Rozdział publikowany automatycznie. Nawet nie pamiętam czy go poprawiałam, czy nie, ale wydaje mi się, że tak. Istnieje możliwość, że WCS zostanie zawieszone na jakiś czas.
Patricia ma swojego Soriela, Mad Arena, Martha detektywa Claya, no, to przyszedł czas na Alex i... Lysandera. Chciałabym rozwinąć wątki la bonne fee, niestety to byłoby już za wiele jak na WCS. Nie chcę rozbijać głównej fabuły na rzecz czarodziejek, których istnieje spora ilość. To, co mogę rozwijać, staram się rozwijać, myślę, że i tak poświęciłam im dużo miejsca w WCSie.
Większa część rozdziału odnosi się do Laury i Nate'a. Pięciolatek nareszcie zaczyna się oswajać i... wow, nawet wzrusza Laurę, a wzruszyć ją nie jest łatwo. Miłego czytania.
Patricia ma swojego Soriela, Mad Arena, Martha detektywa Claya, no, to przyszedł czas na Alex i... Lysandera. Chciałabym rozwinąć wątki la bonne fee, niestety to byłoby już za wiele jak na WCS. Nie chcę rozbijać głównej fabuły na rzecz czarodziejek, których istnieje spora ilość. To, co mogę rozwijać, staram się rozwijać, myślę, że i tak poświęciłam im dużo miejsca w WCSie.
Większa część rozdziału odnosi się do Laury i Nate'a. Pięciolatek nareszcie zaczyna się oswajać i... wow, nawet wzrusza Laurę, a wzruszyć ją nie jest łatwo. Miłego czytania.
***
Zapach cynamonowej herbaty unosił się w górze, przypominając o zbliżających się świętach. Jednym z powodów dla którego Alex
odwiedzała swojego przyjaciela-bibliotekarza kilka razy w tygodniu, było to, że
miał niekończące się zapasy przeróżnych herbat. Wystarczyło, że wieczorami
zapalali kilka świec, zasłaniali firanki i siadali przy szerokim stole,
rozkoszując się napojem stworzonym przez samych Bogów, wtedy czuła się
szczęśliwa i odprężona. Od kilku miesięcy to jej ulubione zajęcie relaksacyjne
po odbywaniu ciężkich lub po prostu pracochłonnych misji. Dzisiaj nie przyszła
tu jednak do swojego przyjaciela na herbacianą pogawędkę. Musiała się czegoś
dowiedzieć.
Rano zadzwoniły do niej rozchichotane
dziewczyny, które stwierdziły, że mają coś innego do zrobienia, dlatego nie
mogą z nią pójść do biblioteki. Małe żmije. Obiecały, że wybiorą się z nią.
Martha stwierdziła, że nie chce przeszkadzać miłości. Gdyby Alex mogła
przesyłać spojrzenie przez telefon, zapewne zabiłaby ją wzrokiem bazyliszka. O
żadnej miłości nie słyszała. Jakby przyszła to by ją zdzieliła po gębie i
kazała wyjść tylnymi drzwiami, żeby nie robiła obciachu. Lysander był jej
przyjacielem. Wieczory, które wspólnie spędzali po zamknięciu biblioteki, przeznaczali tylko i wyłącznie na rozmowy o książkach, picie herbaty i
zajadanie się ciastkami.
Alex zmarszczyła czoło i uniosła kubek w
niebieskie kwiaty do ust. Lysander co chwilę przynosił nowe księgi magiczne.
Jego matka była la bonne fee. Na tyłach biblioteki mieli wielki magazyn
cegiełek dotyczących czarów, dlatego kiedy Alex miała jakieś wątpliwości,
prosiła go o pomoc.
– Znalazłaś coś?
Czarodziejka podniosła głowę i spojrzała
nachmurzona na swojego towarzysza.
– Jeszcze nie – odpowiedziała.
– A ja tak. – Lysander jedną ręką podsunął jej
książkę pod nos, drugą uniósł kubek i napił się herbaty. – Znaki, których używa
twoja przyjaciółka to znaki przywołania. Nic groźnego.
Znaki przywołania?
Alexandra zmarszczyła czoło. Nigdy o czymś takim
nie słyszała. W szkole dla la bonne fee była pilną uczennicą, poza tym miała
całkiem dobrą pamięć, coś takiego nie mogło umknąć jej uwadze.
– Są częścią białej magii, jeżeli to cię
niepokoi. Ze wszystkich miejsc, w których są narysowane ściągają zło i
przywołują je w określony przedmiot, który staje się odtąd przeklęty. Nie jest
to potężny czar. Jest w stanie ściągnąć tylko niepowodzenia i małe zaklęcia. Do
odciągnięcia od kogoś klątwy osoba przywołująca powinna użyć już czarnej magii
– wytłumaczył Lysander. Dziewczyna spojrzała na niego karcąco. Przecież mogła
to wszystko wyczytać w książce. Dlaczego zawsze ją uprzedzał?
– To w sumie nic złego – stwierdziła i trzasnęła
ostentacyjnie stronicami książki. – Widocznie coś ostatnio niepokoiło Mad i
postanowiła, że na wszelki wypadek nas ochroni. Chyba nie ma sensu się nad nią
znęcać.
Chłopak oparł podbródek na dłoni i zastanowił
się chwilę.
– A nie sądzisz, że jej zachowanie jest co
najmniej podejrzane? – spytał.
– Mad zawsze zachowuje się podejrzanie. – Alex
uśmiechnęła się wrednie pod nosem. – Raz unikała nas przez cały tydzień tylko z
tego powodu, że zjadła wszystkie ciastka, które miałyśmy zanieść do domu
starców. Przez dwa dni upierała się, że to nie ona, ale zawsze widać kiedy
kłamie. – Wzruszyła ramionami.
– Cóż, znasz ją lepiej.
– Pewnie ma jakiś gorszy tydzień, ewentualnie
zaszła w ciążę – zironizowała Alex. Chwyciła ciastko i wrzuciła je do buzi. – Wiesz
co mi ostatnio powiedziała?
Bibliotekarz uniósł pytająco brew. Alex lubiła w
nim to, że w przeciwieństwie do niej był spokojny i stonowany. Czasem może
przesadzał z tym swoim piekielnym chłodem i bywało, że nie chwytał jej żartów,
ale jako przyjaciel sprawował się naprawdę dobrze. Był prawie jak ideał.
Inteligentny, przystojny, zaradny i zadbany. Na szczęście był samotnikiem, więc
nie reagował na podrywy pseudo mądrych nastolatek, które wybierały się do
biblioteki tylko po to, aby obserwować go i chichotać pomiędzy regałami.
Lysander zdawał się nigdy nie zwracać na to uwagi. Gdyby nie interwencja Alex
pewnego jesiennego dnia, do końca życia byłby już samcem zamkniętym w zoo,
któremu inni robią zdjęcia. Alex też mu się
przyglądała, ale robiła to potajemnie. Jej głównym zadaniem było przecież
zdobycie kilku książek do poczytania w zacisznym kącie domu.
– O Jezusie, jaki on piękny! – Szczebiot i
cykanie fotek pomiędzy książkami.
– Z chęcią zamknęłabym go w swoim pokoju i nie
wypuszczała przez kolejne dwadzieścia lat…
– No, jest takim ciachem, że bałabym się go
schrupać.
Czarodziejka miała już dosyć tych rozmów. Głupie
nastolatki przeszkadzały jej w poszukiwaniu kolejnej epickiej dystopii.
Wyszła zza regału, gdzie widniała wielka litera
„C” i weszła w ten, w którym były wszystkie tytuły na literę „B”. Zobaczyła, że
trójka dziewczyn cyka namiętnie zdjęcia spokojnemu bibliotekarzowi. Nie musiała
do nich podchodzić. Stanęła z boku, machnęła ręką i posłała potajemny, mały
piorun w trzy urządzenia elektroniczne. Z bliska wyglądało to, jakby wszystkie telefony nagle
oszalały.
– Tak mi przykro – mruknęła do siebie Alex i z
triumfalną miną wyszła zza regału. Była z siebie tak zadowolona, że mało nie
wpadła na Lysandra, który postanowił sprawdzić kto hałasuje w jego bibliotece.
Ustała w miejscu, ale za to jej książki wywinęły orła. Zarumieniła się
soczyście ze wstydu, ponieważ obserwatorem jej książkowej klęski był sam
bibliotekarz. Gdy próbowała je pozbierać z podłogi, zderzyła się z nim głową.
Wtedy chyba po raz pierwszy usłyszała jak się śmieje. Była jak zaczarowana.
Spojrzała mu prosto w złoto-zielone oczy i znieruchomiała.
– Łał, śmiejesz się – powiedziała cicho z
podziwem. Pomasowała swoje obolałe czoło. Dziwiła się, że bibliotekarza nic nie
zabolało, zupełnie, jakby był ze stali.
– To takie dziwne? – Lysander uniósł brew.
Alex nie odpowiedziała. Onieśmielona zaczęła zbierać książki z podłogi. Bibliotekarz jej pomógł i spędził z nią kolejne pół godziny na rozmowie o „Igrzyskach śmierci”, które zamierzała z nudów po raz kolejny wypożyczyć.
Alex nie odpowiedziała. Onieśmielona zaczęła zbierać książki z podłogi. Bibliotekarz jej pomógł i spędził z nią kolejne pół godziny na rozmowie o „Igrzyskach śmierci”, które zamierzała z nudów po raz kolejny wypożyczyć.
Ich znajomość trwała już dobry rok i nigdy nie
wykroczyła poza mury biblioteki. Alex taki układ odpowiadał. Czuła się tu
wspaniale.
– Idę o zakład, że nie zgadniesz co powiedziała mi ta mała, śpiewająca menda – kontynuowała swoją wypowiedź Alexandra.
– Że kupi ci kolejną półkę na książki, bo nie
może patrzeć na to, jak śpisz z nimi w jednym łóżku? – spytał rozbawiony
chłopak.
– Chyba sobie żartujesz – mruknęła oburzona
dziewczyna. – Powiedziała mi, że powinnam wyhodować sobie faceta, bo zostanę
starą panną.
– Ach, tak? – spytał zamyślony bibliotekarz. Po
kilku sekundach głębszych rozmyśleń postanowił przybliżyć się do swojej
znajomej. Popatrzył jej prosto w oczy. Dzieliło ich tylko kilkanaście
zbawiennych centymetrów. Alex nie wiedziała jak na to zareagować, po prostu
zastygła w bezruchu i spłonęła rumieńcem. – I co zamierzasz z tym zrobić?
Naprawdę niewiele rzeczy było w stanie ją
zawstydzić. Miała krótką listę osób, które wprowadzały ją w stan nieśmiałości.
Na pierwszym miejscu znajdował się Lysander. Czasem sama nie wiedziała jak
reagować na jego otwartość. Bywało, że mieszał jej w głowie. Ciekawe czy miał
tego świadomość?
Alex odsunęła się od swojego ulubionego
bibliotekarza i chrząknęła znacząco.
– Cóż, porozmawiamy o tym przy innej okazji,
muszę zmykać do dziewczyn. Pewnie się niepokoją – stwierdziła i zanim usłyszała
odpowiedź, chwyciła za plecak i wybiegła z biblioteki.
Lysander uśmiechnął się w stronę drzwi. Cóż,
wiedział, że i tak wróci bo bez książek długo nie pożyje.
***
Minął kolejny tydzień pobytu Nate’a w naszym
domu. Kiedy już traciłam nadzieję na to, że chłopiec się przyzwyczai, sam nagle
zaczął się przed nami otwierać i powoli dzielić się z nami zaufaniem. Nastąpiło to, kiedy Aura zaniosła swojemu bratu obiad do pokoju, tydzień temu we wtorek. Każdego
dnia próbowaliśmy go namówić, aby zasiadł z nami przy stole aż w końcu się
poddaliśmy, bo nie chcieliśmy wywołać u niego paniki, która często zostawała
przetwarzana na niebezpieczne użytkowanie magii. Akurat tego
dnia, kiedy nie przyszłam do pokoju i nie spytałam go o wspólne spożywanie
posiłku, Nate postanowił wyjść z ukrycia. Jak wielkie było nasze zdziwienie,
kiedy przyszedł do jadalni, postawił niezgrabnie talerz z jedzeniem na stole i
odsunął sobie krzesło, na którym grzecznie usiadł. Nathiel zastygł w tym
momencie z widelcem przy otwartej buzi, a ja musiałam wstrzymać dech, żeby
przypadkiem nie wybuchnąć radosnym płaczem. Zanim cokolwiek zdołaliśmy z siebie
wyrzucić, nasza starsza córka wyprostowała się dumnie i powiedziała do Nate’a,
który wcale nie zaskoczył jej swoją obecnością:
– Jak się siada do stołu z rodziną i coś się je
to trzeba powiedzieć „smacznego” – a jej głos zabrzmiał tak poważnie i zarazem
zabawnie, że nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
Nate popatrzył na nas spode łba, jakby
spodziewał się z naszej strony ataku, po czym odpowiedział cicho i nieśmiało:
– Smacznego.
Przez całe pół godziny, kiedy niezgrabnie starał
się spożywać ziemniaki z sosem, siostra pouczała go jak powinien posługiwać się
poprawnie widelcem i nożem. Byłam szczęśliwa, że nareszcie zajęła się czymś
pożytecznym i nie psociła. Nate był brakującym puzzlem jej bliźniaczej
egzystencji. Może jeszcze nie usamodzielnił się na tyle, aby wspierać własną
siostrę, bo nie był obyty z tym światem, ale wierzyłam w to, że przyjdzie taki
dzień, kiedy będzie bronił i pomagał zarówno Aurze jak i Calanthii.
Po obiedzie chłopiec wstał od stołu i uciekł do
pokoju, jakby się czegoś przestraszył. W ślad za nim spoglądały obydwie
siostry. Calanthia przestała się na szczęście bać brata. Już po kilku dniach
potajemnego zaglądania do wspólnego pokoju bliźniaków, została zaproszona do
zabawy. Początkowo była ostrożna – podobnie jak jej ojciec, który skradał się
pod drzwiami jak dzieciak – ale w końcu cała trójka dogadała się na tyle, żeby
prowadzić spokojne zabawy, niczego nie niszcząc. Cieszyłam się, że nasze dzieci
nie miały głupich pomysłów i bawiły się jak cywilizowane, zwyczajne maluchy.
Odkąd Nate z nami zamieszkał, nieprzerwanie słyszałam
od sąsiadek uszczypliwe komentarze. Każdy się dziwił, że bliźniaka Aury
wcześniej tu nie było. Wymyślali swoje własne historie pełne grozy, które miały
wyjaśnić jego niespodziewane pojawienie się. Oczywiście wszystko przypisywali
czarnej magii, ponieważ kolor oczu każdego z nas i tak był wystarczająco
podejrzany. Tylko Calanthia czuła się poszkodowana. Owszem,
wszyscy mieli ją za nieprawdopodobnego anioła, ale przy okazji za kogoś, kto
jest sierotą, ponieważ daleko odbiegała od nas swoim zachowaniem, a przede
wszystkim niebieskim kolorem tęczówek. Może niewiele jeszcze rozumiała z tych
uszczypliwych uwag, ale pewnego dnia dowiedziałam się, że w przeciwieństwie do
mnie zwraca uwagę na to, co mówią ludzie. Zadała mi pytanie:
– Mama, jeśtem innia? – Jej głos był tak smutny,
że w tym momencie zatrzymałam się na środku chodniku, nie zwracając uwagi na
niemiłe sąsiadki i pogłaskałam ją po głowie. Chciałam, żeby wszyscy to
słyszeli.
– Tak, jesteś inna, ale to wcale nie jest złe.
Masz coś, czego inni ludzie ci zazdroszczą – powiedziałam do niej, jak do
dorosłego człowieka i odgarnęłam jej kosmyk blond włosów z czoła.
– A ciemu mam niebieśkie ocka? – spytała,
przekręcając głowę w bok.
– Bo masz je po babci Calanthe, która jest z
ciebie naprawdę dumna.
Na tym nasza rozmowa się zakończyła.
Uszczęśliwiona córka nazbierała w parku kilka kwiatków i zaniosła je jednej ze
wścibskich bab, od której usłyszała, że jest inna. Uśmiechnęła się do niej,
stanęła na palcach i razem z kwiatami posłała w jej stronę najszczerszy
uśmiech, jaki byłam w stanie kiedykolwiek zobaczyć u dziecka. Kobieta nie
wiedziała co odpowiedzieć, zrobiło jej się wstyd. Przyjęła kwiaty i skinęła
nieufnie głową, co miało oznaczać, że dziękuje.
Plotki wciąż były słyszalne, ale oprócz tego
ludzie zaczęli nas unikać. Gdy tylko wychodziliśmy z domu, wszyscy uciekali do
domów, jakby bali się, że ich zaatakujemy. Od jednej z normalniejszych
sąsiadek, która uwielbiała moje dzieci, usłyszałam, że ktoś zobaczył pewnego
dnia pod naszym domem człowieka, który rozpłynął się w cieniu, to jeszcze
bardziej utwierdziło ich w przekonaniu, że jesteśmy rodziną samego Szatana.
Mało obchodziło mnie to, co mówią, bardziej zaniepokoiłam się tą postacią, bo
jeżeli ktoś naprawdę widział demona przed naszym domem, nie oznaczało to
niczego dobrego. Najwyraźniej byliśmy obserwowani przez departament.
Dzisiejszego dnia po raz pierwszy miałam
zaprowadzić Aurę i Calanthię do przedszkola w towarzystwie Nate’a. Bardzo bałam
się tego, że gdy siostry będą go opuszczać, zacznie panikować i krzyczeć, ale
ufałam, że zdążył się już uspokoić i zrozumieć, że ja i Nathiel nie zrobimy mu
krzywdy. W końcu coraz więcej czasu spędzał z nami w kuchni i salonie, gdzie
oglądał z ojcem telewizję. Zaczął nam nawet zadawać pytania. Wiele pytań. Auvrey
był tym zirytowany, ponieważ nie przywykł do tak wielkiej, dziecięcej ciekawości świata,
kiedy wychowywał Aurę czy Calanthię. Aura była bardzo prosta w rozumowaniu i
nie zadawała dużo pytań, Calanthia wszystkiego dowiadywała się sama, za to Nate
stał się tak dociekliwy, że nieraz spędzał dwie godziny na zadawaniu samych
pytań, a pytał dosłownie o wszystko. Dlaczego lodówka chłodzi, a zamrażarka
mrozi, dlaczego w telewizorze są zamknięci ludzie, dlaczego buraki są niedobre
i każemy mu je jeść, dlaczego pan mieszkający obok nas ma włosy nad ustami i na
podbródku, dlaczego tu jest ciepłe słońce i ostatecznie: dlaczego nie może
pójść z Aurą i Calanthią do przedszkola. Trudno było nam to wyjaśnić. Przecież
nie mogliśmy mu powiedzieć: nie jesteś na to gotowy, bo jeszcze cię nie
oswoiliśmy. Powiedzieliśmy mu naiwnie, że chłopcy tacy jak on nie mogą od razu
chodzić do przedszkola, kiedy trafiają tu z Reverentii. Potrzebował kilku
miesięcy, żeby go przyjęli. Niewiele z tego zrozumiał, ale pokiwał głową i
umilkł, zagłębiając się w oglądanie tego magicznego pudełka z ruchomymi ludźmi.
Aura jak przewodnik szła z przodu i opowiadała
swojemu bratu w drodze do przedszkola jak nudne jest to miejsce i co się tam
robi. Z jednej strony się cieszyłam, że trochę mu zniechęca pójście tutaj, z
drugiej strony martwiłam, że gdy będziemy go już chcieli posłać do
przedszkola, zacznie panikować i zrobi komuś krzywdę. Nie, na jego zapoznanie
ze światem zewnętrznym było jeszcze za wcześnie. Dzisiaj wybrał się z nami w
podróż tylko dlatego, że Nathiel był na misji, a chłopiec nie mógł zostać sam w
domu.
Calanthia machała moją ręką nucąc wesołe
piosenki swoim słowiczym, dziecięcym głosem. W przeciwieństwie do siostry
uwielbiała przebywać w przedszkolu, nie chciała się jednak wtrącać w rozmowę
starszego rodzeństwa. Zajęła się swoim śpiewanym, porannym rytuałem.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała władczym
tonem głosu Aura. – I pamiętaj, przedszkole jest głupie, fajniej jest siedzieć
w domu.
Nate kiwnął głową, wpatrując się w siostrę jak w
obraz przedstawiający mądrość świata. Miałam nadzieję, że to nie jest taktyka
Aury. Jeżeli nasz syn będzie jej we wszystkim słuchać to się może źle skończyć.
– Nie bój się, rodzice są fajni – dodała
dziewczynka z szerokim uśmiechem na twarzy i poklepała swojego nieśmiałego
brata po głowie. – Mamo, weź Nate’a na lody!
Zdziwiłam się tą propozycją. Moja córka
proponowała, że mam coś zrobić dla kogoś innego niż dla niej. To było naprawdę
dziwne. Bałam się, że mogła ustalić swoją własną, dziecięcą taktykę. Aura nie
była głupia. Wiedziała, że jeśli Nate będzie zawsze stał po jej stronie, będzie
mogła go prosić o co tylko chce.
Westchnęłam i pokiwałam głową. Aura i Calanthia
pomachały nam rączkami na do widzenia, a potem zniknęły w swoich salach
przedszkolnych. Spojrzałam ukradkiem na Nate’a, żeby sprawdzić jego reakcję. Po
raz pierwszy został ze mną sam, podczas, gdy byliśmy poza domem. Musiał czuć
się co najmniej nieswojo. Widziałam to po jego nerwowo plączących się rączkach
i rumieńcach na twarzy. Wpatrywał się w podłogę i szurał po niej butem. Cóż,
przynajmniej nie panikował i nie krzyczał.
– Szkoda, że nie mogę iść do przedszkola –
powiedział cichutko pięciolatek. Myślałam, że to ja będę musiała do niego
zagadać jako pierwsza. Jego znikoma otwartość bardzo mi pomogła.
– Jeszcze trochę i będziesz mógł chodzić do
przedszkola z Aurą – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego.
Nie próbowałam brać Nate’a za rękę, wiedziałam,
że jest na to za wcześniej, mógłby się przestraszyć tej bliskości. Zdziwiłam
się, kiedy mój syn sam zaczął się przyglądać mojej ręce. Wyglądał, jakby chciał
coś powiedzieć.
– Chcesz iść na coś słodkiego? – zapytałam i
ostrożnie podałam mu dłoń. Nate kiwnął głową, a potem chwycił
mnie niezgrabnie za palca wskazującego. Miałam ochotę się zaśmiać. Był
nieporadny, ale przy okazji uroczy.
Ruszyliśmy w stronę pobliskiej kawiarni.
Widziałam jak pięciolatek przygląda się niepewnie obcym ludziom. Zazwyczaj
zadawał więcej pytań, teraz musiał być lekko zaniepokojony tym nadmiernym,
porannym ruchem na drodze. Z uwagą mierzył każde przejeżdżające obok auto,
wszystkich wysokich panów pędzących do pracy z teczkami i kobiety idące ze
swoimi pociechami do przedszkola oraz staruszków wlekących się powoli po chodniku.
Największe zainteresowanie wzbudziły u niego inne dzieci. Nie musiał zadzierać
głowy, żeby na nie patrzeć. Ucieszyłam się, kiedy jedna z rudowłosych
dziewczynek uśmiechnęła się do Nate’a i pomachała mu rączką, a on odpowiedział
nieśmiało na ten gest. Byliśmy na dobrej drodze do oswojenia naszego syna ze
światem ludzi. Na pewno finalnie nie będzie taki jak Aura czy Calanthia, bo z
charakteru przypominał mnie, kiedy byłam dzieckiem, ale jeszcze wiele
jesteśmy w stanie zmienić.
Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam, kiedy
mój syn podskoczył do góry i przylgnął do moich nóg. Ja sama wystraszyłam się
jego reakcją.
– Co to?! – pisnął przestraszony, wskazując
palcem na bezpańskiego psa, wędrującego pomiędzy ludźmi.
Pogłaskałam delikatnie syna po głowie i
odpowiedziałam:
– Pies, Nate. Takie zwierzę. Nie wszystkie są
przyjazne, ale ten wygląda na takiego co lubi ludzi.
– A demony? – spytał niepewnie.
– Zależy które – kiedy to powiedziałam, Nate
wbił swoje pazury w moją łydkę. Skrzywiłam się, ale nie skarciłam go. – Na
pewno takie, które są grzeczne – odpowiedziałam spokojnie.
– A ja jestem grzeczny? – Pięciolatek spojrzał
na mnie w górę. W jego zielonych oczkach czaił się strach, wymieszany z
ciekawością.
– Tak.
Nate uśmiechnął się szeroko, jak jeszcze nigdy
tego nie zrobił. Był to jednak zaledwie ułamek sekundy. Potem odwrócił ode mnie
głowę, odczepił się od moich nóg i bez słowa podbiegł do wędrującego po
chodniku psa. Kiedy już przed nim stanął nie wiedział co zrobić, dlatego czekał
na reakcję stworzenia. Zwierzę podeszło do Nate’a i powąchało jego rękę, w tym
czasie uważnie obserwowałam za równo syna, jak i obce stworzenie. Nie
zapowiadało się jednak na żadną bitwę.
– Pogłaskaj go po głowie – podpowiedziałam
synowi. Bliźniak Aury spojrzał na mnie, zamrugał zdziwiony oczami, a potem
przybliżył bladą rączkę do psa – ten grzecznie czekał aż zostanie poklepany po
głowie, widocznie był już przyzwyczajony do tego, że obcy ludzie okazują mu
czułość.
Nate poklepał niezgrabnie kudłacza po łbie, a
potem odsunął się i zachichotał. Nie spodziewałam się, że nagle uwiesi się na
jego szyi i mocno go przytuli. To najwyraźniej zdezorientowało psa. Wyrwał się
pięciolatkowi i uciekł. Nate popatrzył za nim smutno.
– Zrobiłem źle? – spytał cicho.
– Nie, po prostu się przestraszył albo po prostu
nie lubi tulenia. – Uśmiechnęłam się lekko do syna i podałam mu rękę. Tym razem
chwycił ją pewniej. W drodze do kawiarni nie odezwał się ani razu. Wydawało mi
się, że nad czymś duma. Może nad tym, dlaczego pies nie chciał się do niego
przytulić? Czasem myślałam o tym, żeby sprawić dzieciakom jakieś zwierzątko
domowe, ale wiedziałam, że dostarczyłabym sobie niepotrzebnej roboty. Dzieci
zazwyczaj traktowały żywe stworzenia jak zabawki. Szybko im się nudziły i
rzucały je w kąt. Na Nathiela również nie mogłabym w tej sytuacji liczyć, bo
sam był jak przerośnięte dziecko.
Dotarliśmy do kawiarni. Kiedy już się
rozebraliśmy i rozgościliśmy na puchatych fotelach, podsunęłam Nate’owi menu –
na szczęście znajdowały się w nim obrazki deserów. To ułatwiło mu wybór, w
końcu nie umiał czytać. Wcale mnie nie zdziwiło, kiedy wskazał palcem na
największy i najdroższy deser, jaki mogli zaserwować w kawiarni. Zgodziłam się
na niego. To pierwszy raz, kiedy chłopiec trafił do takiego miejsca.
Wiedziałam, że lubi słodycze, dlatego pozwoliłam sobie na bycie dobrą matką.
Wcale nie chciałam go przekupić swoją dobrocią.
Przywołałam kelnerkę, zamówiłam wielki deser i
Earl Greya, bo mi też należało się coś od życia. Miła pani odeszła z uśmiechem
na twarzy, a ja spojrzałam na rozluźnionego już Nate’a, który machał
niecierpliwie nogami w powietrzu i przyglądał się ustrojonym sztucznym śniegiem
szybom. Tylko czekałam aż zacznie zadawać pytania.
– A to prawdziwy śnieg? – spytał w końcu,
zerkając na mnie ukradkowo.
– Nie, sztuczny –
wytłumaczyłam. – Można taki kupić w sklepie.
Syn kiwnął głową. Nie minęła minuta, a zadał
kolejne pytanie.
– A dlaczego ten pan ma takie dziwne, czarne i
zakręcone wąsy? – Powiedział to tak głośno, że mężczyzna spojrzał karcąco na
chłopca i prychnął ostentacyjnie. Następną ofiarą jego pogardy byłam ja. Posłał
mi spojrzenie mówiące, że nieumiejętnie wychowałam syna. Odwzajemniłam to
chłodną obojętnością.
– Nie można mówić o innych ludziach tak głośno,
Nate, możesz kogoś urazić i zrobić mu przykrość.
Pięciolatek zmarszczył czarne brewki, wsparł się
na oparciu i wystawił głowę w stronę wąsatego pana.
– Przepraszam, panie z wąsami! – krzyknął.
Nie wiedziałam czy mam się zacząć wstydzić,
płakać, czy po prostu śmiać. Mina mężczyzny była bezcenna. Jego zniesmaczona
żona szepnęła mu, żeby nie zwracał uwagi na mojego bachora. To również mnie nie
poruszyło.
– Nate, nie można mówić tak do ludzi. Wystarczy,
że powiesz „przepraszam, proszę pana” – poprawiłam chłopca.
¾ demona pokiwało głową i usiadło grzecznie w
fotelu.
– A ty chcesz mnie o coś spytać? – zapytał nagle
Nate, przyglądając mi się badawczo. Wyglądał teraz jak dorosły mężczyzna, który
musi poważnie porozmawiać ze swoją matką. Zaszokował mnie.
Kelnerka przyniosła nam zamówione.
Młody Auvrey doczekał się swojego ogromnego deseru – gdy go ujrzał, cała
dorosłość z niego uciekła. Znów był małym, uroczym chłopcem, który patrzył na
słodycze z radością. Język mało nie uciekł mu na tył głowy.
– Ostrożnie – zaśmiałam się, widząc jego
łapczywe machanie łyżką. Wyglądał, jakby dzierżył w ręce wiosło. W takim tempie
opłynąłby cały kontynent.
W niedługim czasie jego dziecięca, blada buźka przyozdobiona była wiśniowym sosem i czekoladą, która stworzyła mu niedźwiedzi nosek. Widziałam, że ludzie patrzą na niego jak na małego dzikusa. Mogłam go skarcić, ale wolałam nie narażać siebie i innych na wybuch paniki syna. Na razie poznawał świat, potem będzie poznawał maniery.
W niedługim czasie jego dziecięca, blada buźka przyozdobiona była wiśniowym sosem i czekoladą, która stworzyła mu niedźwiedzi nosek. Widziałam, że ludzie patrzą na niego jak na małego dzikusa. Mogłam go skarcić, ale wolałam nie narażać siebie i innych na wybuch paniki syna. Na razie poznawał świat, potem będzie poznawał maniery.
Nie zdążyłam wypić nawet połowy herbaty, kiedy
Nate skończył już deser. Byłam zszokowana, że zmieścił cały w swoim małym
żołądku. Bałam się, że w nocy może mieć z tego powodu pewne nieprzyjemności.
Raczej Aura nie byłaby zadowolona, gdyby brat zwymiotował na jej nową piżamkę w
czarne koty, którą czciła jak relikt ze świątyni radości.
– Smakowało? – spytałam.
Nate kiwnął głową i uśmiechnął się szeroko. Jego
zielone oczy błyszczały z zadowolenia. Mniemam, że w Reverentii nigdy nie czuł
się tak dobrze jak tutaj. To dlatego zaczął się do nas powoli przyzwyczajać.
Byliśmy dla niego mili, okazywaliśmy mu czułość, mógł się bez przerwy bawić,
miał siostry, ciepłe i dobre posiłki, nie było mu zimno i nie chodził
zaniedbany. Tak, bardzo się zmienił odkąd tutaj przybył. Zdołał nawet odrobinę
przytyć, co tylko wyszło mu na dobre.
Oparłam podbródek na złożonych dłoniach i
postanowiłam skorzystać z wcześniejszego pytania Nate’a. Tak, miałam do niego
wiele pytań.
– Opowiesz mi jak wyglądał twój dzień, kiedy
mieszkałeś w Reverentii? – Wiele tym ryzykowałam, bo przecież mimo
wszystko mógł tęsknić do świata, w którym wychowywał się przez pierwsze pięć
lat. Na szczęście zareagował na to całkiem zwyczajnie.
– Spałem w takim małym pokoju, gdzie było tylko
łóżko i miś, którego dał mi wujek Soriel. Zawsze było mi zimno – zaczął i
zmarszczył czółko w zamyśleniu. – Ktoś mi zawsze dawał jedzenie przez taką
dziurę w drzwiach, ale nie było dobre, jak te tutaj. Chodziłem sobie po zamku i
po Reverentii, bawiłem się ze zwierzątkami i roślinami, czasem wujek Soriel
porzucał ze mną kamieniem. – Kamieniem? W zastępstwie do piłki? Nie do końca to
rozumiałam. Może to była jakaś specyficzna nazwa? – Ciocia Gabrielle nie
chciała się ze mną bawić, tak samo dziadek i inni. Chyba byli na mnie źli,
kiedy im przeszkadzałem. – Nachmurzył się.
– Skąd masz tę bliznę na nadgarstku? – spytałam
spokojnie, upijając łyka herbaty.
– Ciocia Gabrielle. – Tylko tyle z siebie
wyrzucił. Nie wydawał się być tym przejęty, a przynajmniej tak sądziłam, dopóki
się nie skulił.
– Było ci tam dobrze, Nate?
Chłopiec rozglądnął się niepewnie dookoła, jakby bał się, że ktoś go usłyszy lub zobaczy.
– Tu jest lepiej – powiedział ledwo słyszalnie i
spuścił głowę.
Więcej nie potrzebowałam. Wiedziałam już
przecież, że nikt nie chciał się z nim bawić i za swoje dziecięce prośby o
uwagę był karany, czasem nawet biciem. Tam nikt o niego nie dbał.
Czemu miałam się dziwić? Był synem wrogów departamentu. Był dla nich więźniem,
nie dzieckiem.
Przez resztę pobytu w kawiarni milczeliśmy. Nate’owi
najwyraźniej powróciły niemiłe wspomnienia, bo ani razu nie podniósł do góry
głowy i maniakalnie machał nogami pod stołem. Uznałam, że nie będziemy tu
dłużej siedzieć. Dopiłam herbatę, zapłaciłam za nasze zamówienie i wyszłam z
synem na zewnątrz. Zaatakował nas chłód poranka. Ludzie w magiczny sposób poznikali z ulic. Wszyscy byli już w pracy. Teraz panował spokój. Tym razem to Nate
chwycił mnie za rękę i zrobił to mniej niezgrabnie niż wcześniej. Już nie
trzymał się za mój palec wskazujący, objął wszystkie palce. Po wizycie w
kawiarni musiał mi bardziej zaufać. Niestety nie mogłam go zabierać do niej
codziennie. Poza tym istniała jeszcze Aura i Calanthia. To prawda, że Nate
wymagał teraz szczególnej troski, ale nie mogłam zapominać o reszcie swoich
dzieci. Bałam się, że zaniedbam córki przez swoje starania.
Drobinki śniegu opanowały okolicę. Bliźniak
mrużył śmiesznie oczka i marszczył nosek, jakby chciał go uniknąć. Wiedziałam
już, że nie przepada za chłodem. To on narzucił nam szybsze tempo w drodze
powrotnej do domu. Co najdziwniejsze – to nie ja go prowadziłam, on sam dobrze
wiedział gdzie iść.
– Mama? – usłyszałam niepewny, chłopięcy głos.
Wyrwana ze swoich rozmyśleń spojrzałam zdziwiona na syna. To już kolejny raz
tego dnia, kiedy byłam przez niego szokowana. Widocznie nie znałam go jeszcze
na tyle dobrze, żeby nie być zaskoczona. – Tak do ciebie mówi Aura? – spytał Nate.
Spojrzał na mnie w górę i przez długi czas, pomimo śnieżnych drobinek bijących
go po twarzy, nie spuszczał ze mnie oczu.
Byłam w stanie tylko kiwnąć głową. Nie umiałam
nic powiedzieć.
– Też jesteś moją mamą, prawda? – spytał Nate. –
Bo Aura jest moją siostrzyczką.
Raz jeszcze pokiwałam głową. Nie wiedziałam do
czego konkretnie zmierza.
– Mama. – To jedno słowo wypowiedziane z
dziecięcą łagodnością i czułością sprawiło, że moje serce roztopiło się jak
kostka lodu w gorącej herbacie. Zielone oczka spoglądały na mnie z taką
ufnością, że z trudem powstrzymałam łzy.
Potrafiłam się cieszyć, potrafiłam okazywać
radość w szczerym uśmiechu i łagodnych gestach, nigdy jednak w swoim życiu nie
poznałam, jakim szczególnym rodzajem szczęścia mogła być euforia. Po raz
pierwszy po moim ciele rozlało się miłe i ciepłe uczucie, które było zdolne
roztopić nawet śnieg. Nie wiedziałam co robię i nie zdawałam sobie sprawy z
konsekwencji. Po raz pierwszy zadziałałam jak Nathiel – ryzykownie,
spontanicznie. Teraz już wiedziałam jakie to ekscytujące uczucie podejmować
decyzje bez myślenia. Auvrey musiał czuć się prawdziwie wolny, kiedy był sobą,
bo nie musiał niczego nigdy ukrywać.
Przystanęłam, padłam na kolana i przytuliłam do
piersi swojego syna. Wtuliłam nos i zapłakane policzki w jego jedwabną
czuprynę, z której zsunęła się czapka. Nie przejmowałam się tym, że syn stracił
okrycie głowy, które wylądowało bezpańsko w stercie śniegu. On najwyraźniej też
się tym nie przejmował.
Początkowo sztywny pięciolatek, w końcu objął
mnie maleńkimi rączkami.
To był pierwszy raz, kiedy dobrowolnie pozwolił
się dotknąć, a ja poczułam, że jestem najszczęśliwszą matką na świecie.
Wzruszyłam się. Cała opinia o tym rozdziale gdzieś po drodze się rozleciała, ale to tylko oznacza, że tak bardzo mi się spodobał. Po prostu już w tej chwili nie wiem, co powiedzieć. Wspaniały rozdział i czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Też się wzruszyłam i uśmiecham się, czując napływające do oczu łzy radości. Nate. Nareszcie przywyka do świata i otaczających go ludzi, rozpoznaje swoją rodzinę. Wspaniale!
OdpowiedzUsuńAlex i Lysander. Kurczę, polubiłam tę parę. Pewnie dlatego, że bibliotekarz jest przeciwieństwem czarodziejki i ma sposoby, by ją onieśmielić. Kibicuję im, chcę czegoś więcej pomiędzy nimi!
Pozdrawiam :)