nathiel chwycił go bez problemu za szyję i wyrwał mu z rąk nóż.
Kiedy wszystkie drobinki zniknęły, czas powrócił we władanie losu, a ja opadłam bezwładnie na siedzenie. Nie tylko ja byłam zdziwiona tym nagłym przedstawieniem. Vail Auvrey również unosił brew do góry. Jego oczy błyszczały gniewnie, jakby właśnie z czegoś zdał sobie sprawę.
Nathiel przygwoździł zaskoczonego Soriela do podłoża. Nie wyglądał jednak na zadowolonego. Patrzył prosto w twarz brata i zaciskał na jego szyi ręce. Dusił go, bo tak samo jak on był pozbawiony broni. Starszy brat miał taką minę, jakby zobaczył ducha. Wydawało mi się, że zbladł.
– Zdziwiony? – spytał chłodno Nathiel. – Myślałeś, że tylko ty ćwiczyłeś swoją moc przez te wszystkie lata? Nie. Ja też zdołałem ją minimalnie opanować, ale przysiągłem sobie, że nigdy jej nie użyję – syknął młody Auvrey. Spojrzałam na niego zszokowana. A więc to chwilowe zatrzymanie czasu, te niebieskie drobinki fruwające w górze to… to Nathiel? Nigdy nie wspominał mi o tym, że próbował nauczyć się panować nad magią. Nigdy nie wspominał mi, że jakąkolwiek posiada. Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam jak na to zareagować.
– Co masz taką zdziwioną gębę? – prychnął Nathiel, zaciskając ręce jeszcze mocniej na szyi brata. Ten powoli zaczynał się dusić. – Ach, no tak. Zobaczyłeś moc naszej własnej matki, prawda? To smutne, że tylko ja ją odziedziczyłem, nie ty, prawda? – prychnął.
Wyraz zaskoczenia na twarzy Soriela zaczął słabnąć. Chłopak wyglądał tak, jakby za chwilę miał zamknąć oczy i umrzeć. Poczułam, że sama panikuję. Przecież nie mógł zabić swojego brata. Nie mógł!
Spróbowałam otworzyć usta i krzyknąć coś w stronę męża, ale nie byłam w stanie. Wciąż byłam w ogromnym szoku. Głos ugrzązł mi w gardle.
– Przegrałeś, Soriel – syknął Nathiel, patrząc prosto w szmaragdowe, spokojne już teraz oczy brata. – Przegrałeś.
Nie spodziewałam się, że demon nagle odpuści. Rozluźnił swój uścisk i odchylił się do tyłu. Soriel wciąż był przytomny i co najważniejsze – żywy. Zaczął kaszleć. Po raz pierwszy wyglądał jak bezradny dzieciak, którego można było dobić zwyczajnym kopnięciem w żebra. Nathiel pomimo przewagi, nie zrobił tego jednak. Z trudem podniósł się z trawy i spojrzał z góry na Soriela. Wyglądał piekielnie poważnie.
– Masz czas, żeby się ogarnąć i do nas dołączyć – powiedział głośno i wyraźnie. Chciał, żeby jego ojciec i cały departament również to usłyszeli. Nikt nie zamierzał na to odpowiedzieć. Soriel patrzył spode łba na brata, wciąż trzymając się za szyję i charcząc. Jego wykrzywione usta nie ułożyły się w żadne słowa. Był przegrany, a przegrani nie mieli głosu.
Koło moich uszu rozległo się miarowe i głośne klaskanie. Na jego dźwięk wyprostowałam się jak struna. Teraz już nie przejmowałam się tym, że wszyscy widzą, co robię. Wyjęłam z kieszeni exitialis i zacisnęłam je w dłoni. Nie, nie ośmieliłam się wbić noża w bok Vaila Auvreya, który stał teraz obok mnie i klaskał. Wiedziałam, że to by się źle skończyło. Wszyscy czekaliśmy na to, co powie. Wiedziałam, że Nathiel nie zniesie więcej walki. Już teraz stał ledwo na nogach.
– Tak jak podejrzewałem, mój młodszy syn okazał się być silniejszy – odezwał się w końcu rozbawiony Vail. – Zostawienie cię przy życiu było dobrym wyborem, szkoda tylko, że nie jesteś po tej stronie, po której powinieneś być. – Ojciec Auvreyów uśmiechnął się leniwie i zmrużył oczy. – Zgodnie z obietnicą powinienem was wypuścić wolno, ale… – tu przerwał i spojrzał na mnie oraz na nasze dzieci – niestety, nie dotrzymałeś obietnicy, Nathielu – dodał udawanym, smutnym głosem. – To miała być walka na śmierć i życie. Soriel wciąż żyje, a skoro przeżył to oznacza, że twoja rodzina musi zginąć – zakończył chłodno.
Nim spostrzegłam co się dzieje, Vail Auvrey zwrócił się ku mnie i uniósł swoje ręce w górę. Zewsząd zaczęły wylewać się cienie. Otoczyły mnie, Aurę i Nate’a. Starałam się bronić, odpychając je exitialis, ale to nic nie dawało. One wciąż do nas podchodziły.
Moja córka zaczęła płakać, wtórowały jej piski przerażonego Nate’a, który bliski był obłędu. Obydwoje starali wyrwać się z objęć przerażających, bezkształtnych cieni, ale to nic nie dawało. Rzuciłam się w ich stronę z nożem i odgoniłam demony. 
Nie. Nie mogłam tak walczyć. Moja walka oznaczała to, że dzieci będą odkryte.
Ze łzami w oczach przytuliłam je do swojej piersi. Starałam się wymachiwać na oślep nożem, ale niewiele to dawało. Wiedziałam już, że jestem w krytycznej sytuacji i nic już nie zależało ode mnie.
Vail Auvrey osiągnął swój cel. 

2 komentarze:

  1. Zabiłaś mnie tym rozdziałem. Nie wiem, co mogę powiedzieć.
    Zawsze, gdy jest Vail, przeczuwam, że z każdą chwilą będzie gorzej. Ale przy tym rozdziale tak wczytałam się w pojedynek braci i ich rozmowę, że zapomniałam o obecności tego starego dziadygi, co to sieje chaos i zniszczenie, więc końcówka mnie zaskoczyła i dobiła. To nie może tak wyglądać!
    Gratuluję wciągającego rozdziału.
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdopodobnie to, co napiszę, nie będzie zbyt elokwentne. Czytałam rozdział z takim napięciem, że nie mogłam oderwać spojrzenia od ekranu. Cały czas zastanawiałam się, co się wydarzy, czy dojdzie do czyjejś śmierci. Kurczę, Nathiel naprawdę dorósł. W tym rozdziale był świetny, najlepszy z całych trzech tomów. Aż mam dreszcze.
    Końcówka wygląda strasznie. Zostawiasz mnie w niepewności na następny tydzień i naprawdę nie wiem, czego powinnam się spodziewać.
    Wesołych Świąt.

    OdpowiedzUsuń