Z małym opóźnieniem, ale jest. Moje życie to ostatnio dziki taniec, dlatego mam opóźnienia dosłownie ze wszystkim. Rozdział pisany trochę na zmęczeniu, dlatego nie brzmi tak, jak powinien, ale postaram się, żeby spotkanie z wiedźmą było już opisane zdecydowanie lepiej. Można powiedzieć, że to taki lekki odpoczynek od głównej fabuły!
***
To był pierwszy raz, kiedy
leciałam samolotem. Może nie fascynowałam się tym lotem jak dziecko, ani nie
panikowałam z powodu dosyć sporej odległości od ziemi, ale nie mogłam
zaprzeczyć temu, że było to dla mnie całkiem ciekawe i niecodzienne
doświadczenie. Przez chwilę czułam się jak nastolatka, która na nowo poznaje
świat. Przepływała przeze mnie świeżość chwili. Myślami cofnęłam się kilka lat
wstecz, kiedy uciekałam pijanemu Nathielowi – chcącego mnie pocałować – przez mokrą
trawę i to na bosaka. Byliśmy wtedy młodzi i wolni. Potem pojawiły się obowiązki,
a wraz z nimi trójka niesfornych dzieci. Kiedy ten czas upłynął?
Do tej pory przypatrywałam się uciekającym zza chmurami budynkom, potem Nathiel szturchnął mnie przypadkiem w
ramię, pochylając się ku dołowi, jakby za chwilę miał zwymiotować.
Spojrzałam na niego i uniosłam
brew do góry.
– Dobrze się czujesz? –
spytałam. Zazwyczaj Auvrey nie miał problemu ze zdrowiem. Wydawało mi się, że
demony na nic nie chorują.
– Znakomicie, naprawdę –
burknął z głową usadowioną pod siedzeniem. – Brakuje jeszcze, żeby ktoś zdzielił mnie z pięści w żołądek.
Alex, która siedziała po lewej
stronie, już otwierała usta, żeby mu odparować, ale umilkła i zmarszczyła czoło.
Domyślałam się, że chodziło o jej szczerość, obecnie nie posiadała tej cechy
charakteru, bo oddała ją w dobrej sprawie. Wiedziałam jednak co zamierzała
odpowiedzieć. Wystarczająco dobrze ją poznałam.
– Demony cierpią na chorobę
lokomocyjną w samolotach? – spytała Martha, unosząc brew do góry. Dziwnie
wierciła się na krześle, także pomyślałam, że ona sama nie czuje się tu zbyt
komfortowo. Czasami nie mogłam rozszyfrować czy była niespokojna z powodu
rytuału, który przeszła, czy po prostu pokazywała nam swoje prawdziwe lęki.
Nathiel podniósł głowę do góry
i spojrzał na la bonne fee ze zgrozą.
– A co, mam ci to udowodnić,
rzygając na twoje buty? – spytał ochryple.
Martha jak na zawołanie
zrzuciła buty, kopnęła je pod siedzenie i skuliła nogi na krześle tak, żeby
Auvrey nie mógł tknąć jej swoją zawartością żołądka, na wypadek gdyby rzeczywiście
podjął się próby jego zwrócenia.
Zapanował spokój. Z głośników
dobiegała nas cicha i spokojna muzyka, która miała nas zrelaksować. Dostaliśmy
nawet francuski posiłek składający się z bliżej nieokreślonej zapiekanki pod
kołdrą z sera żółtego i innych, mniej ważnych składników. Nathiel oczywiście
nie chciał patrzeć na jedzenie – zzieleniały i wymęczony pochylał się ku
dołowi, próbując brać głębokie wdechy. Przez myśl mi przeszło, że mógł
wystraszyć się samego lotu, ale zazwyczaj takiej bojaźliwości towarzyszyły
katastrofy lotnicze, a z nami jeszcze nic się nie stało, co dowodziło temu, że
Nathiel się nie bał, a swoje obawy krył głęboko w sobie – tak, Auvrey musiał je
mieć, niezależnie od tego, co starał się nam wmówić. Po prostu świetnie ukrywał
swój strach.
Oparłam się plecami o krzesło i
idąc solidarnie za własnym mężem, nie tknęłam obiadu. Zamiast tego wgapiałam
się bez celu za okno.
Zaczynało się ściemniać. Promienie ogromnego,
zachodzącego słońca, które zdawało się być bliżej nas niż zwykle, wkradały się
przez szyby do środka. Nie mogłam oderwać oczu od tego świetlistego zjawiska otoczonego
puszystymi chmurami. Przez chwilę myślałam o tym, aby polecieć na wakacje całą
rodziną w jakiś słoneczny zakątek, ale szybko przypomniałam sobie o niezwykłej
chorobie lokomocyjnej mojego męża – czułam, że następnego razu jego żołądek
mógłby być o wiele mniej łaskawy. Na szczęście były inne środki komunikacji,
którymi swobodnie mogliśmy się przemieszczać.
– Co masz w kieszeni? –
usłyszałam.
Spojrzałam na Nathiela lekko
zaskoczona jego pytaniem. Spojrzałam w stronę moich spodenek. Zła ze mnie
matka, skoro zdołałam już zapomnieć o specjalnym planie strategicznym
stworzonym specjalnie dla mnie przez mojego syna.
Chociaż Nate był
półprzytomny, kiedy czytałam mu historię la bonne fee, zapamiętał wszystko o
czym mu czytałam. W pamięć najbardziej zapadło mu to, że Nivareth – wiedźma
przekupstwa – była nieszczęśliwie zakochana w pewnym młodzieńcu, którego potem
zabito. Stwierdził, że ta pani musiała być naprawdę smutna i pewnie jest taka
do tej pory, dlatego jeśli chcemy się z nią spotkać, musimy działać według jego
strategii – gdy to mówił, miał tak zabawnie poważną minę, że nie mogłam
powstrzymać uśmiechu. Nate był uroczym dzieckiem. Większość rzeczy robił
bezinteresownie. Specjalnie dla nas wcześniej wstał i poprowadził nas do
kuchni, żeby tam rozłożyć swój wielki plan rozrysowany kredkami na kartce A4.
Wędrował palcem po swoich bazgrołach, próbując w sposób profesjonalny wyjaśnić
nam wymyślone przez siebie rozwiązanie.
– Chodzi o to, że trzeba poprosić
ciocie czarodziejki o to, żeby zawołały tego pana w tym takim świecie, co
babcia Calanthe żyje. – Zdziwiło mnie to, że po pierwsze kojarzył Calanthe, po
drugie wiedział w jakim świecie żyje. Aura wielokrotnie wspominała mi o tym,
że babcia do niej przemawia w snach. Nate nigdy o tym nie opowiadał, ale
myślę, że to z tego powodu, iż uznawał ten fakt za oczywisty. – Jak się da tej
pani tego pana to wtedy będą szczęśliwi i ta pani zrobi tak, że nikt
nie będzie musiał się bać.
Po tej rozmowie zrozumiałam, że mój syn potrafił obserwować, słuchać i wyciągać wnioski. Przecież nikt mu nie mówil o naszej misji. W przyszłości będziemy musieli uważać na to o czym przy
nim rozmawiamy.
Kiedy zaspany Nate zdołał nam już
wytłumaczyć zawiłą strategię, złożył papier w rulon i małymi rączkami wpakował
mi go do kieszeni. Po tym wszystkim uśmiechnął się do mnie tak szeroko, jak
wschodzące słońce. Pogłaskałam go po głowie i podziękowałam za jego trud.
Jego pomysł nie był zły, po
prostu niemożliwy do zrealizowania. Nie wiedzieliśmy jak nazywał się ukochany
Nivareth, kim był, co go spotkało po śmierci i gdzie trafił, poza tym nie mieliśmy
pewności, że Nivareth chciałaby go widzieć – kiedy się w nim zakochała była
czarodziejką, potem stała się wiedźmą, a więc zapomniała o ludzkich uczuciach.
Mimo wszystko Nathiel stwierdził, że Nate w przyszłości będzie dobrym
strategiem, strasznie się z tego powodu cieszył, w końcu chciał, żeby jego
dzieci również były łowcami – ja raczej wolałam tego uniknąć, to nie było
bezpieczne.
– Plan Nate’a – odpowiedziałam
po dłuższej chwili milczenia. Auvrey już miał coś powiedzieć, gdy nagle nadmuchał
policzki i uciekł pod krzesło. Poklepałam go po plecach i westchnęłam.
– Dziwnie jest widzieć
wielkiego Nathiela Auvreya pokonanego przez zwykłą chorobę lokomocyjną –
powiedziałam z wrednym uśmieszkiem.
– Jak nie przestaniesz się ze
mnie nabijać, to dziwnie będzie ci patrzeć na swoje włosy z zawartością mojego
żołądka, który mieści w sobie resztki bekonu ze śniadania – burknął
niezadowolony. – Jak myślisz, zieleń i jasny blond to dobre połączenie
kolorystyczne? – zironizował, a potem chwycił za torbę papierową i wydał z
siebie dziwny oddźwięk charakterystyczny dla osób, które właśnie próbowały
uporać się z tym, co planowały zwrócić.
Jeszcze raz poklepałam go po
plecach, tym razem niczego nie mówiąc. Było mi go nawet odrobinę
szkoda. Kojarzył mi się teraz z dzieckiem o słabym żołądku, które przeżywało grypę,
dlatego kiedy zmęczony położył głowę na moich kolanach, zaczęłam głaskać go
jak wymęczonego chorobą malca.
Nasza podróż dobiegła końca.
Nareszcie mogliśmy wytoczyć się z samolotu i ruszyć w swoją stronę. Nie było
czasu na zwiedzanie. Jeszcze dziś mieliśmy urządzić we francuskiej świątyni
czczącej Cztery Wielkie Czarodziejki rytuał. Bilety powrotne mieliśmy za trzy
dni. Poniekąd żałowałam, że nie mogłam skupić się na zwiedzaniu państwa, dla
którego przeleciałam tyle kilometrów, ale musiałam zapomnieć o swoich
wewnętrznych pragnieniach i skupić się na misji.
La bonne fee rozłożyły mapę.
Zaczęły coś do siebie mruczeć i pokazywać palcami na punkty strategiczne oznaczone czerwonymi krzyżykami. Nathiel szedł obok mnie
zataczając wokół kręgi jak pijany wielbłąd. W pewnym momencie musiałam chwycić
go za ramię i przytrzymać w miejscu, ponieważ obijał się o innych ludzi, wzbudzając ich oburzenie. Wtedy spojrzał na mnie przyćpanym wzrokiem
i uśmiechnął się do mnie uwodzicielsko. Naprawdę zaczynałam się zastanawiać,
czy przypadkiem nie przemycił pod siedzeniem jakiegoś alkoholu i nie podłączył
sobie do niego rurki.
– Jesteś silna jak stado niewolniczych murzynów, maleńka – odezwał się.
Przewróciłam oczami i
pociągnęłam go do przodu.
Kiedy przeprawiliśmy się już
przez lotnisko, odnaleźliśmy drogę do naszej tymczasowej kwatery zwanej przez
normalnych ludzi hotelem. Nie miałam zbyt wygórowanych wymagań co do miejsca
naszego nocowania, za to Nathiel oczekiwał willi z basenem. Cóż, niemiło się
zaskoczył. Przez pół godziny musieliśmy wysłuchiwać jego narzekania, że pani
sprzątaczka nie reagowała na jego podrywy, kelner nie chciał mu dać szampana z lodem, a
recepcjonistka nie rozumiała, co do niej mówi. Nie był również uradowany
posiłkiem, który przyszło nam spożywać. Alex, której szczerość była wstrzymana
przez zaklęcie, stosowała inne sposoby walczenia z Nathielem – rzucała go
poduszką prosto w twarz albo posyłała w jego stronę niewinnie iskierki, których
źródła Auvrey nie mógł rozpoznać. Śmialiśmy się, kiedy próbował usiąść na
łóżku, a potem wyskakiwał do góry jak rakieta, masując swój tyłek ręką i głośno narzekając,
że w „jego piękne poślady ugryzł go komar”. Naśmiewanie się z Nathiela pomogło
nam się trochę odprężyć po długiej i mozolnej podróży, dlatego gdy już się odświeżyliśmy, ruszyliśmy do francuskiej kawiarni, aby przy mocnej herbacie degustować
croissanty i układać plan działania.
– Byłyście już kiedyś we
Francji? – spytałam jedną z czarodziejek, która szła po ulicy z lewitującą nad
jej głową filiżanką. Zaczynało mnie dziwić to, że Francuzi się tym nie
ekscytowali, zupełnie jakby była to dla nich codzienność.
– Byłyśmy – odpowiedziała Martha.
– Każda la bonne fee uczęszczająca do szkoły dla młodych czarodziejek, w pewnym
momencie swojej edukacji wyjeżdża do Francji. Chodzi tu oczywiście o
zorganizowaną wycieczkę. Nie różni się niczym od tych zwyczajnych, szkolnych z
wyjątkiem tego, że ma związek z magią.
– Francuzi nie są zaskoczeni
tym, że używacie magii – zaczęłam, spoglądając podejrzliwie na przechodzących
obok nas ludzi.
Alex wzruszyła ramionami.
– Nic dziwnego, są do niej
przyzwyczajeni. W końcu to tutaj narodziły się la bonne fee – opowiedziała, a
potem zaczęła rozglądać się wkoło z przyłożoną do czoła dłonią. – Widzicie? –
spytała, wskazując palcem na posąg, który stał gdzieś w oddali. Przybliżyliśmy
się do niego, aby lepiej go obejrzeć.
Rzeźba przedstawiała marmurową
czarodziejkę imieniem Marisel, która była najstarszą z Wielkiej Czwórki
Czarodziejek. Znajdowała się w iście heroicznej pozie i machała dłońmi w górze,
szykując się do ataku ze swoją ognistą wstęgą mocy. Jej kamienista twarz była
już trochę zniekształcona, ale nie miałam wątpliwości co do tego, że była niebrzydkiej urody.
– Marisel była najbardziej
czczoną z czarodziejek – odezwała się Martha, przyglądając się tabliczce z
francuskim tekstem, który opiewał la bonne fee. – Mówi się, że zarządzała pozostałymi siostrami.
– Jak widać, we Francji wciąż
bardzo mocno wierzą w magię, nie bez powodu ten posąg wciąż tu stoi –
dopowiedziała znudzona Alex. – Istnieje tu jednak zakaz, który mówi o tym, aby
nie nadużywać magii publicznie. Ktoś mógłby się doczepić do lewitującej
filiżanki Marthy – powiedziała, spoglądając znacząco na przyjaciółkę.
Herbaciana czarodziejka
uśmiechnęła się niewinnie i machnęła ręką w górze, chwytając tym samym swoją
zaczarowaną, porcelanową koleżankę. Jednym ruchem sprawiła, że rozpłynęła się w
powietrzu, zupełnie jakby była iluzją.
Usta Alex ułożyły się w słowo,
które rozczytałam jako „pozerka”, niestety nie mogła powiedzieć tego na głos. Zamiast
tego wzniosła ręce do nieba i westchnęła ciężko, pragnąc pokazać, że ponad
wszystkie cechy najbardziej brakuje jej ukochanej szczerości.
Ruszyliśmy w stronę kawiarni. Z
daleka mogliśmy podziwiać mieniącą się w słońcu wieżę Eiffla, która robiła wrażenie
swoją monumentalnością. Na ulicy było mnóstwo ludzi przepychających się
pomiędzy sobą, wszyscy lgnęli do knajp na popołudniowy posiłek lub wracali
właśnie z pracy. W głowie brzęczał mi nieznany język francuski – przed wyjazdem
zapoznałam się z krótkimi rozmówkami, ale wiedziałam, że moja niedługa nauka nie przyniesie określonych skutków. Choć raz postanowiłam zdać się na inteligencję
innych osób – oczywiście nie Nathiela, który znał tylko jeden język, z którego
praktycznym użyciem miał nieraz problem. La bonne fee znakomicije władały
francuskim – wspominały nam, że musiały się go uczyć w szkole i zdawały z niego
naprawdę trudny egzamin.
Kawiarnia, do której weszliśmy
nosiła nazwę Santé – Martha oznajmiła nam, że znaczy to po prostu „na zdrowie”.
Wnętrze było kolorowe, ale urządzone z gustem, jego wygląd pasował do francuskich
standardów estetyki. Na każdym wąskim stoliku podtrzymywanym przez blaszane, czarne
pręty zakręcone w mistyczne kształty przypominające bluszczowe winorośle, stał wazon z czerwonymi różami. Zasiedliśmy
przy jednym z nich. Nathiel zaczął oczywiście narzekać na szerokość tych
dziwnych stołków, ale nie bardzo go słuchaliśmy.
– Je n’en crois pas mes yeux! – zawołała ostentacyjnie odkrywczym
głosem Alex, kładąc dłonie na policzki. Chciała przerwać narzekanie młodego
łowcy i nawet jej się to udało. –
Croissanty z nadzieniem pomarańczowym. To ci heca – powiedziała z wrednym, triumfalnym uśmieszkiem.
Auvrey zmarszczył czoło i
założył ręce na piersi. Zaczął mruczeć pod nosem jakieś mniej lub bardziej
składne obelgi. Alexandra spojrzała na niego z przeuroczym i miłym uśmiechem.
Przekręciła głowę w bok jak mała dziewczynka. To do niej nie pasowało, może
dlatego wyglądała tak przerażająco.
– Qu'est-ce que vous avez dit? – spytała.
– Va te faire – mruknął złośliwie Nathiel.
Ja i Martha wyprostowałyśmy się
zdumione, zaś Alex rzuciła się w stronę Nathiela z pięściami. Nie wiedziałam,
co jej powiedział, ale na pewno nie było to miłe stwierdzenie. Auvrey wyglądał
na dumnego z siebie. Podejrzewałam, że przypadkiem natknął się na jakieś
internetowe, obraźliwe słownictwo, które planował wykorzystać dla
potencjalnych, francuskich wrogów.
Gdy nasz wojujący duet się
uspokoił, zamówiliśmy podwieczorek i zaczęliśmy dyskutować na temat misji.
Słowem wstępu la bonne fee opowiedziały nam to, co wiedzą o Nivareth.
Martha uniosła filiżankę z
herbatą do ust i zaczęła opowieść:
– Nigdy osobiście nie
spotkałyśmy się z wiedźmą przekupstwa, za to taką okazję miała Madlene –
opowiedziała, na co uniosłam brew. – To była część jej egzaminu. Miała
przekonać wiedźmę, że zasługuje na bycie la bonne fee.
– Oczywiście nasza ciapowata
Mad początkowo sobie z nią nie radziła, ale szybko odkryła, że z Nivareth
trzeba postępować twardo i stanowczo – dokończyła za nią Alex. – Nie można dać
się jej zwieść. Jest mistrzynią krętactwa i zawsze stara się osiągnąć swój cel.
Często kusi ludzi władzą, miłością i innymi pierdołami, na których im zależy –
mruknęła niechętnie. – Na pewno będzie próbowała zabrać nam dusze, bo to dla
niej najwyższa cena, której oczywiście nie możemy poświęcić, inaczej byśmy nie
żyły – powiedziała, wzruszając obojętnie ramionami.
– Nie musicie się martwić o
rytuał – odezwała się Martha. – Wiedźma wezwie do siebie którąś z nas.
Zazwyczaj nie nawiązuje kontaktu ze zwykłymi śmiertelnikami, a już na pewno nie
z demonami.
Ciekawiła mnie jedna rzecz, o
której la bonne fee nie napomknęły do tej pory.
– Czym chcecie ją przekupić? –
spytałam, unosząc brew do góry.
Obydwie milczały. Wyglądały,
jakby próbowały wyszukać we własnych głowach rozwiązania.
– Nie wiecie czym –
westchnęłam, a one kiwnęły głowami.
– Pierwsze spotkanie z nią
będzie typowo orientacyjne. Dowiemy się czego może od nas chcieć i co możemy
dać jej w zamian. Nieraz sama na to nakierowuje – powiedziała Martha. –
Oczywiście nie sprzedamy jej swoich dusz.
– A szkoda – mruknął pod nosem
Nathiel, który właśnie zapychał usta croissantem z nadzieniem czekoladowym.
Alex spojrzała na niego morderczym wzrokiem, ale tym razem jej nerwy nie
zamieniły się we wściekle lawirującą pomiędzy krzesłami tarczę piłową.
Ufałam im. Nie
byłam specem od magicznych rytuałów, dlatego zostawiałam to im.
Pozwoliłam czarodziejkom
zagłębić się w rozmowę dotyczącą tego, co muszą przygotować do rytuału. Na sam
koniec dowiedziałam się, że miejscem, w którym go wykonamy będzie kościół Notre
Dame de l'Assomption. Cóż, wychodziło na to, że jednak Paryż zostanie przez nas
zwiedzony. Przynajmniej po części. Na pewno będzie to magiczna wycieczka.
***
Na miejscu znaleźliśmy się
równo o północy. La bonne fee dwie godziny starały się uzyskać zezwolenie na
przeprowadzenie w tym miejscu czarodziejskiego rytuału – na szczęście były
wysoce szanowane w tym kraju, dlatego ostatecznie im się udało. Notre Dame de
l'Assomption było zastawione strażą, na wszelki wypadek, gdyby coś się miało
wydarzyć, nie przewidywaliśmy jednak wybuchów i fajerwerków. Nikt z zewnątrz
nie powinien odczuć tego, co tu wyprawialiśmy.
Zgodnie ze wskazówkami
czarodziejek, rozsunęliśmy ławki na boki, tworząc potrzebną im do rozrysowania
kręgu przestrzeń. Potem zapaliliśmy tyle świec, ile się dało, aby rozjaśnić tę
ogromną katedrę. Następną godzinę zajęło im rysowanie ogromnego kręgu
ze skomplikowanych wzorów. Byłam zdziwiona, że pamiętają jak ma wyglądać każda
z tych linii. To świadczyło o tym, ze szkoła dla czarodziejek nie była
miejscem, gdzie uczennice mogłyby się oddać lenistwu. Ich dzieciństwo musiało
być przepełnione czarodziejską nauką – zresztą nie tylko, ponieważ do normalnej
szkoły również musiały uczęszczać. Z tego co opowiadały – młode la bonne fee
nie miały życia osobistego, zaczynały je dopiero wraz z ukończeniem szesnastego
roku życia, kiedy przechodziły z powodzeniem przez egzamin końcowy.
Gdy biały krąg został
ukończony, musieliśmy wraz z Nathielem oddalić się od niego na taką odległość,
aby przypadkiem go nie naruszyć. Nie mogliśmy w końcu uczestniczyć w rytuale.
To było zadanie czarodziejek, my je tylko wspierałyśmy swoją siłą mentalną i
fizyczną.
Zostaliśmy już ostrzeżeni przed
tym, że przynajmniej jedna z czarodziejek padnie na ziemię omdlała – będzie to
oznaczało, że znalazła się w świecie Nivareth, która przeprowadzi z nimi
przetarg. Nic nie powinno im grozić, dlatego naszym jednym zadaniem było
pilnowanie ciała jednej z nich i chronienie kręgu, który nie mógł zostać
przerwany.
Martha i Alex stanęły w środku
swojego błyszczącego bielą dzieła i posłały nam znaczące spojrzenia. Skinęłam
głową, chcąc dodać im otuchy. Ramionami objęłam zmarznięte ciało.
La bonne fee chwyciły się za
ręce i przymknęły powieki. Obróciły się w stronę ołtarza, aby wypełnić jeden z
warunków rytuału – musiały być skierowane w stronę świętego miejsca (które
swoją drogą Nivareth mogła zbezcześcić – czarodziejki mocno musiały nakłamać
tutejszych mnichów. Gdyby się dowiedzieli o naszym zamiarze, na pewno nie
daliby nam przepustki).
Herbaciana i płomienna
czarodziejka zaczęły szeptać monotonnym głosem francuskie zaklęcie. Wypowiadały
je szybko i z dziwnym wyćwiczeniem. Wyglądały jakby robiły to na co dzień, a
przecież nie robiły, prawda? Może ich recytowanie było jakimś chwilowym
natchnieniem przez siły boskie. Nie było możliwe, aby każda z nich mówiła
tak czysto, bez zawahania.
Przez kilka minut nie było
widać żadnego efektu. W końcu jednak krąg zaczął rozświetlać mroki świątyni.
Nie spodziewałam się, że blask będzie tak potężny i nagły. Musiałam zakryć
dłońmi oczy. Machinalnie wykonałam krok w tył przez co wpadłam na jedną z
ławek, a potem upadłam na chłodną posadzkę. Przez dziwną chwilę miałam
wrażenie, że nie mogę się poruszyć, co było dziwnym doznaniem. Myślałam, że to
po prostu efekt zbyt mocnego zaklęcia. Chyba się nie myliłam. Rażące światło
zdawało się wręcz pożerać moje ciało. A co, jeśli rytuał został źle
przeprowadzony? Martha i Alex wspominały, że coś może nie pójść, a skutki
takich nieudanych prób bywają ciężkie.
Gdzieś w tle usłyszałam
Nathiela wykrzykującego moje imię, zupełnie jakby coś się stało. Potem wszystko
nagle umilkło, a światło zniknęło w mroku. Oszołomiona tymi doznaniami otworzyłam
gwałtownie oczy.
Nie spodziewałam się tego, co
ujrzałam przed sobą.
Nie byłam już w Notre Dame de
l'Assomption. Stałam na szczycie najwyższej wieży we Francji i wgapiałam się w
pogrążone w nocnym uśpieniu miasto. Zewsząd oświetlały mnie reflektory.
Przerażona uchwyciłam się
stalowej konstrukcji i przylgnęłam do niej tak mocno, że nawet wiatr nie był w
stanie mnie z niej zepchnąć – a muszę przyznać, że wiał dziś niesamowicie
mocno.
Początkowo nie wiedziałam, co
się dzieje. Byłam zaskoczona takim obrotem spraw. Wmawiałam sobie, że to tylko
głupi, dziwnie realistyczny sen, który za chwilę odejdzie w niepamięć mojego
umysłu, z drugiej strony czułam, że ta sytuacjia nie jest wyłącznie wymysłem mojej wyobraźni. Tylko jak mogłam
znaleźć się na wieży Eiffla w tak krótkim czasie i to bez żadnego wysiłku?
Odpowiedzią na moje pytanie była stojąca na krawędzi wieży kobieta, której
złociste szaty falowały na wietrze.
Nieznajoma spojrzała na mnie
kątem oka i miękkim, głębokim głosem zapytała:
– Przyszłaś się targować?
Przełknęłam ślinę z wiedzą, że
nie mam innego wyboru.
– Tak.
Tak myślałam ;). Może odda połowę swojej mocy? Albo ludzką połówkę. Ale raczej połowę mocy, której i tak musi się pozbyć.
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuń"Martha jak na zawołanie zrzuciła buty, kopnęła je pod siedzenie i skuliła nogi na krześle tak, żeby Auvrey nie mógł tknąć jej swoją zawartością żołądka, na wypadek gdyby rzeczywiście podjął się próby jego zwrócenia." - z pewnością bym tak zrobiła. Z całą miłością dla Nathiela, ale moje buty są dla mnie równie cenne, nie chcę z nich zmywać czegokolwiek, co wcześniej było w ludzkim lub demonicznym żołądku.
Nate jest uroczy w tym swoim planie <3
Haha, dlaczego Auvrey tak mnie bawi w tym rozdziale? A Alex nie musi używać mowy, by pokazać swoją szczerość.
Czy to przypadek, że piłam herbatę podczas lektury? Hmm.
Wow. Świetny opis przygotowań do spotkania, ale końcówka zaskakująca. Dlaczego Nivareth wybrała Laurę na spotkanie? Ciekawe.
Pozdrawiam.