niedziela, 26 lutego 2017

[TOM 3] Rozdział 13 - "Nieznana klątwa"

Wydaje mi się, że rozdział nie wyszedł tak, jakbym tego chciała, a już szczególnie nie fragment z czarodziejkami. Ostatnio niezbyt miałam wenę do WCS, ale co jest to jest. 13-nastka pechowa, a jak. Niech uwolni się moc! Bang! Teraz przez kilka rozdziałów będzie się trochę działo. W końcu. 
***
      – Zaczynaj.
Dziewczyna zacisnęła usta i zastukała niecierpliwie palcami o kołdrę. Przy uchu miała telefon – z głośnika dobiegło ją głośne westchnięcie. Aren wciąż nie rozumiał po co ma grać na pianinie. Nie umiał tego robić. Jego muzyczne uzdolnienia były na bardzo niskim poziomie. Już lepszą opcją byłoby posłuchać tych łagodnych melodyjek na telefonie przez słuchawki.
Po raz pierwszy nie mógł rozczytać intencji własnej dziewczyny. Czy naprawdę tak bardzo tęskniła za własnym pianinem, że musiała usłyszeć, jak ktoś na nim gra? To nie miało sensu, ale Aren zdążył już przywyknąć do tego, że wiele pomysłów śpiewającej czarodziejki było po prostu dziwnych. Dopóki nie sprawiały, że działa się komuś krzywda, pomagał w ich wykonaniu bez zastanowienia. Granie na pianinie przez osobę, która nie umiała tego robić z pewnością nie było niebezpieczne dla zdrowia. No, chyba, że ktoś cierpiał na nadwrażliwość słuchową jak Madlene. Miał nadzieję, że zniesie jego niezgrabne brzęczenie.
– Dobrze – powiedział oficjalnie do telefonu. Odłożył go na bok i ustawił dłonie na klawiszach.
Śpiewająca czarodziejka oparła się plecami o poduszkę, zamknęła oczy, zacisnęła usta i przytuliła do piersi złożoną wpół kartkę zapisaną chaotycznymi słowami – wiadomość dla swoich przyjaciółek.
Wciąż powtarzała sobie, że wszystko skończy się dobrze, w końcu karty nie mogły jej oszukać, prawda?
Kiedy rozbrzmiały pierwsze nuty granej przez Arena melodii, którą nauczyła go jakiś czas temu, drzwi od sali otworzyły się nieśmiało. Madlene zdołała tylko ukryć telefon pod kołdrą i położyć list na szafce. W dzieciństwie, kiedy chciały przekazać sobie jakąś informację, na jakimkolwiek skrawku papieru, stawiały na nim butelkę. Tak też zrobiła. Wiedziała, że dziewczyny nie zauważą jej od razu, ale po tym, co miało się wydarzyć na pewno na nią natrafią.
Trójka czarodziejek weszła do pomieszczenia. Alex trzymała w ręku stos książek dla przyjaciółki, Patricia miała w siatce słodycze, a Martha niosła zaparzoną już herbatę ziołową, która zapewne miała postawić ją na nogi. Ten widok sprawił, że zrobiło jej się na sercu cieplej. Chciała posłać im wesoły uśmiech, powiedzieć, jak bardzo je kocha i że nigdy, przenigdy ich nie zostawi, ale zaklęcie zaczęło już działać.
Kiedy dziewczęta przywitały się ze swoją przyjaciółką i usiadły na krzesłach, Madlene zdołała tylko otworzyć usta. Żadne słowo nie wydobyło się z jej gardła.  Próbowała nadrobić ten brak zdolności do mówienia ciepłym uśmiechem, ale siły opuściły ją szybciej niż się tego spodziewała – usta wykrzywiły się w cierpiącym grymasie.
– Wszystko w porządku, Mad? – spytała niepewnie Patricia.
Nie było sensu już udawać. Czy kiwnęłaby głową, czy nią potrząsnęła, prawda i tak wyszłaby na jaw.
Choć melodia rozbrzmiewająca w głośnikach telefonu nie wyłaniała się spod kołdry, Madlene doskonale słyszała ją wewnątrz umysłu. Każde uderzenie w klawisz przysparzało jej coraz więcej i więcej bólu. Czuła się, jakby sama była pianinem, w które ktoś bezlitośnie uderza, próbując wydobyć z niego dźwięk. Za którymś uderzeniem w końcu boleśnie jęknęła.
Czarodziejki wiedziały już, że coś jest nie tak.
Madlene osunęła się na kołdrę i skuliła, jakby bardzo mocno rozbolał ją brzuch. Brązowe włosy rozsypane po nieskazitelnie białej poduszce ujawniły długo skrywany na karku sekret – czarną plamę wielkości kobiecej dłoni, która wyglądała jak rozlany po kartce papieru atrament. Jako pierwsza wybuchła Alex. Nie przejmując się cierpieniem swojej przyjaciółki, chwyciła ją za szpitalną koszulę i podciągnęła do góry. Z jej oczu sypały się iskry złości. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
Była głupia, że kiedykolwiek jej zaufała.
– Użyłaś czarnej magii! – wrzasnęła. Jednak jej głos nie brzmiał gniewnie, jak tego oczekiwała. Była przerażona. – Co ty zrobiłaś, Mad?!
Śpiewająca czarodziejka spojrzała spod przymrużonych powiek na swoje przyjaciółki. Ból przejął władzę nad całym jej ciałem. Nie była w stanie racjonalnie myśleć, kiedy świat wirował w jej oczach. Czuła wstyd, ogromny wstyd, ale nie widziała innego rozwiązania. Gdyby dziewczęta usłyszały o planie wiedźm i demonów, każda z nich zrobiłaby to samo, a ona nie chciała, żeby którakolwiek z nich cierpiała. Z całej czwórki to ona władała najpotężniejszą magią mentalną, która przy pomocy znaków przywołania mogła postawić silną barierę przeciw klątwom. Nie osiągnęłaby tego, gdyby nie zastosowała czarnej magii. Nie osiągnęłaby tego, gdyby powiedziała o tym pozostałym la bonne fee. Zrobiła tyle, ile mogła zrobić, żeby powstrzymać złą magię. Już niedługo wszystkie obawy Nox i jego sojuszników miały się ziścić. Mogła tylko liczyć na to, że znajdą jakieś poboczne wyjście z tej ciężkiej sytuacji. Rozwiązanie, którego ona nie potrafiła znaleźć.
Alex potrząsała śpiewającą czarodziejką, ale ta utraciła całkowitą świadomość tego, co się wkoło niej dzieje. Już po chwili jej ciało stało się bezwładne. Utraciła przytomność.
– Mad, do cholery – syknęła płomienna la bonne fee. Wciąż nie puszczała dziewczyny, mając nadzieję na to, że lada moment otworzy oczy. Zaciskała na jej koszuli ręce tak mocno, że całkowicie jej zbielały i zaczęły drżeć.
– Znaki przywołania – powiedziała bezgłośnie Martha. W tej chwili nawet ona nie mogła utrzymać spokoju. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, jakby szukała źródła nieszczęść. W jej głowie zaczęła układać się cała formuła zaklęcia, którego użyła Madlene. 
Znaki przywołania były rysowane w miejscach, skąd miały ściągać zło. Żeby się go pozbyć potrzeba było zaklętego przedmiotu, który wiązał się z mocą la bonne fee. Mad posiadała magię mentalną, wobec czego mogła jej używać na wielkich odległościach. Nie śpiewała, a więc jej moc nie działała teraz bezpośrednio. Przedmiot, z którym mentalnie się połączyła musiał być związany z jakimś instrumentem, ponieważ podstawą jej mocy nie były tylko słowa, ale również dźwięki. Tylko... gdzie on się znajdował?
– Dźwięki, melodie, śpiew, słowa – powtarzała pod nosem rozgorączkowana Martha. Dwójka pozostałych dziewcząt zrozumiała, co ma na myśli. Zaczęły przekopywać cały pokój, aby odnaleźć przedmiot, który mógł być źródłem złej magii. Szafki, szuflady, torebka, miejsce pod łóżkiem…
– Tu niczego takiego nie ma! – pisnęła Patricia.
– Musi gdzieś być! – Podenerwowana Alex pociągnęła Madlene za koszulę nocną w taki sposób, że znalazła się na skraju prawej strony łóżka. Zrobiła to po to, żeby Martha mogła podnieść do góry kołdrę. Dopiero wtedy wykryły źródło cicho wydobywającego się na światło dzienne dźwięku – telefon. Problem tkwił w tym, że to nie on był źródłem działania czarnej magii, która pożerała wszystkie siły witalne Madlene. Telefon był tylko łącznikiem mentalnym do tego, co działo się po drugiej stronie.
Na wyświetlaczu widniało imię „Aren”. No, tak, chłopak podzielił się z nimi swoim zdziwieniem dotyczącym tego, że ma zagrać dla swojej dziewczyny coś na jej własnym pianinie. A więc przeklętym przedmiotem, który zbierał nieznaną klątwę było pianino. To dlatego Madlene grała na nim ostatnimi czasy sporadycznie i tylko wtedy, kiedy nikt się przy niej nie znajdował.
Martha przyłożyła telefon do ucha.
– Aren, przestań grać! – krzyknęła do telefonu. Dźwięki wydawane przez klawisze zagłuszały jej słowa. Musiała powtórzyć to jeszcze kilka razy, zanim pół demon zorientował się, że ktoś pragnie mu coś pilnie przekazać. Dopiero wtedy przestał grać. Jego serce ścisnęło się z niepokoju. Zanim jednak chwycił komórkę w dłoń, jakaś nieznana siła odepchnęła go od pianina tak, że wylądował na przeciwległej ścianie, uderzając w nią plecami. Ze zbolałą miną podszedł na czworaka do wyrzuconego gdzieś na dywan telefonu i przyłożył go do ucha.
– Pod żadnym pozorem nie podchodź do pianina! Nie dotykaj go! Nie graj! Później wszystko ci wyjaśnimy – wyrzuciła Martha jednym tchem. Telefon rzuciła gdzieś na łóżko, nie próbując się nawet rozłączyć. W tym czasie Patricia sprawdzała tętno omdlałej przyjaciółki. Plama na jej karku zajmowała teraz dwukrotnie większą powierzchnię skóry – pochłaniała już prawy obojczyk dziewczyny. 
Czarna magia zatruwała ciała la bonne fee i pożerała ogromne pokłady ich energii. Była zakazana właśnie ze względu na swoje niszczycielskie działania. Kto choć raz jej użył, zostawał uznawany za wiedźmę. Madlene groziła degradacja mocy przez Radę la bonne fee.
– I jak? – spytała cicho Martha.
Patricia jak na zawołanie zbladła.
– Nie oddycha – wydusiła z siebie. – Tętno... słabnie.
Alex zerwała się z miejsca i otworzyła gwałtownie drzwi. Krzyczała tak głośno, że rozbudziła cały szpital i postawiła na nogi nawet śpiące kamiennym snem staruszki. Wołała o pomoc, bo doskonale wiedziała, że same sobie nie poradzą. Żadna mikstura, żadna magia i żadne ich działania, nie pomogą uratować ich przyjaciółki. Dobrowolnie musiały ją oddać w ręce medycyny.
– Ona może umrzeć – powiedziała drżącym głosem Patricia. W jej oczach stanęły łzy. Martha chwyciła ją za dłoń i próbowała jakoś uspokoić, choć sama doskonale wiedziała, co w tym momencie czuje. Obydwie wpatrywały się w gasnącą twarz jednej z la bonne fee. Twarz osoby, z którą spędziły całe dzieciństwo. Ich siostry i przyjaciółki.
Kiedy na salę wpadła zgraja lekarzy, serce Madlene przestało bić. Patricia, która cały czas badała jej stan życia, wydała z siebie okrzyk, jaki nigdy nie wydostał się z jej ust. Pozostała dwójka la bonne fee zamarła. 
Cała sala w jednym momencie została zamrożona. Lekarze i pielęgniarki zastygli w bezruchu, a ściany i podłogi zalśniły jak lodowisko skąpane w promieniach słońca. Tylko Martha i Alex zdołały uchronić się przed nagłym działaniem mocy Patricii.
Każda czarodziejka mogła stracić kontrolę nad swoją magią wtedy, kiedy emocje przejmowały nad nią kontrolę. Emocje były zgubną częścią natury la bonne fee. Mogły wiele zniszczyć, ale i uratować.
Zapłakana Patricia potrząsnęła głową i upadła na kolana – przyłożyła mocno dłoń do ust, aby nie wybuchnąć kolejną falą emocji, która okazałaby się dla nich brzemienna w skutki.
Martha i Alex wymieniły znaczące spojrzenia, a potem spojrzały zgodnie w stronę zastygłego ciała Madlene. Ono również nie uchroniło się przed mocą lodowej czarodziejki – zostało zamrożone, a co za tym idzie: jej czynności życiowe również zostały wstrzymane. La bonne fee wiedziały co to oznacza. Jeżeli w ciągu dwudziestu czterech godzin uda im się znaleźć rozwiązanie, będą w stanie przywrócić przyjaciółkę do życia. Tyle, że to nie będzie takie proste.
Martha położyła dłonie na głowie i wzięła głęboki wdech. Musiała się uspokoić. Zdecydowanie. Panikowanie nie było w jej stylu.
Śpiewająca czarodziejka nie mogła ich zostawić bez żadnej informacji. Przecież tylko wstrzymywała nieznaną klątwę – najwyraźniej była zbyt potężna, żeby na stałe ją usunąć, Madlene musiała sądzić, że uda jej się ją zneutralizować. Myliła się. Jednak każda la bonne fee była przygotowana na porażkę. Skoro klątwa poszła w świat, musiały się dowiedzieć czego dotyczyła.
Wzrok Marthy padł na zwiniętą, zamrożoną kartkę, na której stała butelka. To był list.
– Pat – powiedziała spokojnie i uklęknęła przy dziewczynie. – Musisz się teraz skupić i opanować swoje emocje. Postaraj się rozmrozić szafkę. Lekarzami na razie się nie przejmuj – szepnęła do niej, jakby bała się, że ktokolwiek je usłyszy.
Zapłakana panna Finch spojrzała w stronę przedmiotu, którego magię musiała zneutralizować. Podobnie jak Alex i Martha – zorientowała się co oznacza postawiona na kartce butelka. Tak małe czarodziejki, bawiły się niegdyś w podchody. 
Pokiwała głową, podniosła się ostrożnie z podłogi i skierowała rękę na potrzebny im teraz obiekt. Lód już po kilku sekundach zamienił się w wodę i spłynął gwałtownie po drewnianym meblu na podłogę. Patricia nie była w stanie ochronić listu  – spisane w nim słowa mogły się przecież rozmyć, miała jednak nadzieję,  że Madlene przewidziała tę sytuację. Skoro wiedziała o klątwie i jej przeciwdziałała, musiały jej w tym pomóc karty. Mogły również przewidzieć to, że napisany przez nią list ulegnie zniszczeniu, jeżeli go nie zabezpieczy. 
Martha sięgnęła po zmoczoną kartkę. Rozmazane, drukowane litery, które wskazywały na marne wyniki badań niewiele potrafiły powiedzieć, za to na drugiej stronie znajdowało się nietknięte lodową magią pismo. Tak, ta strona kartki musiała być zaczarowana, w przeciwnym razie atrament już dawno by się rozmył.
Czarodziejka spojrzała na dwie przyjaciółki, które wyczekiwały jej reakcji.
– To  nam może dużo wyjaśnić – powiedziała z powagą i zaczęła czytać list na głos.
***
Uwielbiałam wolne od misji wieczory. Wtedy mogłam zasiąść na kanapie, przykryć się kocem, zrobić sobie różanego Earl Greya i poczytać w spokoju lekturę. Na szczęście dziś pieczę nad kąpiącymi się bliźniaki sprawował Nathiel. Z daleka dochodziły mnie głośne śmiechy ojca i dzieci. Calanthia została już położona do łóżka – wciąż była mała, dlatego kładliśmy ją spać wcześniej niż Aurę i Nate’a. Zresztą Calanthia była ludzką dziewczynką, w przeciwieństwie do swojego rodzeństwa. Dwójka bliźniaczych demonów nieraz miała problem z zaśnięciem. Nathiel twierdził, że to normalne. Gdy był mały, całą trójką rodzeństwa przesiadywali w przyciemnionym pokoju i bawili się pod kocem. Nate i Aura robili to samo. Na nic zdawały się moje narzekania, prośby czy groźby kary. Zawsze spędzali czas na zabawie do późnej godziny przez co i ja się nie wysypiałam. Kiedyś usłyszałam, ze człowiek może wyspać się dopiero po śmierci. Jeszcze się o tym nie przekonałam, ale kiedyś z pewnością będzie mi to dane, w końcu nikt nie żyje wiecznie.
Kiedy upiłam łyka herbaty, drzwi od łazienki cicho zaskrzypiały. Zapewne dzieciom udało się przekonać ojca, żeby zostawił je w wannie jeszcze przez trzydzieści minut, aby mogły się pobawić. Mimo tego, że nie pilnowałam dziś bliźniaków, była moja kolej sprzątania. Uśmieszek, który widniał na twarzy Nathiela, kiedy zjawił się w drzwiach salonu, utwierdził mnie przy tym, że chciał zrobić mi na złość. Zapewne wciąż miał mi za złe, że wyrzuciłam jego ulubioną koszulkę z napisem „Wtf?!”. Nie docierało do niego, że była już wyblakła, podarta, przykrótka i wyglądał w niej jak biedny dzieciak, którego nie stać na porządne ciuchy.
Uniosłam brew znad książki, kiedy mój mąż zwisnął nade mną z oparcia kanapy. Zdecydowanie za słodko się uśmiechał.
– Wiesz – zaczął, chwytając za moją lekturę. Podniósł ją do góry, zanim zdążyłam mu ją wyrwać i rzucił w tył. Upadła z trzaskiem na podłogę. Miałam ochotę udusić tego kretyna. Rozumiem, że demony nie szanowały książek, ale niektóre pół demony bardzo je szanowały. Na przykład ja. – Czeka cię mała powódź w łazience.
– Uroczo – burknęłam pod nosem. Nie chciałam dać mu satysfakcji z osiągniętego celu. Może ostatnio łatwo było mnie zirytować z powodu mojej nieopanowanej mocy i nadmiernych emocji, ale przy Nathielu potrafiłam się powstrzymać.
Auvrey uśmiechnął się szeroko jak dziecko. Miał mokrawe włosy i koszulkę – rękawy niezgrabnie i niesymetrycznie podwinął do góry. Na policzku spoczywała mu piana – starłam ją palcem, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
– Czasem mam wrażenie, że wychowuję czwórkę dzieci naraz – zironizowałam.
– Nie obrażaj mnie – prychnął Nathiel. – Przecież jestem idealnym ojcem. – Jego głos zdradzał zachwyt nad własną, narcystyczną osobą. Dłonią przeczesał czarne włosy przez co strącił kilka kropelek wody na moją twarz. Otarłam je rękawem.
– Oczywiście – prychnęłam lekceważąco. Nie spodziewałam się, że Auvrey zawiśnie z oparcia sofy i pocałuje mnie w usta. 
Uniosłam brwi w zdziwieniu. Znowu to robił. Wykorzystywał chwile, kiedy się na nim nie skupiałam.
Chwyciłam go za policzki, zanim przyssał się do mnie na dobre i odepchnęłam go od siebie. Nathielowi się to nie spodobało. Zmarszczył czoło i zrobił z ust dziecięcy dzióbek.
– Ja też potrzebuję czasem czułości – mruknął z niezadowoleniem.
– A ja spokoju – podsumowałam.
– To ci go nie dam. – Słowa Auvreya zabrzmiały walecznie, zupełnie, jakby mnie przed czymś ostrzegał.
Cwany demon w jednej chwili przeskoczył przez oparcie kanapy i wylądował na podłodze. Teraz opierał się łokciami o sofę i wisiał nad moją twarzą z uśmiechem godnego prawdziwego łowcy.
– Jesteśmy sami – zamruczał uwodzicielsko.
– Chwilowo tak – odmruknęłam bez uczuć. Nie spuszczałam oczu z Nathiela. Wiedziałam, że coś kombinuje i tylko czeka aż stracę czujność.
– Całujmy się.
Westchnęłam ciężko. Wcale na to nie zasłużył, ale może miał racje? On też czasem potrzebował czułości. Nawet bardziej niż ja. Nathielowi nigdy nie brakowało miłości – wszyscy w Nox go kochali, ale nikt nie potrafił zastąpić mu prawdziwej matki. Całe szczęście, że nie próbował jej wskrzesić jak Soriel. Wychodzi na to, że miał zdecydowanie więcej oleju w głowie (choć czasem miałam wrażenie, że nie był z pierwszego tłoczenia). 
– Dobrze – odpowiedziałam. Auvrey prawie od razu rzucił się na mnie jak spragnione czułości dziecko. Objął moją głowę silnymi dłońmi i przylgnął delikatnie do moich ust.
Pocałunki Nathiela zawsze smakowały świeżą miętą. Z wiekiem przestałam się nimi tak emocjonować, ale wciąż były dla mnie przyjemne. Nikt nie całował lepiej niż Nathiel Auvrey i nikomu tak bardzo nie spieszyło się tak jak jemu.
Demon chwycił za koc i brutalnie go ze mnie ściągnął, narażając moje ciało na chłód. Nie odrywając się od moich ust, wdrapał się na sofę tak, że mógł spokojnie nade mną zawisnąć i uwięzić moje dłonie w uścisku tuż nad głową. Spojrzałam na niego karcąco, ale to nie pomogło. Odsunął się ode mnie tylko na moment, żeby puścić mi uwodzicielskie oczko. Zupełnie, jakby myślał, że mnie tym oczaruje.
Uniosłam kolano, żeby w razie czego móc go od siebie odepchnąć, ale Auvrey był szybszy. Teraz trzymał moje dłonie jedną ręką, drugą zaś przytrzymywał moje kolano. Czasem żałowałam, że był dobrym łowcą. Niektóre umiejętności przydawały mu się, kiedy chciał mnie uwięzić i zmusić do niecnych czynów.
Spróbowałam odwrócić głowę w bok, ale Nathiel zawsze odnajdywał drogę do moich ust, niczym zachłanne zwierzę, pragnące dopaść swoją ofiarę bez względu na konsekwencje. Nie czułam się zagrożona, wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy, co nie zmieni faktu, że miałam ochotę mu przywalić.
Pozwól Auvreyowi na chwilę czułości, a weźmie całą jej garść.
Kiedy siłowałam się ze swoim mężem, próbując go od siebie odepchnąć, zadzwonił telefon. Spojrzałam na niego w bok – leżał na stole i przesuwał się po nim z każdą kolejną wibracją.
– To może być coś ważnego – mruknęłam. Przynajmniej raz udało mi się uniknąć pocałunku w usta. Nathiel nie spodziewał się, że zmienię taktykę i uniosę głowę w górę, przez co trafił w mój nos.
– Nic nie jest ważniejszego od twojego męża – szepnął uwodzicielsko Auvrey. Przywarł do mnie całym ciałem tylko po to, aby wolną dłonią pogładzić mnie po boku. Nie lubiłam, gdy to robił. Miałam straszliwe łaskotki.
Zachichotałam się, ale szybko zacisnęłam usta, żeby nie okazywać rozbawienia.
– Nathiel, jest późna godzina, może to Sorathiel i potrzebuje pomocy? – spytałam, patrząc mu w oczy. Dopiero wtedy spojrzał mi w twarz i zmarszczył czoło. Prawie go przekonałam, widziałam to. Jeżeli chodziło o Nox był gotów uciec nawet sprzed ołtarza w najważniejszym momencie swojego życia. Dobrze, że byliśmy już po ślubie.
– Jeszcze chwilę – mruknął leniwie demon przeciągając ustami po mojej szyi.
Przeszyły mnie dreszcze, jak zawsze, gdy ktoś dotykał mojej szyi. Jeszcze tego brakowało, żeby przeklęty Auvrey zostawił mi na niej pamiątkę w postaci sinego śladu.
Telefon przestał brzęczeć dosłownie na chwilę, potem zadzwonił jeszcze trzy razy. Musiało dziać się coś złego. Pocałunki Nathiela były przyjemne, ale nie najważniejsze.
Sięgnęłam dłonią w stronę niskiego stolika. Udało mi się go dotknąć tylko palcem wskazującym i przesunąć go jeszcze dalej, niż powinien się znajdować. Powoli narastała we mnie irytacja.
– Nathiel – syknęłam.
Auvrey miał zamiar coś powiedzieć, ale zdołał tylko otworzyć usta. Z łazienki dobiegł nas przeraźliwie głośny okrzyk. Spojrzeliśmy po sobie tak samo przestraszeni, nie wiedząc co zrobić. Nathiel zareagował jako pierwszy. Zerwał się do góry i pobiegł na ratunek bliźniakom. Miałam nadzieję, że to tylko kolejna, głupia zabawa Aury i Nate’a.
Usiadłam na sofie i spojrzałam na telefon. Dzwoniła Martha. Niepokój ścisnął moje serce stalowymi łapami. Miałam naprawdę złe przeczucia.
Do moich uszu ponownie doszedł ten sam krzyk. Wiedziałam już, że nie wróży niczego dobrego. Czułam, że telefon od Marthy może być w tej chwili ważniejszy.
Zaufałam instynktowi i wcisnęłam zieloną słuchawkę.

2 komentarze:

  1. Nie pochwalam tego, co Mad zrobiła. Wręcz przeciwnie, jestem wściekła na jej głupotę. Przecież nie ryzykuje tylko swojego życia, powinna trochę myśleć, a nie iść w zaparte. Naprawdę miałam ją za rozsądniejszą.
    W tej drugiej części trochę brakuje emocji. Nie wiem, czy to kwestia chłodu Laury jako narratorki, ale czegoś mi tu brakowało. Domyśliłam się, że im coś przerwie, choć raczej sądziłam, że będą to bliźniaki.
    Czekanie tydzień na nowy rozdział będzie katorgą.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Co ta Mad? Dobrze wiem, co jej przyszykowałaś, a mimo to nie rozumiem, dlaczego tak się poświęca i to bez żadnej konsultacji z przyjaciółkami. Jeśli by się okazało, że istniało inne rozwiązanie, Madlene zostałaby dla mnie największą idiotką, jaką poznałam.
    Ojej, Nathielowi brakuje czułości, jakże mi przykro. Na miejscu Laury nie dałabym się tak łatwo pocałować. Co z tego, że da już małżeństwem, może on na całuję, bo czegoś chce? Na przykład kolejnego dziecka?
    Końcówka mocno niepokojąca, bardzo mi się podoba.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń