niedziela, 22 stycznia 2017

[TOM 3] Rozdział 9 - "Anioły śmierci"

Czasami się cieszę, że Madlene nie wyszła taka jak ja i już dawno żyje własnym życiem. Przynajmniej mogę się nad nią poznęcać i to z czystym, niemasochistycznym sumieniem. Wątek z nią w roli głównej zaprowadzi do... chaosu. A gdzie jest chaos to jest ciekawie! Już niedługo zacznie się zabawa. Niedługo. No, dobrze, za kilka rozdziałów. 
Oprócz ogólnego zamieszania wokół Madlene, mamy pierwsze spotkanie Aury i Laury z osobą, która ma pomóc opanować im magię. Na samym końcu znajdzie się też miejsce na departament i wiedźmy - dowiemy się co takiego porabiają. Wszystko do czegoś zmierza. Powiedzmy, że do końca.
***
– A więc to nie jest nic groźnego?
– Wątpię w to, żeby Mad używała czarnej magii. Raczej nie chce skończyć jak swoja ciotka. Poza tym, gdyby groziło nam coś poważnego, chyba by nam o tym powiedziała, nie?
– Tak, nie jest głupia, wie, że przez stosowanie złej magii mogłaby stracić swoje moce, Rada na pewno by do tego nie dopuściła.
– Może na wszelki wypadek zapytajmy ją o co chodzi?
– Tak, to dobry pomysł.
Trójka czarodziejek skręciła w wąską uliczkę i doszła do mieszkania przyjaciółki. Standardowo przywitały się z jej mamą i dostały do salonu przez sklepową ladę. Na miejscu zastały dzienną porcję gigantycznego nieporządku i kłodę owiniętą błękitnym, puchatym kocem, którą ktoś wyrzucił na brzeg sofy – wystawała spod niego tylko blada ręka, która dotykała kostkami palców dywanu. Ktoś obcy mógłby pomyśleć, że to prawdziwe zwłoki, ale dziewczyny tylko potrząsnęły głowami. 
Wokół walały się zmięte i zużyte chusteczki, na stoliku leżały puste kubki po miętowej herbacie – jej aromat wciąż unosił się w powietrzu; w tle rozbrzmiewała grana na pianinie „Księżycowa sonata”, dopełniająca makabrycznego zjawiska dokonanego na sofie.
Patricia wyłączyła muzykę, Martha machnęła ręką i wyrzuciła chusteczki z pomocą magii, Alex bezlitośnie chwyciła za koc i odkryła przyjaciółkę. Madlene spojrzała niewyraźnie na dziewczyny. W jej zaspanych oczach odbijały się trzy niewyraźne cienie.
– W końcu po mnie przyszły anioły śmierci – stwierdziła ochrypłym głosem.
– Skąd ten wisielczy humor? Coś ci zdechło? – spytała z prychnięciem Alex. Usiadła na sofie i chwyciła za piżamową, różową koszulkę Madlene. Przeniosła ją do pozycji siedzącej szybkim gestem i potrząsnęła nią, żeby się obudziła.
– Już, już – mruknęła niezadowolona śpiewająca czarodziejka. Od całodobowego płaczu miała sklejone powieki i zamglone oczy, domyślała się, że wyglądała jak kupa nieszczęścia, ale przynajmniej nie musiała się niczego wstydzić przed przyjaciółkami – widziały ją przecież w gorszym stanie.
– Dalej ci nie przeszła choroba? – spytała zmartwiona Patricia, siadając obok Alex.
– Nie przeszła – mruknęła Madlene i sięgnęła smętnie po kolejną chusteczkę, w którą wysmarkała nos. Doskonale znała powód swojego stanu, a przemilczana ciąża tylko go potęgowała. Zastanawiała się ile tak jeszcze pociągnie?
Martha machnęła ręką i wyczarowała dzbanek. Zamieszała w nim zioła, zagotowała wodę i nalała ją do jednego z kubków stojących na stole.
– Wypij, postawi cię na nogi – powiedziała.
Madlene pokiwała dziękująco głową, wymuszając uśmiech. Nie miała na nic siły, ledwo uniosła kubek. Cieszyła się, że dziewczyny nie wysunęły żadnego pochopnego wniosku i nie dopytywały o jej samopoczucie. Żadna nie powiedziała również, że ma się wybrać do lekarza. Dziwne.
Kiedy upiła łyka gorącej herbaty, przyjrzała się uważnie każdej z czarodziejek. Knuły coś? A może o czymś wiedziały? Znowu było widać, że coś ukrywa? Starała się wyglądać na każdym ich spotkaniu bardzo wiarygodnie, więc o co chodziło? A może coś odkryły? A może same dobrały się do kart?
Jak na zawołanie dziewczyna zbladła. Kubek w maleńkie granatowe kwiaty oparła o kolana. Nigdy nie potrafiła świadomie panować nad swoim ciałem, to ono zawsze ją zdradzało. Kiedy się denerwowała albo chciała coś ukryć, tupała niecierpliwie nogą, zagryzała dolną wargę, mrugała szybciej oczami, marszczyła czoło i starała się patrzeć wszędzie, byle nie na swojego rozmówcę. Tak samo wyglądała teraz.
– Widzimy, że coś ukrywasz, Mad, nie potrafisz kłamać – powiedziała spokojna jak zawsze Martha.
Trzy pary różnokolorowych oczu drążyły w niej dziurę. Nie wiedziała czy to wina gorączki, czy stresu, ale nagle zalała ją fala niepokojącego gorąca, a serce zatrzęsło się ze strachu. Spanikowana zaczęła gorączkowo myśleć nad tym, jak po pierwsze ukryć swój błogosławiony stan, a po drugie powód swojego krytycznego stanu ogólnego. Co miała wymyślić? Co powiedzieć? Wszystko mieszało się jej w głowie jak w wielkim bębnie pralki, brakowało tylko szumu elektronicznej maszyny czyszczącej.
– Widziałyśmy znaki przywołania – odezwała się w końcu Alex. Madlene powstrzymała się od odetchnięcia. Całe szczęście, poruszony został temat, który akurat nie był groźny, w rzeczywistości miała przecież o wiele więcej do ukrycia.
– Zobaczyłaś coś złego w kartach, Mad? – spytała Patricia, marszcząc czoło.
– Tak. Trochę złego. To znaczy nawet nie wiem co, bo karty dziwne rzeczy mi pokazują. Księżyc, cztery buławy, coś z diabłem, no, nie wiem w sumie o co im chodzi, dlatego to takie trochę frustrujące – mówiła zdecydowanie za szybko. Nie mogła opanować drżenia rąk. Dziwne. Zazwyczaj nie stresowała się tak bardzo, że aż pociły jej się ręce. To tylko głupie znaki przywołania. – To było tak na wszelki wypadek – dodała ciszej i skuliła się.
– To chyba nic złego – odpowiedziała Alex, wzruszając obojętnie ramionami. – Ale wiesz, że nie musiałaś tego przed nami kryć, nie?
– Wiem – westchnęła Mad.
– Chyba, że masz do ukrycia coś jeszcze.
Zielone, niebieskie i brązowe oczy znów wierciły w niej dziurę. Miała ochotę jęknąć, zrzucić je z sofy i przykryć się kocem po same uszy, żeby tylko nikt nie patrzył jej w twarz. Nienawidziła tego przepytywania. Czuła się wtedy jak dziecko, które samo nie potrafi o siebie zadbać i inni bezustannie muszą prowadzić je za rączkę przez las. To, że była nierozgarniętą fajtłapą i miała aktualnie problem ze zdrowiem, nie znaczyło, że coś knuła. Nie. Naprawdę. Była niewinna jak anioł modlący się na puszystej, białej chmurce, oczywiście pomijając to, że jedyne w co wierzyła to magia, tak więc nie musiała udawać świętej.
Skoro błękitny koc był przygnieciony, uznała, że nie wyrwie go brutalnie z sideł pośladków najbliższej siedzącej Alex. Nie chciała się jej narażać, kiedy już spadnie na podłogę i stłucze sobie tyłek. Mogłaby dostać piorunem. Kiedyś Alexandra spaliła jej połowę grzywki i musiała ściąć ją u fryzjera. Przez całe trzy miesiące wszyscy śmiali się z niej w szkole, że ma wysokie czoło i brwi gęste jak krzaki w lesie. Nie chciała tego powtarzać, gdyby Aren zobaczył ją bez tej małej warstewki włosów na czole, zapewne sam by od niej uciekł.
Madlene nie mogła już wytrzymać presji, którą wywierały na nią oczy przyjaciółek. Podniosła się gwałtownie z sofy i spojrzała na nie z góry. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zdała sobie sprawę z tego, że nie miała przygotowanej żadnej przemowy. Znowu chciała powiedzieć, że źle się czuje i mają sobie stąd pójść? Nie, nie chciała tego nadużywać, nie chciała pokazywać nieufności czy strachu przed osobami, z którymi się wychowała. Głupie emocje spowodowane początkowym stadium ciąży nie mogły zniszczyć ich relacji. 
Dziewczyna już sama nie wiedziała co zrobić, dlatego uczyniła to, co wychodziło jej najlepiej: wybuchła płaczem.
Alex przewróciła oczami. To prawda, że Mad była beksą, ale ostatnio zdecydowanie tego nadużywała, zupełnie, jakby chciała użyć łez jako broni przeciwko prawdzie.
– Czego beczysz? – syknęła płomienna wiedźma.
– Bo… bo dzisiaj jest brzydka pogoda i… i skończyłam ostatni odcinek Supernatural i… i w ogóle jest mi niedobrze! – zawyła śpiewająca czarodziejka.
– To jeszcze nie koniec świata, uspokój się.
– Jesteś chłodna, Alex, ty nigdy mnie nie kochałaś!
Alexandra westchnęła ciężko i przyłożyła dłoń do twarzy. Pod nosem zaczęła wymawiać przeróżne, groźne obelgi, których Madlene z pewnością nie chciałaby usłyszeć. Naprawdę miała ochotę ją zdzielić za to zachowanie. Ostatnio była gorszą wersją siebie i rzadko można było z nią wytrzymać dłużej niż pół godziny w jednym pokoju.
– No, przestań w końcu! – oburzyła się Alex, piorunując przyjaciółkę wzrokiem. – Ile można jęczeć? Idź w końcu do tego pieprzonego lekarza i dowiedz się co się z tobą dzieje! Albo zrób do cholery jakiś test ciążowy, bo ci odbija, jakby jakiś bachor wszedł siłą do twojego brzucha! – wykrzyczała.
– Nieczuła jędza! – pisnęła Madlene, pociągając głośno nosem. Niewzruszona Martha podała jej pudełko chusteczek. Śpiewająca czarodziejka nie przyjęła ich. Odwróciła się na pięcie i ruszyła kręto w stronę łazienki. Wciąż chlipała pod nosem.
Alex prychnęła, Patricia westchnęła, a Martha przewróciła oczami. Już same nie wiedziały co miały z nią zrobić. Coś się działo, to na pewno, ale co? Zazwyczaj wszelakie tajemnice, które przed sobą ukrywały wychodziły na światło dzienne już po kilku dniach, tymczasem dziwny sekret Madlene zdawał się istnieć dłużej, niż powinien.
Drzwi od łazienki trzasnęły za zapłakaną czarodziejką. Na szczęście po pięciu minutach płaczliwe jęczenie urwało się. Początkowo dziewczęta nie wiedziały o czym mogą rozmawiać, starały się nasłuchiwać dźwięków dochodzących z łazienki, ale o dziwo Madlene, która zazwyczaj zachowywała się bardzo głośno, teraz uparcie milczała.
– Dajmy sobie dzisiaj spokój, co? – mruknęła niepocieszona Alex, opierając się plecami o sofę. Ręce złożyła na piersiach, pokazując tym samym swoje niezadowolenie z sytuacji. – Głowa mnie boli od tych jęków, a nie mam przy sobie żadnej aspiryny.
Patricia i Martha pokiwały głowami. Siedziały w milczeniu jeszcze przez kilka następnych minut, aż w końcu zaczęły się niepokoić tą dziwną ciszą. Mogły wyjść bez pożegnania, ale nie chciały tego robić, tym bardziej, że sytuacja wydawała się być co najmniej dziwna. Jako pierwsza odważyła się odezwać Patricia.
– Hej, Mad, wszystko w porządku?
Wszystkie trzy wpatrywały się wyczekująco w drzwi, jednak nie usłyszały żadnej odpowiedzi. Dłużej nie czekały. Owszem, Madlene mogła się bez powodu obrazić, bo często tak robiła, szczególnie, gdy dotykały ją dziwne humory, ale na pewno odpowiedziałaby na tak proste pytanie. 
Alex przeskoczyła przez sofę, a pozostałe czarodziejki ją obeszły. To płomienna czarodziejka jako pierwsza zaczęła się dobijać do drzwi.
– Pat ci zadała pytanie, wiesz? – spytała z prychnięciem, choć nie mogła ukryć niepokoju w głosie. Zmartwienie zdradzała również jej mina – miała ściągnięte brwi i zaciśnięte usta. Nie podobało jej się to, że po raz kolejny nie usłyszała odpowiedzi. – Mad? – Wystarczyła jeszcze sekunda milczenia i wyważyłaby drzwi kopniakiem, na szczęście zanim dotknęła drewnianej przegrody w ścianie, ochrypnięty, cichutki głos rozbrzmiał echem wśród kafelek łazienki:
– Żyję.
– Ale co to za życie? – syknęła Alex. – Otwieraj! – Oburzyła się i uderzyła trzykrotnie pięścią w drzwi.
– Nie mogę. – Głos Madlene był ledwo słyszalny. Jak na zawołanie cała trójka zastygła w bezruchu i zaczęła nasłuchiwać. Coś osunęło się po kafelkach ścian na podłogę. Nie był to jednak gwałtowny ślizg, a powolne opadanie w dół. Być może la bonne fee spanikowały, ale nie chciały ignorować podejrzanych oznak słabości. Alex bez pytania i przejęcia kopnęła w drzwi stopą. Natychmiastowo uległy i wypadły z zawiasów. Cóż, naprawą zajmie się kiedy indziej.
Madlene siedziała na podłodze z głową na sedesie. Miała bezwładnie opuszczone w dół ręce, ale oddychała i co najważniejsze: miała otwarte oczy. Spoglądała niewyraźnie znad przymrużonych powiek na trójkę aniołów śmierci, które przekroczyły zgodnie próg łazienki. 
To już dziś? Dlaczego musiała umierać tak młodo?
Myślała, że śmieje się wewnątrz siebie, ale ten chrapliwy i nerwowy dźwięk naprawdę wydobył się z jej ust. Poczuła, że ktoś chwyta ją za bezwładne ramię i zakłada na swoje. Miała dobry węch, wyczuwała Patricię.
– Chodź, zaniesiemy cię na sofę – powiedziała do niej troskliwie.
– W piekle też mają sofy? – spytała ochryple rozbawiona dziewczyna. Teraz nie była już blada, a czerwona jak pomidor, do których nienawiść dzieliła z Alex. Kosmyki brązowych włosów kleiły się do spoconego czoła. Jej stan uległ zmianie w ciągu kilku minut.
Patricia z trudem przeniosła ją do pionu. Poradziłaby sobie sama, gdyby nie fakt, że ciało jej przyjaciółki stało się jak wata. Madlene miała wrażenie, że teraz podtrzymuje ją cała trójka. I znów się zaśmiała, choć nie wiedziała do końca dlaczego. Było jej trochę głupio, że sprawiała tyle problemów. Nie dość, że miała ostatnio głupie humory to jeszcze non stop ktoś musiał jej pomagać. Nie znosiła tego uczucia bezradności. To prawda, że sama zgotowała sobie taki los, ale nie robiła tego na darmo. Chciała wszystkich chronić, nie tylko swoje przyjaciółki. Demony nie odpuszczą, wiedźmy nie odpuszczą, kto miałby to zrobić jak nie ona?
Czuła, że ktoś stara się ją doprowadzić do porządku. Poczuła na twarzy chłodną wodę, co dało jej chwilową ulgę. Serce biło jej jak oszalałe – jego przyspieszona symfonia zaczęła zagłuszać wszystkie słowa, jakie padały. Słyszała coś o podwyższonym tętnie, o szpitalu, karetkach, lekarzach, pomocy. Poczuła się już zmęczona próbą ustania o własnych siłach i oddała się bezwładności. W tym momencie ktoś chyba krzyknął. Może się przestraszył?
Madlene spojrzała na niebieskie kafelki i dostrzegła na niej kałużę krwi. To dziura w jej sercu? A może jej dziecko stwierdziło, że się rozpłynie, bo matka wcale nie jest zadowolona z jego rozwijania się? Umrze? To chyba odrobinę za wcześniej. Aren byłby zły.
Poczuła, że ktoś przykłada jej coś do nosa. A więc to on był tym krwistym kranem, wylewającym cenne żelazo na podłogę. To też ją rozbawiło, ale nie miała już sił się zaśmiać. Chciała chociaż unieść kąciki ust do góry, żeby pokazać, iż wszystko jest w porządku, ale to nie było takie łatwe. Chwilę później straciła całkowitą świadomość tego co się dzieje i przestała odpowiadać na pytania czy reagować na dotyk. Owszem, dziewczyny były czarodziejkami, ale nie były w stanie dokonywać cudów. Natychmiastowo postanowiły zadzwonić po pomoc. Żadna mikstura lecznicza nie mogłaby tu niczego zdziałać.
Karetka dojechała do mieszkania Madlene w ciągu kilkunastu minut. Na miejscu zdążył się pojawić zaniepokojony Aren, tak samo jak i matka dziewczyny. Można było powiedzieć, że teraz znajdowały się w salonie tłumy. Kiedy lekarze próbowali przywrócić śpiewającą czarodziejkę do porządku, Martha uspokojona oddaliła się z miejsca zdarzenia. Dręczyła ją jedna, jedyna rzecz. Doskonale pamiętała, że Mad chowała w jednym z pokoi świece wszystkich członków Nox i la bonne fee. Ostatnio postarała się nawet o stworzenie świec dla sojuszniczych pół demonów z Reverentii. Miały ostrzegać przed tym, kto był bliski śmierci, a kto był osłabiony. Martha dawno tam nie była, ale teraz czuła, że koniecznie musi się zjawić w tym pokoju. Wierzyła swojej intuicji, nigdy jej nie zawiodła.
Kiedy otworzyła ostatnie drzwi, spodziewała się, że ujrzy chyboczącą się słabo świecę Madlene, ale nie sądziła, że na ścianach dojrzy znaki przywołania. I to narysowane krwią.
***
Dzisiaj Nate został w domu z ojcem. Był lekko zdezorientowany z tego powodu, że wychodzę razem z Aurą w południe. Przyzwyczaił się już, że tylko rano nie było na mieszkaniu jego siostry. Teraz musiał na nią poczekać do wieczora. Nigdy nie zapomnę wyrazu smutku na jego twarzy i łez, który stanęły mu w oczach, kiedy się o tym dowiedział. Wyglądał, jakby żegnał się z Aurą raz na zawsze, co było bzdurą. Zamierzałyśmy wrócić za niecałe trzy godziny, żeby przygotować kolację. Obiecałam dziś dzieciakom, że zrobię pizzę – każde z nich wymieniło już składniki jakie chce na swojej części. Najbardziej wymagający był chyba Nate. Zadziwił mnie wyborem małż i krewetek. Kiedy spytałam go skąd wie co to jest i jak smakuje, stwierdził, że wyjął z szafki w kuchni jedną z moich książek kucharskich i trochę o nich poczytał. Byłam w szoku, że Nate w ogóle potrafi czytać. Nie sądziłam, że ktokolwiek mógłby go tego nauczyć w Reverentii. Najprawdopodobniej zrobił to Soriel – z opowiadań mojego syna wynikało, że poświęcał mu najwięcej czasu i czasem przynosił mu ze świata ludzi jakąś kolorową książkę o zwierzątkach czy roślinach. Choć nie przepadałam za niezrównoważonym bratem Nathiela, byłam mu wdzięczna za przynajmniej minimalny cień troski, jakim wykazał się wobec Nate’a. Byłam tylko ciekawa z jakiego powodu traktował go lepiej niż inne demony w Reverentii, bo na pewno nie dlatego, że był synem jego brata.
Spojrzałam na Aurę, która ziewała z szeroko otwartą buzią. Dziś posłusznie szła obok mnie i nawet nie zadawała pytań. Wiedziałam z jakiego powodu. Nie wysypiała się. Ostatniej nocy przyłapałam ją i Nate’a, kiedy bawili się w układanie dzikich zwierzątek z cieni, padających na ścianę. Oczywiście nie robili tego jak normalne dzieci. Brat uczył Aurę posługiwania się mocą. On miał ją opanowaną całkiem dobrze, za to Aura nie potrafiła jej jeszcze kontrolować. Kiedy Nate układał na ścianie cienistego króliczka, ona potrafiła tylko stworzyć wielką, czarną masę, która pochłaniała światło latarki. Bawili się tak do trzeciej w nocy – akurat o tej godzinie musiałam załatwić swoje potrzeby fizjologiczne i dosłyszałam ciche, dziecięce śmiechy. Byłam w szoku, że pięciolatki potrafią wytrzymać tyle czasu nie śpiąc, zazwyczaj układały głowy na poduszce już o dwudziestej pierwszej. Może to była kwestia ich demonicznych korzeni.
Wyjęłam z kieszeni białą karteczkę i spojrzałam na adres, który podała mi Martha. Byłyśmy już niedaleko. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie jestem zestresowana. Po pierwsze nie wiedziałam kto będzie naszym nauczycielem, po drugie nie wiedziałam, czy mogę tej osobie ufać, po trzecie nie wiedziałam, czy ja i Aura poradzimy sobie ze swoją mocą. Obawiałam się, że moja córka wciąż była zbyt mała, żeby używać magii, a tym bardziej uczyć się nad nią panować, ale wolałam, żeby zrobiła to teraz niż w nastoletnim życiu, kiedy złość przejmie nad nią kontrolę.
Dotarłyśmy do małego, starego domku na obrzeżach miasta. Powoli się ściemniało, a jedyne co widziałam w oknach to ciemność. Czy to nie dziwne? Może nikogo nie było w domu? Nikt mi nie wmówi, że osoba, która tu mieszka jest wampirem lubującym się w mroku, każdy potrzebował światła, jeżeli oczywiście był człowiekiem.
Aura chwyciła za moją rękę, jakby się czegoś bała, jednak niczego nie powiedziała, wciąż stała posłusznie przy moich nogach. Uznałam, że nie mamy nic do stracenia, po prostu zapukałam do drzwi. Zdziwiło mnie to, że otworzyły się zanim oderwałam od nich pięść. Skrzypienie starych, nienaoliwionych zawiasów przypominało scenę z horroru. Mnie samą przeszyły dreszcze.
– Jest tu kto? – spytałam niepewnie, ponieważ nie dostrzegłam żadnej osoby stojącej przy drzwiach. Zupełnie, jakby to magia je otworzyła, nie człowiek. 
Oczywiście nie dostałam odpowiedzi. Musiałam zaufać Marthcie. Nie podała mi numeru tego domu po to, aby ktoś zrobił nam krzywdę, może osoba zamieszkująca ten dom była po prostu… specyficzna?
Ścisnęłam małą dłoń córki i przekroczyłam próg domu. Dopiero teraz dostrzegłam, że mieszkanie nie jest pogrążone w kompletnej ciemności. Gdzieniegdzie porozstawiane były woskowe świece. Ich blady blask oświetlał przedmioty stojące na szafkach. Salon z pewnością był urządzony minimalistycznie. Wszystko było poustawiane w odpowiednich, perfekcyjnie wymierzonych odległościach, jakby nikt nie ruszał niczego od lat – poświadczyła o tym gruba warstwa kurzu zalegająca na ciemnych meblach. Brakowało tylko pajęczyn i duchów.
– Mama, strasznie tu – odezwała się nieswoim i przerażonym głosem Aura. Jedną rączką wczepiła się w moje spodnie. – Nie mam swojego noża na demony – dodała szybko, patrząc na mnie w górę.
Westchnęłam i poklepałam ją po głowie. Nie wiem dlaczego zawsze czuła się bezpieczniej z tym plastikowym przedmiotem w rękach. Przecież musiała zdawać sobie sprawę z tego, że nikomu nie zrobi nim krzywdy, no, chyba, że chciałaby komuś wybić oko. Wybić oko można wszystkim.
– Nie przejmuj się, nie wszędzie gdzie ciemno i strasznie kryją się demony – odpowiedziałam.
– Słuszna uwaga – dosłyszałyśmy spokojny, kobiecy głos. Dochodził z pokoju obok. Z pewnością nie należał do osoby, która chciała się nas pozbyć. Miał w sobie nutę ciepła i troski.
Weszłyśmy do niewielkiego, oświetlonego dziesiątkami świec pomieszczenia. Na środku narysowany był jakiś świetlisty, skomplikowany krąg, a w po środku klęczała starsza, niska kobiecina. Była do nas odwrócona plecami. Jej srebrne włosy ułożone u szczytu głowy w roztrzepanego koka pobłyskiwały w świetle ognia.
– Usiądźcie – odezwała się i wskazała ręką w miejsce, gdzie leżały dwie poduszki. Zdziwiłam się. Jeszcze przed chwilą ich nie było. Tak samo jak dzbanka z parującą, gorącą herbatą i dwóch kubków.
– Mam nadzieję, że lubicie zieloną herbatę – roześmiała się starsza pani.
– Herbata to napój Bogów! – wykrzyknęła dumnie Aura, która nieraz usłyszała to zapewne od swoich czarodziejskich, przyszywanych cioć – każda z nich była wielką fanką herbaty.
– To prawda – odpowiedziała miło kobieta. – Bogowie stworzyli herbatę szczęścia, która miała dawać ludziom wieczną radość w Raju, można więc uznać, że ta, którą dziś pijemy ma w sobie namiastkę tej legendarnej radości.
 Usiadłyśmy na swoich poduszkach. Dopiero teraz miałam okazję spojrzeć w twarz staruszki. Nie wiem ile mogła mieć lat, ale pomimo licznych zmarszczek trzymała się całkiem dobrze. Miała mętne, błękitne oczy i delikatne, młodzieńcze usta, które nie pasowały do babcinej postaci. Nie patrzyła na nas, ale już wiedziałam dlaczego. Ktoś, kto jest ślepy nie potrzebuje mieć wcale światła w domu, ponieważ i tak niczego nie widzi. Świece, które porozstawiała w salonie najwyraźniej miały posłużyć nam do odnalezienia drogi, świece, które znajdowały się tutaj były zapewne częścią jakiegoś magicznego rytuału, który wcześniej wykonywała kobieta. Nie miałam wątpliwości co do tego, że była la bonne fee.
– Jesteś bardzo spostrzegawcza, Lauro – odezwała się spokojnie kobieta. Lekko się zdziwiłam. Czytała mi w myślach? – Nie czytam w myślach wszystkich ludzi, których napotkam, ich myśli ulatniają się tylko w tym pokoju, w którym się teraz znajdujemy. To czysta, biała magia. Moje ulubione miejsce do rytuałów.
– Rozumiem – odpowiedziałam grzecznie. 
Poruszyłam się niespokojnie na poduszce. To dziwne uczucie, kiedy twoje myśli unoszą się w jakimś pomieszczeniu i ktoś może je zgłębić. Bałam się, że pomyślę o czymś głupim.
Aura jako pierwsza chwyciła za kubek. Zdziwiła się, kiedy dzbanek automatycznie się podniósł i przelał do porcelanowego naczynia zielony napój. Widziałam jak jej oczy się zaświeciły.
– Ciocia czarodziejka Martha też tak potrafi! – wykrzyknęła radośnie, odrobinę za głośno jak na to małe, tajemnicze pomieszczenie. Starsza pani roześmiała się łagodnie.
– Tak, to ja ją tego nauczyłam. Jej drugorzędna moc jest bardzo podobna do mojej, co wiążę się z tym, że miałyśmy tą samą przodkini w naszym czarodziejskim rodzie. Tak naprawdę wszystkie pochodzimy z tych samych rodów, jesteśmy jak rodzina. – Uśmiechnęła się szerzej.
Lekko się zdziwiłam. To prawda, że pomiędzy czwórką la bonne fee, którą znam osobiście istnieje przyjacielska, wręcz siostrzana więź, ale nie wiedziałam, że w rzeczywistości mogą być dla siebie rodziną. Na pewno bardzo daleką, ale jednak wciąż rodziną. Widocznie magia czarodziejek nie pojawia się znikąd, ktoś musiał to zapoczątkować i przekazać dalej w genach.
– Dobrze myślisz, Lauro, ale to nie jest temat naszego dzisiejszego spotkania. Nie opowiem ci o naszej historii. Będziesz mogła o to kiedyś spytać moje wnuczki – odpowiedziała łagodnie, a potem wystawiła przed siebie dłoń. – Auro, możesz tu podejść?
Zdezorientowana dziewczynka, która właśnie upiła łyka gorzkiej herbaty i wystawiła skrzywiona język, spojrzała na starszą panią. Nie rozumiała o co jej chodzi.
– Podejdź – powiedziałam do niej i uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
Małe ¾ demona odstawiło kubek z herbatą i poczłapało na kolanach do kobiety. Stopą wywróciła porcelanę. Herbata rozlała się po czerwonym okręgu, rozmywając go odrobinę. Chciałam wyjąć z kieszeni chusteczkę i wytrzeć plamę, ale uprzedziła mnie starsza la bonne fee. Nawet nie poruszyła ręką, a plama wsiąkła w deski, lekko potłuczony kubek został przywrócony do dawnej pozycji, a dzbanek jeszcze raz nalał do niego zielonego płynu. Byłam pod wrażeniem. Dopiero teraz dotarło do mnie, że to musi być kobieta, która zarządza wszystkimi czarodziejkami. Na samym początku naszej sojuszniczej znajomości z młodymi la bonne fee, dziewczęta często wspominały, że jeżeli chcą podjąć jakąś decyzję, muszą zwrócić się do najwyższej zarządzającej. Byłam w szoku, że ktoś taki chciał mi pomóc.
Aura usiadła przed srebrnowłosą kobietą i spojrzała na nią zaciekawiona. Nawet nie drgnęła, kiedy ta przyłożyła do jej czoła rękę. Uśmiech nie znikał z twarzy starszej pani. Wciąż miała tę samą minę, uznałam więc, że nie wyczuła u mojej córki niczego groźnego.
– I co, widzi pani coś? – spytała dziewczynka, patrząc w mętne oczy kobiety.
– Tak, jesteś bardzo niesforną, małą panienką – odpowiedziała spokojnie. Moja córka zmarszczyła czoło i założyła ręce na piersi.
– Ostatnio jestem grzeczna.
– Och, wiem, kochanie. Czujesz się mniej samotna, bo w końcu masz się z kim bawić, prawda? Twój brat cię zmienia, tak samo jak ty zmieniasz jego, staraj się jednak nie wykorzystywać Nate’a do rozrabiania, dobrze? Widzę, że przyszłości będziecie mieli dużo niepokojących pomysłów na zabawy. Zamykanie młodszej siostry w pralce na pewno nie jest dobrym pomysłem. – Mimo tego, że kobieta była ślepa, spojrzała na Aurę, jakby ją widziała. Wiedziałam jednak, że bardziej chodzi o jej powłokę duchową.
Córka nie odpowiedziała. Zacisnęła ustka udając niewinne dziecko.
– Czuję tu ingerencję wiedźm – kontynuowała kobieta. Zmarszczyła czoło, a jej usta przestały układać się w uśmiechu. Musiała nad czymś głęboko myśleć albo po prostu starała się wyszukać w głowie Aury jakiegoś rozwiązania. – To bardzo ciężka klątwa do zniszczenia. Płonie w sercu czarnym ogniem i namawia do zła. Obawiam się, że nie można jej zdjąć, ale można mieć nad nią kontrolę. Wszystko zależy od tego jak bardzo silny charakter będzie miała twoja córka, Lauro. Jeżeli będzie chciała stać po stronie dobra, zrobi to, ale jeżeli pociągnie ją za sobą zło, możecie ją bezpowrotnie stracić.
Przeszyły mnie dreszcze. Musiałam potrzeć swoje ramiona. Niepokoiły mnie te słowa. Wciąż starałam sobie wmówić, że coś da się zrobić z jej klątwą, ale jak widać – nic. Jest już częścią serca Aury, która ma ciężki charakter. Często robiła złośliwe rzeczy, częściej niż dobre, bałam się, że kiedyś może przerodzić się to w coś naprawdę złego.
– Wystrzegajcie się demonów ognia – dodała cicho staruszka. Nie do końca rozumiałam co ma na myśli przez demony ognia. Chodziło jej o te, które żyją w Reverentii gdzieś w ukryciu, czy o demony ognia, które mogą czaić się w sercu mojej córki? Zanim zdążyłam o to spytać, czarodziejka opuściła ręce w dół i dodała: – Aura nie musi tu przychodzić.
Zdziwiłam się.
– Sama poradzi sobie z kontrolowaniem swojej mocy. Nie jest na tyle silna, aby wyrządzić nią nieświadomie krzywdę.
Dziewczynka przybrała nierozumną minę i oddaliła się na czworakach w stronę poduszki. Znów kopnęła kubek, ale tym razem magia przytrzymała go w pozycji pionowej i nie pozwoliła upaść. W nagrodę przezd małym ¾ demona pojawił się talerz z ciasteczkami. Zabrała się za nie jak wygłodniałe zwierzątko, które miało szlaban na słodkości przez długi czas.
– Podejdź, Lauro. – Tym razem starsza pani zabrzmiała zadziwiająco poważnie. Albo mi się zdawało, albo jej ręce zaczęły drżeć. Bała się? A może była zmęczona? Może wyczuwała z daleka moją nieopanowaną, nieokrzesaną magię? Ja sama zaczynałam się bać tego, co może zobaczyć w mojej głowie.
Podniosłam się ostrożnie z poduszki i podeszłam cicho do kobiety. Usiadłam na wyciągnięcie jej dłoni. Chwilę się wahała, ale w końcu przyłożyła ją do mojego czoła. Nie spuszczałam z niej oczu. Zachowywała się zupełnie inaczej niż przy Aurze. Marszczyła czoło, ściągała brwi, krzywiła się, wzdychała, potrząsała głową. Najwyraźniej nie potrzebowała zbyt wielu informacji, żeby wysunąć ostateczny wniosek. Szybko zabrała ode mnie dłoń, jakby moje czoło zaczęło ją parzyć w skórę.
– Tak – zaczęła cicho i ostrożnie – tobie Lauro, naprawdę przyda się pomoc, choć obawiam się, że możesz mieć problem z opanowaniem magii. Nie wiem na ile jestem w stanie ci pomóc. – Zmarszczyła czoło przez co jej twarz stała się o co najmniej dziesięć lat starsza. – Jest w tobie za dużo mocy. Twoje ciało ma problem z jej utrzymaniem. Demon czystej krwi byłby ją w stanie opanować, ale pół demon… – Zastanowiła się chwilę. – Mimo wszystko, trzeba mieć nadzieję. – Posłała mi krzepiący uśmiech. Odwzajemniłam go skrzywioną miną.
Wcale nie cieszyła mnie ta wiadomość. Nie wiedziałam czy mam żałować tego, że jestem pół demonem, czy tego, że w ogóle posiadam jakąkolwiek moc.
– Co wiesz o swojej mocy?
Westchnęłam.
– Poza tym, że odziedziczyłam ją po ojcu i jest chaotyczna, tak naprawdę nic.
– Moc chaosu jest bardzo rzadka. Całkowite opanowanie jej nie jest możliwe, nawet w przypadku demonów czysto krwistych. Jej siłą napędową są emocje, dlatego to ważne, żeby umieć trzymać je na wodzy.
Zmarszczyłam czoło i zamyśliłam się. Rzeczywiście, mój ojciec nigdy nie pokazywał tego, że czuje. Wydawało mi się, że perfekcyjnie opanował swoją moc. Czy drogą do całkowitej władzy nad nią jest brak emocji? A może Aiden potrafił przeżywać wewnątrz siebie i nie pokazywał niczego innym osobom? To prawda, że odziedziczyłam po nim chłód, ale ostatnio nie byłam mistrzynią chowania w sobie uczuć. Moje życie przez ostatnie lata uwolniło wszystkie słabości jakie w sobie miałam. Może to dlatego moja magia zaczęła szaleć?
– Jesteś w dużej mierze człowiekiem, nic dziwnego, że masz problem z opanowaniem uczuć. Ludzie kochają, ufają, są ranieni i cierpią, demony niezamieszkujące naszego świata nie wiedzą, co to znaczy czuć – odpowiedziała spokojnie kobieta. – To nie tak, że jesteś słaba, Lauro. To twoja ludzka połowa próbuje zwalczyć magię, traktując ją jako zagrożenie. Twoje rozchwianie emocjonalne wiąże się właśnie z magią. Gdyby normalny człowiek dostał nagle mocy, uwierz mi, nie przeżyłby z nią dnia. Trzeba mieć do tego predyspozycje, warunki i… pochodzenie. Wszystko tkwi w naszych genach.
Uniosłam brwi do góry. Jeżeli zwykli ludzie podążaliby za prawdziwą magią, nie przeżyliby, gdyby dostała się do ich żył – wraz z krwią powędrowałyby do ich serca i zniszczyłaby je. To brzmiało strasznie, szczególnie, że człowiek od lat podążał za mocą. Gdyby po nią sięgnął, mógłby się niemiło zaskoczyć (oczywiście, jeśliby zdążył).
– Dzisiaj nie chcę cię już męczyć. Przyjdź tu za tydzień o tej samej godzinie, już bez Aury. Myślę, że dwie godziny dziennie nam wystarczą. Oczywiście nie obiecuję ci, że nasza współpraca da od razu wielkie i widoczne efekty, ale na pewno znacznie poprawi twoje umiejętności. – Kobieta z trudem podniosła się z podłogi. Chciałam jej pomóc, ale zaraz wystawiła przed siebie dłoń, żeby przekazać mi, iż wcale nie potrzebuje pomocy. Dopiero teraz dostrzegłam, że kobieta ubrana jest w długą, szarą suknie. Nie była chuda, ale nie miała też figury typowej dla starszej, dobrej babci karmiącej swoje pociechy ciastem. Była tylko odrobinę ode mnie niższa i o wiele bardziej zgrabiona – nic dziwnego, jej kręgosłup już trochę przeszedł.
Kobieta skrzyżowała ręce za plecami i wyjęła zza nich drewnianą laskę. Podparła się na niej i spojrzała przed siebie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nawet nie znam jej imienia.
– Pandora. Możesz mówić do mnie po imieniu.
Kiwnęłam głową, zapominając o tym, że przecież staruszka i tak tego nie zobaczy. Potem przywołałam do siebie Aurę. 
Podziękowałam Pandorze za jej pomoc. Nie zdążyłam nawet spytać o to, co mogę dla niej zrobić w zamian – odpowiedziała natychmiastowo, że jesteśmy sojusznikami la bonne fee i pomaganie nam to obowiązek, poza tym dobrze traktujemy jej dalekie wnuczki, to jej w zupełności wystarczy.
Wyszłam ze starego domu pachnącego woskiem, nawet nie oglądając się za siebie. Na zewnątrz panował chłód, niebo usiane było milionami gwiazd – Aura od razu się nimi zainteresowała. W lecie lubiła siadać z ojcem na dachu i oglądać te malutkie, błyszczące punkciki. Teraz będzie mogła to robić z Natem.
Spotkanie przebiegło pomyślnie, choć musiałam przyznać, że czułam się po nim dziwnie. Myślałam, że moje serce zostanie uspokojone słowami staruszki, ale zamiast tego, zaczęłam się jeszcze bardziej stresować. Co, jeśli nie uda mi się opanować mojej mocy? Czy wkrótce zrobię komuś krzywdę? A może sama siebie unicestwię? Nie chciałam o tym myśleć. Przeklinałam demoniczną część mojej duszy, która postanowiła wyrwać siłą z genów Aidena tą chaotyczną moc. Wiedziałam, że wszystko byłoby prostsze, gdyby mój ojciec nie był tylko wizją ze snów. Jestem pewna, że gdyby żył, mógłby mnie wiele nauczyć, ale nie żył. Musiałam poradzić sobie z tym sama.
***
 W pomieszczeniu obrad trwały narady. Niezwykle leniwe i nic nieznaczące rozmowy, które miały rzucić światło na przyszłe, utrudniające życie wrogom plany. To już kolejny dzień, kiedy członkowie departamentu nie mogli dojść do porozumienia. Padały coraz to nowsze i głupsze pomysły. Gabrielle miała ochotę zabić wszystkich ważnych członków Nox jednego dnia, Raiden chciał dorwać pół demony z Reverentii, które zawarły z nimi sojusz i znów przekonać je do zdrady, Riel siedział wyjątkowo cicho, Soriel przysypiał, Sapphire myślała nad czymś głęboko, a Vail Auvrey stukał palcami o kamienny stół, przymykając powieki. Dzisiaj mieli mieć gości, ale szef departamentu doskonale wiedział, że wiedźmy nie trzymają się terminów. Równie dobrze mogły pojawić się tutaj za kilka dni i nie pomóc im w dojściu do właściwego wyniku śledztwa.
Od kilku miesięcy Sapphire próbowała wprowadzić w życie swój mentalny plan, który miał zniszczyć Nox i jego sojuszników od środka, niestety, coś hamowało jej moc.
– Nie wiem o co chodzi – obruszyła się dziewczyna, zakładając ręce na piersi. Zmarszczyła zniecierpliwiona czoło. – Wszystko robię tak, jak należy, a mimo tego moja magia do mnie wraca i to ja dostaję wszystkie niechciane wizje. To irytujące. Byłam nawet w świecie ludzi, żeby to sprawdzić. Oczywiście Nox to przecież tylko pospolici idioci, którzy nie znają się na magii, dlatego nawet nie próbowałam sobie zawracać nimi głowy, za to obserwowałam la bonne fee. Żadna z nich nie odprawiała ostatnio żadnych rytuałów, cały czas uczestniczyły w jakichś dziwnych misjach. Tylko jedna z nich leżała w domu przez ostatnie tygodnie. – Nastolatka westchnęła ciężko i odchyliła się na krześle. Różowe włosy spłynęły po oparciu w dół, ich końcówki dotykały prawie ziemi.
Vail Auvrey nie odpowiedział. Ułożył tylko podbródek na złożonych dłoniach. Wyglądało na to, że był skupiony na własnych myślach. Członkowie departamentu kłócili się ostatnio tylko dlatego, że ich szef stał się dziwnie milczący i nie miał ich kto przywrócić do ładu. Ilekroć ktoś próbował wciągnąć go do rozmowy, nawet nie raczył odpowiadać. Dziwnie marszczył czoło, jakby coś rozważał. To niepodobne do Vaila Auvreya. Sapphire miała przedziwne wrażenie, że ten przerażająco władczy demon rozważał w głowie jak to jest w ogóle możliwe, że został zaatakowany przez pół demonicę, żonę jego syna, ale może to tylko jej wyobraźnia? Nie potrafiła czytać szefowi w myślach. Nie w jego. Skutecznie blokował jej dostęp. Kiedyś próbowała z ciekawości przedrzeć się przez tę kamienną ścianę, ale w odpowiedzi rozbolała ją głowa. Vail Auvrey rzadko wychylał się z Reverentii i nigdy nie uczestniczył w misjach, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że weźmie udział w ostatecznej walce. To on chciał zabić swojego młodszego syna (chociaż starszego, tego bardziej nadętego, również potraktowałby śmiercią).
– Szefciu, ja mam wrażenie, że ty nas ostatnio nie słuchasz – odezwała się raz jeszcze Sapphire. Oczywiście nie uzyskała odpowiedzi, mimo tego, że wbijała spojrzenie w Vaila Auvreya. Mężczyzna ją zignorował. To, że nagle podniósł się gwałtownie z krzesła i machnął swoją peleryną, wszystkich zaskoczyło. Niespodziewanie odwrócił się w stronę drzwi. Pojawiła się w nich tylko jedna z wiedźm. Sapphire była pod wrażeniem, że ją wyczuł, nawet ona ze swoją mentalną mocą nie była w stanie wykryć jej obecności. Zazdrościła wiedźmom potężnej magii. La bonne fee nawet nie miały jak się z nimi mierzyć. Zło zawsze miało potężniejszą moc niż dobro.
Isabelle Evans założyła ręce na piersiach i uśmiechnęła się w sarkastycznie władczy sposób. Ze wszystkich wiedźm to właśnie jej najbardziej nie lubiły demony. Była nieprzyjemna, pewna siebie i traktowała ich jak drugorzędne pionki. Czuła respekt tylko przed Vailem, ale kto przed nim tego nie czuł? Już jedno spojrzenie szmaragdowych oczu szefa departamentu sprawiało, że miało się ochotę paść do jego kolan i błagać o życie.
– Wykrycie blokady mentalnej mocy zabrało nam trochę czasu, ale w końcu odkryłyśmy co jest tego przyczyną – odezwała się Isabelle głosem wyższości. Mówiła w powolnie irytujący sposób. – Oczywiście la bonne fee. Wychodzi na to, że użyły znaków przywołania, zbierających zło w określonym miejscu. Wystarczy wzmocnić zaklęcie i cała bariera się posypie. Biała magia nie jest w stanie utrzymać tak wielkiego natężenia złowrogiej siły.
– Nie wzmocnię bardziej swojej magii, nie mogę! – oburzyła się Sapphire. Była zmuszona wstać i zmierzyć Isabelle groźnym wzrokiem.
– Podejdź. – Kobieta uśmiechnęła się do niej chytrze i wystawiła przed siebie dłoń. Demoniczna nastolatka prychnęła niczym obrażona kocica, założyła ręce na piersi i odwróciła gwałtownie głowę w bok – jej różowe włosy uderzyły w twarz znudzonego Soriela, który prawie przysnął, burknął coś z niezadowoleniem pod nosem.
– Podejdź, to rozkaz – powiedział chłodno Vail, spoglądając na swoją podwładną. Demonica przewróciła oczami i podeszła ostrożnie do wiedźmy. Przez chwilę patrzyły sobie prosto w oczy – jedna z nich z nienawistnym błyskiem w tęczówkach, druga z pogardą. Isabelle dotknęła w końcu czoła Sapphire palcem. To, co poczuła młoda demonica było nie do opisania. Miliony wizji przewinęło się jej przed oczami – na końcu rozbłysnęły w jej oczach obdarowując ją nową mocą. W głowie wciąż rozbrzmiewała cicha melodia śpiewana głosem Isabelle. To dziwne, bo nawet nie otworzyła ust. Nie widziała wcześniej osoby, która używałaby mentalnie śpiewanej magii bez chociaż jednego mrugnięcia okiem. Ta kobieta ją przerażała.
Sapphire odsunęła się od niej i nawinęła kosmyk włosów na palec. Udała, że się zastanawia nad tym, czy różnica pomiędzy jej poprzednim stanem mocy a teraźniejszym była wielka. Owszem, była, ale nie miała zamiaru pokazywać zadowolenia.
– Myślę, że ta odrobinka mocy może coś zdziałać. Ewentualnie – powiedziała głosem wyższości, obdarzając wiedźmę wrednym uśmiechem. 
Isabelle uniosła kąciki ust do góry. Nie odpowiedziała. Nie miała czasu na rozwydrzone, demoniczne nastolatki.
– Kiedy użyjesz swojej mentalnej mocy, a la bonne fee będą chciały ściągnąć ją w przedmiot, który przywołuje całą złą magię, sprawisz im wielkie cierpienie. Możliwe, że połowa z nich nie przeżyje – powiedziała głośno i wyraźnie. – I tak muszą być już osłabione. To twoja szansa, nie zmarnuj jej. Kiedy przedmiot zostanie zniszczony, a będzie musiał zostać unicestwiony, żeby la bonne fee nie pozdychały jak muchy, twój plan wejdzie w życie i pochłonie wszystkich członków i sojuszników Nox. – Isabelle zarzuciła włosami, zatrzęsła z gracją biodrami i odwróciła się tyłem do demonów. Zniknęła bez słowa pożegnania w ciemnościach.
Gdyby tylko wiedźmy wiedziały, że to nie czwórka la bonne fee stara się zatrzymać zły czar, byłyby zszokowane tym, jak długo wytrzymała jedna czarodziejka, niosąc na swoich barkach wszystkie obawy i strach zwykłych ludzi. Demony i wiedźmy nie potrafiły nigdy zrozumieć, dlaczego istoty ludzkie potrafią poświęcić siebie na rzecz dobra innych, bo od zawsze myśleli tylko o sobie. Nie wiedzieli również, że to w miłości i przyjaźni tkwi największa siła czarodziejek.

2 komentarze:

  1. Zachowanie Mad nieco mnie irytuje. Skoro już dziewczyny zauważyły, że coś się dzieje, powinna im powiedzieć. Przecież sama się wykończy. A jeszcze to, co chce zrobić Sapphire... Czy Ty chcesz zabić Mad? I to jeszcze teraz?
    Spotkanie z Pandorą było ciekawe, choć w sumie niewiele wnosi. Jeszcze. Na wszystko potrzeba czasu, więc jakoś mnie to nie dziwi, raczej czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie wiesz, jak zmartwiłaś mnie tymi symbolami przywołania namalowanymi krwią. Aż się wzdrygnęłam na wzmiankę o nich.
    Mad powinna powiedzieć, co jej jest, może wówczas karetka nie byłaby potrzebna, bo dziewczyny zareagowałyby znacznie szybciej, zamiast siedzieć w ciszy?
    Pandora. Celowy wybór imienia? Mam nadzieję, że okaże się dla Laury odpowiednim nauczycielem, a sama pani Auvrey będzie na tyle silna, by w nauce wytrwać.
    Isabelle. Też jej nie znoszę. Niech wypieprza we wszystkie diabły.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń