niedziela, 29 stycznia 2017

[TOM 3] Rozdział 10 - "Mogłam biec"

No, to jest i rozdział. Ostatnio czuję się jak na odwyku, nie pisałam przez dobry tydzień i mam straszliwie zaległości w pisaniu WCSa, WCO, RH3 (które ma być wydane 14 lutego) i shota Trzynasty piątek stycznia. Idzie sesja, nic nie umiem, siedzę, czytam i się opierniczam. Zła ja.
Mamy kolejne madlenowe dramaty i krótką, dla odmiany uroczą scenkę w Nox. Propsuję Andi i Aleca. 
***
– Co z nią?
Blady jak ściana Aren przysiadł milcząco na krześle. Wyglądał, jakby nie był w stanie przyswoić niektórych informacji. Wgapiał się uparcie w ścianę, a jego pochmurne oczy wyglądały jak dwa spodki. Po skroni ściekła mu kropelka potu. Dziewczyny widziały go w takim stanie po raz pierwszy. Co było w stanie zachwiać spokój młodego pół demona? Czy działo się coś naprawdę poważnego? Niepokoiły się o stan swojej przyjaciółki już od dłuższego czasu.
– Gadaj wreszcie – syknęła zniecierpliwiona Alex, zaciskając nerwowo pięść. Dopiero wtedy Aren jak obudzony ze snu spojrzał w górę na trójkę czarodziejek.
– Zostanę ojcem. – Te słowa zawisły w powietrzu bez odzewu. W tym momencie chyba wszystkie dziewczęta wstrzymały dech. Przez kolejne minuty na korytarzu panowała przejmująca cisza. Wszyscy ludzie, którzy przechodzili obok milczących znajomych, przyglądali im się podejrzliwie. Chyba każdy wyczuł, że atmosfera zgromadzona wokół nich była niezwykle gęsta.
– No – zaczęła jako pierwsza Alex, przerywając ciszę – to gratuluję.
Aren kiwnął głową i znów wbił wzrok w podłogę. Zaciśnięte pięści położył na kolanach, które drżały nerwowo.
– Właśnie, gratuluję – odezwała się szybko Patricia i posłała mu uśmiech, który miał być pocieszający. – No i to… wszystko? Nic oprócz tego się nie dzieje? – dodała niepewnie.
Pół demon wzruszył ramionami.
– Niczego konkretnego się nie dowiedziałem. Mówią, że to osłabienie, dziecku nic nie grozi, Madlene też nie, musi po prostu odpoczywać. Pobrali jej krew, wyniki będą dopiero jutro – powiedział sztywno chłopak. Sam nie wiedział jak się zachować w tej sytuacji. Rzadko się denerwował, a jeżeli już krzyczał, ktoś naprawdę musiał przesadzić z irytowaniem go – mistrzynią w tej dziedzinie wydawała się być Madlene, ale nigdy nie gniewał się na nią długo. Wystarczyło, że spojrzała na niego lekko przerażonym wzrokiem, uroniła kilka łez lub skuliła się w rogu sofy, a cała złość przechodziła i przez następne miesiące starał się nie podnosić na nią głosu. Teraz nie widział jej twarzy, zasnęła zaraz jak ją tutaj przywieźli, lekarz nie mógł jej dobudzić, zupełnie, jakby coś wyssało z niej całą energię. Nie wpadła jednak w żadną śpiączkę, jej stan był stabilny, odpoczywała. Skoro nie widział jej twarzy – mógł się denerwować do woli, w końcu go oszukała.
Aren walnął pięścią w krzesło obok. Patricia podskoczyła przestraszona, Alex przybrała podejrzliwą minę, a Martha dla własnego bezpieczeństwa postawiła krok w tył.
– Wiedziała o tym – syknął pół demon.
– Co masz na myśli? – spytała niepewnie lodowa czarodziejka.
– To, że mnie okłamała. Wiedziała, że jest w ciąży, zrobiła test. – Aren spojrzał w górę, a Patricia się wzdrygnęła. Jego pochmurne oczy przeszywały duszę odłamkami lodu. Przez chwilę zapomniała, że to ona potrafi władać chłodem, nie Aren.
– Ale znając Mad mogła go zrobić niewłaściwie – powiedziała z westchnięciem Alex. – Po co się od razu denerwować? Powinieneś raczej pomyśleć o dzieciaku. Bo chyba na razie niezbyt się cieszysz tym, że je zrobiłeś – mruknęła pod nosem, posyłając mu znaczące spojrzenie. 
Aren zastygł w bezruchu. Bardziej skupił się na tym, że został okłamany, niż na tym, że zostanie ojcem. Już kiedyś wyobrażał sobie ich wspólną rodzinę – trójkę małych dzieciaków biegających po domu i swoją żonę w różowym fartuszku, która przyrządzałaby mu najlepsze na świecie naleśniki. To prawda, że ich córka lub syn nie byli planowani akurat na ten moment, ale czy to źle? Obydwoje o tym marzyli.
Pół demon rozluźnił spięte mięśnie i wziął głęboki oddech. Złość powoli ustępowała miejsca uldze. Czarodziejki również zauważyły zmianę, która nastąpiła w chłopaku. Odetchnęły zgodnie. Aren może i był spokojny, ale miewał swoje gniewne chwile, nie różnił się tym od innych ludzi. To, że przerażał wtedy swoim wyglądem i zachowaniem było zupełnie inną sprawą.
Drzwi od sali dwieście trzy zaskrzypiały cicho, ledwo słyszalnie. Bose stopy zaczęły stąpać po zimnych kafelkach. Dziewczyna, która wyszła z pomieszczenia wyglądała, jakby nie chciała pokazać komuś, że w ogóle istnieje, jednak jej skradanie nie było zbyt ciche. Czarodziejki spojrzały w stronę roztrzepanej przyjaciółki – wyglądała jak postać z bajki, która wystawia przed siebie swoje szpony i stawia wysokie kroki ku ucieczce.
– Serio? – spytała Alex.
– Madlene, co ty wyprawiasz? – dodał chłodno Aren.
Dziewczyna stanęła w miejscu i spojrzała niewinnie przez ramię.
– Och, nie wiedziałam, że tu jesteście – odezwała się i zaśmiała nerwowo. Brązowe włosy przeczesała bladymi, smukłymi palcami. Wciąż nie wyglądała na osobę zdrową, ale jej niewinny uśmiech zyskał trochę blasku. Dziewczyny zaczęły się zastanawiać, czy nie użyła przypadkiem swojej śpiewanej magii, żeby wyglądać na zdrowszą.
– Ja… nic… nie ten… – zaczęła się mieszać, przy okazji cofając się w stronę korytarza. Aren miał dziwne wrażenie, że zaraz da nogi za pas. Często tak robiła, gdy nie chciała odpowiadać na jakieś pytanie.
Nikt się nie spodziewał, że pół demon nagle zerwie się gwałtownie z krzesła i podejdzie do dziewczyny. Madlene zdołała postawić tylko jeden krok w tył i wstrzymać dech, później została złapana za rękę i przyciągnięta do chłopaka. Chwycił ją dwoma palcami za kark tak, że aż się skuliła. Nie odczuwała bólu, ale odrobinę przestraszyła się reakcją Arena. Jego pochmurne oczy emanowały ostrym chłodem. Miała ochotę się rozpłakać.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – spytał niskim, przerażająco brzmiącym głosem.
– O... o czym? – Śpiewająca czarodziejka bała się, że któraś z jej tajemnic została odkryta. Z dwojga złego wolała kartę zatytułowaną „ciąża”.
– Nie udawaj głupiej, Madlene. – Mad wiedziała, że naprawdę jest źle. Palce Arena mocniej zacisnęły się na jej karku. Poczuła delikatne ukłucie bólu. Zacisnęła usta. W takich chwilach uwalniała się demoniczna część jej chłopaka. I wtedy bardzo się go bała. – Dlaczego mnie oszukałaś?
Dziewczyna spojrzała mu błagalnie w oczy. Wyglądała, jakby miała za chwilę wybuchnąć płaczem. Aren rozluźnił uścisk, a potem stopniowo zaczął się od niej oddalać. Wciąż jednak trzymał dziewczynę za rękę, żeby przypadkiem nie uciekła. Czarodziejki postanowiły, że nie będą się wtrącać w kłótnię kochanków. Stały z boku i udawały, że niczego nie słyszą.
– Powinnaś o siebie dbać – mruknął niezadowolony Aren. – Nie wyjdziesz ze szpitala przez kilka następnych dni, więc proszę cię, leż grzecznie w łóżku – westchnął.
– Ale… ja muszę iść – powiedziała rozgorączkowana dziewczyna. Zaczęła się rozglądać na boki, jakby szukała drogi ucieczki. Aren jej nie poznawał. Czy to ciąża tak na nią działała? W przeciągu kilku tygodni zrobiła się podejrzliwa, dwukrotnie strachliwa, nieufna i uparta. Nie mówiła o niczym ani mu, ani swoim przyjaciółkom, co było dla niego nieprawdopodobnie dziwne. Powoli zaczynał się zastanawiać kim była osoba, która przed nim stała. Czy aby na pewno matką jego dziecka?
– Nie, Mad – powiedział przez zaciśnięte zęby Aren. Wciąż był bardzo zły. Nie rozumiał, dlaczego Madlene nie powiedziała mu o ciąży. Nie rozumiał co się z nią działo. – Wracasz do pokoju. Teraz.
– Muszę do toalety. – Dziewczyna szarpnęła ręką, próbując uwolnić się z mocnego uścisku. Wyglądała na zrozpaczoną. Miała rozszerzone źrenice. Czy pielęgniarki dawały jej jakieś silne leki przeciwbólowe? A może to ta kroplówka zawierała zbyt wiele podsycających żar roztworów?
– Puść, Aren! – pisnęła czarodziejka. Wyrywała się tak mocno, że przeciętny człowiek mógłby się zdziwić, gdyby się dowiedział, że chwilę wcześniej nikt nie mógł ruszyć jej z sofy, bo była w opłakanym stanie. Kiedy zdążyła odzyskać energię? Może sama nafaszerowała się własną mocą?
– Uspokój się. – Aren starał się brzmieć spokojnie. Nie miał zamiaru puszczać dziewczyny. Bał się tego, gdzie mogłaby pobiec i co zrobić. Wciąż nie było wiadomo, czy jej dolegliwości były spowodowane tylko i wyłącznie ciążą.
– Puszczaj! – Teraz Madlene wydzierała się na cały korytarz, co zdezorientowało nawet jej przyjaciółki. Same już nie wiedziały, czy powinny wkroczyć do akcji, czy może dać sobie z tym spokój, bo to wciąż sprawa pomiędzy nią a Arenem.
Do krzyków w krótkim czasie dołączyły łzy. Teraz śpiewająca la bonne fee wyglądała jak małe dziecko, któremu ojciec nie chce kupić zabawki w sklepie. Już nie tylko się wyrywała, ale starała się zrobić krzywdę Arenowi, byleby ją puścił – ugryzła go dotkliwie w rękę, przez co nawet nieczuły na ból pół demon skrzywił się. Teraz był chłodny i spokojny, ale wyglądało na to, że zaraz straci cierpliwość.
– Mad, nie panikuj, jak chcesz iść do toalety to pójdę z tobą – odezwała się nieśmiało Patricia. – Tylko się nie wyrywaj i nie krzycz, przecież Aren chce dla ciebie…
– Zamknij się – syknęła Madlene. Jej błękitne oczy płonęły gniewem i czymś, czego nikt nie potrafił nazwać. Zachowywała się, jakby wstąpił w nią demon. Jej łagodną i miłą naturę zastąpił zaskakująca złość.
Alex jako jedyna zachowała zimną krew. Podeszła do dziewczyny, oderwała od niej gwałtownie Arena i zamachnęła się ręką w jej twarz. Kiedy Madlene dostała płaską dłonią w policzek, wpadła na ścianę. Zaskoczona i zarazem przestraszona spojrzała na gniewną przyjaciółkę. Tylko raz w życiu uderzyła ją twarz. To było w podstawówce, kiedy Mad strasznie panikowała przed przesłuchaniem do szkolnego chóru. Tak wszystkich wtedy irytowała swoim zachowaniem, że Alex postanowiła przywrócić ją do porządku. Teraz zrobiła to samo. Z całkiem dobrym skutkiem. Panika, która powoli rozsadzała od środka jej rozkołatane serce ustąpiła za sprawą krótkiego, ale silnego ciosu.
– Uspokoiłaś się? – spytała chłodno płomiennowłosa wiedźma. Chociaż była niższa od swojej przyjaciółki o co najmniej dziesięć centymetrów, patrzyła na nią z góry i budziła postrach. – Nie powinnam bić kobiet w ciąży, ale do cholery, wszyscy chcemy ci pomóc, a ty zachowujesz się jak jakiś świr. Co się z tobą ostatnio dzieje? Nie uwierzę w to, że to tylko ten mały diabeł w twoim brzuchu tak miesza. – Alexandra prychnęła głośno i wskazała palcem w stronę brzucha dziewczyny. – Coś jest na rzeczy, Mad i nie chcesz nam się przyznać co. Straciłaś do nas zaufanie? Świetnie, my też je powoli tracimy, bo dlaczego miałybyśmy wierzyć komuś, kto sam się przed nami zamyka, jakby groziło mu z naszej strony niebezpieczeństwo? Zawsze sobie pomagałyśmy i o wszystkim sobie mówiłyśmy, do cholery! Nie każę ci opowiadać o tym jak spłodziłaś bachora, ale…
– Już – odezwała się Martha, stając obok płomiennej czarodziejki. Chwyciła ją za ramię i zacisnęła na nim dłoń. Czasami Alexandra zachodziła zbyt daleko w rozmowie. Była jak rozpędzony, gniewny pociąg, który aż huczy słowami.
Zapadła cisza. Wszyscy przyglądali się pobladłej Madlene, której niebieskie oczy szkliły się łzami. Miała lekko rozwarte usta i niedowierzającą minę. Opierała się o ścianę, jakby miała problem z ustaniem o własnych siłach. La bonne fee oczekiwały chociaż krótkiego wyjaśnienia, potem zamierzały odprowadzić ją na salę i położyć do łóżka, w końcu powinna odpoczywać.
Ku zdziwieniu wszystkich, usta dziewczyny skrzywiły się w uśmiechu. Postawiła krok wprzód, zmrużyła oczy, zmarszczyła czoło i wzięła ciężki wdech, zupełnie, jakby coś utrudniało jej oddychanie. Aren wystawił przed siebie ręce, jakby oczekiwał, że za chwilę straci równowagę i poleci do przodu. Potrafił być nieczuły, ale przewrażliwionym również zdarzało mu się być.
– A mogłam biec. – Tylko tyle zdążyła wypowiedzieć Madlene. 
Nikt nie zrozumiał o co jej chodziło. Wcześniej rozpaczliwie chciała gdzieś uciec, ale nie zdradziła gdzie. Raczej wątpliwa była jej potrzeba fizjologiczna. To musiało być coś naprawdę ważnego, inaczej nie zachowywałaby się, jakby sam diabeł miał ją dopaść.
Przypuszczenia Arena okazały się być słuszne. Nie pozwolił dziewczynie upaść na chłodne kafelki, chwycił ją w ramiona zanim zdążyła dotknąć podłogi. Sytuacja wyglądała tak samo jak kilka godzin temu. Chłopak znów trzymał bezwładne, rozpalone ciało czarodziejki. Z prędkością światła dokonał sprawdzenia wszystkich czynności życiowych. Niepokojące było to, że oddech śpiewającej la bonne fee stawał się coraz płytszy. Aren nigdy nie panikował, teraz również zachował zimną krew. Nie miał czasu na zastanawianie się co zrobić, musiał zawołać o pomoc.
W mgnieniu oka na miejscu zdarzenia pojawiły się pielęgniarki. Powstał chaos, nikt nie wiedział co się dzieje, kazali odsunąć się Arenowi na bok. Kilka minut później cała czwórka spoglądała przez szybę na oddychającą przez maskę dziewczynę, która wyglądała jak martwa lalka. Czynności życiowe wróciły, ale wcale nie była w dobrym stanie.
Aren oparł głowę o szklaną taflę i westchnął ciężko. Nie miał pojęcia co czynić, czuł się zagubiony, podobnie jak reszta la bonne fee.
– Dlaczego mam wrażenie, że to nie tylko ciąża? – spytał pod nosem chłopak. Tak naprawdę nie chciał, żeby ktokolwiek go usłyszał. Pytanie retoryczne, które przeznaczył dla siebie uwolniło się z ust mimowolnie. Może dlatego, że rozpaczliwie potrzebował odpowiedzi na to, co się dzieje.
– Przykro mi to mówić, Aren, ale my też mamy co do tego pewne wątpliwości – odezwała się cicho Martha.
– Wszystkiego się dowiemy, musimy po prostu poczekać – dodała Alex, zaciskając na szybie palce.
***
Śmiechy biegających po domu dzieci nigdy mi nie przeszkadzały. Potrafiłam się wyłączyć i skupić na własnych myślach, bądź domowych czynnościach, które musiałam w danym momencie wypełnić. Teraz siedziałam z parującą herbatą ułożoną na kolanach i uczestniczyłam duchem w bieganinie kilku dziecięcych stóp. Nasłuchiwanie krzyków i pisków niezwykle mnie dziś radowało. Sama byłam zdziwiona swoim zachowaniem. Od zawsze wolałam spokój i ciszę. Kiedy moje dzieci zostawały odprowadzone do przedszkola, wcale nie narzekałam na pusty dom. Zazwyczaj siadałam na kanapie, przykrywałam się kocem, zamykałam oczy i trwałam tak przez kilka kolejnych minut, rozkoszując się spokojem. Czasem dołączało do tego czytanie uchwyconej z półki lektury, wtedy mogłam już uznać, że znalazłam się w raju. Co takiego skłoniło mnie dziś do radosnego przeżywania hałaśliwych krzyków? Może to mój syn, który ostatnio poczynił ogromne postępy? Nareszcie przestał się powstrzymywać i patrzeć na każdego w domu jak nieufne zwierzę. Teraz bez problemu tulił się do moich nóg, mówił do mnie „mama” i zachowywał się jak zwyczajny chłopiec. Bardzo się cieszyłam. Myślałam, że o wiele dłużej zajmie pięciolatkowi oswajanie się z nowym światem i sytuacją. Zapominałam, że  wciąż był dzieckiem. Dzieci szybko się uczyły i przyzwyczajały do nowego stanu rzeczy, nieważne czy były demonami, czy ludźmi. Lubiły zmiany, nie znosiły rutyny, łatwo było je przekupić słodyczami i zabawkami. Były bardziej ufne niż dorośli i czasem im tego zazdrościłam.
Świat ludzi był dla Nate’a prawdziwym królestwem szczęścia, miałam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli go posłać do przedszkola.
– Oszukujesz, Nate! – Krzyknęła oburzona Aura, potykając się o dywan. Poczuła się urażona, kiedy jej braciszek użył odrobiny mocy, żeby utrudnić jej ucieczkę. Dzięki temu mógł ją klepnąć w ramię i krzyknąć głośno „berek”. Aura nienawidziła przegrywać, miała obsesję na punkcie sprawiedliwej gry. Wszystkie zabawy kończyły się wtedy, kiedy pięciolatka obrażała się na kogoś, kto nie potrafił się bawić. Teraz również się na to zapowiadało. Dziewczynka usiadła obrażona na dywanie i założyła ręce na piersi.
– Ja się tak nie bawię! – Wykrzyknęła do brata.
Nate podszedł do siostry bez zastanowienia i podał jej rękę. Nie liczyła się w tym momencie gra. Jego uśmiech rozświetlił pięcioletnią, okrągłą, bladą twarz. Mój syn z pewnością wyrośnie na jednego z przystojnych przedstawicieli rodu Auvreyów. Zapewne tak samo jak ojciec czy jego wuj będzie wabił dziewczęta uśmiechami.
Aura spojrzała na rękę brata i klepnęła ją mocno, krzycząc:
– Berek!
Nate zamrugał oczami i spojrzał zdezorientowany na swoją własną dłoń. Zaczął się zapewne zastanawiać czy Aura również nie zastosowała oszustwa w grze. Tak, moja starsza córka potrafiła płakać, kiedy ktoś stosował nieczyste chwyty w zabawach, ale sama czuła się wobec swoich sztuczek usprawiedliwiona. Nate wciąż był niewinnym i naiwnym chłopcem, któremu takie drobnostki nie przeszkadzały. Wzruszył ramionami, uśmiechnął się szeroko i zmienił kierunek biegu. Tym razem ruszył ku Calanthii i Anastasii, które jak najlepsze przyjaciółki na świecie trzymały się za ręce.
Westchnęłam i oparłam się o oparcie sofy. Wychylanie się przez nią i ciągłe obserwowanie dzieciaków mogło być co najmniej dziwne, poza tym przyszła do mnie Amy, teraz mogłam zająć się rozmową z własną przyjaciółką, z którą przez ostatnie tygodnie bardzo rzadko rozmawiałam.
Amy wyglądała tak jak zawsze, kiedy pełniła rolę gospodyni w Nox. Miała upięte spinką loki, zieloną bokserkę i czarne leginsy – przykrywał je do połowy różowy fartuszek zdobiony koronkami. Czasami miałam wrażenie, że wygląda młodziej niż ja, a przecież była tylko zwyczajnym człowiekiem, nie miała w sobie demonicznych genów, które spowalniały starzenie się. Nie miałam wątpliwości co do tego, że jej młodość zasilała energia optymizmu i radość. Rzadko można było zobaczyć Amy smutną. Nawet wojna z demonami zdawała się jej ostatnio nie martwić.
– To urocze, że Nate zaprzyjaźnił się z dziewczynkami – odezwała się pani Blythe. Zdmuchnęła kosmyk skręconych włosów z czoła i zamachała wesoło głową, jakby dopasowywała się do rytmu wesołych piosenek śpiewanych przez dzieci. Zabawa w berka zdążyła się przerodzić w jakąś inną grę, którą dziewczynki zapewne poznały w przedszkolu.
– Tak – odpowiedziałam łagodnie, upijając łyka herbaty. Smakowała dzisiaj lepiej niż zwykle. Myślę, że to szczypta codziennej radości polepszyła jej smak. – Nareszcie nasze starania przyniosły efekty. Teraz Nate jada z nami wszystkie obiady i nie siedzi już praktycznie w ogóle w pokoju. Ogląda z nami telewizję, tuli się do nas, bezpiecznie przy nas zasypia i nawet nazywa nas „mamą” oraz „tatą”. Nie minął nawet miesiąc, a zdołaliśmy go oswoić – westchnęła z wyraźną ulgą.
– Wcale mnie to nie dziwi. To wciąż dziecko. W Reverentii było mu źle, tu czuje się lepiej, bo nikt go nie krzywdzi i ma się z kim bawić – odpowiedziała rozbawiona Amy. – Kurcze, Laura. Nie, żeby coś, ale wydaje mi się, że wyrośnie na jeszcze większego przystojniaczka niż Nathiel. – Dziewczyna zachichotała znad kubka. Znów wyglądała jak nastolatka, która rozgląda się za ładnymi chłopcami i świata poza nimi nie widzi. Oglądanie się za przystojniakami wciąż było jej hobby, ale na szczęście nie zamierzała zostawiać męża na pastwę losu. To Sorathiel był jej miłością i doskonale się uzupełniali. – Jest czarujący. Nawet, kiedy zmarszczy czoło wygląda uroczo. Nie wiem czy to zaleta bycia dzieckiem, ale wydaje mi się, że Aura wygląda trochę inaczej, kiedy pokazuje swoje niezadowolenie.
– Tak, niezadowolona Aura wygląda jak wcielony diabeł, niezadowolony Nate przypomina raczej zawiedzionego aniołka – odpowiedziałam z uśmiechem. Choć Aura i Nate byli bliźniakami i nie różnili się między sobą wyglądem, to jednak nadrabiali różnice wszystkim innym. Charakterem, zachowaniem, gestami, minami, śmiechem, nastawieniem do życia. Czułam, że gdy dorosną, mogą się poważnie poróżnić, ale… czy to źle? Każdy w końcu będzie musiał pójść własną ścieżką.
–  Ja wiem, że panuje wojna z demonami, ale wiesz co? Nie mogę ukryć tego, że jestem szczęśliwa. Mam rodzinę o której marzyłam – odezwała się znowu Amy.
– Cóż, ja nigdy nie marzyłam o rodzinie, ale okazuje się, że to całkiem miłe mieć męża i dzieci – odpowiedziałam z uśmiechem. – Czasem strasznie mnie irytują, ale chyba na tym polega posiadanie rodziny. Nie zawsze wszystko będzie idealne.
– Boisz się czasem o nich? – spytała Amy, przechylając z zainteresowaniem głowę w bok.
– Oczywiście. Czasy nie są pewne, ale mam nadzieję, że sobie poradzimy.
– Jestem pod wrażeniem. – Moja przyjaciółka uniosła zdziwiona brwi, a ja nawet nie zrozumiałam o co jej chodzi. – Bardzo się zmieniłaś, Laura. Nie tylko ty. Nathiel również. Ty stałaś się bardziej uczuciowa i wylewna, Nathiel odrobinę bardziej odpowiedzialny. To tak, jakbyście przenikali siebie nawzajem swoimi cechami – roześmiała się.
Westchnęłam ciężko, ale uśmiechnęłam się.
– Myślałam, że uniknę chłonięcia głupoty Nathiela, ale jak widać jestem zagrożona.
Zanim Amy cokolwiek odpowiedziała do organizacji wparował mój mąż. Nawet nie ściągnął butów i kurtki. Zaczął skakać po salonie jak mała dziewczynka, która wymachuje różdżką i próbuje zaczarować wszystkich dorosłych swoim urokiem. Nathiel wymachiwał poplamioną kartką i uśmiechał się nie jak dziecko, a psychopata, który ubił kilka duszyczek na mieście. Oczy miał wielkie i świecące, uśmiech tak szeroki, że prawie wychodził mu poza linię twarzy, czarne włosy były mokrawe od śniegu i roztrzepane. Oczywiście mój niekulturalny mąż zostawił za sobą czarne, błotniste ślady na dywanie. Amy na ich widok westchnęła ciężko. Właśnie zepsuł jej pracę. Sprzątała dom od rana. Już miałam się odezwać, żeby skarcić go jak małego dzieciaka, kiedy wystawił przed moją twarz kartkę. Niestety, z tej odległości nie potrafiłam uchwycić właściwej ostrości obrazu. Musiałam ją wyszarpać z dłoni męża. Niestety, niewiele mogłam przeczytać. Widniały tu jakieś bazgroły. Domyślałam się, że to nie pismo Nathiela ani Sorathiela, obydwoje pisali dosyć ładnie jak na mężczyzn.
– Pół demony przekazały nam plany departamentu! – Wykrzyknął podniecony Auvrey, skacząc w miejscu. Miałam dziwne wrażenie, że zaraz zrobi w dywanie dziurę. – Chcą zaatakować nasz świat! Możemy się do tego przygotować! – Opuściłam kartkę w dół i spojrzałam na ucieszonego chłopaka z uniesioną brwią. Brakowało jeszcze gwiazdek w jego szmaragdowych oczach i uroczych rumieńców na policzkach.
– Cieszę się, ale powinieneś się najpierw rozebrać, Nathiel – mruknęłam. 
Zaraz pożałowałam swoich słów. Wiedziałam, że przy Auvreyu trzeba używać odpowiednich sformułowań. Takich, z których nie mógłby uczynić erotycznego podtekstu. Teraz było już za późno.
– Może chcesz się przejść ze mną do pokoju i mi pomóc? – spytał uwodzicielskim głosem chłopak, puszczając mi oczko. Wyjątkowo nie przewróciłam oczami. Przed odpowiedzią na tani podryw męża powstrzymał mnie Sorathiel, który również wszedł do salonu. Był na misji w Reverentii razem z Nathielem. Ostatnio pół demony znalazły bezpieczne wejście do swojej krainy. Departament zazwyczaj nie obstawiał go swoimi poplecznikami. Istniała możliwość, że nawet nie wiedzieli o jego istnieniu.
– Najbliższy atak zapowiadany jest w okolicach lutego. Mamy jeszcze trochę czasu, żeby się przygotować – powiedział spokojnie szef Nox i usiadł na swoim stałym miejscu w rogu organizacji. Tyle wystarczyło, żeby Auvrey stracił zainteresowaniem podrywami własnej żony. Wyrwał mi z rąk kartkę i pobiegł do swojego przyjaciela jak wierny piesek. Brakowało mu ogonka, którym mógłby pomachać na jego widok. Rozumiałam, że Nathiel straszliwie się cieszy nadchodzącą jatką, ale na jego miejscu nie ufałabym do końca informacjom pół demonów. Tak, wiem, zawarli z nami pakt, ale kto wie, czy nie są wyszkolonymi w boju samobójcami, którzy w ostatniej chwili nas zdradzą? Poza tym skąd mieli takie informacje? Od samego departamentu? To nie było możliwe. Przed dowiedzeniem się więcej na temat tych tajemniczych informacji, przeszkodziły mi krzyki dzieci. Tak szybko jak otworzyłam buzię, tak szybko ją zamknęłam i zmarszczyłam czoło. Po drewnianych schodach zaczęła zbiegać cała zgraja maluchów. Już z daleka krzyczały do nas podnieconymi głosami.
– Mamo! – Aura zawsze miała najsilniejszy głos, to ona przedarła się przez ścianę szumu jako pierwsza. – Andi się całuje!
Dzieciaki dobiegły do mnie. Calanthia przytuliła się do moich nóg, jakby myślała, że całowanie to coś groźnego i może ją pożreć, Aura stanęła obok mnie z triumfalną miną i założyła ręce na piersi, zupełnie, jakby się cieszyła, że przyłapała kogoś na robieniu czegoś niegrzecznego, a Nate poszedł częściowo w ślady młodszej siostry – chwycił się mojej nogawki i spojrzał zaniepokojony prosto w moje oczy.
– To coś złego, prawda? – spytał konspiracyjnie.
Całowanie? No, tak, Nate nie wiedział po co ludzie się całują. Zareagował tak samo jak jego siostry. Aura chciała jak najszybciej naskarżyć nam na Andi, a Calanthia uznała, że całować mogą się tylko jej rodzice, bo to coś dla dorosłych.
– To nieprawda! – Usłyszałam zdenerwowany okrzyk nastoletniej demonicy. Właśnie zbiegła ze schodów. Miała całą czerwoną twarz i lekko roztrzepane włosy. Ramiączko koszulki niesfornie spadało jej z ramienia. Uparcie starała się zasłonić swoją szyję dłonią, zupełnie, jakby ktoś  zostawił jej tam miłą pamiątkę. Nie przypominam sobie, żeby Andi gościła dzisiaj u siebie jakiegoś kolegę, ale może coś mnie ominęło. To chyba nic dziwnego, że nasza młoda demonica dorasta? Do tej pory nie interesowali jej chłopcy i traktowała wszystkich jak kumpli, może w końcu zrozumiała co to znaczy być nastolatką.
– Nieprawda? – wybuchnął śmiechem Nathiel. – To kto ci niby zostawił ślady na szyi, wampir? – zarechotał wrednie.
Andi nie miała niczego pod ręką, dlatego chwyciła za mojego kapcia, który leżał obok sofy i rzuciła nim w stronę Nathiela. Oczywiście puchaty przedmiot nawet nie doleciał do naśmiewającego się z niej demona, co tylko zirytowało nastolatkę.
– I koszulkę na złą stronę ubrałaś – dodał szybko Nathiel, starając się ją jeszcze bardziej pogrążyć. Nie przestawał się śmiać. – Dopadłaś jakiegoś biednego chłopaka w parku, czy jak?
Andi wydała z siebie stłumiony okrzyk złości. Dłużej nie mogła wytrzymać. Rzuciła się na Nathiela i zaczęła go ganiać po całym salonie. Obydwoje wykrzykiwali do siebie przeróżne obelgi, jak za starych czasów, kiedy nasza demonica była jeszcze małym dzieckiem. Najwyraźniej nic się nie zmieniło.
Po schodach zszedł Alec. Niezbyt mu się spieszyło do wyjścia. Drapał się po rozczochranej głowie i uśmiechał krzywo pod nosem. Nieźle wyprzystojniał przez te lata. Przede wszystkim przestał być małym, niewinnym dzieciakiem, który na wszystko reaguje krzykiem i płaczem. Zmężniał, urósł, wydoroślał, stał się silniejszy i może odrobinę pewniejszy siebie. Jego gesty nabrały gracji. Już nikt nie dostrzegał w nim starego Aleca, którego nazywano w szkole „ciotą”. Teraz dziewczęta strasznie się za nim oglądały, a chłopacy trzymali się od niego z daleka. Był nieźle umięśniony, wysoki i potrafił mocno przywalić – jego klasa zdążyła się już o tym przekonać. Widocznie szkolenie Nathiela nieźle mu pomogło.
Kiedy Alec zszedł na dół uniosłam brew do góry. Nie miał na sobie koszulki i świecił nagą piersią. Podrapał się lekko zakłopotany w tył głowy, nie tracąc przy tym swojego charakterystycznego, młodzieńczego uroku. Może i był pewny siebie, ale czasem potrafił się zawstydzić. Wciąż był tylko nastolatkiem.
– Serio nie robiliśmy nic złego – odezwał się, wystawiając przed siebie obronnie ręce.
Wszyscy umilkliśmy. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że osobami, które dzieci przyłapały na całowaniu była Andi oraz Alec. Wszystkich zbiło to z tropu. Amy wydawała z siebie okrzyk zaskoczenia i zatkała rozdziawione usta dłonią, Nathiel stanął w miejscu, zrobił głupią minę i naraził się na atak pięści małej demonicy, Sorathiel uniósł brew do góry i spojrzał na nich znad papierów, a ja zamrugałam kilka razy oczami.
Odkąd tylko Andi i Alec się poznali, nienawidzili się. Ciągle sobie docinali i wychodziło na to, że nigdy (poza misjami w Nox) nie nawiążą ze sobą współpracy. Nieraz dochodziło między nimi do rękoczynów. Potrafili sobie dokopać najgorszymi wyzwiskami podchodzącymi pod wulgaryzmy. Coś się ostatnio zmieniło? Może nienawiść przerodziła się w końcu w… coś większego? A może po prostu zawsze przed nami udawali, że nie są sobą zainteresowani?
– Mówiłem! – Wykrzyknął nagle Nathiel, chwytając za pięści Andi i unieruchamiając je. Wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby i spojrzał w naszą stronę. – Kto się kłóci, ten się młóci!
Andi wydała z siebie dziwnie brzmiące warknięcie. Była straszliwie zła i zawstydzona, jej twarz stała się czerwona jak u dorodnego buraka.
– My nic nie robiliśmy! Dzieciaki mają zbyt bujną wyobraźnię! – Wykrzyknęła to tak głośno, że nikt nie uwierzył w jej obronę. Spojrzałam ukradkiem na Aleca, który wzruszył tylko ramionami, jakby nie przeszkadzał mu fakt, że całował się przed chwilą z Andi. Moim zdaniem to dobrze, że nareszcie zaczęli się dogadywać. Bałam się tylko, że mogą zrobić coś głupiego. Stan w jakim byli – czyli roztrzepane włosy, świecące oczy, brak koszulki u Aleca i koszulka narzucona na Andi w pośpiechu – mógł poświadczyć o zbliżających się głębszych relacjach pomiędzy nastolatkami. Może to i dobrze, że dzieci im przeszkodziły? A może to ja byłam przewrażliwiona i zachowywałam się jak przewrażliwiona matka?
Nastoletni chaos przerwało przybycie Arena. Członkowie organizacji nigdy nie pukali do drzwi, mieli obowiązek po prostu wejść do środka, dając o sobie znać krótkim „cześć”. Pół demon nie miał z tym nigdy problemu, jednak do tej pory wchodził do domu dosyć cicho. Teraz trzasnął drzwiami, jakby się zdenerwował. Kiedy wszedł już do salonu od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Miał bezradną minę, ściągnięte brwi i postawę człowieka, który czuje się zrezygnowany. Wszyscy patrzyliśmy na niego pytająco oczekując jakichkolwiek wyjaśnień, aż w końcu wyrzucił z siebie:
– Madlene jest w szpitalu.

2 komentarze:

  1. W sumie to się nawet cieszę, że Mad dostała po buzi. Może się ogarnie. Zaskoczyłaś mnie tym, że Aren nie wiedział o ciąży, sądziłam, że już wtedy, gdy kazał zrobić jej test, domyślił się. Nie dziwię się, że się wkurzył. Został oszukany przez najbliższą mu osobę, a wygląda na to, że Mad mu nie ufa. Zresztą jej zachowanie w ogóle jest dziwne. Hormony i ta kropla demonicznej krwi, którą dziecko ma w sobie, to jedno, ale na rzeczy jest coś jeszcze. Tylko co?
    Przyjemny obrazek z Nox sprawił, że się uśmiechnęłam. Dobrze, że dzieciaki się ze sobą dogadują i dobrze bawią, cieszę się, że Nate przyzwyczaił się do życia ze swoją rodziną.
    Relacja pomiędzy Andi a Alecem nie jest zaskoczeniem, chyba przy okazji GPK zdradziłaś, że to się wydarzy. No cóż, od nienawiści do miłości tylko jeden krok. Wiem, co mówię :D
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze powiem, że się Mad taki liść w twarz należał, może teraz nie będzie nic ukrywać i martwić wszystkich wokoło.
    Z jednej strony fajnie, że jest w ciąży, ale z drugiej, jak patrzę na czasy, w których przyszło im żyć, nie jestem pewna, czy wychowanie dziecka to najlepszy pomysł. Dokładając jeszcze do tego to, co planujesz zrobić Mad, to ja się o nią, Arena i ich bobasa już serio boję.
    Mali Auvreyowie są tacy słodcy *__* Cieszę się, że w ich życiu wszystko się układa.
    A Alec i Andi zostają moim nowym lubianym parringiem.
    Ahoj!

    OdpowiedzUsuń