niedziela, 1 stycznia 2017

[TOM 3] Rozdział 6 - "Witaj na własnym pogrzebie"

Użyj mocy" – te dwa proste słowa wdarły się do mojej głowy nim całkowicie się poddałam. Wiedziałam, kto do mnie przemawia. Wciąż nie mogłam nadziwić się temu, że mój własny ojciec, który nienawidził mnie za życia, próbował mi pomóc po śmierci. Chciałabym go spytać dlaczego to robi, ale nie miałam na to czasu.
Wciąż nie potrafiłam używać swojej mocy. Uwalniał ją tylko strach i złość. Mogłam nią wyrządzić wiele szkód nie tylko swoim wrogom, ale również sprzymierzeńcom. Energia, jaką musiałam zużyć, żeby ją uwolnić była potężna. Istniała możliwość, że stracę świadomość lub odlecę do krainy snów na kolejne dni, a wtedy nie będę miała pewności, że ocaliłam swoją rodzinę. To było jednak jedyne rozwiązanie, jakie mogłam teraz zastosować, przynajmniej do czasu, kiedy nie dotrze tu Nathiel.
Tym razem strach i złość zmieszały się ze sobą. Dzieciom nic nie groziło – były ukryte w moich ramionach, ale ja byłam raniona przez demony. Wystarczyło, że wyobraziłam sobie ich śmierć i nagle zniknęły. Wiatr, który mnie otaczał uniósł się ku górze. Jak przez mgłę widziałam, że członkowie departamentu ode mnie odskakują. Cały czas powtarzałam sobie: nie trać kontroli, ale przychodziło mi to z trudem. Potężne uczucie nienawiści i złości chciało się ze mnie uwolnić i nie mogłam go zatrzymać. Przycisnęłam bliźniaki do piersi i zacisnęłam mocno powieki.
Nate próbował się wyrwać. Był przerażony, nie wiedział kto i po co go trzyma, płakał. To samo robiła Aura, tyle, że w przeciwieństwie do brata wiedziała kim jestem i chciała przy mnie zostać – zaciskała małe piąstki na mojej koszulce i kryła głowę.
– Dobrze, maleńka! – usłyszałam nagle entuzjastyczny krzyk Nathiela. Podniosłam głowę i zobaczyłam jak rzuca się na najbliżej stojącego Raidena z nożem. Śmiał się, śmiał się jak ten siedemnastoletni Nathiel, którego kiedyś znałam. Znów był dzieciakiem zadowolonym z bitwy. Nie przeszkadzało mu nawet to, że jest ranny. Ostatecznie demony były w stanie znieść wiele bólu.
Moja moc się uspokoiła. Wkoło panował już tylko chaos spowodowany przez młodego Auvreya, który chciał wyciąć wszystkie demony w pień. Vail Auvrey gdzieś zniknął, podobnie jak Soriel. Departament najwyraźniej nie był zadowolony z powodu tego, co robił Nathiel, ale szybko się obudził. Riel dotknął ziemi na trybunach i przywołał ogromne drzewo, które sięgnęło mackami po mojego męża. Wstrzymałam dech, na szczęście odskoczył. Teraz stał obok mnie i ciężko dyszał. Nie spojrzał mi w oczy, patrzył przed siebie.
– Zabierz stąd dzieci – syknął. Nie powinnam się dziwić, to przecież Nathiel. Zawsze twierdził, że sam sobie ze wszystkim poradzi. Odsuwał mnie od walki najdalej jak mógł. Miałam się z nim kłócić czy może zastosować do jego rady? Wiedziałam, że w pojedynkę nie poradzi sobie z departamentem. Nawet, jeśli nie było tu już jego ojca ani Soriela, to jednak wciąż miał przed sobą Sapphire, Raidena i Riela.
– To rozkaz – powiedział Auvrey, patrząc na mnie z ukosa. Nie wyglądał na zadowolonego.
Kiwnęłam posłusznie głową, choć najchętniej zostałabym tu z nim. Musiałam ratować bliźniaki.
Kiedy Nathiel rzucił się do walki z drzewcem, ja odsunęłam się od przerażonych dzieci.
– Nate – wymówienie imienia mojego syna było dla mnie dziwnym doświadczeniem. Z trudem powstrzymałam się od wybuchnięcia płaczem i przytulenia go do swojej piersi. Musiałam powstrzymać wzruszenie i radość. – Rozumiem, że się boisz, bo nie wiesz kim jesteśmy. Rozumiem, że chcesz uciec i się ukryć, ale nie możesz.
Chłopiec postawił krok w tył. Chwyciłam go za rękę, żeby tylko nie uciekł. Wyglądał, jakby miał zaraz zacząć krzyczeć.
– Musisz iść z nami. Jeżeli nie chcesz zaufać mi, zaufaj przynajmniej Aurze – powiedziałam z powagą, patrząc na zapłakaną córkę. Nate spojrzał na swoją siostrę niepewnie i z drżącymi ustami. Pięciolatka kiwnęła głową. Nawet nie musiała niczego mówić. Pomiędzy nimi nawiązała się milcząca więź. Zaakceptowali to, że musimy razem współpracować.
Podniosłam się z ziemi i chwyciłam dzieci za ręce. Dłużej się nie zastanawiałam, musieliśmy uciekać. W duchu modliłam się o to, aby Nathiel dał sobie radę. Wiedziałam, że wyznawał zasadę: życie albo śmierć, ale jednak wolałam, żeby w tej chwili zmądrzał.
Zbiegliśmy z trybun i wpadliśmy na arenę. Znajdowało się tu jedno z nielicznych wyjść z tego okrutnego zamku – nasze sojusznicze demony same to ustaliły. Powinnam przekraść się przez wschodnie skrzydło.
Dzieci biegły ze mną wytrwale. Na szczęście przestały już płakać, nie miałam też z nimi większego problemu. Spodziewałam się raczej, że Aura będzie wyrywać się do ojca, a Nate uciekać, bo przecież ciągnie go jakaś zupełnie obca osoba. Myliłam się. Może bliźniaki były po prostu w zbyt wielkim szoku, żeby jakkolwiek zareagować?
– Mama, biegniemy do domu? – spytała nagle Aura.
Zerknęłam na nią i uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
– Tak, Aura.
– A tata?
– Tata do nas dotrze.
Kiedy spojrzałam przed siebie, cudem zdołałam wyhamować. Przede mną wyrosła potężna roślina oblegana przez kolce. Najpierw próbowała chwycić moje dzieci, a potem, gdy nie dało to skutku, bo wytrwale ich broniłam, wystrzeliła w nas kolcami. W ostatniej chwili przytuliłam do siebie bliźniaki. Poczułam przeszywający ból w plecach i ramionach. Na szczęście głowę ukryłam, więc obeszło się bez dziur w mózgu. Tak, domyślałam się, że kolce były zatrute. Przecież roślina nie zaistniała tylko po to, aby sprawić mi trochę bólu. Riel wiedział co robi. Zapewne, gdy reszta zajmowała się walką z Nathielem, on próbował mnie zatrzymać. To Vail Auvrey musiał wydać im rozkaz. Skończyła się zabawa, czas było nam umierać.
Skrzywiłam się, ale podniosłam z klęczek. Puściłam na chwilę dzieci – oboje wtulili się w siebie przerażeni. Wyrwałam kolec z ramienia i chwyciłam za nóż. Nie czekałam aż dzika roślina się zregeneruje. Podbiegłam do niej i odcięłam roślinne macki. Na szczęście nie należała do tych z gatunku myślących, waliła na oślep, bo nie miała oczu. Exitialis wylądowało w samym jej sercu, a ja zdziwiłam się swoim łatwym triumfem. 
Wyprostowałam się i wyjęłam kolejny kolec z ramienia. Pod skórą wyczuwałam czerwone bąble. Musiałam wyglądać, jakbym dostała ospy.
Po mojej prawej rozległy się oklaski. To chore, kiedy poznaje się po nich daną osobę, ale musiałam przyznać, że nikt nie robił tego w tak irytujący i kpiący sposób. Moje serce szybciej zabiło. Vail Auvrey tym razem nie uciekł z pola bitwy.
Spojrzałam na niego i wycofałam się w stronę dzieci. Aura wtuliła się w moją nogę, a Nate w Aurę – on również bał się swojego dziadka. Czy to nie dziwne? Przecież mieszkał z nim przez pięć lat. Musiał mu zgotować prawdziwe piekło, skoro jego oczy zapełniły się łzami.
Vail szedł w naszą stronę powoli i leniwie. Ten wstrętny, triumfalny uśmiech nie znikał z jego twarzy. Wiedział, że jestem tchórzem, wiedział, że nie mogę się z nim mierzyć, dla niego byłam nic nieznaczącym obiektem życiowym, który można było zabić z pomocą jednego palca. Bałam się, to prawda, ale nie zamierzałam uciekać, kiedy nie miałam drogi ucieczki.
Wystawiłam exitialis w stronę ojca Nathiela. To go tylko rozbawiło. Uniósł brew i kiedy znalazł się już na wyciągnięcie mojej ręki, chwycił za nóż własną dłonią. To mnie zdezorientowało. Spomiędzy jego palców zaczął uciekać dym.
– Naprawdę sądzisz, że zrobisz mi tym krzywdę? – spytał rozbawiony. Nie spuszczał ze mnie oczu. Nie mogłam wytrzymać jego spojrzenia. Przecież to po nim Nathiel odziedziczył wygląd. Tak samo będzie wyglądał w przyszłości Nate. I pomyśleć, że gdyby nasz syn tutaj został, mógłby stać się bronią w rękach departamentu, która próbowałaby nas wykończyć.
– Byłbym zapomniał – kontynuował swoje przedstawienie Vail Auvrey. Jego głos wskazywał na to, że czuje się wyżej postawiony niż ja. Wcale mnie to nie dziwiło. Przez to i ja poczułam się kimś gorszym. – Witaj w rodzinie, Lauro.
Przeszyły mnie dreszcze. W jego oczach byłam robakiem, ale miałam przynajmniej imię.
– Aż mnie skręca w żołądku, kiedy muszę oglądać takie marne istoty noszące nasze nazwisko – powiedział już mniej zadowolony. Jego uśmieszek wykrzywił się w grymasie. – Zawróciłaś mojemu synowi w głowie.
– To nie jest twój syn – powiedziałam, zaskakując samą siebie. Słowa samoczynnie wylewały się z moich ust i wcale nie brzmiały jak słowa osoby, która się bała. Zanim się obejrzałam, patrzyłam na Vaila Auvreya z nienawiścią. To go najwyraźniej zdziwiło.
– Masz tupet, pół demonie – powiedział niskim, przerażającym głosem. – Na szczęście nie wróżę ci długiego życia.
Chciał mi wyrwać nóż, ale ja zrobiłam to jako pierwsza. Pociągnęłam go w swoją stronę, raniąc demoniczną dłoń w taki sposób, że szef departamentu się skrzywił. Chyba oszalałam. Takie demony jak on nie miały litości. Pogrywałam sobie z nim.
– Witaj na własnym pogrzebie – powiedział chłodno szef departamentu i rozłożył ramiona w bok, wprawiając swoją szatę w ruch. Kpina i triumf ustąpiły miejsca nienawiści.
Czarny dym otoczył mnie ze wszystkich stron. Znów byłam zdana tylko na los, w końcu miałam przy sobie dzieci. To je musiałam chronić w pierwszej kolejności.
Ciemność ograniczyła moje pole widzenia. Teraz nie widziałam już zupełnie nic. Nawet głosy walki w tle ucichły. Słyszałam tylko ciche pochlipywanie dzieci. Wciąż miałam wyciągnięte przed siebie exitialis.
– Trzymajcie się mnie – szepnęłam do bliźniaków. Jak na zawołanie, Aura zacisnęła mocniej rączki na nogawkach moich spodni.
Nie miałam wyboru. Nie mogłam stać w miejscu i czekać na koniec. Musiałam posuwać się do przodu i wyjść z kręgu mocy Vaila Auvreya. Sytuacja nie była wesoła. Miałam raczej małe szanse na wygraną. Po raz kolejny musiałam liczyć na czyjś ratunek. Straszliwie mnie to irytowało. Chciałabym być jak Calanthe, która nie bała się nikogo i niczego, sama siejąc postrach wśród demonów i ludzi. Byłam jej córką, dlaczego nie mogłam być taka sama jak ona?
Zacisnęłam usta.
– Czyżbyś się bała? – usłyszałam.
Skrzywiłam się. Tak, cholernie się bałam, wręcz drżałam ze strachu, ale co miałam zrobić? Miałam cel i uparcie będę do niego dążyła.
Usłyszałam po swojej lewej stronie szelest. Machnęłam nożem, próbując trafić w cień, który się obok mnie przemykał, niestety, trafiłam tylko w materiał. Cień przesunął się teraz po mojej prawej stronie. Tym razem byłam bliżej do celu. Nawet nie byłam pewna tego czy to Vail Auvrey, czy zwykły, pospolity demon. Po ciemku trudno było cokolwiek zauważyć.
– Chcę do domu – jęknęła płaczliwie Aura.
Nie odpowiedziałam, bo cień stanął teraz naprzeciw mnie i spróbował mnie drasnąć. Udało mu się. Uciekł ze śmiechem, który nie przypominał mi w żaden sposób ojca Nathiela. No, tak. Dlaczego ktoś taki miałby sobie brudzić ręce? Zabicie mnie to tylko kwestia czasu.
Próbowałam się skupić. Już kiedyś słyszałam o tym rodzaju magii. Demony mogły mieć specyficzne moce lub nie. Sapphire posługiwała się magią mentalną, potrafiła wkradać się do ludzkich umysłów i robić z nimi co tylko chciała, jednak mimo tego, potrafiła również władać cieniami. Każdy demon potrafił to robić, ale najczęściej czyniły to te, które nie miały specjalnych zdolności. Tak właśnie robił Vail Auvrey. Nie miał żadnej, konkretnej magii, w przeciwieństwie do Soriela czy Nathiela, który odziedziczył najwyraźniej moc po matce. Ich ojciec posługiwał się tylko cienistą magią, co oczywiście nie oznaczało, że był słabszy niż jego synowie. Skoro do tej pory go nie zabili, raczej można było uznać, że całkiem dobrze posługuje się swoją pospolitą magią.
Cienista moc mogła mieć wymiar mentalny, defensywny lub bezpośredni. Vail zastosował właśnie mentalną broń cienistych demonów. Próbował wywieźć mnie w pole, żeby tylko zaatakować mnie w najmniej oczekiwanej chwili. Aren kiedyś opowiadał mi o tym rodzaju magii. Czy nie twierdził, że nie da się uciec z cienistej bariery, nieważne jaką pokona się odległość?
Stanęłam w miejscu.
Tak. Jedynym wyjściem było znalezienie demona, który nad tym wszystkim władał. On wciąż tutaj był. Cień, który posyłał w moją stronę był tylko przykrywką dla jego obecności. Miałam pewien ryzykowny plan.
Wzięłam głęboki wdech i przycisnęłam dzieci do siebie.
– Od zawsze zastanawiało mnie, dlaczego sam szef departamentu jest takim tchórzem – zaczęłam odważnie. Miałam przygotowany do ataku nóż. – Nawet mój własny ojciec, który zarządzał departamentem potrafił wyjść z cienia, żeby zawalczyć z Nox.
– Och, doprawdy? – zironizował starszy Auvrey.
Postawiłam krok w stronę skąd dochodził jego głos. Choć fizycznie go nie widziałam to jednak jego głos umożliwiał mi dojście do celu. Kolejny cień przebiegł obok mnie i zaśmiał mi się w ucho. Tym razem zranił mnie czymś ostrym w ramię. Syknęłam z bólu. Nie miałam zbyt wiele czasu na zabawę.
– Uważasz się za kogoś lepszego? – spytałam. – A może gorszego i dlatego boisz się z nami walczyć?
– Zadziwia mnie twoja waleczna postawa, Lauro. Czyżbyś miała jakiś plan? – zaśmiał się Vail. Najwyraźniej niełatwo było go wyprowadzić z równowagi. Racja. To nie był Soriel ani Nathiel, choć byli spokrewnieni. Vail Auvrey naprawdę był zapatrzony w siebie.
– Skąd – prychnęłam. – Po prostu doszłam do wniosku, że tak naprawdę nie mam się czego bać. Takie demony zazwyczaj uciekają i zostawiają mnóstwo roboty swoim podwładnym. Nie zdziwiłabym się, gdyby pewnego dnia od ciebie uciekli.
– Zważaj na słowa – usłyszałam tuż nad uchem. Vail musiał przenieść się ze swojej stałej pozycji za moje plecy. Mogłam spróbować go zranić, ale to nie był jeszcze ten moment. Celowo minęłam się z jego postacią. Teraz był tuż przede mną.
– I tak pisana jest mi śmierć, czyż nie? W końcu jestem nic niewartą istotą, która tylko zajmuje czas tak wielkiego władcy jak ty. – Moje słowa zaczęły przerażać nawet mnie. Brzmiałam zbyt odważnie, zupełnie, jakbym to nie ja przemawiała własnymi ustami a Calanthe. Może nie tylko Aiden mi pomagał? Matka nigdy mnie nie zostawiła. – Powiem ci coś. Nawet, jeśli zginę, Nox nie przestanie walczyć. W końcu cię wykończą.
Szef departamentu wybuchnął śmiechem. Znów zamachnęłam się w jego stronę, celowo nie trafiając. Tym samym budowałam wrażenie, że jestem wolniejsza i mało precyzyjna. Tak, zamierzałam wykorzystać fakt, że nie byłam traktowana poważnie. Vail wcale nie musiał się trudzić, aby ominąć moje ciosy, robił to od niechcenia.
– A więc wygłaszasz testament? – spytał starszy Auvrey. – Bardzo mi przykro, ale nie przekażę go twoim przyjaciołom – powiedział udawanym, smutnym głosem. – Zdechniesz bez pożegnania – usłyszałam tuż nad uchem.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Nawzajem – syknęłam i zamachnęłam się nożem. Usłyszałam syknięcie bólu. Nie musiałam dłużej czekać, cienista bariera zaczęła się powoli rozpadać. 
Zdołałam zaatakować Vaila Auvreya. I pomyśleć, że uczynił to ktoś, kto nie był najlepszym łowcą.
Kiedy przepełnione nienawiścią szmaragdowe oczy wpatrywały się we mnie, wyjęłam nóż z brzucha szefa departamentu. Wokół niego zebrało się mnóstwo cieni. Postawił krok w tył, co zaświadczyło o jego niepewności. Nie chciałam jednak triumfować. Vail był osłabiony, ale bardzo zdenerwowany.
– Zginiesz – syknął przez zęby, chwytając się za ranę w brzuchu. Pierwszy raz zobaczyłam jego prawdziwą twarz. Wykrzywioną z bólu, nienawistną, złowrogą. Nie było w nim już krzty kpiny czy ironii. Nie musiał grać.
Odepchnęłam pierwszy cień, odepchnęłam drugi cień, trzeci zdołał mnie chwycić za nadgarstek i pociągnąć w swoją stronę. Aura wydzierała się za moimi plecami. Odcięłam rękę cienistemu demonowi i zaatakowałam następnego z nich. Nie, nie zamierzałam się poddawać. Wiedziałam, że mam marne szanse w tym starciu, ale dlaczego miałabym nie próbować, skoro miałam cel?
Vail Auvrey zniknął mi z oczu, ale demony wciąż mnie atakowały, próbowały nawet porwać w swoje szpony Nate’a, na szczęście w porę go ocaliłam. Patrzył na mnie swoimi wielkimi, przerażonymi, szmaragdowymi oczami, jakbym to ja zrobiła mu krzywdę. Wciąż zastanawiałam się, jak mam mu wyjaśnić kim jestem i co robię, ale nie miałam na to czasu.
Zdyszana i zmęczona starałam się odepchnąć od nas kolejne, cieniste pokraki, jednak wychodziło mi to coraz gorzej. Potrzebowałam siły, potrzebowałam pomocy, potrzebowałam wsparcia.
Kiedy jeden z demonów zamachnął się na mnie  łapą, wiedziałam już, że nie zdążę się obronić. W najgorszym wypadku mogłam skończyć z pokiereszowaną twarzą, na szczęście tak się nie stało. Moje wewnętrzne prośby zostały wysłuchane.
– Jak ja nienawidzę Reverentii – usłyszałam niezadowolony głos nastoletniej demonicy. Przede mną stanęła Andi. Uratowała mnie. Odetchnęłam ze spokojem, ale nie zaprzestałam walczyć.
– Dziękuję – szepnęłam, stając plecami do nastolatki.
– Do usług – dodał Alec. Tym razem to on obronił mnie przed atakującym demonem. – Gratulujeę odnalezienia syna.
Kiwnęłam dziękująco głową.
– Lepiej się stąd wycofajmy – mruknęła Andi, cofając się do samych drzwi.
Spojrzałam do góry na trybuny. Nathielowi pomagała teraz trójka naszych łowców – Ethan, Aren i Sorathiel. Wiedziałam, że nic złego mu nie grozi. Departament musiał dostać rozkaz powrotu, ponieważ wszyscy naraz wycofali się do wyjścia lub po prostu zniknęli. Czy mieliśmy uznać, że wygraliśmy tą bitwę? Nie do końca. Cienistych pokrak było tu coraz więcej, zalewały nas z każdej strony.
Andi kopnęła w drzwi wywarzając je. Była tylko nastolatką, a miała więcej siły niż niejedna dziewczyna w jej wieku. Może to kwestia jej demonicznego pochodzenia.
– Uciekamy! – wykrzyknęła do reszty, w tym i do mnie. Nie oglądałam się na resztę łowców, chwyciłam dzieci za ręce i wybiegłam na zewnątrz.
Cóż, nigdy nie sądziłam, że widok nieba Reverentii mnie ucieszy. Do tej pory czułam niepokój na samą myśl o znalezieniu się w tej krainie, teraz stwierdziłam, że to zamek jest siedliskiem zła głównego, nie sama kraina.
Wszyscy wybiegliśmy na zewnątrz. Przez całą drogę na niewielkie wzgórze, z którego mieliśmy skoczyć, nikt się nie odezwał. Nathiel mimo rozległych i licznych ran, chwycił Nate’a na ręce, ponieważ zaczął mi się wyrywać, krzycząc i płacząc, że chce wracać. Teraz siedział u ojca na ramionach i starał się mu wyrwać wszystkie włosy z głowy. Nie miałam mu tego za złe. Po prostu był przerażony.
Aura również znalazła miejsce w czyichś ramionach – ja nie byłam w stanie biec i ją nieść, trucizna z kolców w końcu dała o sobie znać. Zaczynałam mieć nudności, na dodatek było mi coraz słabiej. To uczucie przypomniało mi o dniu, kiedy po raz pierwszy zostałam zraniona przez demona. To było na jednej z imprez Nathiela i Sorathiela. Przypadkowo wplątałam się w to głupie przedstawienie. Wtedy zemdlałam na oczach chłopaków. Teraz nie zamierzałam odlatywać. Nie, póki nie znajdę się w domu.
– Domyślam się, że to Nate był powodem waszej podróży do zamku? – zagadał w biegu Ethan. Spoglądał na mnie, jednak nie mogłam mu odpowiedzieć. Po prostu kiwnęłam głową i na tym skończyła się nasza „rozmowa”. Do samego wzgórza zgodnie milczeliśmy.
Na szczęście żadne demony nie podążały naszymi śladami. Wychodziło na to, że departament puścił nas wolno. Wcale mnie to nie dziwiło. Zapewne mieli jakiś większy plan na naszą śmierć.
Kiedy wracaliśmy do świata ludzi, nikt z nas nie przejmował się już odstępami czasowymi. Skoczyliśmy ze wzgórza zgodnie, jak zespół. Kiedy już leciałam, wiedziałam, że to koniec mojej wytrwałości. Trucizna wyssała ze mnie wszystkie siły i dlatego stałam się lecącą bezwładnie kukłą. Mój powrót był bolesny. Uderzyłam w ziemię tak mocno, że zabrakło mi na moment powietrza w płucach. Chwilę leżałam w bezruchu, a potem Nathiel przetoczył mnie na plecy. Spojrzałam w jego zadowoloną twarz z krzywym uśmieszkiem. Był szczęśliwy, nawet bardziej niż ja.
– Miło cię znów zobaczyć – szepnęłam zbolałym głosem. Zamrugałam kilka razy oczami, pragnąc odzyskać właściwą ostrość obrazu, nie było to jednak łatwe.
– Nie mogłem mieć lepszej żony – usłyszałam w zamian za to, a kiedy poczułam na swoich ustach mocny i gorący pocałunek, odpłynęłam w ciepły rejs do krainy snów.
 Nie, niczym się nie martwiłam. Wiedziałam, że lada moment się zbudzę. Tyle, że tym razem będzie przy mnie cała moja rodzina. Nathiel, Calanthia, Aura oraz… mój odnaleziony po pięciu latach syn – Nate. Niczego więcej nie potrzebowałam do szczęścia.

2 komentarze:

  1. Podoba mi się, jak Laura dorasta i dojrzewa jako postać. Zaczynam ją powoli uwielbiać.
    Ten rozdział trzymał mnie w napięciu od początku do samego końca. Dużo się działo, akcja wyszła świetnie i nie mogłam oderwać wzroku. Cieszę się, że Vaid oberwał. Może przestanie być tak irytujący. Nate wrócił ze wszystkimi do domu. To też szczęśliwa rzecz, choć podejrzewam, że przez Laurą i Nathielem dużo pracy, żeby przyzwyczaić do siebie syna. Nie będzie to przyjemne, ale jestem dobrej myśli.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za rozdział. Miałam ochotę wkroczyć do tej akcji i powalić kilkukrotnie Vaila swoją łopatą. Boże, jak ten demon działa mi na nerwy. Nie mógłby w końcu zdechnąć? Wszystkim wyszłoby to na dobre.
    Świetne opisy, mocne w sarkazm dialogi, wyczuwalne emocje. Uwiodłaś mnie tym rozdziałem, a pocałunek Lauriela na końcu wywołał mój uśmiech. Oto Auvreyowie są razem. Nate! <3
    Ach. Pięknie.

    OdpowiedzUsuń