***
– Ze wszystkich cech na świecie
musiałaś przejąć po mnie akurat tę?
W powietrzu unosił się dym z
papierosów. Doskonale go znałam, choć nigdy nie paliłam. Kojarzył mi się z
poczuciem bezpieczeństwa i bliskości tylko dlatego, że paliła je moja matka.
Szybko stało się dla mnie jasne, gdzie się w tym momencie znajduję.
Otworzyłam oczy. Natychmiastowo
uderzył mnie jaskrawy błękit nieba. Pod moimi powiekami pojawiły się łzy. Musiałam
przysłonić twarz dłońmi, żeby ochronić się przed kolejną dawką boleści. Nie
znosiłam gwałtownego przebudzenia z ciemności wprost do słonecznej, cukierkowej
krainy, która wrzynała się kolorami w moje tęczówki.
Usiadłam i otarłam łzy.
– O jakiej cesze mówisz? –
spytałam spokojnie, spoglądając w bok.
Calanthe opierała się o drzewo
i patrzyła przed siebie, jakby nad czymś głęboko rozmyślała. Była jedynym
czarnym elementem w tym sennym, pastelowym świecie. Już dawno nie widziałam jej w
czarnym płaszczu. Ostatni raz przed jej śmiercią. Ten strój przywoływał wspomnienia. Już zdążyłam zapomnieć o tym, jak jednego dnia poznałam ojca i matkę, którzy kompletnie mnie ignorowali, bo bardziej interesowała ich walka.
– Jesteś ryzykantką –
odpowiedziała, uśmiechając się do mnie ukradkiem. – Czyżbyś chciała do mnie
dołączyć? – spytała, unosząc brew do góry. Dopiero teraz zwróciła ku mnie
głowę. Nie wyglądała, jakby żartowała. Teraz bardziej niż kiedykolwiek
przypominała mi surową matkę, która chce skarcić swoje dziecko.
– Wiem co robię – mruknęłam w
odpowiedzi. – Poza tym nie mam nic przeciwko częstszym widywaniu ciebie.
Calanthe poddała się, co nie
było w jej stylu. Jeszcze bardziej nie w jej stylu była ta dziwna łagodność,
która wstąpiła na jej twarz. Wystarczyło jedno zdanie. Zazwyczaj nie pomagała nawet batalia słowna trwająca godzinę.
Zaczęło mnie zastanawiać, czy
żyjąc w sennym świecie mogła odczuwać niepokój. Nathiel wspominał kiedyś, że
nas obserwuje, więc nie miałam wątpliwości co do tego, że wie co się u nas
dzieje. Może właśnie to było powodem jej niewypowiedzianych zmartwień?
– Ile czasu tu jestem? –
spytałam, pocierając obolałą głowę.
– Dwa dni. – Calanthe znów
przybrała swoją zwyczajową chłodną minę. Zapaliła kolejnego papierosa i wciągnęła potężny
kłąb dymu w płuca. Cóż, palenie po śmierci miało swoje zalety. Nawet gdyby
zachorowała na raka, nie umarłaby po raz drugi.
– Wiesz co się działo w tym
czasie w moim świecie? – Spojrzałam na nią uważnie.
– Chyba nie zwątpiłaś w to, że
jestem dobrą obserwatorką? – zapytała, unosząc brew do góry. Wymieniłyśmy znaczące uśmiechy, co wystarczyło jako odpowiedź. Wraz z upływającymi latami zaczynałam
sądzić, że mam z Calanthe o wiele więcej wspólnego niż na samym początku naszej znajomości. Często rozumiałyśmy się bez
słów, nawet jeżeli naprawdę rzadko się widywałyśmy.
Dym z papierosa powędrował ku
niebu.
– Demony dostały zezwolenie na
przebywanie w świecie ludzi. Musiały złożyć przysięgę krwi i obiecać, że nie zaszkodzą
ludziom, oczywiście w razie potrzeby mogą się bronić, ale spożywanie energii
jest dla nich kategorycznie zabronione – opowiedziała. – Jedna z czarodziejek
ma z nimi utrzymywać przez jakiś czas kontakt psychiczny, żeby sprawdzić, czy
aby na pewno nie łamią zasad. – Zrobiła przerwę i zaciągnęła się dwa razy
papierosem. Chciałam jej powiedzieć, żeby to rzuciła, ale skoro to była jedna z
niewielu jej radości po śmierci, nie chciałam w to ingerować. Ponoć niewiele ciekawych rzeczy działo się w sennym świecie.
– Soriel Auvrey znajduje się
obecnie w domu Patricii Finch – kontynuowała. – Obydwoje odzyskali już siły. Na
zmianę przychodzą do nich la bonne fee. Wychodzi na to, że szykuje się uroczy
związek demona z czarodziejką, obydwoje są obrzydliwie słodcy z tymi swoimi
planami na przyszłość dotyczącymi rodziny – mruknęła i skrzywiła się znacząco.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Kto
by pomyślał, że po tylu porażkach w końcu ze sobą będą? Patricia musiała być
naprawdę wytrwała i uparta. Wychowała sobie jednego z najniesforniejszych
demonów.
– Co może cię zaskoczyć, nawet
twój mąż ich odwiedził. – Spojrzała na mnie ukradkiem, jakby chciała wyczytać z mojej twarzy, co na ten temat sądzę. Rzeczywiście,
byłam zaskoczona. Nie spodziewałam się, że Nathiel złoży osobistą wizytę
swojemu bratu. Myślałam, że wciąż będzie grał nienawidzącego brata. – Nie ciesz
się jeszcze – powiedziała Calanthe. – Soriel podziękował Nathielowi za ratunek
i powiedział, cytując: „uratuję ci dupę, kiedy będziesz tego potrzebował”. Potem
pochwalił się, że kiedy będzie brał ślub to nie uczyni go swoim świadkiem, bo wciąż ma
go za gnojka. Dostał z pięści w nos. Tak skończyło się spotkanie braci
Auvrey, potem czarodziejki musiały ich odciągać siłą.
Czyli jedyna zmiana, która w
nich nastąpiła to taka, że nie chcą siebie nawzajem pozabijać – teraz chcą się
tylko porządnie obtłuc.
Tym razem dym z papierosa
powędrował w moją stronę. Odgoniłam go ręką z poirytowaniem.
– Sapphire Farris przebywa
obecnie u Deana Hanleya, co nie jest chyba niczym nowym i zaskakującym –
kontynuowała. – Sorathiel zaproponował Deanowi dołączenie do Nox, ale ten się na
to nie zgodził. Stwierdził, że to nie jest robota dla niego, poza tym nie dałby sobie radę z misjami, równocześnie pracując i studiując. Oczywiście u tej
dwójki również kwitnie miłość. Przez cały pobyt Sorathiela u Hanleya w domu
trzymali się za ręce, jakby się bali, że ktoś ich odłączy. Doszły mnie słuchy, że demonica chce nadrobić stracony
czas na edukację w świecie ludzi. Póki co dochodzi jednak do siebie.
Kiwnęłam głową. Wszystko
układało się tak, jak powinno. Czy musiałam zniknąć na kilka dni, żeby świat
powrócił do ładu?
– Wszyscy żyją i mają się
dobrze, ale powinnaś już chyba wracać, nie sądzisz? – spytała Calanthe, unosząc
brew do góry.
– Tak, myślę, że czas na mnie –
westchnęłam. Podniosłam się z trawy i strzepałam płatki kwiatów z kolan. – Co do
twojej obserwacji – przerwałam i spojrzałam na swoją matkę podejrzliwie. – Może
powinnaś z nią trochę przystopować?
– Boisz się, że będę podglądać
twojego męża pod prysznicem? – prychnęła. – Spokojnie, nie ma czego oglądać.
Zniechęciły mnie jego piosenki o panu gąbce, który dociera w najdalsze
zakamarki ciała – skrzywiła się.
Zaśmiałam się cicho. A to
wszystko dlatego, że Auvrey ogląda z dziećmi głupie bajki.
– Spokojnie, nie jestem boginią
płodności i nie sprawuję pieczy nad nienarodzonymi jeszcze bachorami,
interesują mnie tylko sprawy Nox, demony, moja córka i wnuczęta –
odpowiedziała, gasząc papierosa o korę drzewa. – W razie problemów będę się do
ciebie zwracać w snach.
Kiwnęłam głową.
– I jeszcze jedno. – Zwróciła się
ku mnie z poważną miną. – Na waszym miejscu zajęłabym się sprawą urzeczywistnianych obaw.
Rzeczywiście. Wszyscy zdawali
się już o tym zapomnieć, a przecież Alex i Martha wciąż trzymywały nad nimi
pieczę. Sapphire nie miała z tym już nic wspólnego i to od dłuższego czasu, ale
wiedźmy same potrafiły kontrolować obawy – la bonne fee wspominały, że
zniknięcie Sapphire nie sprawi, że czar zniknie.
– Dzięki – powiedziałam. – Mam
nadzieję, że niedługo znów się spotkamy.
– Nawet o tym nie myśl –
westchnęła matka. Bez słów pożegnania pstryknęła palcami i sprawiła, że na nowo
utonęłam w ciemności. Mój stan nieświadomości fizycznej nie trwał długo. Zaraz
zaczęłam słyszeć cichy płacz i czuć targające moim ciałem drobne
ręce. Domyślałam się, kto był przy moim przebudzeniu.
Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam
się na widok Aury, która siedziała na moim brzuchu i szarpała za moją koszulę
nocną. W oczach miała ogromne łzy, a jej usta ułożyły się w nieszczęśliwą
podkowę. W takim stanie już dawno jej nie widziałam. Zazwyczaj starała się nie
pokazywać swoich prawdziwych uczuć i sprawiała wrażenie nieprzejmującej się
otoczeniem. Prawie zdążyłam zapomnieć, że Aura wciąż ma pięć lat i jest tylko
dzieckiem.
– Mama – jęknęła i rzuciła się
na moją szyję. Zaraz zalała ją milionami łez. Płakała bezgłośnie, zdradzało ją
tylko ciągłe pociąganie nosem.
Przytuliłam ją do siebie i
pogłaskałam po głowie.
– Jestem tutaj, Aura – szepnęłam. W odpowiedzi małe rączki zacisnęły się
wokół mojej szyi mocniej. Jeszcze chwila i mogłaby mnie udusić, a taki artykuł w gazecie nie wyglądałby zbyt optymistycznie.
Rozglądnęłam się. Byłam w
salonie w naszym własnym domu. Naprzeciw mnie na sofie siedział Nathiel – miał odchyloną
do tyłu głowę i szeroko rozwarte usta, z których wydobywało się ciche
chrapanie. Jego wygnieciona, czarna koszulka przechylała się na prawe ramię, w tajemniczy sposób zniknęła również jedna z jego skarpetek. Wyglądał jak zabity, co wcale
mnie nie dziwiło, jeśli przez te kilka dni sam zajmował się dziećmi.
Do jego
nóg przylgnął Nate i Calanthia, którzy zostali otuleni puchatym kocem i otoczeni
kilkunastoma misiami. Sądząc po chaosie, który panował w domu, musieli się
świetnie bawić podczas mojej nieobecności. Wszędzie były porozrzucane zabawki,
butelki, na dywanie znajdowały się misterne plamy jedzenia, a z okna zwisała na
wpół zerwana firanka. Ja to nazywam huraganem Auvreyów.
– Miałam koszmal! – odezwała się
nagle Aura. Odchyliła głowę i spojrzała mi prosto w oczy. Wciąż nie nauczyła się
jak porządnie wymawiać literę „r”. – Takie brzydkie baby mi mówiły, że mam
klątwę i się ze mnie śmiały!
Zaczynałam sądzić, że to nie
był zwykły sen, dlatego uniosłam się lekko na poduszkach.
– Co było dalej?
– Powiedziały, że niedługo
będzie koniec i pójdę do demonów! I będę zła! – mówiła rozemocjonowana. – Ale nie
jestem, prawda?
– Oczywiście, że nie –
westchnęłam.
– Nie ufaj głupim, starym
jędzom, Aura – odezwał się ochrypły głos z naprzeciwka. Obydwie spojrzałyśmy w
stronę zaspanego Nathiela. – Jesteś moją najukochańszą na świecie małą mendą i nikt
mi ciebie nie zabierze – uśmiechnął się ospale.
Aura zamiast się ucieszyć,
zrobiła niezadowoloną minę. Zapewne rozumiała, że bycie małą mendą nie jest
takie do końca fajne. Tata wiecznie jej tak mówił, szczególnie wtedy, kiedy była niegrzeczna.
– Gupi tata – mruknęła, ale
zeskoczyła ze mnie i pobiegła się do niego przytulić.
Cóż, po raz kolejny zostałam zdradzona przez
własną córkę. Może i się o mnie martwiła, ale jej największą miłością wciąż był
ojciec. Tak już zostanie.
– Żyjesz? – spytał mnie
Nathiel.
– Możemy się licytować kto
wygląda na bardziej martwego – powiedziałam rozbawiona. – Po otoczeniu i stanie
twojego wyglądu wnioskuję, że przeszedłeś prawdziwą wojnę.
– Ta, zabijaliśmy demony
amunicją z misiów i zmieloną marchewką, której dzieci nie chciały jeść –
mruknął. – Dobrze, że jeszcze nie widziałaś pentagramu obronnego zbudowanego z
patykowatych ludzi narysowanych na ścianie czerwoną kredką.
Westchnęłam ciężko.
– Czasami trudno ich upilnować.
– Szczególnie, kiedy twoja żona
zniknie na kilka dni – uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam ten uśmiech. – Witaj w
krainie żywych – powiedział udawanym głosem swojego
ojca, rozkładając ostentacyjnie ręce na bok. – Mam nadzieję, że jutro pomożesz
mi w sprzątaniu – zachichotał.
– Co oznacza, że sama
posprzątam cały dom, bo ty będziesz odsypiał wojnę z demonami – zironizowałam z
uśmieszkiem.
– A więc przewidziałaś mój
mroczny plan. W sumie to brud nie zając, nie ucieknie, możemy jutro nacieszyć
się śladami marchewki patrząc na nie z łóżka razem, a dzieci wojny poślemy do
Nox na szkolenie. Ciocia roztrzepana Amy nauczy je piec ciasteczka zagłady –
zaśmiał się wesoło. W bladym świetle lampy jego zmęczone oczy błyszczały
zadowoleniem.
– Przemyślimy to rano, Nathiel –
odpowiedziałam, potrząsając głową z niedowierzaniem i równoczesnym
rozbawieniem. – Jesteś zmęczony i gadasz głupoty, powinieneś iść spać.
– Nie będę protestować –
zachichotał Auvrey i przymknął leniwie oczy. Wyglądał jak ospały kot, który
przebudził się tylko na chwilę, żeby się upewnić, że wszystko jest w porządku i
może znów pogrążyć się w spokojnym śnie, po całym dniu zabawy.
Kiedy już myślałam, że usnął,
nagle się odezwał:
– Laura.
Spojrzałam w jego stronę. Nie otworzył
oczu.
– Słucham?
– Na przyszłość to wolę
kosztować twoich ust, niż twojej mocy – mruknął ospale.
– Wiem, Nathiel. Dopilnuję,
żeby więcej do tego nie doszło.
– Do czego nie doszło? Do ust?
Powstrzymałam się od
wybuchnięcia śmiechem.
– Śpij już.
– Dobry pomysł. Wiedziałem kogo
biorę sobie za żonę.
A ja wiedziałam kogo biorę za męża. Niepoprawnego, nieporządnego, ryzykującego własnym życiem i szalonego demona, którego z
jakiegoś niewiadomego i niewytłumaczalnego dla mnie powodu kocham.
Cóż, chyba na tym właśnie
polegała miłość. Nie na wiedzy, tylko na uczuciu.
***
– Jesteście wykończone, co?
Alex i Martha zgodnie westchnęły
i pokiwały głowami. Madlene podała im melisę z dodatkiem aromatycznych ziół pobudzających,
które pozwolą im na powrót do formy.
– Wiecie, mogę wam pom…
– Nie – padła zgodna odpowiedź.
Śpiewająca czarodziejka
zmarszczyła czoło i usiadła w fotelu naprzeciwko przyjaciółek. Założyła ręce na
piersi jak obrażone dziecko, które nie dostało tego, czego chce. Przecież nic
by się nie stało, gdyby pomogła im w utrzymywaniu kontroli nad obawami. To nie
sprawi od razu, że poroni.
– Wyglądacie okropnie – jęknęła
z nadzieją, że jednak zmienią zdanie.
– To ty się dzisiaj nie
umalowałaś – prychnęła Alex, upijając łyk herbaty.
– Nie o to mi chodziło! –
Madlene uderzyła zwiniętymi dłońmi o kolana. – Poza tym… zaraz, czy nie oddałaś
przypadkiem swojej szczerości w rytuale? – Nachmurzyła się.
– Widzisz, oszukałam system. To
nie było szczere.
– A więc nie uważasz, że
wyglądam okropnie bez makijażu?
– Nie mogę na to odpowiedzieć,
bo wtedy będzie to szczere – odpowiedziała z wrednym uśmieszkiem. Kiedy
zobaczyła minę swojej przyjaciółki, zmieniła nastawienie. Cała jej radość
umknęła i była zmuszona się skrzywić. – To był żart, Mad. Żart.
Śpiewająca czarodziejka nawet jej nie słuchała.
– Chcę wam pomóc.
– Przestaniesz wreszcie? –
spytała zniecierpliwiona Martha. – Słyszymy to kilka razy dziennie. Dobrze
wiesz, że nie zmienimy zdania, nie będziemy ci tego tłumaczyć milion razy,
chyba zrozumiałaś to za pierwszym razem, prawda? – Madlene już otwierała usta,
żeby coś powiedzieć, ale Martha ją uprzedziła. – NIE.
Nastała cisza. Każda z
czarodziejek zajęła się własną herbatą.
Odkąd Mad została odsunięta od
misji i wszystkiego, co działo się u czarodziejek oraz Nox, straszliwie się jej
nudziło. Nie potrafiła siedzieć w miejscu i udawać, że jest zwyczajną
dziewczyną, która nie używa magii i jej jedynym sensem życia jest urodzenie dziecka
i założenie rodziny. Była la bonne fee, po to uczęszczała do szkoły dla
czarodziejek, żeby teraz stosować to, czego się nauczyła. Przecież jeszcze
chwila i dziewczyny się wykończą, w końcu Patricia nie mogła teraz uczestniczyć
w rytuałach dotyczących wstrzymywania obaw, wciąż odzyskiwała siły po ostatniej
samowolnej misji.
Madlene nikomu o tym nie
mówiła, ale karty podpowiadały jej, że niedługo rytuały nie wystarczą i trzeba
będzie podjąć inne kroki. To chyba dobry moment, żeby je wesprzeć własną magią.
– Wiecie co? – zaczęła na nowo Alex, przerywając
ciszę. – Ostatnio śniło mi się, że na chatę wbija mi niedźwiedź. – Martha i Mad
powstrzymały się od wybuchnięcia śmiechem, zamiast tego pochyliły głowy ku
herbacie i uśmiechnęły się rozbawione. – To nie jest śmieszne – syknęła płomienna
czarodziejka, dostrzegając miny przyjaciółek. – Po tym śnie zdałam sobie sprawę z tego, że cholernie boję się
niedźwiedzi.
– Nawet takich małych, słodkich
niedźwiadków? – spytała uroczym głosem Madlene.
– W końcu nawet małe i słodkie
niedźwiadki zamieniają się w potężne bydlęcia, które z chęcią odgryzą ci głowę –
prychnęła Alexandra.
– Niedźwiedzie to nie gryzli, Alex.
– Ale na chatę wbić mogą.
– Nie żartuj sobie, to tylko
głupi sen.
Cała trójka upiła zgodnie
herbatę i pogrążyła się w ciszy. Nic nie zapowiadało tego, że ich spokój
zostanie naruszony. W końcu siedziały w mieszkaniu, które chronione było
zaklęciami przeciwko wiedźmom, demonom i innym potworom.
Madlene uśmiechnęła się
ironicznie na boku – cóż, jej dom nie był zabezpieczony przed niedźwiedziami,
ale znajdował się wystarczająco daleko od lasu, aby nie doszło do
niedźwiedziego włamania. Poza tym to absurdalne. Komu niedźwiedź wchodzi do
domu zaraz po wiosennym przebudzeniu z drzemki?
– Cóż, nie chcę was straszyć –
zaczęła Martha, wiercąc się na siedzeniu – ale… chyba mamy gościa.
Mad i Alex spojrzały za siebie
i oniemiały.
– Ja pierniczę, mówiłam, że te
cholerne zaklęcie w końcu przestanie działać! – wykrzyczała płomienna
czarodziejka. Jej głos był teraz nienaturalnie wysoki, a to
nie było do niej podobne.
– Ty się misiem teraz
przejmujesz?! – zapiszczała Mad. Ze strachu upuściła na dywan herbatę. – Skoro przywołałaś
nam tu niedźwiedzia, to wyobraź sobie co się teraz dzieje w Nox!
– Wiecie co, ja stąd uciekam –
dodała szybko Martha i przeskoczyła przez sofę.
– Ej! – krzyknęła za nią Mad.
– Gdybyś nie była w ciąży to
bym cię zostawiła, ale chyba ci pomogę. – Alex wzięła głęboki wdech i
skierowała dłoń w stronę ogromnego zwierza sięgającego wielkimi łapami do
komody, gdzie stał talerz z ciastkami. Właśnie je pałaszował, nie zwracając na
nie uwagi.
– Raz, dwa, trzy, niedźwiedź
patrzy! – krzyknęła Alex i posłała w jego stronę piorun.
Obie czarodziejki uciekły z
głośnymi okrzykami.
Zgodnie z oczekiwaniami Madlene
– obawy wróciły we władanie wiedźm, a co za tym idzie… czekała ich podróż do
samego serca Francji, gdzie narodziły się la bonne fee.
Miałam trzy, nie cztery rozdziały do nadrobienia, co mnie trochę zdziwiło. Ale nie narzekam.
OdpowiedzUsuńByło trochę dramatycznie, ale wszystko w sumie skończyło się dobrze. I bardzo się z tego cieszę. Cóż, byłam przekonana, że Soriela zabijesz, ale najwyraźniej jeszcze nie czas na niego.
Ciasteczka zagłady przebiły niedźwiedzia. Też chciałabym się nauczyć je robić. Znasz jakiś przyśpieszony kurs? ;P
Proponuję, żebyś następny rozdział nam przeczytała na dobranoc w czasie zlotu.
Pozdrawiam
Naff, trzymaj kciuki, żebym to wszystko nadrobiła ;)))
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńU, stęskniłam się za Calanthe, fajnie, że się pojawiła z tymi swoimi papierosami i ironicznym poczuciem humoru :)
Jakże by mogło nie być rozróby, kiedy Laura jest nietomna, a dzieciaki muszą się bawić? :D Nathiel i jego wypowiedzi rządzą <3
Miś grizli, atak!
Pozdrawiam.