„Użyj mocy" – te dwa proste słowa wdarły się do
mojej głowy nim całkowicie się poddałam. Wiedziałam, kto do mnie przemawia.
Wciąż nie mogłam nadziwić się temu, że mój własny ojciec, który nienawidził
mnie za życia, próbował mi pomóc po śmierci. Chciałabym go spytać dlaczego to
robi, ale nie miałam na to czasu.
Wciąż nie potrafiłam używać swojej mocy.
Uwalniał ją tylko strach i złość. Mogłam nią wyrządzić wiele szkód nie tylko
swoim wrogom, ale również sprzymierzeńcom. Energia, jaką musiałam zużyć, żeby ją uwolnić była potężna. Istniała możliwość, że stracę świadomość lub odlecę
do krainy snów na kolejne dni, a wtedy nie będę miała pewności, że ocaliłam
swoją rodzinę. To było jednak jedyne rozwiązanie, jakie mogłam teraz
zastosować, przynajmniej do czasu, kiedy nie dotrze tu Nathiel.
Tym razem strach i złość
zmieszały się ze sobą. Dzieciom nic nie groziło – były ukryte w moich
ramionach, ale ja byłam raniona przez demony. Wystarczyło, że wyobraziłam sobie
ich śmierć i nagle zniknęły. Wiatr, który mnie otaczał uniósł się ku górze.
Jak przez mgłę widziałam, że członkowie departamentu ode mnie odskakują. Cały
czas powtarzałam sobie: nie trać kontroli, ale przychodziło mi to z trudem.
Potężne uczucie nienawiści i złości chciało się ze mnie uwolnić i nie mogłam go
zatrzymać. Przycisnęłam bliźniaki do piersi i zacisnęłam mocno powieki.
Nate próbował się wyrwać. Był przerażony, nie
wiedział kto i po co go trzyma, płakał. To samo robiła Aura, tyle, że w
przeciwieństwie do brata wiedziała kim jestem i chciała przy mnie zostać –
zaciskała małe piąstki na mojej koszulce i kryła głowę.
– Dobrze, maleńka! – usłyszałam nagle
entuzjastyczny krzyk Nathiela. Podniosłam głowę i zobaczyłam jak rzuca się na
najbliżej stojącego Raidena z nożem. Śmiał się, śmiał się jak ten
siedemnastoletni Nathiel, którego kiedyś znałam. Znów był dzieciakiem
zadowolonym z bitwy. Nie przeszkadzało mu nawet to, że jest ranny. Ostatecznie
demony były w stanie znieść wiele bólu.
Moja moc się uspokoiła. Wkoło panował już tylko
chaos spowodowany przez młodego Auvreya, który chciał wyciąć wszystkie demony w
pień. Vail Auvrey gdzieś zniknął, podobnie jak Soriel. Departament najwyraźniej
nie był zadowolony z powodu tego, co robił Nathiel, ale szybko się obudził.
Riel dotknął ziemi na trybunach i przywołał ogromne drzewo, które sięgnęło
mackami po mojego męża. Wstrzymałam dech, na szczęście odskoczył. Teraz stał
obok mnie i ciężko dyszał. Nie spojrzał mi w oczy, patrzył przed siebie.
– Zabierz stąd dzieci – syknął. Nie powinnam się
dziwić, to przecież Nathiel. Zawsze twierdził, że sam sobie ze wszystkim
poradzi. Odsuwał mnie od walki najdalej jak mógł. Miałam się z nim kłócić czy
może zastosować do jego rady? Wiedziałam, że w pojedynkę nie poradzi sobie z
departamentem. Nawet, jeśli nie było tu już jego ojca ani Soriela, to jednak
wciąż miał przed sobą Sapphire, Raidena i Riela.
– To rozkaz – powiedział Auvrey, patrząc na mnie
z ukosa. Nie wyglądał na zadowolonego.
Kiwnęłam posłusznie głową, choć najchętniej
zostałabym tu z nim. Musiałam ratować bliźniaki.
Kiedy Nathiel rzucił się do walki z drzewcem, ja
odsunęłam się od przerażonych dzieci.
– Nate – wymówienie imienia mojego syna było dla
mnie dziwnym doświadczeniem. Z trudem powstrzymałam się od wybuchnięcia płaczem
i przytulenia go do swojej piersi. Musiałam powstrzymać wzruszenie i radość. –
Rozumiem, że się boisz, bo nie wiesz kim jesteśmy. Rozumiem, że chcesz uciec i
się ukryć, ale nie możesz.
Chłopiec postawił krok w tył. Chwyciłam go za
rękę, żeby tylko nie uciekł. Wyglądał, jakby miał zaraz zacząć krzyczeć.
– Musisz iść z nami. Jeżeli nie chcesz zaufać
mi, zaufaj przynajmniej Aurze – powiedziałam z powagą, patrząc na zapłakaną
córkę. Nate spojrzał na swoją siostrę niepewnie i z drżącymi ustami.
Pięciolatka kiwnęła głową. Nawet nie musiała niczego mówić. Pomiędzy nimi
nawiązała się milcząca więź. Zaakceptowali to, że musimy razem współpracować.
Podniosłam się z ziemi i chwyciłam dzieci za
ręce. Dłużej się nie zastanawiałam, musieliśmy uciekać. W duchu modliłam się o
to, aby Nathiel dał sobie radę. Wiedziałam, że wyznawał zasadę: życie albo śmierć,
ale jednak wolałam, żeby w tej chwili zmądrzał.
Zbiegliśmy z trybun i wpadliśmy na arenę.
Znajdowało się tu jedno z nielicznych wyjść z tego okrutnego zamku – nasze
sojusznicze demony same to ustaliły. Powinnam przekraść się przez wschodnie
skrzydło.
Dzieci biegły ze mną wytrwale. Na szczęście przestały
już płakać, nie miałam też z nimi większego problemu. Spodziewałam się raczej,
że Aura będzie wyrywać się do ojca, a Nate uciekać, bo przecież ciągnie go
jakaś zupełnie obca osoba. Myliłam się. Może bliźniaki były po prostu w zbyt
wielkim szoku, żeby jakkolwiek zareagować?
– Mama, biegniemy do domu? – spytała nagle Aura.
Zerknęłam na nią i uśmiechnęłam się
pokrzepiająco.
– Tak, Aura.
– A tata?
– Tata do nas dotrze.
Kiedy spojrzałam przed siebie, cudem zdołałam
wyhamować. Przede mną wyrosła potężna roślina oblegana przez kolce. Najpierw
próbowała chwycić moje dzieci, a potem, gdy nie dało to skutku, bo wytrwale ich
broniłam, wystrzeliła w nas kolcami. W ostatniej chwili przytuliłam do siebie
bliźniaki. Poczułam przeszywający ból w plecach i ramionach. Na szczęście głowę
ukryłam, więc obeszło się bez dziur w mózgu. Tak, domyślałam się, że kolce były
zatrute. Przecież roślina nie zaistniała tylko po to, aby sprawić mi trochę
bólu. Riel wiedział co robi. Zapewne, gdy reszta zajmowała się walką z Nathielem,
on próbował mnie zatrzymać. To Vail Auvrey musiał wydać im rozkaz.
Skończyła się zabawa, czas było nam umierać.
Skrzywiłam się, ale podniosłam z klęczek.
Puściłam na chwilę dzieci – oboje wtulili się w siebie przerażeni. Wyrwałam
kolec z ramienia i chwyciłam za nóż. Nie czekałam aż dzika roślina się
zregeneruje. Podbiegłam do niej i odcięłam roślinne macki. Na szczęście nie
należała do tych z gatunku myślących, waliła na oślep, bo nie miała oczu.
Exitialis wylądowało w samym jej sercu, a ja zdziwiłam się swoim łatwym
triumfem.
Wyprostowałam się i wyjęłam kolejny kolec z ramienia. Pod skórą wyczuwałam czerwone bąble. Musiałam wyglądać, jakbym dostała ospy.
Wyprostowałam się i wyjęłam kolejny kolec z ramienia. Pod skórą wyczuwałam czerwone bąble. Musiałam wyglądać, jakbym dostała ospy.
Po mojej prawej rozległy się oklaski. To chore,
kiedy poznaje się po nich daną osobę, ale musiałam przyznać, że nikt nie robił
tego w tak irytujący i kpiący sposób. Moje serce szybciej zabiło. Vail Auvrey
tym razem nie uciekł z pola bitwy.
Spojrzałam na niego i wycofałam się w stronę
dzieci. Aura wtuliła się w moją nogę, a Nate w Aurę – on również bał się swojego
dziadka. Czy to nie dziwne? Przecież mieszkał z nim przez pięć lat. Musiał mu
zgotować prawdziwe piekło, skoro jego oczy zapełniły się łzami.
Vail szedł w naszą stronę powoli i leniwie. Ten
wstrętny, triumfalny uśmiech nie znikał z jego twarzy. Wiedział, że jestem
tchórzem, wiedział, że nie mogę się z nim mierzyć, dla niego byłam nic
nieznaczącym obiektem życiowym, który można było zabić z pomocą jednego palca.
Bałam się, to prawda, ale nie zamierzałam uciekać, kiedy nie miałam drogi
ucieczki.
Wystawiłam exitialis w stronę ojca Nathiela. To
go tylko rozbawiło. Uniósł brew i kiedy znalazł się już na wyciągnięcie
mojej ręki, chwycił za nóż własną dłonią. To mnie zdezorientowało. Spomiędzy jego
palców zaczął uciekać dym.
– Naprawdę sądzisz, że zrobisz mi tym krzywdę? –
spytał rozbawiony. Nie spuszczał ze mnie oczu. Nie mogłam wytrzymać jego
spojrzenia. Przecież to po nim Nathiel odziedziczył wygląd. Tak samo będzie
wyglądał w przyszłości Nate. I pomyśleć, że gdyby nasz syn tutaj został, mógłby stać się bronią w rękach departamentu, która próbowałaby nas wykończyć.
– Byłbym zapomniał – kontynuował swoje
przedstawienie Vail Auvrey. Jego głos wskazywał na to, że czuje się wyżej
postawiony niż ja. Wcale mnie to nie dziwiło. Przez to i ja poczułam się kimś
gorszym. – Witaj w rodzinie, Lauro.
Przeszyły mnie dreszcze. W jego oczach byłam
robakiem, ale miałam przynajmniej imię.
– Aż mnie skręca w żołądku, kiedy muszę oglądać
takie marne istoty noszące nasze nazwisko – powiedział już mniej zadowolony.
Jego uśmieszek wykrzywił się w grymasie. – Zawróciłaś mojemu synowi w głowie.
– To nie jest twój syn – powiedziałam,
zaskakując samą siebie. Słowa samoczynnie wylewały się z moich ust i wcale nie
brzmiały jak słowa osoby, która się bała. Zanim się obejrzałam, patrzyłam na
Vaila Auvreya z nienawiścią. To go najwyraźniej zdziwiło.
– Masz tupet, pół demonie – powiedział niskim,
przerażającym głosem. – Na szczęście nie wróżę ci długiego życia.
Chciał mi wyrwać nóż, ale ja zrobiłam to jako
pierwsza. Pociągnęłam go w swoją stronę, raniąc demoniczną dłoń w taki sposób,
że szef departamentu się skrzywił. Chyba oszalałam. Takie demony jak on nie
miały litości. Pogrywałam sobie z nim.
– Witaj na własnym pogrzebie – powiedział chłodno
szef departamentu i rozłożył ramiona w bok, wprawiając swoją szatę w ruch.
Kpina i triumf ustąpiły miejsca nienawiści.
Czarny dym otoczył mnie ze wszystkich stron.
Znów byłam zdana tylko na los, w końcu miałam przy sobie dzieci. To je musiałam
chronić w pierwszej kolejności.
Ciemność ograniczyła moje pole widzenia. Teraz
nie widziałam już zupełnie nic. Nawet głosy walki w tle ucichły. Słyszałam
tylko ciche pochlipywanie dzieci. Wciąż miałam wyciągnięte przed siebie
exitialis.
– Trzymajcie się mnie – szepnęłam do bliźniaków.
Jak na zawołanie, Aura zacisnęła mocniej rączki na nogawkach moich spodni.
Nie miałam wyboru. Nie mogłam stać w miejscu i
czekać na koniec. Musiałam posuwać się do przodu i wyjść z kręgu mocy Vaila
Auvreya. Sytuacja nie była wesoła. Miałam raczej małe szanse na wygraną. Po raz
kolejny musiałam liczyć na czyjś ratunek. Straszliwie mnie to irytowało. Chciałabym
być jak Calanthe, która nie bała się nikogo i niczego, sama siejąc postrach
wśród demonów i ludzi. Byłam jej córką, dlaczego nie mogłam być taka sama jak
ona?
Zacisnęłam usta.
– Czyżbyś się bała? – usłyszałam.
Skrzywiłam się. Tak, cholernie się bałam, wręcz
drżałam ze strachu, ale co miałam zrobić? Miałam cel i uparcie będę do niego
dążyła.
Usłyszałam po swojej lewej stronie szelest. Machnęłam
nożem, próbując trafić w cień, który się obok mnie przemykał, niestety,
trafiłam tylko w materiał. Cień przesunął się teraz po mojej prawej stronie.
Tym razem byłam bliżej do celu. Nawet nie byłam pewna tego czy to Vail Auvrey, czy
zwykły, pospolity demon. Po ciemku trudno było cokolwiek zauważyć.
– Chcę do domu – jęknęła płaczliwie Aura.
Nie odpowiedziałam, bo cień stanął teraz
naprzeciw mnie i spróbował mnie drasnąć. Udało mu się. Uciekł ze śmiechem,
który nie przypominał mi w żaden sposób ojca Nathiela. No, tak. Dlaczego ktoś
taki miałby sobie brudzić ręce? Zabicie mnie to tylko kwestia czasu.
Próbowałam się skupić. Już kiedyś słyszałam o
tym rodzaju magii. Demony mogły mieć specyficzne moce lub nie. Sapphire posługiwała
się magią mentalną, potrafiła wkradać się do ludzkich umysłów i robić z nimi co
tylko chciała, jednak mimo tego, potrafiła również władać cieniami. Każdy demon
potrafił to robić, ale najczęściej czyniły to te, które nie miały specjalnych
zdolności. Tak właśnie robił Vail Auvrey. Nie miał żadnej, konkretnej magii, w
przeciwieństwie do Soriela czy Nathiela, który odziedziczył najwyraźniej moc po
matce. Ich ojciec posługiwał się tylko cienistą magią, co oczywiście nie
oznaczało, że był słabszy niż jego synowie. Skoro do tej pory go nie zabili,
raczej można było uznać, że całkiem dobrze posługuje się swoją pospolitą magią.
Cienista moc mogła mieć wymiar mentalny,
defensywny lub bezpośredni. Vail zastosował właśnie mentalną broń cienistych
demonów. Próbował wywieźć mnie w pole, żeby tylko zaatakować mnie w najmniej
oczekiwanej chwili. Aren kiedyś opowiadał mi o tym rodzaju magii. Czy nie
twierdził, że nie da się uciec z cienistej bariery, nieważne jaką pokona się
odległość?
Stanęłam w miejscu.
Tak. Jedynym wyjściem było znalezienie demona,
który nad tym wszystkim władał. On wciąż tutaj był. Cień, który posyłał w moją
stronę był tylko przykrywką dla jego obecności. Miałam pewien ryzykowny plan.
Wzięłam głęboki wdech i przycisnęłam dzieci do
siebie.
– Od zawsze zastanawiało mnie, dlaczego sam szef
departamentu jest takim tchórzem – zaczęłam odważnie. Miałam przygotowany do
ataku nóż. – Nawet mój własny ojciec, który zarządzał departamentem potrafił
wyjść z cienia, żeby zawalczyć z Nox.
– Och, doprawdy? – zironizował starszy Auvrey.
Postawiłam krok w stronę skąd dochodził jego
głos. Choć fizycznie go nie widziałam to jednak jego głos umożliwiał mi dojście
do celu. Kolejny cień przebiegł obok mnie i zaśmiał mi się w ucho. Tym razem
zranił mnie czymś ostrym w ramię. Syknęłam z bólu. Nie miałam zbyt wiele czasu
na zabawę.
– Uważasz się za kogoś lepszego? – spytałam. – A
może gorszego i dlatego boisz się z nami walczyć?
– Zadziwia mnie twoja waleczna postawa, Lauro. Czyżbyś
miała jakiś plan? – zaśmiał się Vail. Najwyraźniej niełatwo było go wyprowadzić
z równowagi. Racja. To nie był Soriel ani Nathiel, choć byli spokrewnieni. Vail
Auvrey naprawdę był zapatrzony w siebie.
– Skąd – prychnęłam. – Po prostu doszłam do
wniosku, że tak naprawdę nie mam się czego bać. Takie demony zazwyczaj uciekają
i zostawiają mnóstwo roboty swoim podwładnym. Nie zdziwiłabym się, gdyby
pewnego dnia od ciebie uciekli.
– Zważaj na słowa – usłyszałam tuż nad uchem.
Vail musiał przenieść się ze swojej stałej pozycji za moje plecy. Mogłam spróbować
go zranić, ale to nie był jeszcze ten moment. Celowo minęłam się z jego
postacią. Teraz był tuż przede mną.
– I tak pisana jest mi śmierć, czyż nie? W końcu
jestem nic niewartą istotą, która tylko zajmuje czas tak wielkiego władcy jak
ty. – Moje słowa zaczęły przerażać nawet mnie. Brzmiałam zbyt odważnie,
zupełnie, jakbym to nie ja przemawiała własnymi ustami a Calanthe. Może nie tylko Aiden mi pomagał? Matka nigdy mnie nie zostawiła. – Powiem ci
coś. Nawet, jeśli zginę, Nox nie przestanie walczyć. W końcu cię wykończą.
Szef departamentu wybuchnął śmiechem. Znów
zamachnęłam się w jego stronę, celowo nie trafiając. Tym samym budowałam
wrażenie, że jestem wolniejsza i mało precyzyjna. Tak, zamierzałam wykorzystać
fakt, że nie byłam traktowana poważnie. Vail wcale nie musiał się trudzić, aby
ominąć moje ciosy, robił to od niechcenia.
– A więc wygłaszasz testament? – spytał starszy
Auvrey. – Bardzo mi przykro, ale nie przekażę go twoim przyjaciołom –
powiedział udawanym, smutnym głosem. – Zdechniesz bez pożegnania –
usłyszałam tuż nad uchem.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Nawzajem – syknęłam i zamachnęłam się nożem.
Usłyszałam syknięcie bólu. Nie musiałam dłużej czekać, cienista bariera zaczęła
się powoli rozpadać.
Zdołałam zaatakować Vaila Auvreya. I pomyśleć, że uczynił to ktoś, kto nie był najlepszym łowcą.
Zdołałam zaatakować Vaila Auvreya. I pomyśleć, że uczynił to ktoś, kto nie był najlepszym łowcą.
Kiedy przepełnione nienawiścią szmaragdowe oczy
wpatrywały się we mnie, wyjęłam nóż z brzucha szefa departamentu. Wokół niego zebrało
się mnóstwo cieni. Postawił krok w tył, co zaświadczyło o jego niepewności. Nie chciałam jednak triumfować. Vail
był osłabiony, ale bardzo zdenerwowany.
– Zginiesz – syknął przez zęby, chwytając się za
ranę w brzuchu. Pierwszy raz zobaczyłam jego prawdziwą twarz. Wykrzywioną z
bólu, nienawistną, złowrogą. Nie było w nim już krzty kpiny czy ironii. Nie
musiał grać.
Odepchnęłam pierwszy cień, odepchnęłam drugi
cień, trzeci zdołał mnie chwycić za nadgarstek i pociągnąć w swoją stronę. Aura
wydzierała się za moimi plecami. Odcięłam rękę cienistemu demonowi i
zaatakowałam następnego z nich. Nie, nie zamierzałam się poddawać. Wiedziałam,
że mam marne szanse w tym starciu, ale dlaczego miałabym nie próbować, skoro
miałam cel?
Vail Auvrey zniknął mi z oczu, ale demony wciąż
mnie atakowały, próbowały nawet porwać w swoje szpony Nate’a, na szczęście w
porę go ocaliłam. Patrzył na mnie swoimi wielkimi, przerażonymi, szmaragdowymi
oczami, jakbym to ja zrobiła mu krzywdę. Wciąż zastanawiałam się, jak mam mu
wyjaśnić kim jestem i co robię, ale nie miałam na to czasu.
Zdyszana i zmęczona starałam się odepchnąć od
nas kolejne, cieniste pokraki, jednak wychodziło mi to coraz gorzej.
Potrzebowałam siły, potrzebowałam pomocy, potrzebowałam wsparcia.
Kiedy jeden z demonów zamachnął się na mnie łapą, wiedziałam już, że nie zdążę się
obronić. W najgorszym wypadku mogłam skończyć z pokiereszowaną twarzą, na
szczęście tak się nie stało. Moje wewnętrzne prośby zostały wysłuchane.
– Jak ja nienawidzę Reverentii – usłyszałam
niezadowolony głos nastoletniej demonicy. Przede mną stanęła Andi. Uratowała
mnie. Odetchnęłam ze spokojem, ale nie zaprzestałam walczyć.
– Dziękuję – szepnęłam, stając plecami do
nastolatki.
– Do usług – dodał Alec. Tym razem to on obronił
mnie przed atakującym demonem. – Gratulujeę odnalezienia syna.
Kiwnęłam dziękująco głową.
– Lepiej się stąd wycofajmy – mruknęła Andi,
cofając się do samych drzwi.
Spojrzałam do góry na trybuny. Nathielowi
pomagała teraz trójka naszych łowców – Ethan, Aren i Sorathiel. Wiedziałam, że
nic złego mu nie grozi. Departament musiał dostać rozkaz powrotu, ponieważ
wszyscy naraz wycofali się do wyjścia lub po prostu zniknęli. Czy mieliśmy
uznać, że wygraliśmy tą bitwę? Nie do końca. Cienistych pokrak było tu coraz
więcej, zalewały nas z każdej strony.
Andi kopnęła w drzwi wywarzając je. Była tylko
nastolatką, a miała więcej siły niż niejedna dziewczyna w jej wieku. Może to
kwestia jej demonicznego pochodzenia.
– Uciekamy! – wykrzyknęła do reszty, w tym i do
mnie. Nie oglądałam się na resztę łowców, chwyciłam dzieci za ręce i wybiegłam
na zewnątrz.
Cóż, nigdy nie sądziłam, że widok nieba
Reverentii mnie ucieszy. Do tej pory czułam niepokój na samą myśl o znalezieniu
się w tej krainie, teraz stwierdziłam, że to zamek jest siedliskiem zła
głównego, nie sama kraina.
Wszyscy wybiegliśmy na zewnątrz. Przez całą
drogę na niewielkie wzgórze, z którego mieliśmy skoczyć, nikt się nie odezwał.
Nathiel mimo rozległych i licznych ran, chwycił Nate’a na ręce, ponieważ zaczął
mi się wyrywać, krzycząc i płacząc, że chce wracać. Teraz siedział u ojca na
ramionach i starał się mu wyrwać wszystkie włosy z głowy. Nie miałam mu tego za złe. Po prostu był przerażony.
Aura również znalazła miejsce w czyichś
ramionach – ja nie byłam w stanie biec i ją nieść, trucizna z kolców w końcu
dała o sobie znać. Zaczynałam mieć nudności, na dodatek było mi coraz słabiej.
To uczucie przypomniało mi o dniu, kiedy po raz pierwszy zostałam zraniona
przez demona. To było na jednej z imprez Nathiela i Sorathiela. Przypadkowo
wplątałam się w to głupie przedstawienie. Wtedy zemdlałam na oczach chłopaków.
Teraz nie zamierzałam odlatywać. Nie, póki nie znajdę się w domu.
– Domyślam się, że to Nate był powodem waszej
podróży do zamku? – zagadał w biegu Ethan. Spoglądał na mnie, jednak nie mogłam
mu odpowiedzieć. Po prostu kiwnęłam głową i na tym skończyła się nasza
„rozmowa”. Do samego wzgórza zgodnie milczeliśmy.
Na szczęście żadne demony nie podążały naszymi
śladami. Wychodziło na to, że departament puścił nas wolno. Wcale mnie to nie
dziwiło. Zapewne mieli jakiś większy plan na naszą śmierć.
Kiedy wracaliśmy do świata ludzi, nikt z nas nie
przejmował się już odstępami czasowymi. Skoczyliśmy ze wzgórza zgodnie, jak
zespół. Kiedy już leciałam, wiedziałam, że to koniec mojej wytrwałości.
Trucizna wyssała ze mnie wszystkie siły i dlatego stałam się lecącą bezwładnie
kukłą. Mój powrót był bolesny. Uderzyłam w ziemię tak mocno, że zabrakło mi na
moment powietrza w płucach. Chwilę leżałam w bezruchu, a potem Nathiel przetoczył mnie na
plecy. Spojrzałam w jego zadowoloną twarz z krzywym uśmieszkiem. Był
szczęśliwy, nawet bardziej niż ja.
– Miło cię znów zobaczyć – szepnęłam zbolałym
głosem. Zamrugałam kilka razy oczami, pragnąc odzyskać właściwą ostrość obrazu,
nie było to jednak łatwe.
– Nie mogłem mieć lepszej żony – usłyszałam w
zamian za to, a kiedy poczułam na swoich ustach mocny i gorący pocałunek,
odpłynęłam w ciepły rejs do krainy snów.
Nie,
niczym się nie martwiłam. Wiedziałam, że lada moment się zbudzę. Tyle, że tym
razem będzie przy mnie cała moja rodzina. Nathiel, Calanthia, Aura oraz… mój
odnaleziony po pięciu latach syn – Nate. Niczego więcej nie potrzebowałam do
szczęścia.
Podoba mi się, jak Laura dorasta i dojrzewa jako postać. Zaczynam ją powoli uwielbiać.
OdpowiedzUsuńTen rozdział trzymał mnie w napięciu od początku do samego końca. Dużo się działo, akcja wyszła świetnie i nie mogłam oderwać wzroku. Cieszę się, że Vaid oberwał. Może przestanie być tak irytujący. Nate wrócił ze wszystkimi do domu. To też szczęśliwa rzecz, choć podejrzewam, że przez Laurą i Nathielem dużo pracy, żeby przyzwyczaić do siebie syna. Nie będzie to przyjemne, ale jestem dobrej myśli.
Pozdrawiam
Co za rozdział. Miałam ochotę wkroczyć do tej akcji i powalić kilkukrotnie Vaila swoją łopatą. Boże, jak ten demon działa mi na nerwy. Nie mógłby w końcu zdechnąć? Wszystkim wyszłoby to na dobre.
OdpowiedzUsuńŚwietne opisy, mocne w sarkazm dialogi, wyczuwalne emocje. Uwiodłaś mnie tym rozdziałem, a pocałunek Lauriela na końcu wywołał mój uśmiech. Oto Auvreyowie są razem. Nate! <3
Ach. Pięknie.