poniedziałek, 9 stycznia 2017

[TOM 3] Rozdział 8 - "Mama"

Rozdział publikowany automatycznie. Nawet nie pamiętam czy go poprawiałam, czy nie, ale wydaje mi się, że tak. Istnieje możliwość, że WCS zostanie zawieszone na jakiś czas.
Patricia ma swojego Soriela, Mad Arena, Martha detektywa Claya, no, to przyszedł czas na Alex i... Lysandera. Chciałabym rozwinąć wątki la bonne fee, niestety to byłoby już za wiele jak na WCS. Nie chcę rozbijać głównej fabuły na rzecz czarodziejek, których istnieje spora ilość. To, co mogę rozwijać, staram się rozwijać, myślę, że i tak poświęciłam im dużo miejsca w WCSie. 
Większa część rozdziału odnosi się do Laury i Nate'a. Pięciolatek nareszcie zaczyna się oswajać i... wow, nawet wzrusza Laurę, a wzruszyć ją nie jest łatwo. Miłego czytania.
***

Zapach cynamonowej herbaty unosił się w górze, przypominając o zbliżających się świętach. Jednym z powodów dla którego Alex odwiedzała swojego przyjaciela-bibliotekarza kilka razy w tygodniu, było to, że miał niekończące się zapasy przeróżnych herbat. Wystarczyło, że wieczorami zapalali kilka świec, zasłaniali firanki i siadali przy szerokim stole, rozkoszując się napojem stworzonym przez samych Bogów, wtedy czuła się szczęśliwa i odprężona. Od kilku miesięcy to jej ulubione zajęcie relaksacyjne po odbywaniu ciężkich lub po prostu pracochłonnych misji. Dzisiaj nie przyszła tu jednak do swojego przyjaciela na herbacianą pogawędkę. Musiała się czegoś dowiedzieć.
Rano zadzwoniły do niej rozchichotane dziewczyny, które stwierdziły, że mają coś innego do zrobienia, dlatego nie mogą z nią pójść do biblioteki. Małe żmije. Obiecały, że wybiorą się z nią. Martha stwierdziła, że nie chce przeszkadzać miłości. Gdyby Alex mogła przesyłać spojrzenie przez telefon, zapewne zabiłaby ją wzrokiem bazyliszka. O żadnej miłości nie słyszała. Jakby przyszła to by ją zdzieliła po gębie i kazała wyjść tylnymi drzwiami, żeby nie robiła obciachu. Lysander był jej przyjacielem. Wieczory, które wspólnie spędzali po zamknięciu biblioteki, przeznaczali tylko i wyłącznie na rozmowy o książkach, picie herbaty i zajadanie się ciastkami.
Alex zmarszczyła czoło i uniosła kubek w niebieskie kwiaty do ust. Lysander co chwilę przynosił nowe księgi magiczne. Jego matka była la bonne fee. Na tyłach biblioteki mieli wielki magazyn cegiełek dotyczących czarów, dlatego kiedy Alex miała jakieś wątpliwości, prosiła go o pomoc.
– Znalazłaś coś?
Czarodziejka podniosła głowę i spojrzała nachmurzona na swojego towarzysza.
– Jeszcze nie – odpowiedziała.
– A ja tak. – Lysander jedną ręką podsunął jej książkę pod nos, drugą uniósł kubek i napił się herbaty. – Znaki, których używa twoja przyjaciółka to znaki przywołania. Nic groźnego.
Znaki przywołania?
Alexandra zmarszczyła czoło. Nigdy o czymś takim nie słyszała. W szkole dla la bonne fee była pilną uczennicą, poza tym miała całkiem dobrą pamięć, coś takiego nie mogło umknąć jej uwadze. 
– Są częścią białej magii, jeżeli to cię niepokoi. Ze wszystkich miejsc, w których są narysowane ściągają zło i przywołują je w określony przedmiot, który staje się odtąd przeklęty. Nie jest to potężny czar. Jest w stanie ściągnąć tylko niepowodzenia i małe zaklęcia. Do odciągnięcia od kogoś klątwy osoba przywołująca powinna użyć już czarnej magii – wytłumaczył Lysander. Dziewczyna spojrzała na niego karcąco. Przecież mogła to wszystko wyczytać w książce. Dlaczego zawsze ją uprzedzał?
– To w sumie nic złego – stwierdziła i trzasnęła ostentacyjnie stronicami książki. – Widocznie coś ostatnio niepokoiło Mad i postanowiła, że na wszelki wypadek nas ochroni. Chyba nie ma sensu się nad nią znęcać.
Chłopak oparł podbródek na dłoni i zastanowił się chwilę.
– A nie sądzisz, że jej zachowanie jest co najmniej podejrzane? – spytał.
– Mad zawsze zachowuje się podejrzanie. – Alex uśmiechnęła się wrednie pod nosem. – Raz unikała nas przez cały tydzień tylko z tego powodu, że zjadła wszystkie ciastka, które miałyśmy zanieść do domu starców. Przez dwa dni upierała się, że to nie ona, ale zawsze widać kiedy kłamie. – Wzruszyła ramionami.
– Cóż, znasz ją lepiej.
– Pewnie ma jakiś gorszy tydzień, ewentualnie zaszła w ciążę – zironizowała Alex. Chwyciła ciastko i wrzuciła je do buzi. – Wiesz co mi ostatnio powiedziała?
Bibliotekarz uniósł pytająco brew. Alex lubiła w nim to, że w przeciwieństwie do niej był spokojny i stonowany. Czasem może przesadzał z tym swoim piekielnym chłodem i bywało, że nie chwytał jej żartów, ale jako przyjaciel sprawował się naprawdę dobrze. Był prawie jak ideał. Inteligentny, przystojny, zaradny i zadbany. Na szczęście był samotnikiem, więc nie reagował na podrywy pseudo mądrych nastolatek, które wybierały się do biblioteki tylko po to, aby obserwować go i chichotać pomiędzy regałami. Lysander zdawał się nigdy nie zwracać na to uwagi. Gdyby nie interwencja Alex pewnego jesiennego dnia, do końca życia byłby już samcem zamkniętym w zoo, któremu inni robią zdjęcia. Alex też mu się przyglądała, ale robiła to potajemnie. Jej głównym zadaniem było przecież zdobycie kilku książek do poczytania w zacisznym kącie domu.
– O Jezusie, jaki on piękny! – Szczebiot i cykanie fotek pomiędzy książkami.
– Z chęcią zamknęłabym go w swoim pokoju i nie wypuszczała przez kolejne dwadzieścia lat…
– No, jest takim ciachem, że bałabym się go schrupać.
Czarodziejka miała już dosyć tych rozmów. Głupie nastolatki przeszkadzały jej w poszukiwaniu kolejnej epickiej dystopii.
Wyszła zza regału, gdzie widniała wielka litera „C” i weszła w ten, w którym były wszystkie tytuły na literę „B”. Zobaczyła, że trójka dziewczyn cyka namiętnie zdjęcia spokojnemu bibliotekarzowi. Nie musiała do nich podchodzić. Stanęła z boku, machnęła ręką i posłała potajemny, mały piorun w trzy urządzenia elektroniczne. Z bliska wyglądało to, jakby wszystkie telefony nagle oszalały.
– Tak mi przykro – mruknęła do siebie Alex i z triumfalną miną wyszła zza regału. Była z siebie tak zadowolona, że mało nie wpadła na Lysandra, który postanowił sprawdzić kto hałasuje w jego bibliotece. Ustała w miejscu, ale za to jej książki wywinęły orła. Zarumieniła się soczyście ze wstydu, ponieważ obserwatorem jej książkowej klęski był sam bibliotekarz. Gdy próbowała je pozbierać z podłogi, zderzyła się z nim głową. Wtedy chyba po raz pierwszy usłyszała jak się śmieje. Była jak zaczarowana. Spojrzała mu prosto w złoto-zielone oczy i znieruchomiała.
– Łał, śmiejesz się – powiedziała cicho z podziwem. Pomasowała swoje obolałe czoło. Dziwiła się, że bibliotekarza nic nie zabolało, zupełnie, jakby był ze stali.
– To takie dziwne? – Lysander uniósł brew. 
Alex nie odpowiedziała. Onieśmielona zaczęła zbierać książki z podłogi. Bibliotekarz jej pomógł i spędził z nią kolejne pół godziny na rozmowie o „Igrzyskach śmierci”, które zamierzała z nudów po raz kolejny wypożyczyć.
Ich znajomość trwała już dobry rok i nigdy nie wykroczyła poza mury biblioteki. Alex taki układ odpowiadał. Czuła się tu wspaniale.
– Idę o zakład, że nie zgadniesz co powiedziała mi ta mała, śpiewająca menda – kontynuowała swoją wypowiedź Alexandra.
– Że kupi ci kolejną półkę na książki, bo nie może patrzeć na to, jak śpisz z nimi w jednym łóżku? – spytał rozbawiony chłopak.
– Chyba sobie żartujesz – mruknęła oburzona dziewczyna. – Powiedziała mi, że powinnam wyhodować sobie faceta, bo zostanę starą panną.
– Ach, tak? – spytał zamyślony bibliotekarz. Po kilku sekundach głębszych rozmyśleń postanowił przybliżyć się do swojej znajomej. Popatrzył jej prosto w oczy. Dzieliło ich tylko kilkanaście zbawiennych centymetrów. Alex nie wiedziała jak na to zareagować, po prostu zastygła w bezruchu i spłonęła rumieńcem. – I co zamierzasz z tym zrobić?
Naprawdę niewiele rzeczy było w stanie ją zawstydzić. Miała krótką listę osób, które wprowadzały ją w stan nieśmiałości. Na pierwszym miejscu znajdował się Lysander. Czasem sama nie wiedziała jak reagować na jego otwartość. Bywało, że mieszał jej w głowie. Ciekawe czy miał tego świadomość?
Alex odsunęła się od swojego ulubionego bibliotekarza i chrząknęła znacząco.
– Cóż, porozmawiamy o tym przy innej okazji, muszę zmykać do dziewczyn. Pewnie się niepokoją – stwierdziła i zanim usłyszała odpowiedź, chwyciła za plecak i wybiegła z biblioteki.
Lysander uśmiechnął się w stronę drzwi. Cóż, wiedział, że i tak wróci bo bez książek długo nie pożyje.
***
Minął kolejny tydzień pobytu Nate’a w naszym domu. Kiedy już traciłam nadzieję na to, że chłopiec się przyzwyczai, sam nagle zaczął się przed nami otwierać i powoli dzielić się z nami zaufaniem. Nastąpiło to, kiedy Aura zaniosła swojemu bratu obiad do pokoju, tydzień temu we wtorek. Każdego dnia próbowaliśmy go namówić, aby zasiadł z nami przy stole aż w końcu się poddaliśmy, bo nie chcieliśmy wywołać u niego paniki, która często zostawała przetwarzana na niebezpieczne użytkowanie magii. Akurat tego dnia, kiedy nie przyszłam do pokoju i nie spytałam go o wspólne spożywanie posiłku, Nate postanowił wyjść z ukrycia. Jak wielkie było nasze zdziwienie, kiedy przyszedł do jadalni, postawił niezgrabnie talerz z jedzeniem na stole i odsunął sobie krzesło, na którym grzecznie usiadł. Nathiel zastygł w tym momencie z widelcem przy otwartej buzi, a ja musiałam wstrzymać dech, żeby przypadkiem nie wybuchnąć radosnym płaczem. Zanim cokolwiek zdołaliśmy z siebie wyrzucić, nasza starsza córka wyprostowała się dumnie i powiedziała do Nate’a, który wcale nie zaskoczył jej swoją obecnością:
– Jak się siada do stołu z rodziną i coś się je to trzeba powiedzieć „smacznego” – a jej głos zabrzmiał tak poważnie i zarazem zabawnie, że nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
Nate popatrzył na nas spode łba, jakby spodziewał się z naszej strony ataku, po czym odpowiedział cicho i nieśmiało:
– Smacznego.
Przez całe pół godziny, kiedy niezgrabnie starał się spożywać ziemniaki z sosem, siostra pouczała go jak powinien posługiwać się poprawnie widelcem i nożem. Byłam szczęśliwa, że nareszcie zajęła się czymś pożytecznym i nie psociła. Nate był brakującym puzzlem jej bliźniaczej egzystencji. Może jeszcze nie usamodzielnił się na tyle, aby wspierać własną siostrę, bo nie był obyty z tym światem, ale wierzyłam w to, że przyjdzie taki dzień, kiedy będzie bronił i pomagał zarówno Aurze jak i Calanthii.
Po obiedzie chłopiec wstał od stołu i uciekł do pokoju, jakby się czegoś przestraszył. W ślad za nim spoglądały obydwie siostry. Calanthia przestała się na szczęście bać brata. Już po kilku dniach potajemnego zaglądania do wspólnego pokoju bliźniaków, została zaproszona do zabawy. Początkowo była ostrożna – podobnie jak jej ojciec, który skradał się pod drzwiami jak dzieciak – ale w końcu cała trójka dogadała się na tyle, żeby prowadzić spokojne zabawy, niczego nie niszcząc. Cieszyłam się, że nasze dzieci nie miały głupich pomysłów i bawiły się jak cywilizowane, zwyczajne maluchy.
Odkąd Nate z nami zamieszkał, nieprzerwanie słyszałam od sąsiadek uszczypliwe komentarze. Każdy się dziwił, że bliźniaka Aury wcześniej tu nie było. Wymyślali swoje własne historie pełne grozy, które miały wyjaśnić jego niespodziewane pojawienie się. Oczywiście wszystko przypisywali czarnej magii, ponieważ kolor oczu każdego z nas i tak był wystarczająco podejrzany. Tylko Calanthia czuła się poszkodowana. Owszem, wszyscy mieli ją za nieprawdopodobnego anioła, ale przy okazji za kogoś, kto jest sierotą, ponieważ daleko odbiegała od nas swoim zachowaniem, a przede wszystkim niebieskim kolorem tęczówek. Może niewiele jeszcze rozumiała z tych uszczypliwych uwag, ale pewnego dnia dowiedziałam się, że w przeciwieństwie do mnie zwraca uwagę na to, co mówią ludzie. Zadała mi pytanie:
– Mama, jeśtem innia? – Jej głos był tak smutny, że w tym momencie zatrzymałam się na środku chodniku, nie zwracając uwagi na niemiłe sąsiadki i pogłaskałam ją po głowie. Chciałam, żeby wszyscy to słyszeli.
– Tak, jesteś inna, ale to wcale nie jest złe. Masz coś, czego inni ludzie ci zazdroszczą – powiedziałam do niej, jak do dorosłego człowieka i odgarnęłam jej kosmyk blond włosów z czoła.
– A ciemu mam niebieśkie ocka? – spytała, przekręcając głowę w bok.
– Bo masz je po babci Calanthe, która jest z ciebie naprawdę dumna.
Na tym nasza rozmowa się zakończyła. Uszczęśliwiona córka nazbierała w parku kilka kwiatków i zaniosła je jednej ze wścibskich bab, od której usłyszała, że jest inna. Uśmiechnęła się do niej, stanęła na palcach i razem z kwiatami posłała w jej stronę najszczerszy uśmiech, jaki byłam w stanie kiedykolwiek zobaczyć u dziecka. Kobieta nie wiedziała co odpowiedzieć, zrobiło jej się wstyd. Przyjęła kwiaty i skinęła nieufnie głową, co miało oznaczać, że dziękuje.
Plotki wciąż były słyszalne, ale oprócz tego ludzie zaczęli nas unikać. Gdy tylko wychodziliśmy z domu, wszyscy uciekali do domów, jakby bali się, że ich zaatakujemy. Od jednej z normalniejszych sąsiadek, która uwielbiała moje dzieci, usłyszałam, że ktoś zobaczył pewnego dnia pod naszym domem człowieka, który rozpłynął się w cieniu, to jeszcze bardziej utwierdziło ich w przekonaniu, że jesteśmy rodziną samego Szatana. Mało obchodziło mnie to, co mówią, bardziej zaniepokoiłam się tą postacią, bo jeżeli ktoś naprawdę widział demona przed naszym domem, nie oznaczało to niczego dobrego. Najwyraźniej byliśmy obserwowani przez departament.
Dzisiejszego dnia po raz pierwszy miałam zaprowadzić Aurę i Calanthię do przedszkola w towarzystwie Nate’a. Bardzo bałam się tego, że gdy siostry będą go opuszczać, zacznie panikować i krzyczeć, ale ufałam, że zdążył się już uspokoić i zrozumieć, że ja i Nathiel nie zrobimy mu krzywdy. W końcu coraz więcej czasu spędzał z nami w kuchni i salonie, gdzie oglądał z ojcem telewizję. Zaczął nam nawet zadawać pytania. Wiele pytań. Auvrey był tym zirytowany, ponieważ nie przywykł do tak wielkiej, dziecięcej ciekawości świata, kiedy wychowywał Aurę czy Calanthię. Aura była bardzo prosta w rozumowaniu i nie zadawała dużo pytań, Calanthia wszystkiego dowiadywała się sama, za to Nate stał się tak dociekliwy, że nieraz spędzał dwie godziny na zadawaniu samych pytań, a pytał dosłownie o wszystko. Dlaczego lodówka chłodzi, a zamrażarka mrozi, dlaczego w telewizorze są zamknięci ludzie, dlaczego buraki są niedobre i każemy mu je jeść, dlaczego pan mieszkający obok nas ma włosy nad ustami i na podbródku, dlaczego tu jest ciepłe słońce i ostatecznie: dlaczego nie może pójść z Aurą i Calanthią do przedszkola. Trudno było nam to wyjaśnić. Przecież nie mogliśmy mu powiedzieć: nie jesteś na to gotowy, bo jeszcze cię nie oswoiliśmy. Powiedzieliśmy mu naiwnie, że chłopcy tacy jak on nie mogą od razu chodzić do przedszkola, kiedy trafiają tu z Reverentii. Potrzebował kilku miesięcy, żeby go przyjęli. Niewiele z tego zrozumiał, ale pokiwał głową i umilkł, zagłębiając się w oglądanie tego magicznego pudełka z ruchomymi ludźmi.
Aura jak przewodnik szła z przodu i opowiadała swojemu bratu w drodze do przedszkola jak nudne jest to miejsce i co się tam robi. Z jednej strony się cieszyłam, że trochę mu zniechęca pójście tutaj, z drugiej strony martwiłam, że gdy będziemy go już chcieli posłać do przedszkola, zacznie panikować i zrobi komuś krzywdę. Nie, na jego zapoznanie ze światem zewnętrznym było jeszcze za wcześnie. Dzisiaj wybrał się z nami w podróż tylko dlatego, że Nathiel był na misji, a chłopiec nie mógł zostać sam w domu.
Calanthia machała moją ręką nucąc wesołe piosenki swoim słowiczym, dziecięcym głosem. W przeciwieństwie do siostry uwielbiała przebywać w przedszkolu, nie chciała się jednak wtrącać w rozmowę starszego rodzeństwa. Zajęła się swoim śpiewanym, porannym rytuałem.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała władczym tonem głosu Aura. – I pamiętaj, przedszkole jest głupie, fajniej jest siedzieć w domu.
Nate kiwnął głową, wpatrując się w siostrę jak w obraz przedstawiający mądrość świata. Miałam nadzieję, że to nie jest taktyka Aury. Jeżeli nasz syn będzie jej we wszystkim słuchać to się może źle skończyć.
– Nie bój się, rodzice są fajni – dodała dziewczynka z szerokim uśmiechem na twarzy i poklepała swojego nieśmiałego brata po głowie. – Mamo, weź Nate’a na lody!
Zdziwiłam się tą propozycją. Moja córka proponowała, że mam coś zrobić dla kogoś innego niż dla niej. To było naprawdę dziwne. Bałam się, że mogła ustalić swoją własną, dziecięcą taktykę. Aura nie była głupia. Wiedziała, że jeśli Nate będzie zawsze stał po jej stronie, będzie mogła go prosić o co tylko chce.
Westchnęłam i pokiwałam głową. Aura i Calanthia pomachały nam rączkami na do widzenia, a potem zniknęły w swoich salach przedszkolnych. Spojrzałam ukradkiem na Nate’a, żeby sprawdzić jego reakcję. Po raz pierwszy został ze mną sam, podczas, gdy byliśmy poza domem. Musiał czuć się co najmniej nieswojo. Widziałam to po jego nerwowo plączących się rączkach i rumieńcach na twarzy. Wpatrywał się w podłogę i szurał po niej butem. Cóż, przynajmniej nie panikował i nie krzyczał.
– Szkoda, że nie mogę iść do przedszkola – powiedział cichutko pięciolatek. Myślałam, że to ja będę musiała do niego zagadać jako pierwsza. Jego znikoma otwartość bardzo mi pomogła.
– Jeszcze trochę i będziesz mógł chodzić do przedszkola z Aurą – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego.
Nie próbowałam brać Nate’a za rękę, wiedziałam, że jest na to za wcześniej, mógłby się przestraszyć tej bliskości. Zdziwiłam się, kiedy mój syn sam zaczął się przyglądać mojej ręce. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć.
– Chcesz iść na coś słodkiego? – zapytałam i ostrożnie podałam mu dłoń. Nate kiwnął głową, a potem chwycił mnie niezgrabnie za palca wskazującego. Miałam ochotę się zaśmiać. Był nieporadny, ale przy okazji uroczy.
Ruszyliśmy w stronę pobliskiej kawiarni. Widziałam jak pięciolatek przygląda się niepewnie obcym ludziom. Zazwyczaj zadawał więcej pytań, teraz musiał być lekko zaniepokojony tym nadmiernym, porannym ruchem na drodze. Z uwagą mierzył każde przejeżdżające obok auto, wszystkich wysokich panów pędzących do pracy z teczkami i kobiety idące ze swoimi pociechami do przedszkola oraz staruszków wlekących się powoli po chodniku. Największe zainteresowanie wzbudziły u niego inne dzieci. Nie musiał zadzierać głowy, żeby na nie patrzeć. Ucieszyłam się, kiedy jedna z rudowłosych dziewczynek uśmiechnęła się do Nate’a i pomachała mu rączką, a on odpowiedział nieśmiało na ten gest. Byliśmy na dobrej drodze do oswojenia naszego syna ze światem ludzi. Na pewno finalnie nie będzie taki jak Aura czy Calanthia, bo z charakteru przypominał mnie, kiedy byłam dzieckiem, ale jeszcze wiele jesteśmy w stanie zmienić.
Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam, kiedy mój syn podskoczył do góry i przylgnął do moich nóg. Ja sama wystraszyłam się jego reakcją.
– Co to?! – pisnął przestraszony, wskazując palcem na bezpańskiego psa, wędrującego pomiędzy ludźmi.
Pogłaskałam delikatnie syna po głowie i odpowiedziałam:
– Pies, Nate. Takie zwierzę. Nie wszystkie są przyjazne, ale ten wygląda na takiego co lubi ludzi.
– A demony? – spytał niepewnie.
– Zależy które – kiedy to powiedziałam, Nate wbił swoje pazury w moją łydkę. Skrzywiłam się, ale nie skarciłam go. – Na pewno takie, które są grzeczne – odpowiedziałam spokojnie.
– A ja jestem grzeczny? – Pięciolatek spojrzał na mnie w górę. W jego zielonych oczkach czaił się strach, wymieszany z ciekawością.
– Tak.
Nate uśmiechnął się szeroko, jak jeszcze nigdy tego nie zrobił. Był to jednak zaledwie ułamek sekundy. Potem odwrócił ode mnie głowę, odczepił się od moich nóg i bez słowa podbiegł do wędrującego po chodniku psa. Kiedy już przed nim stanął nie wiedział co zrobić, dlatego czekał na reakcję stworzenia. Zwierzę podeszło do Nate’a i powąchało jego rękę, w tym czasie uważnie obserwowałam za równo syna, jak i obce stworzenie. Nie zapowiadało się jednak na żadną bitwę.
– Pogłaskaj go po głowie – podpowiedziałam synowi. Bliźniak Aury spojrzał na mnie, zamrugał zdziwiony oczami, a potem przybliżył bladą rączkę do psa – ten grzecznie czekał aż zostanie poklepany po głowie, widocznie był już przyzwyczajony do tego, że obcy ludzie okazują mu czułość.
Nate poklepał niezgrabnie kudłacza po łbie, a potem odsunął się i zachichotał. Nie spodziewałam się, że nagle uwiesi się na jego szyi i mocno go przytuli. To najwyraźniej zdezorientowało psa. Wyrwał się pięciolatkowi i uciekł. Nate popatrzył za nim smutno.
– Zrobiłem źle? – spytał cicho.
– Nie, po prostu się przestraszył albo po prostu nie lubi tulenia. – Uśmiechnęłam się lekko do syna i podałam mu rękę. Tym razem chwycił ją pewniej. W drodze do kawiarni nie odezwał się ani razu. Wydawało mi się, że nad czymś duma. Może nad tym, dlaczego pies nie chciał się do niego przytulić? Czasem myślałam o tym, żeby sprawić dzieciakom jakieś zwierzątko domowe, ale wiedziałam, że dostarczyłabym sobie niepotrzebnej roboty. Dzieci zazwyczaj traktowały żywe stworzenia jak zabawki. Szybko im się nudziły i rzucały je w kąt. Na Nathiela również nie mogłabym w tej sytuacji liczyć, bo sam był jak przerośnięte dziecko.
Dotarliśmy do kawiarni. Kiedy już się rozebraliśmy i rozgościliśmy na puchatych fotelach, podsunęłam Nate’owi menu – na szczęście znajdowały się w nim obrazki deserów. To ułatwiło mu wybór, w końcu nie umiał czytać. Wcale mnie nie zdziwiło, kiedy wskazał palcem na największy i najdroższy deser, jaki mogli zaserwować w kawiarni. Zgodziłam się na niego. To pierwszy raz, kiedy chłopiec trafił do takiego miejsca. Wiedziałam, że lubi słodycze, dlatego pozwoliłam sobie na bycie dobrą matką. Wcale nie chciałam go przekupić swoją dobrocią.
Przywołałam kelnerkę, zamówiłam wielki deser i Earl Greya, bo mi też należało się coś od życia. Miła pani odeszła z uśmiechem na twarzy, a ja spojrzałam na rozluźnionego już Nate’a, który machał niecierpliwie nogami w powietrzu i przyglądał się ustrojonym sztucznym śniegiem szybom. Tylko czekałam aż zacznie zadawać pytania.
– A to prawdziwy śnieg? – spytał w końcu, zerkając na mnie ukradkowo.
– Nie, sztuczny – wytłumaczyłam.  Można taki kupić w sklepie. 
Syn kiwnął głową. Nie minęła minuta, a zadał kolejne pytanie.
– A dlaczego ten pan ma takie dziwne, czarne i zakręcone wąsy? – Powiedział to tak głośno, że mężczyzna spojrzał karcąco na chłopca i prychnął ostentacyjnie. Następną ofiarą jego pogardy byłam ja. Posłał mi spojrzenie mówiące, że nieumiejętnie wychowałam syna. Odwzajemniłam to chłodną obojętnością.
– Nie można mówić o innych ludziach tak głośno, Nate, możesz kogoś urazić i zrobić mu przykrość.
Pięciolatek zmarszczył czarne brewki, wsparł się na oparciu i wystawił głowę w stronę wąsatego pana.
– Przepraszam, panie z wąsami! – krzyknął.
Nie wiedziałam czy mam się zacząć wstydzić, płakać, czy po prostu śmiać. Mina mężczyzny była bezcenna. Jego zniesmaczona żona szepnęła mu, żeby nie zwracał uwagi na mojego bachora. To również mnie nie poruszyło.
– Nate, nie można mówić tak do ludzi. Wystarczy, że powiesz „przepraszam, proszę pana” – poprawiłam chłopca.
¾ demona pokiwało głową i usiadło grzecznie w fotelu.
– A ty chcesz mnie o coś spytać? – zapytał nagle Nate, przyglądając mi się badawczo. Wyglądał teraz jak dorosły mężczyzna, który musi poważnie porozmawiać ze swoją matką. Zaszokował mnie.
Kelnerka przyniosła nam zamówione. Młody Auvrey doczekał się swojego ogromnego deseru – gdy go ujrzał, cała dorosłość z niego uciekła. Znów był małym, uroczym chłopcem, który patrzył na słodycze z radością. Język mało nie uciekł mu na tył głowy.
– Ostrożnie – zaśmiałam się, widząc jego łapczywe machanie łyżką. Wyglądał, jakby dzierżył w ręce wiosło. W takim tempie opłynąłby cały kontynent. 
W niedługim czasie jego dziecięca, blada buźka przyozdobiona była wiśniowym sosem i czekoladą, która stworzyła mu niedźwiedzi nosek. Widziałam, że ludzie patrzą na niego jak na małego dzikusa. Mogłam go skarcić, ale wolałam nie narażać siebie i innych na wybuch paniki syna. Na razie poznawał świat, potem będzie poznawał maniery.
Nie zdążyłam wypić nawet połowy herbaty, kiedy Nate skończył już deser. Byłam zszokowana, że zmieścił cały w swoim małym żołądku. Bałam się, że w nocy może mieć z tego powodu pewne nieprzyjemności. Raczej Aura nie byłaby zadowolona, gdyby brat zwymiotował na jej nową piżamkę w czarne koty, którą czciła jak relikt ze świątyni radości.
– Smakowało? – spytałam.
Nate kiwnął głową i uśmiechnął się szeroko. Jego zielone oczy błyszczały z zadowolenia. Mniemam, że w Reverentii nigdy nie czuł się tak dobrze jak tutaj. To dlatego zaczął się do nas powoli przyzwyczajać. Byliśmy dla niego mili, okazywaliśmy mu czułość, mógł się bez przerwy bawić, miał siostry, ciepłe i dobre posiłki, nie było mu zimno i nie chodził zaniedbany. Tak, bardzo się zmienił odkąd tutaj przybył. Zdołał nawet odrobinę przytyć, co tylko wyszło mu na dobre.
Oparłam podbródek na złożonych dłoniach i postanowiłam skorzystać z wcześniejszego pytania Nate’a. Tak, miałam do niego wiele pytań.
– Opowiesz mi jak wyglądał twój dzień, kiedy mieszkałeś w Reverentii? – Wiele tym ryzykowałam, bo przecież mimo wszystko mógł tęsknić do świata, w którym wychowywał się przez pierwsze pięć lat. Na szczęście zareagował na to całkiem zwyczajnie.
– Spałem w takim małym pokoju, gdzie było tylko łóżko i miś, którego dał mi wujek Soriel. Zawsze było mi zimno – zaczął i zmarszczył czółko w zamyśleniu. – Ktoś mi zawsze dawał jedzenie przez taką dziurę w drzwiach, ale nie było dobre, jak te tutaj. Chodziłem sobie po zamku i po Reverentii, bawiłem się ze zwierzątkami i roślinami, czasem wujek Soriel porzucał ze mną kamieniem. – Kamieniem? W zastępstwie do piłki? Nie do końca to rozumiałam. Może to była jakaś specyficzna nazwa? – Ciocia Gabrielle nie chciała się ze mną bawić, tak samo dziadek i inni. Chyba byli na mnie źli, kiedy im przeszkadzałem. – Nachmurzył się.
– Skąd masz tę bliznę na nadgarstku? – spytałam spokojnie, upijając łyka herbaty.
– Ciocia Gabrielle. – Tylko tyle z siebie wyrzucił. Nie wydawał się być tym przejęty, a przynajmniej tak sądziłam, dopóki się nie skulił.
– Było ci tam dobrze, Nate?
Chłopiec rozglądnął się niepewnie dookoła, jakby bał się, że ktoś go usłyszy lub zobaczy.
– Tu jest lepiej – powiedział ledwo słyszalnie i spuścił głowę.
Więcej nie potrzebowałam. Wiedziałam już przecież, że nikt nie chciał się z nim bawić i za swoje dziecięce prośby o uwagę był karany, czasem nawet biciem. Tam nikt o niego nie dbał. Czemu miałam się dziwić? Był synem wrogów departamentu. Był dla nich więźniem, nie dzieckiem.
Przez resztę pobytu w kawiarni milczeliśmy. Nate’owi najwyraźniej powróciły niemiłe wspomnienia, bo ani razu nie podniósł do góry głowy i maniakalnie machał nogami pod stołem. Uznałam, że nie będziemy tu dłużej siedzieć. Dopiłam herbatę, zapłaciłam za nasze zamówienie i wyszłam z synem na zewnątrz. Zaatakował nas chłód poranka. Ludzie w magiczny sposób poznikali z ulic. Wszyscy byli już w pracy. Teraz panował spokój. Tym razem to Nate chwycił mnie za rękę i zrobił to mniej niezgrabnie niż wcześniej. Już nie trzymał się za mój palec wskazujący, objął wszystkie palce. Po wizycie w kawiarni musiał mi bardziej zaufać. Niestety nie mogłam go zabierać do niej codziennie. Poza tym istniała jeszcze Aura i Calanthia. To prawda, że Nate wymagał teraz szczególnej troski, ale nie mogłam zapominać o reszcie swoich dzieci. Bałam się, że zaniedbam córki przez swoje starania.
Drobinki śniegu opanowały okolicę. Bliźniak mrużył śmiesznie oczka i marszczył nosek, jakby chciał go uniknąć. Wiedziałam już, że nie przepada za chłodem. To on narzucił nam szybsze tempo w drodze powrotnej do domu. Co najdziwniejsze – to nie ja go prowadziłam, on sam dobrze wiedział gdzie iść.
– Mama? – usłyszałam niepewny, chłopięcy głos. Wyrwana ze swoich rozmyśleń spojrzałam zdziwiona na syna. To już kolejny raz tego dnia, kiedy byłam przez niego szokowana. Widocznie nie znałam go jeszcze na tyle dobrze, żeby nie być zaskoczona. – Tak do ciebie mówi Aura? – spytał Nate. Spojrzał na mnie w górę i przez długi czas, pomimo śnieżnych drobinek bijących go po twarzy, nie spuszczał ze mnie oczu.
Byłam w stanie tylko kiwnąć głową. Nie umiałam nic powiedzieć.
– Też jesteś moją mamą, prawda? – spytał Nate. – Bo Aura jest moją siostrzyczką.
Raz jeszcze pokiwałam głową. Nie wiedziałam do czego konkretnie zmierza.
– Mama. – To jedno słowo wypowiedziane z dziecięcą łagodnością i czułością sprawiło, że moje serce roztopiło się jak kostka lodu w gorącej herbacie. Zielone oczka spoglądały na mnie z taką ufnością, że z trudem powstrzymałam łzy. 
Potrafiłam się cieszyć, potrafiłam okazywać radość w szczerym uśmiechu i łagodnych gestach, nigdy jednak w swoim życiu nie poznałam, jakim szczególnym rodzajem szczęścia mogła być euforia. Po raz pierwszy po moim ciele rozlało się miłe i ciepłe uczucie, które było zdolne roztopić nawet śnieg. Nie wiedziałam co robię i nie zdawałam sobie sprawy z konsekwencji. Po raz pierwszy zadziałałam jak Nathiel – ryzykownie, spontanicznie. Teraz już wiedziałam jakie to ekscytujące uczucie podejmować decyzje bez myślenia. Auvrey musiał czuć się prawdziwie wolny, kiedy był sobą, bo nie musiał niczego nigdy ukrywać.
Przystanęłam, padłam na kolana i przytuliłam do piersi swojego syna. Wtuliłam nos i zapłakane policzki w jego jedwabną czuprynę, z której zsunęła się czapka. Nie przejmowałam się tym, że syn stracił okrycie głowy, które wylądowało bezpańsko w stercie śniegu. On najwyraźniej też się tym nie przejmował.
Początkowo sztywny pięciolatek, w końcu objął mnie maleńkimi rączkami.
To był pierwszy raz, kiedy dobrowolnie pozwolił się dotknąć, a ja poczułam, że jestem najszczęśliwszą matką na świecie.

2 komentarze:

  1. Wzruszyłam się. Cała opinia o tym rozdziale gdzieś po drodze się rozleciała, ale to tylko oznacza, że tak bardzo mi się spodobał. Po prostu już w tej chwili nie wiem, co powiedzieć. Wspaniały rozdział i czekam na kolejny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Też się wzruszyłam i uśmiecham się, czując napływające do oczu łzy radości. Nate. Nareszcie przywyka do świata i otaczających go ludzi, rozpoznaje swoją rodzinę. Wspaniale!
    Alex i Lysander. Kurczę, polubiłam tę parę. Pewnie dlatego, że bibliotekarz jest przeciwieństwem czarodziejki i ma sposoby, by ją onieśmielić. Kibicuję im, chcę czegoś więcej pomiędzy nimi!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń