niedziela, 8 stycznia 2017

[TOM 3] Rozdział 7 - "Szczęśliwa rodzina"

Rozdział, który pokazuje, że odzyskanie Nate'a nie oznacza od razu, że wszystko będzie piękne. Najpierw bardzo nejtowo, na koniec krótki wątek związany z Madlene. 
***
Miało być pięknie, ale zapomniałam, że nie żyjemy w bajce.
Odkąd wróciliśmy  z Reverentii, już nic nie było takie jak dawniej, a to wszystko dlatego, że wrócił do nas Nate. Kiedy tylko wybudziłam się z krótkiej śpiączki spowodowanej przez kolce dziwnej, reverentyjskiej rośliny, moja radość została stłumiona u podstaw. Nathiel siedział z zapłakaną Calanthią na kolanach, Anastasia tuliła się przestraszona do Amy, a Aura siedziała nachmurzona na sofie – zapewne była zazdrosna o tuloną przez ojca siostrę. To był dla mnie naprawdę dziwny obrazek. Nikt nie był zadowolony. Przez myśl mi przeszło, że Nate wrócił do Reverentii, dlatego zerwałam się z łóżka. Kiedy spytałam gdzie znajduje się mój syn, wszyscy zgodnie wskazali palcami na kuchnię. Nie rozumiałam o co im chodziło. Chciałam do niego iść. Już walecznie odsuwałam koc, kiedy przytrzymała mnie w miejscu moja przyjaciółka.
– Powinnaś odpoczywać – stwierdziła.
– Zbyt długo już odpoczywam – odpowiedziałam. Kiedy Amy nie mogła mnie dłużej utrzymać, do akcji włączył się Nathiel. Stanął nade mną razem z córką na rękach i przytrzymał moje ramię. Nie wyglądał na szczęśliwego. Nie potrafiłam tego zrozumieć.
– Co się dzieje? – spytałam wtedy przestraszona. Calanthia spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Przeraziło mnie to, że miała całą podrapaną do krwi twarz. Nigdy nie chciałam zobaczyć swojej małej córki w takim stanie. Wstrzymałam dech i wyciągnęłam po nią ręce. To prawda, że Nate wrócił, ale nie mogłam zapominać o reszcie moich dzieci.
Nathiel przekazał mi Calanthię i usiadł obok mnie, chwilę potem dołączyła do nas Aura. Obydwie dziewczynki przytuliły się do mnie, jakby spotkało je coś naprawdę strasznego. Znów spojrzałam pytająco na męża. Miałam dziwne wrażenie, że to wszystko miało związek z Natem. Oczekiwałam, że ktoś wyjaśni mi całe zajście.
– Naszemu synowi odbiło – mruknął niepocieszony ojciec, marszcząc czoło. – Przez całą podróż był cichy, spokojny i przerażony, a gdy trafiliśmy do organizacji i zobaczył tych wszystkich ludzi, skulił się w kącie i zaczął płakać. Podeszła do niego Calanthia, chciała mu powiedzieć, żeby się nie bał, a ten wpadł w szał i zaczął ją atakować. Nie uwierzysz, nawet Aura przyszła z pomocą swojej siostrze i też oberwała – powiedział niezadowolony Nathiel. Spojrzałam na starszą córkę, która przybrała obrażoną minę i pokazała mi ranę na swojej ręce. A więc nie była niezadowolona z tego powodu, że ojciec tulił jej siostrę, tylko z tego, że Nate, którego lubiła, nagle ją zaatakował. Pogłaskałam moje córki po głowach. Calanthia tylko zachlipała w moją koszulkę i skuliła się. – Próbowaliśmy go uspokoić przez całą godzinę, ale to nie dawało skutku. Wydzierał się, że chce wracać do Reverentii, pogryzł nas wszystkich, podrapał i zdenerwował. Pokój obrad wyglądał, jakby przeszło przez nie tornado – skrzywił się Auvrey. – Ostatecznie zamknęliśmy go w kuchni.
Zdziwiłam się.
– Naprawdę to zrobiliście?
– Sam tam wszedł, skulił się w kącie i wyjął z szuflady noże. Ma pięć lat, ale całkiem nieźle radzi sobie już z magią, gdy ktoś próbował wejść do kuchni, zaraz próbowałam go atakować – mruknął niezadowolony Nathiel. – Teraz siedzi tam już drugą godzinę i milczy.
Długo się nie zastanawiałam. Zbyt długo szukałam już mojego syna, zbyt długo przyglądałam się w snach jak cierpi. Nie obchodziło mnie, czy zrobi mi krzywdę, zamierzałam do niego pójść, przytulić go do piersi i powiedzieć, że jest bezpieczny. Oczywiście reszta organizacji z Nathielem na czele nie akceptowała tego pomysłu. Starali się mnie od tego odciągnąć, ale nie dałam za wygraną. W końcu mój mąż poszedł razem ze mną. Kiedy otworzyliśmy drzwi, mały Nate podniósł głowę do góry i skierował w naszą stronę rękę. Nóż uderzył w drzwi.
– Nate, nie jesteśmy twoimi wrogami – zaczęłam. – Jesteśmy twoimi rodzicami.
– N-nie wiem co to! – pisnął przerażony Nate. – Chcę do Reverentii!
– I co, będą cię tam traktować jak psa? – prychnął oburzony Nathiel. Spojrzałam na niego karcąco. Po pierwsze Nate nie wiedział co to jest pies, po drugie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że był traktowany źle. Wychowywał się w Reverentii pięć lat, a tam nie było rozróżnienia na dobro i zło. Był pewien, że to właśnie tak traktuje się wszystkie dzieci, nieważne czy w świecie demonów, czy w tym dziwnym świecie, w którym znajdował się teraz.
– Tu ci będzie dobrze, Nate – zaczęłam na nowo. – Będziesz miał się z kim bawić, nie będziesz już więcej głodny, już zawsze będzie ci ciepło i nie poczujesz chłodu – wymieniałam. To zdołało trochę zawrócić w głowie malca. Opuścił mimowolnie rękę w dół i spojrzał niepewnie na drzwi. Nawet przestał płakać.
– Dlaczego? – spytał cichutko.
– Bo tak jak traktowali cię w Reverentii, tak nie traktuje się żadnego dziecka. Nie tu – mruknął niezadowolony Nathiel. Zdziwiłam się, kiedy uklęknął pod drzwiami i pchnął w stronę syna lizaka. Nate spojrzał zdziwiony najpierw na swojego ojca, a potem na lizaka. – Słodycze. Najlepsze pod słońcem jedzenie. Będziesz miał ich pod dostatkiem, jeśli dasz się oswo… – spojrzałam karcąco na Nathiela – jeśli nam zaufasz.
Auvrey używał zbyt skomplikowanych słów jak dla pięciolatka chowanego w demonicznym świecie. On nie miał pojęcia co to jest zaufanie. Będziemy musieli go nauczyć naprawdę wielu rzeczy. Nie chciałam, żeby Nathiel właśnie tak nazywał przywracanie syna do ludzkości, ale… tak, to będzie wyglądało jak oswajanie przerażonego zwierzęcia z nową sytuacją i światem.
Nate sięgnął bladą rączką po lizaka. Długo trudził się, żeby go rozpakować, ale jak na pierwszy raz nie wyszło mu najgorzej. Zanim włożył słodycz do buzi, powąchał go i zmarszczył czoło. Zapewne takiego zapachu jeszcze nigdy nie poczuł. Dopiero po dłuższej chwili postanowił spróbować nowego eksperymentu. Kiedy ugryzł lizaka, w oczach zebrały mu się łzy.
– Go się liże a nie gryzie – powiedział oburzony Nathiel. Szturchnęłam go. Powinien być bardziej delikatny.
Nate wystawił język i dotknął nim lizaka. Najwyraźniej mu posmakowało, bo chwilę potem zajadał się nim bez opamiętania, a oczy błyszczały mu jak głodnemu zwierzęciu. No, tak, kiedy przyszedł na posiedzenie departamentu, powiedział, że chce mu się jeść. Minęło kilka, jak nie kilkanaście godzin od tego momentu. Musiał być niesamowicie głodny. Gdyby pozwolił nam wejść do kuchni, przyrządziłabym mu coś dobrego, ale na razie się na to nie zanosiło.
Gdy Nathiel uchylił drzwi, Nate zastygł w bezruchu i napiął mięśnie. Spoglądał na nas czujnie zielonymi oczami.
– Wejdziemy, dobra? Nie zrobimy ci krzywdy – powiedział Auvrey. Nie powinien tak gwałtownie postępować. Otworzenie drzwi na oścież nie było dobrym rozwiązaniem. Nate natychmiastowo zaczął się wydzierać, wyć i rzucać w nas nożami. W ostatniej chwili wypchnęłam swojego męża z pola rażenia i zdołałam chwycić drzwi, żeby je zamknąć. Miałam ochotę przekląć jego głupotę. Byliśmy już naprawdę blisko zbudowania z naszym synem małej więzi zaufania.
– Jedyne co musisz pamiętać, Nathiel to, że Nate jest teraz jak zwierzę, bo tak był chowany w Reverentii – odezwałam się z westchnięciem. – Musisz być ostrożny. Wiem, że to nie brzmi dobrze, ale zapomnij o tym, że Nate jest człowiekiem.
– A więc mam myśleć o nim jak o psie? – spytał nachmurzony Auvrey, pocierając głowę. Kiedy wciągnęłam go z powrotem do pokoju, uderzył się we framugę drzwi, na szczęście nie miał mi tego za złe. Gdybym go w porę nie odciągnęła, mógłby mieć w tej głowie nóż.
– Tak, wiem, to brzmi naprawdę strasznie, ale… tak, musisz traktować go jak psa, którego trzeba powoli oswajać.
 Tamtego wieczoru spędziliśmy kilka godzin na układaniu planu i próbie zbliżenia się do syna. Mieliśmy cztery podejścia. Żadne z nich nie było udane. Wszyscy członkowie Nox zdążyli się już rozejść do domów. Calanthię i Aurę położyliśmy do łóżka razem z Anastasią. Został tylko Sorathiel, który do późna zajmował się sprawami organizacji. Przyglądał się nam znad papierów i przysłuchiwał naszej strategii. W pewnym momencie stwierdziłam, że zaczynamy brzmieć z Nathielem jak dzieci. Rzucaliśmy coraz to głupszymi pomysłami. Bo czy rzucanie cukierkami do głodnego Nate’a, który będzie szedł ich śladami aż do drzwi było mądre? Nie. Nasz syn nie był głupi, był po prostu odrobinę bardziej naiwny niż jego siostra bliźniaczka.
Kiedy wybiła druga godzina, Sorathiel skończył swoją robotę, życzył nam powodzenia i ruszył do sypialni. Zostaliśmy sami. Nathiel na chwilę zdołał zapomnieć o czekającym nas wyzwaniu. Wyruszył do dwudziestoczterogodzinnego sklepu i kupił nam oraz Nate’owi kilka przekąsek. Nie mogliśmy trzymać syna w takim stanie, w jakim był. Kiedy otworzyliśmy cicho drzwi kuchni, okazało się, że wcale nie potrzebował jedzenia. Sam zdołał je znaleźć. Lodówka była otwarta i wylewał się z niej na krzesło keczup. Pod krzesłem leżał o otwarte pudełko z serem. Całą drogę do śpiącego w kącie kuchni Nate’a zdobił szlak z chleba, szynki i ogórka. Kiedy to ujrzałam, w oczach zebrały mi się łzy.
Nasze małe ¾ demona było pogrążone w twardym śnie. Spokojnie zdołaliśmy go przenieść do jednego z pokoi, który zazwyczaj zajmowaliśmy razem z Nathielem i Aurą, gdy byliśmy w organizacji. Usunęliśmy po cichu wszystkie ostre i twarde przedmioty, które mogłyby nam zrobić krzywdę, gdyby Nate niespodziewanie się przebudził. Chciałam przy nim zostać całą noc, ale wiedziałam, że nawet, jeśli jest pięciolatkiem, to wciąż nie było bezpieczne. Z bólem musieliśmy go zostawić, ale czuwaliśmy w salonie przez całą noc. Tylko na chwilę przysnęłam na ramieniu Nathiela. Byłam już naprawdę zmęczona wszystkimi misjami i nieprzespanymi nocami, kiedy śniłam o Natcie. Miałam nadzieję, że gdy zamknę oczy, koszmary znikną. Miałam racje. To, że mój syn pojawiał się ciągle w moich snach, nie było winą mocy mentalnej Sapphire czy kogoś innego. To ja sama tworzyłam w swojej głowie najgorsze scenariusze. Próbowałam sobie wmówić, że tak naprawdę nigdy nie przeżyłam jego utraty. Z roku na rok czułam się z tym coraz gorzej.
Obudziliśmy się wczesnym porankiem, kiedy słońce zaczęło wdzierać się siłą do środka przez okno w salonie. Nie spodziewałam się, że pierwszą osobą, którą ujrzę zaraz po przebudzeniu będzie Nate. Siedział na stole – bo zapewne nie wiedział do czego tak naprawdę służy – i przypatrywał się nam uważnie. W ręku trzymał kawałek cytryny. Zapewne uznał to za całkiem dobre śniadanie. W Reverentii musiał mieć o wiele gorsze posiłki. Aż bałam się pomyśleć, co mogli mu dawać do jedzenia, bo chyba nie uczyli go od maleńkiego wysysać energię z cieni? Nie. Musieli to zrobić.
– Dzień dobry, Nate – przywitałam się niepewnie z chłopcem. Starałam się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Z salonu nie usnęliśmy żadnych ostrych i niebezpiecznych rzeczy. Byliśmy odsłonięci.
Mały demon drgnął niespokojnie, ale nie odezwał się. No, tak. Zapewne nie potrafił używać żadnych zwrotów grzecznościowych. Zastanawiałam się co zrobi. Ucieknie? Zacznie krzyczeć i płakać? Zaatakuje nas? O dziwo nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Wystawił tylko cytrynę przed siebie, jakby chciał mi ją przekazać. Widziałam jak krzywi się z niesmakiem.
– To nie są słodycze – powiedział cicho.
Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
– To cytryna – odpowiedziałam spokojnie.
Chłopiec przygarnął owoc z powrotem do siebie i zmarszczył czoło, oglądając go z każdej strony.
– Co się z nią robi? – spytał niepewnie.
– Można ją jeść, ale raczej używa się jej do herbaty – przerwałam i spojrzałam na chłopca. Wciąż zapominałam, że nie znał najprostszych rzeczy z naszego świata. Szybko wyjaśniłam o co chodzi. – Herbata to gorący napój. Dzieci zazwyczaj piją ją na słodko. Na pewno by ci posmakowała. Z cytryny robi się też różne słodycze.
Zielone oczy zaświeciły się z radości.
– I wtedy już nie są takie niedobre? – spytał podejrzliwie.
– Tak, wtedy całkowicie zmieniają swój smak.
– Daj mi je.
Spojrzałam na zmarszczone czółko pięciolatka, który wciąż miał na sobie obdartą koszulkę i przydługie spodnie. Wyglądał jak mały dzikus. Zapewne wiele czasu minie, zanim uda nam się go w końcu wrzucić do wanny, wykąpać i ubrać w nowe ciuchy.
– Nie mam ich – westchnęłam i odsunęłam od siebie śpiącego Nathiela. Ten burknął coś przez sen i przytulił się do poduszki, która znajdowała się na oparciu sofy. – Jeśli chcesz to pójdziemy razem do kuchni, tego pomieszczenia, w którym wczoraj siedziałeś i zrobię ci coś słodkiego do zjedzenia.
Nate chwilę się wahał, ale w końcu kiwnął głową. Najbardziej rozbawiło mnie to, że przekazał mi cytrynę, zupełnie, jakbym miała jej użyć do zrobienia słodkiego omleta. Uśmiechnęłam się do niego i z trudem powstrzymałam od poklepania po głowie. Nie chciałam stracić jeszcze ręki. Nate wciąż podchodził do mnie ostrożnie, choć na pewno bał się mniej niż wczoraj. Najwyraźniej instynkt musiał mu podpowiedzieć, że skoro zasnął w ciepłym łóżku ze swoim misiem, nie chcieliśmy mu zrobić krzywdy.
Weszłam do kuchni, a za mną poczłapał mały Nate. Bez słowa zabrałam się za robienie omleta. Chłopiec cały czas mi się przyglądał, ale nie podchodził zbyt blisko. W pewnym momencie bardzo się zirytował tym, że nie może doskoczyć do patelni. Wtedy podsunął krzesło do blatu, wszedł na nie i usiadł na szafce. Od tamtej pory czujnie go obserwowałam, bo widziałam, że chce sięgnąć palcem do omleta na rozgrzanej patelni.
– Będzie boleć, jeśli to zrobisz – powiedziałam spokojnie.
Nate stwierdził chyba, że to ja zamierzam zrobić mu krzywdę, bo odsunął się ode mnie przerażony.
– Patelnia jest rozgrzana i możesz się poparzyć – dodałam szybko.
– I co wtedy? – zapytał niepewnie chłopiec.
– Będziesz miał czerwonego, napuchniętego palca, ewentualnie pojawi się na nim pęcherz.
Syn spojrzał na mnie z podziwem. Miałam wrażenie, że jestem dla niego jakąś wielką encyklopedią na temat życia. Szybko zaczął się otwierać i zadawał mi coraz więcej pytań. Najpierw zaczął od poszczególnych przedmiotów, które znajdują się w kuchni, potem zainteresował się jedzeniem, które wczoraj zjadł. Bardzo posmakował mu żółty ser. Obiecałam, że jeżeli nie naje się omletem, zrobię mu z nim kanapki.
Śniadanie było gotowe. Nate wyciągnął po nie ręce jak wygłodniałe zwierze. Potrząsnęłam głową i pokazałam palcem na stół.
– W naszym świecie je się widelcem i nożem. – Podstawiłam mu wszystkie niezbędne do jedzenia rzeczy i odsunęłam krzesło po to, aby na nim usiadł. Dopóki się nie odsunęłam, stał i patrzył się na mnie z niepokojem w oczach. Tak, miało minąć jeszcze wiele czasu, zanim go do siebie przyzwyczaimy.
Pomimo kłopotów, Nate okazał się być bardzo bystrym chłopcem. Szybko pojął jak je się widelcem i stwierdził, że w życiu nie jadł czegoś tak dobrego. Znów patrzył na mnie z równoczesnym podziwem i niepewnością w oczach. Zadał mi nawet pytanie czy jestem jakimś magikiem. Zaśmiałam się i odpowiedziałam, że jestem zwyczajną kobietą. Nie chciałam mu na razie mieszać w głowie i opowiadać o całym naszym rodzinnym zagmatwaniu. Nie chciałam też wspominać, że został porwany zaraz po narodzinach i urodził się właśnie w tym świecie. Zamierzałam mu o wszystkim opowiedzieć, kiedy już się do nas przyzwyczai i pozwoli siebie dotknąć.
Tak minął pierwszy dzień oswajania Nate’a. Schody zaczęły się później. Musieliśmy go jakoś przetransportować do naszego mieszkania, a on bardzo nie chciał wychodzić z organizacji. Uznał, że na zewnątrz czają się potwory i będą go chciały zjeść. Aura, która była piekielnie obrażona na swojego brata, nie chciała nam pomóc. Powtarzała ciągle, że Nate jest głupi i go nie rozumie. Calanthia była przerażona obecnością Nate’a i cały czas pytała swojego ojca, czy będzie tak już na zawsze. Żadne z naszych dzieci nie było zadowolone z obecnej sytuacji, co i nas nie cieszyło. Wychodziło na to, że będziemy musieli oswoić nie tylko syna, ale również córki.
Nate ostatecznie znalazł się u nas w domu. Oczywiście na miejscu rozpętał wielką wojnę, a potem uciekł do pierwszego lepszego pomieszczenia, którym był pokój Aury i ukrył się pod łóżkiem. Sytuacja z organizacji Nox powtórzyła się. Znów straciliśmy całe zaufanie syna i nie mogliśmy się do niego zbliżać. Aura była wściekła, że brat zajął jej pokój. Kilkakrotnie próbowała się do niego podkraść, ale surowo jej tego zabranialiśmy. Nate był w tym momencie nieobliczalny i mógł jej zrobić krzywdę.
– Ale to jest mój pokój! – burzyła się Aura.
– Niedługo to będzie też pokój Nate’a – odpowiedział beztrosko Nathiel, wzruszając ramionami. – Oczywiście jak się ucywilizuje – dodał pod nosem.
– Ale ja nie chcę! – krzyczała córka, tupiąc nogą.
– Jeszcze niedawno poszłaś po niego do Reverentii.
– Ale już go nie lubię!
Dziękowaliśmy Sorathielowi, który dał nam cały tydzień przerwy od misji. Wiedział z czym musimy się uporać w domu, a jedna osoba mogła sobie nie dać rady z tym całym chaosem. Miałam wtedy tylko nadzieję, że po tygodniu wszystko wróci do normy.
Noc ku zadowoleniu naszych córek spędziliśmy wszyscy w czwórkę. Calanthia początkowo bała się zasnąć, bo wmawiała sobie, że Nate tu przyjdzie, ale ostatecznie przylgnęła do swojego ojca i usnęła. Aura długo kręciła się w łóżku, mrucząc coś do siebie, a ja starałam się czuwać, gdy Nathiel spał. Wytrzymałam w takim stanie do wschodu słońca, ale potem nie miałam już wpływu na swoje powieki. Marzyłam o tym, by wreszcie się wyspać, a od jakiegoś czasu nie było mi to dane. Obudziłam się dwie godziny później, kiedy słońce wisiało już wysoko na niebie. Sprawdziłam czy cała moja rodzina (oczywiście bez Nate’a) pogrążona jest we śnie. Początkowo myślałam, że tak, dopiero kilka minut później obudziłam się na tyle, żeby zdać sobie sprawę z tego, iż nie ma z nami Aury. Zerwałam się do góry, budząc tym samym Nathiela i Calanthię. Młodsza córka natychmiastowo wybuchła płaczem. Nie powiedziałam Auvreyowi o co chodzi. Nie miałam na to czasu. Po prostu zerwałam się do góry i pobiegłam do pokoju Aury. Bałam się tego, co mogłam zastać na miejscu, przecież znałam swoją córkę. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że umie walczyć o swoje i kiedy słowa nie działały, zabierała się do rękoczynów, a przecież w przeciwieństwie do swojego brata nie potrafiła jeszcze tak dobrze władać magią. Nate był na wygranej pozycji, mógł nawet zabić swoją bliźniaczkę i to tylko z powodu panicznego strachu.
Kiedy znalazłam się pod drzwiami zauważyłam, że są uchylone. Chciałam je pchnąć, ale zanim to zrobiłam usłyszałam spokojny głos córki.
– Ja nie wiem czego ty się boisz, Nate. Mama i tata są fajni, wiesz? Calanthia trochę mniej, ale jest naszą siostrą – mówiła. 
Zdziwiłam się. Czy wspominaliśmy jej, że Nate to jej brat? Nie, ale mogła to w końcu wywnioskować sama. Nie była głupia. 
– Nie wiem dlaczego ciebie zabrali tam do tej dziwnej krainy, ale tutaj jest fajniej, wiesz?
– B-boję się – odpowiedział płaczliwym głosem chłopiec. – Tam nie było fajnie, ale… ale…
– Przestań płakać!
Oburzona dziewczynka najwyraźniej zdzieliła swojego brata piszczącym misiem po głowie. Wstrzymałam dech. Bałam się, że Nate naprawdę zrobi jej w końcu krzywdę.
– Bolało – jęknął pięciolatek.
– Miało boleć! Bo mi też zrobiłeś wcześniej krzywdę! I Calanthii! Calanthia się ciebie teraz boi i ciągle ryczy, a ja nie lubię jak ryczy, bo to wkurzające. Wiesz co się mówi jak zrobi się komuś krzywdę i się tego żałuję? – spytała z powagą Aura. – Przepraszam.
Nastąpiła cisza.
– P-przepraszam – powiedział cichutko Nate.
– No! Będzie z ciebie prawdziwy brat!
Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się delikatnie. Trochę się uspokoiłam, choć wciąż uważałam, że to nie jest najlepszy pomysł, aby bliźniaki przebywały ze sobą w jednym pokoju. Postanowiłam, że będę stać pod drzwiami tyle czasu, ile będę musiała.
Dziś mijał tydzień odkąd Nate pojawił się w naszym domu. Wciąż nie było łatwo, ale przynajmniej nie był sam. Ostatecznie ugięliśmy się pod prośbami Aury i pozwoliliśmy im zamieszkać razem w jednym pokoju. Dziś kupiliśmy Nate’owi łóżko i wstawiliśmy je do pokoju. Oczywiście kiedy Nathiel wszedł z nim do pokoju, przerażony chłopiec skrył się w kącie. Aura zdążyła się już przyzwyczaić do dziwnych wybryków brata. Zawsze, kiedy uciekał, siadała obok niego i przyglądała się naszym poczynaniom. Naprawdę bardzo dużo nam pomagała. Kiedy chcieliśmy nakarmić Nate’a to ona przynosiła mu do pokoju jedzenie i towarzyszyła przez cały posiłek. Dzięki niej udało nam się go nawet wykąpać. Przekonaliśmy go tylko tym, że będzie mógł wejść do wanny z Aurą. Pierwszy raz tego dnia usłyszałam pod drzwiami łazienki jak nasz syn się śmieje. Bardzo mnie to ucieszyło. Najwyraźniej polubił kąpiele wodne. Instrukcje używania żelu do kąpieli i wycierania się ręcznikiem uzyskał od swojej siostry. To zabawne, ale Nate słuchał tylko i wyłącznie Aury. Robił wszystko co mu rozkazała, zupełnie, jakby widział w niej swojego wodza. Oczami podążał za nią jak za królową, którą trzeba było czcić.
Calanthia wciąż bała się Nate’a, ale widziałam, że próbuje przezwyciężyć strach, tak jak przystało na wnuczkę Calanthe. Co jakiś czas zaglądała do pokoju przez otwarte drzwi i przyglądała się rodzeństwu, które bawiło się całymi dniami. Aura zaprosiła ją raz do zabawy, ale ta szybko do nas uciekła. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu aż cała trójka zacznie się ze sobą bawić. Dzieci zawsze znajdywały ze sobą wspólny język, tylko… co z nami? Kiedy to do nas Nate się przyzwyczai? Czy przestanie traktować nas jak wrogów? Czy może już zawsze będzie się nas bał?
Westchnęłam i przełożyłam mokrą ścierkę przez ramię. Było przed dwudziestą drugą. Właśnie skończyłam myć naczynia. Nathiel siedział w pokoju z Calanthią i czytał jej bajkę na dobranoc. Na szczęście nie bała się już spać sama, nie dręczyły ją również koszmary z Natem w roli głównej. Były postępy, choć niewielkie.
Postanowiłam, że pójdę zobaczyć co robią bliźniaki Auvrey. Już nie musiałam się czaić pod drzwiami, żeby posłuchać co robią. Wystarczyło, że zapukałam cicho do drzwi i wchodziłam do środka. Dzisiaj również tak zrobiłam. Dziwiło mnie, że w środku panował spokój. Zero krzyków, śmiechów i oddźwięków niewinnych bitew. Czy moje dzieci jeszcze żyły?
Weszłam niepewnie do pokoju. I nagle wszystko stało się jasne: bliźniaki spały, na dodatek w jednym łóżku. Między nimi leżał duży miś, do którego tuliły się przez sen. Wyglądali słodko i spokojnie. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
Dzisiaj bardzo wcześniej zasnęli. Może to kwestia dwugodzinnej zabawy w wodzie, a może małego remontu w pokoju Aury, który przystosowaliśmy teraz do dwójki dzieci?
Przykryłam bliźniaki kołdrą i szepnęłam ciche „dobranoc”. Jeszcze długo nie mogłam opuścić ich pokoju. Patrzyłam się na nich jak zafascynowana. Byłam równocześnie szczęśliwa i odrobinę smutna. Szczęśliwa, bo Nate był wreszcie z nami, smutna, bo nie potrafiliśmy sobie z nim poradzić. Miałam wrażenie, że naszemu synowi wciąż czegoś brakowało i na pewno nie chodziło tu o Reverentię czy ludzi z którymi tam przebywał. Aura przy kolacji wspominała nam, że Nate’owi jest tutaj lepiej, bo w końcu ma się z kim bawić i nigdy nie głoduje. Może sam tego nie dostrzegł, ale wyglądał teraz jak zwyczajny pięciolatek. Nie miał już rozwichrzonych włosków, smutnych oczu, przeraźliwie bladej skóry i słabego ciała. Nie chodził w podartych ciuchach i nie bawił się starymi misiami. Dogadzaliśmy mu tak, jak tylko mogliśmy. Miałam nadzieję, że to nie doprowadzi do zbytniego rozpieszczenia naszego syna.
– Łał, śpią – odezwał się szeptem Nathiel. Przestraszyłam się, bo stanął za mną całkowicie niespodziewanie, na szczęście nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Mąż położył głowę na moim ramieniu i objął mnie w pasie. Uśmiechał się. – Chyba Nate’owi jest tu coraz lepiej.
– Tak sądzisz? – spytałam, unosząc pogryzioną do krwi rękę. Wczoraj jeden z bliźniaków rzucił się na mnie z zębami, kiedy za bardzo się do niego zbliżyłam.
– Laura. – Nathiel westchnął ciężko. – Wiem, że to nie jest to czego chciałaś, ale…
– Nathiel – zaczęłam, wyrywając się delikatnie z jego uścisku i obracając w jego stronę. Spojrzałam mu prosto w oczy. Czułam się już naprawdę zmęczona. – Byliśmy strasznymi egoistami. Myśleliśmy cały czas o tym jak odzyskać Nate’a, ale nie myśleliśmy o tym, jak trudno będzie go przyzwyczaić do nowego życia – westchnęłam. – Chcieliśmy go przy sobie po prostu mieć, dlatego… dlatego jest nam ciężko. Chcieliśmy być od razu szczęśliwą rodziną.
– Co ty wygadujesz, głupia? – spytał z prychnięciem Auvrey. Posłał mi niespodziewanego i bolesnego pstryczka w czoło, a potem ściągnął brwi. – Jesteśmy szczęśliwą rodziną, nawet mimo tego, że Nate zachowuje się jak mały dzikus. Myślisz, że już zawsze tak będzie? – spytał, patrząc mi prosto w oczy.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze, spoglądając w pusty kąt pokoju. – Na razie nie jest kolorowo.
– I jeszcze długo nie będzie, ale liczy się to, że wszyscy jesteśmy wreszcie w komplecie. – Auvrey uśmiechnął się szeroko, jak zadowolone z życia dziecko. No, tak. Wciąż zapominałam o tym, że jest największym optymistą w tej rodzinie.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Bez jego entuzjazmu wielu rzeczy w życiu nie potrafiłabym znieść.
– Poradzimy sobie. Razem. – Nathiel puścił mi oczko.
– Tak – potwierdziłam z westchnięciem i znów spojrzałam na bliźniaki. – Z czasem powinno być lepiej.
– Nie powinno, BĘDZIE lepiej. Przecież już teraz Nate zaprzyjaźnił się z Aurą. Ostatnio słyszałem, jak mówił do niej „dzień dobry”, a za obiad nawet podziękował – zaśmiał się cicho. Przytulił mnie do swego boku i pocałował w policzek. – Nie dość, że nasza córka uczy go manier to jeszcze go zmienia – zachichotał.
– Fakt – przyznałam z uśmiechem, wtulając się w bok męża. Teraz obydwoje wpatrywaliśmy się w bliźniaki. I pomyśleć, że to dzięki nam istnieją. Nawet, jeśli Nate był małym dzikusem, nie zamieniłabym go na innego syna. Kochałam go.
– Ostatnio widziałem też, że gdy jedliśmy kolację, przyglądał nam się zza rogu.
– Naprawdę? – zdziwiłam się. To była dobra wiadomość. Miałam nadzieję, że już niedługo podejdzie do stołu i zje z nami normalny posiłek. Wtedy naprawdę będziemy kompletną i szczęśliwą rodziną.
– Co się tak dziwisz? Nate powoli się przyzwyczaja. Nie będzie wiecznie taki podejrzliwy i ostrożny. W końcu się z nami zaprzyjaźni, a potem nas pokocha.
Kiwnęłam głową. Tak, Nathiel miał racje. Musiałam przestać się tak przejmować. Byłam tym wykończona. Marzyłam aż w końcu położę się do łóżka i usnę, nie myśląc o demonach czy naszych problemach związanych z Natem.
Wtuliłam się w pierś męża, który zakołysał mnie w swoich ramionach. Zrobiłam się straszliwie senna. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila tego bujania się na statku i po prostu usnę wtulona w jego pierś. Nie. Miałam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Zapewne położę się dopiero przed północą.
Oderwałam się delikatnie od Auvreya akurat w chwili, gdy Calanthia uchyliła niepewnie drzwi od pokoju. Spojrzałam na nią pytająco.
– Tejefon dźwoni – powiedziała zaspanym głosem córka, a potem ziewnęła potężnie. No, tak, Nathiel musiał zostawić telefon u Calanthii w pokoju.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie na śpiące bliźniaki i poszłam sprawdzić kto chce się skontaktować z nami o tej porze. Zaspana dwulatka prawie natychmiastowo wskoczyła do łóżka i pogrążyła się we śnie. Zdołałam odebrać połączenie i pocałować ją szybko w czoło na dobranoc. Nawet nie spojrzałam na to, kto dzwoni, ale gdy wychodziłam już z pokoju i usłyszałam płynący z głośnika głos, nie musiałam się nad tym dłużej zastanawiać. To była jedna z la bonne fee – Martha.
– Przepraszam, że dzwonię tak późno – odezwała się. – Nie, nie dzieje się nic złego, po prostu chciałam cię powiadomić o tym, że znalazłam dla ciebie nauczyciela, który pomoże ci opanować magię.
Zdziwiłam się, ale i ucieszyłam. Byłam jej wdzięczna za pomoc. Na kartce zapisałam adres i datę, kiedy mam się pojawić u tej osoby. Chciałam zadać jeszcze kilka pytań, ale Martha stwierdziła, że musi kończyć. W tle słyszałam jakiś męski głos. Zapewne to Clay do niej przyszedł. Kulturalnie podziękowałam i życzyłam im miłej nocy.
Uśmiechnęłam się do siebie i schowałam karteczkę do kieszeni. Wszystko zaczęło się powoli układać. Trzeba było tylko czasu, żeby to uporządkować.
***
– Nie wytrzymam.
Śpiewająca czarodziejka przytuliła się do białego, świeżo wymytego sedesu i jęknęła bezradnie. To już drugi tydzień choroby. Miała dosyć tego ciągłego wymiotowania i gorączki. Zastanawiała się czy to nie jakaś poważniejsza dolegliwość. Mikstury na grypę żołądkową już dawno zaczęłyby działać, tak samo jak milion innych eliksirów, które zażyła w ostatnich dniach. A może to właśnie od ich nadmiaru lądowała w toalecie średnio trzy razy na dobę? Chyba popadała w jakieś skrajności. Nigdy nie ufała lekarzom i bardzo rzadko do nich chodziła, ale skoro ten stan trzymał się jej tak długo, może powinna w końcu do jakiegoś pójść? Aren popierał ten pomysł.
– Już lepiej? – dosłyszała pod drzwiami.
– Chyba tak – powiedziała zmęczona dziewczyna. Przymknęła oczy, żeby tylko nie patrzeć na wirujące przed jej oczami, łazienkowe kafelki. Zazwyczaj czuła się tak, gdy spożyła zbyt dużą ilość alkoholu, ale ostatnio przecież niczego nie piła.
– Mam coś dla ciebie – odezwał się Aren.
– Co takiego?
Podłoga zaszurała cicho, gdy pół demon popchnął kartonowe pudełko przez dziurę znajdującą się pomiędzy drzwiami a kafelkami. Madlene spojrzała w tył zmęczonym wzrokiem. Miała wrażenie, że sam widok tych wielkich, błękitnych liter sprawi, że lada moment zwymiotuje.
– Zwariowałeś?! – pisnęła.
– Wszystko jest możliwe, Mad.
Czarodziejka jęknęła i uderzyła trzy razy głową w sedes. Test ciążowy to ostatnia rzecz, jaką chciała teraz wykonywać, ale co miała powiedzieć Arenowi? Nie mogłaby go skłamać. Zaraz by zgadł, że kłamie. Wystarczy, że sięgnąłby do śmietnika, gdzie zapewne spocznie niezużyty test.
Jak to ustrojstwo się wykonywało? Jak się odczytywało? Pierwszy raz widziała coś takiego na oczy. Chciało jej się śmiać, ale nie w taki sposób, jakby była rozbawiona. To byłby tragiczny śmiech. Zapewne w środku znajdzie jakąś przydługą informację na temat wykonywania testu ciążowego. Zrobi to, żeby Aren dał jej spokój. Czasem miała wrażenie, że on sam martwił się o nią bardziej, niż ona o siebie.
– Pójdę zrobić herbatę. Wrócę tu za jakieś dziesięć minut, dobrze? – spytał przez drzwi Aren. Madlene odetchnęła z ulgą i szybko zatwierdziła to zapytanie. Do czytania instrukcji przystąpiła wówczas, gdy kroki ucichły. Teraz była zupełnie sama.
Samo wykonywanie testu nie trwało dłużej niż pięć minut. Schemat był łatwy do zapamiętania. Jedna kreska – brak ciąży, dwie kreski – ciąża. Istniała jeszcze możliwość nieudanego wykonania testu, ale tej opcji nie rozważała, w końcu zrobiła wszystko tak jak powinna. Na wynik czekało się do pięciu minut, ale skoro ktoś miał już objawy typowe dla któregoś z rzędu miesiąca ciąży, mógł się spodziewać dobrej lub złej wiadomości już w ciągu kilkudziesięciu sekund. Madlene oczywiście zwlekała z odczytem. Wolałaby chyba najpierw sprawdzić to w kartach…
Całe dziesięć minut przesiedziała na kafelkach, trzymając w sztywnej ręce test. Bała się na niego spojrzeć. W końcu przy drzwiach pojawił się Aren. Kiedy się odezwał, mimowolnie spojrzała w dół. Najpierw zamrugała oczami z myślą, że kreska musiała znajdować się na pozycji nieudanej, ale gdy dostrzegła jednoznaczną, czerwoną, przeklętą linię po tej stronie, po której nie powinna się znajdować, uznała, że… jej życie jest skończone.
Prawie natychmiastowo zrobiło jej się gorąco i słabo.
– I jak? – dosłyszała pod drzwiami.
Wzięła kilka głębokich wdechów i spróbowała się pozbierać.
– No, wszystko w porządku – odpowiedziała najbardziej wiarygodnie jak potrafiła. Chyba nawet jej to wyszło, bo Aren nie zadawał więcej pytań.
– To dobrze. Będę czekał w salonie.
– Zaraz do ciebie przyjdę!
Kiedy kroki ponownie się oddaliły, śpiewająca czarodziejka połamała test, schowała go do pudełka i zakopała na samym dnie śmietnika, żeby tylko nikt go nie odnalazł.
To był jakiś chory żart. Już jako nastolatka myślała o tym, że chciałaby zostać matką i wyobrażała sobie, że trzyma w ramionach własne dziecko, ale w najgorszych koszmarach nie wyobrażała sobie, że ta wiadomość przyjdzie do niej w najmniej oczekiwanym momencie.
To nie była dobra chwila na zachodzenie w ciąże, to nie była dobra chwila na rodzenie. Za żadne skarby świata nie chciała takiego końca dla swojego dziecka.
Madlene przytuliła brzuch i zacisnęła usta. Łzy lały się strumieniami po jej policzkach. A kiedyś myślała, że ta wiadomość wprowadzi ją w euforię, tymczasem nie dość, że okłamała Arena to jeszcze się tym faktem smuciła. Co ona wyprawiała? Przecież dziecko to nie koniec świata. To tylko zobowiązanie, które będzie ją trzymać twardo przy życiu i złączy ją na dobre z Arenem.
Dziewczyna uderzyła pięścią w ścianę i oparła na niej głowę.
Nic nie szło po jej myśli. Zupełnie nic. A karty wciąż milczały.

2 komentarze:

  1. Nie dziwię się, że Auvreyowie doznali niewielkiego szoku spowodowanego zachowaniem Nate'a. Przecież tak jest zawsze - skupić się na osiągnięciu celu, a o dalszych poczynaniach się nie myśli. Nic dziwnego, że tak się stało. Dobrze jednak, że Aura postanowiła pomóc rodzicom i ma pieczę nad bratem. To z pewnością pomoże.
    Było kilka słodkich momentów, na których nie mogłam się nie uśmiechnąć. Na taką rodzinę to ja chcę patrzeć i wierzę, że będzie coraz lepiej. Na wszystko potrzeba czasu.
    Ostatnia scena jakoś mnie nie zaskoczyła. Chyba się nie dziwię Mad, że tak zareagowała. Czasy są niepewne, choć muszę przyznać, że wszyscy Twoi bohaterowie w obliczu ciąży się tak zachowują. To znaczy rozumiem ich obawy i całą otoczkę, ale mimo wszystko chyba brakuje mi innej reakcji.
    Czekam na nn.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm, proces socjalizacji pierwotno-wtórnej (bo to nie jest ani całkowicie pierwotna, ani całkowicie wtórna) u Nate'a będzie ciężkim kawałkiem chleba, ale przecież się uda, bo musi! Nawet Nathiel tak twierdzi, a jak wiadomo, temu demonowi się ostatnio zmądrzało (Dios mio, zaczynam bredzić xD).
    Aura ma u mnie plusa za bycie taką małą "nauczycielką" swojego bliźniaka. Z jej wsparciem chłopczyk może naprawdę dostosować się do życia, które powinien wieść od urodzenia.
    Tak, jak Basia, uśmiechałam się na słodkie momenty i jestem zdania, że rodzina Auvreyów zasługuje na samo dobro. Są zbyt kochani, by mieli ciągle cierpieć. Weź to pod uwagę, droga Naff ;)
    E, przez chwilę miałam zawias. Do tej pory wydawało mi się, że ciąża jest przy dwóch kreskach na teście ciążowym, ale mogę się mylić, nigdy ich nie potrzebowałam xD Ale ciąża i Mad? W obliczu powoli szykującej się wojny i niespokojnych czasów? No nie wiem. Ale życzę jej i Arenowi wszystkiego dobrego! Niech tylko nie wpada w panikę.
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń