Czasami się cieszę, że Madlene nie wyszła taka jak ja i już dawno żyje własnym życiem. Przynajmniej mogę się nad nią poznęcać i to z czystym, niemasochistycznym sumieniem. Wątek z nią w roli głównej zaprowadzi do... chaosu. A gdzie jest chaos to jest ciekawie! Już niedługo zacznie się zabawa. Niedługo. No, dobrze, za kilka rozdziałów.
Oprócz ogólnego zamieszania wokół Madlene, mamy pierwsze spotkanie Aury i Laury z osobą, która ma pomóc opanować im magię. Na samym końcu znajdzie się też miejsce na departament i wiedźmy - dowiemy się co takiego porabiają. Wszystko do czegoś zmierza. Powiedzmy, że do końca.
Oprócz ogólnego zamieszania wokół Madlene, mamy pierwsze spotkanie Aury i Laury z osobą, która ma pomóc opanować im magię. Na samym końcu znajdzie się też miejsce na departament i wiedźmy - dowiemy się co takiego porabiają. Wszystko do czegoś zmierza. Powiedzmy, że do końca.
***
– A więc to nie jest nic groźnego?
– Wątpię w to, żeby Mad używała czarnej magii.
Raczej nie chce skończyć jak swoja ciotka. Poza tym, gdyby groziło nam coś
poważnego, chyba by nam o tym powiedziała, nie?
– Tak, nie jest głupia, wie, że przez stosowanie
złej magii mogłaby stracić swoje moce, Rada na pewno by do tego
nie dopuściła.
– Może na wszelki wypadek zapytajmy ją o co
chodzi?
– Tak, to dobry pomysł.
Trójka czarodziejek skręciła w wąską uliczkę i
doszła do mieszkania przyjaciółki. Standardowo przywitały się z jej mamą i
dostały do salonu przez sklepową ladę. Na miejscu zastały dzienną porcję
gigantycznego nieporządku i kłodę owiniętą błękitnym, puchatym kocem, którą
ktoś wyrzucił na brzeg sofy – wystawała spod niego tylko blada ręka, która
dotykała kostkami palców dywanu. Ktoś obcy mógłby pomyśleć, że to prawdziwe
zwłoki, ale dziewczyny tylko potrząsnęły głowami.
Wokół walały się zmięte i zużyte chusteczki, na stoliku leżały puste kubki po miętowej herbacie – jej aromat wciąż unosił się w powietrzu; w tle rozbrzmiewała grana na pianinie „Księżycowa sonata”, dopełniająca makabrycznego zjawiska dokonanego na sofie.
Wokół walały się zmięte i zużyte chusteczki, na stoliku leżały puste kubki po miętowej herbacie – jej aromat wciąż unosił się w powietrzu; w tle rozbrzmiewała grana na pianinie „Księżycowa sonata”, dopełniająca makabrycznego zjawiska dokonanego na sofie.
Patricia wyłączyła muzykę, Martha machnęła ręką
i wyrzuciła chusteczki z pomocą magii, Alex bezlitośnie chwyciła za koc i
odkryła przyjaciółkę. Madlene spojrzała niewyraźnie na dziewczyny. W jej
zaspanych oczach odbijały się trzy niewyraźne cienie.
– W końcu po mnie przyszły anioły śmierci –
stwierdziła ochrypłym głosem.
– Skąd ten wisielczy humor? Coś ci zdechło? –
spytała z prychnięciem Alex. Usiadła na sofie i chwyciła za piżamową, różową
koszulkę Madlene. Przeniosła ją do pozycji siedzącej szybkim gestem i
potrząsnęła nią, żeby się obudziła.
– Już, już – mruknęła niezadowolona śpiewająca
czarodziejka. Od całodobowego płaczu miała sklejone powieki i zamglone oczy,
domyślała się, że wyglądała jak kupa nieszczęścia, ale przynajmniej nie musiała
się niczego wstydzić przed przyjaciółkami – widziały ją przecież w gorszym
stanie.
– Dalej ci nie przeszła choroba? – spytała
zmartwiona Patricia, siadając obok Alex.
– Nie przeszła – mruknęła Madlene i sięgnęła
smętnie po kolejną chusteczkę, w którą wysmarkała nos. Doskonale znała powód
swojego stanu, a przemilczana ciąża tylko go potęgowała. Zastanawiała się ile
tak jeszcze pociągnie?
Martha machnęła ręką i wyczarowała dzbanek.
Zamieszała w nim zioła, zagotowała wodę i nalała ją do
jednego z kubków stojących na stole.
– Wypij, postawi cię na nogi – powiedziała.
Madlene pokiwała dziękująco głową, wymuszając
uśmiech. Nie miała na nic siły, ledwo uniosła kubek. Cieszyła się, że
dziewczyny nie wysunęły żadnego pochopnego wniosku i nie dopytywały o jej
samopoczucie. Żadna nie powiedziała również, że ma się wybrać do lekarza. Dziwne.
Kiedy upiła łyka gorącej herbaty, przyjrzała się
uważnie każdej z czarodziejek. Knuły coś? A może o czymś wiedziały? Znowu było
widać, że coś ukrywa? Starała się wyglądać na każdym ich spotkaniu bardzo
wiarygodnie, więc o co chodziło? A może coś odkryły? A może same dobrały się do
kart?
Jak na zawołanie dziewczyna zbladła. Kubek w
maleńkie granatowe kwiaty oparła o kolana. Nigdy nie potrafiła świadomie
panować nad swoim ciałem, to ono zawsze ją zdradzało. Kiedy się denerwowała
albo chciała coś ukryć, tupała niecierpliwie nogą, zagryzała dolną wargę,
mrugała szybciej oczami, marszczyła czoło i starała się patrzeć wszędzie, byle
nie na swojego rozmówcę. Tak samo wyglądała teraz.
– Widzimy, że coś ukrywasz, Mad, nie potrafisz
kłamać – powiedziała spokojna jak zawsze Martha.
Trzy pary różnokolorowych oczu drążyły w niej
dziurę. Nie wiedziała czy to wina gorączki, czy stresu, ale nagle zalała ją
fala niepokojącego gorąca, a serce zatrzęsło się ze strachu. Spanikowana
zaczęła gorączkowo myśleć nad tym, jak po pierwsze ukryć swój błogosławiony stan, a
po drugie powód swojego krytycznego stanu ogólnego. Co miała wymyślić? Co
powiedzieć? Wszystko mieszało się jej w głowie jak w wielkim bębnie pralki,
brakowało tylko szumu elektronicznej maszyny czyszczącej.
– Widziałyśmy znaki przywołania – odezwała się w
końcu Alex. Madlene powstrzymała się od odetchnięcia. Całe szczęście, poruszony
został temat, który akurat nie był groźny, w rzeczywistości miała przecież o
wiele więcej do ukrycia.
– Zobaczyłaś coś złego w kartach, Mad? – spytała
Patricia, marszcząc czoło.
– Tak. Trochę złego. To znaczy nawet nie wiem
co, bo karty dziwne rzeczy mi pokazują. Księżyc, cztery buławy, coś z diabłem,
no, nie wiem w sumie o co im chodzi, dlatego to takie trochę frustrujące –
mówiła zdecydowanie za szybko. Nie mogła opanować drżenia rąk. Dziwne.
Zazwyczaj nie stresowała się tak bardzo, że aż pociły jej się ręce. To tylko
głupie znaki przywołania. – To było tak na wszelki wypadek – dodała ciszej i
skuliła się.
– To chyba nic złego – odpowiedziała Alex,
wzruszając obojętnie ramionami. – Ale wiesz, że nie musiałaś tego przed nami
kryć, nie?
– Wiem – westchnęła Mad.
– Chyba, że masz do ukrycia coś jeszcze.
Zielone, niebieskie i brązowe oczy znów wierciły
w niej dziurę. Miała ochotę jęknąć, zrzucić je z sofy i przykryć się kocem po
same uszy, żeby tylko nikt nie patrzył jej w twarz. Nienawidziła tego
przepytywania. Czuła się wtedy jak dziecko, które samo nie potrafi o siebie
zadbać i inni bezustannie muszą prowadzić je za rączkę przez las. To, że była
nierozgarniętą fajtłapą i miała aktualnie problem ze zdrowiem, nie znaczyło, że
coś knuła. Nie. Naprawdę. Była niewinna jak anioł modlący się na puszystej, białej
chmurce, oczywiście pomijając to, że jedyne w co wierzyła to magia, tak więc
nie musiała udawać świętej.
Skoro błękitny koc był przygnieciony, uznała, że
nie wyrwie go brutalnie z sideł pośladków najbliższej siedzącej Alex. Nie
chciała się jej narażać, kiedy już spadnie na podłogę i stłucze sobie tyłek.
Mogłaby dostać piorunem. Kiedyś Alexandra spaliła jej połowę grzywki i musiała
ściąć ją u fryzjera. Przez całe trzy miesiące wszyscy śmiali się z niej w
szkole, że ma wysokie czoło i brwi gęste jak krzaki w lesie. Nie chciała tego
powtarzać, gdyby Aren zobaczył ją bez tej małej warstewki włosów na czole,
zapewne sam by od niej uciekł.
Madlene nie mogła już wytrzymać presji, którą
wywierały na nią oczy przyjaciółek. Podniosła się gwałtownie z sofy i spojrzała
na nie z góry. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zdała sobie sprawę z
tego, że nie miała przygotowanej żadnej przemowy. Znowu chciała powiedzieć, że
źle się czuje i mają sobie stąd pójść? Nie, nie chciała tego nadużywać, nie
chciała pokazywać nieufności czy strachu przed osobami, z którymi się
wychowała. Głupie emocje spowodowane początkowym stadium ciąży nie mogły zniszczyć ich relacji.
Dziewczyna już sama nie wiedziała co zrobić, dlatego uczyniła to, co wychodziło jej najlepiej: wybuchła płaczem.
Dziewczyna już sama nie wiedziała co zrobić, dlatego uczyniła to, co wychodziło jej najlepiej: wybuchła płaczem.
Alex przewróciła oczami. To prawda, że Mad była
beksą, ale ostatnio zdecydowanie tego nadużywała, zupełnie, jakby chciała użyć
łez jako broni przeciwko prawdzie.
– Czego beczysz? – syknęła płomienna wiedźma.
– Bo… bo dzisiaj jest brzydka pogoda i… i skończyłam ostatni odcinek Supernatural i… i w ogóle jest mi niedobrze! – zawyła
śpiewająca czarodziejka.
– To jeszcze nie koniec świata, uspokój się.
– Jesteś chłodna, Alex, ty nigdy mnie nie
kochałaś!
Alexandra westchnęła ciężko i przyłożyła dłoń do
twarzy. Pod nosem zaczęła wymawiać przeróżne, groźne obelgi, których Madlene z
pewnością nie chciałaby usłyszeć. Naprawdę miała ochotę ją zdzielić za to
zachowanie. Ostatnio była gorszą wersją siebie i rzadko można było z nią
wytrzymać dłużej niż pół godziny w jednym pokoju.
– No, przestań w końcu! – oburzyła się Alex,
piorunując przyjaciółkę wzrokiem. – Ile można jęczeć? Idź w końcu do tego
pieprzonego lekarza i dowiedz się co się z tobą dzieje! Albo zrób do cholery
jakiś test ciążowy, bo ci odbija, jakby jakiś bachor wszedł siłą do twojego
brzucha! – wykrzyczała.
– Nieczuła jędza! – pisnęła Madlene, pociągając
głośno nosem. Niewzruszona Martha podała jej pudełko chusteczek. Śpiewająca
czarodziejka nie przyjęła ich. Odwróciła się na pięcie i ruszyła kręto w stronę
łazienki. Wciąż chlipała pod nosem.
Alex prychnęła, Patricia westchnęła, a Martha
przewróciła oczami. Już same nie wiedziały co miały z nią zrobić. Coś się
działo, to na pewno, ale co? Zazwyczaj wszelakie tajemnice, które przed sobą
ukrywały wychodziły na światło dzienne już po kilku dniach, tymczasem dziwny
sekret Madlene zdawał się istnieć dłużej, niż powinien.
Drzwi od łazienki trzasnęły za zapłakaną
czarodziejką. Na szczęście po pięciu minutach płaczliwe jęczenie urwało się. Początkowo dziewczęta nie wiedziały o czym mogą rozmawiać, starały
się nasłuchiwać dźwięków dochodzących z łazienki, ale o dziwo Madlene, która
zazwyczaj zachowywała się bardzo głośno, teraz uparcie milczała.
– Dajmy sobie dzisiaj spokój, co? – mruknęła
niepocieszona Alex, opierając się plecami o sofę. Ręce złożyła na piersiach,
pokazując tym samym swoje niezadowolenie z sytuacji. – Głowa mnie boli od tych
jęków, a nie mam przy sobie żadnej aspiryny.
Patricia i Martha pokiwały głowami. Siedziały w
milczeniu jeszcze przez kilka następnych minut, aż w końcu zaczęły się
niepokoić tą dziwną ciszą. Mogły wyjść bez pożegnania, ale nie chciały tego
robić, tym bardziej, że sytuacja wydawała się być co najmniej dziwna. Jako
pierwsza odważyła się odezwać Patricia.
– Hej, Mad, wszystko w porządku?
Wszystkie trzy wpatrywały się wyczekująco w
drzwi, jednak nie usłyszały żadnej odpowiedzi. Dłużej nie czekały.
Owszem, Madlene mogła się bez powodu obrazić, bo często tak robiła,
szczególnie, gdy dotykały ją dziwne humory, ale na pewno odpowiedziałaby na tak
proste pytanie.
Alex przeskoczyła przez sofę, a pozostałe czarodziejki ją obeszły. To płomienna czarodziejka jako pierwsza zaczęła się dobijać do drzwi.
Alex przeskoczyła przez sofę, a pozostałe czarodziejki ją obeszły. To płomienna czarodziejka jako pierwsza zaczęła się dobijać do drzwi.
– Pat ci zadała pytanie, wiesz? – spytała z
prychnięciem, choć nie mogła ukryć niepokoju w głosie. Zmartwienie zdradzała
również jej mina – miała ściągnięte brwi i zaciśnięte usta. Nie podobało jej
się to, że po raz kolejny nie usłyszała odpowiedzi. – Mad? – Wystarczyła
jeszcze sekunda milczenia i wyważyłaby drzwi kopniakiem, na szczęście
zanim dotknęła drewnianej przegrody w ścianie, ochrypnięty, cichutki głos
rozbrzmiał echem wśród kafelek łazienki:
– Żyję.
– Ale co to za życie? – syknęła Alex. – Otwieraj!
– Oburzyła się i uderzyła trzykrotnie pięścią w drzwi.
– Nie mogę. – Głos Madlene był ledwo słyszalny.
Jak na zawołanie cała trójka zastygła w bezruchu i zaczęła nasłuchiwać. Coś
osunęło się po kafelkach ścian na podłogę. Nie był to jednak gwałtowny ślizg, a
powolne opadanie w dół. Być może la bonne fee spanikowały, ale nie chciały
ignorować podejrzanych oznak słabości. Alex bez pytania i przejęcia kopnęła w
drzwi stopą. Natychmiastowo uległy i wypadły z zawiasów. Cóż, naprawą zajmie
się kiedy indziej.
Madlene siedziała na podłodze z głową na
sedesie. Miała bezwładnie opuszczone w dół ręce, ale oddychała i co
najważniejsze: miała otwarte oczy. Spoglądała niewyraźnie znad przymrużonych
powiek na trójkę aniołów śmierci, które przekroczyły zgodnie próg łazienki.
To już dziś? Dlaczego musiała umierać tak młodo?
To już dziś? Dlaczego musiała umierać tak młodo?
Myślała, że śmieje się wewnątrz siebie, ale ten
chrapliwy i nerwowy dźwięk naprawdę wydobył się z jej ust. Poczuła, że ktoś
chwyta ją za bezwładne ramię i zakłada na swoje. Miała dobry węch, wyczuwała
Patricię.
– Chodź, zaniesiemy cię na sofę – powiedziała do
niej troskliwie.
– W piekle też mają sofy? – spytała ochryple
rozbawiona dziewczyna. Teraz nie była już blada, a czerwona jak pomidor, do
których nienawiść dzieliła z Alex. Kosmyki brązowych włosów kleiły się do spoconego czoła. Jej stan uległ zmianie w ciągu kilku minut.
Patricia z trudem przeniosła ją do pionu.
Poradziłaby sobie sama, gdyby nie fakt, że ciało jej przyjaciółki stało się jak
wata. Madlene miała wrażenie, że teraz podtrzymuje ją cała trójka. I znów się
zaśmiała, choć nie wiedziała do końca dlaczego. Było jej trochę głupio, że
sprawiała tyle problemów. Nie dość, że miała ostatnio głupie humory to jeszcze
non stop ktoś musiał jej pomagać. Nie znosiła tego uczucia bezradności. To
prawda, że sama zgotowała sobie taki los, ale nie robiła tego na darmo. Chciała
wszystkich chronić, nie tylko swoje przyjaciółki. Demony nie odpuszczą, wiedźmy
nie odpuszczą, kto miałby to zrobić jak nie ona?
Czuła, że ktoś stara się ją doprowadzić do
porządku. Poczuła na twarzy chłodną wodę, co dało jej chwilową ulgę. Serce biło
jej jak oszalałe – jego przyspieszona symfonia zaczęła zagłuszać wszystkie
słowa, jakie padały. Słyszała coś o podwyższonym tętnie, o szpitalu, karetkach, lekarzach, pomocy.
Poczuła się już zmęczona próbą ustania o własnych siłach i oddała się
bezwładności. W tym momencie ktoś chyba krzyknął. Może się przestraszył?
Madlene spojrzała na niebieskie kafelki i
dostrzegła na niej kałużę krwi. To dziura w jej sercu? A może jej dziecko
stwierdziło, że się rozpłynie, bo matka wcale nie jest zadowolona z jego
rozwijania się? Umrze? To chyba odrobinę za wcześniej. Aren byłby zły.
Poczuła, że ktoś przykłada jej coś do nosa. A
więc to on był tym krwistym kranem, wylewającym cenne żelazo na podłogę. To też
ją rozbawiło, ale nie miała już sił się zaśmiać. Chciała chociaż unieść kąciki
ust do góry, żeby pokazać, iż wszystko jest w porządku, ale to nie było takie
łatwe. Chwilę później straciła całkowitą świadomość tego co się dzieje i
przestała odpowiadać na pytania czy reagować na dotyk. Owszem, dziewczyny były
czarodziejkami, ale nie były w stanie dokonywać cudów. Natychmiastowo
postanowiły zadzwonić po pomoc. Żadna mikstura
lecznicza nie mogłaby tu niczego zdziałać.
Karetka dojechała do mieszkania Madlene w ciągu
kilkunastu minut. Na miejscu zdążył się pojawić zaniepokojony Aren, tak samo
jak i matka dziewczyny. Można było powiedzieć, że teraz znajdowały się w
salonie tłumy. Kiedy lekarze próbowali przywrócić śpiewającą czarodziejkę do
porządku, Martha uspokojona oddaliła się z miejsca zdarzenia. Dręczyła ją
jedna, jedyna rzecz. Doskonale pamiętała, że Mad chowała w jednym z pokoi
świece wszystkich członków Nox i la bonne fee. Ostatnio postarała się nawet o
stworzenie świec dla sojuszniczych pół demonów z Reverentii. Miały ostrzegać przed tym, kto był bliski śmierci, a kto był osłabiony. Martha dawno tam
nie była, ale teraz czuła, że koniecznie musi się zjawić w tym pokoju. Wierzyła swojej
intuicji, nigdy jej nie zawiodła.
Kiedy otworzyła ostatnie drzwi, spodziewała się,
że ujrzy chyboczącą się słabo świecę Madlene, ale nie sądziła, że na ścianach
dojrzy znaki przywołania. I to narysowane krwią.
***
Dzisiaj Nate został w domu z ojcem. Był lekko
zdezorientowany z tego powodu, że wychodzę razem z Aurą w południe.
Przyzwyczaił się już, że tylko rano nie było na mieszkaniu jego siostry. Teraz
musiał na nią poczekać do wieczora. Nigdy nie zapomnę wyrazu smutku na jego
twarzy i łez, który stanęły mu w oczach, kiedy się o tym dowiedział. Wyglądał, jakby żegnał się z Aurą raz
na zawsze, co było bzdurą. Zamierzałyśmy wrócić za niecałe trzy godziny, żeby
przygotować kolację. Obiecałam dziś dzieciakom, że zrobię pizzę – każde z nich
wymieniło już składniki jakie chce na swojej części. Najbardziej wymagający był
chyba Nate. Zadziwił mnie wyborem małż i krewetek. Kiedy spytałam go skąd wie
co to jest i jak smakuje, stwierdził, że wyjął z szafki w kuchni jedną z moich
książek kucharskich i trochę o nich poczytał. Byłam w szoku, że Nate w ogóle
potrafi czytać. Nie sądziłam, że ktokolwiek mógłby go tego nauczyć w
Reverentii. Najprawdopodobniej zrobił to Soriel – z opowiadań mojego syna
wynikało, że poświęcał mu najwięcej czasu i czasem przynosił mu ze świata ludzi
jakąś kolorową książkę o zwierzątkach czy roślinach. Choć nie przepadałam za
niezrównoważonym bratem Nathiela, byłam mu wdzięczna za przynajmniej minimalny
cień troski, jakim wykazał się wobec Nate’a. Byłam tylko ciekawa z jakiego
powodu traktował go lepiej niż inne demony w Reverentii, bo na pewno nie
dlatego, że był synem jego brata.
Spojrzałam na Aurę, która ziewała z szeroko
otwartą buzią. Dziś posłusznie szła obok mnie i nawet nie zadawała pytań.
Wiedziałam z jakiego powodu. Nie wysypiała się. Ostatniej nocy przyłapałam ją i
Nate’a, kiedy bawili się w układanie dzikich zwierzątek z cieni, padających na
ścianę. Oczywiście nie robili tego jak normalne dzieci. Brat uczył Aurę
posługiwania się mocą. On miał ją opanowaną całkiem dobrze, za to Aura nie
potrafiła jej jeszcze kontrolować. Kiedy Nate układał na ścianie cienistego
króliczka, ona potrafiła tylko stworzyć wielką, czarną masę, która pochłaniała
światło latarki. Bawili się tak do trzeciej w nocy – akurat o tej godzinie
musiałam załatwić swoje potrzeby fizjologiczne i dosłyszałam ciche, dziecięce
śmiechy. Byłam w szoku, że pięciolatki potrafią wytrzymać tyle czasu nie śpiąc,
zazwyczaj układały głowy na poduszce już o dwudziestej pierwszej. Może to była kwestia ich demonicznych korzeni.
Wyjęłam z kieszeni białą karteczkę i spojrzałam
na adres, który podała mi Martha. Byłyśmy już niedaleko. Skłamałabym, gdybym
powiedziała, że nie jestem zestresowana. Po pierwsze nie wiedziałam kto będzie
naszym nauczycielem, po drugie nie wiedziałam, czy mogę tej osobie ufać, po
trzecie nie wiedziałam, czy ja i Aura poradzimy sobie ze swoją mocą. Obawiałam
się, że moja córka wciąż była zbyt mała, żeby używać magii, a tym bardziej
uczyć się nad nią panować, ale wolałam, żeby zrobiła to teraz niż w nastoletnim
życiu, kiedy złość przejmie nad nią kontrolę.
Dotarłyśmy do małego, starego domku na obrzeżach
miasta. Powoli się ściemniało, a jedyne co widziałam w oknach to ciemność. Czy
to nie dziwne? Może nikogo nie było w domu? Nikt mi nie wmówi, że osoba, która
tu mieszka jest wampirem lubującym się w mroku, każdy potrzebował światła,
jeżeli oczywiście był człowiekiem.
Aura chwyciła za moją rękę, jakby się czegoś
bała, jednak niczego nie powiedziała, wciąż stała posłusznie przy moich nogach.
Uznałam, że nie mamy nic do stracenia, po prostu zapukałam do drzwi. Zdziwiło
mnie to, że otworzyły się zanim oderwałam od nich pięść. Skrzypienie starych,
nienaoliwionych zawiasów przypominało scenę z horroru. Mnie samą przeszyły
dreszcze.
– Jest tu kto? – spytałam niepewnie, ponieważ
nie dostrzegłam żadnej osoby stojącej przy drzwiach. Zupełnie, jakby to magia
je otworzyła, nie człowiek.
Oczywiście nie dostałam odpowiedzi. Musiałam zaufać Marthcie. Nie podała mi numeru tego domu po to, aby ktoś zrobił nam krzywdę, może osoba zamieszkująca ten dom była po prostu… specyficzna?
Oczywiście nie dostałam odpowiedzi. Musiałam zaufać Marthcie. Nie podała mi numeru tego domu po to, aby ktoś zrobił nam krzywdę, może osoba zamieszkująca ten dom była po prostu… specyficzna?
Ścisnęłam małą dłoń córki i przekroczyłam próg
domu. Dopiero teraz dostrzegłam, że mieszkanie nie jest pogrążone w kompletnej
ciemności. Gdzieniegdzie porozstawiane były woskowe świece. Ich blady blask
oświetlał przedmioty stojące na szafkach. Salon z pewnością był urządzony
minimalistycznie. Wszystko było poustawiane w odpowiednich, perfekcyjnie
wymierzonych odległościach, jakby nikt nie ruszał niczego od lat – poświadczyła
o tym gruba warstwa kurzu zalegająca na ciemnych meblach. Brakowało tylko
pajęczyn i duchów.
– Mama, strasznie tu – odezwała się nieswoim i przerażonym głosem Aura. Jedną rączką wczepiła się w moje spodnie.
– Nie mam swojego noża na demony – dodała szybko, patrząc na mnie w górę.
Westchnęłam i poklepałam ją po głowie. Nie wiem
dlaczego zawsze czuła się bezpieczniej z tym plastikowym przedmiotem w rękach.
Przecież musiała zdawać sobie sprawę z tego, że nikomu nie zrobi nim krzywdy,
no, chyba, że chciałaby komuś wybić oko. Wybić oko można wszystkim.
– Nie przejmuj się, nie wszędzie gdzie ciemno i
strasznie kryją się demony – odpowiedziałam.
– Słuszna uwaga – dosłyszałyśmy spokojny,
kobiecy głos. Dochodził z pokoju obok. Z pewnością nie należał do osoby, która
chciała się nas pozbyć. Miał w sobie nutę ciepła i troski.
Weszłyśmy do niewielkiego, oświetlonego
dziesiątkami świec pomieszczenia. Na środku narysowany był jakiś świetlisty,
skomplikowany krąg, a w po środku klęczała starsza, niska kobiecina. Była do
nas odwrócona plecami. Jej srebrne włosy ułożone u szczytu głowy w roztrzepanego
koka pobłyskiwały w świetle ognia.
– Usiądźcie – odezwała się i wskazała ręką w
miejsce, gdzie leżały dwie poduszki. Zdziwiłam się. Jeszcze przed chwilą ich
nie było. Tak samo jak dzbanka z parującą, gorącą herbatą i dwóch kubków.
– Mam nadzieję, że lubicie zieloną herbatę –
roześmiała się starsza pani.
– Herbata to napój Bogów! – wykrzyknęła dumnie
Aura, która nieraz usłyszała to zapewne od swoich czarodziejskich,
przyszywanych cioć – każda z nich była wielką fanką herbaty.
– To prawda – odpowiedziała miło kobieta. –
Bogowie stworzyli herbatę szczęścia, która miała dawać ludziom wieczną radość w
Raju, można więc uznać, że ta, którą dziś pijemy ma w sobie namiastkę tej
legendarnej radości.
Usiadłyśmy na swoich poduszkach. Dopiero teraz
miałam okazję spojrzeć w twarz staruszki. Nie wiem ile mogła mieć lat, ale
pomimo licznych zmarszczek trzymała się całkiem dobrze. Miała mętne, błękitne
oczy i delikatne, młodzieńcze usta, które nie pasowały do babcinej postaci. Nie
patrzyła na nas, ale już wiedziałam dlaczego. Ktoś, kto jest ślepy nie
potrzebuje mieć wcale światła w domu, ponieważ i tak niczego nie widzi. Świece,
które porozstawiała w salonie najwyraźniej miały posłużyć nam do odnalezienia
drogi, świece, które znajdowały się tutaj były zapewne częścią jakiegoś
magicznego rytuału, który wcześniej wykonywała kobieta. Nie miałam wątpliwości
co do tego, że była la bonne fee.
– Jesteś bardzo spostrzegawcza, Lauro – odezwała
się spokojnie kobieta. Lekko się zdziwiłam. Czytała mi w myślach? – Nie czytam
w myślach wszystkich ludzi, których napotkam, ich myśli ulatniają się tylko w
tym pokoju, w którym się teraz znajdujemy. To czysta, biała magia. Moje
ulubione miejsce do rytuałów.
– Rozumiem – odpowiedziałam grzecznie.
Poruszyłam się niespokojnie na poduszce. To dziwne uczucie, kiedy twoje myśli unoszą się w jakimś pomieszczeniu i ktoś może je zgłębić. Bałam się, że pomyślę o czymś głupim.
Poruszyłam się niespokojnie na poduszce. To dziwne uczucie, kiedy twoje myśli unoszą się w jakimś pomieszczeniu i ktoś może je zgłębić. Bałam się, że pomyślę o czymś głupim.
Aura jako pierwsza chwyciła za kubek. Zdziwiła
się, kiedy dzbanek automatycznie się podniósł i przelał do porcelanowego
naczynia zielony napój. Widziałam jak jej oczy się zaświeciły.
– Ciocia czarodziejka Martha też tak potrafi! –
wykrzyknęła radośnie, odrobinę za głośno jak na to małe, tajemnicze
pomieszczenie. Starsza pani roześmiała się łagodnie.
– Tak, to ja ją tego nauczyłam. Jej drugorzędna
moc jest bardzo podobna do mojej, co wiążę się z tym, że miałyśmy tą samą
przodkini w naszym czarodziejskim rodzie. Tak naprawdę wszystkie pochodzimy z
tych samych rodów, jesteśmy jak rodzina. – Uśmiechnęła się szerzej.
Lekko się zdziwiłam. To prawda, że pomiędzy
czwórką la bonne fee, którą znam osobiście istnieje przyjacielska, wręcz
siostrzana więź, ale nie wiedziałam, że w rzeczywistości mogą być dla siebie
rodziną. Na pewno bardzo daleką, ale jednak wciąż rodziną. Widocznie magia
czarodziejek nie pojawia się znikąd, ktoś musiał to zapoczątkować i
przekazać dalej w genach.
– Dobrze myślisz, Lauro, ale to nie jest temat
naszego dzisiejszego spotkania. Nie opowiem ci o naszej historii. Będziesz
mogła o to kiedyś spytać moje wnuczki – odpowiedziała łagodnie, a potem
wystawiła przed siebie dłoń. – Auro, możesz tu podejść?
Zdezorientowana dziewczynka, która właśnie upiła
łyka gorzkiej herbaty i wystawiła skrzywiona język, spojrzała na starszą panią.
Nie rozumiała o co jej chodzi.
– Podejdź – powiedziałam do niej i uśmiechnęłam
się pokrzepiająco.
Małe ¾ demona odstawiło kubek z herbatą i
poczłapało na kolanach do kobiety. Stopą wywróciła porcelanę. Herbata rozlała
się po czerwonym okręgu, rozmywając go odrobinę. Chciałam wyjąć z kieszeni
chusteczkę i wytrzeć plamę, ale uprzedziła mnie starsza la bonne fee. Nawet nie
poruszyła ręką, a plama wsiąkła w deski, lekko potłuczony kubek został
przywrócony do dawnej pozycji, a dzbanek jeszcze raz nalał do niego zielonego
płynu. Byłam pod wrażeniem. Dopiero teraz dotarło do mnie, że to musi być
kobieta, która zarządza wszystkimi czarodziejkami. Na samym początku naszej
sojuszniczej znajomości z młodymi la bonne fee, dziewczęta często wspominały, że jeżeli
chcą podjąć jakąś decyzję, muszą zwrócić się do najwyższej zarządzającej. Byłam
w szoku, że ktoś taki chciał mi pomóc.
Aura usiadła przed srebrnowłosą kobietą i
spojrzała na nią zaciekawiona. Nawet nie drgnęła, kiedy ta przyłożyła do jej czoła
rękę. Uśmiech nie znikał z twarzy starszej pani. Wciąż miała tę samą minę,
uznałam więc, że nie wyczuła u mojej córki niczego groźnego.
– I co, widzi pani coś? – spytała dziewczynka, patrząc w mętne oczy kobiety.
– Tak, jesteś bardzo niesforną, małą panienką –
odpowiedziała spokojnie. Moja córka zmarszczyła czoło i założyła ręce na
piersi.
– Ostatnio jestem grzeczna.
– Och, wiem, kochanie. Czujesz się mniej
samotna, bo w końcu masz się z kim bawić, prawda? Twój brat cię zmienia, tak
samo jak ty zmieniasz jego, staraj się jednak nie wykorzystywać Nate’a do
rozrabiania, dobrze? Widzę, że przyszłości będziecie mieli dużo niepokojących
pomysłów na zabawy. Zamykanie młodszej siostry w pralce na pewno nie jest
dobrym pomysłem. – Mimo tego, że kobieta była ślepa, spojrzała na Aurę, jakby
ją widziała. Wiedziałam jednak, że bardziej chodzi o jej powłokę duchową.
Córka nie odpowiedziała. Zacisnęła ustka udając
niewinne dziecko.
– Czuję tu ingerencję wiedźm – kontynuowała kobieta.
Zmarszczyła czoło, a jej usta przestały układać się w uśmiechu. Musiała nad
czymś głęboko myśleć albo po prostu starała się wyszukać w głowie Aury jakiegoś
rozwiązania. – To bardzo ciężka klątwa do zniszczenia. Płonie w sercu czarnym
ogniem i namawia do zła. Obawiam się, że nie można jej zdjąć, ale można mieć
nad nią kontrolę. Wszystko zależy od tego jak bardzo silny charakter będzie
miała twoja córka, Lauro. Jeżeli będzie chciała stać po stronie dobra, zrobi
to, ale jeżeli pociągnie ją za sobą zło, możecie ją bezpowrotnie stracić.
Przeszyły mnie dreszcze. Musiałam potrzeć swoje
ramiona. Niepokoiły mnie te słowa. Wciąż starałam sobie wmówić, że coś da się
zrobić z jej klątwą, ale jak widać – nic. Jest już częścią serca Aury, która ma
ciężki charakter. Często robiła złośliwe rzeczy, częściej niż dobre, bałam się,
że kiedyś może przerodzić się to w coś naprawdę złego.
– Wystrzegajcie się demonów ognia – dodała cicho
staruszka. Nie do końca rozumiałam co ma na myśli przez demony ognia. Chodziło
jej o te, które żyją w Reverentii gdzieś w ukryciu, czy o demony ognia, które
mogą czaić się w sercu mojej córki? Zanim zdążyłam o to spytać, czarodziejka
opuściła ręce w dół i dodała: – Aura nie musi tu przychodzić.
Zdziwiłam się.
– Sama poradzi sobie z kontrolowaniem swojej
mocy. Nie jest na tyle silna, aby wyrządzić nią nieświadomie krzywdę.
Dziewczynka przybrała nierozumną minę i oddaliła
się na czworakach w stronę poduszki. Znów kopnęła kubek, ale tym razem magia
przytrzymała go w pozycji pionowej i nie pozwoliła upaść. W nagrodę przezd małym
¾ demona pojawił się talerz z ciasteczkami. Zabrała się za nie jak wygłodniałe
zwierzątko, które miało szlaban na słodkości przez długi czas.
– Podejdź, Lauro. – Tym razem starsza pani
zabrzmiała zadziwiająco poważnie. Albo mi się zdawało, albo jej ręce zaczęły
drżeć. Bała się? A może była zmęczona? Może wyczuwała z daleka moją
nieopanowaną, nieokrzesaną magię? Ja sama zaczynałam się bać tego, co może
zobaczyć w mojej głowie.
Podniosłam się ostrożnie z poduszki i podeszłam
cicho do kobiety. Usiadłam na wyciągnięcie jej dłoni. Chwilę się wahała, ale w
końcu przyłożyła ją do mojego czoła. Nie spuszczałam z niej oczu. Zachowywała
się zupełnie inaczej niż przy Aurze. Marszczyła czoło, ściągała brwi, krzywiła
się, wzdychała, potrząsała głową. Najwyraźniej nie potrzebowała zbyt wielu
informacji, żeby wysunąć ostateczny wniosek. Szybko zabrała ode mnie dłoń,
jakby moje czoło zaczęło ją parzyć w skórę.
– Tak – zaczęła cicho i ostrożnie – tobie Lauro,
naprawdę przyda się pomoc, choć obawiam się, że możesz mieć problem z
opanowaniem magii. Nie wiem na ile jestem w stanie ci pomóc. – Zmarszczyła czoło
przez co jej twarz stała się o co najmniej dziesięć lat starsza. – Jest w tobie za dużo
mocy. Twoje ciało ma problem z jej utrzymaniem. Demon czystej krwi byłby ją w
stanie opanować, ale pół demon… – Zastanowiła się chwilę. – Mimo wszystko,
trzeba mieć nadzieję. – Posłała mi krzepiący uśmiech. Odwzajemniłam go
skrzywioną miną.
Wcale nie cieszyła mnie ta wiadomość. Nie
wiedziałam czy mam żałować tego, że jestem pół demonem, czy tego, że w ogóle
posiadam jakąkolwiek moc.
– Co wiesz o swojej mocy?
Westchnęłam.
– Poza tym, że odziedziczyłam ją po ojcu i jest
chaotyczna, tak naprawdę nic.
– Moc chaosu jest bardzo rzadka. Całkowite
opanowanie jej nie jest możliwe, nawet w przypadku demonów czysto krwistych.
Jej siłą napędową są emocje, dlatego to ważne, żeby umieć trzymać je na wodzy.
Zmarszczyłam czoło i zamyśliłam się.
Rzeczywiście, mój ojciec nigdy nie pokazywał tego, że czuje. Wydawało mi się,
że perfekcyjnie opanował swoją moc. Czy drogą do całkowitej władzy nad nią jest
brak emocji? A może Aiden potrafił przeżywać wewnątrz siebie i nie pokazywał niczego innym osobom? To prawda, że odziedziczyłam po nim chłód, ale ostatnio
nie byłam mistrzynią chowania w sobie uczuć. Moje życie przez ostatnie lata
uwolniło wszystkie słabości jakie w sobie miałam. Może to dlatego moja magia zaczęła szaleć?
– Jesteś w dużej mierze człowiekiem, nic
dziwnego, że masz problem z opanowaniem uczuć. Ludzie kochają, ufają, są
ranieni i cierpią, demony niezamieszkujące naszego świata nie wiedzą, co to
znaczy czuć – odpowiedziała spokojnie kobieta. – To nie tak, że jesteś słaba,
Lauro. To twoja ludzka połowa próbuje zwalczyć magię, traktując ją jako zagrożenie.
Twoje rozchwianie emocjonalne wiąże się właśnie z magią. Gdyby normalny
człowiek dostał nagle mocy, uwierz mi, nie przeżyłby z nią dnia. Trzeba mieć do tego
predyspozycje, warunki i… pochodzenie. Wszystko tkwi w naszych genach.
Uniosłam brwi do góry. Jeżeli zwykli ludzie
podążaliby za prawdziwą magią, nie przeżyliby, gdyby dostała się do ich żył –
wraz z krwią powędrowałyby do ich serca i zniszczyłaby je. To brzmiało strasznie,
szczególnie, że człowiek od lat podążał za mocą. Gdyby po nią sięgnął, mógłby
się niemiło zaskoczyć (oczywiście, jeśliby zdążył).
– Dzisiaj nie chcę cię już męczyć. Przyjdź tu za
tydzień o tej samej godzinie, już bez Aury. Myślę, że dwie godziny dziennie nam
wystarczą. Oczywiście nie obiecuję ci, że nasza współpraca da od razu wielkie i
widoczne efekty, ale na pewno znacznie poprawi twoje umiejętności. – Kobieta z
trudem podniosła się z podłogi. Chciałam jej pomóc, ale zaraz wystawiła przed
siebie dłoń, żeby przekazać mi, iż wcale nie potrzebuje pomocy. Dopiero teraz
dostrzegłam, że kobieta ubrana jest w długą, szarą suknie. Nie była chuda, ale
nie miała też figury typowej dla starszej, dobrej babci karmiącej swoje
pociechy ciastem. Była tylko odrobinę ode mnie niższa i o wiele bardziej
zgrabiona – nic dziwnego, jej kręgosłup już trochę przeszedł.
Kobieta skrzyżowała ręce za plecami i wyjęła zza
nich drewnianą laskę. Podparła się na niej i spojrzała przed siebie. Dopiero
teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nawet nie znam jej imienia.
– Pandora. Możesz mówić do mnie po imieniu.
Kiwnęłam głową, zapominając o tym, że przecież
staruszka i tak tego nie zobaczy. Potem przywołałam do siebie Aurę.
Podziękowałam Pandorze za jej pomoc. Nie zdążyłam nawet spytać o to, co mogę dla niej zrobić w zamian – odpowiedziała natychmiastowo, że jesteśmy sojusznikami la bonne fee i pomaganie nam to obowiązek, poza tym dobrze traktujemy jej dalekie wnuczki, to jej w zupełności wystarczy.
Podziękowałam Pandorze za jej pomoc. Nie zdążyłam nawet spytać o to, co mogę dla niej zrobić w zamian – odpowiedziała natychmiastowo, że jesteśmy sojusznikami la bonne fee i pomaganie nam to obowiązek, poza tym dobrze traktujemy jej dalekie wnuczki, to jej w zupełności wystarczy.
Wyszłam ze starego domu pachnącego woskiem,
nawet nie oglądając się za siebie. Na zewnątrz panował chłód, niebo usiane było
milionami gwiazd – Aura od razu się nimi zainteresowała. W lecie lubiła siadać
z ojcem na dachu i oglądać te malutkie, błyszczące punkciki. Teraz będzie mogła
to robić z Natem.
Spotkanie przebiegło pomyślnie, choć musiałam
przyznać, że czułam się po nim dziwnie. Myślałam, że moje serce zostanie
uspokojone słowami staruszki, ale zamiast tego, zaczęłam się jeszcze bardziej
stresować. Co, jeśli nie uda mi się opanować mojej mocy? Czy wkrótce zrobię
komuś krzywdę? A może sama siebie unicestwię? Nie chciałam o tym myśleć.
Przeklinałam demoniczną część mojej duszy, która postanowiła wyrwać siłą z
genów Aidena tą chaotyczną moc. Wiedziałam, że wszystko byłoby prostsze, gdyby
mój ojciec nie był tylko wizją ze snów. Jestem pewna, że gdyby żył, mógłby mnie
wiele nauczyć, ale nie żył. Musiałam poradzić sobie z tym sama.
***
W
pomieszczeniu obrad trwały narady. Niezwykle leniwe i nic nieznaczące rozmowy,
które miały rzucić światło na przyszłe, utrudniające życie wrogom plany. To już
kolejny dzień, kiedy członkowie departamentu nie mogli dojść do porozumienia.
Padały coraz to nowsze i głupsze pomysły. Gabrielle miała ochotę zabić wszystkich ważnych
członków Nox jednego dnia, Raiden chciał dorwać pół demony z Reverentii, które
zawarły z nimi sojusz i znów przekonać je do zdrady, Riel siedział wyjątkowo
cicho, Soriel przysypiał, Sapphire myślała nad czymś głęboko, a Vail Auvrey
stukał palcami o kamienny stół, przymykając powieki. Dzisiaj mieli mieć gości,
ale szef departamentu doskonale wiedział, że wiedźmy nie trzymają się terminów. Równie dobrze
mogły pojawić się tutaj za kilka dni i nie pomóc im w dojściu do właściwego wyniku śledztwa.
Od kilku miesięcy Sapphire próbowała wprowadzić
w życie swój mentalny plan, który miał zniszczyć Nox i jego sojuszników od
środka, niestety, coś hamowało jej moc.
– Nie wiem o co chodzi – obruszyła się
dziewczyna, zakładając ręce na piersi. Zmarszczyła zniecierpliwiona czoło. –
Wszystko robię tak, jak należy, a mimo tego moja magia do mnie wraca i to ja
dostaję wszystkie niechciane wizje. To irytujące. Byłam nawet w świecie ludzi,
żeby to sprawdzić. Oczywiście Nox to przecież tylko pospolici idioci, którzy
nie znają się na magii, dlatego nawet nie próbowałam sobie zawracać nimi głowy,
za to obserwowałam la bonne fee. Żadna z nich nie odprawiała ostatnio żadnych
rytuałów, cały czas uczestniczyły w jakichś dziwnych misjach. Tylko jedna z
nich leżała w domu przez ostatnie tygodnie. – Nastolatka westchnęła ciężko i
odchyliła się na krześle. Różowe włosy spłynęły po oparciu w dół, ich końcówki
dotykały prawie ziemi.
Vail Auvrey nie odpowiedział. Ułożył tylko
podbródek na złożonych dłoniach. Wyglądało na to, że był skupiony na własnych
myślach. Członkowie departamentu kłócili się ostatnio tylko dlatego, że ich
szef stał się dziwnie milczący i nie miał ich kto przywrócić do ładu. Ilekroć
ktoś próbował wciągnąć go do rozmowy, nawet nie raczył odpowiadać. Dziwnie
marszczył czoło, jakby coś rozważał. To niepodobne do Vaila Auvreya.
Sapphire miała przedziwne wrażenie, że ten przerażająco władczy demon rozważał
w głowie jak to jest w ogóle możliwe, że został zaatakowany przez pół demonicę,
żonę jego syna, ale może to tylko jej wyobraźnia? Nie potrafiła czytać szefowi
w myślach. Nie w jego. Skutecznie blokował jej dostęp. Kiedyś próbowała z
ciekawości przedrzeć się przez tę kamienną ścianę, ale w odpowiedzi rozbolała
ją głowa. Vail Auvrey rzadko wychylał się z Reverentii i nigdy nie
uczestniczył w misjach, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że weźmie udział w
ostatecznej walce. To on chciał zabić swojego młodszego syna (chociaż starszego,
tego bardziej nadętego, również potraktowałby śmiercią).
– Szefciu, ja mam wrażenie, że ty nas ostatnio
nie słuchasz – odezwała się raz jeszcze Sapphire. Oczywiście nie uzyskała
odpowiedzi, mimo tego, że wbijała spojrzenie w Vaila Auvreya. Mężczyzna ją zignorował.
To, że nagle podniósł się gwałtownie z krzesła i machnął swoją peleryną, wszystkich zaskoczyło. Niespodziewanie odwrócił się w stronę drzwi. Pojawiła
się w nich tylko jedna z wiedźm. Sapphire była pod wrażeniem, że ją wyczuł,
nawet ona ze swoją mentalną mocą nie była w stanie wykryć jej obecności.
Zazdrościła wiedźmom potężnej magii. La bonne fee nawet nie miały jak się z
nimi mierzyć. Zło zawsze miało potężniejszą moc niż dobro.
Isabelle Evans założyła ręce na piersiach i
uśmiechnęła się w sarkastycznie władczy sposób. Ze wszystkich wiedźm to właśnie
jej najbardziej nie lubiły demony. Była nieprzyjemna, pewna siebie i traktowała
ich jak drugorzędne pionki. Czuła respekt tylko przed Vailem, ale kto przed nim
tego nie czuł? Już jedno spojrzenie szmaragdowych oczu szefa departamentu
sprawiało, że miało się ochotę paść do jego kolan i błagać o życie.
– Wykrycie blokady mentalnej mocy zabrało nam
trochę czasu, ale w końcu odkryłyśmy co jest tego przyczyną – odezwała się
Isabelle głosem wyższości. Mówiła w powolnie irytujący sposób. – Oczywiście la
bonne fee. Wychodzi na to, że użyły znaków przywołania, zbierających zło w
określonym miejscu. Wystarczy wzmocnić zaklęcie i cała bariera się posypie.
Biała magia nie jest w stanie utrzymać tak wielkiego natężenia złowrogiej siły.
– Nie wzmocnię bardziej swojej magii, nie mogę!
– oburzyła się Sapphire. Była zmuszona wstać i zmierzyć Isabelle groźnym
wzrokiem.
– Podejdź. – Kobieta uśmiechnęła się do niej
chytrze i wystawiła przed siebie dłoń. Demoniczna nastolatka prychnęła niczym
obrażona kocica, założyła ręce na piersi i odwróciła gwałtownie głowę w bok –
jej różowe włosy uderzyły w twarz znudzonego Soriela, który prawie przysnął,
burknął coś z niezadowoleniem pod nosem.
– Podejdź, to rozkaz – powiedział chłodno Vail,
spoglądając na swoją podwładną. Demonica przewróciła oczami i podeszła
ostrożnie do wiedźmy. Przez chwilę patrzyły sobie prosto w oczy – jedna z nich
z nienawistnym błyskiem w tęczówkach, druga z pogardą. Isabelle dotknęła w
końcu czoła Sapphire palcem. To, co poczuła młoda demonica było nie do
opisania. Miliony wizji przewinęło się jej przed oczami – na końcu rozbłysnęły
w jej oczach obdarowując ją nową mocą. W głowie wciąż rozbrzmiewała cicha
melodia śpiewana głosem Isabelle. To dziwne, bo nawet nie otworzyła ust. Nie
widziała wcześniej osoby, która używałaby mentalnie śpiewanej magii bez chociaż
jednego mrugnięcia okiem. Ta kobieta ją przerażała.
Sapphire odsunęła się od niej i nawinęła kosmyk
włosów na palec. Udała, że się zastanawia nad tym, czy różnica pomiędzy jej
poprzednim stanem mocy a teraźniejszym była wielka. Owszem, była, ale nie
miała zamiaru pokazywać zadowolenia.
– Myślę, że ta odrobinka mocy może coś zdziałać.
Ewentualnie – powiedziała głosem wyższości, obdarzając wiedźmę wrednym
uśmiechem.
Isabelle uniosła kąciki ust do góry. Nie odpowiedziała. Nie miała czasu na rozwydrzone, demoniczne nastolatki.
Isabelle uniosła kąciki ust do góry. Nie odpowiedziała. Nie miała czasu na rozwydrzone, demoniczne nastolatki.
– Kiedy użyjesz swojej mentalnej mocy, a la
bonne fee będą chciały ściągnąć ją w przedmiot, który przywołuje całą złą
magię, sprawisz im wielkie cierpienie. Możliwe, że połowa z nich nie przeżyje –
powiedziała głośno i wyraźnie. – I tak muszą być już osłabione. To twoja szansa,
nie zmarnuj jej. Kiedy przedmiot zostanie zniszczony, a będzie musiał zostać
unicestwiony, żeby la bonne fee nie pozdychały jak muchy, twój plan wejdzie w
życie i pochłonie wszystkich członków i sojuszników Nox. – Isabelle zarzuciła
włosami, zatrzęsła z gracją biodrami i odwróciła się tyłem do demonów. Zniknęła
bez słowa pożegnania w ciemnościach.
Gdyby tylko wiedźmy wiedziały, że to nie czwórka
la bonne fee stara się zatrzymać zły czar, byłyby zszokowane tym, jak długo
wytrzymała jedna czarodziejka, niosąc na swoich barkach wszystkie obawy i
strach zwykłych ludzi. Demony i wiedźmy nie potrafiły nigdy zrozumieć, dlaczego
istoty ludzkie potrafią poświęcić siebie na rzecz dobra innych, bo od zawsze myśleli tylko o sobie. Nie wiedzieli również, że to w miłości i przyjaźni tkwi
największa siła czarodziejek.
Zachowanie Mad nieco mnie irytuje. Skoro już dziewczyny zauważyły, że coś się dzieje, powinna im powiedzieć. Przecież sama się wykończy. A jeszcze to, co chce zrobić Sapphire... Czy Ty chcesz zabić Mad? I to jeszcze teraz?
OdpowiedzUsuńSpotkanie z Pandorą było ciekawe, choć w sumie niewiele wnosi. Jeszcze. Na wszystko potrzeba czasu, więc jakoś mnie to nie dziwi, raczej czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam
Nawet nie wiesz, jak zmartwiłaś mnie tymi symbolami przywołania namalowanymi krwią. Aż się wzdrygnęłam na wzmiankę o nich.
OdpowiedzUsuńMad powinna powiedzieć, co jej jest, może wówczas karetka nie byłaby potrzebna, bo dziewczyny zareagowałyby znacznie szybciej, zamiast siedzieć w ciszy?
Pandora. Celowy wybór imienia? Mam nadzieję, że okaże się dla Laury odpowiednim nauczycielem, a sama pani Auvrey będzie na tyle silna, by w nauce wytrwać.
Isabelle. Też jej nie znoszę. Niech wypieprza we wszystkie diabły.
Pozdrawiam!