niedziela, 5 lutego 2017

[TOM 3] Rozdział 11 - "Drogie przyjaciółki..."

Mam za sobą jakieś dwa tygodnie niepisania. Najgorzej jest potem do tego wrócić, zmusić się do napisania kilku słów. Na razie tego nie potrafię, tak więc wisi nade mną groźba niewstawienia rozdziału za tydzień - to ostatni, jaki miałam na plusie, a niby 11 to moja szczęśliwa liczba! Powiedziałabym, że to raczej rozdział odpoczynkowy. W większej części o Sorci, w mniejszej o Madlene. Niedługo zacznie się jazda (jak przysiądę w końcu do pisania). 
***
Nie wierzyła własnym oczom. Przez chwilę myślała, że to sen, ale potem uświadomiła sobie, że demony przecież nigdy nikogo nie słuchają, a Soriel wcale się od nich nie różnił. Znów przyszedł do niej pijany. 
Była w łazience i brała kąpiel, kiedy usłyszała, że ktoś chodzi po jej kuchni. Myślała, że to złodziej. Ciężkie stąpanie butów po posadzce podpowiedziało jej, że to mężczyzna, a trzask lodówki i pijacki śmiech, że to Soriel. Ostatnim razem wyszedł z jej domu trzaskając drzwiami. Myślała, że jasno się wyraziła: ma tu więcej nie przychodzić.
Patricia była zmuszona ubrać dzienne ciuchy – wolała nie ryzykować z piżamą, którą Soriel w odpowiedni sposób by skomentował – i ruszyć do kuchni. Miała już dosyć tego ciągłego nachodzenia. Nie zamierzała znowu tak łatwo sprzedawać swojego zaufania. Musiała przygotować się na kolejne starcie z nieokrzesanym demonem pałaszującym  zapasy z jej lodówki. Może tym razem powinna być bardziej dosadna? Rzadko bywała niemiła, nie lubiła ranić innych, ale z Sorielem nie będzie miała problemu, przecież to jej wróg, sam zranił ją dostateczną ilość razy.
– Mówiłam już coś – odezwała się z westchnięciem. – Miałeś tu więcej nie…
– Kąpałaś się – przerwał jej Auvrey, przegryzając w międzyczasie bułkę z serem. Wyglądał dziś niechlujniej niż zwykle. Koszulka nie wyglądała na najświeższą, włosy tworzyły na głowie czarną burzę, a szmaragdowe oczy były przymrużone i nieobecne.
– Tak, ale nie wiem co to ma do rze…
– Dlaczego nie ubrałaś piżamy? – zachichotał demon. – Tej seksownej w małe króliczki i z kokardką na przedzie.
– Właśnie dlatego, że tu jesteś. – Dziewczyna założyła ręce na piersi. – Wynoś się stąd, Soriel. Już ci mówiłam, że masz tu więcej nie przychodzić. Znajdź sobie inne miejsce do wyżywienia i inną dziewczynę do nachodzenia, wiem, że masz ich wiele. – Patricia zdziwiła się chłodem, jaki wydobyła ze swojego głosu. Dzisiaj jej serce nawet nie drgnęło na widok demona. Może się na niego uodporniła? Może już kompletnie niczego do niego nie czuje? Ta myśl nawet ją ucieszyła.
– Wiesz, już dawno nie imprezuję – odezwał się Auvrey. Zaczął iść krętym krokiem w stronę dziewczyny. Nie uśmiechał się przy tym, zupełnie, jakby zamierzał lada moment zrobić jej krzywdę. Patricia postawiła krok w tył. Zmaterializowała w ręku lodową kartę, żeby móc się w razie czego obronić. – A wiesz dlaczego? – zaśmiał się nagle chłopak. Patricia nie wiedziała jak to zrobił, ale zanim zdołała się wytoczyć z kuchni, znalazł się naprzeciw niej i przyparł ją do blatu. Nie miała teraz drogi ucieczki, ale wciąż mogła zaatakować. Popełniła jednak mały błąd. Spojrzała w oczy Soriela. Czy to on ją unieruchomił? A może to ona zesztywniała?
– Dawno nie tknąłem żadnej dziewczyny – szepnął Auvrey tuż nad uchem czarodziejki. Patricię przeszyły dreszcze. Czy tylko dla niej zabrzmiało to jak próba podejścia do gwałtu? Pijany Soriel był zawsze zabawny i nieporadny, ale nikt nie powiedział, że nie jest wtedy niebezpieczny. – Wiesz dlaczego, zajączku? – Chłopak przejechał delikatnie palcem po ramieniu la bonne fee. Dziewczyna czuła na skórze jego płytki oddech. Nie była w stanie niczego z siebie wydusić. Zesztywniała. – Zależy mi na kimś innym. Kimś, z kim inne nie mogą się równać. Tyle razy spieprzyłem sprawę, ale wiem, że ma zbyt dobre serce, żeby mnie znienawidzić. – Chłopak podniósł głowę i spojrzał prosto w oczy dziewczyny. Serce Patricii podskoczyło do góry. Przecież wiedziała, że mówi o niej. Jego głos był taki łagodny i równocześnie przepełniony bólem, demon naprawdę potrafił grać na ludzkich uczuciach, a ona nie potrafiła być silna. Miała w sobie za wiele emocji, które ją osłabiały. Jak miała uwolnić się od Soriela, kiedy on uparcie się jej trzymał, nie dopuszczając do siebie żadnych z jej słów? Uważał, że nie mówi prawdy, uważał, że czuje do niego to samo, co kiedyś. Mylił się. Z tych uczuć zostały nic nieznaczące resztki, zaledwie odpady na wysypisku śmieci.
Patricia nie miała pojęcia jak tego dokonała, ale uwolniła się spod wpływu działania mocy demona. Może to była kwestia jego nietrzeźwości? Nie panował nad swoim ciałem tak, jak tego chciał, a więc sam osłabiał działanie demonicznej magii. Zdecydowanie zbyt często mrugał – to dlatego w końcu uwolniła się od jego szmaragdowych, hipnotyzujących oczu.
Spróbowała go odsunąć, jednocześnie wypowiadając słowa, które użyła już bezskutecznie milion razy:
– Soriel, powiedziałam ci już, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie zaufam ci jeszcze raz. Nie jestem naiwna. – Jej głos nie był już chłodny, choć bardzo starała się uzyskać efekt stanowczości, teraz brzmiała tak bezradnie jak wtedy, kiedy jego zdrada okazała się sprawą oczywistą.
Auvrey nie zamierzał jej słuchać. Spojrzał na nią dziwnym, zamglonym wzrokiem. Zachowywał się, jakby nie był w swojej skórze, jakby ktoś przejął kontrolę nad jego ciałem. Jego oczy były puste do czasu, kiedy Patricia nie odepchnęła go od siebie. Wtedy iskierka irytacji wznieciła w nim uczucie pożądania. Nie mogła go tak zostawiać. Nie mogła być dla niego chłodna. Ona zawsze była i będzie jego, nikt jej mu nie odbierze.
Demon pociągnął gwałtownie dziewczynę za rękę i usadowił ją w tym samym miejscu co wcześniej. Nie miał zamiaru się dziś powstrzymywać. Alkohol szumiał mu w głowie na tyle intensywnie, żeby nie przejmować się własnymi czynami. Przywarł do ust dziewczyny z takim impetem, jakby chciał wyssać jej duszę. To zetknięcie było bolesne i nieprzyjemne nie tylko dla ciała czarodziejki, ale i dla duszy. Jej serce niemalże stanęło w miejscu. Przez chwilę zaczęła się zastanawiać czy jest już martwa, czy po prostu oszalała. Żadna z tych rzeczy nie wydawała się być na tyle prawdopodobna, aby w nią uwierzyć.
Początkowo starała się uciec, ale Soriel nawet w stanie nietrzeźwości potrafił odnaleźć jej usta. Całował ją z tęsknotą, jakiej nigdy u niego nie widziała. Zdziwiła się tym, że w pewnym momencie przestała się wyrywać i oddała się w ręce demona. Skąd w niej ta uległość? Czy to opary alkoholu wydobywające się z ust demona sprawiły, że stała się bezwładna? A może zadziałały znów szmaragdowe oczy Soriela? A co, jeśli to ona? Człowiek potrafił tłumić w sobie uczucia i wmawiać sobie skutecznie, że czegoś nie pragnie. Zazwyczaj pragnieniami, od których się wzbranialiśmy były pragnienia wstydliwe.
Tak naprawdę zawsze chciała pocałować Soriela. Sama. Z własnej woli, żeby nie musieć patrzyć na tę jego przeklętą, usatysfakcjonowaną minę. Choć raz to ona chciała go zaskoczyć.
Z trudem powstrzymała się od wplecenia dłoni we włosy chłopaka. Cały czas uparcie powtarzała, żeby nie ruszać ustami w żaden sposób, żeby nie dawać mu kolejnego powodu do satysfakcji – tym razem spowodowanego nie jej bezradnością, a władzą, którą nad nią przejął. W pewnym momencie już sama nie wiedziała co czuje. Walczyła z ogarniającą ją beznadziejnością wywołaną tą przedłużającą się chwilą namiętności. Niech to szlag! Soriel miał wystarczająco dużo czasu, żeby móc poćwiczyć całowanie i robił to z pewnością lepiej, niż jakakolwiek osoba, którą znała!
Kiedy odwzajemniła nieśmiało jego pocałunek, Auvrey rozszerzył usta w lekkim, satysfakcjonującym uśmiechu – czuła to na swoich wargach. Nie chciała, żeby osiągnął cel, który sobie zamierzył. 
Po raz kolejny poddała się demonowi. Słyszała w swojej głowie jego wredny śmiech i słowa: „znowu wygrałem, zajączku”. Co, jeśli Soriel miał rację? Co, jeśli  tylko wmawiała sobie, że nic do niego nie czuje? To wszystko zdawało się do niej niebezpiecznie szybko wracać. Nie wiedziała już, czy chce się w tym zatracić, czy uciec jak najdalej stąd.
Blat uwierał ją w plecy – Soriel przyciskał ją do niego z taką siłą, że mogła przygotować się na kilka bolesnych siniaków. Starała się wygodniej ułożyć, ale to nic nie dawało. Ku jej zaskoczeniu, Auvrey chwycił ją w talii i przeniósł na blat – teraz była w zdecydowanie wygodniejszej, ale o wiele niebezpieczniejszej pozycji. Rozsądek znów nad nią zapanował i spróbowała się wyrwać. Soriel chwycił ją dłonią za tył głowy i skutecznie do siebie przycisnął. Tym razem jego pocałunek okazał się być bolesny. Patricia poczuła w ustach własną krew.
– Nie, Soriel – powiedziała bezradnie czarodziejka, kładąc ręce na jego klatce piersiowej. Zdołała się od niego na chwilę odsunąć, ale potem została przyciągnięta na nowo do jego ust. Nie była w stanie niczego wymówić. Strasznie szumiało jej w głowie. Może to ona się upiła a nie Soriel? Przestała już dostrzegać granicę pomiędzy tym, co dobre, a co złe.
Niech to wszystko szlag trafi.
Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała tak mocno, jak zawsze tego pragnęła. Zdołała nawet osiągnąć swój cel – zaskoczyła pijanego Auvreya swoją odwagą. Zanim zamknęła oczy i uległa temu nieznanemu dotąd uczuciu, dostrzegła, że chłopak unosi brew. Tym razem to ona uśmiechnęła się z satysfakcją. Tak, też potrafiła czasem zaskoczyć, nawet samą siebie. Kto by pomyślał, że jej protesty i chłód spowodowany obecnością Soriela tak szybko zmieni się w dziki taniec pomiędzy dobrem a złem? To robiło się powoli niebezpieczne.
Co by pomyślały dziewczyny, gdyby ją teraz zobaczyły? Byłyby złe, piekielnie złe i nie dowierzałyby temu, co widzą. Ich przyjaciółka i wróg, który sprawił, że omal nie umarły, całują się tak, jakby świata poza sobą nie widzieli, zupełnie, jakby obydwoma zawładnęła nieznana siła zrodzona znikąd. Znikąd? Czy takie uczucia rodzą się znikąd? Patricię mało to teraz obchodziło.
Kiedy nie mogła już znieść ciepła zdradliwych warg Soriela i cudem powstrzymywała się od objęcia go i przyciągnięcia do siebie, poczuła, że Auvrey traci nad sobą kontrolę. Początkowo myślała, że to złudzenie, ale szybko okazało się, że próbuje sięgnąć pod jej bluzkę. To ją zdezorientowało. Nie była jeszcze tak zaślepiona, żeby dać się zmacać i rozebrać.
Patricia klepnęła dłoń Soriela, ale to go nie powstrzymało. Musiała chwycić jego rękę na poziomie swojego brzucha, żeby tylko nie posunął się dalej. Odsunęła się od niego gwałtownie i spojrzała mu w oczy. Oddychała szybko i niespokojnie, a oczy świeciły jej dziwnym blaskiem.
– Nie, Soriel – szepnęła drżąco. – Nie wykorzystuj chwili, proszę.
– Chcę cię. – Auvrey wypowiedział to z taką siłą, jakby nie zależało mu w tym momencie na niczym innym jak na pożarciu jej duszy i ciała. Dziwnie otrzeźwiał i nabrał kolorów.
– Nie – powiedziała ostro dziewczyna, wybudzając się z transu w jaki wpadła. Dopiero teraz poczuła ogromny wstyd. Jak mogła się tak zatracić? – Nie chcesz mnie, Soriel, chcesz teraz mojego ciała, a tego ci nie dam, rozumiesz? Uczuć też ci nie dam. Niczego nie powinnam ci dawać. Nie masz do mnie żadnych praw.
Soriel zbliżył dłonie do policzków dziewczyny chcąc powrócić do chwili namiętnego zatracenia, ale Patricia skutecznie go odepchnęła i zeskoczyła z blatu. Policzki płonęły jej z zawstydzenia. Wciąż karciła siebie w duchu za to dziwne zachowanie. Cieszyła się, że całkowicie nie straciła nad sobą kontroli.
Demon spojrzał na nią z krzywym i niezadowolonym uśmiechem, a tymczasem ona zdążyła się wycofać do drzwi. Stanęła w nich zachowując odpowiednią odległość pomiędzy swoim wrogiem.
– Soriel, ty wiesz, że tak nie może być. Nieważne czy… czy siebie lubimy, czy nie, nie możemy robić takich rzeczy. Nie tu, nie teraz i… – Czuła, że głos jej się załamuje. Ten chaos myśli wydobywał się z jej ust w nie do końca uzasadnionej kolejności. Musiała przerwać i wziąć głęboki wdech. – Słuchaj, ja wiem, że łatwo jest odzyskać moje zaufanie i łatwo mnie wykorzystać, ale… Nie, nawet, kiedy będę miała robić to wbrew sobie, nie pozwolę ci się do mnie zbliżyć. Nie, póki… póki wciąż chcesz dopełnić swojego celu. Głupiego celu, Soriel – wytłumaczyła bezradnie.
– Głupiego? – Auvrey uniósł się gniewem na krótki moment. Na blacie kuchennym leżał szeroki nóż. W przypływie złości chwycił za niego i postawił krok do przodu. Patricia wycofała się w stronę wyjścia i wystawiła przed siebie ręce.
– Spokojnie. Nie jesteś trzeźwy i nad sobą nie panujesz, uspokój się – powiedziała najspokojniej, jak potrafiła, choć nie mogła ukryć drżenia głosu. Wiedziała, że jej moc teraz nie zadziała. Była zbyt rozkojarzona. Serce waliło jej z prędkością rozpędzonego pociągu, dłonie się pociły, a gorąco uderzało do głowy. Jej lodowa magia nie zadziałałaby w takich okolicznościach, nie było szans. Sprawiłaby, że Soriel znowu zacząłby się śmiać z jej mokrych rąk, które nie potrafią utrzymać odpowiedniego stanu skupienia.
Auvrey zatrzymał się i opuścił nóż w dół.
– Nie zrezygnuję ze swojego celu – syknął. – Już za daleko zaszedłem, rozumiesz? Tylko krok dzieli mnie od tego, żeby wróciła.
Patricia wiedziała o co chodzi. Chociaż nie było jej tego dnia w Reverentii, kiedy bracia Auvrey stoczyli ze sobą walkę, to jednak dowiedziała się o wszystkim, co między nimi zaszło. Wiedziała już jaki był cel Soriela. Chciał po prostu wskrzesić swoją matkę. Kiedy to usłyszała, zrobiło jej się przykro. Nigdy nie pomyślałaby, że właśnie taki ma cel. Musiał naprawdę mocno kochać swoją rodzicielkę. Mocniej niż Nathiel, któremu do głowy nigdy nie przyszło, żeby ją wskrzesić. Może o tym nie wiedział, a może po prostu pogodził się już dawno z jej stratą? Miał kogoś, kto ulżył mu w bólu. Wybrał dobrą ścieżkę – dołączył do Nox, do ludzi, którzy zastąpili mu rodzinę, Soriel zawsze był sam. Zatracił się w tym bólu i starał się go ukryć w ludzkim zapomnieniu, jakie dawały mu imprezy, alkohol, papierosy, kobiety. Gdyby tylko poznał ją kilka lat wcześniej… wtedy o wszystkim by zapomniał, wtedy może nawet byliby razem, a on nigdy nie dołączyłby do departamentu, teraz było już jednak za późno. A może… a może jednak dało się coś zrobić?
– Soriel – zaczęła z westchnięciem dziewczyna. – Wiedźmy nie mówią prawdy. Nie wskrzeszą twojej matki, a nawet jeśli… to… ona nie będzie taka, jak kiedyś. Nie da się przywrócić duszy w ciało, które już dawno nie istnieje. Twoja matka była demonem, Soriel. Nie została pochowana w normalny sposób, jak ludzie. Demony po śmierci po prostu znikają, prawda? O ile ludzi dałoby się jeszcze wskrzesić, to twoja matka… nie, wskrzeszenie demonów nie jest możliwe, nie z normalnym skutkiem. Wiedźmy mogłyby ją wydobyć z otchłani i… bardzo byś się zawiódł. Nie byłaby dobra, nie byłaby taka, jaką ją zapamiętałeś.
– Kłamiesz – syknął Soriel, zaciskając w dłoni nóż. – Wiedźmy mi to obiecały i zrobią to, a jeśli nie to wszystkie zarżnę tępym nożem i uwierz mi, będą cierpieć takie katusze o jakich nigdy nie śniłaś. – Szmaragdowe oczy zabłysnęły psychopatycznie a usta rozszerzyły się w krzywym, ale błogim uśmiechu. Patricię przeszyły dreszcze. Nie lubiła tych momentów, kiedy Soriel wyglądał jak zabójca.
– Za bardzo się w tym zatraciłeś – powiedziała bezradnie czarodziejka. Postanowiła podjąć próbę zbliżenia się do niego. Wiele tym ryzykowała, ale wierzyła w to, że nie stracił resztek rozsądku i nie wbije jej tego noża w brzuch. Wciąż miała wystawione przed siebie ręce, jakby chciała się obronić przed złem.
Postawiła jeden krok wprzód.
– Tak. Tak, zatraciłem się, bo chcę osiągnąć swój cel i uwierz mi, nie powstrzymasz mnie przed tym – prychnął chłopak.
– Soriel, zastanów się. Jest ktoś, na kim ci zależy, prawda? – spytała niepewnie dziewczyna. – Więc… więc może nie potrzebujesz już matki? Może powinieneś zostawić przeszłość za sobą i zacząć od nowa? Ja wiem, wiem, że ciężko jest zapomnieć to, co się przeżyło, ale ten ból w niczym ci nie pomoże.
Auvrey prychnął tak głośno, że zabrzmiał, jakby odgrywał scenę w teatrze. Jego kpina nie była prawdziwa. Patricia chciała wierzyć w to, że choć na chwilę zwątpił w słuszność swojego celu.
– Pozwolisz mi sobie pomóc? – spytała niepewnie dziewczyna.
Nie wierzyła w to, co mówi. Jeszcze niedawno obiecała sobie, że nie będzie miła dla Soriela, że go znienawidzi. Nie dotrzymała własnej obietnicy. Nie mogła ukryć tego, że naprawdę chciała mu pomóc. Nie przeżyła w życiu tyle, ile on przeżył i nie potrafiła sobie wyobrazić tego, jak bardzo cierpiał w samotności. Może to dlatego odezwał się w niej pierwotny instynkt la bonne fee? Czarodziejki istniały po to, żeby pomagać innym.
Soriel nie odpowiedział. Opuścił nóż w dół i spojrzał ze zmrużonymi groźnie oczami na dziewczynę. Wciąż był czujny, jakby oczekiwał, że dziewczyna go zaatakuje, ale przecież wiedział, że Patricia nie zrobi mu krzywdy. Nie umiałaby.
– Pomogę ci – powiedziała twardo. Zbliżyła się do niego tak, że dzielił ją od niego tylko krok. Stanęła na prostych nogach i spojrzała mu prosto w oczy. Chciała przekazać całe swoje współczucie i dobro jakie w sobie miała.
Auvrey złagodniał. Przez chwilę patrzył w twarz dziewczyny z obojętnością, ale już po chwili odwrócił od niej głowę.
– Niby jakbyś miała to zrobić? – spytał chłodno, patrząc w ścianę.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech. Czuła, że pożałuje swoich słów.
– Czy… czy chcesz porozmawiać ze swoją mamą? – wyrzuciła z siebie niepewnie.
Soriel uniósł brew do góry. Pat lubiła, kiedy to robił. Wyglądał wtedy tak pociągająco, że miała ochotę zarzucić mu ręce na szyję, wtulić się w niego i… Nie. Wciąż tkwiła w tym, co przed chwilą razem przeżyli, powinna ochłonąć.
– Jak to porozmawiać? – mruknął z niezadowoleniem.
– To… to jest możliwe. Mogłabym ją tu przywołać, wiesz? Miałbyś kilka minut na rozmowę z nią. Może… może wtedy spytałbyś, czy chce zostać wskrzeszona? Bo… przecież nie możesz patrzeć na to egoistycznie – tłumaczyła powoli i ostrożnie. W międzyczasie zdążyła chwycić za nóż kuchenny, który Soriel trzymał w rękach i odłożyć go na blat. Jego puste dłonie zastąpiła swoimi rękami. Trzymała go tak mocno, żeby jej nie uciekł.
– Takie przywołanie wymaga… przygotowania. Jeśli dałbyś mi kilka dni, przygotowałabym się do tego odpowiednio i wtedy… wtedy byś ją zobaczył.
Auvrey milczał przez dłuższą chwilę wpatrując się w szczere oczy dziewczyny z dziwną podejrzliwością. Jaką miał pewność, że to będzie jego matka, a nie jakaś pieprzona wizja, którą czarodziejka przywoła z pomocą swoich mocy? Równie dobrze sama mogłaby się wcielić w jego matkę i odwołać go od tego pomysłu.
– Niech będzie. – Sam zdziwił się tym, jak szybko się na to zgodził. Czy to ta rozpaczliwa chęć zobaczenia swojej matki go do tego zmuszała? Czasami sam dziwił się swoim zachowaniem. Był jak rozpieszczony bachor, którego nie można było oderwać od piersi matki. Dochodził do trzydziestki, kto potrzebował w tym wieku matki?
Patricia uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. 
Czekała ją naprawdę trudna misja. Przywoływanie osób zmarłych pożerało mnóstwo energii – zazwyczaj robiła to razem ze swoimi przyjaciółkami, teraz nie mogła prosić ich o pomoc. Owszem, mogła w to wtajemniczyć Madlene, ale chciała tego dokonać już za kilka dni, a Mad wciąż leżała w szpitalu. Sama się na to pisała, trudno, weźmie na swoje barki całą odpowiedzialność. W końcu po to była – żeby czynić dobro.
***
Szpital wszystkim kojarzył się z czymś przygnębiającym. Nikt nie lubił tu przebywać, a jeżeli lubił – z pewnością miał coś nie tak z głową. Białe ściany przytłaczały swoim brudnym kolorem, łóżko uwierało w plecy, a poduszka była tak ogromna i sztywna, że nie dało się spokojnie na niej spać. Najgorsza była jednak nuda i brak ukochanej osoby przy boku. Noce w szpitalu bywały zimne i nawet najcieplejszy koc nie mógł jej ogrzać tak jakby tego chciała. Mogłaby już wrócić do domu, ale lekarz uparł się, że powinna tu jeszcze poleżeć i pobyć pod obserwacją. Słyszała ciche, podejrzliwe rozmowy za drzwiami pokoju, w którym leżała. Podejrzewali ją o to, że chce popełnić samobójstwo. Ciekawe gdzie się tego dopatrzyli? 
Madlene westchnęła ciężko. Z nudów układała na kołdrze karty tarota. Miała już dosyć tego zawodu, który spotykał ja za każdym razem, gdy w nie spoglądała. Wpadła w małą obsesję. Zawsze miała nadzieję na to, że coś się zmieni, że wszystko nie skończy się w taki tragiczny sposób i wydarzy się cud. Była głupia. Głupia i naiwna.
Kiedy drzwi zaskrzypiały cicho, zdążyła schować opakowanie z kartami pod poduszkę. Aren krzywo na nią patrzył, kiedy starała się wróżyć. Twierdził, że nie powinno się ingerować w wizje przyszłości. Jej zdaniem nie miał racji. Mogła przecież przewidzieć, co planują demony czy wiedźmy i jakoś temu spróbować przeciwdziałać. Gdyby nie odkryła intrygi wiedźm, zapewne już dawno zrobiłoby się gorąco.
– Przyniosłem wyniki badań. – Aren machnął kartką w górze. Po jego minie można było się domyślić, że nie wyszły tak, jakby tego chciał. Zaczął o nich mówić dopiero, kiedy usiadł już na krześle. – Nie wiem co ty ze sobą ostatnio wyprawiasz.
– Jest aż tak źle? – spytała niepewnie Mad.
– Obniżona odporność, za niski poziom glukozy, fosforu, hemoglobiny, trombocytów i mnóstwo innych. Masz anemię, wiesz? – Aren uniósł znacząco brew do góry. – A to niebezpieczne podczas ciąży.
– Ale też częste podczas ciąży, prawda? – spytała z niewinnym uśmiechem dziewczyna. – Czuję się już dobrze, Aren, naprawdę. Chyba nie zamierzają mnie tu trzymać w nieskończoność?
– Jeszcze co najmniej przez dwa dni. Zrobią ci kilka dodatkowych badań.
Madlene jęknęła bezradnie i opadła na poduszkę.
– Mam już dosyć.
– Wiem, że nie lubisz szpitali i lekarzy, ale to konieczne. Tego nie wyleczysz żadnymi miksturami. – Chłopak spojrzał na nią znacząco. Dziewczyna założyła ręce na piersi i prychnęła.
– Wszystko da się wyleczyć miksturami. Istnieją takie, które zadziałają szybciej niż te dziwne leki, które potrafią działać tylko z powodu efektu placebo!
– Znowu naczytałaś się głupich artykułów?
– W ogóle! Przecież nie czytam gazet! – Oburzona dziewczyna schowała róg magazynu pod poduszkę. Aren to zauważył, ale tylko się uśmiechnął.
Między nimi było jak dawniej. Wystarczyło, że porozmawiali na spokojnie o tym, co się stało i wszystko wróciło do normy. Aren zrozumiał to, że podczas ciąży kobiety często nie myślą racjonalnie. Zaufał Madlene, która bała się mu powiedzieć o dziecku. Teraz obydwoje podzielali entuzjazm z powodu trzeciego członka ich małej, nieudokumentowanej jeszcze rodziny.
– O szesnastej masz chyba spotkanie w organizacji – odezwała się dziewczyna, przerywając przemyślenia chłopaka.
Aren spojrzał na zegar ścienny i kiwnął głową. Rzeczywiście. Za bardzo przejął się wynikami badań i rozmową z lekarzem, więc całkowicie zapomniał o tym, że miał się znaleźć w organizacji. Ostatnio był o wiele mniej skupiony na walce z demonami, poświęcał całą swoją uwagę i wolny czas Madlene. Miał jakieś piętnaście minut na dojście  do organizacji. Może nie zdążyć, co będzie do niego niepodobne. Zawsze zjawiał się o czasie.
– Nie chcę cie zostawiać.
– Wiem. – Madlene uśmiechnęła się pod nosem. – Ale spokojnie, jestem dużą dziewczynką i sobie poradzę.
Aren posłał dziewczynie spojrzenie, które mówiło: wcale w to nie wierzę. Ostatnio pokazała, że nie do końca potrafi sobie radzić. Chociaż jej dziwne zachowanie i samopoczucie uległo zmianie, wciąż się o nią martwił i uważnie obserwował. To fakt, była dorosła, ale czasem zachowywała się jak dziecko.
Chłopak westchnął i podniósł się z krzesła. Papier z wynikami badań zostawił na szafce.
– Przepraszam, że byłem tak krótko.
– W porządku. Przecież jeszcze się zobaczymy. – Mad posłała mu uroczy uśmiech.
– Przynieść ci coś?
– Wiesz… – Dziewczyna spojrzała na niego spode łba niewinnie. – Mógłbyś mi przynieść jakąś książkę, pierwszą lepszą, która wpadnie ci w ręce i przy okazji… Zagrałbyś mi coś na pianinie? – Madlene przekręciła głowę w bok. Uśmiechała się nienaturalnie szeroko, zupełnie, jakby coś knuła.
– Ja? – Aren uniósł brew do góry. Nigdy nie potrafił grać na pianinie. Madlene nauczyła go kilku najprostszych piosenek, ale jakoś nigdy nie miał do tego drygu. Muzyka nie była jego pasją, ani mocną stroną. – Dlaczego? – Zmarszczył czoło.
– Bo stęskniłam się za pianinem i chciałabym posłuchać jak ktoś gra. Przecież sama nie mogę tego teraz zrobić, prawda? – Dziewczyna przybrała smutną minę. Aren wciąż przyglądał jej się badawczo, jakby próbował wykryć jakąś intrygę. – No, proszę, zagrasz, zadzwonisz do mnie, położysz telefon obok i… i sprawisz mi przyjemność, to chyba nie jest trudne?
– No, dobrze. – Pół demon westchnął. Wyzbył się wszystkich podejrzeń, bo nie mógł odgadnąć co złego mogłoby się kryć w grze na pianinie przez osobę, która nie umiała tego robić. Madlene była czasem dziwna. Zaskakiwała go swoimi pomysłami, tak jak teraz. To nic nadzwyczajnego, to po prostu codzienność.
Zanim wyszedł z sali pocałował dziewczynę w policzek, potem nie oglądając się za siebie ruszył na spotkanie do Nox. Kiedy drzwi się zamknęły, Madlene odetchnęła z ulgą. Natychmiastowo z jej twarzy zniknął sztuczny uśmiech – ustąpił miejsca niezadowoleniu. Nie miała problemu z udawaniem wesołości, ale czasem stawało się to aż nadto irytujące. Szpital dawał jej chwilę wytchnienia od wszystkich ludzi, których widywała na co dzień. Nie musiała wtedy udawać przed nikim radości na dłuższą metę.
Dziewczyna wychyliła się i chwyciła za papier z badaniami. Zapomniała poprosić Arena o przyniesienie jej jakiegoś zeszytu, na szczęście miała przy sobie długopis – zawsze trzymała kilka w otchłani swojego plecaka w białe kropki.
Miała coś do zrobienia. Wiedziała, że niedługo zaczną dziać się złe rzeczy. Nie chciała zostawiać dziewczyn bez tłumaczenia. Postanowiła, że spisze kilka prostych słów na papierze. Jako, że miała tylko pustą stronę z tyłu karty badań, nie miała możliwości na poprawki. To tylko jedna szansa na opisanie tego, co czuje.
Madlene wzięła głęboki wdech i przyłożyła długopis do papieru.
„Drogie przyjaciółki..."

1 komentarz:

  1. Hej.
    Ta namiętność Sorci jest piękna, ale nie w momentach, gdy Auvrey jest pijany i do końca nie wiadomo, co nim kieruje, czy udaje. Drażni mnie jego zachowanie i nie do końca rozumiem, dlaczego Pat chce mu pomóc, ale przyjmuję za tłumaczenie, że miłość tak na nią działa.
    Mam nadzieję, że wiadomość Mad nie ma nic wspólnego z testamentem, bo mój strach o nią się pogłębi. W ogóle, czy ona zdaje sobie sprawę z tego, w jak złym stanie fizycznym jest? Naprawdę powinna teraz o siebie zadbać.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń