Rozdział oczywiście napisałam w niedzielę, jakżeby inaczej. Namęczyłam się. Pisałam od południa do teraz i nawet nie potrafię racjonalnie ocenić tego tworu. Jak będzie, tak będzie, walę błędy i niedomówienia.
Mam nadzieję, że od przyszłego tygodnia będę mogła już spokojnie się obijać, a więc i pisać. Rozdział wysyłam wam prosto z małopolskiej wsi, gdzie mieszka moja babcia. Piszę w krzakach, Nathiel by propsował.
Mam nadzieję, że od przyszłego tygodnia będę mogła już spokojnie się obijać, a więc i pisać. Rozdział wysyłam wam prosto z małopolskiej wsi, gdzie mieszka moja babcia. Piszę w krzakach, Nathiel by propsował.
Pod ostatnim rozdziałem pojawiło się kilka pytań od Olsei oraz Rozbebeszonej Szynki. Nie zostaje mi nic, jak na nie odpowiedzieć.
1. Dlaczego Nivareth zażądała połowy mocy Laury i dlaczego akurat ona to zrobiła?
Przyjęcie całej mocy byłoby dla niej mało atrakcyjne. Lubi męczyć ofiary swoich transakcji, dlatego zażądała tylko połowy mocy, aby Laura dorzuciła do tego coś jeszcze (liczyła pewnie na jej duszę, bo dusze są dla niej bardziej przydatne). Dlaczego Laura tego nie zaproponowała? Bo miałam taką wizję, a nie inną. Może nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że Nivareth jest w stanie zabrać tylko połowę mocy i rzuciła propozycją dotyczącą całości.
2. Dlaczego skoro Nivareth stwierdziła, że istnieje rozwiązanie na urzeczywistnienie obaw, czarodziejki znalazły w księdze odpowiedź, która naprowadzała je na wiedźmę przekupstwa, a nie na to inne?
Myślałam, że to całkiem logiczne, że Nivareth mówi to dlatego, że nienawidzi czarodziejek i chce je oczernić. Podejrzewam, że takie rozwiązanie w rzeczywistości nie istnieje nigdzie w księdze, a że Nivareth jest wiedźmą - może więcej. Skoro wiedźmy przywołują klątwy, mogą je również odwoływać. Przypominam, że w treści nieraz było uwzględniane, iż czarna magia ma większą moc przebicia, a stosowanie jej przez czarodziejki jest karalne. Skoro wiedźma może odwołać tę klątwę i żadna wina nie spadnie na la bonne fee, to dlaczego księga miałaby tego nie potraktować, jako właściwe rozwiązanie?
3. Skąd tyle głupców, którzy chcą się targować z Nivareth, skoro z poszczególnymi założycielkami można spotykać się tylko raz?
Ta zasada dotyczyła tylko uzyskiwania pomocy od Wielkich Czarodziejek - było to wytłumaczone w rozdziale "Wiedźma przekupstwa", gdzie la bonne fee użyły Wielkiej Księgi Czarodziejek. To po pierwsze. Po drugie, nawet jeśli taka zasada by istniała, to Nivareth jest wiedźmą i nie robi niczego za darmo, w przeciwieństwie do swoich sióstr, które pomagają bezinteresownie. Nie jest też powiedziane, że Nivareth może przywoływać tylko i wyłącznie la bonne fee. To wiedźma, więc przyjmuje też zwyczajnych, niczego nieświadomych ludzi, którzy są dla niej łatwym łupem. To ona rządzi zasadami, nie zasady nią.
4. Dywagacje dotyczące demonicznej połówki Laury.
Mam wrażenie, że źle to zostało odczytane. Na początku była rozmowa dotycząca połowy mocy Laury (co już wyjaśniłam), potem były rozmyślania Laury o jej demonicznej połówce, a co za tym idzie nie chodziło o moc, tylko o jej demoniczność. Dlaczego nie mogłaby się jej pozbyć? To tak jakbyśmy my byli ludźmi (no co ty, Naff) i nagle mielibyśmy komuś oddać połowę swojego człowieczeństwa. Wiemy co się wtedy stanie? Będziemy może półludźmi, półzombie? Gdyby Laura pozbyła się swojej demoniczności, też byłaby tylko półczłowiekiem, raczej ta pustka nie zostałaby niczym zapełniona. Ja na jej miejscu również bym nie ryzykowała. Nivareth nie jest cudotwórczynią, jak sama wspominała, dlatego może zabrałaby demoniczność Laury, ale w zamian niczego by jej nie dała, bo po co? Jest wiedźmą-egoistką.
5. Wyjaśnienie wątku z niedźwidziem, który miał śledzić Alex (padłam, nie wstałam)
Niedźwiedź nie zniknął, niedźwiedź wciąż się czai. Dzięki temu pytaniu dostałam nowej weny na rozdział. Dzięki!
Jeszcze tak na samo zakończenie tych przydługich rozważań. Nie jestem w stanie opisać dosłownie wszystkiego, co was ciekawi. Wiele rzeczy jest dla mnie czysto logicznych, co dla niektórych niekoniecznie musi być. Mogę się też kierować zupełnie inną logiką niż czytelnicy, co nie znaczy, że moje rozważania są złe, w końcu to moje uniwersum i ja je tworzę. Dla podkreślenia, staram się notować wszystko co jest ważne, dlatego istnieje mała szansa, że w trzecim tomie walnę jakiś niewytłumaczalny błąd (zaś w pierwszym tomie jest ich dużo, stąd też moje poprawki). Wystarczy po prostu pytać w razie wątpliwości. Pytać, nie obwiniać i komentować nie tylko rzeczy, które się nie podobają, ale również takie, które przypadły do gustu. Autor-amator też człowiek.
***
Długi rząd zielonych drzew,
wolno płynąca rzeka, błękitne niebo, szumiące lasy, a to wszystko za magiczną,
senną mgłą, która nie pozostawiała mi wątpliwości co do tego, w jakim miejscu
się znajduję i kogo za chwilę zobaczę. Byłam pełna nadziei na to, że dostanę
podpowiedź, co mam zrobić, aby nie zginąć z rąk wiedźmy przekupstwa, gdy nie
dojdzie do wypełnienia ostatniego warunku transakcji. Podążałam blado-pastelową łąką, aby odnaleźć jedyną osobę, która
pełniła rolę mojej ludzkiej czarodziejki, potrafiącej wspomóc dobrą radą, nie magią. Ile
razy Calanthe uratowała nam już tyłki? Nie w sposób zliczyć.
Ominęłam
czwartą aleję sklonowanych drzew. Zazwyczaj spotkanie następowało zdecydowanie
szybciej, dzisiaj musiałam się natrudzić, zanim znajdę własną matkę wśród gąszczu zieleni. Co ciekawe
– to ona najczęściej znajdowała mnie. Może wcale nie byłam w sennym świecie?
Może znajdowałam się we śnie, który odzwierciedlał moje pragnienie związane ze spotkaniem jej?
Pod
jednym z drzew dostrzegłam ubraną na czarno postać. Po jej płaszczu spływały
długie blond włosy, które skrzyły się w świetle słońca. Ich właścicielka
zwyczajowo rozkoszowała się dymem papierosowym. Nie spoglądała na mnie, patrzyła gdzieś przed
siebie. Nie mogłam nawet rozszyfrować jej myśli, twarz była wykuta z
kamienia i nie miała żadnego wyrazu, przynajmniej dopóki nie podeszłam do niej wystarczająco blisko i nie
spojrzała na mnie z dziwną irytacją malującą się w błękitnych oczach.
Nie
spodziewałam się usłyszeć tego, co mi powiedziała:
–
Zrypałaś sprawę. – Dym z papierosa został wydmuchany prosto w moją twarz.
Zaczęłam kaszleć i się krztusić. Spodziewałam się, że gdy wiatr odegna ode mnie
tego mglistego zabójcę, powrócę do wizji, którą zesłał mi senny świat, ale
zamiast tego nastała ciemność, a w tej ciemności czaił się ogłuszający śmiech
wiedźmy, która wyszeptała mi do ucha, że mój koniec jest bliski.
Zerwałam
się do góry i gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Minęło kilka dobrych chwil, zanim
odzyskałam świadomość oraz oddech. Nathiel poruszony moim zachowaniem zerwał się
do góry, chwycił za lampkę nocną i stanął na łóżku w walecznej pozie,
rozglądając się wkoło czujnym wzrokiem.
Gdy
już się uspokoiłam, odebrałam mu tą niefortunną broń i odłożyłam ją na miejsce.
– Nic się nie dzieje, Nathiel
– powiedziałam ochrypłym z niedospania głosem. Całą noc dręczyły mnie koszmary,
jednak coś mi podpowiadało, że ostatnia wizja wcale nie była wymysłem mojej
głowy. Jeżeli Calanthe miała mi coś do przekazania, to wcale by mnie nie
zdziwiła, gdyby były to słowa „zrypałaś sprawę”. Moja matka była szczera do
bólu.
Auvrey
zmarszczył czoło, rozwichrzył swoje krucze włosy, które ozdobione były
porannymi kogutami i usiadł na łóżku. Próbował najwyraźniej dojść do siebie po
zdarzeniu, które miało przed chwilą miejsce. Nie można było mu odmówić
czujności, ale lampa z pewnością nie była dobrą bronią w walce z demonami,
które mogły nas zaatakować. Jego exitialis
leżało zaledwie dwa centymetry dalej, więc spokojnie można było uznać, że
chybił. Cieszyłam się, że departament nie próbował nas nigdy atakować podczas
snu, prawdopodobnie skończylibyśmy martwi.
Mój
mąż opadł bokiem na kołdrę, jakby ktoś zamienił jego kości w rozciągliwą gumę. Głowa usiana czarnymi włosami odbiła się od poduszki, a potem luźno na nią opadła. Najpierw się
przestraszyłam, że coś mu dolegało, ale gdy się nad nim nachyliłam, usłyszałam ciche
chrapanie. To się nazywało czujny łowca.
Odkryłam
kołdrę i wystawiłam nogi na światło dzienne. Była ósma rano, tak więc nadszedł
czas pobudki. Przeciągnęłam się ospale i rozejrzałam po pomieszczeniu, zupełnie
jakbym oczekiwała, że przedmioty, które się tu znajdowały, w nocy zmieniły
swoje położenie. Podejrzewałam, że był to czysty instynkt, bo rzeczywiście, na
środku pokoju stało krzesło, którego nikt z nas nie ruszał. No chyba, że
ominęłam lunatykującego w nocy Nathiela, co było mało prawdopodobne, bo gdy
wpadał w swój nocny, przechodni trans, wspinał się na parapety, skakał po stole
i robił dużo hałasu. Gdyby to był on, to krzesło stałoby tu połamane.
Podniosłam
się z łóżka i krokiem bezgłośnego ducha podeszłam do drewnianej konstrukcji.
Jak się okazało, leżał na niej list.
Chwyciłam za niego i dla pewności jeszcze raz się rozglądnęłam. Nikogo tu nie
było. Mogłam spokojnie wziąć się za czytanie.
Wybrałyśmy się do paryskiej
Biblioteki Narodowej. Nie chciałyśmy was budzić, i tak niewiele byście nam
pomogli, bo dostęp do magicznych zbiorów mają tylko czarodziejki. Spędźcie ten
dzień tak dobrze, jak tylko możecie, bo wieczorem czeka nas kolejne starcie z
wiedźmą przekupstwa. Mamy nadzieję, że odnajdziemy jakieś rozwiązanie.
Trzymajcie kciuki. Bonne journée!
Martha
i Alex
Opuściłam
list w dół. Na środku pokoju stałam dłuższą chwilę, zupełnie jakbym nie wiedziała co z zrobić z tą wiadomością.
Zostanie w hotelu rzeczywiście
nie wchodziło w grę. Naprawdę potrzebowałam zająć czymś myśli. Siedzenie i
przejmowanie się swoją nadchodzącą śmiercią nie było przyjemną czynnością. Nawet jeżeli miałabym
przeżyć ostatni dzień z życia, chciałabym, żeby był szczęśliwy, także nie
pozostawało mi nic innego, jak zwiedzić Paryż. Oczywiście nie sama, każda
dziewczyna powinna mieć swojego bodyguarda.
Spojrzałam na rozwalonego na
łóżku Nathiela, któremu spodenki zsuwały się pod artystycznym kątem z tyłka.
Był wczorajszej nocy tak zmęczony swoim pijackim trybem, którym próbował zabić
zmartwienia o moją osobę, że nawet się nie przebrał, wyłącznie zrzucił z siebie koszulkę.
Pewnie będzie zły, kiedy go obudzę, bo w dni wolne (czyli w prawie każdy dzień)
lubił spać do południa. Nie obchodziło mnie to. Potrzebowałam go. Teraz. Ja również miałam swoje potrzeby.
Dziarskim krokiem ruszyłam w
stronę łóżka. Najpierw spróbowałam wyjąć spod niego kołdrę, potem poduszkę, ale
to niewiele dawało. Targanie nim na wszystkie strony wywołało tylko szereg
cichych pojękiwań i mruków. W pewnym momencie zaczęłam być odganiania ręką jak
natrętna mucha, przez co dostałam w czoło. Odsunęłam się od Nathiela i potarłam
obolałe miejsce. Jak będę miała na czole siniaka, pożałuje tego.
Już miałam powrócić do
gwałtownej pobudki męża, kiedy usłyszałam ciche drapanie w drzwi. Najpierw się
zdziwiłam, potem kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Najwyraźniej jeden z
towarzyszy czarodziejek zbłądził.
To prawda, że zaklęcie
odwołujące obawy zostało cofnięte, ale nie wszystko wróciło do normy. Niektórzy
za bardzo przyzwyczaili się do podążania za swoją orędowniczką.
Podeszłam do drzwi i uchyliłam
je lekko. Przez szparę spoglądał na mnie łagodny, choć ogromny niedźwiedź,
który śledził naszą czarodziejkę. Burknął coś z niezadowoleniem, jakby się żalił, że nie może znaleźć Alexandry.
– Cześć, Alex tutaj nie ma,
poszła do biblioteki, ale raczej nie próbuj jej tam szukać – mruknęłam. –
Tamtejsi bibliotekarze nie lubią takich puchatych niedźwiadków, mogliby ci
zrobić krzywdę. Poza tym nie wiem czy słyszałeś, ale Alex jest już zajęta przez
Lysandra – wytłumaczyłam. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że z
końca korytarza zerka na mnie jakaś ułożona rodzinka. Mieli zgodnie rozdziawione usta. Pomachałam im obojętnie ręką. Najwyraźniej uznali, że są
uczestnikami zbiorowych halucynacji, albo to ja byłam jakąś wiedźmą, która
rozmawia z niedźwiedziami w hotelu.
Miś, który był ode mnie wyższy
co najmniej o pięć ludzkich głów, zawył z niezadowolenia i obrócił się na
swoich łapskach w tył. Ułożona rodzinka uciekła z okrzykami do swojego pokoju,
a mój dobry znajomy powędrował kulturalnie w dół. Zastanawiało mnie jak się tu
dostał i dlaczego nikt nie interweniował. Może personel myślał, że ktoś stroi
sobie żarty, w końcu niedźwiedź w samym centrum Paryża to nie jest normalne
zjawisko.
Zamknęłam drzwi i oparłam się o
nie plecami. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że żyję w świecie,
którego inni ludzie nie mogliby zrozumieć. Na szczęście swoich przyjaciół
poznałam w Nox, a sama Amy była już obeznana z dziwami dotyczącymi magii i
demonów. Nie potrzebowałam nikogo więcej.
– Czy to był Alfred? – spytał z
ziewnięciem Nathiel, który siedział teraz na łóżku z przymrużonymi oczami.
Alex wraz z Nathielem wymyślili
dla niedźwiedzia imię. Jeszcze brakowało tego, żeby zaprosili go do nas na
podwieczorek i poczęstowali go kieliszkiem wódki. Pewnie wtedy stałby się ich
wielkim przyjacielem i musielibyśmy zapakować go do luku bagażowego, żeby
wrócił z nami do Stanów Zjednoczonych.
– Tak – odpowiedziałam krótko i
założyłam ręce na piersi. – Widzę, że w końcu się obudziłeś.
– Bo niedźwiedź w drzwi drapał
– burknął niechętnie.
– To dziwne, ale dosłownie
minutę przed tym jak zaczął drapać w drzwi, ja sama próbowałam zrzucić cię z
łóżka i dostałam jeszcze za to w czoło – prychnęłam.
Auvrey zachichotał jak
dzieciak, któremu udał się żart. W zamian za brak skruchy, rzuciłam w jego twarz
poduszką. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego ataku na swoją osobę, bo nie
zdążył się obronić. Ten cudowny oddźwięk, gdy puchaty, wypchany materiał
uderzył w rozespaną facjatę – jak miód dla oczu.
– Hej! – usłyszałam krzyk.
Chwyciłam za ręcznik, pomachałam
mężowi ręką i wyszłam z pokoju. Poduszka zastosowana w kontrataku uderzyła z
cichym puknięciem w drzwi.
1:0 dla mnie.
***
Pomimo ogólnego lenistwa, które
zawładnęło Nathielem, udało mi się go wyciągnąć na miasto. Wystarczyło
przekupić tego niepoprawnego demona głupią karuzelą i potrójną porcją lodów.
Istotna różnica pomiędzy
dziećmi a moim mężem polegała na tym, że dzieci były jeszcze małe i ledwo
sięgały do stołu, Nathiel był zaś przerośniętym chłopcem, przed którym nie
mogłam ukryć ciastek na najwyższej półce w kuchni – ja sama do niej bowiem nie sięgałam. Dlatego tak dobrze dogadywał się z dziećmi – po prostu był jak one. To z powodu tego
umiejętnego dogadywania się pomiędzy nimi, nie kupowałam już ciastek. Kiedyś wyżarli cały wielki słój tych słodkich przysmaków, potem przez całą noc musiałam słuchać płaczu dzieciaków,
które jak mantrę powtarzały: „boli mnie brzuszek”. Nathiel który jęczał, że
bolą go usta i chce leczniczego pocałunku nie ułatwiał sprawy. Dzieci (i
demony) nie znają umiaru.
Obecnie znajdowaliśmy się na
ulicy Rue de Rivoli, która leżała w samym sercu Paryża. Niestety nie udało mi
się namówić Nathiela na wejście do kościoła Saint Germain l'Auxerrois –
mamrotał coś o tym, że spłonie, bo jest demonem, dlatego zostało nam
przypatrywanie się dumnemu, złotemu posągowi Joanny d’Arc oraz zwiedzaniu antykwariatów,
z których słynęła owa dzielnica. Teraz zmierzaliśmy w stronę Wyspy Świętego
Ludwika znajdującej się na Sekwanie, z której roztaczał się ponoć piękny widok.
Jeżeli ten zachód słońca miał być ostatnim w moim życiu, to chciałam oglądnąć
go z Pont Saint-Louis, który łączył wyspę Île de la Cité z Île Saint-Louis.
Spojrzałam w bok na Nathiela,
który zajadał się lodami. Cieszyłam się, że mogłam spędzić z nim trochę czasu na
osobności. Zazwyczaj nie spacerowałam ze swoim mężem pod rękę – mówią, że Paryż
to miasto zakochanych, może coś w tym było, bo po części znów poczułam się jak zapatrzona
w tego demonicznego idiotę nastolatka.
Auvrey spojrzał na mnie i
uniósł brew do góry.
– Co się tak patrzysz? –
spytał. – Chcesz mojego loda? – Ostentacyjnie przygarnął go do siebie, jakby z
nikim nie chciał się dzielić.
Przewróciłam oczami.
– Wiem, że masz problem z
dzieleniem się, dlatego nie nalegam – odparowałam z ironicznym uśmieszkiem.
– Tobie mogę dać go polizać,
maleńka – rzucił uwodzicielsko, puszczając mi oczko. Wystawił w moją stronę
wafelka z miętowymi lodami. Patrzył na mnie zza niego jak łowca czający się na
swoją ofiarę.
Trzepnęłam go w ramię i
przewróciłam oczami. Miałam się już więcej nie odzywać, ale zachęcony rozmową
Auvrey sam zaczął dyskusję.
– Dlaczego nie chciałaś iść na
wieżę Eiffla? – spytał z uniesioną brwią.
Od razu przeszyły mnie
dreszcze, co najwyraźniej wyczuł, bo przybrał głupią, nierozumną minę.
– Byłam na samym jej czubku,
gdy targowałam się z Nivareth – mruknęłam od niechcenia, udając że wcale mnie
to nie ruszyło. Spoglądałam na błyszczącą w zachodzącym słońcu Sekwanę. –
Wystarczy mi tego widoku.
– Doświadczyłaś ekstremalnego
skoku z wieży Eiffla – oburzył się Auvrey. – Dlaczego się nie cieszysz? Też bym
tak chciał!
Możemy tam jeszcze pójść, z chęcią
cię z niej zrzucę.
– Pewnie gdybyś był na moim
miejscu, wcale byś się tak nie emocjonował – prychnęłam, wyrywając się z jego
uścisku.
Zapragnęłam samotności. Prawie zdążyłam już zapomnieć o tym,
że za kilka godzin czeka mnie spotkanie z Nivareth. La bonne fee nie dały nam
znać, czy znalazły jakieś rozwiązanie, dlatego moje życie wciąż wisiało na
włosku.
Uśmiech zszedł mi z twarzy, a
strach na nowo zawitał w moim sercu. Spochmurniałam. W końcu z wiedźmami nie
było żartów, a już szczególnie nie z tymi, które stoją tak wysoko w magicznej
hierarchii. Nivareth nie była pierwszą lepszą czarodziejką. Kiedy la bonne fee
szukały miliona rozwiązań na klątwę, ona tylko machnęła ręką i odgoniła ją w
przeciągu kilku minut.
Zastanawiałam się w jaki sposób mnie zabije. Użyje swoich wichrów, czy może zastosuje na mnie jakiś bardziej wymyślny sposób wyrwany z czasów, w których się narodziła? Średniowiecze niosło ze sobą sporo wymyślnych tortur, chociażby sławny stół do rozciągania, czy krzesło przesłuchań.
– Hej – usłyszałam. Spojrzałam
na Nathiela z uniesionymi brwiami. Marszczył czoło. – Nie dołuj się, przecież
mamy randkę, prawda? – spytał z szerokim uśmiechem na twarzy, splatając swoją
dłoń z moją. Zamachał nimi tak silnie, że mało nie wyrwał mi barku ze stawów. Czasami
bycie romantykiem mu nie wychodziło, na szczęście nie oczekiwałam tego od
niego, gdy brałam go za męża. Miłość nie polegała wyłącznie na wymaganiu,
prawda?
– Nie nazwałabym tego randką –
mruknęłam. – To ty powinieneś wziąć mnie na lody, a nie ja ciebie.
– Ale tu chodzi o to, że
jesteśmy nietypową, nieschematyczną parą – odparował Auvrey, szczerząc do mnie swoje białe
zęby. – Wiesz, demon, który jest seksownym łowcą i półdemon, który jest bladą
dupą albinosa. – Znowu puścił mi oczko.
Zaśmiałam się cicho. Użył wobec
mnie nazwy, której już dawno nie stosował. To na chwilę odgoniło ode mnie złe
myśli.
Weszliśmy na most świętego
Ludwika od strony Île de la Cité. W tym czasie milczeliśmy – była to jednak
miła cisza wzbogacona o delikatne uśmiechy i nutkę szczęścia unoszącą się gdzieś ponad zbliżającym się spotkaniem z wiedźmą.
Dopiero gdy
znaleźliśmy się w połowie mostu, Nathiel gwałtownie się zatrzymał. Spojrzałam
na niego zaskoczona.
– Coś nie tak? – spytałam.
– Nie, po prostu ten widok
artystycznie mnie natchnął – rzucił z tajemniczym uśmieszkiem. Puścił moją rękę
i ustawił swoje palce w taki sposób, jakby chciał zrobić zdjęcie zachodzącemu
słońcu. Miał przy tym usta ułożone w dzióbek i przymrużone prawe oko. Wydał z siebie
oddźwięk cichego cykania aparatu, a potem skierował ten wyimaginowany palcowy
twór na mnie. Znów wykonał pstryknięcie. Po nim opuścił ręce w dół i przybrał
udawanie zdziwiony wyraz twarzy.
– Matko, nie wiedziałem, że mam
taką ładną żonę – odezwał się z uwodzicielskim uśmiechem.
Skrzywiłam się, choć gdzieś w
środku zrobiło mi się miło. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie grała
chłodnej Laury.
– Daj spokój, Nathiel, twoje
podrywy już na mnie nie działają – mruknęłam od niechcenia. Oparłam się
łokciami o most i spojrzałam w dal. Ci, którzy nas tu naprowadzili mieli rację.
Zachód słońca na Wyspie Świętego Ludwika był majestatyczny.
– Hej, maleńka, nie odwracaj
ode mnie oczu, kiedy cię podrywam – usłyszałam z boku.
Kiedy spojrzałam na mojego utajonego podrywacza,
właśnie sięgął dłonią po kapelusz jakiegoś jegomościa, który przechodził obok.
Założył go na swoją głowę, wsparł się seksownie o barierkę i jeszcze raz puścił
mi oczko. Tym razem musiałam zasłonić usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Oburzony Francuz zaczął się wydzierać w swoim języku, próbując wyrwać Nathielowi
kapelusz. Auvrey się tym nie przejmował. Chwycił mnie za dłoń, ściągnął
kapelusz i rzucił go do Sekwany, chichocząc jak mały dzieciak. Potem pociągnął
mnie gwałtownie do przodu i zmusił do szaleńczego biegu.
– Co ty wyprawiasz?! –
krzyknęłam z niedowierzaniem, ale i rozbawieniem. Ktoś musiałby zobaczyć minę
Francuza, który stracił kapelusz. Był zbyt przejęty lamentowaniem, żeby
zacząć nas gonić.
– Porywam cię w paryski taniec namiętności! –
odkrzyknął Nathiel, zanosząc się śmiechem. Nie spodziewałam się, że chwilę później
wciągnie mnie na sam środek mostu. Jacyś rowerzyści zaczęli na nas wrzeszczeć,
z trudem nas wymijając, potem o mało nie wpadliśmy na bryczkę prowadzącą przez nerwowego, wąsatego Francuza. Krzyczałam jak
oszalała, żeby Nathiel się nie wydurniał, a on zamiast mnie posłuchać, stanął
na środku mostu, wstrzymał czas i okręcił mnie wokół własnej osi. Przed oczami wirowały mi srebrne drobinki charakterystyczne dla auvreyowskiej mocy. W połączeniu z nimi paryski zachód słońca wydawał się być jeszcze
piękniejszy. Srebrzyste kołtuny fruwały w powietrzu wplątując się w moje włosy,
podobnie jak oświetlające nas promienie słońca.
Zaśmiałam się wesoło, kiedy
Nathiel chwycił mnie w pasie i podniósł do góry. Tym razem zakręcił się razem
ze mną. Położyłam ręce na jego ramiona i spojrzałam w jego szmaragdowe oczy, od
których odbijał się blask słońca. Uśmiechał się tak szeroko, jakby dostał
najpiękniejszy prezent. A to wszystko po to, żeby poprawić mi
nastrój.
Wpadłam prosto w ramiona męża,
który zamiast czułego pocałunku podarował mi pstryczka w czoło i łobuzerski
uśmiech nastolatka, który pragnie zrealizować swój chytry plan.
– Wolę ciebie właśnie w tej
wersji – zagaił z rozbawieniem. – Gdybyś się śmiała tak codziennie, pewnie
rozkochałabyś w sobie połowę tego świata, na szczęście jesteś chłodną mendą i
tylko ja wiem jak cię rozbawić, żeby zobaczyć twój uśmiech, dzięki czemu
należysz do mnie. – Wyszczerzył się.
– A więc twierdzisz, że jestem
twoją własnością? – spytałam z rozbawieniem.
– Dokładnie. Moją bladą, małą
własnością.
– Cóż, nigdy nie sądziłam, że
trafię do kolekcji Nathiela Auvreya, ale stało się. – Wzruszyłam ramionami. –
Chyba nie ucieknę. – Posłałam mu wredny uśmiech.
– Spróbowałabyś tylko –
prychnął. – Na końcu świata bym cię znalazł.
– Skretyniały demon. –
Potrząsnęłam głową i objęłam jego policzki. Chciałam go pocałować w ramach
tego, że mnie pocieszył, ale ostatecznie nasze usta się nie spotkały. Czas
wrócił we władanie i obok nas przejechało wrzeszczące na rowerze dziecko.
Nathiel postawił krok w tył, potykając się o jakąś zabawkę małego Francuza. Ze
mną w ramionach nie zdołał utrzymać równowagi, dlatego obydwoje wylądowaliśmy
na betonie. Auvrey skrzywił się z bólu, ale widząc moją minę prawie natychimastowo wybuchnął
śmiechem.
– To nie jest zabawne, debilu,
mało nie zostaliśmy potrąceni przez pięciolatka! – Starałam się brzmieć poważnie, ale nie mogłam ukryć rozbawienia. Szturchnęłam demona w ramię, a w zamian za to zostałam
pocałowana prosto w usta. Nie spodziewałam się tego, dlatego nawet nie zdążyłam na niego zareagować. Tak samo nie sądziłam,
że Nathiel pogrążony w namiętnym uścisku zerknie nagle w bok, chwyci mnie za
ramiona i delikatnie od siebie odsunie. Ludzie przechodzący obok nas patrzyli z
półuśmieszkami, widocznie byli przyzwyczajeni do takich wybryków.
– Co jest? – spytałam nierozumnie.
– Jak to co? Łowca nigdy nie
śpi! – wykrzyknął i wyskoczył do góry jak rakieta pędząca w kosmos. Z kieszeni wyjął swoje exitialis i popędził
za kimś, kto najwyraźniej był nieszczęśliwym posiadaczem szmaragdowych oczy.
Spojrzałam za uciekającym
Auvreyem z niedowierzaniem i potrząsnęłam głową. Mogłam się tego spodziewać. Auvreyowskie priorytety.
Westchnęłam ciężko i spojrzałam
w stronę wielkiej, pomarańczowej kuli, która powoli tonęła w rzece.
Laura kontra Nathiel 1:2.
***
Mój niepoprawny mąż wrócił po godzinie, kiedy Paryż zaczął tonąć w ciemnościach. Był zdyszany, ubrudzony mułem, cały przemoczony i podarł sobie koszulkę. Jak podejrzewałam, uśmiech zdobił jego twarz pomimo stanu w jakim się znajdował. Daj Nathielowi zabawkę (demona), a przepadnie. Jemu naprawdę niewiele było trzeba do szczęścia.
Z czarodziejkami spotkaliśmy
się już w świątyni. W bibliotece narodowej siedziały do ostatniej chwili. Ponoć
musieli je stamtąd wyrzucać siłą i nie pomógł nawet niedźwiedź, który pojawił
się ni stąd ni zowąd, warcząc złowieszczo na tych, którzy chcieli wypchnąć Alex
z siedziby magicznych książek. La bonne fee wleciały do świątyni zaledwie cztery minuty przed ustalonym czasem spotkania z Nivareth, oznajmiając nam, że niestety nie znalazły
żadnego rozwiązania i będziemy musieli improwizować. Ponoć zrobiłam się blada jak
ściana. Cóż, gdyby któreś z nich musiało zmierzyć się z wiedźmą taką jak Nivareth, zapewne żadne z nich nie byłoby z tego
powodu zadowolone. Musieliby słyszeć z jaką miłością i łagodnością opowiadała o
swoim Edgarze. Cieszyła się na samą myśl o tym, że będzie się mogła z nim
spotkać. Jeśli jej powiem, że chcę zmienić warunki umowy, wybuchnie gniewem i
odetnie mi głowę jednym ruchem dłoni, który pośle w moją stronę piekielnie
ostry podmuch wiatru.
Przełknęłam ślinę, wpatrując
się w dwie la bonne fee, które próbowały przetłumaczyć, co poszło nie tak.
– Problem polega na tym, że nie
wiadomo, gdzie znajdują się osoby, które są przeklęte – powiedziała Martha,
bawiąc się dłońmi, jakby sama była zestresowana. – Prawdopodobnie jest to
świat, do którego zwyczajni ludzie nie mają dostępu.
– Próbowałyśmy przywołać tego
gościa wszystkimi rytuałami jakie odnalazłyśmy w księgach, ale żaden nie zadziałał. Jeden z nich sprawił nawet, że przypadkiem przywołaliśmy do biblioteki
delfina. Zwalił półkę z rytuałami płodności i zdzielił Marthę płetwą po tyłku – opowiadała Alex. Mimo
śmiesznej sytuacji ani ona, ani ja nie potrafiłyśmy się śmiać. – Był jeszcze
jeden rytuał i macie milczeć, bo przywołaliśmy przypadkiem stado afrykańskich
tubylców, którzy rozbiegli się po Paryżu – syknęła.
Nathiel parsknął cichym
śmiechem, za co Alexandra spojrzała na niego z żądzą mordu w oczach.
– Co mam w takim razie robić? –
spytałam.
– Wymyśliłyśmy jedno, choć liche rozwiązanie –
dodała szybko Martha. – Może się nie udać, ale warto spróbować.
Poruszyła ustami, próbując mi wytłumaczyć, co takiego wymyśliły, ale żadne ze
słów nie padło. Zaczynałam się bać, że mam jakieś halucynacje. Zaniepokojona
spoglądałam to na bezgłośnie śmiejącego się Nathiela, to na mruczącą coś pod
nosem Alex. Co się tutaj do cholery działo?
Silny podmuch wiatru pchnął
mnie do przodu. Uderzyłam w Marthę, która nagle wybuchła i rozpadła się na cząsteczki wody, rozprzestrzeniając się po całej świątyni – podobnie stało się z resztą moich
towarzyszy misji. Na środku pomieszczenia stałam teraz sama. Za moimi plecami tkwiła zaś postać, której nie spodziewałam się tu ujrzeć. Jak
widać, wiedźmy mogły zdecydowanie więcej i były cholernie punktualne. Sama
wprosiła się do świątyni, aby dowiedzieć się czy załatwiłam jej spotkanie z
ukochanym.
– Nie polecam spóźniania się na transakcje –
syknęła za moimi plecami.
Wzięłam głęboki wdech i
odwróciłam się w jej stronę. Nivareth była tym razem ubrana w krwistoczerwoną
suknię z głębokim dekoltem i ogromem falban ciągnących się po ziemi – zdobiły ją
tylko delikatnie, złote elementy, takie jak wstążeczki czy nitki. Włosy tym
razem nie były upięte – ułożone w loki otulały jej ramiona. Najbardziej
wyróżniały się jej czerwone usta, które wydęły się z niezadowolenia. Romantyczny outfit, nie ma co.
– Wybacz – zaczęłam ostrożnie. –
Miałyśmy kilka małych problemów.
Nivareth uniosła brew do góry.
– Ale chyba odnalazłyście
sposób na przywołanie Edgara? – spytała. W jej zainteresowaniu był jakiś fałsz. Ona wiedziała. Wiedziała, że nie znajdziemy
sposobu na jego przywołanie. To wszystko było tylko przedstawieniem, która
zamierzała przeprowadzić, aby potem wpaść w potężny gniew.
Wiedziałam, że Nivareth słyszy
moje myśli, ale twardo udawała, że nie rozumie o co mi chodzi.
– Niejasno się wyraziłam? –
syknęła przez zęby. – Spytałam cię o coś, wieśniaczko – mówiąc to, spojrzała na
mój skromny ubiór ze zgrozą. W średniowieczu nie noszono sukienek do kolan,
dziewczęta, które pokazywały nogi, nazywano ladacznicami. Najwyraźniej z tego
powodu tak krzywo na mnie patrzyła.
– Nie mogę dopełnić drugiej
części mojej transakcji – wyrzuciłam z siebie.
– Co to ma znaczyć? – warknęła.
– Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że niewypełnienie danej mi obietnicy kończy
się bardzo, ale to bardzo źle? – powiedziała to złowieszczo niskim głosem, zbliżającym się do męskiej tonacji.
Stukając swoimi czarnymi lakierkami o kamieniste podłoże, zaczęła powolnie ku mnie zmierzać. Podbródek miała zadarty, a złote oczy
patrzyły na mnie ostrzegawczo z góry. Rogi sukni unosiła z gracją godną prawdziwej arystokratki.
– Tak, wiem. Mam jednak inną propozycję
– kontynuowałam, choć tak naprawdę nie wiedziałam co robię. Byłam wściekła na
la bonne fee za spóźnienie. Gdyby przyszły wcześniej, być może usłyszałabym jaki
mają pomysł. Nie mogłam ich jednak o to obwiniać, ja sama, choć nieświadomie, wpakowałam się w te kłopoty.
– Nie obchodzą mnie inne
propozycje! – wybuchła wiedźma. Jej złość sprawiła, że niewidzialne wiatry
wzniosły się ku górze, próbując poderwać mnie pod sam sufit za sobą, na
szczęście w porę uchwyciłam się kolumny. – Chciałam Edgara! Chciałam go tu! –
krzyczała, tupiąc nogą jak rozkapryszona nastolatka.
Nim się obejrzałam, pojawiła
się tuż przede mną, zupełnie jakby przeniosła się w czasie. Swoje długie pazury
wbiła w mój podbródek.
– Oszukałaś mnie – syknęła ze
złością przez zęby – a tego ci nie daruję. – Zacisnęła swoją dłoń na mojej
twarzy tak mocno, że gdybym jej nie odepchnęła, mogłaby mi połamać kości
podbródka. Zachwiała się, ale szybko odzyskała równowagę. Już bez słowa
zamachnęła się na mnie ręką i posłała w moją stronę ostry jak nóż wicher.
Ukryłam się za kolumną, która została przecięta – roztrzaskała się na
kawałeczki w zetknięciu z posadzką, robiąc w niej dziurę.
– Odwołuję to, co zdołałam dla
ciebie zrobić – powiedziała chłodno i machnęła zamaszyście dłońmi. W klatce
piersiowej poczułam dokładnie to samo pieczenie, co ostatnim razem, teraz
zamiast pustki, wyczułam jednak zapełniającą ją moc. To samo musiało stać się
z obawami – powróciły we władanie złej magii.
Przeklęta wiedźma wiedziała co
robi. Gdyby zostawiła mi pół mocy, być może mogłabym z nią walczyć, całości
jednak nie kontrolowałam.
– Powinnaś przemyśleć to, co
chcę ci zaproponować! – krzyknęłam, kryjąc się za inną kolumną. Czułam się jak
idiotka. Nie lubiłam nie dotrzymywać słowa, a tym bardziej kłamać. Czułam się
jak w obcej skórze.
– Mam głęboko w poważaniu twoje
liche prośby! – powiedziała władczo, a jej głos poniósł się po świątyni echem. –
Miałaś jedną szansę, nie zamierzam być dla ciebie łaskawsza niż byłam! – Albo mi się zdaje,
albo w jej głosie rozbrzmiała nutka bezradnej rozpaczy. Ona naprawdę liczyła na
to, że dam jej możliwość spotkania się z Edgarem. Czyżbym złamała jej serce w taki sam sposób, jak zrobiły to jej siostry? – Przeklęci ludzie! Cholerne
la bonne fee! Mam dosyć handlowania z wami! – krzyczała gniewnie.
Nie słuchałam jej dalszych obelg,
skupiłam się na unikaniu odłamków ścian i kolumn. Martwiłam się, że lada moment
świątynia się zapadnie. La bonne fee wspominały, że w innym świecie niczego mi
nie zrobi, ale nikt nie powiedział, że nie może przenieść się do zwyczajnego
świata. Kiedy zobaczyłam kolumnę dalej przerażoną Alex, zrozumiałam, że ten
moment właśnie nastąpił. Teraz nie tylko ja mogłam zginąć.
– Skoro już wszyscy się tutaj
zebraliśmy – zaczęła z nową energią w głosie wiedźma, rozkładając ręce w bok –
pora urządzić wam zbiorowy grób – zakończyła swoją wypowiedź szaleńczym
śmiechem, który sprawił, że przeszyły mnie dreszcze.
Jak na zawołanie cała świątynia
zaczęła się trząść. Ostry wiatr przemykał się pomiędzy kolumnami i posągami,
raniąc nas i popychając ku centrum zdarzeń. Próbowałam się czegoś uchwycić, ale
nie byłam w stanie tego zrobić – rozszalałe wichry skutecznie mi to uniemożliwiały.
Kiedy upadłam na podłogę z
sufitu na moją głowę zaczęły sypać się odłamki marmuru. Wtedy już wiedziałam,
że nie ucieknę. Mógł mnie w tej sytuacji uratować tylko cud.
Potężny kawał płyty leciał prosto
na mnie. W ostatniej chwili przetoczyłam się w bok, nie uniknęłam jednak
bliskiego zetknięcia z ostrymi odłamkami materiału budowlanego. Całe moje ramię
ociekało krwią, ale to nic z porównaniu z tym, co dopiero mnie czekało.
Czyżby wszystko zmierzało do końca?